III miejsce w konkursie „Dzień po dniu”
Transkrypt
III miejsce w konkursie „Dzień po dniu”
11 grudnia 2012 Nie planowałam tego. Tego grudniowego śniadania w hotelu oddalonym o 2 przystanki kolejki od lotniska w Kopenhadze. Justyna, z którą tu wczoraj utknęłam, poszła dołożyć sobie jajecznicy. Ciągle nie pogodziłyśmy się z tym, że mimo iż widziałyśmy już wczoraj światła Poznania, nie dane nam było w nim wylądować. Pilot powiedział, że to przez mgłę. Nie był w stanie zobaczyć pasa na Ławicy. No i wróciliśmy. Do Kopenhagi, gdzie miałyśmy się tylko przesiąść wracając z podróży służbowej z Hamburga. Obok mojej filiżanki z kawą coś zaczyna się dziać. To mój telefon - dzwoni. Z ekranu patrzy na mnie twarz z dziwnym wyrazem twarzy. Z wyrazem twarzy, który mógłby nosić nazwę desperacka próba uśmiechu zakończona fiaskiem. Z wyrazem twarzy, który towarzyszy mi od lat. Od początku. Dzwoni moja mama. Wczoraj wysłałam jej późno w nocy SMSa. Że samolot nie wylądował, że opóźnienie, że będę dziś po południu. Dzień później niż planowałam. Niż się z nią umówiłam. Odbieram. Tak dłużej nie może być! Piotr nie chciał ze mną w ogóle nic robić. W szkole też nie zrobił w tym tygodniu nic. Wszyscy nauczyciele się skarżą. A ja muszę tego słuchać. Laura mi ciągle fochuje. Ciągle ją do pionu stawiać muszę. Czy to jest MOJE zadanie ? Ja już nie mam siły. W końcu te dzieci mają matkę, prawda? Powinny mieć też dom! Coś musisz zrobić. Ja już dłużej nie dam rady. Te dzieci mają matkę. Ta matka to ja. Kawa stygnie. Już nie smakuje. I kto by pomyślał, że jeszcze wczoraj czułam się taka lekka i świątecznie radosna, że jeszcze wczoraj uśmiechałam się tym uśmiechem ze świątecznych reklam kawy do luksusowego Świętego Mikołaja częstującego podróżujących na kopenhaskim lotnisku jeszcze bardziej luksusowymi czekoladkami. Wraca Justyna stawiając obok talerzyk z jajecznicą. Coś się stało? Nie wiem, czy się już stało. Ale wiem, że wisi w powietrzu. 4 stycznia 2013 Nie planowałam tego. Tych 20 lat pracy w korporacji. Ani tych awansów. Nie śniłam o nich nocami. Ale gdy przychodziły, dawały mi satysfakcję. A ja brałam, brałam, brałam. Nie jestem wybitna. Ale zawsze wiedziałam, że jestem dobra. Nie biłam się o sukces. No, może raz. Ale lubię jego smak. Mój styl to nie chcę, ale muszę. A jednak nie mogę tego zostawić. Nie mogę ulegać presji chwili. Emocjom dnia. Tygodni. W końcu miesięcy. Wszyscy mają jakieś kłopoty. Tyle osób ma dzieci i jakoś sobie radzi. Nie jestem jedyną pracującą matką. Dobrze zarabiam. W kategoriach rozsądku decyzja o rezygnacji z tego w ogóle nie wchodzi w grę. Trzeba tylko jakoś ten wariant dopracować. Popracować nad mamą? Wrócić do systemu opiekunki? Raczej siatki, sieci pajęczej opiekunek. Tak, ciągle pamiętam, że w szczytowym okresie współpracowaliśmy jednocześnie z pięcioma. Zatrudnialiśmy 3 pokolenia pewnej rodziny – z narzeczonym przedstawicielki najmłodszego z nich włącznie. Plus jedną niezależną – na wszelki wypadek. System sprawdzał się w miarę w okresie przedszkolnym. Wiedzieliśmy jednak, że to rozwiązanie nie wytrzyma próby nieuchronnie zbliżającego się czasu szkoły. Mama miała być tym optymalnym rozwiązaniem. Rodzinnym i profesjonalnym. Kocha nasze dzieci i jest cenionym nauczycielem na emeryturze. No i dzieci będą przecież już starsze. Bardziej samodzielne. Ale nie wyszło dobrze. Oby to był chwilowy kryzys. Moja mama to konserwatystka - trzyma się niezmiennie wypróbowanych metod. Z czasów, kiedy sama była super nauczycielem. Ale to były inne czasy, inne dzieci, inny świat. Ona to uparcie lekceważy. Dodatkowo moja mama nigdy nie zaakceptowała faktu, że Piotr jest inny. FASD to dla niej dyrdymały teoretyków. Nie wierzy w te teorie o uszkodzonych alkoholem podczas ciąży strukturach układu nerwowego. Nie wierzy w to, że jakiś milimetr kwadratowy w mózgu, kształt fałdu, jego rozmiar może decydować o umiejętności pojmowania matematyki, myślenia abstrakcyjnego, panowania nad emocjami. Kto wie, może ma rację. Ale czy to ważne, jakim skrótem zdecydujemy się nazywać problem naszego Piotra? To tylko nazwa, przyporządkowanie, klasyfikacja. Która niewiele zmienia. Która czyni tylko temat opieki nad tym dzieckiem czymś przerastającym siły jednej osoby. Nie mam jednak odwagi na konfrontację. I jestem uzależniona. Od jej pomocy. Od jej roli w tym układzie. Robię więc uniki. Jakoś się to wszystko ułoży. Musi. 3 lutego 2014 Ale o co ci właściwie chodzi? Jakie problemy? Ale tak konkretnie. No wiesz, dzieci są niegrzeczne. Sztuka ich wychowania to zaprawdę sztuka. Każdy ma problemy. Ta moja na przykład. No a ci od Joli, co ty myślisz? Ale wiesz, my wtedy spokojnie i konsekwentnie. I granice stawiać. Powiedziałam jej i już. I spokój. Też tak rób. Będzie dobrze. Tłumaczyliśmy Piotrowi, że tak nie można. Za radą psychologów i pedagogów zamienialiśmy te wszystkie nie-machaj-nogami, nie-krzycz, nie-rozrzucajjedzenia, nie-bujaj-się-na-krześle, nie-bij-dzieci na nogi-spokojne, buzia-cicho, ciałospokojne, ręce-grzeczne, jedzenie-wędruje-do-buzi. Czekaliśmy, aż zadziała. Aż z tego wyrośnie. Stawialiśmy granice. Piotr je taranował. Nie widział ich. Ślepy by zobaczył. Ale Piotr nie. Zaczęliśmy więc z tymi kołkami granicznymi latać. A może tak metr do przodu? A może 2 metry? Może wtedy Piotr złapie zasięg..? Pozwalaliśmy mu na więcej. Pewnie próbując ocalić resztki rodzicielskiego autorytetu w oczach swoich i w oczach innych. Może w ogóle próbując przetrwać? W chwilach ocierania się o ekstremizm byliśmy gotowi postawić Piotra przed sądem. Nie rozumie?!? A czego tu można nie rozumieć? NIE znaczy NIE. A on ma słuchać i koniec. A jak nie, to… No właśnie, co? Na koniec nieodmiennie zostawaliśmy z NIC. Z Piotrem nieugiętym w swoim nieakceptowalnym sposobie funkcjonowania w społeczności. Z radami psychologa. Muszą się Państwo bardziej jeszcze wsłuchać w swoje dziecko, w jego potrzeby. I konsekwentnie, konsekwentnie. I z rzeczowym, tak samo trafnym jak zimnym, komentarzem przyjaciółki – musiałaś jednak coś źle zrobić. 5 marca 2013 Zapisałam nas na turnus diagnostyczno-terapeutyczny dla rodzin z dziećmi dotkniętymi FASD. Tydzień w sierpniu. Na co liczę? Na coś w rodzaju listy 5-ciu ćwiczeń, które rozwiążą wszystkie problemy Piotra. I nasze przy okazji. Które sprawią, że nasze dziecko spoważnieje, zmądrzeje, pokocha naukę, zrobi się odpowiedzialne, odkryje w sobie jakieś poważne pasje, będzie wzorem życzliwości i koleżeńskości wśród rówieśników... Że nagle zacznie się zachowywać jakby miało te 8 lat, które kalendarzowo ma i przestanie przez większą część czasu udawać, że ma 4. Nie wierzę, że w to wierzę. 30 czerwca 2013 Koniec roku szkolnego. Dotrwaliśmy. Wszyscy oprócz nauczycielki Piotra. Ona poszła na roczny urlop dla podratowania zdrowia. 2 lata nad nim stoi. I wyciska z niego każdą aktywność jak resztki z pustej tubki pasty do zębów. Tubki wiecznie rozdygotanej, niechętnej do współpracy, wrzeszczącej, wydającej dźwięki, zaczepnej, nie umiejącej przegrywać na w-f, nie respektującej reguł gry. Nie tylko tej w dwa ognie. Wszystkich reguł. Od dwóch lat w szkole. Od ośmiu lat w domu. Wieczna walka. Jego, nasza, opiekunów, wychowawców i nauczycieli. Choć przecież przede wszystkim Piotra. 19 sierpnia 2013 Na obóz terapeutyczny jechaliśmy pełni dobrych przeczuć. Że wcale nie jest źle. Po dwóch dniach wiedzieliśmy, że jesteśmy w TOP 3 tych, którzy mają problem. Świat poszarzał, stracił chwilowo jeden wymiar, pobliski zalew wydał się krajobrazem skażonym radioaktywnie... Nimb wakacyjnego wyjazdu rozwiał się bezpowrotnie pokrywając naszą wiarę w cokolwiek warstwą popiołu. Rankiem piątego dnia przyszła myśl, że trochę się już z popiołu otrzepaliśmy i zdawało nam się, że już możemy iść dalej. To miłe uczucie trwało aż do następnego ranka - kiedy na ostatniej grupie Marzena, która przyjechała tu z półtorarocznym synem, kipiąca wściekłością na jego biologiczną matkę (jak ona mogła mu to zrobić !?!) i cała przerażona przyszłością (co z nim będzie, jak on będzie żył ?!?), powiedziała jedno zdanie. Powiedziała, że przyjechała wściekła i przerażona. A teraz się uspokoiła. No bo co będzie ? Najwyżej jej syn będzie takim Piotrem. Takim Piotrem! To zdanie zdruzgotało nas. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Lej po wybuchu. Tylko łzy leciały. Wiedziałam, że Marzena miała dobre intencje. A jednak przeważył ból. Ból kolejnego pożegnania się z myślą o normalności, standardzie, zwykłości. To co zobaczyliśmy, usłyszeliśmy, zwerbalizowaliśmy w te sierpniowe dni, ta wizja przyszłości, która jest jednym z możliwych scenariuszy, jeśli nic spektakularnego w tym temacie nie uczynimy , powaliła nas. Hasła typu zaburzenia osobowości, zespół posttraumatyczny, nieprawidłowy rozwój psycho, deficyty, zmienność, nadwrażliwość, podwrażliwość, mieszane potrzeby, obniżony poziom czegoś, brak niezależności czegoś, tunelowe pole czegoś, szczątkowe odruchy, przetrwałe odruchy, nieobecne odruchy, asymetryczne odruchy… Jakże blado prezentowały się w tym towarzystwie na białej A4 takie określenia jak impulsywność, nadruchliwość, trudności z koncentracją, zmienna motywacja. Przy tej armii określeń i znaczeń za nimi ukrytych rodem z Mordoru te ostatnie wydały mi się wręcz grupą starych, miłych, do tej pory nie docenianych znajomych. 21 sierpnia 2014 Wiesz, jest taka metoda. Tylko trzeba ten tydzień przetrzymać. Wieczór, rytuał, bajka i zostawiasz dziecko życząc mu dobrej nocy. Ono ryczy, wścieka się, sprawdza gdzie granice i kto rządzi. I pewnego dnia załapuje. I twoje na wierzchu. Tylko musisz ten tydzień wytrzymać. Piotr przespał pierwszy raz całą noc, gdy skończył 4 lata. Przez ponad 3 lata nasz syn spał w nocy w cyklu : 3 godziny śpię, 2 godziny ryczę i wierzgam, znów 2 godziny śpię, znów 1 godzinę ryczę, po czym wstaję i rozpoczynam dzień. Przez 3 lata nie przespaliśmy podczas jednej nocy więcej niż 4 godziny jednym ciągiem. Pamiętam urlop, kiedy Piotr miał 2 lata. 2 tygodnie nad morzem. Urlop - horror na poziomie zmasakrowanych potrzeb elementarnych. Piotr nie przespał żadnej nocy dłużej niż 3 godziny za jednym razem. Kiedy nie spał, niezmiennie płakał i wierzgał. Nie chciał leżeć, nie chciał być noszony, nie chciał być przytulany, nie chciał jeść. Sprawiał wrażenie, jakby własne ciało go parzyło. Jakby chciał się wydostać z własnej skóry. Ale nie mógł. Nie wiedziałam dlaczego. Był niewyspany, zmęczony i wściekły. My też. Przez 3 lata. Przez 3 lata. Przez 3 cholernie długie lata. To dobrze, że Państwo tak się martwią o swoje dziecko wysyłając je do przedszkola po raz pierwszy. Dobry rodzic tak ma. Ale proszę Państwa, nie demonizujmy. Dzieci tak mają. My tu jesteśmy profesjonalnymi pedagogami. To bardzo dobre, prywatne przedszkole. A ja jestem bardzo doświadczoną Panią Dyrektor. Nie takie rzeczy widziałam. My umiemy z dziećmi. No tak, a w Państwa słowach tyle lęku słyszę. Ale proszę się nie martwić. Rodzice adopcyjni tak mają. Jeszcze się Państwo nauczą. Pewnego dnia będą Państwo potrafili z dziećmi. Tak jak my. I tak jak tacy prawdziwi rodzice. My Państwu naturalnie pomożemy, wesprzemy, nauczymy. Po to jesteśmy. Piotr nie znosił tego przedszkola. My nie znosiliśmy konfrontacji porannych i popołudniowych z panią Emilką. Tego codziennego odpytywania, co zrobiliśmy, co robimy i co zrobimy, aby pani Emilka mogła znów poczuć się pełnowartościową przedszkolanką (bo Piotr jej to poczucie odbierał). Pani Emilka nie znosiła Piotra. I była to na razie jedyna w historii osoba, która w tym naszym kosmicie nie zdołała zobaczyć nic dobrego. Pani Emilka żyła w przekonaniu, że taka mutacja w przyrodzie nie występuje, że ktoś ją po prostu perfidnie wkręca i nie dopuszczała do siebie myśli, że coś w tej relacji z Piotrem zależy też może od niej. Jej wiedzy, kompetencji, intuicji, chęci wyjścia z pedagogicznego impasu. Pani Dyrektor już nam nie chciała pomagać. Jak to bardzo celnie sformułowała (znając już Piotra z relacji Emilki) - za wiele się jako rodzice po przedszkolu spodziewamy. Przestaliśmy się spodziewać. Po co ja to ciągle rozpamiętuję? Po co ta melodramatyczna nuta? Po co znów o tym samym ? Bo prawie 9 lat żyliśmy bez właściwej diagnozy? Bo niemal 9 lat żyliśmy na granicy przetrwania w tym normalnym świecie dla normalnych ludzi? Na granicy tej normalności? Bo zmarnowaliśmy co najmniej 3 lata? My i wszyscy ci profesjonalni psycholodzy, pedagodzy i lekarze, z którymi się spotkaliśmy? Jak to dziś zapytała pani Doktor? Dlaczego nie trafiliśmy do psychiatry dziecięcego mającego dodatkowo pojęcie o FASD wcześniej? Przecież można było pomóc Piotrowi, zanim trafił do szkoły. 6 lat to podobno wystarczający wiek do odpowiedzialnej diagnozy. Miałby wtedy równy start. Te 2 lata w szkole były dla nieprzygotowanego na to odpowiednio Piotra jak Hiroszima i Nagasaki dla Japonii. Można było tego uniknąć... Po co ja o tym myślę ? Przecież tego już nie zmienię. Faza złości. Niczego nie da się przeskoczyć. Fazy złości też nie. 1 października 2013 Ile potrzebujesz czasu? Ile potrzebujesz czasu, żeby to wszystko poukładać? Dwa, trzy miesiące? Pół roku? Rok? Powiedz tylko, a prace da się jakoś rozplanować. Dostaniesz ten czas. Szef patrzy na mnie i czeka na odpowiedź. Ale ja nie wiem. Nie mam żadnej koncepcji. Pierwszy raz. Nie takiej, która pozwalałaby wylistować rezultaty i timing tego projektu Wiem jedno - za kilka dni muszę całkowicie przerzucić siły na front domowy. Nie wiem, skąd to wiem. Skąd ta ośla pewność. Przecież mu nie powiem, że to przeczucie. Albo objawienie… To takie do mnie niepodobne. Szefostwo patrzy na mnie, jakby mi nagle nad głową zaczęło jednak świecić coś w rodzaju aureoli. Albo tajemniczego logo kosmity z odległej galaktyki. Moje ogólnikowe uzasadnienia nie przekonują ich. Ale moje uporczywe trwanie przy decyzji porzucenia pracy, której można tylko zazdrościć, już tak. Nie rozumieją tego, boją się, że ja też nie rozumiem. Ale nie potrafią nie wierzyć w to, że wiem, co robię. W końcu dlatego uwielbiam tę robotę. Z tymi ludźmi. 12 lutego 2014 Nie mam skrzynki. Mailowej. Służbowej. Już miesiąc, 2 dni i 6 godzin. Mam kalendarz. Taki w telefonie. Pusty. Pierwszy raz od kilkunastu lat. Może mnie już nie ma..? Kimś przestałam być. Ale żyję. Z radio słyszę : Is there anybody out here? Tak, ja jestem. 15 marca 2014 Na wywiadówkę kilka dni temu jechałam do szkoły jak na rozdanie Oscarów. Pewna, że tak to właśnie tym razem to moje nazwisko zostanie wywołane, to ja stanę na scenie, to na mnie skierują się reflektory, to na mnie z uznaniem i zazdrością spod lekko zmrużonych powiek osłoniętych długimi rzęsami spoglądać będą inne matki. I to ja usłyszę w końcu, że duży postęp. Nie, nie... Niebywały postęp. Oczywiście. I że stało się. I że z górki. I że taka jestem cudowna. No dzieci oczywiście też. Oczywiście. A ja będę się skromnie uśmiechać, będę przechylać główkę to na lewo to na prawo i w dół spoglądać, w końcu wyszeptam : ach, to naprawdę nie moja zasługa, nie moja... A tu wywiadówka jak wywiadówka. Mamy tylu uczniów. Tyle dziewczynek, tylu chłopców, tyle dzieci z orzeczeniem, tyle z opinią z poradni. Nie jest źle. U niektórych jest dobrze. U niektórych bardzo dobrze. Ci z orzeczeniem - jak to ci z orzeczeniem. MÓJ spektakularny sukces nie zaistniał. Moja oscarowa kreacja gniotła się pod kurtką coraz bardziej zaczynając mnie uwierać. Miasto jest małe, szkoła jest zdecydowanie tradycyjna, rodzice pozostają na co dzień w ścisłym kontakcie z paniami nauczycielkami więc pytań ani potrzeby indywidualnej rozmowy po rozdaniu przez nauczycielkę wiodącą opisowych ocen za pierwsze półrocze nie było. Tylko ja postanowiłam skorzystać i z tej okazji. Licząc zapewne po cichu no może już nie Oscara, ale chociaż na taką malutką kukiełkę domowej roboty z uśmiechniętą buźką na przykład. Panie wcale się nie zdziwiły, że ja jeszcze na kilka słów. Zadałam im więc kolejny raz te kilka pytań, które stawiam od kilku miesięcy. Jest o niebo lepiej. Bez porównania. Można z Piotrem porozmawiać. To inny chłopak teraz. Tak, zauważyłyśmy, że na liczydle przy przekraczaniu progu dziesiątkowego nie liczy już kuleczek po jednej . Piotr śpiewał, recytował i tańczył na przedstawieniu z okazji Dnia Babci i Dziadka. Choć w próbach - po staremu - nie chciał brać udziału. I pokazywał figury! Pierwszy raz w karierze... Lubi szkołę? Naprawdę? Bez porównania. Bez porównania... Laura? Też dobrze. No z tą tabliczką mnożenia to się trochę woziła, ale jak już się nauczyła, to umie. Tak, opowiada teraz lepiej. Układa ładniejsze, bogatsze zdania. Jest odważniejsza. Mówi głośniej. Lepiej czyta. Tylko tego sztucznego oddychania, wie pani, nie chciała ćwiczyć. Powiedziała, że gumowej lalki całować nie będzie. Że mogę jej postawić jedynkę. A na koleżanki się nie skarży w domu ? Bo one ostatnio trochę się na nią uwzięły. Przychodzą do nas i mówią, że Laura nie chce, że Laura powiedziała. A ona nie chce zeznawać, wzrusza ramionami i patrzy w okno… Dzieci ze skupieniem czekały na mój powrót. One też czuły, jak ważna jest ta wywiadówka. Spod ich sweterków też wystawały brzegi oscarowych sukien i fraków. W oczach była nadzieja na COŚ dobrego. Dałam im to. Bez Power Pointa. Bez Prezi. Z uśmiechem, z prawdziwym szacunkiem dla ich pracy przede wszystkim, z zapowiedzią, nad czym będziemy razem pracować w kolejnym półroczu, z życzeniami super ferii, na które zasłużyły. Byłam dobra. Oscara na scenie nie dostałam, ale ten występ w domu to była naprawdę dobra robota. Moja próżność została zaspokojona. Kiedyś w Paryżu zobaczyłam ogród na dachu. Wokół wielkie miasto, sięgające po horyzont morze białych domków przetykanych słynnymi zabytkami i siateczką ulic, a w środku tego mega miasta - Domek z Ogrodem Na Dachu. W tym Domu mieszka ktoś, kto codziennie wychodzi ze swoim espresso boso przez drewniane rzeźbione drzwi do ogrodu i pije kawę siedząc w pidżamie wśród kwitnących jaśminów. A nad nim niebo. A na prawo Wieża Eiffla. A na lewo Montmartre. Więc można..? Od kilku miesięcy próbuję stworzyć takie właśnie miejsce, taki Dom. Połączyć kawałki, które pozornie do siebie nie pasują. 29 czerwca 2014 Laura i Piotrek skończyli III-cią klasę!. Czuję się jakby skończyli Harvard. Za nami taki trudny rok. Spędziłam go w domu. Z nimi. W odróżnieniu od tych poprzednich 20stu, które spędziłam głównie w pracy. Więc jednak ciągle o tym myślę? 4 lipca 2014 Nie ma lekcji, nie ma znienawidzonych zadań domowych, ciągłego sprawdzania, czy wszystko w tornistrze, czy Laura przeczytała, co miała przeczytać, czy Piotrek pamięta jeszcze, co to iloczyn. Bo że tabliczki mnożenia nie pamięta, tego nie muszę sprawdzać. Udowadnia każdego niemal dnia, co to betonowy mur w matematycznym myśleniu abstrakcyjnym. Więc trzeba pracować. Trzeba. Wakacje to cudowna okazja. 2 miesiące, podczas których reszta peletonu w pit stopie, my wykorzystamy na jego gonienie. Letnia Akademia Wiedzy - tak to sobie wymyśliłam. Długo szukałam nazwy, w której nie pojawiłoby się znienawidzone przez nich słowo szkoła... 13 lipca 2014 No, zachwyceni to oni nie są. Akademia czy szkoła - zdaje się, że na jedno wychodzi. Malowanie zżółkłej trawy. Ale udaje się. Codziennie zaczynamy dzień od dawki edukacji - czytają po 4 strony książki, później trochę matematyki, polskiego. Czasem angielski. A jednak nie mogę jednak oprzeć się uczuciu, że Maria Montessori przewróciłaby się w grobie, jak by nas tu zobaczyła. Czysta behawiorka. Ochłapy humanizmu. Laura i Piotr przypominają galerników zapędzanych co ranek do wioseł. Ja w roli nauczyciela zaczynam być coraz bardziej podobna do znienawidzonego przez dzieci Gargamela. Gdzie to radosne nauczanie, gdzie to dziecko budujące samo siebie, gdzie ich potrzeba odkrywania świata, gdzie moja satysfakcja pedagoga z dobrze wykonanej pracy...? Gdzie indziej. 29 lipca 2014 Dziś w końcu OK. Piotr z własnej woli, uśmiechnięty usiadł przy stole i zaczął czytać. Przeczytał 2 strony więcej, niż mu kazałam. Z matmą też sobie poradził w miarę sprawnie i bez jęczenia. Wszystkiego raptem godzina. Z trzema przerwami. Boże, czy tak nie mogłoby być codziennie? 30 lipca 2014 Czy ja jeszcze potrafię myśleć i rozmawiać o czymś innym ? Niż dziecko z problemami wychowawczo-szkolnymi? Niż dziecko nieśmiałe, zapominalskie, roztrzepane, bez jakiejkolwiek motywacji do nauki? I do tego takie uparte… Niż optymalny rozkład dnia, profil zajęć i terapii wspierających rozwój..? 31 lipca 2014 Potrafię. Odwiedził nas Jacek z rodziną. Pizza, wino, spacer, rozmowy o książkach. I o… meczu piłkarskim. Bo tak się złożyło, że kilkanaście dni temu, drugi raz w swym życiu byłam na meczu ligowym. Z moim Tomkiem, który dwoi się i troi, żeby mnie od czasu do czasu wyrwać z tego zachłannego zachłannością czarnej dziury naszego domowego dnia powszedniego. Nie wiem, co się działo tam w dole, na boisku. Przez cały niemal mecz moją uwagę przykuwał bowiem kocioł. Kocioł to fenomen. Kocioł to zjawisko. Kocioł to COŚ. Jakieś 3 tysiące ludzi karnych jak armia Gladiatora, zorganizowanych jak niemieckie dywizje, pracowitych jak rój dzikich pszczół. Rzeczywisty do pierwszej krwi uszami kocioł idei i ideologii. Zwierający na meczu swe szeregi jak Sojusz Galaktyczny z Gwiezdnych Wojen. Armia niosąca w chorągwi honor klubu. Bo kocioł służy klubowi. Nie piłkarzom. Nie zarządowi. Kocioł to personifikacja tradycji i historii klubu. Z szacunku dla nich właśnie, czując się dziedzicem tego bogactwa, kocioł robi swoje : kibicuje tym, którzy dopisują właśnie w czasie teraźniejszym kolejny kawałek jego historii. Robi swoje najlepiej jak potrafi. Kreatywność twórców opraw i osobiste zaangażowanie kibiców z kotła pozwalam sobie ocenić na grubo ponad 95%. Taki wynik uważam za możliwy tylko przy dwóch scenariuszach : dyktaturze absolutnej lub demokracji idealnej. Wybierzcie sami. Kocioł włącza się tajemnym przyciskiem w pierwszej sekundzie meczu i pracuje na pełnych obrotach do sekundy ostatniej. Nawet jeśli nie ma czego specjalnie podziwiać na boisku, przez 90 minut można podziwiać to, co dzieje się w kotle. Kocioł to osobne widowisko. Śpiewa, odgrywa całe historie-przedstawienia, pulsuje, ZAGRZEWA DO WALKI. Reaguje na każde wydarzenie na boisku. Stoi murem za Swoimi z boiska. A jeśli nie, to... musi za tym stać coś na grubo. Kiedy patrzę na kocioł, słyszę rytm bicia serca Tej Gry. I widzę go. Bo to operacja na otwartym sercu. To zawsze rusza. Każdego. Budzi też strach. Bo jest tam tajemnica i coś nieobliczalnego. Dziesiątki fan i banerów. Na których każda litera ważna. A żadna w przypadkowym miejscu. Ani w przypadkowym czasie. Duch średniowiecznej bitwy. Pomruk konnicy szykującej się do ataku. Wiszący w powietrzu zapach kurzu i ziemi zmieszanej z ... I tak cały wieczór o książkach i piłce. Boże, to było jak lot w kosmos. Oderwanie się. Oaza na Saharze. Powrót do życia. Na chwilę. 2 października 2014 Co jesteś winien dziecku, a co sobie? W społecznej kampanii mówią mi, że jestem rodzicem, nie rehabilitantem mojego dziecka. Mam moje dziecko kochać. To wystarczy. Wspieraniem rozwoju zajmą się fachowcy. Tylko gdzie oni są? Przez ostatnich 10 lat trafiłam na dwóch, no - może trzech, którzy znacząco wnieśli coś do naszego życia. Trafiłam, bo mamy czym zapłacić. Stać nas na prywatne centra wspomagania rozwoju. Mamy szczęście. W tylu gabinetach przyszło nam się spowiadać z życia naszego powszedniego. Na wolny termin czekaliśmy niekiedy miesiącami. Dziesiątki razy powtarzaliśmy to krótkie przemówienie, które miało tłumaczyć, CO nas tutaj sprowadza. I że TO nie mija. Choć zmienia skórę. Przeobraża się. Przepoczwarza. I że ja nie zwariowałam, tylko nie umiem tego inaczej opisać. Wychowanie do samodzielności ? To hasło ciągle majaczy gdzieś na horyzoncie, by po chwili książkowo okazać się fatamorganą. W szkole coś zaczęło się rozłazić. Czwarta klasa to ogromny próg. Muszą się wdrożyć. Potrzebują czasu. Niby wiem. Ale wykańcza mnie ten wieczny bieg przez płotki. Wiecznie niedokończone, wymagające uzupełnienia notatki z lekcji i stojące za nimi w kolejce zadania domowe. I zaliczanie sprawdzianów, testów, klasówek. Piętrzy się to wszystko, piętrzy, przygniata. Piotr w wiecznym napięciu, wiecznym podwyższonym stanie gotowości, wiecznej spince, wiecznie spóźniony, wiecznie pracuje, wiecznie mało. Laura goni peleton z wywieszonym językiem. Nie nadążamy już z ładowaniem taczki. O ładowaniu akumulatorów nie wspomniawszy. Wiecznie na rezerwie. Coraz bledsza. Coraz bardziej zniechęcona. Mam dosyć. Ich wolę nawet nie pytać. Ale podobno każdy w czwartej klasie tak ma. Więc może pora przestać się użalać? Straciłam dystans? Ktoś mógłby pomyśleć, że ja tu o drodze do profesury na Harvardzie a nie o czwartej klasie polskiej podstawówki piszę… 10 października 2014 Mamo, ja w ogóle nie rozumiem, co oni robią na tej matematyce. Wstyd mi pracować z tym twoim liczydłem. Od tej głupiej Marii Montessori. To co, że z tym liczydłem potrafię! Reszta klasy nie musi go używać. Śmieją się ze mnie. Nie będę na nim dłużej liczyć! Nie będę robił żadnych zadań! I tak głupi taki cały jestem. Głupi debil. I tak prawie codziennie teraz. 11 października 2014 Będzie dobrze. Może nawet jest. Tylko trzeba się czymś zająć. Nie myśleć. Prać. Prasować. Składać. Zanosić. Przenosić. Coś stworzyć. Powiesić. Położyć. Przeczytać. Nie. Przeczytać za bardzo obarczone ryzykiem. Możesz zacząć znów myśleć. Za dużo. Za długo. Za bardzo. Za tylko o tym. Lepiej zadzwonić. Krótko. Nie. Lepiej wysłać SMSa. Takiego nonanswerable. Włączyć. Wyłączyć. Zatrzymać. Wyjaśnić w banku. Zawieźć do szewca. Wytłumaczyć komuś. Bo zawsze coś komuś trzeba tłumaczyć. Nie tłumaczyć już sobie. Bo nasz kurs dla zaawansowanych dobiegł końca. Mamy certyfikat. Dalej idziemy sami. Stanąć przed tym wielkim drzewem. Pod tym wielkim niebem. Nie mówić. Nie słuchać. Nie czekać. Nie marnować. Żyć w trybie awaryjnym. Jak pompa ciepła - energią kradzioną . We mgle. Przez mgłę. 15 października 2014 Próbuję dodzwonić się do Iwony, która uczy w szkole, o której coraz intensywniej z nadzieją myślę. Szkole specjalnej. W końcu oddzwania. Wiesz, człowiek taki zalatany. Teraz też w Galerii jestem. Ale spokojnie, mogę rozmawiać. Co chcesz zrobić ? Ale powtórz. Chcesz przenieść Piotra do szkoły specjalnej? Ale po co ci to? Ale dlaczego właściwie? Jak tyś to wymyśliła? Tylko nie wierz za bardzo w to, co ci mówią, żeby zachęcić. To teoria. Tak się nie da. To tak nigdy nie wychodzi. To tylko się tak pięknie mówi. Wiesz, jakie to trudne? Ja wiem. Trzeci rok tam już jestem. Tam się z nimi nic nie da tak normalnie zrobić. Wszystko takie jakieś. To takie męczące. Jacy oni są ? No tacy jacyś właśnie. Trudno mi coś więcej o nich powiedzieć. 16 października 2014 Dzwonię do Joanny, z którą niemal 10 lat temu połączył mnie kurs pedagogiki Montessori w Łodzi. Choć może bardziej połączyło nas wspólne oglądanie Nocy w Rodanthe w Halle, gdzie byłyśmy przekonać się, że takie szkoły NAPRAWDĘ istnieją ? Ona w szkole specjalnej pracuje od lat. Tym dzieciom i Montessori poświęciła swój doktorat. Wiesz, w trakcie dnia jestem na Ważnej Konferencji. Za 2 dni lecę na kolejną do Lund. Ale nic to - dzwoń, kiedy tylko chcesz. Piotr przecież ważniejszy ! Dzwonię wieczorem. Słuchaj, tak naprawdę jest tylko 1 priorytet - Piotr musi być tam, gdzie będzie się dobrze czuł. On MUSI się DOBRZE czuć. Najpierw. I dopiero na tym można budować. Te dzieci muszą się czuć u siebie, wśród swoich. Jak każdy tak naprawdę. Dopiero kiedy ten warunek jest spełniony, mogą uruchomić potencjał. Rozwijać się. U nas dzieci - te z przeniesienia - rozkwitają. Często szkoda, że tak późno. Mówią, że sky is the limit. Ale w ich przypadku oznacza to osiągnięcie poziomu intelektualnego 12-latka. Choć wiesz, niektórzy z naszych to nawet prawo jazdy robią. Ale pamiętaj, Sears Tower to ty w tym miejscu nigdy nie zbudujesz. To bardzo ważne, żebyś to rozumiała. Ja wiem, że jako pedagog ty to rozumiesz. Ale jako matka? Pamiętaj o tym chociaż. Rozumiem i nie rozumiem. Wiem i czasem robię tak, jakbym nie wiedziała. Rozsądek i szaleństwo. Awers i rewers. Tak i nie. Między Scyllą a Charybdą. Jest przesmyk przecież. Podstawą i warunkiem jest akceptacja. Czy ja go akceptuję ? Czy tylko myślę, że akceptuję ? Czy ja go czelendżuję ? Czy po prostu wymagam zbyt wiele..? 2 listopada 2014 Czy nie boicie się, że trafił w środek koncentratu demoralizacji? Przecież tam są też a może przede wszystkim - umiarkowani i ciężcy. Biedota i patologia. Czy nie za wcześnie na taką decyzję? Na spisanie go na straty? Czy nie uważacie, że straci społecznie? Przecież był w klasie TAK lubiany. Niektóre dzieci płakały, jak się dowiedziały, że Piotr odchodzi do innej szkoły. Dlaczego zamykacie mu drogę do porządnego wykształcenia? Stąd nie ma powrotu przecież. W tej szkole są różne dzieci. O różnej urodzie. Z różnych rodzin. W klasie Piotra wszyscy znaleźli się z tego samego powodu co on. Wszystkie na orzeczeniu mają taką samą diagnozę – niepełnosprawność umysłowa w stopniu lekkim. Choć rzeczywiście sama widzę, że każde z tych dzieci jest inne. Że do każdego trzeba by z mozołem rzemieślnika i talentem artysty wytoczyć inny klucz. Tak, Piotr ma okazję zobaczyć w tej szkole dzieci, które dziwnie wyglądają, dziwnie się zachowują. Ma okazję słyszeć, jak ci starsi przeklinają. Ma okazję zobaczyć, jak szybko reagują na swoje wzajemne zaczepki agresją. Tak na oko jedna trzecia to rzeczywiście dzieci z rodzin patologicznych lub biednych. Ale Piotr ma też w końcu okazję uczyć się we własnym tempie. Z książek, gdzie może śmiało zaatakować każdą stronę z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że da radę sam. Bez wstępnej selekcji wspomagających dorosłych, której towarzyszy cichy a jednak doskonale słyszany przez niego pozbawiony jakichkolwiek złych intencji komentarz - to nie dla ciebie, to za trudne dla ciebie, tego nie dasz rady. Piotr nareszcie potrafi coś zrobić całkowicie samodzielnie. Jest z tego dumny. Jest z siebie dumny. Bywa, że nauczyciele (nie tylko ten jeden etatowy - wspomagający) mu gratulują. CHWALĄ go. Piotr jest w końcu w czymś NAJLEPSZY. Jest najlepszym gimnastykiem. Tu raczej nie gra się w 2 ognie ani nie urządza ciągłych wyścigów. Bo to nie ten profil. Tu na lekcjach w-f świat dopasowany jest do tej dziwnej mniejszości. Dla Piotra oznacza to, że robi to, co lubi i to co umie. Tęskni oczywiście trochę za kolegami z poprzedniej klasy. Ale właśnie zaprosiliśmy ich do nas w odwiedziny. Na wspólną zabawę. Z niecierpliwością czekam, czy skorzystają z zaproszenia. Nigdy wcześniej nie skorzystali. Żaden kolega z klasy nie odwiedził wcześniej Piotra w domu. Żaden nie zaprosił go do siebie. Piotr nie był nigdy na niczyich klasowych urodzinach. Ale kto wie? Może to teraz paradoksalnie choć jedna z tych znajomości się rozwinie ? A co do tej zamkniętej drogi - do egzaminów potwierdzających zakończenie z sukcesem pewnego etapu edukacji (egzaminy gimnazjalne etc) można w Polsce podejść praktycznie w każdej chwili, kiedy się uzna, że jest się gotowym. Nic nie zamyka drogi do podjęcia tej próby. To właśnie na tym bazuje w końcu idea edukacji domowej, gdzie rodzic podpisuje zobowiązanie o przejęciu na siebie z rąk opiekuńczego państwa zapewnienia dziecku obowiązku szkolnego. A opiekuńcze państwo weryfikuje tylko w określonym momencie, na jakim etapie edukacyjnym jest dziecko. Dokąd dojdzie Piotr? Nie wiemy. Ale jest w drodze. 2 grudnia 2014 Ja już nie mam siły. Coraz bardziej niepokoi mnie to, co od pewnego czasu dzieje się z Laurą. Żeby jej się tak chciało, jak jej się nie chce. Wie pani, inne dzieci to aż rwą się do nowej czytanki, kolejnego zadania. Chcą wiedzieć, nauczyć się, zrobić. A ona nie. Ona wygląda na zmęczoną, zanim zacznie cokolwiek robić. Nie chce. Nic nie chce. Taki dystans? Alienacja? Lenistwo..? Jej trzeba to po prostu wytłumaczyć ! Przecież to proste. Tylko w y t ł u m a c z y ć trzeba. I ćwiczyć. Ćwiczyć. Ćwiczyć. Zadania tekstowe to kolejny próg. Ale każde dziecko przez to przechodzi. Ona też przejdzie. A może warto pomyśleć o korepetytorze? Wiesz, fachowiec to fachowiec. I niech ćwiczy. Wdroży się. Czwarta klasa to duży skok. Moja dopiero po miesiącu załapała, o co chodzi. Ona też się wdroży. Tak, wiem że to już ósmy miesiąc. Czujesz, że mur? Że coś jeszcze..? Nie poddawaj się. Tylko musisz z nią pracować. Wymagać większej samodzielności. Nauczyć planować. Konsekwentnie. Nie marnować czasu. Nie rozczulać się. Nie wydziwiać. Kazać dorosnąć. 11 grudnia 2014 Ale o kim ty córciu mówisz właściwie? O tej koleżance z kółka plastycznego? O tej młodszej czy o tej starszej? Nie denerwuj się. Po prostu chcę zrozumieć, co chciałaś mi powiedzieć. Powiedziałaś, że ona jest niesympatyczna i jej nie lubisz. Więc pytam, kogo masz na myśli. Nie krzycz na mnie. Skąd ja mam wiedzieć, kto to jest ona? Dziecko, nie płacz. Nie obrażaj się. Przecież chciałaś mi coś powiedzieć. A ja chciałam tylko zrozumieć. Już nie chcesz... OK. Cieszysz się na ten turniej siatkarski w sobotę? Masz wszystko spakowane? A na którą zbiórka przed szkołą? Jak to nie wiesz? Nie pamiętasz? Pan nie mówił? Mówił, ale nie pamiętasz..? Kiedy to się zdarzyło? Pojutrze? Chyba miałaś na myśli przedwczoraj? Pojutrze dopiero będzie. Nie denerwuj się. Nie krzycz. Tak, każdy się może pomylić. Czego nie macie jutro? Jakiejś lekcji? Ale jakiej? Nie pamiętasz? A pani nie mówiła? Mówiła, ale nie zapisała na tablicy, tak? A czy to znaczy, że kończycie wcześniej? Nie wiesz. Nie zrozumiałaś. Co ty? Udajesz, że nagle przestałaś umieć czytać? Co to za fochy? Co to za przekręcanie wyrazów i zamienianie sylab? Na złość mi to robisz? Sobie robisz na złość. Nie udawaj. Nie skanduj mi tu. Nie powtarzaj bez sensu. Nie rwij włosów z głowy. Nie drap się po twarzy. Przecież tłumaczyłam ci to już ze 100 razy ! Słuchaj pytania. Nie o to pytałam. Nie rycz. 20 grudnia 2014 Mamy wyniki badań Laury z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Wyrok - niski potencjał umysłowy. Wprawdzie zastanawiający jest ten ponadprzeciętny rozstrzał pomiędzy wynikami badań sfery bezsłownej i słownej, ale… No cóż, widać taką ma córka urodę. Proszę z nią pracować. 6 stycznia 2015 Nie mogę się z tym pogodzić. Nie pasuje mi ta diagnoza do Laury. W każdym razie nie w całości. Wlokę ją więc do neuropsychologa, który towarzyszy nam od sierpniowego obozu z Piotrem. Wlokę więc do gabinetu ją i nasze wątpliwości. I nadzieję. Jak można było w ten sposób zinterpretować wyniki tych testów?! Taki rozstrzał wyników w obu sferach każe badać głębiej. A nie wyciągać średnią i do niej dopasowywać zalecenia… Więc badamy. I mamy nową diagnozę. W naszym życiu pojawia się kolejny skrót – SLI. A wraz z nim uczucie, że więcej skrótów to my już raczej nie wytrzymamy… 10 stycznia 2015 Dzieci z SLI słyszą, ale tylko częściowo rozumieją język. Albo rozumieją, ale nie mówią. Patrzą, często wręcz irytująco wpatrują się w usta mówiącego. Nieraz nawet przy tym same poruszają ustami. Jakby to im miało pomóc. Ale nie pomaga. Domyślają się więc, co mówiący miał na myśli. Współtworzą jakieś znaczenie. By po chwili zostać za to ukaranym. Bo mówiący miał jednak coś innego na myśli. Inicjatywa zostaje ukarana. Wycofują się więc. Mówią krótkimi zdaniami. Często podmiotem i orzeczeniem. Kwiecisty język ? Nie używają. Ani nie rozumieją. Mówią wojskowymi niemal skrótami. Resztę mają w głowie. Irytuje je, kiedy nie są rozumiane. Umieją rozwiązać działanie. Nie potrafią go jednak ułożyć na podstawie zadania tekstowego. Nie widzą powiązań, sekwencyjności, sieci znaczeń. Są jednoznaczne.Te dzieci chyba nie wiedzą, że są inne. To co wokół, jest dla nich tajemnicą. Zagadką. Nieustająco zgadują. Jeden wielki quiz. Czasami trafiają. Częściej nie. Składają ten świat z puzzli. Jak każdy. Ale one widzą tylko kształt puzzli. Nie widzą obrazka. Nawet nie wiedzą, po co te dziwne, wyszczerbione kawałki nie-wiadomo-czego układają. Ale układają. Bo im każą. Oczekują od nich. Mówią, że to dla ich dobra. Że mają być samodzielne. Układają więc. Bez entuzjazmu. Bez celu. Bez satysfakcji. Bywa, że z wściekłością. Bez sensu. Bez sensu. O Jezu. Pod nosem mruczą. Więźniowie na szarych polach bez widoku na. Więźniowie własnych mózgów. Nie idzie im. W szkole im nie idzie. Z rówieśnikami im nie idzie. Z wymagającymi rodzicami im nie idzie. Mają SLI - specyficzne zaburzenia rozwoju mowy i języka obejmujące m.in. zaburzenia ekspresji mowy i zaburzenia rozumienia mowy . Cokolwiek to dla każdego z nich znaczy i będzie w przyszłości znaczyło. 12 stycznia 2015 Mamo, a jak byłem wczoraj na świetlicy, to… Prawdę mówiąc nie słucham już, cóż też się wydarzyło. Intryguje mnie wcześniejsze stwierdzenie więc pytam, co robił właściwie wczoraj w świetlicy? No… polskiego nie było. I byliśmy na świetlicy. I mnie ten chłopak zaczepiał, i ja później też na niego krzyczałem, i przeklinałem, bo musiałem się bronić! I później byłem u tej pani pedagog. Nienawidzę jej! A tego chłopaka pobiję! Nie wiem, skąd ta nienawiść. Nie wiem, skąd ten ton – ten rodzaj oszczekiwania się na wpół oszalałego kundla. Nie wiem, skąd ta nuta… ekstremizmu? Nie wiem, co powiedzieć. 13 stycznia 2015 Przecież to niemożliwe. To niemożliwe, że Laura TO ma. Przecież TAKIE rzeczy były zawsze w naszej rodzinie monopolem Piotra. Przecież Laura nie sprawiała żadnych problemów. Przecież była zdrowa. Przecież powinna być zdrowa. Przecież to za dużo. Znów nie akceptuję. Tym razem Laury. Boże, jaka jestem w tym podobna do mojej mamy… 14 stycznia 2015 Patrzę na nią. Patrzę inaczej. Wiedza o tym, że to nie złośliwość, nie robienie mi na złość, nie udawanie, pozwala nie budzić z zimowego snu moich pokładów wściekłości. Łatwiej nam teraz być z sobą. Matce i córce. Tylko co my zrobimy ze światem? Co zrobimy z tą nieszczęsną przyrodą, której Laura nie jest w stanie nauczyć się z książki do czwartej klasy napisanej uniwersyteckim językiem? Co zrobimy z kwestią czytania zegara – zagadnieniem na dziś nie do ogarnięcia ? Co zrobimy z rówieśnikami pędzącymi do przodu? Bo świat nie zaczeka. My będziemy go gonić, ale na jak długo starczy nam sił i chęci? Zasypiam myśląc o tym. Budzę się myśląc o tym. Liczę na coś. Cud? Choćby domowej roboty. Cud nie nadchodzi. Zaraz zwariuję. Gdyby nie Tomek – już dawno bym zwariowała. 19 stycznia 2015 Tak, pani od polskiego nie będzie do końca tygodnia. Taka pora – tylu ludzi choruje. Nie, nie będzie zastępstwa. Przecież w ich przypadku najważniejsze, żeby skończyli jakąś szkołę. Mieli świadectwo. Zdobyli zawód. Pani w sekretariacie uśmiecha się do mnie oczekując znaku zrozumienia. A ja nie mam pewności, że ta strategia jest rzeczywiście aż tak uniwersalna. Pytam jeszcze, co z hipoterapią – czy rzeczywiście hipoterapia oznacza dla dziecka 15-minutowy kontakt z koniem raz na 3 tygodnie i to tylko w okresie letnim. No i ten biofeedback. Tak, Piotr był na trzech sesjach. W odstępach dwutygodniowych. A przecież biofeedback ma sens tylko wtedy, gdy w grę wchodzi co najmniej 12 spotkań w odstępach nie przekraczających 10 dni… No tak, na więcej nie mamy niestety funduszy. To nas ciągle ogranicza. Wszystko takie kosztowne. Dzieci tak dużo. A słyszała już pani, że ten wniosek o wybudowanie naszej szkole w końcu sali gimnastycznej z prawdziwego zdarzenia znów miasto odrzuciło? Wie pani, oni nie mogą zrozumieć, po co naszym dzieciom taka sala… Wiem, o czym mówi pani dyrektor. Podczas uroczystej, bardzo wzruszającej i ciepłej Wigilii zorganizowanej przez szkołę, stojąc obok przepięknie udekorowanej przez zaproszonych VIP-ów uśmiechających się życzliwie do podających im ozdoby choinkowe dzieci choinki, słyszałam przecież fragment rozmowy, który nie pozostawiał wątpliwości. Ty wiesz, że oni chcą tu salę gimnastyczną budować? Salę?! A po co TAKIM dzieciom sala? A to się rozszaleli... Tak, nie wiemy co robić. Piotr jest od kilku tygodni taki naładowany. Wszyscy go irytują. Obraża dzieci. Nie chce pracować. Biega po szkole jak tykająca bomba. Rozmawiamy z nim. Ale nic nie dociera. Nie umiemy znaleźć drogi. A w domu jak? Pani pedagog nie ma siły nawet się uśmiechnąć. Pani psycholog za to stempluje : no trudno, jest jak jest. Trzeba się z tym pogodzić. 3 lutego 2015 Znów byłem niedobry dziś na świetlicy. Znów byłem u pani pedagog. A na jakiej lekcji byłeś tam dziś? No na przyrodzie, bo pani nie było. A i polskiego też w tym tygodniu nie ma. To już trzeci raz w tym półroczu. Ciężka zima. Zaprawdę. 5 lutego 2015 Dzwoniła Aneta. Kolejna znajoma z łódzkiego kursu. Od września przechodzi ze swoimi córkami w system edukacji domowej. Temat nie jest dla mnie nowy. Już w zeszłym roku rozważałam podobny krok w stosunku do Piotra. Ostatecznie odpuściłam. Głównie za sprawą terapeuty behawioralnego, który nas akurat wtedy miał na warsztacie. I za sprawą tego brzmiącego jak zaklęcie pytania: a co z socjalizacją dziecka? Zamknie mu pani możliwość przebywania wśród rówieśników..? W rozmowie z Anetą pada nazwa Koszarawa. To pod egidą tamtejszej szkoły Montessori Aneta będzie realizować edukację domową. To gdzieś za Żywcem. Czyli cholernie daleko. 7 lutego 2015 Na czym my właściwie stoimy? Piotr ma za sobą kilkuletnią terapię SI. Brał udział w terapii behawioralnej. Obecnie bierze również udział w terapii INPP oraz treningu IAS Johansena. Jest pod opieką psychiatry dziecięcego. Przez pierwsze 3 lata i 2 m-ce kariery szkolnej był uczniem klasy integracyjnej. Od trzech miesięcy jest uczniem szkoły specjalnej. U Piotra wyspy geniuszu sąsiadują z kanionami deficytów. Ma bardzo bogate słownictwo, bardzo dobrą pamięć i słuch muzyczny. Jest bardzo ciekawy świata, odważny, szczery i spostrzegawczy. Kiedy tylko pojawiają się jednak książki, zeszyty i zadania domowe, jego zaangażowanie znika bez śladu. Pięknie czyta - z teatralnym wręcz zapędem, ale ... czytać nie lubi. Chłonie nową wiedzę (byle nie matematyczną) jak gąbka, ale szkoły i uczenia się szczerze nienawidzi... Nawet najkrótsze zadanie do zrobienia wywołuje u niego zupełnie nieadekwatny do sytuacji bunt, lament, bardzo wyraźnie i głośno manifestowaną niechęć. Lubię podręczniki, z jakimi teraz pracuje i sporo nauczycieli, którzy w większości są przygotowani do pracy z uczniem z niepełnosprawnością nieruchową. Drugą stroną medalu jest jednak ta słynna socjalizacja. Kontakt z dziećmi innymi wydaje się wyzwalać w nim to, co najgorsze. Reaguje agresją, zacietrzewia się, nakręca, naśladuje. Zatraca się w tym. Jak to on - chłonie jak gąbka – tym razem najgorsze jednak wzorce, odzywki, sposób radzenia sobie na szkolnym korytarzu – przez popychanie, zastraszanie, krzyk. Każdego już niemal dnia jest gościem w gabinecie pani psycholog lub pani pedagog - z powodu awantur, których jest uczestnikiem. Na lekcjach odmawia czynnego w nich udziału. Tak więc większość materiału i tak samodzielnie przerabiamy w domu. Zdaję sobie sprawę, że to dopiero 3 miesiące funkcjonowania Piotra w tej szkole, ale bardzo niepokoi mnie kierunek, w którym to wszystko zmierza. Na dziś myślę, że ani klasa integracyjna, ani szkoła specjalna nie są dla Piotra tą właściwą drogą. Ale czy istnieje lepsza? Z tyłu głowy słyszę ciągle ostatnią informację od Anety. A gdyby tak wrócić do idei edukacji domowej? Zdaję sobie jednak sprawę, że ta decyzja ma bardzo duży ciężar gatunkowy i nie możemy jej podjąć w emocjach. Dziecko to nie worek ziemniaków, którym mogę rzucać w tę i w tę… Raz na 3 miesiące… A podstawowy problem polega chyba na tym, że wydaje się, że samemu Piotrowi na tym stawaniu się mądrzejszym mało zależy. Na pewno mniej ode mnie... 9 lutego 2015 Minęły 4 dni od rozmowy z Anetą. O szkołach Montessori w Koszarawie wiem już wszystko. Wszystko, co dostępne w internecie. Całkiem sporo. Jestem oczarowana. Wiem, łatwo się zapalam. Ale uważam to za dar… Odżyło stare marzenie. Marzenie, aby moje dzieci mogły uczyć się w takiej szkole. Tylko dlaczego ta Koszarawa tak daleko? 5 godzin jazdy samochodem… 14 lutego 2015 Jedziemy. Jedziemy z Tomkiem na spotkanie informacyjne dla rodziców zainteresowanych edukacją domową. Do Koszarawy jedziemy… Jutro. Romantyczny wyjazd w góry w nieromantycznej sprawie. Uwielbiam pokonywać długie trasy z Tomkiem. W góry, nad morze, dalej i dalej w to życie. 16 lutego 2015 Proszę Państwa, edukacja domowa pod patronatem naszej szkoły może być przygodą Waszego życia. Niełatwą. Bo u nas nie ma nic bez pracy. Ale nie ma u nas też atmosfery taśmy produkcyjnej. Proszę nie pytać o wzory testów zaliczeniowych ani o to, co trzeba dokładnie zrobić, aby dziecko dostało celujący. Proszę swoje dzieci uczyć. Proszę je poznać. Proszę rozwijać ich mocne strony. Proszę znaleźć w tym frajdę. Z uczenia się i nauczania. Proszę zapomnieć o brzemieniu ocen. Nie zapominając o odpowiedzialności budowania siły Państwa dziecka. Jeśli trzeba, proszę odwrócić wyuczone już proporcje. A jeżeli wydaje się to Państwu nie do przyjęcia – lepiej pozostać w systemie publicznym. Bo on nie jest zły. On jest inny. To Państwo muszą wiedzieć, czego pragniecie dla własnego dziecka. Czego ono potrzebuje. Tak mówił dziś współzałożyciel górskich szkół Montessori (bo jest tu i podstawówka, i gimnazjum, i liceum). Czy to może być dobre dla Waszego dziecka? To nie może być niedobre. Ale tu trzeba postawić inne pytanie. Czy PANI da radę? Przebywanie non-stop z takim dzieckiem, przejęcie tak kompleksowo odpowiedzialności przekracza możliwości jednej osoby. To nie może opierać się tylko na jednej osobie. Proszę myśleć o tym, jak o systemie, który trzeba zbudować, żeby dać mu szansę tej niezwykłej edukacji. Systemie pozwalającym wam przetrwać. A nawet więcej niż przetrwać. Przecież macie prawo do tego. Tak mówiła kierowniczka poradni psychologicznopedagogicznej przy szkole w Koszarawie. A my? Ja czuję się, jakbym po długim pobycie na odciętej od świata stacji kosmicznej znów usłyszała odgłosy z rodzimej Ziemi. Szum morza i krzyk mew… Jakbym w kartonie przywiezionym przez niepozornego kuriera odkryła wszystkie części rakiety, którą mogę wrócić na Ziemię. Tomek nic nie mówi. Jest poruszony. Kilka godzin później przyznaje, że przestał wierzyć, że gdzieś jeszcze współcześnie w Polsce ktoś TAK podchodzi do edukacji. Choćby teoretycznie. I potwierdza, że tę rakietę da się zbudować. Razem. 19 lutego 2015 Neuropsycholog mówi, że edukacja domowa to dobry trop. Nawet bardziej dla Laury niż dla Piotra. Ale jest problem. Laura nie chce edukacji domowej. Ona lubi szkołę i kontakt ze szkolnymi koleżankami. Tylko przyrody nienawidzi. I matematyki. I przerabiania lektur. Ale znalazła sobie na to sposób – wyłącza się na tych lekcjach, zamraża. Zapewniając sobie nietykalność. To zamrożenie będzie naszym tematem przez wiele najbliższych miesięcy. Musimy je zdemontować. Musimy ją nauczyć innych sposobów. Bo inaczej to ją zniszczy. Zapędzi kiedyś w kozi róg. Już zapędza. Zamówiłam kolejne 3 kilogramy książek. Poprzednie 3 kilogramy dotyczyły stricte SLI. Teraz na tapecie wszystko o więzi i przywiązaniu w kontekście adopcji. Kolejny czubek góry lodowej. I znów mam poczucie, że im więcej czytam, tym bardziej jestem przekonana, że TEN problem też nas dotyczy. Patrzę na Laurę przy śniadaniu i widzę Roszpunkę z długim warkoczem zaplecionym z SLI, zaburzeń więzi i przywiązania, dysleksji, dyspraksji i kto wie, czego tam jeszcze… Ale wystarczy przecież tylko to odczarować. Rozpleść. A jednak nie w systemie edukacji domowej. Laura jest w klasie sportowej. Sport wydaje się być jej powołaniem. Jest w tym świetna. Tak naprawdę jest w szkole świetna tylko w tym. Każdy terapeuta powie, że od tego trzeba zacząć. Od rozwijania jej talentów. Mój Boże, wiemy to i bez terapeuty. Edukacja domowa zabrałaby jej to. 21 lutego 2015 Jesteśmy w trasie. Z radio płynie głos Martyny Jakubowicz. To ta jej piosenka, której refren mnie niezmiennie irytuje. Bo nie jestem w stanie go zrozumieć. Taka jakaś dziwna zbitka słów, która powoduje, że nie słyszę, gdzie kończy się jedno słowo a zaczyna następne. Mimo że słucham. Że staram się maksymalnie skoncentrować. Jedyne, co do mnie dociera, to słowo asfalt rozpoczynające te przeklęte 2 wersy. To chyba tak czuje się dość często Laura, kiedy świat do niej mówi. Kiedy spada na nią lawina słów. A ona zbiera z nich jedynie okruszki sensu. 23 lutego 2015 Jesteśmy na nartach. Cała rodziną. Tu – w Zieleńcu - 2 lata temu zaczęliśmy przygodę z tym tak późno przez nas odkrytym sportem zimowym. Powrót do przeszłości. Choć nie. Piotr tegoroczny zupełnie do tamtego – 2 lata młodszego – niepodobny. Słucha instruktora – zapatrzony w niego jak w obrazek. Rozumie, co ten do niego mówi. Stosuje jego rady. UCZY się. Jest ZAANGAŻOWANY. Laura odmraża się już na drugiej lekcji z instruktorką. Podoba jej się to imię, którego oczywiście nie może zapamiętać – Irmina. Ta chwali jej szybkie postępy. Jesteśmy dumni. Zadowoleni jesteśmy. Szczęśliwi jesteśmy. 28 lutego 2015 Od początku wiemy z Tomkiem, że mamy trudno. Że to wszystko, co miało być takie naturalne, co rusz wymyka się naszym przemyślanym planom i kontroli. Że ciągle gonimy. Ciągle spóźnieni o fazę Księżyca. Nie łudzimy się, że jesteśmy wyjątkowi. Inni niż pozostali rodzice. Ci z dzieckiem trudnym, ci z chorym, ci z utalentowanym, ci z pozornie idealnym. To tylko kwestia skali. Nam od czasu do czasu brakuje na tej skali podziałki. Czasem przychodzi uczucie, że teraz jakby rzadziej. To uczucie pozwala wspiąć się na stromej ściance o kilka centymetrów wyżej. Wykorzystać te 5 minut ciszy przed kolejną burzą. Bo przyjdzie kolejna. A po niej następna. I następna. Gimnazjum, dojrzewanie, pytania kim jestem, skąd pochodzę, budowanie samodzielności i walka o nią, o szczęście… Tam dopiero zbadamy granice naszej podziałki… Mam 46 lat, drugiego męża, dziecko z FASD, dziecko z SLI, wiarę w ich szansę na dobrą przyszłość i odważne wyobrażenie o mym nowym pomyśle na pracę zawodową. To ostatnie zamierzam realizować od kwietnia. Od września chcę wkroczyć z jednym z moich dzieci na drogę edukacji domowej próbując urzeczywistniać wizję budowania człowieka wg Marii Montessori. W październiku planuję zacząć nowe studia. Więc jednak projekt. Więc jednak timing. Więc szef się co do mnie nie mylił. A jednak, kiedy to czytam, sama nie wierzę, że to o mnie. Bo nie planowałam takiego życia. Czasami zastanawiam się nawet, kto żyje tym moim planowanym. Może ta Gosia z niegdyś węgiersko brzmiącym nazwiskiem? A może ta Monika, która jakimś cudem dobrze wygląda w żółtych spodniach? Nie planowałam tego. A jednak to wszystko to moje własne wybory. Moje zwycięstwa. Patrzę na horyzont. Bo zza niego już jutro nadejdą nowe. ___________________________________________________________________ Autor: Sylwia C