Moja wieś – wspomnienia
Transkrypt
Moja wieś – wspomnienia
Moja wieś, moje wspomnienia. Michał Kosmowski Gdybym miał napisać esej pt.: „Moje miasto – wspomnienia” byłoby mi łatwiej. Od zawsze byłem „mieszczuchem”, moi przodkowie, których pamiętam, czyli dziadkowie oraz pradziadkowie również mieszkali w miastach. Nie jeździłem też na wieś na wakacje jako dziecko, lato spędzałem w znanych kurortach: Łeba, Władysławowo, Ustka, które można uznać raczej za ośrodki miejskie a nie wiejskie. Dodatkowo, gdy jakiś kolega z podwórkowego trzepaka jechał na wieś spędzić tam wakacje, wszyscy się z niego śmiali i wytykali palcem, używając słowa „wiocha”, w naszym, ówczesnym rozumieniu, słowa szyderczego. Zatem wspomnień z dzieciństwa związanych z wsią nie mam praktycznie żadnych, ale… Przejdźmy dalej. W wieku bodajże 16 lat pojechałem ze znajomymi pod namiot. Dzięki splotowi różnych wydarzeń, które nie są w tym miejscu istotne, znaleźliśmy się na Kujawach. Tam, po parokilometrowym marszu, zobaczyliśmy sad. To nie był sad, w którym drzewo stoi blisko innych drzew, z którego gospodarz próbuje „wycisnąć” jak najwięcej owoców. To był sad, bez mała dziko rosnący, pozostawiony sam sobie, ale ze wspaniałymi, zdrowymi i co najważniejsze wspaniale owocującymi jabłoniami. Czy ktoś jeszcze pamięta smak prawdziwej koszteli? Oj, ale się najadłem tych wspaniałych jabłek. Gospodarz, właściciel sadu, Pan Heniu, okazał się na tyle życzliwym człowiekiem, że pozwolił rozbić nam namioty w tym sadzie. Wieś nosi nazwę Mstowo, ale wszyscy używaliśmy nazwy wdzięczniejszej fonetycznie, zapożyczonej od nazwy wsi przyległej: Bogołomia albo, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia na świecie: Wolna Czeczenia. Wieś, składająca się dosłownie z kilku gospodarstw była bardzo biedna. Ziemia o bardzo niskiej klasie nie wydawała zbyt obfitych plonów. Na szczęście pobliskie jezioro było pełne ryb a lasy obfite w owoce. Do Mstowa jeździłem jeszcze wiele lat, zawsze rozbijając namiot w tym samym sadzie. Tam poznałem wielu wspaniałych ludzi, z którymi do dzisiaj utrzymuję kontakt a przy nadarzającej się okazji z przyjemnością spotykam. Łódź, Zgierz, Ozorków, Kutno, Włocławek, Gniezno, Bytom – to miasta, z których pochodzą moi współtowarzysze wakacyjnych wypraw. Razem z nimi wypoczywałem nad jeziorem pełnym różnego rodzaju ptactwa: kaczki, łabędzie, perkozy a w pierwszych latach nawet kormorany. Szukaliśmy przygód w lasach, pobliskim wąwozie, nawet próbowaliśmy grać w piłkę na rżysku. Dzisiaj, to dziewicze niegdyś miejsce, zabudowane jest domkami letniskowymi, w których wypoczywają „mieszczuchy”. Nie ma już tej atmosfery sielskości co kiedyś, czas już tam nie płynie tak wolno, słychać zgiełk, muzykę puszczaną z radioodbiorników, czuć zapach wieczornych grillów. A w miejsce sadu powstał… sklep i bar. Gdybym miał napisać esej pt.: „Moja fascynacja wsią” mógłbym pisać godzinami. Nie tylko ta mała kujawska wieś rozpaliła moją miłość do wsi, ale również moja obecna praca. Jednak moja wieś to nie rolnictwo, to nie pola uprawne i hodowla zwierząt. Moja wieś to tak naprawdę przyroda, świeże powietrze, zdrowe jedzenie, kultura i życzliwość mieszkańców. Dzięki mojej pracy mam możliwość obserwacji zmian zachodzących na obszarach wiejskich. Dodam, zmian na lepsze. Dzisiaj, moim marzeniem jest zamieszkanie na wsi. Chciałbym, żeby otaczały mnie dźwięki przyrody a nie miejski zgiełk. Chciałbym słyszeć śpiew ptaków, bzyczenie owadów, szum drzew zamiast warkotu silników czy hałasu remontu u sąsiada za ścianą. Chciałbym rano wyjść na pachnącą trawę pokrytą świeżą rosą, a nie na wybetonowane i szare ulice. Będę dążył do tego, by spełnić swoje marzenie i zamieszkać na terenach, które pokochałem dzięki małej kujawskiej wsi.