Tetiana Sopiłka
Transkrypt
Tetiana Sopiłka
Tetiana Sopiłka Ukrainka, od 9 lat mieszka w Polsce etnomuzykolożka, założycielka zespołu „Dziczka” Skąd jesteś? Urodziłam się w Związku Radzieckim, w Kiszyniowie, ale moi rodzice są Ukraińcami. Kiedy miałam 17 lat Związek Radziecki upadł, moi rodzice zdecydowali się zostać w Mołdawii, ja po zdaniu matury wyjechałam na studia do Kijowa. Czujesz się Ukrainką? Tak, chociaż wychowałam się na trenie Mołdawii, a w moim otoczeniu wszyscy mówili po rosyjsku. Kwestie tożsamościowe to skomplikowany, nieoczywisty temat. Co studiowałaś? Studiowałam etnomuzykologię na Akademii Muzycznej. Po pierwszym roku studiów pojechałam na wyjazd terenowy na wschodnią Ukrainę. Miałam wtedy pierwszy raz okazję zbierać oryginalne, archaiczne pieśni ludowe, co bardzo mi się spodobało oraz słuchać na żywo zespołu „Drewo”, co spodobało mi się jeszcze bardziej. Jest to zespół tworzony przez studentów, absolwentów i wykładowców Narodowej Akademii Muzycznej w Kijowie. W repertuarze zespołu są tradycyjne pieśni z różnych regionów Ukrainy zbierane podczas ekspedycji etnograficznych. Zetknięcie się z tymi pieśniami miało znaczący wpływ na moje dalsze losy. Zostałam członkinią zespołu „Drewo”. Po napisaniu pracy magisterskiej na temat pieśni wielogłosowych na Ukrainie Wschodniej rozpoczęłam doktorat i pracowałam na Akademii Muzycznej aż do 2005 roku. Dlaczego przyjechałaś do Polski? Od 1992 roku bywałam w Polsce kilka razy w roku. Od lat współpracuję z polską fundacją „Muzyka Kresów”, która zajmuje się badaniem i promowaniem tradycyjnej muzyki Europy Środkowo-Wschodniej. To fundacja, która jako pierwsza w Polsce zajęła się uczeniem tradycyjnych pieśni. Każdego roku prowadzę warsztaty na organizowanej przez nich Międzynarodowej Letniej Szkole Muzyki Tradycyjnej. Instruktorzy prowadzą warsztaty śpiewania tradycyjnych pieśni z Serbii, Ukrainy, Rosji, Białorusi i Polski. Jest również sekcja taneczna i instrumentalna. Dziewięć lat temu, w czasie Letniej Szkoły, poznałam swojego przyszłego męża. Ze względu na niego zdecydowałam się na wyjazd do Polski. Brałaś wcześniej pod uwagę możliwość wyjazdu z Ukrainy? Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że mogłabym żyć poza granicami swojego kraju. To było dla mnie nie do wyobrażenia. Ale jak się mówi nigdy, to pojawia się sytuacja, która temu zaprzeczy. Co w wyjeździe do Polski było dla ciebie najtrudniejsze? Na początku wszystko było obce. Mimo że Polska jest tak blisko Ukrainy, to jednak wszystko wygląda trochę inaczej. To nie był mój dom. Doskwierał mi brak bliskich ludzi, nikogo, oprócz męża, tu nie znałam, rodzina i przyjaciele byli daleko. To było trochę jak wylądować na bezludnej wyspie. Nie powiem, że ten stan był bardzo trudny, ale był dziwny. W pierwszym okresie wracałam co dwa miesiące do Kijowa, kontynuowałam jeszcze pracę naukową na uczelni, pisałam artykuły. Szczególnym momentem było urodzenie pierwszego dziecka. Zrozumiałam, że jestem już naprawdę związana z Polską, że nie mogę w dowolnej chwili wsiąść do pociągu i pojechać do Kijowa. Na szczęście moi rodzice przyjechali wtedy do Polski. Bardzo mi pomogli. Rozstanie, gdy po miesiącu wyjeżdżali, było dla mnie najtrudniejszym rozstaniem w życiu. Często się widujecie? Staram się jeździć do nich jak najczęściej, czasami oni przyjeżdżają do mnie. Widujemy się kilka razy w roku. Czy z czasem zaczęłaś się tu czuć jak u siebie? Nie. Mimo że mieszkam tu już dziewięć lat to się nie zmieniło i sądzę, że się nie zmieni. Nie da się ukryć, że polska i ukraińska mentalność są trochę inne. Ludzie w Polsce są bardziej powściągliwi, potrafią bardziej maskować emocje. Poza tym Polacy traktują mnie jak obcokrajowca i zawsze tak będzie. To jest naturalne. Czego Ci najbardziej brakuje? Tęsknię za Kijowem, to piękne miasto, pełne starych klasztorów. Brakuje mi monastyrów, gdzie chodziłam szukać spokoju. Brakuje mi kontaktu z duchownymi, którzy byli moimi nauczycielami i przewodnikami. Czy chodziłaś do cerkwi w Warszawie? Tak. Jestem osobą praktykującą i mam kontakt z warszawskim środowiskiem prawosławnym. W Kijowie śpiewałam w chórze, tutaj prowadziłam warsztaty muzyki cerkiewnej. Wiara i kontakt z osobami duchownymi pomagały mi w trudnych momentach. Nadal żyjesz z prowadzenia warsztatów śpiewu? Tak. Zajmuję się tym prawie od dwudziestu lat. Przez pierwsze dwa lata mieszkałam z mężem w Opolu. Dojeżdżałam do Warszawy, gdzie prowadziłam zajęcia ze stałą grupą uczniów. Regularnie wyjeżdżałam do innych miast prowadzić zajęcia, zajmowałam się również oprawą muzyczną do spektakli. Czego szukają ludzie, którzy przychodzą na Twoje warsztaty? Motywacje są bardzo różne. Niektórym nawet nie zależy na nauczeniu się pieśni, po prostu chcą się otworzyć, nauczyć się wydobywać z siebie głos donośny i swobodny. Inni chcą ćwiczyć emisję głosu, poprawić technikę śpiewu. Są też osoby, które chcą nauczyć się pieśni, żeby uczestniczyć we wspólnym śpiewaniu. Jak wyglądają warsztaty? To zależy od tego, z jaką grupą pracuję. Często ludzie, którzy wcześniej nie mieli okazji pracować z głosem są zblokowani, boją się pokazać siłę swojego głosu. Kiedyś na wsiach śpiewali wszyscy. Dzisiaj, niestety, ta tradycja odchodzi. To wielka strata, ponieważ podczas śpiewania ujawnia się wielka moc, która tkwi w każdym z nas. Dawniej tę moc pielęgnowano. Współcześnie społeczeństwo narzuca normy zachowania, które ją tłumią. Poprzez uczenie białego śpiewu pomagam ludziom ją uwolnić. Zaczynam od prawidłowego oddychania i naturalnego wydawania dźwięku. Uczę, jakimi rezonatorami powinniśmy się posługiwać, gdzie kierować dźwięk. Najważniejszy jest prawidłowy oddech i rozluźnienie ciała. Każdy jest wstanie nauczyć się śpiewać? Oczywiście. Ludziom podoba się biały śpiew, ponieważ jest naturalny i nie wymaga takiego kształcenia, jak śpiew akademicki. Oczywiście trzeba się poświęcić, żeby się dobrze nauczyć, ale najprostsze piosenki, bez skal muzycznych i ornamentów można śpiewać już po kilkudniowych warsztatach. Z drugiej strony, jeżeli ktoś chce swobodnie wyrazić siebie, to może się uczyć całe życie. Owocem Twojej pracy warsztatowej jest zespół „Dziczka”. W pewnym momencie stało się jasne, że spośród uczestników wyodrębniła się grupa dziewczyn, które są bardzo zdolne i nie ma sensu, żeby chodziły na warsztaty z osobami początkującymi. Zebranie się takiej grupy było naszą wspólną inicjatywą, zaczęłyśmy pracować nad przygotowaniem własnego repertuaru. Po jakimś czasie zaproponowano nam występ na festiwalu w Wilnie. To stało się pretekstem do sformalizowania grupy. Zajmujesz się też tradycyjnymi pieśniami od strony teoretycznej. Teraz w ramach stypendium naukowego będę prowadziła badania nad ludowym śpiewem liturgicznym na Podlasiu. Dwa lata temu z koleżanką zajmowałyśmy się religijnymi pieśniami ludowymi, zbierałyśmy pieśni, układałyśmy je systematycznie według gatunków i tematów. Efekty naszych badań są prezentowane na stronie Instytutu Muzyki i Tańca. Czy tradycja śpiewania jest wciąż żywa w Polsce? Podlasie to moja oaza, staram się tam jeździć kilka razy w roku. Praktyka śpiewu jest tam wciąż mocna. Starsi ludzie nadal śpiewają. Jak te osoby reagują na Twój przyjazd? Niektórzy się cieszą, inni podchodzą z dystansem, są tacy, którzy nie mają ochoty rozmawiać. Większość jednak jest zadowolona, że ktoś się interesuje nimi, ich tradycją. Niestety rzadko spotykam się z tym, żeby śpiewały młode osoby. Ta piękna tradycja powoli odchodzi.