numer czwarty 2012/2013 - Publiczne Gimnazjum w Choszcznie

Transkrypt

numer czwarty 2012/2013 - Publiczne Gimnazjum w Choszcznie
1
2
KRONIKA SZKOLNA
INFORMACJE O SUKCESACH UCZNIÓW
Sukces dla każdego, a szczególnie ucznia, stanowi istotny bodziec motywujący
do dalszej, wytężonej pracy. Z tego względu Publicznym Gimnazjum w Choszcznie można
znaleźć kilka miejsc, w których eksponuje się osiągnięcia uczniów. A oto
one:
I. Certyfikaty dla szkoły – korytarz obok sekretariatu.
II. Dyplomy za zdobycie tytułu laureata w konkursach na
szczeblu powiatowym, wojewódzkim i ogólnokrajowym
– korytarz przy wejściu głównym do szkoły.
III. „Najlepsi z najlepszych” – informacja o gimnazjalistach,
którzy otrzymują stypendium naukowe bądź sportowe –
korytarz przy wejściu głównym do szkoły.
IV. Puchary za osiągnięcia sportowe – korytarz główny na hali.
V. „Złota księga” – tu gromadzone są kopie wszystkich dyplomów
za znaczące wyniki w konkursach – sekretariat.
VI. Dyplomy za osiągnięcia uczniów z poszczególnych klas – gazetki
ścienne w pracowniach.
VII. „Najwyższa frekwencja w szkole” – wyniki w tej kategorii aktualizowane są
przez Samorząd Uczniowski co miesiąc, a informacja o zespole klasowym
z najwyższą frekwencją (z każdego poziomu) zamieszczana jest na gazetce obok
pokoju nauczycielskiego.
VIII. Sprawozdania o wszystkich ważniejszych wydarzeniach z życia gimnazjum
są zamieszczane na stronie internetowej szkoły.
KIM JESTEM?
Wstałem o szóstej rano. Znowu śnił
mi się koszmar. Nie lubię takich snów.
Zawsze skłaniają mnie do odpowiedzi na
pytanie: „kim jestem?” To zależy od
momentu, chwili.
Wczoraj rano byłem niewyspanym
człowiekiem, który siedział do późna i
teraz cierpi. Rano ciężko nazwać się
człowiekiem. Dopiero w szkole poczułem
się lepiej. Wśród znajomych jestem miłym
i zabawnym gościem. Zaczęły się lekcje i
pomyślałem, że czuję się jak więzień.
Niemiłe uczucie, ale co poradzić ? Ostatni
miałem w-f. Graliśmy w piłkę nożną i
byłem jak zawodowy piłkarz, zdolny i
wysportowany. Głód okazywał się
burczeniem w brzuchu, więc w domu
wziąłem się za gotowanie. Jestem
kucharzem - pomyślałem. Upichciłem
sobie dobry obiad. Poprawka, jestem
dobrym kucharzem. Posłuchałem muzyki,
aby się odstresować. Przez chwilę byłem
gitarzystą w zespole, grając na mojej
wyimaginowanej gitarze. Zagrałem dobry
utwór.
Później
spotkałem
się
z
dziewczyną, wtedy byłem gentelmanem,
prawdziwym mężczyzną. Na wieczór
wróciłem do domu i postanowiłem pograć
w coś na komputerze. Nagle stałem się
komandosem, dowódcą sił specjalnych.
Ratowałem świat. Po udanej misji
położyłem się spać, jako nastolatek,
zmęczony całym dniem.
Jak widać, jestem wieloma
osobami, ale jak śpię jestem tylko
zwyczajnym chłopcem, których jest pełno
na świecie. Inne rzeczy tworzą mnie,
dzięki nim nie jestem tylko „szarą
myszką”. Najgorsze są tylko noce i
poranki…
Michał
3
LEPSZA CODZIENNOŚĆ
PODRÓŻE
Któż z nas nie marzył o odpoczywaniu na słonecznej plaży, wędrowaniu po wysokich
górach albo o zwiedzaniu cennych zabytków? Zapewne niektórzy z nas odwiedzili już
miejsca, których nigdy się nie
zapomni. Podróże również
mogą rozwijać. I nie chodzi
tylko
o
wiedzę,
którą
wyniesiemy z muzeów. Gdy
spotkamy ludzi o innym
kolorze skóry, zobaczymy
dziwne, nierzadko zatrważające
zwierzęta
i
odwiedzimy
ciekawe miejsca, dowiemy się
wiele o otaczającym nas
świecie. Będziemy mieli co
wspominać i opowiadać drugim. Może nawet spotkamy swoją drugą, idealną połówkę. Kto
wie.
Możliwe, że zaraz stwierdzisz, że 100 razy bardziej wolisz granie na komputerze od
podróży, w które trzeba przecież włożyć trochę własnej inicjatywy. Ale czy wiesz, że jest
takie coś i czym to się wyróżnia?
-Wzgórza Czekoladowe w Azji
-Kamienny Las Luna
-Dolina Śmierci
-Droga Olbrzymów
-Wielka Rafa Koralowa
-Wyspa Zawadowskiego
Oczywiście takie podróże
pochłaniają wiele pieniędzy. Ale
czasem wystarczy tylko wyjść z
domu, wybrać się na spacer, poznać
historie własną i rodziny. Można
również zebrać kilka ciekawych i
śmiesznych osób, kupić bilet na
cały weekend i wsiąść w byle jaki pociąg (przecież gdzieś na pewno zajedziemy), oczywiście
za wcześniejszą zgodą rodziców.
Warto jednak zainteresować się otaczającym nas światem, nawet jeśli mielibyśmy tylko
oglądać zdjęcia w książce.
Sara
PAMIĘTNIK NASTOLATKI
Ojej,
jak ten
czas
szybko leci!! Mamy już końcówkę marca,
zaraz przerwa wielkanocna, później
egzaminy… Taaa… Egzaminy. Egzaminy.
4
EGZAMINY! E-GZA-MI-NY!!! Chyba
nadszedł już czas, aby zacząć powoli
panikować. No bo w końcu od tych trzech
dni w dużej mierze będzie zależało
przyjęcie do liceum. Do wymarzonej
szkoły średniej. Hmm… Ale chyba jest
jeszcze trochę czasu. Chociaż coś czuję, że
mimo zakończenia wszelkich konkursów
to półtora miesiąca będzie jedną z
najcięższych chwil w moim życiu. Natłok
sprawdzianów, kartkówek i to ciągłe
gadanie o zbliżającym się egzaminie
gimnazjalnym. Brrr… Aż mnie ciarki
przechodzą. Ale na razie mamy marzec!!
Jak mówi przysłowie, „W marcu jak w
garncu.” I to dokładnie sprawdza się w
praktyce. Jeszcze tydzień temu piękne
słońce, a teraz szaro, buro i śnieg. A zaraz
pierwszy dzień wiosny. Mam nadzieję, że
jak najszybciej zniknie, bo naprawdę mam
już dosyć tych zimowych ubrań i ponurej
aury. Chciałabym założyć trampki, bluzę i
wyjść na dwór ciesząc się cieplutkimi
promieniami słońca. A jak pogoda ładna,
to i humor się poprawia. A jak na razie
powodów do bezprzyczynowego szczęścia
nie widać. No bo gdybym teraz idąc po
ulicy zaczęła się śmiać (co dość często mi
się zdarza), to ludzie patrzyliby na mnie
jak na kogoś niespełna rozumu. Ale kiedy
świeci słońce… nikt się nie dziwi. Ahh…
No tęskno mi za wiosną, tęskno. Tak
bardzo chciałoby się odpocząć, wziąć do
ręki książkę i poczytać ją bez martwienia
się o oceny. Czasem zastanawiam się, jak
to jest robić to, co się chce, a nie to co się
powinno. Ale szczerze mówiąc, nie ciągnie
mnie, aby to sprawdzić. Wolę poświęcić
trochę czasu… Eh, co ja gadam. No
pewnie, że nie wolę. No… chyba że na
historię. Dajcie mi już wolne! Nawet takie
krótkie, na Wielkanoc! A swoją drogą…
Wielkanoc to ciekawe święto. Nigdy nie
mogłam zrozumieć, co jajka, żurek i zające
mają wspólnego z tym świętem, że zawsze
ich tak pełno. A w sklepach, jak przed
Bożym Narodzeniem, same słodycze,
czekoladowe króliczki, jajka z marcepanu i
inne rzeczy, które coraz bardziej
potwierdzają to, że święta, jakiekolwiek, to
nie czas spędzony wspólnie z rodziną,
odpoczynek od pracy, tylko sposób by
zarobić. Pełna komercja. Ale w XXI wieku
nie ma co się dziwić. Pieniądz jest
najważniejszy. I koniec, kropka. Tak czy
owak, co by się nie działo, ja i tak z
wytęsknieniem czekam na słońce i
wakacje. Choć do tego jeszcze cztery
miesiące…
Iga
NASZA TWÓRCZOŚĆ
Legenda o powstaniu sztormu
W małej piwniczce kamienicy
wciśniętej między inne ponure budynki
gdzieś na obrzeżach miasteczka, krył się
mały chłopiec. Pomieszczenie było ciasne,
ściany pokrywały od góry do dołu półki
uginające się pod ciężarem książek. Trzy
piętra wyżej, w podobnej sytuacji
znajdował się stryszek. Jego półki pokryte
były
tajemniczo
wyglądającymi
flakonikami, buteleczkami, słojami i
innymi przedstawicielami szklanej armii
wypełnionymi
substancjami
czy
proszkami, których przeznaczenie znał
tylko jeden człowiek. A był to alchemik i
zarazem ojciec książkowego chłopca.
Spoczywała tu również stara szkatuła.
Jednak o jej istnieniu pamiętał tylko sam
Wiatr. Od niej wszystko się zaczęło.
- Ojcze! - do stryszku wpadła czarna
czupryna przyklejona do szerokiego
uśmiechu.
- Ćszzz... - mężczyzna z czarno siwymi
włosami, podobnie roztrzepanymi, choć
bardziej przerzedzonymi, przyłożył palec
do ust i dyskretnie wyjrzał przez małe
okno w kształcie półkola. Bycie
5
alchemikiem w tych czasach nie należało
do szczególnie bezpiecznych zajęć. - Co ja
ci mówiłem? - powiedział stłumionym
głosem, nadal trzymając palec wskazujący
przy ustach. - Sza.
Przypomniała mu się w tamtej chwili ich
sąsiadka z mieszkania na parterze
kamienicy, pani Noel. Jej babka nauczyła
ją sztuki posługiwania się przeróżnymi
ziołami. Znała wiele ich właściwości.
Próbowała więc leczyć przy ich pomocy
ludzi. Chyba nie trudno zgadnąć, co się z
nią stało po tym, jak została posądzona o
czary. Westchnął i opuścił rękę, próbując
uśmiechem
dodać
chłopcu
otuchy, bo
wiedział,
że pod tą
czupryną
kłębią się
teraz
podobne
myśli.
- Co tam masz, Williamie? - na dźwięk
swojego
pełnego
imienia
dzieciak
skrzyżował ramiona, przewracając oczami.
Typowa dziecięca złość.
William. Brzmiało, jakby był jakimś
zadufanym w sobie książątkiem. Tak
przynajmniej twierdził. - No, Will, pokaż.
Chłopiec oczywiście zapomniał, że miał w
planach dąsanie się na dłuższą metę i
podniecony podstawił ojcu pod nos
dziennik w kiepskim stanie. Cały
zakurzony, z pożółkłymi stronnicami i
okładką po, według Willa, bardzo
ciekawych przygodach.
- Zobacz, tu jest napisane D. F. Aberfort.
Czy to jest jakiś pamiętnik? Bo to nie
książka? Wiesz kto to? Jakiś podróżnik? wiązanka pytań wpadła do uszu pana
Edmunda Woods'a i ulokowała sobie
miejsce gdzieś, gdzie będzie mogła wiercić
dziurę w mózgu.
- Tak, to pamiętnik i nie, nie wiem kto to.
Na to wygląda, że to pamiętnik.. lub coś w
rodzaju dziennika. Jednak nie mam
pojęcia, kim jest ten człowiek. Wygląda na
to, że stracił właściciela. Chyba nikt się nie
obrazi, jeśli do niego zajrzymy, jak
sądzisz? - rzekł z uśmiechem do syna i
dostawił mu krzesło.
- Na pewno nie. - rzuciła zdeterminowana,
zachwycona czupryna i usadowiła się
wygodnie, nasłuchując.
- Kilka pierwszych stron jest wyrwana.
Zaczyna się od "Trzeciego dnia podróży" mruknął pan Edmund , przejechawszy
palcami po strzępkach papieru, po czym
odchrząknął
i
zaczął
czytać
Wczorajszego dnia, tego samego, w
którym usłyszałem tę wspaniałą legendę,
nad wybrzeżem zaczęły się kłębić gęste
chmury.
- Chyba jednak ciężko będzie czytać, nie
znając początku, Will. - rzekł ojciec.
Chłopiec zaczął protestować, ale pan
Woods go nie słyszał. Do głowy wpadła
mu tak oczywista myśl, że dość boleśnie
klepnął sie w czoło.
- Will! Pamiętasz pana Daniela? - przez
chwilę wielkie niebieskie oczy skupiły się
w niewidocznym punkcie, szukał w
pamięci tej postaci. Aż w jednej sekundzie
dotarły do niego dwa fakty: pan Daniel
nosił nazwisko Aberfort i skrót D. F
Aberfort idealnie by pasował.
- Pamiętasz go? Przychodził po jakieś zioła
do pani Noel i...
- Ale to nie możliwe! - odrzekł chłopiec Pan Daniel to najbardziej znużony
człowiek świata.
Pan Woods zamknął zeszyt przy
akompaniamencie
skrzypienia
starej
okładki.
Możesz iść do Aberforta. Mieszka trzy
domy dalej. I daj mu to, tak miałem mu to
zanieść - tu włożył synowi w ręce słoik z
czymś zielonkawym.
Mały wybiegł bez pożegnania. Pan Woods
widział (i słyszał), jak wybiega na ciasną
uliczkę i skręca w lewo. Powinien mu
jeszcze powiedzieć, żeby był w miarę
taktowny i dyskretny, ale cóż, nie dostał
takiej szansy.
Will zastał pana Daniela w domu. Prawie
zapomniał, co chciał powiedzieć.
6
- Ojciec kazał przekazać to panu. wystawił przed siebie słój nie dając dojść
do słowa Aberfortowi. A ten siedział w
izbie naprzeciw chłopaka, skubiąc swoją
siwą brodę.
- Dziękuję - rzekł w końcu prosto i odebrał
podarunek.
-Aa...o ja chciałem zapytać. Znalazłem to.
Czy to należy do pana? - wyrzucił z siebie,
teraz wystawiając przed siebie dziennik.
Na jej widok staruszek jakby zapadł się w
sobie. Westchnął głęboko, wziął do rąk
zeszyt i przejechał palcami po okładce.
- Rozumiem., dlaczego pomyślałeś, że to
moje. Należał jednak do mojego syna,
Davida.
- Czy mogę go spotkać? - zapytał szybko
Will.
- Niestety... Jego okręt, to znaczy ten, na
którym pływał, rozbił się. - odrzekł smutno
pan Daniel. Wyglądał jeszcze bardziej
staro i przygnębiająco, niż zwykle. Will
cofnął się, przerażony i onieśmielony.
- Ja nie wiedziałem, przepraszam,
chciałem... Tu była legenda, ale wyrwano
kartki... - jąkał się bezradnie.
- Już w porządku - rzekł staruszek z
łagodnym uśmiechem. - Opowiem ci tę
legendę. Co ty na to? Usiądź.
I mały, mimo że wciąż zlęknięty, zaczął
słuchać opowieści.
- Mój syn pracował na statku, jednym z
tych nowych. Wiele podróżował. Na
jakimś porcie, daleko stąd, ktoś
opowiedział mu legendę o sztormie...
Było pięć szkatuł. Każda odpowiadająca za
jeden żywioł. Ogień, woda, ziemia, burza
i... wiatr. Stworzył je wielki, potężny mag,
żeby okiełznać siłę żywiołów, które
znudzone latami przemierzania świata,
zaczęły szaleć. Ich bunt niszczył świat Ogień palił wioski i lasy, Woda swą
gwałtownością powodowała powodzie,
Ziemia trzęsła się, niszcząc wszystko,
Pioruny
współpracując
z
innymi
żywiołami prowadziły do katastrof, lub,
jeśli miały taką zachciankę, panoszyły się
po świecie wywołując małe, nagłe
wypadki. Zaś wiatr... On był najszybszy z
nich
wszystkich.
Nieraz
pomagał
płomykom Ognia rozpętać prawdziwy
pożar,
innym
razem
ściągał
Burzę w
miejsca,
które
chciała
zniszczyć. Z dnia na dzień było coraz
gorzej. Nawet zwierzęta nie potrafiły już
żyć w zgodzie z Naturą, przerażone
poczynaniami Żywiołów. Aż z jednego,
wielkiego, przerażonego tłumu wystąpił
jeden człowiek, a to, co uczynił, było dla
niego samego najniebezpieczniejszą rzeczą
spośród wszystkich, wartą jednak swego
ryzyka. Zaklął Żywioły nieznanym nikomu
zaklęciem, jak wspomniałem na początku
opowieści, w pięć szkatuł. Ludzie byli
jednak zachłanni i bezmyślni. Kiedy
zobaczyli, iż jeden człowiek może
pozbawić
siły wszystkie
Żywioły,
pomyśleli, że mogą nie tylko pozbawić ich
siły, ale i tę siłę kontrolować. Wielki mag
przewidział to i rozniósł szkatuły po całym
świecie, aby nikt nie mógł ich dostać w
swe ręce. I to jednak nie pomogło, kiedy
pewien
cesarz
wysłał
ludzi
na
poszukiwania. Dostali oni bowiem
Szkatułę Wiatru. Czekała ich długa droga
do swojego kraju, wiele dni płynęli
najpotężniejszym okrętem w całym
cesarstwie. Mniej więcej w połowie
podróży na statku zaczęła panować dziwna
atmosfera, aż chciałoby się powiedzieć cisza przed burzą. Człowiek, który miał za
zadanie pilnować szkatuły, z ciekawości,
zazdrości i zachłanności otworzył ją. Tym
samym popełnił największy błąd w swoim
życiu. Wiatr, czując smak wolności,
uśmiechnął się złośliwie do swojego
wybawiciela i ofiary, rozniósł na kawałki
cały pokład i wstrząsnął oceanem.
Lecz, wciąż pamiętając o swym starym
więzieniu, zmusił się do opanowania. Bał
się, że jakiś człowiek znów może go
uwięzić. Teraz, tylko od czasu do czasu,
7
kiedy wspomina stare czasy, miota się po
morzach i oceanach, powodując sztormy.
Tak długo, jak nie będzie potrafił odnaleźć
i zniszczyć szkatuły, tak długo świat
będzie ogarniał spokój.
Will zrozumiał, że legenda dobiegła końca
oraz że patrzy na staruszka z szeroko
otwartymi oczami i uchylonymi ustami. Co
może być bardziej fascynującego dla
małego chłopca niż taka opowieść? A już
zwłaszcza dla takiego chłopca kolekcjonera papierowych przygód.
Co można było przewidzieć, wpłynęło to
na jego życie. Nie wyrósł z marzeń, a
pewnego dnia miał odkryć szkatułę
spoczywającą w koncie stryszku.
Ale to już zupełnie inna historia.
Ewelina
OPOWIADANIE W ODCINKACH
Moja Ja
Rozdział 4: Ogień i łzy.
Niestety, żadne z moich marzeń nie
spełnia się i budzę się wczesnym rankiem
w śpiworze, a obok mnie rozciąga się
zielony dywan. Leniwie zataczam dłonią
koło i czuję, jak trawa łaskocze, a na
skórze pojawiają się kropelki wody.
Zastanawiam się, jak to możliwe, skoro nie
przypominam sobie, żeby w nocy padał
deszcz. Unoszę głowę, bo nachodzi mnie
myśl, że może dopiero teraz zaczęło
kropić, ale okazuje się, że to nie przez to.
Szybko wstaję, nie wierząc własnym
oczom.
Rozglądam się wokół, a moje serce bije
coraz szybciej. Ze wszystkich stron
otaczają mnie bańki mydlane, które nie
wiadomo skąd się tu wzięły. Jednak to nie
jest najgorsze. Gdy przyglądam się którejś
dokładniej, zauważam ruch: dwie małe
postacie w różnych chwilach swojego
życia. Widzę, jak krzyczą na siebie w
przestronnej kuchni, salonie, małym
pokoiku. Jedna z nich nie płacze, druga nie
może opanować narastającego gniewu.
Niemalże słyszę słowa, jakie wtedy padały.
Znowu czuję wielką gulę w gardle,
zdenerwowanie, bezsilność, poczucie
winy. Próbuję schować się przed tym
wszystkim. Zamykam oczy, potem rękoma
osłaniam głowę przed wspomnieniami,
jednocześnie cofając się. Czuję, jak nogi
się pode mną uginają. Mam wrażenie, że
pod wpływem tego wszystkiego zaraz się
przewrócę. Wszystkie przeżycia wróciły
do mnie ze zdwojoną siłą. Dlaczego? Co
takiego źle zrobiłam? Miałam nadzieję, że
już nigdy nie będę musiała tego pamiętać.
- Co ty wyprawiasz? – Dociera do mnie
pomimo ogólnego szumu. Staję i otwieram
oczy. Wszystkie bańki gdzieś zniknęły,
niczym za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Na środku polany, tam, gdzie się
obudziłam, stoi już tylko Błażej z
plecakiem na ramieniu. Przygląda mi się
szeroko otwartymi oczyma. Kiedy nie
odpowiadam na jego pytanie, podchodzi
bliżej, lustrując mnie od głowy aż po
stopy.
- Co to było? – pyta po raz kolejny, a ja
nie jestem w stanie mu odpowiedzieć.
Kręcę głową, próbując jednocześnie dać
mu znać, że nie mam ochoty o tym mówić.
On najwyraźniej rozumie, bo tylko
wzrusza ramionami i najnormalniej w
świecie mija mnie.
Staram się uspokoić. Wdech. To nic –
było, minęło. Wydech. Nie moja wina.
Przecież przeprosiłam, mama wybaczyła.
Kolejny wdech i głębsze odetchnięcie.
- Masz zamiar zostać tu do końca swoich
dni? – słyszę zadowolony głos Błażeja.
Odwracam się w jego stronę i po raz
kolejny w tym dniu prawie dostaję zawału
serca. No, trochę przesadzam, ale to, co
widzę, jest wcale nie mniejszym
zaskoczeniem niż te bąbelki, które
pojawiły się ni stąd ni zowąd.
- Skąd ta łódka? – pytam, marszcząc brwi.
Dałabym sobie uciąć rękę, że wczoraj jej
8
nie było. A może po prostu jej nie
zauważyłam? Może przebywanie w tym
dziwnym miejscu źle wpływa na mój
umysł, który zaczyna płatać figle? Może to
kolejna sztuczka tego faceta od straganu?
Za dużo tych pytań i za mało informacji,
żeby udzielić na nie odpowiedzi. Po raz
kolejny kręcę głową, próbując otrząsnąć
się z tego wszystkiego.
- Co się z tobą dzisiaj dzieje? – Chłopak
posyła mi dziwne spojrzenie, jakby nie był
pewien, czy przypadkiem ktoś mnie w
nocy nie podmienił. Nie, to jestem ja. Z tą
tylko zmianą, że nie jestem już w 100 %
pewna, czy z moją głową wszystko w
porządku.
- Po prostu się nie wyspałam – zbywam
go, nie chcąc nawet próbować tłumaczyć
tego wszystkiego. Mam wrażenie, że mi
nie wierzy. Nie spuszcza ze mnie wzroku
chwilę dłużej niż normalnie, wzdycha i
mówi:
- Całą noc myślałem, o co chodzi, co miał
na myśli tamten mężczyzna. Analizowałem
wszystkie nasze przygody od początku i to,
że ten świat, wymiar, czy jakkolwiek
inaczej to nazwiesz, jest jakoś powiązany z
każdym z nas. Nie jestem jeszcze w pełni
pewny, ale mam już pewien pomysł. Co do
łódki: nie mam zielonego pojęcia, ale jeśli
chodzi o to, o co myślę, to nawet lepiej, że
tu jest. – Przerywa na chwilę. Podchodzi
do swojego plecaka i wrzuca go do środka.
Potem pakuje śpiwór do mojej walizki i
robi z nią to samo. – Chodzi mi o to, iż nie
pojawiła się tu bez powodu. Musimy
skorzystać z jej obecności.
Gdy to usłyszałam, zrozumiałam, o co mu
chodzi – płyńmy przed siebie, najlepiej w
stronę słońca. Problem? Dla mnie żaden…
***
Wydaje mi się, że w łódce siedzimy
już cały dzień, chociaż naprawdę minęły
może ze dwie godziny. W tym czasie nie
zdążyłam zaobserwować nigdzie stałego
lądu, ale udało mi się prawie samej zjeść
całą paczkę krakersów. Sama nie wiem,
czy to ze strachu, czy może z nerwów. A
może z obu tych powodów? Świadomość,
że tuż pode mną jest woda, której dno
znajduje się kilkanaście metrów niżej
przytłacza. Sprawy nie polepsza fakt, że
drewniana konstrukcja chwieje się pod
wpływem
najmniejszego
podmuchu
wiatru, a Błażej siedzi wyluzowany bliżej
dziobu i powoli wiosłuje, nie odzywając
się do mnie ani słowem.
Wśród ciszy morza, niespodziewanie moje
ucho wyławia pewien dźwięk. Niedoszły
żołnierz chyba również to usłyszał, bo
znieruchomiał. Obydwoje nasłuchujemy
przez kilka minut, gdy odgłos powtarza
się. Tym razem, jednak wiemy skąd.
Równocześnie wychylamy się przez prawą
burtę, (co powoduje kolejne bujnięcie i
napięcie moich mięśni), a naszym oczom
ukazuje się dość nietypowy obraz jak na
tutejsze otoczenie.
Na widok głowy o idealnej, alabastrowej
cerze zamieram z wrażenia. Urodę kobiety
dopełniają perfekcyjne rysy twarzy, jak u
lalki, które okalają jasne włosy. Niebieskie
oczy wydają się mieć własne źródło
światła, a usta są pełne i czerwone niczym
krew.
Przez kilka najbliższych minut
obydwoje podziwiamy ją w ciszy, nie
zastanawiając się nawet, co to jest . Ale
potem dzieje się coś niezwykłego. Postać
rozchyla swoje idealne wargi, a z jej gardła
wydobywa się… nic. Widzę, że układają
się one w konkretne sylaby, choć nic nie
słyszę. Spoglądam na towarzysza, żeby
sprawdzić, czy jemu również wydaje się to
dziwne, lecz zaskakuje mnie kolejna rzecz.
W jednej chwili na jego twarz wpływa
błogość. Z czcią godną jakiegoś bóstwa,
chłonie wzrokiem każdy skrawek buzi
kobiety. Przy tym ma uśmiech tak szeroki,
że można by pomyśleć, iż jest sztuczny.
Zdenerwowana wołam go po imieniu raz
po raz, jednak on nie reaguje. Coraz
mocniej nachyla się w stronę pięknej
postaci, jakby chciał ją dotknąć.
Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale
wyczuwam tu coś dziwnego. Serce
gwałtownie przyspiesza, choć nadal siedzę
w tym samym miejscu. Widzę dłoń
chłopaka, którą wyciąga w jej stronę. Nie
9
mogę pozwolić, żeby jej dotknął. Nie
mogę!
Chwytam go za nadgarstek i ciągnę
w swoją stronę. Nagle twarz chłopaka
powraca do normalnego stanu i widzę
zaskoczenie malujące się na niej. W tej
samej chwili rysy tajemniczej osoby
gwałtownie zmieniają się i teraz zmienia
się w.. coś zielonego. Jej skóra jest
pomarszczona i obwisła. Oczy miotają
iskry nienawiści, a idealne włosy stroszą
się. Otwiera usta i tym razem wydobywa
się z nich pisk. Gwałtownie odsuwam się
na przeciwległą burtę i wpadam do wody.
Głębia błyskawicznie zamyka się nade
mną. W panice wypuszczam powietrze i po
chwili woda wlewa mi się do płuc. Miotam
się w szaleńczym tańcu. Kątem oka
zauważam ruch niedaleko siebie. To ta
dziwna kobieta! Pędzi prosto na mnie.
Macham rękoma i nogami jeszcze
szybciej, ale ubranie bardzo mnie
ogranicza. Nie jestem w stanie płynąć.
Potwór już już ma mnie pochwycić w
swoje pazury, gdy czuje jak coś zaciska się
na moim łokciu. Jakaś siła ciągnie mnie do
góry. Po chwili łapczywie łapie powietrze.
Kaszlę. Ktoś wciąga mnie z powrotem do
łódki. Czuję drewno przy skórze, zamykam
oczy. Chwilę potem pokonujemy opór
wody i przesuwamy się do przodu.
Dziwny stwór goni nas jeszcze przez
pewien czas. W końcu, po około 50
metrach, odpuszcza pogoń. Kiedy zawraca
moją uwagę przyciąga kolejny szkopuł ona nie miała nóg. Jej dolne kończyny
przemienione były w rybi ogon. Była
syreną.
***
- Hej, śpisz?- słyszę tuż przy
głowie. Chwilę mrugam oczyma, by
wrócić kontury kształtom i przypomnieć
sobie, gdzie jestem. Potem powoli
odwracam się w stronę, z której dobiegł
mnie głos.
Pomimo tego, że Słońce zaszło już dawno
temu, na zewnątrz jest dość jasno. Księżyc
oraz tysiące gwiazd rzucają piękną łunę na
granatowe niebo. Czuję jak poduszka z
miękkiej trawy łaskocze mnie w głowę.
Resztę ciała mam schowaną w ciepłym
śpiworze, choć noc wcale nie jest zimna.
Oprócz tego jest coś jeszcze. Ludzka
sylwetka pochylająca się tuż nade mną, na
której twarzy gości niepewny uśmiech.
Gdy zauważa, że na niego patrzę, siada
obok i przykrywa się swoją przenośną
pościelą.
Pozostajemy tak przez pewien czaszawieszeni gdzieś pomiędzy wydarzeniami
tych trzech dni i rzeczywistością. Nikt z
nas nic nie mówi, choć mam wrażenie, że
w środku toczymy monolog pełen
przydługich przemyśleń, niekończącej się
listy wyrzutów i pragnień. Gubię się w
swoich myślach, utykam niedaleko słów
„powinnam” a „chciałam”. Na szczęście
ogrom tego wszystkie zrzuca z moich
barków Błażej.
- Dzięki za to, że… no wiesz. - Zacina się,
ale próbuje dalej.- Za to, że mi dziś
pomogłaś. Nie mam pojęcia, jak udało ci
się jej nie słuchać, a potem jeszcze ją
przejrzałaś…
- To wcale nie było takie trudneodpowiadam spokojnie. Kiedy zobaczyłam
ogon tej syreny wszystko ułożyło się w
logiczną całość. - Śpiew syren mogą
usłyszeć tylko mężczyźni. A co do tego
przejrzenia, to powiedzmy, że miałam
szczęście.
- Zaraz. To ona była syreną?- Spogląda na
mnie zdziwiony, a ja odpowiadam mu
skinieniem. – Ja tobie też powinnam
podziękować. No i przeprosić.
- Z tym pierwszym nie ma sprawy, ale za
co chcesz przeprosić? – spogląda na mnie
ze zdziwieniem. Znów czuję, jak wszystko
się we mnie napina. Biorę oddech. Chcę
się przemóc i opowiedzieć mu wszystko od
początku. Już otwieram usta, ale wtedy
widzę, jak kręci głową.
Po chwili wstaje i wyciąga rękę ku niebu.
Sięga po jeden z jasnych punkcików i po
prostu wyciąga go. Nie mogę uwierzyć
własnym oczom. Naprawdę zdjął gwiazdę
z nieboskłonu. Mam nadzieję, że szczęka
nie opadła mi z wrażenie aż do ziemi, więc
na wszelki wypadek dotykam ręką twarzy.
10
- Spójrz. - Pokazuje mi drobną, świecącą
na biało kulkę, którą po chwili zgniata
między dwoma palcami. Słychać chrzęst
jakby rozcierał tylko drobne kamyczki,
lecz zaraz potem to, co zostało z ciała
niebieskiego
rozbłyska
oślepiającym
światłem i wokół zaczyna rozchodzić się
ciekawy zapach.- Co czujesz?
- To lilie - odpowiadam zaskoczona
własną odpowiedzią. Następnie również
wstaję i sięgam po jedną z gwiazd. Robię
to samo, co chwilę wcześniej chłopak.
Kiedy blask gaśnie zadaję mu to samo
pytanie.
- Nie znam się na kwiatach, ale to akurat
kojarzę. To prymulki - mówi pewnie z
uśmiechem na ustach. Najwidoczniej już
próbował tej sztuczki.
Później przez pewien czas jeszcze
kradniemy kolejne jasne punkciki wprost z
przestworzy. Jednak za każdym razem
czujemy te same zapachy. Nie mam
pojęcia, co to wszystko znaczy, ale muszę
przyznać, że naprawdę dobrze się bawię.
Kładziemy się spać dopiero, gdy noc
zaczyna blednąć. Ze spokojem stwierdzam,
że to był najlepszy jak do tej pory dzień w
tej dziwnej rzeczywistości. Obawiam się
już tylko jednego: co czeka na nas dalej? I
czy kiedyś będę musiała opowiedzieć
Błażejowi wszystko do końca?
Ola
KĄCIK POEZJI
„Poezja jest piękna, tylko trzeba ją zrozumieć”
Miejsce dla duszy
Kimże ja jestem ?
Jestem małą poczwarką ,
Czy też władcą świata
?
Księżną ciemności ,
Czy aniołem dobra ?
Gwiazdą wśród
szarości,
Czy szarością pośród
gwiazd ?
Jestem lwem, tygrysem,
panterą !
Czy też małym kotkiem,
miotanym przez wiatr ?
Która to ja ?
Nadzieja czy zguba ?
Czy to moja jest chluba ,
By dławić się władzą i prawem ?
A ,może to dla Ciebie zadanie…
A może o tym nie wiesz?
Może jesteś niczym jeż ,
Zamknięty w swych kolcach bezczynnie…
A przecież , wielkie są Ci pisane losy !
I wielkie przeznaczenie jest Twoje !
A kimże jestem ja , skoro władza pisana
jest Tobie ?
Chyba cieniem zwykłym, bez duszy
własnej.
To nie znaczy, że w tej ciemnocie ciasnej
Trwać muszę !
Od dzisiaj postanawiam leczyć swoją
duszę,
Nie władzą ! Na nią się nie kuszę .
Inteligencją uratuję mą duszę .
Nie jestem ciemnością ani gwiazdą
szarą .
Jestem młodością niosącą nadzieję.
A młode jest bystre !
Sposób znajdę jaki ,
Aby powołać do życia miernotę,
Tak zwaną przeze mnie : „głupawą
ciemnotę”.
Uczyć moralności, talentów i sprytu,
Oto moje miejsce i mojego bytu !
Alice Rush
11

Podobne dokumenty