Ogółem polskie wspomnienia ewidentnie wyróżniają się na tle
Transkrypt
Ogółem polskie wspomnienia ewidentnie wyróżniają się na tle
Ogółem polskie wspomnienia ewidentnie wyróżniają się na tle wszystkich pozostałych. Dla żołnierzy alianckich sytuacje kryzysowe stanowiły momenty odosobnione i zróżnicowane. Tymczasem na przykład powstańcy warszawscy – na etapie, gdy upadek zrywu wolnościowego stał się nieunikniony – znaleźli się w podobnym położeniu co żołnierze niemieccy w ostatnich miesiącach wojny. Także im alkohol pomagał radzić sobie z beznadzieją sytuacji i uciekać od nieludzkiej rzeczywistości. Wielu spędzało ostatnie dni powstania „tańcząc na krawędzi wulkanu”, podobnie jak Niemcy we Wrocławiu parę miesięcy później. Temat alkoholu za zupełnie naturalny w kontekście powstania uznawali sami jego uczestnicy. Najlepszy dowód stanowią ich pamiętniki i ustne opowieści. Już pobieżna kwerenda w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego naprowadziła mnie na 76 wywiadów zawierających wzmianki o alkoholu. Można bezpiecznie założyć, że przebadanie całego zbioru archiwum wykazałoby, iż informacje o alkoholu, piciu i pijaństwie podczas powstania warszawskiego są obecne w przynajmniej co dziesiątej relacji. Nie znaczy to jednak, że pijaństwo spotykało się z powszechną akceptacją partyzantów, jak to miało miejsce wśród niemieckich żołnierzy pod koniec wojny. Wielu powstańców rzeczywiście nie wstydziło się picia, wykorzystywania alkoholu jako środka przeciwbólowego czy też organizowania ostatnich zabaw w chwilowo wolnej, bo wciąż bronionej przez nich stolicy. Istniały jednak także środowiska, w których picie, a już szczególnie nadużywanie alkoholu wciąż uznawano za karygodne. Były to w pierwszej kolejności grupy wywodzące się z harcerstwa oraz – mówiąc szerzej – z warszawskiej inteligencji. Opisałem je już w rozdziale „Wojna zmienia ludzi… i kulturę picia”. Teraz postaram się pokazać, że w sytuacji kryzysowej, czyli w ostatnich tygodniach powstania, powszechnie sięgano po alkohol, co nie powinno ani dziwić ani oburzać. Fakt, że podczas powstania picie w dużych ilościach mocnego alkoholu było normą potwierdzają wspomnienia Mieczysława Polewicza. W jego relacji wzmianka o wieczornej modlitwie w zupełnie naturalny sposób łączy się z informacją o spotkaniu przy wódce: Umyliśmy się i zjedliśmy kolację. Większość poszła do Jana, gdzie wypili ze trzy litry wódki. O godz. 22.00 urządziliśmy w schronie modlitwę i podziękowaliśmy Bogu za ocalenie – nawet rannych u nas nie był. Dla Zbigniewa Beka nie było niczego dziwnego lub wstydliwego w tym, że żołnierze nagminnie walczyli w stanie nietrzeźwym: Mieliśmy dużo cukru w kostkach, wina i wódki. Tego mieliśmy pod dostatkiem, akurat trafiliśmy na Nowym Świecie [do] rozlewni win i wódek „Virginia”. W te słodkie wódki się zaopatrywaliśmy, bo najlepsze [było] to, [że są] słodkie, człowiek wypił i był syty, i prawie pół kompanii chodziło pod rauszem. Z kolei Jan M. Jakubaszek podkreślał rolę odgrywaną przez alkohol: Spirytus spełniał bardzo ważną rolę w naszym życiu [podczas powstania] – gasił pragnienie. Wystarczyło wziąć tylko trochę do ust i już nie chciało się pić. Wiele podobnych relacji dotyczy samego zakończenia powstania. Tadeusz Hoffman z batalionu „Tur” pisał: [Przez] ostatnie dni, to nie bardzo było co jeść. Pamiętam jak nam smakował gulasz z koniny, bo koń się znalazł na terenie, którego zaraz oczywiście spreparowano. (...) Poza tym, koledzy różne alkohole robili z rektyfikacji wódek, bo było tego dużo. Mało kogo na tym etapie dziwił nietrzeźwy stan dowódców, a żołnierzom zdarzało się dezerterować po nieudanej akcji, kiedy mieli ochotę się napić. Wielu – w zupełnie naturalny sposób – odreagowywało stres i smutek alkoholem. Nawet jeśli przeważająca ich część zachowywała w tym umiar, to niejeden powstaniec wspominał w wywiadzie o kolegach popadających w coraz większe pijaństwo. Przykładowo Janina Bąk ze Zgrupowania „Żywiciel” pisała: Był jeszcze lekarz, nazywał się Kozub, to był drugi lekarz, którego pamiętam. Potem bardzo ciężko znosił tą atmosferę, zaczął troszeczkę sobie alkoholu wlewać, trzeba go było pilnować, bo psychicznie nie wytrzymywał. Dodajmy, że zamiłowanie do alkoholu mogło też być pretekstem do stworzenia konspiracyjnego pseudonimu. O znajomym działaczu podziemia Eugeniusz Bartosik pisał, że mówiono na niego Piliszek lub Kieliszek – może dlatego, że lubił popić. Nadużywanie alkoholu krytykowano w podobnych sytuacjach, co w standardowych wspomnieniach żołnierskich: kiedy upojenie wpływało na zdolność do wykonywania swoich obowiązków i na szanse w walce. Pod tym względem wspomnienia z powstania warszawskiego kontrastują z relacjami niemieckimi z ostatnich miesięcy wojny, w których krytyka pijaństwa kolegów stanowiła już ewidentną rzadkość, niezależnie od konsekwencji. Przytaczałem chociażby przykład Niemca z 36. pułku pancernego, który nie zważając na regulamin upił się na warcie. Podobny eksces ze strony powstańca warszawskiego, Teofila Bisagi, zakończył się reprymendą z ust dowódcy: Haberbusch miał tam nie tylko wody sodowe, ale i wina i jakieś okowite wódki. Naprzeciwko tego mieliśmy swoje stanowisko. Wieczorem Mirek do mnie mówi, żebym poszedł tam po wino. Rzeczywiście tam poszedłem, ale to już było rozszabrowane na tyle, że korki były postrzelane. Wino się wylewało na posadzkę w piwnicy, ale mimo tego było go około dwadzieścia centymetrów. Nabrałem pół wiaderka wina i przyniosłem na stanowisko. Postanowiliśmy, że będziemy spać na zmianę. Wypiliśmy troszeczkę winka. On usnął i ja też. Budzę się i patrzę, że nie mamy ani karabinów ani granatów. Zbudziłem go. Zza hałdy koksu wysuwa się „Jeremi”, czyli nasz dowódca mówi, że następnego dnia mamy zgłosić się do raportu. Trzeba zresztą uczciwie powiedzieć, że wielu dowódców Armii Krajowej starało się za wszelką cenę zwalczać pijaństwo przynajmniej tak długo, jak wydawało się, że tlą się jeszcze jakiekolwiek szanse na zwycięstwo powstania. Ciekawą relację przedstawił Leopold Purek, za pijaństwo krytykując przede wszystkim konkurencyjną Armię Ludową: Okazało się, że żołnierze AL zamiast być na barykadzie i obserwować przedpole, to zabawiali się z panienkami, pijąc alkohol. Spośród wielu innych przykładów piętnowania nadużywania napojów wyskokowych podczas powstania najczytelniejszy wydaje się cytat zaczerpnięty z wywiadu z Eugeniuszem Ajewskim. Daje on wyobrażenie nie tylko o postrzeganiu ekscesów alkoholowych, ale też o ich realnej skali. Dlatego powinien być dobrym podsumowaniem: I schodzimy się i ja stoję z tym Francuzem Gasparo, a z czterdziestu czy z iluś moich żołnierzy, którzy mieli się przebijać, trzydziestu paru było mocno „na bańce”. Wszyscy dobrze sobie zresztą [zdawali sprawę, że] pełno było wtedy już wódki. Zresztą, tam w dole, gdzie mieli rozstrzeliwać, to leżeli tacy... pod kopytami końskimi, bo to była stajnia i, że „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my pijemy!” śpiewali ci nasi pijacy. Jak zobaczyłem, że to są tacy, na których nie można liczyć wobec tego powiedziałem: „To zostańcie, niech was Bachus prowadzi nie ja!” Czyli od alkoholu jakiś dowódca niech prowadzi a nie ja.