III miejsce w konkursie „Dzień po dniu”

Transkrypt

III miejsce w konkursie „Dzień po dniu”
11 grudnia 2012
Nie planowałam tego. Tego grudniowego śniadania w hotelu oddalonym o 2
przystanki kolejki od lotniska w Kopenhadze. Justyna, z którą tu wczoraj utknęłam,
poszła dołożyć sobie jajecznicy. Ciągle nie pogodziłyśmy się z tym, że mimo iż
widziałyśmy już wczoraj światła Poznania, nie dane nam było w nim wylądować. Pilot
powiedział, że to przez mgłę. Nie był w stanie zobaczyć pasa na Ławicy. No i
wróciliśmy. Do Kopenhagi, gdzie miałyśmy się tylko przesiąść wracając z podróży
służbowej z Hamburga. Obok mojej filiżanki z kawą coś zaczyna się dziać. To mój
telefon - dzwoni. Z ekranu patrzy na mnie twarz z dziwnym wyrazem twarzy. Z
wyrazem twarzy, który mógłby nosić nazwę desperacka próba uśmiechu zakończona
fiaskiem. Z wyrazem twarzy, który towarzyszy mi od lat. Od początku. Dzwoni moja
mama. Wczoraj wysłałam jej późno w nocy SMSa. Że samolot nie wylądował, że
opóźnienie, że będę dziś po południu. Dzień później niż planowałam. Niż się z nią
umówiłam. Odbieram. Tak dłużej nie może być! Piotr nie chciał ze mną w ogóle nic
robić. W szkole też nie zrobił w tym tygodniu nic. Wszyscy nauczyciele się skarżą. A
ja muszę tego słuchać. Laura mi ciągle fochuje. Ciągle ją do pionu stawiać muszę.
Czy to jest MOJE zadanie ? Ja już nie mam siły. W końcu te dzieci mają matkę,
prawda? Powinny mieć też dom! Coś musisz zrobić. Ja już dłużej nie dam rady. Te
dzieci mają matkę. Ta matka to ja. Kawa stygnie. Już nie smakuje. I kto by pomyślał,
że jeszcze wczoraj czułam się taka lekka i świątecznie radosna, że jeszcze wczoraj
uśmiechałam się tym uśmiechem ze świątecznych reklam kawy do luksusowego
Świętego Mikołaja częstującego podróżujących na kopenhaskim lotnisku jeszcze
bardziej luksusowymi czekoladkami. Wraca Justyna stawiając obok talerzyk z
jajecznicą. Coś się stało? Nie wiem, czy się już stało. Ale wiem, że wisi w powietrzu.
4 stycznia 2013
Nie planowałam tego. Tych 20 lat pracy w korporacji. Ani tych awansów. Nie śniłam
o nich nocami. Ale gdy przychodziły, dawały mi satysfakcję. A ja brałam, brałam,
brałam. Nie jestem wybitna. Ale zawsze wiedziałam, że jestem dobra. Nie biłam się o
sukces. No, może raz. Ale lubię jego smak. Mój styl to nie chcę, ale muszę. A jednak
nie mogę tego zostawić. Nie mogę ulegać presji chwili. Emocjom dnia. Tygodni. W
końcu miesięcy. Wszyscy mają jakieś kłopoty. Tyle osób ma dzieci i jakoś sobie radzi.
Nie jestem jedyną pracującą matką. Dobrze zarabiam. W kategoriach rozsądku
decyzja o rezygnacji z tego w ogóle nie wchodzi w grę. Trzeba tylko jakoś ten
wariant dopracować. Popracować nad mamą? Wrócić do systemu opiekunki? Raczej
siatki, sieci pajęczej opiekunek. Tak, ciągle pamiętam, że w szczytowym okresie
współpracowaliśmy jednocześnie z pięcioma. Zatrudnialiśmy 3 pokolenia pewnej
rodziny – z narzeczonym przedstawicielki najmłodszego z nich włącznie. Plus jedną
niezależną – na wszelki wypadek. System sprawdzał się w miarę w okresie
przedszkolnym. Wiedzieliśmy jednak, że to rozwiązanie nie wytrzyma próby
nieuchronnie zbliżającego się czasu szkoły. Mama miała być tym optymalnym
rozwiązaniem. Rodzinnym i profesjonalnym. Kocha nasze dzieci i jest cenionym
nauczycielem na emeryturze. No i dzieci będą przecież już starsze. Bardziej
samodzielne. Ale nie wyszło dobrze. Oby to był chwilowy kryzys. Moja mama to
konserwatystka - trzyma się niezmiennie wypróbowanych metod. Z czasów, kiedy
sama była super nauczycielem. Ale to były inne czasy, inne dzieci, inny świat. Ona to
uparcie lekceważy. Dodatkowo moja mama nigdy nie zaakceptowała faktu, że Piotr
jest inny. FASD to dla niej dyrdymały teoretyków. Nie wierzy w te teorie o
uszkodzonych alkoholem podczas ciąży strukturach układu nerwowego. Nie wierzy w
to, że jakiś milimetr kwadratowy w mózgu, kształt fałdu, jego rozmiar może
decydować o umiejętności pojmowania matematyki, myślenia abstrakcyjnego,
panowania nad emocjami. Kto wie, może ma rację. Ale czy to ważne, jakim skrótem
zdecydujemy się nazywać problem naszego Piotra? To tylko nazwa,
przyporządkowanie, klasyfikacja. Która niewiele zmienia. Która czyni tylko temat
opieki nad tym dzieckiem czymś przerastającym siły jednej osoby. Nie mam jednak
odwagi na konfrontację. I jestem uzależniona. Od jej pomocy. Od jej roli w tym
układzie. Robię więc uniki. Jakoś się to wszystko ułoży. Musi.
3 lutego 2014
Ale o co ci właściwie chodzi? Jakie problemy? Ale tak konkretnie. No wiesz, dzieci są
niegrzeczne. Sztuka ich wychowania to zaprawdę sztuka. Każdy ma problemy. Ta
moja na przykład. No a ci od Joli, co ty myślisz? Ale wiesz, my wtedy spokojnie i
konsekwentnie. I granice stawiać. Powiedziałam jej i już. I spokój. Też tak rób.
Będzie dobrze. Tłumaczyliśmy Piotrowi, że tak nie można. Za radą psychologów i
pedagogów zamienialiśmy te wszystkie nie-machaj-nogami, nie-krzycz, nie-rozrzucajjedzenia, nie-bujaj-się-na-krześle, nie-bij-dzieci na nogi-spokojne, buzia-cicho, ciałospokojne, ręce-grzeczne, jedzenie-wędruje-do-buzi. Czekaliśmy, aż zadziała. Aż z
tego wyrośnie. Stawialiśmy granice. Piotr je taranował. Nie widział ich. Ślepy by
zobaczył. Ale Piotr nie. Zaczęliśmy więc z tymi kołkami granicznymi latać. A może tak
metr do przodu? A może 2 metry? Może wtedy Piotr złapie zasięg..? Pozwalaliśmy mu
na więcej. Pewnie próbując ocalić resztki rodzicielskiego autorytetu w oczach swoich i
w oczach innych. Może w ogóle próbując przetrwać? W chwilach ocierania się o
ekstremizm byliśmy gotowi postawić Piotra przed sądem. Nie rozumie?!? A czego tu
można nie rozumieć? NIE znaczy NIE. A on ma słuchać i koniec. A jak nie, to… No
właśnie, co? Na koniec nieodmiennie zostawaliśmy z NIC. Z Piotrem nieugiętym w
swoim nieakceptowalnym sposobie funkcjonowania w społeczności. Z radami
psychologa. Muszą się Państwo bardziej jeszcze wsłuchać w swoje dziecko, w jego
potrzeby. I konsekwentnie, konsekwentnie. I z rzeczowym, tak samo trafnym jak
zimnym, komentarzem przyjaciółki – musiałaś jednak coś źle zrobić.
5 marca 2013
Zapisałam nas na turnus diagnostyczno-terapeutyczny dla rodzin z dziećmi
dotkniętymi FASD. Tydzień w sierpniu. Na co liczę? Na coś w rodzaju listy 5-ciu
ćwiczeń, które rozwiążą wszystkie problemy Piotra. I nasze przy okazji. Które
sprawią, że nasze dziecko spoważnieje, zmądrzeje, pokocha naukę, zrobi się
odpowiedzialne, odkryje w sobie jakieś poważne pasje, będzie wzorem życzliwości i
koleżeńskości wśród rówieśników... Że nagle zacznie się zachowywać jakby miało te
8 lat, które kalendarzowo ma i przestanie przez większą część czasu udawać, że ma
4. Nie wierzę, że w to wierzę.
30 czerwca 2013
Koniec roku szkolnego. Dotrwaliśmy. Wszyscy oprócz nauczycielki Piotra. Ona poszła
na roczny urlop dla podratowania zdrowia. 2 lata nad nim stoi. I wyciska z niego
każdą aktywność jak resztki z pustej tubki pasty do zębów. Tubki wiecznie
rozdygotanej, niechętnej do współpracy, wrzeszczącej, wydającej dźwięki, zaczepnej,
nie umiejącej przegrywać na w-f, nie respektującej reguł gry. Nie tylko tej w dwa
ognie. Wszystkich reguł. Od dwóch lat w szkole. Od ośmiu lat w domu. Wieczna
walka. Jego, nasza, opiekunów, wychowawców i nauczycieli. Choć przecież przede
wszystkim Piotra.
19 sierpnia 2013
Na obóz terapeutyczny jechaliśmy pełni dobrych przeczuć. Że wcale nie jest źle. Po
dwóch dniach wiedzieliśmy, że jesteśmy w TOP 3 tych, którzy mają problem. Świat
poszarzał, stracił chwilowo jeden wymiar, pobliski zalew wydał się krajobrazem
skażonym radioaktywnie... Nimb wakacyjnego wyjazdu rozwiał się bezpowrotnie
pokrywając naszą wiarę w cokolwiek warstwą popiołu. Rankiem piątego dnia przyszła
myśl, że trochę się już z popiołu otrzepaliśmy i zdawało nam się, że już możemy iść
dalej. To miłe uczucie trwało aż do następnego ranka - kiedy na ostatniej grupie
Marzena, która przyjechała tu z półtorarocznym synem, kipiąca wściekłością na jego
biologiczną matkę (jak ona mogła mu to zrobić !?!) i cała przerażona przyszłością (co
z nim będzie, jak on będzie żył ?!?), powiedziała jedno zdanie. Powiedziała, że
przyjechała wściekła i przerażona. A teraz się uspokoiła. No bo co będzie ? Najwyżej
jej syn będzie takim Piotrem. Takim Piotrem! To zdanie zdruzgotało nas. Nie byłam w
stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Lej po wybuchu. Tylko łzy leciały.
Wiedziałam, że Marzena miała dobre intencje. A jednak przeważył ból. Ból kolejnego
pożegnania się z myślą o normalności, standardzie, zwykłości. To co zobaczyliśmy,
usłyszeliśmy, zwerbalizowaliśmy w te sierpniowe dni, ta wizja przyszłości, która jest
jednym z możliwych scenariuszy, jeśli nic spektakularnego w tym temacie nie
uczynimy , powaliła nas. Hasła typu zaburzenia osobowości, zespół
posttraumatyczny,
nieprawidłowy
rozwój
psycho,
deficyty,
zmienność,
nadwrażliwość, podwrażliwość, mieszane potrzeby, obniżony poziom czegoś, brak
niezależności czegoś, tunelowe pole czegoś, szczątkowe odruchy, przetrwałe
odruchy, nieobecne odruchy, asymetryczne odruchy… Jakże blado prezentowały się
w tym towarzystwie na białej A4 takie określenia jak impulsywność, nadruchliwość,
trudności z koncentracją, zmienna motywacja. Przy tej armii określeń i znaczeń za
nimi ukrytych rodem z Mordoru te ostatnie wydały mi się wręcz grupą starych,
miłych, do tej pory nie docenianych znajomych.
21 sierpnia 2014
Wiesz, jest taka metoda. Tylko trzeba ten tydzień przetrzymać. Wieczór, rytuał, bajka
i zostawiasz dziecko życząc mu dobrej nocy. Ono ryczy, wścieka się, sprawdza gdzie
granice i kto rządzi. I pewnego dnia załapuje. I twoje na wierzchu. Tylko musisz ten
tydzień wytrzymać. Piotr przespał pierwszy raz całą noc, gdy skończył 4 lata. Przez
ponad 3 lata nasz syn spał w nocy w cyklu : 3 godziny śpię, 2 godziny ryczę i
wierzgam, znów 2 godziny śpię, znów 1 godzinę ryczę, po czym wstaję i
rozpoczynam dzień. Przez 3 lata nie przespaliśmy podczas jednej nocy więcej niż 4
godziny jednym ciągiem. Pamiętam urlop, kiedy Piotr miał 2 lata. 2 tygodnie nad
morzem. Urlop - horror na poziomie zmasakrowanych potrzeb elementarnych. Piotr
nie przespał żadnej nocy dłużej niż 3 godziny za jednym razem. Kiedy nie spał,
niezmiennie płakał i wierzgał. Nie chciał leżeć, nie chciał być noszony, nie chciał być
przytulany, nie chciał jeść. Sprawiał wrażenie, jakby własne ciało go parzyło. Jakby
chciał się wydostać z własnej skóry. Ale nie mógł. Nie wiedziałam dlaczego. Był
niewyspany, zmęczony i wściekły. My też. Przez 3 lata. Przez 3 lata. Przez 3 cholernie
długie lata.
To dobrze, że Państwo tak się martwią o swoje dziecko wysyłając je do przedszkola
po raz pierwszy. Dobry rodzic tak ma. Ale proszę Państwa, nie demonizujmy. Dzieci
tak mają. My tu jesteśmy profesjonalnymi pedagogami. To bardzo dobre, prywatne
przedszkole. A ja jestem bardzo doświadczoną Panią Dyrektor. Nie takie rzeczy
widziałam. My umiemy z dziećmi. No tak, a w Państwa słowach tyle lęku słyszę. Ale
proszę się nie martwić. Rodzice adopcyjni tak mają. Jeszcze się Państwo nauczą.
Pewnego dnia będą Państwo potrafili z dziećmi. Tak jak my. I tak jak tacy prawdziwi
rodzice. My Państwu naturalnie pomożemy, wesprzemy, nauczymy. Po to jesteśmy.
Piotr nie znosił tego przedszkola. My nie znosiliśmy konfrontacji porannych i
popołudniowych z panią Emilką. Tego codziennego odpytywania, co zrobiliśmy, co
robimy i co zrobimy, aby pani Emilka mogła znów poczuć się pełnowartościową
przedszkolanką (bo Piotr jej to poczucie odbierał). Pani Emilka nie znosiła Piotra. I
była to na razie jedyna w historii osoba, która w tym naszym kosmicie nie zdołała
zobaczyć nic dobrego. Pani Emilka żyła w przekonaniu, że taka mutacja w przyrodzie
nie występuje, że ktoś ją po prostu perfidnie wkręca i nie dopuszczała do siebie
myśli, że coś w tej relacji z Piotrem zależy też może od niej. Jej wiedzy, kompetencji,
intuicji, chęci wyjścia z pedagogicznego impasu. Pani Dyrektor już nam nie chciała
pomagać. Jak to bardzo celnie sformułowała (znając już Piotra z relacji Emilki) - za
wiele się jako rodzice po przedszkolu spodziewamy. Przestaliśmy się spodziewać.
Po co ja to ciągle rozpamiętuję? Po co ta melodramatyczna nuta? Po co znów o tym
samym ? Bo prawie 9 lat żyliśmy bez właściwej diagnozy? Bo niemal 9 lat żyliśmy na
granicy przetrwania w tym normalnym świecie dla normalnych ludzi? Na granicy tej
normalności? Bo zmarnowaliśmy co najmniej 3 lata? My i wszyscy ci profesjonalni
psycholodzy, pedagodzy i lekarze, z którymi się spotkaliśmy? Jak to dziś zapytała
pani Doktor? Dlaczego nie trafiliśmy do psychiatry dziecięcego mającego dodatkowo
pojęcie o FASD wcześniej? Przecież można było pomóc Piotrowi, zanim trafił do
szkoły. 6 lat to podobno wystarczający wiek do odpowiedzialnej diagnozy. Miałby
wtedy równy start. Te 2 lata w szkole były dla nieprzygotowanego na to odpowiednio
Piotra jak Hiroszima i Nagasaki dla Japonii. Można było tego uniknąć... Po co ja o tym
myślę ? Przecież tego już nie zmienię. Faza złości. Niczego nie da się przeskoczyć.
Fazy złości też nie.
1 października 2013
Ile potrzebujesz czasu? Ile potrzebujesz czasu, żeby to wszystko poukładać? Dwa,
trzy miesiące? Pół roku? Rok? Powiedz tylko, a prace da się jakoś rozplanować.
Dostaniesz ten czas. Szef patrzy na mnie i czeka na odpowiedź. Ale ja nie wiem. Nie
mam żadnej koncepcji. Pierwszy raz. Nie takiej, która pozwalałaby wylistować
rezultaty i timing tego projektu Wiem jedno - za kilka dni muszę całkowicie
przerzucić siły na front domowy. Nie wiem, skąd to wiem. Skąd ta ośla pewność.
Przecież mu nie powiem, że to przeczucie. Albo objawienie… To takie do mnie
niepodobne. Szefostwo patrzy na mnie, jakby mi nagle nad głową zaczęło jednak
świecić coś w rodzaju aureoli. Albo tajemniczego logo kosmity z odległej galaktyki.
Moje ogólnikowe uzasadnienia nie przekonują ich. Ale moje uporczywe trwanie przy
decyzji porzucenia pracy, której można tylko zazdrościć, już tak. Nie rozumieją tego,
boją się, że ja też nie rozumiem. Ale nie potrafią nie wierzyć w to, że wiem, co robię.
W końcu dlatego uwielbiam tę robotę. Z tymi ludźmi.
12 lutego 2014
Nie mam skrzynki. Mailowej. Służbowej. Już miesiąc, 2 dni i 6 godzin. Mam
kalendarz. Taki w telefonie. Pusty. Pierwszy raz od kilkunastu lat. Może mnie już nie
ma..? Kimś przestałam być. Ale żyję. Z radio słyszę : Is there anybody out here? Tak,
ja jestem.
15 marca 2014
Na wywiadówkę kilka dni temu jechałam do szkoły jak na rozdanie Oscarów. Pewna,
że tak to właśnie tym razem to moje nazwisko zostanie wywołane, to ja stanę na
scenie, to na mnie skierują się reflektory, to na mnie z uznaniem i zazdrością spod
lekko zmrużonych powiek osłoniętych długimi rzęsami spoglądać będą inne matki. I
to ja usłyszę w końcu, że duży postęp. Nie, nie... Niebywały postęp. Oczywiście. I że
stało się. I że z górki. I że taka jestem cudowna. No dzieci oczywiście też.
Oczywiście. A ja będę się skromnie uśmiechać, będę przechylać główkę to na lewo to
na prawo i w dół spoglądać, w końcu wyszeptam : ach, to naprawdę nie moja
zasługa, nie moja... A tu wywiadówka jak wywiadówka. Mamy tylu uczniów. Tyle
dziewczynek, tylu chłopców, tyle dzieci z orzeczeniem, tyle z opinią z poradni. Nie
jest źle. U niektórych jest dobrze. U niektórych bardzo dobrze. Ci z orzeczeniem - jak
to ci z orzeczeniem. MÓJ spektakularny sukces nie zaistniał. Moja oscarowa kreacja
gniotła się pod kurtką coraz bardziej zaczynając mnie uwierać. Miasto jest małe,
szkoła jest zdecydowanie tradycyjna, rodzice pozostają na co dzień w ścisłym
kontakcie z paniami nauczycielkami więc pytań ani potrzeby indywidualnej rozmowy
po rozdaniu przez nauczycielkę wiodącą opisowych ocen za pierwsze półrocze nie
było. Tylko ja postanowiłam skorzystać i z tej okazji. Licząc zapewne po cichu no
może już nie Oscara, ale chociaż na taką malutką kukiełkę domowej roboty z
uśmiechniętą buźką na przykład. Panie wcale się nie zdziwiły, że ja jeszcze na kilka
słów. Zadałam im więc kolejny raz te kilka pytań, które stawiam od kilku miesięcy.
Jest o niebo lepiej. Bez porównania. Można z Piotrem porozmawiać. To inny chłopak
teraz. Tak, zauważyłyśmy, że na liczydle przy przekraczaniu progu dziesiątkowego
nie liczy już kuleczek po jednej . Piotr śpiewał, recytował i tańczył na przedstawieniu
z okazji Dnia Babci i Dziadka. Choć w próbach - po staremu - nie chciał brać udziału.
I pokazywał figury! Pierwszy raz w karierze... Lubi szkołę? Naprawdę? Bez
porównania. Bez porównania... Laura? Też dobrze. No z tą tabliczką mnożenia to się
trochę woziła, ale jak już się nauczyła, to umie. Tak, opowiada teraz lepiej. Układa
ładniejsze, bogatsze zdania. Jest odważniejsza. Mówi głośniej. Lepiej czyta. Tylko
tego sztucznego oddychania, wie pani, nie chciała ćwiczyć. Powiedziała, że gumowej
lalki całować nie będzie. Że mogę jej postawić jedynkę. A na koleżanki się nie skarży
w domu ? Bo one ostatnio trochę się na nią uwzięły. Przychodzą do nas i mówią, że
Laura nie chce, że Laura powiedziała. A ona nie chce zeznawać, wzrusza ramionami i
patrzy w okno… Dzieci ze skupieniem czekały na mój powrót. One też czuły, jak
ważna jest ta wywiadówka. Spod ich sweterków też wystawały brzegi oscarowych
sukien i fraków. W oczach była nadzieja na COŚ dobrego. Dałam im to. Bez Power
Pointa. Bez Prezi. Z uśmiechem, z prawdziwym szacunkiem dla ich pracy przede
wszystkim, z zapowiedzią, nad czym będziemy razem pracować w kolejnym półroczu,
z życzeniami super ferii, na które zasłużyły. Byłam dobra. Oscara na scenie nie
dostałam, ale ten występ w domu to była naprawdę dobra robota. Moja próżność
została zaspokojona. Kiedyś w Paryżu zobaczyłam ogród na dachu. Wokół wielkie
miasto, sięgające po horyzont morze białych domków przetykanych słynnymi
zabytkami i siateczką ulic, a w środku tego mega miasta - Domek z Ogrodem Na
Dachu. W tym Domu mieszka ktoś, kto codziennie wychodzi ze swoim espresso boso
przez drewniane rzeźbione drzwi do ogrodu i pije kawę siedząc w pidżamie wśród
kwitnących jaśminów. A nad nim niebo. A na prawo Wieża Eiffla. A na lewo
Montmartre. Więc można..? Od kilku miesięcy próbuję stworzyć takie właśnie
miejsce, taki Dom. Połączyć kawałki, które pozornie do siebie nie pasują.
29 czerwca 2014
Laura i Piotrek skończyli III-cią klasę!. Czuję się jakby skończyli Harvard. Za nami taki
trudny rok. Spędziłam go w domu. Z nimi. W odróżnieniu od tych poprzednich 20stu, które spędziłam głównie w pracy. Więc jednak ciągle o tym myślę?
4 lipca 2014
Nie ma lekcji, nie ma znienawidzonych zadań domowych, ciągłego sprawdzania, czy
wszystko w tornistrze, czy Laura przeczytała, co miała przeczytać, czy Piotrek
pamięta jeszcze, co to iloczyn. Bo że tabliczki mnożenia nie pamięta, tego nie muszę
sprawdzać. Udowadnia każdego niemal dnia, co to betonowy mur w matematycznym
myśleniu abstrakcyjnym. Więc trzeba pracować. Trzeba. Wakacje to cudowna okazja.
2 miesiące, podczas których reszta peletonu w pit stopie, my wykorzystamy na jego
gonienie. Letnia Akademia Wiedzy - tak to sobie wymyśliłam. Długo szukałam nazwy,
w której nie pojawiłoby się znienawidzone przez nich słowo szkoła...
13 lipca 2014
No, zachwyceni to oni nie są. Akademia czy szkoła - zdaje się, że na jedno wychodzi.
Malowanie zżółkłej trawy. Ale udaje się. Codziennie zaczynamy dzień od dawki
edukacji - czytają po 4 strony książki, później trochę matematyki, polskiego. Czasem
angielski. A jednak nie mogę jednak oprzeć się uczuciu, że Maria Montessori
przewróciłaby się w grobie, jak by nas tu zobaczyła. Czysta behawiorka. Ochłapy
humanizmu. Laura i Piotr przypominają galerników zapędzanych co ranek do wioseł.
Ja w roli nauczyciela zaczynam być coraz bardziej podobna do znienawidzonego
przez dzieci Gargamela. Gdzie to radosne nauczanie, gdzie to dziecko budujące
samo siebie, gdzie ich potrzeba odkrywania świata, gdzie moja satysfakcja pedagoga
z dobrze wykonanej pracy...? Gdzie indziej.
29 lipca 2014
Dziś w końcu OK. Piotr z własnej woli, uśmiechnięty usiadł przy stole i zaczął czytać.
Przeczytał 2 strony więcej, niż mu kazałam. Z matmą też sobie poradził w miarę
sprawnie i bez jęczenia. Wszystkiego raptem godzina. Z trzema przerwami. Boże, czy
tak nie mogłoby być codziennie?
30 lipca 2014
Czy ja jeszcze potrafię myśleć i rozmawiać o czymś innym ? Niż dziecko z problemami
wychowawczo-szkolnymi? Niż dziecko nieśmiałe, zapominalskie, roztrzepane, bez
jakiejkolwiek motywacji do nauki? I do tego takie uparte… Niż optymalny rozkład
dnia, profil zajęć i terapii wspierających rozwój..?
31 lipca 2014
Potrafię. Odwiedził nas Jacek z rodziną. Pizza, wino, spacer, rozmowy o książkach. I
o… meczu piłkarskim. Bo tak się złożyło, że kilkanaście dni temu, drugi raz w swym
życiu byłam na meczu ligowym. Z moim Tomkiem, który dwoi się i troi, żeby mnie od
czasu do czasu wyrwać z tego zachłannego zachłannością czarnej dziury naszego
domowego dnia powszedniego. Nie wiem, co się działo tam w dole, na boisku. Przez
cały niemal mecz moją uwagę przykuwał bowiem kocioł. Kocioł to fenomen. Kocioł to
zjawisko. Kocioł to COŚ. Jakieś 3 tysiące ludzi karnych jak armia Gladiatora,
zorganizowanych jak niemieckie dywizje, pracowitych jak rój dzikich pszczół.
Rzeczywisty do pierwszej krwi uszami kocioł idei i ideologii. Zwierający na meczu swe
szeregi jak Sojusz Galaktyczny z Gwiezdnych Wojen. Armia niosąca w chorągwi
honor klubu. Bo kocioł służy klubowi. Nie piłkarzom. Nie zarządowi. Kocioł to
personifikacja tradycji i historii klubu. Z szacunku dla nich właśnie, czując się
dziedzicem tego bogactwa, kocioł robi swoje : kibicuje tym, którzy dopisują właśnie
w czasie teraźniejszym kolejny kawałek jego historii. Robi swoje najlepiej jak potrafi.
Kreatywność twórców opraw i osobiste zaangażowanie kibiców z kotła pozwalam
sobie ocenić na grubo ponad 95%. Taki wynik uważam za możliwy tylko przy dwóch
scenariuszach : dyktaturze absolutnej lub demokracji idealnej. Wybierzcie sami.
Kocioł włącza się tajemnym przyciskiem w pierwszej sekundzie meczu i pracuje na
pełnych obrotach do sekundy ostatniej. Nawet jeśli nie ma czego specjalnie
podziwiać na boisku, przez 90 minut można podziwiać to, co dzieje się w kotle. Kocioł
to osobne widowisko. Śpiewa, odgrywa całe historie-przedstawienia, pulsuje,
ZAGRZEWA DO WALKI. Reaguje na każde wydarzenie na boisku. Stoi murem za
Swoimi z boiska. A jeśli nie, to... musi za tym stać coś na grubo. Kiedy patrzę na
kocioł, słyszę rytm bicia serca Tej Gry. I widzę go. Bo to operacja na otwartym sercu.
To zawsze rusza. Każdego. Budzi też strach. Bo jest tam tajemnica i coś
nieobliczalnego. Dziesiątki fan i banerów. Na których każda litera ważna. A żadna w
przypadkowym miejscu. Ani w przypadkowym czasie. Duch średniowiecznej bitwy.
Pomruk konnicy szykującej się do ataku. Wiszący w powietrzu zapach kurzu i ziemi
zmieszanej z ... I tak cały wieczór o książkach i piłce. Boże, to było jak lot w kosmos.
Oderwanie się. Oaza na Saharze. Powrót do życia. Na chwilę.
2 października 2014
Co jesteś winien dziecku, a co sobie? W społecznej kampanii mówią mi, że jestem
rodzicem, nie rehabilitantem mojego dziecka. Mam moje dziecko kochać. To
wystarczy. Wspieraniem rozwoju zajmą się fachowcy. Tylko gdzie oni są? Przez
ostatnich 10 lat trafiłam na dwóch, no - może trzech, którzy znacząco wnieśli coś do
naszego życia. Trafiłam, bo mamy czym zapłacić. Stać nas na prywatne centra
wspomagania rozwoju. Mamy szczęście. W tylu gabinetach przyszło nam się
spowiadać z życia naszego powszedniego. Na wolny termin czekaliśmy niekiedy
miesiącami. Dziesiątki razy powtarzaliśmy to krótkie przemówienie, które miało
tłumaczyć, CO nas tutaj sprowadza. I że TO nie mija. Choć zmienia skórę. Przeobraża
się. Przepoczwarza. I że ja nie zwariowałam, tylko nie umiem tego inaczej opisać.
Wychowanie do samodzielności ? To hasło ciągle majaczy gdzieś na horyzoncie, by
po chwili książkowo okazać się fatamorganą. W szkole coś zaczęło się rozłazić.
Czwarta klasa to ogromny próg. Muszą się wdrożyć. Potrzebują czasu. Niby wiem. Ale
wykańcza mnie ten wieczny bieg przez płotki. Wiecznie niedokończone, wymagające
uzupełnienia notatki z lekcji i stojące za nimi w kolejce zadania domowe. I zaliczanie
sprawdzianów, testów, klasówek. Piętrzy się to wszystko, piętrzy, przygniata. Piotr w
wiecznym napięciu, wiecznym podwyższonym stanie gotowości, wiecznej spince,
wiecznie spóźniony, wiecznie pracuje, wiecznie mało. Laura goni peleton z
wywieszonym językiem. Nie nadążamy już z ładowaniem taczki. O ładowaniu
akumulatorów nie wspomniawszy. Wiecznie na rezerwie. Coraz bledsza. Coraz
bardziej zniechęcona. Mam dosyć. Ich wolę nawet nie pytać. Ale podobno każdy w
czwartej klasie tak ma. Więc może pora przestać się użalać? Straciłam dystans? Ktoś
mógłby pomyśleć, że ja tu o drodze do profesury na Harvardzie a nie o czwartej
klasie polskiej podstawówki piszę…
10 października 2014
Mamo, ja w ogóle nie rozumiem, co oni robią na tej matematyce. Wstyd mi pracować
z tym twoim liczydłem. Od tej głupiej Marii Montessori. To co, że z tym liczydłem
potrafię! Reszta klasy nie musi go używać. Śmieją się ze mnie. Nie będę na nim
dłużej liczyć! Nie będę robił żadnych zadań! I tak głupi taki cały jestem. Głupi debil.
I tak prawie codziennie teraz.
11 października 2014
Będzie dobrze. Może nawet jest. Tylko trzeba się czymś zająć. Nie myśleć. Prać.
Prasować. Składać. Zanosić. Przenosić. Coś stworzyć. Powiesić. Położyć. Przeczytać.
Nie. Przeczytać za bardzo obarczone ryzykiem. Możesz zacząć znów myśleć. Za dużo.
Za długo. Za bardzo. Za tylko o tym. Lepiej zadzwonić. Krótko. Nie. Lepiej wysłać
SMSa. Takiego nonanswerable. Włączyć. Wyłączyć. Zatrzymać. Wyjaśnić w banku.
Zawieźć do szewca. Wytłumaczyć komuś. Bo zawsze coś komuś trzeba tłumaczyć.
Nie tłumaczyć już sobie. Bo nasz kurs dla zaawansowanych dobiegł końca. Mamy
certyfikat. Dalej idziemy sami. Stanąć przed tym wielkim drzewem. Pod tym wielkim
niebem. Nie mówić. Nie słuchać. Nie czekać. Nie marnować. Żyć w trybie awaryjnym.
Jak pompa ciepła - energią kradzioną . We mgle. Przez mgłę.
15 października 2014
Próbuję dodzwonić się do Iwony, która uczy w szkole, o której coraz intensywniej z
nadzieją myślę. Szkole specjalnej. W końcu oddzwania. Wiesz, człowiek taki zalatany.
Teraz też w Galerii jestem. Ale spokojnie, mogę rozmawiać. Co chcesz zrobić ? Ale
powtórz. Chcesz przenieść Piotra do szkoły specjalnej? Ale po co ci to? Ale dlaczego
właściwie? Jak tyś to wymyśliła? Tylko nie wierz za bardzo w to, co ci mówią, żeby
zachęcić. To teoria. Tak się nie da. To tak nigdy nie wychodzi. To tylko się tak
pięknie mówi. Wiesz, jakie to trudne? Ja wiem. Trzeci rok tam już jestem. Tam się z
nimi nic nie da tak normalnie zrobić. Wszystko takie jakieś. To takie męczące. Jacy
oni są ? No tacy jacyś właśnie. Trudno mi coś więcej o nich powiedzieć.
16 października 2014
Dzwonię do Joanny, z którą niemal 10 lat temu połączył mnie kurs pedagogiki
Montessori w Łodzi. Choć może bardziej połączyło nas wspólne oglądanie Nocy w
Rodanthe w Halle, gdzie byłyśmy przekonać się, że takie szkoły NAPRAWDĘ istnieją ?
Ona w szkole specjalnej pracuje od lat. Tym dzieciom i Montessori poświęciła swój
doktorat. Wiesz, w trakcie dnia jestem na Ważnej Konferencji. Za 2 dni lecę na
kolejną do Lund. Ale nic to - dzwoń, kiedy tylko chcesz. Piotr przecież ważniejszy !
Dzwonię wieczorem. Słuchaj, tak naprawdę jest tylko 1 priorytet - Piotr musi być
tam, gdzie będzie się dobrze czuł. On MUSI się DOBRZE czuć. Najpierw. I dopiero na
tym można budować. Te dzieci muszą się czuć u siebie, wśród swoich. Jak każdy tak
naprawdę. Dopiero kiedy ten warunek jest spełniony, mogą uruchomić potencjał.
Rozwijać się. U nas dzieci - te z przeniesienia - rozkwitają. Często szkoda, że tak
późno. Mówią, że sky is the limit. Ale w ich przypadku oznacza to osiągnięcie
poziomu intelektualnego 12-latka. Choć wiesz, niektórzy z naszych to nawet prawo
jazdy robią. Ale pamiętaj, Sears Tower to ty w tym miejscu nigdy nie zbudujesz. To
bardzo ważne, żebyś to rozumiała. Ja wiem, że jako pedagog ty to rozumiesz. Ale
jako matka? Pamiętaj o tym chociaż. Rozumiem i nie rozumiem. Wiem i czasem robię
tak, jakbym nie wiedziała. Rozsądek i szaleństwo. Awers i rewers. Tak i nie. Między
Scyllą a Charybdą. Jest przesmyk przecież. Podstawą i warunkiem jest akceptacja.
Czy ja go akceptuję ? Czy tylko myślę, że akceptuję ? Czy ja go czelendżuję ? Czy po
prostu wymagam zbyt wiele..?
2 listopada 2014
Czy nie boicie się, że trafił w środek koncentratu demoralizacji? Przecież tam są też a może przede wszystkim - umiarkowani i ciężcy. Biedota i patologia. Czy nie za
wcześnie na taką decyzję? Na spisanie go na straty? Czy nie uważacie, że straci
społecznie? Przecież był w klasie TAK lubiany. Niektóre dzieci płakały, jak się
dowiedziały, że Piotr odchodzi do innej szkoły. Dlaczego zamykacie mu drogę do
porządnego wykształcenia? Stąd nie ma powrotu przecież. W tej szkole są różne
dzieci. O różnej urodzie. Z różnych rodzin. W klasie Piotra wszyscy znaleźli się z tego
samego powodu co on. Wszystkie na orzeczeniu mają taką samą diagnozę –
niepełnosprawność umysłowa w stopniu lekkim. Choć rzeczywiście sama widzę, że
każde z tych dzieci jest inne. Że do każdego trzeba by z mozołem rzemieślnika i
talentem artysty wytoczyć inny klucz. Tak, Piotr ma okazję zobaczyć w tej szkole
dzieci, które dziwnie wyglądają, dziwnie się zachowują. Ma okazję słyszeć, jak ci
starsi przeklinają. Ma okazję zobaczyć, jak szybko reagują na swoje wzajemne
zaczepki agresją. Tak na oko jedna trzecia to rzeczywiście dzieci z rodzin
patologicznych lub biednych. Ale Piotr ma też w końcu okazję uczyć się we własnym
tempie. Z książek, gdzie może śmiało zaatakować każdą stronę z
prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że da radę sam. Bez wstępnej
selekcji wspomagających dorosłych, której towarzyszy cichy a jednak doskonale
słyszany przez niego pozbawiony jakichkolwiek złych intencji komentarz - to nie dla
ciebie, to za trudne dla ciebie, tego nie dasz rady. Piotr nareszcie potrafi coś
zrobić całkowicie samodzielnie. Jest z tego dumny. Jest z siebie dumny. Bywa, że
nauczyciele (nie tylko ten jeden etatowy - wspomagający) mu gratulują. CHWALĄ go.
Piotr jest w końcu w czymś NAJLEPSZY. Jest najlepszym gimnastykiem. Tu raczej nie
gra się w 2 ognie ani nie urządza ciągłych wyścigów. Bo to nie ten profil. Tu na
lekcjach w-f świat dopasowany jest do tej dziwnej mniejszości. Dla Piotra oznacza to,
że robi to, co lubi i to co umie. Tęskni oczywiście trochę za kolegami z poprzedniej
klasy. Ale właśnie zaprosiliśmy ich do nas w odwiedziny. Na wspólną zabawę. Z
niecierpliwością czekam, czy skorzystają z zaproszenia. Nigdy wcześniej nie
skorzystali. Żaden kolega z klasy nie odwiedził wcześniej Piotra w domu. Żaden nie
zaprosił go do siebie. Piotr nie był nigdy na niczyich klasowych urodzinach. Ale kto
wie? Może to teraz paradoksalnie choć jedna z tych znajomości się rozwinie ? A co do
tej zamkniętej drogi - do egzaminów potwierdzających zakończenie z sukcesem
pewnego etapu edukacji (egzaminy gimnazjalne etc) można w Polsce podejść
praktycznie w każdej chwili, kiedy się uzna, że jest się gotowym. Nic nie zamyka
drogi do podjęcia tej próby. To właśnie na tym bazuje w końcu idea edukacji
domowej, gdzie rodzic podpisuje zobowiązanie o przejęciu na siebie z rąk
opiekuńczego państwa zapewnienia dziecku obowiązku szkolnego. A opiekuńcze
państwo weryfikuje tylko w określonym momencie, na jakim etapie edukacyjnym jest
dziecko. Dokąd dojdzie Piotr? Nie wiemy. Ale jest w drodze.
2 grudnia 2014
Ja już nie mam siły. Coraz bardziej niepokoi mnie to, co od pewnego czasu dzieje się
z Laurą. Żeby jej się tak chciało, jak jej się nie chce. Wie pani, inne dzieci to aż rwą
się do nowej czytanki, kolejnego zadania. Chcą wiedzieć, nauczyć się, zrobić. A ona
nie. Ona wygląda na zmęczoną, zanim zacznie cokolwiek robić. Nie chce. Nic nie
chce. Taki dystans? Alienacja? Lenistwo..? Jej trzeba to po prostu wytłumaczyć !
Przecież to proste. Tylko w y t ł u m a c z y ć trzeba. I ćwiczyć. Ćwiczyć. Ćwiczyć.
Zadania tekstowe to kolejny próg. Ale każde dziecko przez to przechodzi. Ona też
przejdzie. A może warto pomyśleć o korepetytorze? Wiesz, fachowiec to fachowiec. I
niech ćwiczy. Wdroży się. Czwarta klasa to duży skok. Moja dopiero po miesiącu
załapała, o co chodzi. Ona też się wdroży. Tak, wiem że to już ósmy miesiąc.
Czujesz, że mur? Że coś jeszcze..? Nie poddawaj się. Tylko musisz z nią pracować.
Wymagać większej samodzielności. Nauczyć planować. Konsekwentnie. Nie
marnować czasu. Nie rozczulać się. Nie wydziwiać. Kazać dorosnąć.
11 grudnia 2014
Ale o kim ty córciu mówisz właściwie? O tej koleżance z kółka plastycznego? O tej
młodszej czy o tej starszej? Nie denerwuj się. Po prostu chcę zrozumieć, co chciałaś
mi powiedzieć. Powiedziałaś, że ona jest niesympatyczna i jej nie lubisz. Więc pytam,
kogo masz na myśli. Nie krzycz na mnie. Skąd ja mam wiedzieć, kto to jest ona?
Dziecko, nie płacz. Nie obrażaj się. Przecież chciałaś mi coś powiedzieć. A ja chciałam
tylko zrozumieć. Już nie chcesz... OK. Cieszysz się na ten turniej siatkarski w sobotę?
Masz wszystko spakowane? A na którą zbiórka przed szkołą? Jak to nie wiesz? Nie
pamiętasz? Pan nie mówił? Mówił, ale nie pamiętasz..? Kiedy to się zdarzyło?
Pojutrze? Chyba miałaś na myśli przedwczoraj? Pojutrze dopiero będzie. Nie
denerwuj się. Nie krzycz. Tak, każdy się może pomylić. Czego nie macie jutro? Jakiejś
lekcji? Ale jakiej? Nie pamiętasz? A pani nie mówiła? Mówiła, ale nie zapisała na
tablicy, tak? A czy to znaczy, że kończycie wcześniej? Nie wiesz. Nie zrozumiałaś. Co
ty? Udajesz, że nagle przestałaś umieć czytać? Co to za fochy? Co to za przekręcanie
wyrazów i zamienianie sylab? Na złość mi to robisz? Sobie robisz na złość. Nie
udawaj. Nie skanduj mi tu. Nie powtarzaj bez sensu. Nie rwij włosów z głowy. Nie
drap się po twarzy. Przecież tłumaczyłam ci to już ze 100 razy ! Słuchaj pytania. Nie
o to pytałam. Nie rycz.
20 grudnia 2014
Mamy wyniki badań Laury z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Wyrok - niski
potencjał umysłowy. Wprawdzie zastanawiający jest ten ponadprzeciętny rozstrzał
pomiędzy wynikami badań sfery bezsłownej i słownej, ale… No cóż, widać taką ma
córka urodę. Proszę z nią pracować.
6 stycznia 2015
Nie mogę się z tym pogodzić. Nie pasuje mi ta diagnoza do Laury. W każdym razie
nie w całości. Wlokę ją więc do neuropsychologa, który towarzyszy nam od
sierpniowego obozu z Piotrem. Wlokę więc do gabinetu ją i nasze wątpliwości. I
nadzieję. Jak można było w ten sposób zinterpretować wyniki tych testów?! Taki
rozstrzał wyników w obu sferach każe badać głębiej. A nie wyciągać średnią i do niej
dopasowywać zalecenia… Więc badamy. I mamy nową diagnozę. W naszym życiu
pojawia się kolejny skrót – SLI. A wraz z nim uczucie, że więcej skrótów to my już
raczej nie wytrzymamy…
10 stycznia 2015
Dzieci z SLI słyszą, ale tylko częściowo rozumieją język. Albo rozumieją, ale nie
mówią. Patrzą, często wręcz irytująco wpatrują się w usta mówiącego. Nieraz nawet
przy tym same poruszają ustami. Jakby to im miało pomóc. Ale nie pomaga.
Domyślają się więc, co mówiący miał na myśli. Współtworzą jakieś znaczenie. By po
chwili zostać za to ukaranym. Bo mówiący miał jednak coś innego na myśli.
Inicjatywa zostaje ukarana. Wycofują się więc. Mówią krótkimi zdaniami. Często
podmiotem i orzeczeniem. Kwiecisty język ? Nie używają. Ani nie rozumieją. Mówią
wojskowymi niemal skrótami. Resztę mają w głowie. Irytuje je, kiedy nie są
rozumiane. Umieją rozwiązać działanie. Nie potrafią go jednak ułożyć na podstawie
zadania tekstowego. Nie widzą powiązań, sekwencyjności, sieci znaczeń. Są
jednoznaczne.Te dzieci chyba nie wiedzą, że są inne. To co wokół, jest dla nich
tajemnicą. Zagadką. Nieustająco zgadują. Jeden wielki quiz. Czasami trafiają.
Częściej nie. Składają ten świat z puzzli. Jak każdy. Ale one widzą tylko kształt
puzzli. Nie widzą obrazka. Nawet nie wiedzą, po co te dziwne, wyszczerbione kawałki
nie-wiadomo-czego układają. Ale układają. Bo im każą. Oczekują od nich. Mówią, że
to dla ich dobra. Że mają być samodzielne. Układają więc. Bez entuzjazmu. Bez celu.
Bez satysfakcji. Bywa, że z wściekłością. Bez sensu. Bez sensu. O Jezu. Pod nosem
mruczą. Więźniowie na szarych polach bez widoku na. Więźniowie własnych mózgów.
Nie idzie im. W szkole im nie idzie. Z rówieśnikami im nie idzie. Z wymagającymi
rodzicami im nie idzie. Mają SLI - specyficzne zaburzenia rozwoju mowy i języka
obejmujące m.in. zaburzenia ekspresji mowy i zaburzenia rozumienia mowy .
Cokolwiek to dla każdego z nich znaczy i będzie w przyszłości znaczyło.
12 stycznia 2015
Mamo, a jak byłem wczoraj na świetlicy, to… Prawdę mówiąc nie słucham już, cóż
też się wydarzyło. Intryguje mnie wcześniejsze stwierdzenie więc pytam, co robił
właściwie wczoraj w świetlicy? No… polskiego nie było. I byliśmy na świetlicy. I mnie
ten chłopak zaczepiał, i ja później też na niego krzyczałem, i przeklinałem, bo
musiałem się bronić! I później byłem u tej pani pedagog. Nienawidzę jej! A tego
chłopaka pobiję! Nie wiem, skąd ta nienawiść. Nie wiem, skąd ten ton – ten rodzaj
oszczekiwania się na wpół oszalałego kundla. Nie wiem, skąd ta nuta… ekstremizmu?
Nie wiem, co powiedzieć.
13 stycznia 2015
Przecież to niemożliwe. To niemożliwe, że Laura TO ma. Przecież TAKIE rzeczy były
zawsze w naszej rodzinie monopolem Piotra. Przecież Laura nie sprawiała żadnych
problemów. Przecież była zdrowa. Przecież powinna być zdrowa. Przecież to za dużo.
Znów nie akceptuję. Tym razem Laury. Boże, jaka jestem w tym podobna do mojej
mamy…
14 stycznia 2015
Patrzę na nią. Patrzę inaczej. Wiedza o tym, że to nie złośliwość, nie robienie mi na
złość, nie udawanie, pozwala nie budzić z zimowego snu moich pokładów
wściekłości. Łatwiej nam teraz być z sobą. Matce i córce. Tylko co my zrobimy ze
światem? Co zrobimy z tą nieszczęsną przyrodą, której Laura nie jest w stanie
nauczyć się z książki do czwartej klasy napisanej uniwersyteckim językiem? Co
zrobimy z kwestią czytania zegara – zagadnieniem na dziś nie do ogarnięcia ? Co
zrobimy z rówieśnikami pędzącymi do przodu? Bo świat nie zaczeka. My będziemy go
gonić, ale na jak długo starczy nam sił i chęci? Zasypiam myśląc o tym. Budzę się
myśląc o tym. Liczę na coś. Cud? Choćby domowej roboty. Cud nie nadchodzi. Zaraz
zwariuję. Gdyby nie Tomek – już dawno bym zwariowała.
19 stycznia 2015
Tak, pani od polskiego nie będzie do końca tygodnia. Taka pora – tylu ludzi choruje.
Nie, nie będzie zastępstwa. Przecież w ich przypadku najważniejsze, żeby skończyli
jakąś szkołę. Mieli świadectwo. Zdobyli zawód. Pani w sekretariacie uśmiecha się do
mnie oczekując znaku zrozumienia. A ja nie mam pewności, że ta strategia jest
rzeczywiście aż tak uniwersalna. Pytam jeszcze, co z hipoterapią – czy rzeczywiście
hipoterapia oznacza dla dziecka 15-minutowy kontakt z koniem raz na 3 tygodnie i to
tylko w okresie letnim. No i ten biofeedback. Tak, Piotr był na trzech sesjach. W
odstępach dwutygodniowych. A przecież biofeedback ma sens tylko wtedy, gdy w grę
wchodzi co najmniej 12 spotkań w odstępach nie przekraczających 10 dni… No tak,
na więcej nie mamy niestety funduszy. To nas ciągle ogranicza. Wszystko takie
kosztowne. Dzieci tak dużo. A słyszała już pani, że ten wniosek o wybudowanie
naszej szkole w końcu sali gimnastycznej z prawdziwego zdarzenia znów miasto
odrzuciło? Wie pani, oni nie mogą zrozumieć, po co naszym dzieciom taka sala…
Wiem, o czym mówi pani dyrektor. Podczas uroczystej, bardzo wzruszającej i ciepłej
Wigilii zorganizowanej przez szkołę, stojąc obok przepięknie udekorowanej przez
zaproszonych VIP-ów uśmiechających się życzliwie do podających im ozdoby
choinkowe dzieci choinki, słyszałam przecież fragment rozmowy, który nie
pozostawiał wątpliwości. Ty wiesz, że oni chcą tu salę gimnastyczną budować? Salę?!
A po co TAKIM dzieciom sala? A to się rozszaleli...
Tak, nie wiemy co robić. Piotr jest od kilku tygodni taki naładowany. Wszyscy go
irytują. Obraża dzieci. Nie chce pracować. Biega po szkole jak tykająca bomba.
Rozmawiamy z nim. Ale nic nie dociera. Nie umiemy znaleźć drogi. A w domu jak?
Pani pedagog nie ma siły nawet się uśmiechnąć. Pani psycholog za to stempluje : no
trudno, jest jak jest. Trzeba się z tym pogodzić.
3 lutego 2015
Znów byłem niedobry dziś na świetlicy. Znów byłem u pani pedagog. A na jakiej
lekcji byłeś tam dziś? No na przyrodzie, bo pani nie było. A i polskiego też w tym
tygodniu nie ma. To już trzeci raz w tym półroczu. Ciężka zima. Zaprawdę.
5 lutego 2015
Dzwoniła Aneta. Kolejna znajoma z łódzkiego kursu. Od września przechodzi ze
swoimi córkami w system edukacji domowej. Temat nie jest dla mnie nowy. Już w
zeszłym roku rozważałam podobny krok w stosunku do Piotra. Ostatecznie
odpuściłam. Głównie za sprawą terapeuty behawioralnego, który nas akurat wtedy
miał na warsztacie. I za sprawą tego brzmiącego jak zaklęcie pytania: a co z
socjalizacją dziecka? Zamknie mu pani możliwość przebywania wśród rówieśników..?
W rozmowie z Anetą pada nazwa Koszarawa. To pod egidą tamtejszej szkoły
Montessori Aneta będzie realizować edukację domową. To gdzieś za Żywcem. Czyli
cholernie daleko.
7 lutego 2015
Na czym my właściwie stoimy? Piotr ma za sobą kilkuletnią terapię SI. Brał udział w
terapii behawioralnej. Obecnie bierze również udział w terapii INPP oraz treningu IAS
Johansena. Jest pod opieką psychiatry dziecięcego. Przez pierwsze 3 lata i 2 m-ce
kariery szkolnej był uczniem klasy integracyjnej. Od trzech miesięcy jest uczniem
szkoły specjalnej. U Piotra wyspy geniuszu sąsiadują z kanionami deficytów. Ma
bardzo bogate słownictwo, bardzo dobrą pamięć i słuch muzyczny. Jest bardzo
ciekawy świata, odważny, szczery i spostrzegawczy. Kiedy tylko pojawiają się jednak
książki, zeszyty i zadania domowe, jego zaangażowanie znika bez śladu. Pięknie
czyta - z teatralnym wręcz zapędem, ale ... czytać nie lubi. Chłonie nową wiedzę
(byle nie matematyczną) jak gąbka, ale szkoły i uczenia się szczerze nienawidzi...
Nawet najkrótsze zadanie do zrobienia wywołuje u niego zupełnie nieadekwatny do
sytuacji bunt, lament, bardzo wyraźnie i głośno manifestowaną niechęć. Lubię
podręczniki, z jakimi teraz pracuje i sporo nauczycieli, którzy w większości są
przygotowani do pracy z uczniem z niepełnosprawnością nieruchową. Drugą stroną
medalu jest jednak ta słynna socjalizacja. Kontakt z dziećmi innymi wydaje się
wyzwalać w nim to, co najgorsze. Reaguje agresją, zacietrzewia się, nakręca,
naśladuje. Zatraca się w tym. Jak to on - chłonie jak gąbka – tym razem najgorsze
jednak wzorce, odzywki, sposób radzenia sobie na szkolnym korytarzu – przez
popychanie, zastraszanie, krzyk. Każdego już niemal dnia jest gościem w gabinecie
pani psycholog lub pani pedagog - z powodu awantur, których jest uczestnikiem. Na
lekcjach odmawia czynnego w nich udziału. Tak więc większość materiału i tak
samodzielnie przerabiamy w domu. Zdaję sobie sprawę, że to dopiero 3 miesiące
funkcjonowania Piotra w tej szkole, ale bardzo niepokoi mnie kierunek, w którym to
wszystko zmierza. Na dziś myślę, że ani klasa integracyjna, ani szkoła specjalna nie
są dla Piotra tą właściwą drogą. Ale czy istnieje lepsza? Z tyłu głowy słyszę ciągle
ostatnią informację od Anety. A gdyby tak wrócić do idei edukacji domowej? Zdaję
sobie jednak sprawę, że ta decyzja ma bardzo duży ciężar gatunkowy i nie możemy
jej podjąć w emocjach. Dziecko to nie worek ziemniaków, którym mogę rzucać w tę i
w tę… Raz na 3 miesiące… A podstawowy problem polega chyba na tym, że wydaje
się, że samemu Piotrowi na tym stawaniu się mądrzejszym mało zależy. Na pewno
mniej ode mnie...
9 lutego 2015
Minęły 4 dni od rozmowy z Anetą. O szkołach Montessori w Koszarawie wiem już
wszystko. Wszystko, co dostępne w internecie. Całkiem sporo. Jestem oczarowana.
Wiem, łatwo się zapalam. Ale uważam to za dar… Odżyło stare marzenie. Marzenie,
aby moje dzieci mogły uczyć się w takiej szkole. Tylko dlaczego ta Koszarawa tak
daleko? 5 godzin jazdy samochodem…
14 lutego 2015
Jedziemy. Jedziemy z Tomkiem na spotkanie informacyjne dla rodziców
zainteresowanych edukacją domową. Do Koszarawy jedziemy… Jutro. Romantyczny
wyjazd w góry w nieromantycznej sprawie. Uwielbiam pokonywać długie trasy z
Tomkiem. W góry, nad morze, dalej i dalej w to życie.
16 lutego 2015
Proszę Państwa, edukacja domowa pod patronatem naszej szkoły może być przygodą
Waszego życia. Niełatwą. Bo u nas nie ma nic bez pracy. Ale nie ma u nas też
atmosfery taśmy produkcyjnej. Proszę nie pytać o wzory testów zaliczeniowych ani o
to, co trzeba dokładnie zrobić, aby dziecko dostało celujący. Proszę swoje dzieci
uczyć. Proszę je poznać. Proszę rozwijać ich mocne strony. Proszę znaleźć w tym
frajdę. Z uczenia się i nauczania. Proszę zapomnieć o brzemieniu ocen. Nie
zapominając o odpowiedzialności budowania siły Państwa dziecka. Jeśli trzeba,
proszę odwrócić wyuczone już proporcje. A jeżeli wydaje się to Państwu nie do
przyjęcia – lepiej pozostać w systemie publicznym. Bo on nie jest zły. On jest inny.
To Państwo muszą wiedzieć, czego pragniecie dla własnego dziecka. Czego ono
potrzebuje. Tak mówił dziś współzałożyciel górskich szkół Montessori (bo jest tu i
podstawówka, i gimnazjum, i liceum).
Czy to może być dobre dla Waszego dziecka? To nie może być niedobre. Ale tu
trzeba postawić inne pytanie. Czy PANI da radę? Przebywanie non-stop z takim
dzieckiem, przejęcie tak kompleksowo odpowiedzialności przekracza możliwości
jednej osoby. To nie może opierać się tylko na jednej osobie. Proszę myśleć o tym,
jak o systemie, który trzeba zbudować, żeby dać mu szansę tej niezwykłej edukacji.
Systemie pozwalającym wam przetrwać. A nawet więcej niż przetrwać. Przecież
macie prawo do tego. Tak mówiła kierowniczka poradni psychologicznopedagogicznej przy szkole w Koszarawie.
A my? Ja czuję się, jakbym po długim pobycie na odciętej od świata stacji kosmicznej
znów usłyszała odgłosy z rodzimej Ziemi. Szum morza i krzyk mew… Jakbym w
kartonie przywiezionym przez niepozornego kuriera odkryła wszystkie części rakiety,
którą mogę wrócić na Ziemię. Tomek nic nie mówi. Jest poruszony. Kilka godzin
później przyznaje, że przestał wierzyć, że gdzieś jeszcze współcześnie w Polsce ktoś
TAK podchodzi do edukacji. Choćby teoretycznie. I potwierdza, że tę rakietę da się
zbudować. Razem.
19 lutego 2015
Neuropsycholog mówi, że edukacja domowa to dobry trop. Nawet bardziej dla Laury
niż dla Piotra. Ale jest problem. Laura nie chce edukacji domowej. Ona lubi szkołę i
kontakt ze szkolnymi koleżankami. Tylko przyrody nienawidzi. I matematyki. I
przerabiania lektur. Ale znalazła sobie na to sposób – wyłącza się na tych lekcjach,
zamraża. Zapewniając sobie nietykalność. To zamrożenie będzie naszym tematem
przez wiele najbliższych miesięcy. Musimy je zdemontować. Musimy ją nauczyć
innych sposobów. Bo inaczej to ją zniszczy. Zapędzi kiedyś w kozi róg. Już zapędza.
Zamówiłam kolejne 3 kilogramy książek. Poprzednie 3 kilogramy dotyczyły stricte
SLI. Teraz na tapecie wszystko o więzi i przywiązaniu w kontekście adopcji. Kolejny
czubek góry lodowej. I znów mam poczucie, że im więcej czytam, tym bardziej
jestem przekonana, że TEN problem też nas dotyczy. Patrzę na Laurę przy śniadaniu
i widzę Roszpunkę z długim warkoczem zaplecionym z SLI, zaburzeń więzi i
przywiązania, dysleksji, dyspraksji i kto wie, czego tam jeszcze… Ale wystarczy
przecież tylko to odczarować. Rozpleść. A jednak nie w systemie edukacji domowej.
Laura jest w klasie sportowej. Sport wydaje się być jej powołaniem. Jest w tym
świetna. Tak naprawdę jest w szkole świetna tylko w tym. Każdy terapeuta powie,
że od tego trzeba zacząć. Od rozwijania jej talentów. Mój Boże, wiemy to i bez
terapeuty. Edukacja domowa zabrałaby jej to.
21 lutego 2015
Jesteśmy w trasie. Z radio płynie głos Martyny Jakubowicz. To ta jej piosenka, której
refren mnie niezmiennie irytuje. Bo nie jestem w stanie go zrozumieć. Taka jakaś
dziwna zbitka słów, która powoduje, że nie słyszę, gdzie kończy się jedno słowo a
zaczyna następne. Mimo że słucham. Że staram się maksymalnie skoncentrować.
Jedyne, co do mnie dociera, to słowo asfalt rozpoczynające te przeklęte 2 wersy. To
chyba tak czuje się dość często Laura, kiedy świat do niej mówi. Kiedy spada na nią
lawina słów. A ona zbiera z nich jedynie okruszki sensu.
23 lutego 2015
Jesteśmy na nartach. Cała rodziną. Tu – w Zieleńcu - 2 lata temu zaczęliśmy
przygodę z tym tak późno przez nas odkrytym sportem zimowym. Powrót do
przeszłości. Choć nie. Piotr tegoroczny zupełnie do tamtego – 2 lata młodszego –
niepodobny. Słucha instruktora – zapatrzony w niego jak w obrazek. Rozumie, co ten
do niego mówi. Stosuje jego rady. UCZY się. Jest ZAANGAŻOWANY. Laura odmraża
się już na drugiej lekcji z instruktorką. Podoba jej się to imię, którego oczywiście nie
może zapamiętać – Irmina. Ta chwali jej szybkie postępy. Jesteśmy dumni.
Zadowoleni jesteśmy. Szczęśliwi jesteśmy.
28 lutego 2015
Od początku wiemy z Tomkiem, że mamy trudno. Że to wszystko, co miało być takie
naturalne, co rusz wymyka się naszym przemyślanym planom i kontroli. Że ciągle
gonimy. Ciągle spóźnieni o fazę Księżyca. Nie łudzimy się, że jesteśmy wyjątkowi.
Inni niż pozostali rodzice. Ci z dzieckiem trudnym, ci z chorym, ci z utalentowanym, ci
z pozornie idealnym. To tylko kwestia skali. Nam od czasu do czasu brakuje na tej
skali podziałki. Czasem przychodzi uczucie, że teraz jakby rzadziej. To uczucie
pozwala wspiąć się na stromej ściance o kilka centymetrów wyżej. Wykorzystać te 5
minut ciszy przed kolejną burzą. Bo przyjdzie kolejna. A po niej następna. I
następna. Gimnazjum, dojrzewanie, pytania kim jestem, skąd pochodzę, budowanie
samodzielności i walka o nią, o szczęście… Tam dopiero zbadamy granice naszej
podziałki… Mam 46 lat, drugiego męża, dziecko z FASD, dziecko z SLI, wiarę w ich
szansę na dobrą przyszłość i odważne wyobrażenie o mym nowym pomyśle na pracę
zawodową. To ostatnie zamierzam realizować od kwietnia. Od września chcę
wkroczyć z jednym z moich dzieci na drogę edukacji domowej próbując
urzeczywistniać wizję budowania człowieka wg Marii Montessori. W październiku
planuję zacząć nowe studia. Więc jednak projekt. Więc jednak timing. Więc szef się
co do mnie nie mylił. A jednak, kiedy to czytam, sama nie wierzę, że to o mnie. Bo
nie planowałam takiego życia. Czasami zastanawiam się nawet, kto żyje tym moim
planowanym. Może ta Gosia z niegdyś węgiersko brzmiącym nazwiskiem? A może ta
Monika, która jakimś cudem dobrze wygląda w żółtych spodniach? Nie planowałam
tego. A jednak to wszystko to moje własne wybory. Moje zwycięstwa. Patrzę na
horyzont. Bo zza niego już jutro nadejdą nowe.
___________________________________________________________________
Autor: Sylwia C

Podobne dokumenty