numer czwarty 2012/2013 - Publiczne Gimnazjum w Choszcznie
Transkrypt
numer czwarty 2012/2013 - Publiczne Gimnazjum w Choszcznie
1 2 KRONIKA SZKOLNA INFORMACJE O SUKCESACH UCZNIÓW Sukces dla każdego, a szczególnie ucznia, stanowi istotny bodziec motywujący do dalszej, wytężonej pracy. Z tego względu Publicznym Gimnazjum w Choszcznie można znaleźć kilka miejsc, w których eksponuje się osiągnięcia uczniów. A oto one: I. Certyfikaty dla szkoły – korytarz obok sekretariatu. II. Dyplomy za zdobycie tytułu laureata w konkursach na szczeblu powiatowym, wojewódzkim i ogólnokrajowym – korytarz przy wejściu głównym do szkoły. III. „Najlepsi z najlepszych” – informacja o gimnazjalistach, którzy otrzymują stypendium naukowe bądź sportowe – korytarz przy wejściu głównym do szkoły. IV. Puchary za osiągnięcia sportowe – korytarz główny na hali. V. „Złota księga” – tu gromadzone są kopie wszystkich dyplomów za znaczące wyniki w konkursach – sekretariat. VI. Dyplomy za osiągnięcia uczniów z poszczególnych klas – gazetki ścienne w pracowniach. VII. „Najwyższa frekwencja w szkole” – wyniki w tej kategorii aktualizowane są przez Samorząd Uczniowski co miesiąc, a informacja o zespole klasowym z najwyższą frekwencją (z każdego poziomu) zamieszczana jest na gazetce obok pokoju nauczycielskiego. VIII. Sprawozdania o wszystkich ważniejszych wydarzeniach z życia gimnazjum są zamieszczane na stronie internetowej szkoły. KIM JESTEM? Wstałem o szóstej rano. Znowu śnił mi się koszmar. Nie lubię takich snów. Zawsze skłaniają mnie do odpowiedzi na pytanie: „kim jestem?” To zależy od momentu, chwili. Wczoraj rano byłem niewyspanym człowiekiem, który siedział do późna i teraz cierpi. Rano ciężko nazwać się człowiekiem. Dopiero w szkole poczułem się lepiej. Wśród znajomych jestem miłym i zabawnym gościem. Zaczęły się lekcje i pomyślałem, że czuję się jak więzień. Niemiłe uczucie, ale co poradzić ? Ostatni miałem w-f. Graliśmy w piłkę nożną i byłem jak zawodowy piłkarz, zdolny i wysportowany. Głód okazywał się burczeniem w brzuchu, więc w domu wziąłem się za gotowanie. Jestem kucharzem - pomyślałem. Upichciłem sobie dobry obiad. Poprawka, jestem dobrym kucharzem. Posłuchałem muzyki, aby się odstresować. Przez chwilę byłem gitarzystą w zespole, grając na mojej wyimaginowanej gitarze. Zagrałem dobry utwór. Później spotkałem się z dziewczyną, wtedy byłem gentelmanem, prawdziwym mężczyzną. Na wieczór wróciłem do domu i postanowiłem pograć w coś na komputerze. Nagle stałem się komandosem, dowódcą sił specjalnych. Ratowałem świat. Po udanej misji położyłem się spać, jako nastolatek, zmęczony całym dniem. Jak widać, jestem wieloma osobami, ale jak śpię jestem tylko zwyczajnym chłopcem, których jest pełno na świecie. Inne rzeczy tworzą mnie, dzięki nim nie jestem tylko „szarą myszką”. Najgorsze są tylko noce i poranki… Michał 3 LEPSZA CODZIENNOŚĆ PODRÓŻE Któż z nas nie marzył o odpoczywaniu na słonecznej plaży, wędrowaniu po wysokich górach albo o zwiedzaniu cennych zabytków? Zapewne niektórzy z nas odwiedzili już miejsca, których nigdy się nie zapomni. Podróże również mogą rozwijać. I nie chodzi tylko o wiedzę, którą wyniesiemy z muzeów. Gdy spotkamy ludzi o innym kolorze skóry, zobaczymy dziwne, nierzadko zatrważające zwierzęta i odwiedzimy ciekawe miejsca, dowiemy się wiele o otaczającym nas świecie. Będziemy mieli co wspominać i opowiadać drugim. Może nawet spotkamy swoją drugą, idealną połówkę. Kto wie. Możliwe, że zaraz stwierdzisz, że 100 razy bardziej wolisz granie na komputerze od podróży, w które trzeba przecież włożyć trochę własnej inicjatywy. Ale czy wiesz, że jest takie coś i czym to się wyróżnia? -Wzgórza Czekoladowe w Azji -Kamienny Las Luna -Dolina Śmierci -Droga Olbrzymów -Wielka Rafa Koralowa -Wyspa Zawadowskiego Oczywiście takie podróże pochłaniają wiele pieniędzy. Ale czasem wystarczy tylko wyjść z domu, wybrać się na spacer, poznać historie własną i rodziny. Można również zebrać kilka ciekawych i śmiesznych osób, kupić bilet na cały weekend i wsiąść w byle jaki pociąg (przecież gdzieś na pewno zajedziemy), oczywiście za wcześniejszą zgodą rodziców. Warto jednak zainteresować się otaczającym nas światem, nawet jeśli mielibyśmy tylko oglądać zdjęcia w książce. Sara PAMIĘTNIK NASTOLATKI Ojej, jak ten czas szybko leci!! Mamy już końcówkę marca, zaraz przerwa wielkanocna, później egzaminy… Taaa… Egzaminy. Egzaminy. 4 EGZAMINY! E-GZA-MI-NY!!! Chyba nadszedł już czas, aby zacząć powoli panikować. No bo w końcu od tych trzech dni w dużej mierze będzie zależało przyjęcie do liceum. Do wymarzonej szkoły średniej. Hmm… Ale chyba jest jeszcze trochę czasu. Chociaż coś czuję, że mimo zakończenia wszelkich konkursów to półtora miesiąca będzie jedną z najcięższych chwil w moim życiu. Natłok sprawdzianów, kartkówek i to ciągłe gadanie o zbliżającym się egzaminie gimnazjalnym. Brrr… Aż mnie ciarki przechodzą. Ale na razie mamy marzec!! Jak mówi przysłowie, „W marcu jak w garncu.” I to dokładnie sprawdza się w praktyce. Jeszcze tydzień temu piękne słońce, a teraz szaro, buro i śnieg. A zaraz pierwszy dzień wiosny. Mam nadzieję, że jak najszybciej zniknie, bo naprawdę mam już dosyć tych zimowych ubrań i ponurej aury. Chciałabym założyć trampki, bluzę i wyjść na dwór ciesząc się cieplutkimi promieniami słońca. A jak pogoda ładna, to i humor się poprawia. A jak na razie powodów do bezprzyczynowego szczęścia nie widać. No bo gdybym teraz idąc po ulicy zaczęła się śmiać (co dość często mi się zdarza), to ludzie patrzyliby na mnie jak na kogoś niespełna rozumu. Ale kiedy świeci słońce… nikt się nie dziwi. Ahh… No tęskno mi za wiosną, tęskno. Tak bardzo chciałoby się odpocząć, wziąć do ręki książkę i poczytać ją bez martwienia się o oceny. Czasem zastanawiam się, jak to jest robić to, co się chce, a nie to co się powinno. Ale szczerze mówiąc, nie ciągnie mnie, aby to sprawdzić. Wolę poświęcić trochę czasu… Eh, co ja gadam. No pewnie, że nie wolę. No… chyba że na historię. Dajcie mi już wolne! Nawet takie krótkie, na Wielkanoc! A swoją drogą… Wielkanoc to ciekawe święto. Nigdy nie mogłam zrozumieć, co jajka, żurek i zające mają wspólnego z tym świętem, że zawsze ich tak pełno. A w sklepach, jak przed Bożym Narodzeniem, same słodycze, czekoladowe króliczki, jajka z marcepanu i inne rzeczy, które coraz bardziej potwierdzają to, że święta, jakiekolwiek, to nie czas spędzony wspólnie z rodziną, odpoczynek od pracy, tylko sposób by zarobić. Pełna komercja. Ale w XXI wieku nie ma co się dziwić. Pieniądz jest najważniejszy. I koniec, kropka. Tak czy owak, co by się nie działo, ja i tak z wytęsknieniem czekam na słońce i wakacje. Choć do tego jeszcze cztery miesiące… Iga NASZA TWÓRCZOŚĆ Legenda o powstaniu sztormu W małej piwniczce kamienicy wciśniętej między inne ponure budynki gdzieś na obrzeżach miasteczka, krył się mały chłopiec. Pomieszczenie było ciasne, ściany pokrywały od góry do dołu półki uginające się pod ciężarem książek. Trzy piętra wyżej, w podobnej sytuacji znajdował się stryszek. Jego półki pokryte były tajemniczo wyglądającymi flakonikami, buteleczkami, słojami i innymi przedstawicielami szklanej armii wypełnionymi substancjami czy proszkami, których przeznaczenie znał tylko jeden człowiek. A był to alchemik i zarazem ojciec książkowego chłopca. Spoczywała tu również stara szkatuła. Jednak o jej istnieniu pamiętał tylko sam Wiatr. Od niej wszystko się zaczęło. - Ojcze! - do stryszku wpadła czarna czupryna przyklejona do szerokiego uśmiechu. - Ćszzz... - mężczyzna z czarno siwymi włosami, podobnie roztrzepanymi, choć bardziej przerzedzonymi, przyłożył palec do ust i dyskretnie wyjrzał przez małe okno w kształcie półkola. Bycie 5 alchemikiem w tych czasach nie należało do szczególnie bezpiecznych zajęć. - Co ja ci mówiłem? - powiedział stłumionym głosem, nadal trzymając palec wskazujący przy ustach. - Sza. Przypomniała mu się w tamtej chwili ich sąsiadka z mieszkania na parterze kamienicy, pani Noel. Jej babka nauczyła ją sztuki posługiwania się przeróżnymi ziołami. Znała wiele ich właściwości. Próbowała więc leczyć przy ich pomocy ludzi. Chyba nie trudno zgadnąć, co się z nią stało po tym, jak została posądzona o czary. Westchnął i opuścił rękę, próbując uśmiechem dodać chłopcu otuchy, bo wiedział, że pod tą czupryną kłębią się teraz podobne myśli. - Co tam masz, Williamie? - na dźwięk swojego pełnego imienia dzieciak skrzyżował ramiona, przewracając oczami. Typowa dziecięca złość. William. Brzmiało, jakby był jakimś zadufanym w sobie książątkiem. Tak przynajmniej twierdził. - No, Will, pokaż. Chłopiec oczywiście zapomniał, że miał w planach dąsanie się na dłuższą metę i podniecony podstawił ojcu pod nos dziennik w kiepskim stanie. Cały zakurzony, z pożółkłymi stronnicami i okładką po, według Willa, bardzo ciekawych przygodach. - Zobacz, tu jest napisane D. F. Aberfort. Czy to jest jakiś pamiętnik? Bo to nie książka? Wiesz kto to? Jakiś podróżnik? wiązanka pytań wpadła do uszu pana Edmunda Woods'a i ulokowała sobie miejsce gdzieś, gdzie będzie mogła wiercić dziurę w mózgu. - Tak, to pamiętnik i nie, nie wiem kto to. Na to wygląda, że to pamiętnik.. lub coś w rodzaju dziennika. Jednak nie mam pojęcia, kim jest ten człowiek. Wygląda na to, że stracił właściciela. Chyba nikt się nie obrazi, jeśli do niego zajrzymy, jak sądzisz? - rzekł z uśmiechem do syna i dostawił mu krzesło. - Na pewno nie. - rzuciła zdeterminowana, zachwycona czupryna i usadowiła się wygodnie, nasłuchując. - Kilka pierwszych stron jest wyrwana. Zaczyna się od "Trzeciego dnia podróży" mruknął pan Edmund , przejechawszy palcami po strzępkach papieru, po czym odchrząknął i zaczął czytać Wczorajszego dnia, tego samego, w którym usłyszałem tę wspaniałą legendę, nad wybrzeżem zaczęły się kłębić gęste chmury. - Chyba jednak ciężko będzie czytać, nie znając początku, Will. - rzekł ojciec. Chłopiec zaczął protestować, ale pan Woods go nie słyszał. Do głowy wpadła mu tak oczywista myśl, że dość boleśnie klepnął sie w czoło. - Will! Pamiętasz pana Daniela? - przez chwilę wielkie niebieskie oczy skupiły się w niewidocznym punkcie, szukał w pamięci tej postaci. Aż w jednej sekundzie dotarły do niego dwa fakty: pan Daniel nosił nazwisko Aberfort i skrót D. F Aberfort idealnie by pasował. - Pamiętasz go? Przychodził po jakieś zioła do pani Noel i... - Ale to nie możliwe! - odrzekł chłopiec Pan Daniel to najbardziej znużony człowiek świata. Pan Woods zamknął zeszyt przy akompaniamencie skrzypienia starej okładki. Możesz iść do Aberforta. Mieszka trzy domy dalej. I daj mu to, tak miałem mu to zanieść - tu włożył synowi w ręce słoik z czymś zielonkawym. Mały wybiegł bez pożegnania. Pan Woods widział (i słyszał), jak wybiega na ciasną uliczkę i skręca w lewo. Powinien mu jeszcze powiedzieć, żeby był w miarę taktowny i dyskretny, ale cóż, nie dostał takiej szansy. Will zastał pana Daniela w domu. Prawie zapomniał, co chciał powiedzieć. 6 - Ojciec kazał przekazać to panu. wystawił przed siebie słój nie dając dojść do słowa Aberfortowi. A ten siedział w izbie naprzeciw chłopaka, skubiąc swoją siwą brodę. - Dziękuję - rzekł w końcu prosto i odebrał podarunek. -Aa...o ja chciałem zapytać. Znalazłem to. Czy to należy do pana? - wyrzucił z siebie, teraz wystawiając przed siebie dziennik. Na jej widok staruszek jakby zapadł się w sobie. Westchnął głęboko, wziął do rąk zeszyt i przejechał palcami po okładce. - Rozumiem., dlaczego pomyślałeś, że to moje. Należał jednak do mojego syna, Davida. - Czy mogę go spotkać? - zapytał szybko Will. - Niestety... Jego okręt, to znaczy ten, na którym pływał, rozbił się. - odrzekł smutno pan Daniel. Wyglądał jeszcze bardziej staro i przygnębiająco, niż zwykle. Will cofnął się, przerażony i onieśmielony. - Ja nie wiedziałem, przepraszam, chciałem... Tu była legenda, ale wyrwano kartki... - jąkał się bezradnie. - Już w porządku - rzekł staruszek z łagodnym uśmiechem. - Opowiem ci tę legendę. Co ty na to? Usiądź. I mały, mimo że wciąż zlęknięty, zaczął słuchać opowieści. - Mój syn pracował na statku, jednym z tych nowych. Wiele podróżował. Na jakimś porcie, daleko stąd, ktoś opowiedział mu legendę o sztormie... Było pięć szkatuł. Każda odpowiadająca za jeden żywioł. Ogień, woda, ziemia, burza i... wiatr. Stworzył je wielki, potężny mag, żeby okiełznać siłę żywiołów, które znudzone latami przemierzania świata, zaczęły szaleć. Ich bunt niszczył świat Ogień palił wioski i lasy, Woda swą gwałtownością powodowała powodzie, Ziemia trzęsła się, niszcząc wszystko, Pioruny współpracując z innymi żywiołami prowadziły do katastrof, lub, jeśli miały taką zachciankę, panoszyły się po świecie wywołując małe, nagłe wypadki. Zaś wiatr... On był najszybszy z nich wszystkich. Nieraz pomagał płomykom Ognia rozpętać prawdziwy pożar, innym razem ściągał Burzę w miejsca, które chciała zniszczyć. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Nawet zwierzęta nie potrafiły już żyć w zgodzie z Naturą, przerażone poczynaniami Żywiołów. Aż z jednego, wielkiego, przerażonego tłumu wystąpił jeden człowiek, a to, co uczynił, było dla niego samego najniebezpieczniejszą rzeczą spośród wszystkich, wartą jednak swego ryzyka. Zaklął Żywioły nieznanym nikomu zaklęciem, jak wspomniałem na początku opowieści, w pięć szkatuł. Ludzie byli jednak zachłanni i bezmyślni. Kiedy zobaczyli, iż jeden człowiek może pozbawić siły wszystkie Żywioły, pomyśleli, że mogą nie tylko pozbawić ich siły, ale i tę siłę kontrolować. Wielki mag przewidział to i rozniósł szkatuły po całym świecie, aby nikt nie mógł ich dostać w swe ręce. I to jednak nie pomogło, kiedy pewien cesarz wysłał ludzi na poszukiwania. Dostali oni bowiem Szkatułę Wiatru. Czekała ich długa droga do swojego kraju, wiele dni płynęli najpotężniejszym okrętem w całym cesarstwie. Mniej więcej w połowie podróży na statku zaczęła panować dziwna atmosfera, aż chciałoby się powiedzieć cisza przed burzą. Człowiek, który miał za zadanie pilnować szkatuły, z ciekawości, zazdrości i zachłanności otworzył ją. Tym samym popełnił największy błąd w swoim życiu. Wiatr, czując smak wolności, uśmiechnął się złośliwie do swojego wybawiciela i ofiary, rozniósł na kawałki cały pokład i wstrząsnął oceanem. Lecz, wciąż pamiętając o swym starym więzieniu, zmusił się do opanowania. Bał się, że jakiś człowiek znów może go uwięzić. Teraz, tylko od czasu do czasu, 7 kiedy wspomina stare czasy, miota się po morzach i oceanach, powodując sztormy. Tak długo, jak nie będzie potrafił odnaleźć i zniszczyć szkatuły, tak długo świat będzie ogarniał spokój. Will zrozumiał, że legenda dobiegła końca oraz że patrzy na staruszka z szeroko otwartymi oczami i uchylonymi ustami. Co może być bardziej fascynującego dla małego chłopca niż taka opowieść? A już zwłaszcza dla takiego chłopca kolekcjonera papierowych przygód. Co można było przewidzieć, wpłynęło to na jego życie. Nie wyrósł z marzeń, a pewnego dnia miał odkryć szkatułę spoczywającą w koncie stryszku. Ale to już zupełnie inna historia. Ewelina OPOWIADANIE W ODCINKACH Moja Ja Rozdział 4: Ogień i łzy. Niestety, żadne z moich marzeń nie spełnia się i budzę się wczesnym rankiem w śpiworze, a obok mnie rozciąga się zielony dywan. Leniwie zataczam dłonią koło i czuję, jak trawa łaskocze, a na skórze pojawiają się kropelki wody. Zastanawiam się, jak to możliwe, skoro nie przypominam sobie, żeby w nocy padał deszcz. Unoszę głowę, bo nachodzi mnie myśl, że może dopiero teraz zaczęło kropić, ale okazuje się, że to nie przez to. Szybko wstaję, nie wierząc własnym oczom. Rozglądam się wokół, a moje serce bije coraz szybciej. Ze wszystkich stron otaczają mnie bańki mydlane, które nie wiadomo skąd się tu wzięły. Jednak to nie jest najgorsze. Gdy przyglądam się którejś dokładniej, zauważam ruch: dwie małe postacie w różnych chwilach swojego życia. Widzę, jak krzyczą na siebie w przestronnej kuchni, salonie, małym pokoiku. Jedna z nich nie płacze, druga nie może opanować narastającego gniewu. Niemalże słyszę słowa, jakie wtedy padały. Znowu czuję wielką gulę w gardle, zdenerwowanie, bezsilność, poczucie winy. Próbuję schować się przed tym wszystkim. Zamykam oczy, potem rękoma osłaniam głowę przed wspomnieniami, jednocześnie cofając się. Czuję, jak nogi się pode mną uginają. Mam wrażenie, że pod wpływem tego wszystkiego zaraz się przewrócę. Wszystkie przeżycia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Dlaczego? Co takiego źle zrobiłam? Miałam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała tego pamiętać. - Co ty wyprawiasz? – Dociera do mnie pomimo ogólnego szumu. Staję i otwieram oczy. Wszystkie bańki gdzieś zniknęły, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na środku polany, tam, gdzie się obudziłam, stoi już tylko Błażej z plecakiem na ramieniu. Przygląda mi się szeroko otwartymi oczyma. Kiedy nie odpowiadam na jego pytanie, podchodzi bliżej, lustrując mnie od głowy aż po stopy. - Co to było? – pyta po raz kolejny, a ja nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Kręcę głową, próbując jednocześnie dać mu znać, że nie mam ochoty o tym mówić. On najwyraźniej rozumie, bo tylko wzrusza ramionami i najnormalniej w świecie mija mnie. Staram się uspokoić. Wdech. To nic – było, minęło. Wydech. Nie moja wina. Przecież przeprosiłam, mama wybaczyła. Kolejny wdech i głębsze odetchnięcie. - Masz zamiar zostać tu do końca swoich dni? – słyszę zadowolony głos Błażeja. Odwracam się w jego stronę i po raz kolejny w tym dniu prawie dostaję zawału serca. No, trochę przesadzam, ale to, co widzę, jest wcale nie mniejszym zaskoczeniem niż te bąbelki, które pojawiły się ni stąd ni zowąd. - Skąd ta łódka? – pytam, marszcząc brwi. Dałabym sobie uciąć rękę, że wczoraj jej 8 nie było. A może po prostu jej nie zauważyłam? Może przebywanie w tym dziwnym miejscu źle wpływa na mój umysł, który zaczyna płatać figle? Może to kolejna sztuczka tego faceta od straganu? Za dużo tych pytań i za mało informacji, żeby udzielić na nie odpowiedzi. Po raz kolejny kręcę głową, próbując otrząsnąć się z tego wszystkiego. - Co się z tobą dzisiaj dzieje? – Chłopak posyła mi dziwne spojrzenie, jakby nie był pewien, czy przypadkiem ktoś mnie w nocy nie podmienił. Nie, to jestem ja. Z tą tylko zmianą, że nie jestem już w 100 % pewna, czy z moją głową wszystko w porządku. - Po prostu się nie wyspałam – zbywam go, nie chcąc nawet próbować tłumaczyć tego wszystkiego. Mam wrażenie, że mi nie wierzy. Nie spuszcza ze mnie wzroku chwilę dłużej niż normalnie, wzdycha i mówi: - Całą noc myślałem, o co chodzi, co miał na myśli tamten mężczyzna. Analizowałem wszystkie nasze przygody od początku i to, że ten świat, wymiar, czy jakkolwiek inaczej to nazwiesz, jest jakoś powiązany z każdym z nas. Nie jestem jeszcze w pełni pewny, ale mam już pewien pomysł. Co do łódki: nie mam zielonego pojęcia, ale jeśli chodzi o to, o co myślę, to nawet lepiej, że tu jest. – Przerywa na chwilę. Podchodzi do swojego plecaka i wrzuca go do środka. Potem pakuje śpiwór do mojej walizki i robi z nią to samo. – Chodzi mi o to, iż nie pojawiła się tu bez powodu. Musimy skorzystać z jej obecności. Gdy to usłyszałam, zrozumiałam, o co mu chodzi – płyńmy przed siebie, najlepiej w stronę słońca. Problem? Dla mnie żaden… *** Wydaje mi się, że w łódce siedzimy już cały dzień, chociaż naprawdę minęły może ze dwie godziny. W tym czasie nie zdążyłam zaobserwować nigdzie stałego lądu, ale udało mi się prawie samej zjeść całą paczkę krakersów. Sama nie wiem, czy to ze strachu, czy może z nerwów. A może z obu tych powodów? Świadomość, że tuż pode mną jest woda, której dno znajduje się kilkanaście metrów niżej przytłacza. Sprawy nie polepsza fakt, że drewniana konstrukcja chwieje się pod wpływem najmniejszego podmuchu wiatru, a Błażej siedzi wyluzowany bliżej dziobu i powoli wiosłuje, nie odzywając się do mnie ani słowem. Wśród ciszy morza, niespodziewanie moje ucho wyławia pewien dźwięk. Niedoszły żołnierz chyba również to usłyszał, bo znieruchomiał. Obydwoje nasłuchujemy przez kilka minut, gdy odgłos powtarza się. Tym razem, jednak wiemy skąd. Równocześnie wychylamy się przez prawą burtę, (co powoduje kolejne bujnięcie i napięcie moich mięśni), a naszym oczom ukazuje się dość nietypowy obraz jak na tutejsze otoczenie. Na widok głowy o idealnej, alabastrowej cerze zamieram z wrażenia. Urodę kobiety dopełniają perfekcyjne rysy twarzy, jak u lalki, które okalają jasne włosy. Niebieskie oczy wydają się mieć własne źródło światła, a usta są pełne i czerwone niczym krew. Przez kilka najbliższych minut obydwoje podziwiamy ją w ciszy, nie zastanawiając się nawet, co to jest . Ale potem dzieje się coś niezwykłego. Postać rozchyla swoje idealne wargi, a z jej gardła wydobywa się… nic. Widzę, że układają się one w konkretne sylaby, choć nic nie słyszę. Spoglądam na towarzysza, żeby sprawdzić, czy jemu również wydaje się to dziwne, lecz zaskakuje mnie kolejna rzecz. W jednej chwili na jego twarz wpływa błogość. Z czcią godną jakiegoś bóstwa, chłonie wzrokiem każdy skrawek buzi kobiety. Przy tym ma uśmiech tak szeroki, że można by pomyśleć, iż jest sztuczny. Zdenerwowana wołam go po imieniu raz po raz, jednak on nie reaguje. Coraz mocniej nachyla się w stronę pięknej postaci, jakby chciał ją dotknąć. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale wyczuwam tu coś dziwnego. Serce gwałtownie przyspiesza, choć nadal siedzę w tym samym miejscu. Widzę dłoń chłopaka, którą wyciąga w jej stronę. Nie 9 mogę pozwolić, żeby jej dotknął. Nie mogę! Chwytam go za nadgarstek i ciągnę w swoją stronę. Nagle twarz chłopaka powraca do normalnego stanu i widzę zaskoczenie malujące się na niej. W tej samej chwili rysy tajemniczej osoby gwałtownie zmieniają się i teraz zmienia się w.. coś zielonego. Jej skóra jest pomarszczona i obwisła. Oczy miotają iskry nienawiści, a idealne włosy stroszą się. Otwiera usta i tym razem wydobywa się z nich pisk. Gwałtownie odsuwam się na przeciwległą burtę i wpadam do wody. Głębia błyskawicznie zamyka się nade mną. W panice wypuszczam powietrze i po chwili woda wlewa mi się do płuc. Miotam się w szaleńczym tańcu. Kątem oka zauważam ruch niedaleko siebie. To ta dziwna kobieta! Pędzi prosto na mnie. Macham rękoma i nogami jeszcze szybciej, ale ubranie bardzo mnie ogranicza. Nie jestem w stanie płynąć. Potwór już już ma mnie pochwycić w swoje pazury, gdy czuje jak coś zaciska się na moim łokciu. Jakaś siła ciągnie mnie do góry. Po chwili łapczywie łapie powietrze. Kaszlę. Ktoś wciąga mnie z powrotem do łódki. Czuję drewno przy skórze, zamykam oczy. Chwilę potem pokonujemy opór wody i przesuwamy się do przodu. Dziwny stwór goni nas jeszcze przez pewien czas. W końcu, po około 50 metrach, odpuszcza pogoń. Kiedy zawraca moją uwagę przyciąga kolejny szkopuł ona nie miała nóg. Jej dolne kończyny przemienione były w rybi ogon. Była syreną. *** - Hej, śpisz?- słyszę tuż przy głowie. Chwilę mrugam oczyma, by wrócić kontury kształtom i przypomnieć sobie, gdzie jestem. Potem powoli odwracam się w stronę, z której dobiegł mnie głos. Pomimo tego, że Słońce zaszło już dawno temu, na zewnątrz jest dość jasno. Księżyc oraz tysiące gwiazd rzucają piękną łunę na granatowe niebo. Czuję jak poduszka z miękkiej trawy łaskocze mnie w głowę. Resztę ciała mam schowaną w ciepłym śpiworze, choć noc wcale nie jest zimna. Oprócz tego jest coś jeszcze. Ludzka sylwetka pochylająca się tuż nade mną, na której twarzy gości niepewny uśmiech. Gdy zauważa, że na niego patrzę, siada obok i przykrywa się swoją przenośną pościelą. Pozostajemy tak przez pewien czaszawieszeni gdzieś pomiędzy wydarzeniami tych trzech dni i rzeczywistością. Nikt z nas nic nie mówi, choć mam wrażenie, że w środku toczymy monolog pełen przydługich przemyśleń, niekończącej się listy wyrzutów i pragnień. Gubię się w swoich myślach, utykam niedaleko słów „powinnam” a „chciałam”. Na szczęście ogrom tego wszystkie zrzuca z moich barków Błażej. - Dzięki za to, że… no wiesz. - Zacina się, ale próbuje dalej.- Za to, że mi dziś pomogłaś. Nie mam pojęcia, jak udało ci się jej nie słuchać, a potem jeszcze ją przejrzałaś… - To wcale nie było takie trudneodpowiadam spokojnie. Kiedy zobaczyłam ogon tej syreny wszystko ułożyło się w logiczną całość. - Śpiew syren mogą usłyszeć tylko mężczyźni. A co do tego przejrzenia, to powiedzmy, że miałam szczęście. - Zaraz. To ona była syreną?- Spogląda na mnie zdziwiony, a ja odpowiadam mu skinieniem. – Ja tobie też powinnam podziękować. No i przeprosić. - Z tym pierwszym nie ma sprawy, ale za co chcesz przeprosić? – spogląda na mnie ze zdziwieniem. Znów czuję, jak wszystko się we mnie napina. Biorę oddech. Chcę się przemóc i opowiedzieć mu wszystko od początku. Już otwieram usta, ale wtedy widzę, jak kręci głową. Po chwili wstaje i wyciąga rękę ku niebu. Sięga po jeden z jasnych punkcików i po prostu wyciąga go. Nie mogę uwierzyć własnym oczom. Naprawdę zdjął gwiazdę z nieboskłonu. Mam nadzieję, że szczęka nie opadła mi z wrażenie aż do ziemi, więc na wszelki wypadek dotykam ręką twarzy. 10 - Spójrz. - Pokazuje mi drobną, świecącą na biało kulkę, którą po chwili zgniata między dwoma palcami. Słychać chrzęst jakby rozcierał tylko drobne kamyczki, lecz zaraz potem to, co zostało z ciała niebieskiego rozbłyska oślepiającym światłem i wokół zaczyna rozchodzić się ciekawy zapach.- Co czujesz? - To lilie - odpowiadam zaskoczona własną odpowiedzią. Następnie również wstaję i sięgam po jedną z gwiazd. Robię to samo, co chwilę wcześniej chłopak. Kiedy blask gaśnie zadaję mu to samo pytanie. - Nie znam się na kwiatach, ale to akurat kojarzę. To prymulki - mówi pewnie z uśmiechem na ustach. Najwidoczniej już próbował tej sztuczki. Później przez pewien czas jeszcze kradniemy kolejne jasne punkciki wprost z przestworzy. Jednak za każdym razem czujemy te same zapachy. Nie mam pojęcia, co to wszystko znaczy, ale muszę przyznać, że naprawdę dobrze się bawię. Kładziemy się spać dopiero, gdy noc zaczyna blednąć. Ze spokojem stwierdzam, że to był najlepszy jak do tej pory dzień w tej dziwnej rzeczywistości. Obawiam się już tylko jednego: co czeka na nas dalej? I czy kiedyś będę musiała opowiedzieć Błażejowi wszystko do końca? Ola KĄCIK POEZJI „Poezja jest piękna, tylko trzeba ją zrozumieć” Miejsce dla duszy Kimże ja jestem ? Jestem małą poczwarką , Czy też władcą świata ? Księżną ciemności , Czy aniołem dobra ? Gwiazdą wśród szarości, Czy szarością pośród gwiazd ? Jestem lwem, tygrysem, panterą ! Czy też małym kotkiem, miotanym przez wiatr ? Która to ja ? Nadzieja czy zguba ? Czy to moja jest chluba , By dławić się władzą i prawem ? A ,może to dla Ciebie zadanie… A może o tym nie wiesz? Może jesteś niczym jeż , Zamknięty w swych kolcach bezczynnie… A przecież , wielkie są Ci pisane losy ! I wielkie przeznaczenie jest Twoje ! A kimże jestem ja , skoro władza pisana jest Tobie ? Chyba cieniem zwykłym, bez duszy własnej. To nie znaczy, że w tej ciemnocie ciasnej Trwać muszę ! Od dzisiaj postanawiam leczyć swoją duszę, Nie władzą ! Na nią się nie kuszę . Inteligencją uratuję mą duszę . Nie jestem ciemnością ani gwiazdą szarą . Jestem młodością niosącą nadzieję. A młode jest bystre ! Sposób znajdę jaki , Aby powołać do życia miernotę, Tak zwaną przeze mnie : „głupawą ciemnotę”. Uczyć moralności, talentów i sprytu, Oto moje miejsce i mojego bytu ! Alice Rush 11