Na Daleki Wschód - cz. 1. 195.1 KB Pobrań

Transkrypt

Na Daleki Wschód - cz. 1. 195.1 KB Pobrań
1
[Druk: „Przewodnik Katolicki” 5(1937), s. 69-70.
Poniższy artykuł został również wydrukowany jako rozdział: „Do Neapolu”
książki „I. Posadzy, Przez tajemniczy Wschód. Wrażenia z podróży, Potulice 1939, s. 1-9.]
Na Daleki Wschód
Mijamy granicę polską - Po latach 20-tu odezwała się w niej dusza polska, mówi po
raz pierwszy: Zdrowaś Mario - Nowy Rok zastaje nas w Belgii - Francja pod czerwonymi
rządami i komuniści domagają się wyrzucenia robotników chrześcijańskich na bruk,
inaczej strajk! - Praca duszpasterska jest tu pracą w kamieniołomach - Szwajcaria:
z wizytą u wielkiego Polaka - Zbliżamy się do Wiecznego Miasta - Neapol: okręt nasz
podnosi kotwicę - Na pokładzie odbywa się nieustanna adoracja Najśw. Sakramentu Na horyzoncie: Afryka!
Dzień 31 grudnia 1936 r.
- Jedźcie z Bogiem!
Bracia Paweł i Andrzej, nasi pomocnicy duszpasterscy wyjeżdżają do Francji.
Ja mam przed sobą podróż daleką. Na Daleki Wschód - na Filipiny i z powrotem - razem
około 30 000 kilometrów. Toteż poczciwy konduktor kolejowy, sprawdzający mój bilet,
przełaził się na dobre.
Mijamy granicę polską. Dzwony dzwonią w zbąszyńskim kościele. Ostatnie
pożegnanie spiżowych polskich serc. Niewidzialną ręką Maria błogosławi nasz misyjny
trud.
Podczas postoju pociągu po stronie niemieckiej tworzą się ogonki przed kasą
placówki celnej. Podróżni, wracający do Niemiec, wiozą z Polski różne artykuły
spożywcze. Brak i ograniczenia na rynkach niemieckich są tego powodem.
Z mglistego poranku wyłania się tymczasem jasny słoneczny dzień. W przedziale
robi się gwarno. Ludzie się ożywiają, zwierzają się wzajemnie. Wraca pewna pani,
rodowita łodzianka, z pogrzebu swego brata do Magdeburga. Podczas okupacji
niemieckiej wyszła za niemieckiego oficera. Zmieniła wiarę, obyczaj, zniemczyła się
zupełnie. Litujemy się nad jej biedną duszą. Padają słowa o Tej, co jest lekarką
skołatanych dusz. Zdrowaś Mario... - powtarza za nami - po raz pierwszy od lat
dwudziestu. Nie wstydzi się łez i rozrzewnienia. Boć otucha wstąpiła do jej duszy.
2
Mijamy Berlin, rozrastający się do fantastycznych rozmiarów. Na ulicach tego
miasta-olbrzyma spotykamy tylko 2 pojazdy konne. Samochody zawładnęły Berlinem
całkowicie. Pod wieczór mijamy bogate Zagłębie westfalskie. Ponad kominami fabryk
unoszą się gęsto pióropusze dymu. Praca wre. Fabryki wykonują tu liczne zamówienia.
Pociąg dudni po długim moście na Renie. W blaskach reflektorów witają nas potężne
zarysy katedry kolońskiej, najpiękniejszej świątyni Niemiec.
Północ zastaje nas na ziemi belgijskiej. Dochodzi nas głos dzwonów z pobliskiego
miasteczka. Słychać okrzyki, wystrzały. Nowy Rok! Skupiamy się na chwilę, a potem
z ust naszych płyną słowa modlitwy kapłańskiej: ,,Królowi wieków, Nieśmiertelnemu
i Niewidzialnemu i Jedynemu Bogu niechaj będzie cześć i chwała na wieki”.
W Paryżu dostajemy się w gościnne ręce ks. dr. Paulusa, rektora Misji Polskiej.
Na Rue St. Honore, gdzie się znajduje polski kościół, a obok główna kwatera Misji czujemy się jak w Polsce. Rozlegają się godzinki, kolędy. Z ambony padają słowa zachęty
do wytrwania, mimo silnego naporu bezbożnictwa i komunizmu. Ludzi w kościele
niedużo, mimo że w Paryżu mieszka około 30 tyś. Polaków.
Agitacja robi swoje. Często, żeby nie stracić pracy, wstępują nasi do organizacji
komunistycznych. Tam zaś o utratę wiary, a nawet polskiego honoru - nie trudno.
W jednej z fabryk pod Paryżem, robotnicy polscy należący do komunistycznej organizacji
C.G.T., zwrócili się do dyrekcji fabryki z żądaniem, by zwolniono natychmiast
robotników Polaków, zapisanych do Związku Chrześcijańskiego. Dyrektor im tłumaczy,
że to najlepsi pracownicy, że są ojcami rodzin. Nic nie pomaga. Polscy robotnicykomuniści na znak protestu rozpoczynają strajk. To już triumf ślepoty i nienawiści!
Dusze giną. Giną tak często dla Boga i Polski. Toteż praca duszpasterska w tych
warunkach napotyka na niesłychane trudności. Praca jak w kamieniołomach - ktoś
powiedział. I słusznie. Trzeba kruszyć zatwardziałe serca naszych rodaków, by tam
dotrzeć mogła Chrystusowa łaska.
600 tyś. Polaków we Francji. Im grozi bez wątpienia największe
niebezpieczeństwo. 90 polskich kapłanów ratuje i umacnia, co się jeszcze da. Lecz
ramiona im opadają w nadludzkim wysiłku. Nic ich jednak nie zraża. Ktoś wydrwi na
ulicy, inny w twarz napluje. Nie jest przecież uczeń nad mistrza swego. Zdaje się jednak,
że położenie zaczyna się lekko poprawiać. Komuniści [s. 69] tracą popularność. Żywioły
umiarkowane biorą górę.
3 stycznia jadę przez Chalons (Szalą) do Szwajcarii. Od granicy roztaczają się
z pociągu niezapomniane widoki. Spoglądają ku nam szczyty alpejskie, wiecznym
śniegiem pokryte. Wchłaniamy w siebie ten obraz pełen majestatu i grozy.
3
Z Lozanny udaję się do Morges (czyt. Morż), żeby odwiedzić mistrza Ignacego
Paderewskiego, wielkiego przyjaciela Seminarium Zagranicznego. Dziwny nastrój panuje
w pięknym pałacyku nad modrym Lemanem. Na ścianach wiszą wieńce laurowe, wstęgi
złocone, niezliczone medale, pomniki chwały naszego wielkiego rodaka. Oglądam
własnoręczne dedykacje papieży, królów, wybitnych mężów stanu, popiersia mistrza
z marmuru i brązu, ofiarowane przez wielbicieli. Fotografie największych sal
amerykańskich, na których kilkunastotysięczne tłumy wsłuchiwały się w przecudne
akordy mistrza. Z wszystkich tych pamiątek idzie tchnienie sławy. A w duszy budzi się
wielka radość, że Polska takiego wydała syna.
Mistrz jest pełen dobroci i uprzejmości. Mimo 75 lat trzyma się doskonale.
- Walczę z czasem - mówi żartobliwie. Zapala się zwłaszcza, gdy mówi
o potrzebach duszpasterskich na wychodźstwie. Wszak nikt tak dokładnie nie poznał
wychodźstwa, jak ten nieoficjalny ambasador Polski. Zachwyca on się ideą Seminarium
Zagranicznego, które ma wreszcie rozwiązać trudne zadanie duszpasterstwa polskiego
zagranicą.
- Potulice - mówi Paderewski - to rzecz opatrznościowa. Wierzę, że szczególne
błogosławieństwo Boże spocznie na tym wielkim dziele ks. Prymasa.
Zbierają się zaproszeni goście, członkowie kolonii polskiej w Lozannie. Pogawędka
przeciąga się do późnej nocy. Jest nam dobrze w gościnnym domu mistrza. Czujemy,
że tu Polska - ta wielka i kochana, mimo, że opodal szumią modre fale Lemanu, a w dali
majaczy góra Mont Blanc w blaskach księżyca...
Ekspres pędzi po mostach dudniących, zawieszonych nad przepaściami. Wpada
z łoskotem w ciemne tunele, okrąża niebotyczne góry pięknej Szwajcarii. Na jednej ze
stacji spotykam zakonnika z przełęczy. Bernarda. Utrzymują tam oni sforę tresowanych
bernardynów. Psy te patrolują po górach, ratując podróżnych w niebezpieczeństwie.
Zbliżamy się do granicy włoskiej. Raz jeszcze napawamy się pięknem górskiego
krajobrazu. Na usta cisną się słowa Krasińskiego:
Czy pamiętasz nad Alp śniegiem
Rozwieszone Włoch błękity
Nad jeziora włoskim brzegiem
Czy pamiętasz Alp granity?
W Mediolanie, szczycącym się najpiękniejszym dworcem Włoch, wstępuję na
chwil do katedry, słynnej ze swej bajkowej architektury. Pod wieczór zbliżamy się do
Miasta Wiecznego. Na wstępie wita nas niby olbrzymią dłonią kopuła bazyliki Piotrowej,
królująca nad morzem kościołów, pałaców i domów. Za chwilę już jestem w Kolegium
Polskim księży Zmartwychwstańców.
4
W święto Trzech Króli jestem świadkiem podniosłej uroczystości w kościele
polskim św. Stanisława. J. E. Książę Metropolita krakowski Sapieha, protektor kościoła,
poświęca 5 nowych ołtarzy, zbudowanych z najpiękniejszego włoskiego marmuru. Ołtarze
te powstały dzięki staraniom zasłużonego rektora tegoż kościoła, audytora św. Roty
ks. prał. dr. Jąnasika. W uroczystości wzięli również udział J. E. ks. Biskup Przeździecki,
przedstawiciele obu naszych ambasad oraz dużo Polaków, mieszkańców Rzymu.
Wszyscy tu zaniepokojeni stanem zdrowia Ojca św. Na temat zdrowia krążą
niepokojące wiadomości. Każdy zdaje sobie sprawę, że tylko cud zdolny jest uratować
ukochanego Władcę Kościoła św. Toteż o cud modlą się ludzie z cała gorącością
kochającego serca.
10 stycznia siadamy w Neapolu na okręt „Conte Rosso”. Tuż przed godz. l
nadjeżdża kardynał-legat. Podnoszą banderę papieską. Orkiestry wojskowe grają marsza
papieskiego. Zebrane tłumy wiwatują entuzjastycznie.
Maszyny wydają jęk przeciągły. Dym czarny i gęsty bije z ogromnych kominów.
brzmią ostre sygnały syreny, rozluźniają się liny. Zwolna, majestatycznie „Conte Rosso”
opuszcza zatokę neapolilańską. Okręt zamieniony w płynącą świątynię. Przed
Najświętszym Sakramentem odbywają się bezustanne adoracje. U stóp Chrystusa
Eucharystycznego dusze się korzą i o pokój błagają dla skołatanego świata.
12 stycznia. Zbliżamy się do lądu afrykańskiego. Za chwilę staniemy w Port Said
u wejściu do kanału Sueskiego. Tędy już prosta droga, w daleki Boży świat.
Ks. Posadzy. [s. 70]

Podobne dokumenty