historia ciągle żywa

Transkrypt

historia ciągle żywa
HISTORIA CIĄGLE ŻYWA
2014-08-27
Polscy przeciwlotnicy w ogniu walki – przeczesują niebo w poszukiwaniu samolotów z
czarnymi krzyżami. Niemcy łapią chwilę oddechu po walkach z alianckim desantem. Oto
Strefa Militarna.
To perymetr zewnętrzny bazy wsparcia ogniowego”, tłumaczy mężczyzna ubrany w mundur amerykańskiego żołnierza z czasów wojny w
Wietnamie. „A bardziej po ludzku?”, pytam. „No, fragment zewnętrznego pierścienia, który ma tę bazę chronić”, dorzuca. Rozglądam się wokół:
zasieki z drutu kolczastego, a na nich tabliczki ostrzegające przed minami, zamaskowane plandekami okopy, na workach osłaniających stanowiska
karabinów maszynowych wylegują się jankesi. I kolejna tabliczka: „Home is where you dig it”, czyli „Dom jest tam, gdzie go sobie wykopiesz”.
„Efektowne to”, przyznaję, a na twarzy mężczyzny w mundurze pojawia się zdawkowy uśmiech. „Na takie zloty zawsze staramy się przygotować
coś ekstra. W ubiegłym roku odtworzyliśmy wietnamską wioskę, którą zajęli Amerykanie. Budowaliśmy już bunkier na 30 osób, odprawialiśmy mszę
polową, nawet ładowaliśmy ciała poległych do specjalnych worków”, wylicza, ale po chwili dodaje: „W Strefie Militarnej bierzemy już udział po raz
szósty i powoli kończą się nam pomysły”.
Ten mężczyzna to Michał Sekunda. W „cywilu” dyrektor w firmie zajmującej się między innymi szkoleniami z prawa pracy, tutaj natomiast to szef
Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej „Rakkasans”. Nazwa grupy znaczy mniej więcej tyle, co „ludzie na opadających parasolkach”. Tak
podczas II wojny światowej Japończycy określali spadochroniarzy ze 187 Pułku Piechoty 101 Dywizji Powietrznodesantowej armii Stanów
Zjednoczonych. Potem rakkasans walczyli jeszcze na wielu frontach, między innymi w Wietnamie. I właśnie ten okres szczególnie zainteresował
Sekundę i jego kolegów. Jakiś czas temu postanowili wskoczyć w buty (i mundury) żołnierzy z kompanii C 3 Batalionu. Dlaczego? „U wielu
fascynacja zrodziła się po obejrzeniu filmów, choćby »Hamburger Hill«”, przyznaje Sekunda. „W Wietnamie rozgrywał się jeden z najdłuższych
Autor: Łukasz Zalesiński
Strona: 1
konfliktów nowoczesnego świata. Tlił się przez ponad 20 lat. To niezwykle ciekawa historia”, tłumaczy.
Członków Rakkasans wciągnęła ona bez reszty. „Do Wietnamu jeździliśmy dwa razy. Byliśmy na wzgórzu Hamburger Hill, gdzie podczas
amerykańskiej interwencji rozegrała się jedna z najsłynniejszych bitew. W Stanach spotykaliśmy się z weteranami »naszego« oddziału”, wylicza
Sekunda. Mówi o pieniądzach zainwestowanych w mundury, sprzęt. „Rekonstrukcja trzyma się mocno. Zajmują się tym ludzie bardzo różnych
profesji. Dla nich to sposób na życie, odreagowanie codziennych stresów, ale też okazja, by nauczyć się czegoś wartościowego”, podkreśla. „Czy
są wśród nas żołnierze? Oczywiście, służby czynnej, rezerwiści. U nas w tej chwili akurat nie. Ale niech pan idzie dwa stanowiska dalej i zapyta o
kolegę »Ziółka«”, dodaje.
Spadochroniarz z „Playboyem”
Dwa stanowiska dalej kolejni „Amerykanie”, tyle że trochę bardziej współcześni. Siedzą w niewielkim okopie i na matach udających płytę lotniska.
Za ich plecami sporych rozmiarów mapa Iraku z datą 26 marca 2003 roku (początek II wojny w rejonie Zatoki Perskiej). Grupa odtwarza 173
Brygadę Powietrznodesantową, której spadochroniarze podczas wojny w Iraku zajęli pola naftowe w pobliżu Kirkuku i Mosulu. Jedno pytanie i już
po chwili ściskam dłoń kolegi „Ziółka”. „Podobno jest pan zawodowym żołnierzem...”, zagajam. „No tak, ale lepiej odeślę pana do naszego
rzecznika”, odpowiada. Jeszcze moment i okazuje się, że osób z podobnym doświadczeniem jest tutaj więcej. „Ja sam na co dzień służę w 44
Bazie Lotnictwa Morskiego. Jestem technikiem pokładowym w załodze śmigłowca Mi-14PŁ. Tutaj siedzi były żołnierz Kompanii Reprezentacyjnej
Wojska Polskiego, kolega jest z 12 Brygady Zmechanizowanej ze Szczecina, a mamy jeszcze młodego człowieka, który rozważa wstąpienie do
armii…”, wylicza Konrad Cielibała, rzecznik grupy.
Dlaczego tak wielu żołnierzy chce się bawić w rekonstrukcję? „Czy ja wiem? Może to wynika ze specyficznego stosunku do munduru? Z szacunku
do wszystkiego, co się z nim wiąże?”, zastanawia się Cielibała. „Poza tym nam pewnie trochę łatwiej odgrywać wojsko. To kwestia samodyscypliny,
sposobu bycia, który nam wpojono z racji wykonywanego zawodu”, dodaje. Zaraz jednak zastrzega, że rekonstrukcja i prawdziwa służba w armii to
jednak dwa różne porządki, które należy od siebie wyraźnie oddzielić. No i chłopaki oddzielają, wcielając się w role Amerykanów, a konkretnie
żołnierzy ze 173 Brygady Powietrznodesantowej. Dlaczego akurat tych? „Głównie ze względu na akcję, którą przeprowadzili w Iraku”, przyznaje
Cielibała. „Z samolotów wyskoczyło wówczas blisko tysiąc żołnierzy i był to największy tego typu desant od 1989 roku. Takich operacji praktycznie
już się nie prowadzi”, dodaje.
Członkowie grupy 173rd „Northern Delay” niedawno mieli okazję porozmawiać o tym ze swoimi „pierwowzorami”. „173 Brygada nadal istnieje, co
więcej pod koniec kwietnia jej żołnierze przyjechali do Polski, by szkolić się z naszymi chłopakami. Z Amerykanami spotkaliśmy się w Drawsku”,
wspomina Cielibała. Dla rekonstruktorów to było prawdziwe święto. Na co dzień czas, który mogą poświęcić swojej pasji, upływa pod znakiem
studiowania historii i zbieractwa. „Wyposażenia szukamy na Allegro czy eBayu”, tłumaczy Cielibała. Czasem chodzi o detale, które pewnie
dostrzeże jeden obserwator na dziesięciu. „Widzi pan tego »Playboya«?”, rzecznik wskazuje na gazetę, która leży na jednej ze skrzyni ustawionych
przy okopie. „To oryginalny numer z marca 2003 roku. Amerykańskie wydanie…”.
Polska bardziej modna
Strefa Militarna to jednak przede wszystkim II wojna światowa. Kilkadziesiąt metrów dalej można to poczuć każdym zmysłem. Przez wąskie
parkowe alejki wolno przetaczają się czołgi: Sherman, T-34, Pantera… W uszach świdruje huk silników, do nosa wdziera się zapach
przemieszanych z kurzem spalin. Tuż obok obozem rozłożyli się „Finowie”. „Amerykanie” zalegli na leżakach rozstawionych na piaszczystej plaży –
Pearl Harbor na moment przed tym, jak rozpętało się piekło, Niemcy już tego piekła doświadczyli – liżą rany po starciach z aliantami podczas
operacji „Market Garden”. Polscy przeciwlotnicy obsadzili działo i wypatrują celu na błękitnym niebie. Po chwili: jest! Tuż nad drzewami przemyka
samolot. Na skrzydłach czarne krzyże. Poczta polowa przygotowuje do wysyłki kolejne listy, sanitariuszki opatrują rannych. I znów „Niemcy” –
między szańcami wolno przechadza się dwójka ubrana w wysokie buty i czarne mundury.
„Ich jest zawsze dużo”, przyznaje Tomasz Sawicki z Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Borujsko” i potwierdza to, co słyszałem już dziś kilkakrotnie:
najwięcej grup rekonstrukcyjnych w Polsce odtwarza właśnie oddziały niemieckie z czasów II wojny światowej. Dlaczego? Trudno o jednoznaczne
Autor: Łukasz Zalesiński
Strona: 2
wytłumaczenie. „Może dlatego, że wyposażenie Niemców najłatwiej skompletować. Na Allegro można to zrobić w trzy godziny. Na ubranie i
wyposażenie polskiego żołnierza potrzeba nawet kilku miesięcy…”, tłumaczy. No ale, jak przyznaje po chwili, trudno jednoznacznie rozstrzygnąć,
co jest tutaj skutkiem, a co przyczyną. Równie dobrze może być tak, że niemieckiego sprzętu jest dużo, bo duże jest zainteresowanie…
Tak czy inaczej „polskich” grup powoli przybywa. Rośnie zainteresowanie wojną obronną z września 1939 roku, Żołnierzami Wyklętymi, ale nie
tylko. Podczas Strefy Militarnej Sawicki z kolegami wcielili się w rolę żołnierzy walczących pod Monte Cassino. Właśnie weszli do obróconej w ruinę
włoskiej wioski. Sawicki wita się z ludźmi, którzy przystają przy ekspozycji. Brudnymi dłońmi maże po twarzach chichoczące dzieciaki. Jego kolega
opowiada o bitwie i samej grupie. Wreszcie mamy chwilę, by porozmawiać.
„Ten domek budowaliśmy trzy dni”, mówi z dumą Sawicki, wskazując na zrujnowany budynek za swoimi plecami. W ogóle taka rekonstrukcja to
rzecz może i przyjemna, ale na pewno niełatwa: polowanie na mundury, uzbrojenie, ślęczenie nad książkami, wspólne ćwiczenia. Pomaga w tym
dryg do musztry, rozeznanie w wojennej taktyce, słowem: doświadczenie wyniesione z poprzedniej pracy. A Sawicki był, uwaga, żołnierzem
zawodowym: „Służyłem w 15 Wielkopolskiej Brygadzie Kawalerii Pancernej [rozformowana w 2007 roku – przyp. red.]. Byłem sierżantem. Z wojska
odszedłem, ale pasja do munduru została. Teraz jestem dyrektorem w firmie ochroniarskiej, ale mam więcej czasu na rekonstrukcję”.
Na koniec zaglądam do „Niemców”, ale nie na pierwszą linię, tylko na tyły. Wojskowy namiot w rogu parku, przed nim tablica „Deutsches
Soldatenkino”. Wchodzę do wnętrza i wpadam na ogromnych rozmiarów projektor. Jak się okazuje – atrapę. Kino jednak działa, dzięki komputerowi
i rzutnikowi z naszych czasów (drobne odstępstwo, które nie psuje ogólnego efektu). Na ekranie rozpiętym naprzeciw wejścia przesuwają się
właśnie czarno-białe obrazy. „W takich kinach niemieccy żołnierze oglądali kroniki filmowe i byli karmieni propagandą. Wyświetlano im także
produkcje hollywoodzkie, a nawet filmy Disneya”, mówi Krzysztof Sanecki ze Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej AA7. Jego grupa odtwarza
7 Batalion Rozpoznania 4 Dywizji Pancernej Wehrmachtu oraz Polaków z 3 Dywizji Piechoty 1 Armii Wojska Polskiego. „Ale mnie interesują raczej
Niemcy”. Dlaczego? Jak tłumaczy Sanecki, zaczęło się w 2002 roku od inscenizacji bitwy nad Bzurą. „Żołnierzy niemieckich” było tam jak na
lekarstwo. „A jaki jest sens rekonstruowania wydarzeń historycznych bez drugiej strony?”, pyta. Wtedy właśnie narodziła się GRH
Aufklärungsabteilung 7 der 4 Panzer Division. „Byliśmy jedną z pierwszych grup odtwarzających wojska niemieckie z czasów II wojny światowej”,
wspomina Sanecki. Na swojej stronie internetowej stowarzyszenie bardzo mocno dystansuje się od nazistowskiej ideologii. To zresztą, jeśli chodzi
o grupy „niemieckie”, swoiste credo. Ale i tak „Niemcy”, z którymi rozmawiam, przyznają, że jest ich zbyt wielu. „Trudno się oprzeć wrażeniu, że w
niektórych wypadkach może to prowadzić do relatywizowania historii”, słyszę. Ale to już temat na zupełnie inną dyskusję.
Wojskowość, nie tylko wojsko
Strefa Militarna odbyła się już po raz siódmy. Początki przedsięwzięcia wiążą się z pokazami ułańskimi, które pod Gostyniem organizowała grupa
entuzjastów. „Wkrótce zapadła decyzja o poszerzeniu formuły”, wyjaśnia Krzysztof
Marzec ze Stowarzyszenia Historia Militaris. „W pierwszej strefie wzięło udział 200–250 rekonstruktorów i 20 pojazdów. Te proporcje zostały
zachowane, tyle że dziś mamy tysiąc uczestników i 100 pojazdów. W organizację tegorocznego zlotu było zaangażowanych 70–80 osób z różnych
środowisk. To największy tego typu zlot nie tylko w Polsce, ale też w Europie Środkowej”.
Według Marca kolejne strefy to najlepszy dowód na to, że ruch rekonstrukcji historycznej ma się dobrze. „Kilka lat temu naukowcy z Uniwersytetu
Mikołaja Kopernika w Toruniu przeprowadzili badania poświęcone temu zagadnieniu. Z ówczesnych danych wynikało, że w Polsce działa około 400
grup rekonstrukcji historycznej. Obecnie jest ich 500–600”, tłumaczy i dodaje: „W grupach można spotkać coraz młodsze osoby, pojawia się w nich
dużo dziewczyn. Śledząc działalność rekonstruktorów, coraz częściej można się przekonać, że historia wojskowości to nie tylko wojsko. Na
naszych imprezach pojawiały się łączniczki, sanitariuszki czy powstańcy warszawscy”.
W niedawnej rozmowie z PAP-em prof. Tomasz Szlendak, socjolog z toruńskiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, podkreślał, że ludzie chętnie
angażują się w ruch rekonstrukcyjny, ponieważ pragną oderwania od szarej rzeczywistości, a dla wielu to jedyna szansa, by choć przez chwilę stać
się „gwiazdą”. Widzowie z kolei coraz częściej szukają okazji, by historii dotknąć. Zobaczyć ją w mniej podręcznikowym, a co się z tym łączy
bardziej rzeczywistym wymiarze.
Autor: Łukasz Zalesiński
Strona: 3