polityka zagraniczna 2011

Transkrypt

polityka zagraniczna 2011
POLITYKA ZAGRANICZNA 2011
B. kandydat na prezydenta Białorusiotrzymał azyl polityczny w Czechach
rik, IAR 2011-03-24, ostatnia aktualizacja 2011-03-24 15:51:25.0
Były kandydat na prezydenta Białorusi Aleś Michalewicz otrzymał azyl polityczny w Czechach. Informację tę
potwierdziło czeskie ministerstwo spraw zagranicznych.
Aleś Michalewicz uciekł z Białorusi do Czech na początku ubiegłego tygodnia. W białoruskim areszcie przebywał dwa
miesiące. Reżim Aleksandra Łukaszenki ściga go za udział w grudniowych antyrządowych demonstracjach po ostatnich
wyborach prezydenckich. Po otrzymaniu azylu w Czechach Michalewicz już może czuć się bezpieczny. Władze Białorusi
intensywnie zabiegały o jego wydanie.
Czeskie ministerstwo spraw zagranicznych poinformowało, że Aleś Michalewicz po ucieczce z kraju został umieszczony w
ośrodku dla uchodźców w miejscowości Zastavka koło Brna. Teraz objęty zostanie specjalnym programem ochronnym
dla azylantów politycznych. Otrzyma mieszkanie, pomoc w nauce języka i tłumacza w kontaktach z organizacjami
społecznymi.
Bialacki z zarzutami. Ekspert: Polska nie ma procedur
Martyna Jurkiewicz 2011-08-13, ostatnia aktualizacja 2011-08-13 00:30:53.0
Białoruska prokuratura przedstawiła Alesiowi Bialackiemu - z organizacji obrony praw człowieka "Wiasna" oficjalne zarzuty. Jest on oskarżony o zatajenie wysokich dochodów i niezapłacenie od nich podatków. Grozi
mu do 7 lat więzienia. Do przedstawienia zarzutów mogła przyczynić się polska prokuratura, która przekazała
stronie białoruskiej informacje dotyczące jego bankowych kont.
Białoruskiego opozycjonistę zatrzymano w zeszłym tygodniu na podstawie danych, jakie reżim na mocy oficjalnej
bilateralnej umowy między naszymi państwami otrzymał od polskiej prokuratury. Dane ujawnione przez Litwę dały
reżimowi możliwość zatrzymania 400 osób. Z polskiej strony na razie wiadomo tylko o Aleksandrze Bialackim.
Oficjalnie ujawnienie informacji o stanie kont Alesia Bieleckiego odbyło się lege artis - na mocy umów
międzynarodowych. - Z punktu widzenia białoruskiego rządu cała sytuacja jest jak najbardziej zgodna z prawem - mówił
Paweł Kazanecki ze Wschodnioeuropejskiego Centrum Demokratycznego. Zwrócił uwagę na fakt, że polskie władze nie
skorzystały z prawa odmowy. W umowie między Polską a Białorusią zawarte są warunki, na mocy których strona Polska może odmówić wydawania
informacji. Organizacja "Wiesna" znajdowała się w prywatnym mieszkaniu Bieleckiego, wiadomo było, że grozi mu
również utrata całego majątku. W ogóle jest to świetny sposób na zlikwidowanie działalności "Wiesny" - mówi Kazanecki
z rozmowie z Grzegorzem Chlastą.
Na Białorusi większość organizacji utraciła swój legalny status na początku 2000 r., a "Wiesna" - jak ponad 300 innych działa jako prywatna grupa inicjatywna pozbawione jakiegokolwiek legalnego statusu.
- Nie wyobrażam sobie, by rząd jakiegokolwiek państwa zachodniego postąpił w podobny sposób z działaczami
walczącymi o prawa człowieka - mówił Kazanecki w TOK FM.
Z uwagi na brak możliwości posiadania oficjalnego statutu przez organizacje pozarządowe ich środki finansowe nie mogą
być trzymane na kontach na Białorusi. Już 10 lat temu, gdy wiele organizacji działało jeszcze legalnie, musiały one płacić
nie tylko podatki od otrzymywanych grantów i darowizn, ale również kary przewyższające niekiedy otrzymywane sumy tłumaczy ekspert WCD. - Co więcej, na Białorusi istnieją specjalne paragrafy, na mocy których osoba przyjmująca
wsparcie finansowe z zagranicy może zostać posądzona o działalność szpiegowską - dodał.
- Boję się, że jest to sytuacja, która może doprowadzić do pełnego paraliżu, nie tylko dla opozycji białoruskiej, ale również
dla polskich organizacji współpracującymi z Białorusinami. Przekazując pieniądze np. na stypendia naukowe naszym
partnerom na Białorusi narażamy ich na więzienie - stwierdził Kazanecki.
Ekspert był zaskoczony pierwszym oświadczeniem prokuratury, w którym nie poczuwa się ona do winy. Co więcej, jak
podkreślił ekspert, prokurator, który podpisał dokument ma wieloletnie doświadczenie ze współpracą z Białorusią i dobrze
zna specyfikę tego kraju. - Nie mogę sobie wyobrazić by nie słyszał on nazwiska Bielacki ani o organizacji Wiesna, która
zajmuje się również problematyką handlu ludźmi - powiedział.
Zdaniem Kazaneckiego cała sytuacja pokazuje brak procedur w funkcjonowaniu państwa. - Jak można jednocześnie
prowadzić aktywną politykę wsparcia opozycji na Białorusi, gdy z drugiej strony mamy do czynienia z tego typu sytuacją?
Jeden organ przeczy drugiemu. - mówił.
Kazanecki wypomniał również brak koordynacji w działaniach międzynarodowych pomiędzy ministerstwem spraw
zagranicznych a innymi organami państwowymi. - Na dzień dzisiejszy najważniejszą lekcją jest profesjonalizacja państwa.
Wszędzie na zachodzie istnieją wypracowane od wielu lat struktury i procedury, które pozwalają na rozdawanie grantów
organizacjom danego kraju z zapewnieniem specjalnego bezpieczeństwa dla dokumentacji finansowej.
"Nie przyjmuję wyjaśnień prokuratury" Opozycjonista zatrzymany z polskiej winy.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Bluzgi na koncie Miedwiediewa
ga 2011-12-07, ostatnia aktualizacja 2011-12-07 18:18:28.0
Wzburzona wynikiem wyborów rosyjska blogosfera ma nowy hit: niecenzuralny wpis na koncie rosyjskiego
prezydenta. Kreml już zareagował. Oświadczył, że wpisu nie dokonał prezydent a "winni zostaną ukarani".
W nocy na twitterowym koncie Miedwiediewa pojawił się retweet (czyli cudza wiadomość rozpowszechniana przez
użytkownika). Nad lakonicznymi podziękowaniami za poparcie partii Jedna Rosja w wyborach znalazł się wpis
kremlowskiego propagandzisty Konstantina Rykowa:
"Dziś stało się jasne, że jeśli ktoś pisze na blogu słowa o 'partii żulików i złodziei' to jest tępym, pier..nym baranem".
Rykow nawiązał do słów słynnego blogera Aleksieja Nawalnego, jednego z liderów powyborczych protestów. To Nawalny
nazwał Jedną Rosję "partią żulików" i poniedziałkowy wieczór występował na opozycyjnym wiecu zarzucając władzom
sfałszowanie wyborów. Wkrótce potem bloger trafił na 15 dni do aresztu.
Wulgarny retweet szybko zniknął ze strony prezydenta Miedwiediewa, ale wpadka rozprzestrzeniła się w internecie i
szybko podchwyciły ją media.
W końcu służba prasowa prezydenta zdecydowała się na oświadczenie. Na stronie Kremla pojawiło się oświadczenie:
"W nocy na twitterowym koncie Dmitrija Miedwiediewa pojawił się niewłaściwy retweet. Po sprawdzeniu okazało się, że w
czasie zmiany hasła pracownik odpowiedzialny za techniczne funkcjonowanie konta dopuścił się niedopuszczalnej
ingerencji w Timeline @MedvedevRussia. Winni będą ukarani".
Carlos: pierwszy celebryta terroryzmu
Rozmawiała Mariola Wiktor 2011-03-26, ostatnia aktualizacja 2011-03-24 12:40:33.0
Dlaczego "Szakal" jest tak interesujący opowiada Olivier Assayas - reżyser filmu i serialu "Carlos"
Carlos - dramat polityczny, Francja/Niemcy 2010reż. Olivier Assayas, wyk. Édgar Ram~rez, Alexander Scheer
Sobota Canal+ 23:00, Canal+ Film 01:35
Rozmowa z Olivierem Assayasem - reżyserem filmu i serialu "Carlos"
Mariola Wiktor: Podobno nie chciał pan reżyserować "Carlosa". Dlaczego?
Canal + zwrócił się do mnie z propozycją zrobienia filmu o aresztowaniu Carlosa w Sudanie w 1994 roku. Scenariusz
miał cztery strony i przedstawiał tylko punkt widzenia francuskiej policji. Kompletnie mnie to nie interesowało. Jednak
zaświtała mi myśl, by zmierzyć się z próbą pokazania Carlosa i jego czasów w całej ich złożoności. Stało się to możliwe,
odkąd archiwa Stasi, KGB i wywiadu węgierskiego dawały możliwość wglądu w ich dokumenty. Napisanie nowego
scenariusza, który byłby oparty na faktach, wydało mi się niezwykle ekscytujące. W trakcie pisania scenariusza okazało
się, że materiału jest tak wiele, że w rezultacie powstała wersja kinowa i trzy części telewizyjnego miniserialu.
Nie obawiał się pan, że widzowie zaczną zarzucać panu gloryfikację terrorysty?
Nie, bo próbuję tym filmem powiedzieć coś więcej o czasach i okolicznościach, w jakich Carlos działał. To nie znaczy, że
go usprawiedliwiam. Chcę tylko powiedzieć, że Carlos był ucieleśnieniem fascynacji romantycznymi ideami rewolucji,
walki z imperializmem i syjonizmem, niepokojów społecznych europejskich lewicujących elit. Chociaż podobnie jak wielu
moich rówieśników w latach 70. w Europie Zachodniej sympatyzowałem z ruchami lewicowymi, to nie byłem aż tak
naiwny jak oni. Moja matka pochodziła z Węgier i była zaciekłą antykomunistką. Doskonale poznała wypaczenia
stalinizmu i dlatego nigdy nie stałem się jego wyznawcą. Chciałem pokazać, dokąd zaprowadziło Carlosa zaślepienie,
jego drogę od idealizmu do pragmatyzmu, a w końcu do cynizmu.
Kim jest dla pana Carlos?
To był Osama ben Laden lat 70., ale tylko w tym sensie, że przez lata pozostawał nieuchwytny. Różnica polega na tym,
że Carlos nigdy nie był liderem i nie mógł nim być. Pochodził z bogatej wenezuelskiej rodziny i nie miał nic wspólnego ze
światem arabskim. Dla Arabów był najemnikiem, żołnierzem, człowiekiem do wykonywania rozkazów. Pochodził z
egzotycznej Ameryki Środkowej. Tymczasem więzy krwi i pochodzenie mają na Bliskim Wschodzie ogromne znaczenie.
Carlos nigdy nie był "swoim". Ze względu na znajomość języków obcych i kontakty europejskie nadawał się na
handlarza bronią i wykonawcę akcji terrorystycznych, ale nie mógł być "mózgiem". Z drugiej strony nie miał też silnego
umocowania w latynoamerykańskim terroryzmie, bo wcześnie wyjechał do Londynu, a potem "szkolił" się w Moskwie i
na Bliskim Wschodzie.
Był mitomanem?
Zdecydowanie. Chętnie przyznawał się do zabicia 1,5 tys. ludzi, podczas gdy udowodniono mu jedynie trzy morderstwa.
W akcji na OPEC w Wiedniu specjalnie wystylizował się na Che, zakładając jego słynny beret. Już wtedy dał się poznać
jako doskonały aktor i pierwszy celebryta terroryzmu.
Nie bał się pan zemsty Carlosa zza krat?
(śmiech!) Kilka razy złapałem się na tym, że przekręcając kluczyk w stacyjce samochodu, pomyślałem, że może robię to
po raz ostatni
Zdjęcia do filmu powstawały m.in. w Jemenie, Syrii, Libanie i z udziałem lokalnych aktorów. Dziś, kiedy tym
regionem wstrząsają wojny domowe i rewolucje, graniczyłoby to z samobójstwem, ale i wcześniej nie było
pewnie łatwe.
Na Bliskim Wschodzie i w Afryce to, iż kręciliśmy film o Carlosie, który tam uchodzi za bohatera, początkowo nam
sprzyjało. Dostaliśmy więc zgodę na zdjęcia od rządu w Jemenie, a mimo to nasz producent obawiał się trudności. W
Syrii kręciliśmy nielegalnie. Żadnych problemów nie było za to w Libanie. Kłopoty mieliśmy także z aktorami z Syrii.
Kiedy pojechaliśmy do Damaszku, to któryś z miejscowych aktorów udzielił wywiadu, w którym powiedział, że robimy
film antysyryjski. W ten sposób kilku syryjskich aktorów zrezygnowało z udziału w filmie z obawy o represje.
W ostatnim czasie zapanowała moda na filmy o słynnych terrorystach. Dlaczego ten temat budzi tak duże
zainteresowanie?
Proszę zwrócić uwagę na to, że czy to był film włoski o porwaniu Aldo Moro, czy filmy niemieckie o liderach BaaderMeinhof , to dotyczyły one włoskich i niemieckich terrorystów, a więc lokalnego obszaru ich działania. Tymczasem
Carlos operował w międzynarodowym, globalnym terroryzmie. I w tym sensie jest to nowy wymiar tego zjawiska, który o
wiele lepiej współbrzmi z obecnymi zagrożeniami
w skali ogólnoświatowej.
Kim Carlos był naprawdę
Urodził się w Wenezueli, dorastał w Londynie, studiował w Moskwie, prowadził życie playboya i był najpierw terrorystą z
przekonania, a potem do wynajęcia - tak w skrócie wyglądało życie 62-letniego dziś Ilicha Ram~reza Sáncheza.
Brytyjski dziennik "Guardian" nazwał go "Szakalem", a zainspirowany jego historią Frederick Forsyth napisał książkę
"Dzień Szakala".
Z przekonania komunista po wyrzuceniu z Uniwersytetu im. Lubumby w Moskwie (uczelnia dla obcokrajowców
zafascynowanych ZSRR) " Szakal" dołączył do Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny. Razem z terrorystami z całego
świata dokonał kilku spektakularnychporwań i zamachów, np. na szefa koncernu Marks & Spencer w Londynie, z
pochodzenia Żyda. Próbował też zestrzelić samolot izraelskich linii El-Al na lotnisku Orly pod Paryżem.
Chodorkowski przewieziony do łagru w Karelii
ga PAP 2011-06-17, ostatnia aktualizacja 2011-06-17 21:41:59.0
Były szef koncernu naftowego Jukos Michaił Chodorkowski został przewieziony do miasta Siegieża w Karelii, w
pobliżu granicy z Finlandią, gdzie w jednym z tamtejszych łagrów będzie odbywać karę pozbawienia wolności poinformowało radio Echo Moskwy. Rozgłośnia powołała się na źródła w Federalnej Służbie Więziennej.
Natomiast partner biznesowy Chodorkowskiego, Płaton Lebiediew, tymczasowo przebywa w więzieniu w Archangielsku
nad Morzem Białym, skąd przez Biełomorsk, również w Karelii, zostanie przetransportowany do obwodu murmańskiego,
na którego terytorium będzie odsiadywać wyrok.
Śladami Biełomorkanału
Chodorkowski trafił do Kolonii Karnej nr 7 na obrzeżach Siegieży (fińska nazwa - Sekehe). To liczące 32 tys.
mieszkańców miasto położone jest na zachodnim brzegu jeziora Wygoziero, 267 km od stolicy republiki,
Pietrozawodska, i 700 km od Petersburga. Jezioro jest częścią drogi wodnej łączącej Morze Białe z Morzem Bałtyckim osławionego Kanału Białomorsko-Bałtyckiego, zbudowanego w latach 1930-33 roku z rozkazu Józefa Stalina. Przy jego
budowie poniosło śmierć ponad 100 tys. więźniów Gułagu. W Siegieży znajduje się wielki tartak, który był
wykorzystywany przy budowie kanału. Później uruchomiono tam kombinat celulozowo-papierniczy.
Kolonia Karna nr 7. Na 1342 więźniów
W kolonii osadzone są osoby skazane za lżejsze przestępstwa, w większości młodzi ludzie. Więźniowie są
przetrzymywani w barakach po 70-100 osób. Kto chce może pracować w pracowni włókienniczej, meblarskiej lub
pamiątkarskiej. Obóz prowadzi też własne gospodarstwo rolne i piekarnię. Na terytorium kolonii działa cerkiew.
Poprzednio Chodorkowski był więziony w łagrze w Krasnokamieńsku, na Syberii Wschodniej, około 6,2 tys. km na
wschód od Moskwy. Kolonia ta niedawno niemal doszczętnie spłonęła w pożarze wznieconym przez więźniów.
Z kolei Lebiediew swój pierwszy wyrok odsiadywał w łagrze w Charpie koło Salechardu, na granicy okręgów
autonomicznych Jamalsko-Nienieckiego i Chanty-Mansyjskiego, na Syberii Zachodniej, za Kołem Polarnym, około 2,2
tys. km na wschód od Moskwy.
13 lat więzienia
Chamowniczeski Sąd Rejonowy w Moskwie w grudniu 2010 roku skazał obu przedsiębiorców na 13,5 roku pozbawienia
wolności za rzekome przywłaszczenie 218 mln ton ropy naftowej i wypranie uzyskanych w ten sposób pieniędzy.
Moskiewski Sąd Miejski w maju złagodził kary wymierzone im przez sąd I instancji do 13 lat. Sąd uznał, że ilość
rzekomo zdefraudowanej przez podsądnych ropy była mniejsza o 130 mln ton.
Na wolność Chodorkowski i Lebiediew wyjdą w 2016 roku, gdyż na poczet kary zaliczono im wcześniejszy wyrok, który
odsiadują. W pierwszym procesie, w 2005 roku, biznesmeni zostali skazani na osiem lat pozbawienia wolności za
domniemane oszustwa podatkowe i uchylanie się od płacenia podatków.
Chodorkowski i Lebiediew konsekwentnie odpierali wszystkie wysunięte wobec nich zarzuty, uważając je za
sfabrykowane i politycznie umotywowane.
Obu do miejsc odbywania kary zabrano z Moskwy 10 czerwca. Przed wyjazdem obaj złożyli wnioski o przedterminowe
warunkowe zwolnienie, zaznaczając, że odsiedzieli już ponad 7,5 roku, czyli ponad połowę wyroku. Jednocześnie
podkreślili, że do winy się nie przyznają. Ich wnioski rozpatrzą sądy właściwe dla kolonii karnych, do których zostali
wysłani.
Chodorkowski zniknął
Wacław Radziwinowicz, Moskwa 2011-06-15, ostatnia aktualizacja 2011-06-16 08:37:30.0
Najbardziej znany rosyjski więzień polityczny Michaił Chodorkowski nie może na razie złożyć wniosku o
przysługujące mu przedterminowe zwolnienie z łagru. Wygląda na to, że władze nie chcą mu na to pozwolić
Rodziny oraz adwokaci Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa od kilku dni usiłują się dowiedzieć, gdzie są byli
szefowie Jukosu. Władze wysłały obu więźniów z moskiewskiego aresztu, by w stolicy nie mogli się ubiegać o
przysługujące im warunkowe zwolnienie przedterminowe.
W piątek Inna Chodorkowska przyszła do aresztu Matroskaja Tiszyna na widzenie ze skazanym na 13 lat łagru mężem.
Czekała długo, by wreszcie dowiedzieć się, że więźnia Michaiła Chodorkowskiego nie ma już na liście osadzonych. Na
pytania, dokąd go wysłano, funkcjonariusze odpowiadali, że to tajemnica, a informacja zostanie przekazana rodzinie
więźnia, gdy trafi do punktu przeznaczenia.
Nagłe wysłanie z Moskwy byłych szefów Jukosu, niegdyś najbardziej nowoczesnej i najlepiej zorganizowanej rosyjskiej
spółki naftowej, to zdaniem ich obrońców kolejna szykana władz wobec najważniejszych więźniów w Rosji.
Chodorkowski i Lebiediew złożyli niedawno wnioski o przedterminowe zwolnienie warunkowe. Obaj odsiedzieli już osiem
z wymierzonych im 13 lat lagru, czyli ponad połowę wyroku. Administracja więzienna nie ma pretensji do ich
zachowania, więc powinni automatycznie otrzymać zwolnienie, tym bardziej że - jak niedawno stwierdził prezydent
Dmitrij Miedwiediew - wypuszczenie Chodorkowskiego na wolność nie stanowiłoby żadnego niebezpieczeństwa dla
społeczeństwa.
Sąd moskiewskiej dzielnicy preobrażeńskiej, który powinien zająć się wnioskami o zwolnienie warunkowe więźniów
Matroskiej Tiszyny, zrobił jednak unik. Zamiast przystąpić do ich rozpatrzenia, zażądał od skazanych uzupełnienia
dokumentacji i dostarczenia między innymi akt procesu, na którym w maju rozpatrywano ich odwołanie od wyroku.
Zdaniem Wadima Kluwganda, adwokata Chodorkowskiego, sędziowie postąpili niezgodnie z prawem. - Dokumentację w
takim przypadku kompletują nie osadzeni, lecz sąd rozpatrujący sprawę - mówi "Gazecie" obrońca.
Adwokatom udało się jednak szybko zebrać wymagane materiały. I właśnie wtedy okazało się, że Chodorkowski i
Lebiediew są w drodze do łagru.
Jaka jest ich trasa, punkt docelowy i jak długo potrwa droga? Nie wiadomo.
- Nasza ziemia rosyjska jest szeroka i w łagry bogata. Tylko obozów o zwykłym reżimie, a w takich właśnie mają
odbywać karę byli szefowie Jukosu, jest 733. I więzień jedzie do nich bardzo długo - tłumaczy Naum Nim, redaktor
naczelny poświęconego systemowi penitencjarnemu kwartalnika "Niewola", a w ZSRR więzień łagrów.
Według Nima tak ważny skazany jak Chodorkowski może być wysłany do miejsca odbywania kary specjalnym
transportem. - Kiedy kilka lat temu jechał do łagru w Krasnokamieńsku w Kraju Zabajkalskim i jego jednego tylko z
konwojentami wsadzili do "stołypina", jak nazywają zakratowany wagon do przewożenia więźniów, dali mu suchy
prowiant i przyczepili więźniarkę do pociągu Moskwa - Czita. Szybko, bo już po sześciu dniach, przyjechał
Chodorkowski na miejsce - przypomina Nim.
Tym razem, zdaniem Nima, władza mogła postąpić inaczej i transportować Chodorkowskiego tak jak zwyczajnego
więźnia. - Wiozą go być może z innymi skazanymi od jednego więzienia "przesyłowego" do drugiego. A to może trwać w
nieskończoność. Mnie przed laty przez trzy miesiące wieźli z Witebska do Tiumenia. Nie pamiętam już, ile kryminałów
zwiedziłem po drodze - opowiada ekspert.
W środę agencje informacyjne podały niepotwierdzoną oficjalnie informację, że Chodorkowski był widziany w więzieniu
przesyłowym w Wołogdzie blisko 400 km na północ od Moskwy. Stamtąd miał być wysłany dalej do Pietrozawodska w
Karelii.
Droga do łagru, jak się obawiają bliscy skazanych, może się okazać pułapką dla więźniów, którzy na długi czas znikają z
oczu rodzin i adwokatów. A w "stołypinie" czy w pełnej kryminalistów celi więzienia przesyłowego łatwo sprowokować
awanturę, która da pretekst do oskarżenia Chodorkowskiego i Lebiediewa o złamanie regulaminu i wlepienia im kary
dyscyplinarnej, a to automatycznie doprowadzi do odrzucenia ich wniosków o przedterminowe zwolnienie.
Teraz władze mają na to sporo czasu, bo starania o warunkowe więźniowie zaczną od nowa dopiero po przybyciu do
łagrów - będą musieli złożyć nowe wnioski o zwolnienie w tamtejszych sądach powiatowych, od nowa skompletować
dokumenty.
Jeszcze przed wyjazdem z Matroskiej Tiszyny Chodorkowski na piśmie odpowiedział na pytania kilku zachodnich gazet.
Twierdzi on, że jego wypuszczeniu na wolność sprzeciwiają się ci, którzy rozgrabili Jukos i stali się bogaci. Majątek
spółki po jej przejęciu przez państwo został oddany pod kontrolę ludzi związanych z Władimirem Putinem, który nie kryje
wrogości do Chodorkowskiego. Nieszczęścia tego ostatniego zaczęły w 2002 r., gdy dał do zrozumienia, że myśli o
wejściu do polityki i mógłby wystartować w wyborach prezydenckich przeciw Putinowi.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA
"Dość kłamstw". Tysiące demonstrują w Moskwie
wg, IAR 2011-12-05, ostatnia aktualizacja 2011-12-05 19:48:12.0
Największe od lat demonstracje w Moskwie. Kilka tysięcy zwolenników rosyjskiej opozycji zebrało się na
Czystych Pródach. Demonstranci uważają, że niedzielne wybory zostały sfałszowane i domagają się
ustąpienia prezydenta i premiera. Policja zatrzymała co najmniej 30 osób.
Wybory do Dumy: Jedna Rosja wygrała wybory. Dużym kosztem>>
Około 2 tys. zwolenników ugrupowań demokratycznych - m.in. Partii Wolności Narodowej (Parnas), ruchu Solidarność,
Rosyjskiego Sojuszu Ludowo-Demokratycznego (RNDS), Zjednoczonego Frontu Obywatelskiego (OGF) i Ruchu Obrony
Lasu Chimkińskiego - zebrało się na Czystych Prudach, przy pomniku pisarza Aleksandra Gribojedowa.
Ponad 600 protestujących zatrzymano
Na akcję przyszli także aktywiści radykalnych formacji - Frontu Lewicy i Innej Rosji. W niedzielę próbowali oni
zorganizować w stolicy Rosji własne demonstracje, jednak zostali rozpędzeni przez policję. Ponad 600 protestujących
zatrzymano.
Występujący podczas manifestacji liderzy opozycji demokratycznej, m.in. Borys Niemcow, Władimir Ryżkow i Ilja Jaszyn,
a także szefowie niezależnych organizacji pozarządowych, w tym Jewgienia Czyrikowa i Aleksandr Nawalny, mówili o
fałszerstwach wyborczych na rzecz partii Jedna Rosja, kierowanej przez premiera Władimira Putina.
"Centralna Komisja Wyborcza to ministerstwo oszustw"
Podkreślali, że Jednej Rosji bezprawnie przypisano miliony głosów, a mimo to partia Putina doznała druzgocącej klęski,
zbierając znacznie mniej głosów, niż prognozowano.
Czyrikowa, przywódczyni Ruchu Obrony Lasu Chimkińskiego, zapowiedziała, że opozycja będzie dążyć do unieważnienia
wyników niedzielnych wyborów.
Uczestnicy akcji skandowali: "Hańba!", "Rosja bez Putina! i "Precz z partią oszustów i złodziei!", "Dość kłamstw" i
"Centralna Komisja Wyborcza to ministerstwo oszustw". Tego ostatniego określenia - wymyślonego przez blogera i
bojownika z korupcją Nawalnego - opozycjoniści powszechnie używają w stosunku do Jednej Rosji.
W niedzielnych wyborach zwyciężyła rządząca partia Jedna Rosja, którą poparło ponad 49,5 procent. W parlamencie
zasiądą również partie: komunistyczna, liberalno - demokratyczna i Sprawiedliwa Rosja.
"Władze bezprawnie ingerowały w proces wyborczy"
Obserwatorzy Rady Europy i OBWE skrytykowali przebieg wyborów parlamentarnych w Rosji. Z wstępnego raportu tych
organizacji wynika, że przedstawiciele władz państwowych bezprawnie ingerowali w proces wyborczy. W raporcie
podkreślono dużą liczbę naruszeń prawa wyborczego związanych między innymi z fałszowaniem kart do głosowania.
"Uniemożliwianie pracy niezależnym mediom, utrudnianie pracy obserwatorów oraz odsuwanie od procesu liczenia
głosów przedstawicieli partii opozycyjnych" - to podstawowe zarzuty wobec rosyjskich władz.
Wybory w Rosji: Obwoźne urny, wojskowi i morsy [ZDJĘCIA] >>
Dziwna lustracja Tomasza Turowskiego
red. 2011-12-06, ostatnia aktualizacja 2011-12-06 07:49:15.0
Na przyjęciu pożegnalnym w Ambasadzie Polski w Moskwie do Tomasza Turowskiego podchodzi generał
rosyjskiego wywiadu. Obejmuje go i konfidencjonalnie szepce: "Nie musieliśmy cię wydalać. Zrobili to twoi" "Gazeta Wyborcza" pisze o dziwnej lustracji Turowskiego.
- Nie można wykluczyć, że zaszła sytuacja nielojalności państwa wobec swojego funkcjonariusza, który został postawiony
w sytuacji bez wyjścia - to fragment tajnego orzeczenia, które 10 października 2011 r. wydał Sąd Okręgowy w Warszawie.
Jednocześnie ten sam sąd stwierdził, że Tomasz Turowski, wieloletni dyplomata, a ostatnio ambasador tytularny w
Moskwie, jest kłamcą lustracyjnym.
Wyrok wydaje się schizofreniczny. Oznacza, że - zdaniem sądu - Turowski ukrył swoje związki ze służbami specjalnymi
PRL, ale służby specjalne niepodległej Polski nie ochroniły przed dekonspiracją swojego wieloletniego oficera. Treść
wyroku, cały proces i postępowanie lustracyjne w IPN objęte są klauzulą najściślejszej tajności. "Gazecie" udało się
poznać trochę szczegółów ujawnionych podczas rozpraw.
Więcej w Wyborczej.pl >>>
Oficjalny spot stolicy na Euro 2012. Dlaczego oni latają nad Wisłą? >>
Ekspert: Klęska Putina. Wynik Jednej Rosji gorszy niż oczekiwano
ga PAP 2011-12-04, ostatnia aktualizacja 2011-12-04 20:15:35.0
- Słabszy niż przewidywano wynik partii Jedna Rosja w niedzielnych wyborach do Dumy Państwowej jest
porażką premiera Władimira Putina i wyrazem rosnącego niezadowolenia z jego polityki - uważa amerykański
ekspert z konserwatywnej fundacji Heritage, Ariel Cohen.
- Zdobycie tylko 48 procent głosów (według exit polls-red.) wydaje się być nieprzyjemną niespodzianką dla Putina" mówi PAP Cohen, ekspert ds. rosyjskich w fundacji Heritage, zapytany, jak tłumaczy sobie przyczyny mniejszego
poparcia dla Jednej Rosji niż w poprzednich wyborach.
Klasa średnia walczy o przetrwanie
- Partia Putina rządzi w Rosji od 11 lat. W tym czasie powiększyła się polaryzacja społeczna i nierówności dochodów.
Powstała niewielka zamożna elita; klasa średnia walczy o przetrwanie, i jest mnóstwo biednych. Wszechogarniająca
korupcja naprawdę niepokoi wielu ludzi - powiedział ekspert. Przestrzega on jednak, że ostateczne, oficjalnie ogłoszone
rezultaty głosowania mogą być lepsze dla partii Putina.
Czas na koalicję?
- Poczekajmy na komunikaty Centralnej Komisji Wyborczej. Nie będę zaskoczony, jeśli Jedna Rosja uzyska ostatecznie
bezwzględną większość w parlamencie. Może też wejść w koalicję z mniejszymi partiami, jak partia Władimira
Żyrinowskiego (Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji-LDPR) - dodał ekspert.
Nostalgia za ZSRR
Dobry wynik Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPFR), która uplasowała się na drugim miejscu za Jedną Rosją,
Cohen tłumaczy nostalgią za ZSRR. Jak zauważa, to wynik "trwania w Rosji poglądów, że należy zabrać bogatym, aby
dać biednym", którym sprzyja dodatkowo powiększanie się nierówności dochodów.
Według sondażu powyborczego przeprowadzonego przez prokremlowską pracownię socjologiczną WCIOM Jedna Rosja,
na której czele stoi Putin, a której listę otwiera prezydent Dmitrij Miedwiediew, wygrała niedzielne wybory. Nie zdobyła
ponad połowy głosów, uzyskała 48,5 proc. głosów. Wszelako jeśli prognoza ta potwierdzi się, to partia Putina i
Miedwiediewa zachowa ponad połowę mandatów w Dumie. Według WCIOM, KPFR uzyskała 19,8 proc. głosów,
socjalistyczna Sprawiedliwa Rosja - 12,8 proc., a nacjonalistyczna LDPR - 11,4 proc.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Ekspert: Porażka Putina, ale jego system ma wciąż poparcie
ga PAP 2011-12-04, ostatnia aktualizacja 2011-12-04 22:57:56.0
Wynik niedzielnych wyborów w Rosji jest porażką Putina, ale nie stworzonego przez niego systemu
sterowanej demokracji, który wciąż ma społeczne poparcie - sądzi Jana Kobzova z ośrodka ECFR (European
Council on Foreign Relations). Inni komentatorzy podobnie oceniają wynik głosowania Rosjan.
Według exit polls, Jedna Rosja, której przewodniczy premier Władimir Putin, zdobyła w wyborach do Dumy Państwowej
48,5 proc. W poprzednich wyborach zdobyła 64 proc. poparcia. - Jest to niepowodzenie w porównaniu z wynikiem partii
w wyborach sprzed czterech lat. Wprawdzie o wyniku Jednej Rosji wielu polityków zachodnioeuropejskich może tylko
marzyć, ale utrata ok. 15 proc. głosów w warunkach rosyjskich to dużo - powiedziała Jana Kobzova.
- Jeśli jednak spojrzeć na wybory jako na wotum zaufania dla systemu odgórnie sterowanej i zarządzanej demokracji,
który firmuje Putin, to widać, że wciąż ma on duże społeczne poparcie - zaznaczyła.
Stracona większość konstytucyjna
Według niej, mniejsza liczba deputowanych z Jednej Rosji w Dumie nie zmieni wiele w jej funkcjonowaniu, ponieważ o
wyniku głosowania rozstrzyga zwykła większość. Komplikacje mogą się pojawić wówczas, gdyby w grę wchodziłaby
zmiana konstytucji wymagająca kwalifikowanej większości. Kobzova przypomniała zarazem, że zanosi się na to, że drugą
największą partią w Dumie (niemal 20 proc. głosów według exit polls) będą komuniści Giennadija Ziuganowa, którzy w
ostatnich 10 latach ani razu nie wystąpili przeciw Putinowi i trudno o nich mówić, że są opozycją. Kobzova nie wykluczyła
zarazem, że komuniści wraz z Liberalno-Demokratyczną Partią Władimira Żyrinowskiego mającą korzenie w KGB mogą
popychać Jedną Rosję w kierunku nacjonalizmu, zwłaszcza wtedy, gdyby sytuacja gospodarcza miała się pogorszyć.
Portnikow: Apatia Rosjan
Zdaniem ukraińskiego publicysty Witalija Portnikowa, wyniki wyborów świadczą o niezadowoleniu rosyjskiego
społeczeństwa z "braku jakichkolwiek zmian w państwie" i apatii Rosjan. Portnikow wskazuje, że opozycja polityczna "nie
krytykuje władz zbyt głośno", ale mimo to "Putin i Miedwiediew odczuwają przed nią strach".
Ponomariow: Wybory nie były uczciwe
Lider rosyjskiego Ruchu Praw Człowieka Lew Ponomariow ocenił, że głosowanie było nieuczciwe. Przypomniał, że
obrońcy praw człowieka za warunek sprawiedliwych wyborów uważali dopuszczenie do nich partii opozycyjnych, zmiany
w składzie Centralnej Komisji Wyborczej, obniżenie siedmioprocentowego progu wyborczego i zniesienie cenzury
politycznej w mediach elektronicznych.
"Miedwiediew przestał być liberałem; całe nadzieje z nim związane prysły" - uważa Ponomariow. W jego ocenie, istnieje
niebezpieczeństwo, że władze w Rosji mogą "odrzucić wszystko, co jest związane z liberalizmem". Zdaniem
Ponomariowa, w obecnej Rosji realne jest zagrożenie totalitaryzmem, bo "istnieją już pojedyncze totalitarne enklawy i
instytucje".
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Ekspert: Łukaszenka prawdopodobnie wprowadzi stan wojenny na Białorusi
han 2011-06-17, ostatnia aktualizacja 2011-06-17 15:00:19.0
Kryzys gospodarczy ogrania Białoruś. Wartość rubla spada na łeb na szyję. - Opozycja nie musi już nawoływać,
ludzie sami się buntują. Na jesieni, gdy Białorusini wrócą z urlopów i nie otrzymają zaległych pensji mogą
nasilić się lokalne, a nawet ogólnonarodowe protesty - powiedział Paweł Usow, ekspert Białoruskiego
Niezależnego Centrum Badań Europejskich. - Bardzo prawdopodobne, że Łukaszenka wprowadzi wtedy stan
wyjątkowy na Białorusi - dodał na antenie Radia TOK FM.
Białoruś pogrąża się w kryzysie. Ceny rosną lawinowo. Agencja Biełapan podała, że w maju warzywa według oficjalnej
statystyki podrożały o 28 proc., a owoce - o 56 proc. Tymczasem Łukaszenka grozi finansowymi represjami tym, którzy
za chlebem wyjeżdżają za granicę -pisze korespondent "Gazety Wyborczej" Wacław Radziwinowicz.
Białorusini nie mogą wywozić za granicę produktów społecznych ani artykułów AGD i RTV. Gdy zaczął się kryzys,
Łukaszenka obniżył ceny niektórych towarów. Przy szalejącej inflacji te ceny są nadal bardzo wysokie dla Białorusinów,
ale już dla Polaków i Rosjan białoruskie chleb i mleko dostępne są za półdarmo. Dlatego zaczęła się fala wywożenia
produktów za granicę. Za granicę chcą tez uciekać sami Białorusini. Aby temu zapobiec, reżim wprowadził nowe
restrykcyjne przepisy.
"Opozycja nie musi już nawoływać do protestów. Ludzie sami się buntują"
- Białorusini przyzwyczaili się do stabilności. Kryzys gospodarczy to dla nich prawdziwa klęska, szok zarówno dla
starszego pokolenia i młodszego, które nie zna gorszych czasów. Teraz pieniądz jest nic nie wart. Tymczasem kryzys w
mediach reżimowych nie istnieje. Według propagandy Białoruś ma nadal stabilną gospodarkę, a nagłaśnianie informacji,
że jest inaczej, to destruktywna polityka niezależnych mediów i Zachodu - mówił w Komentarzach Radia TOK FM Paweł
Usow.
Ekspert tłumaczył, że do tej pory opozycja nie miała atrakcyjnej alternatywy dla Białorusinów, którym żyło się nieźle. Teraz, gdy poziom życia gwałtownie się pogorszył, nie potrzeba żadnych nawoływań do protestów. Wszyscy są
zdenerwowani tą sytuacją. Nie ma żadnej gwarancji, że nie będzie gorzej. Władza nie wydaje komunikatów i nie ma
strategii. Jedyne wyjście według niej to sprzedawać przedsiębiorstwa Rosjanom, żeby zabezpieczyć wypłaty pensji. Ale
wcześniej czy później reżim znów będzie w takiej sytuacji, w jakiej jest teraz - ocenił Paweł Usow.
Kryzys, protesty, obostrzenia... I co dalej?
Paweł Usow ocenia, że Łukaszenka ma dwa wyjścia: wprowadzić stan wyjątkowy, nic nie sprzedawać i nikogo nie
wypuszczać za granicę albo zacząć prywatyzację na rzecz Rosji. - Ale wtedy reżim straci możliwość przesuwania
środków finansowych do tych stref gospodarki, które są w bardzo kiepskim stanie - powiedział ekspert i wytłumaczył, że
tym sztucznym wsparciem państwo utrzymywało dotąd równowagę w gospodarce i dbało o niski poziom bezrobocia.
- Bez głębokich politycznych i gospodarczych reform reżim będzie skazany na klęskę. Choć z perspektywy historycznej i
tak jest na nią skazany - przyznał białoruski specjalista. Podkreślał jednak, że destabilizacja społeczna może
spowodować, że reżim upadnie znacznie wcześniej. - Dlatego Łukaszenka, chcąc się zabezpieczyć, będzie chciał
wprowadzić stan wyjątkowy i zwiększyć się represje. Reżim może wtedy przetrwać jeszcze nawet 5 lat, dopóki nie
skończą się środki finansowe - oceniał Paweł Usow.
Według Pawła Usowa, w obliczu braku dowodów winy, władze chcą złamać Andrzeja psychicznie i namówić go, żeby
przyznał się do winy lub napisał list do Łukaszenki. Ale podanie o ułaskawienie do prezydenta oznaczałoby dla
działacza śmierć polityczną. - Tak działa reżim, zmusza opozycjonistów do oskarżania samych siebie. Wtedy ich
wypuszczają - tłumaczył gość Komentarzy Radia TOK FM.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Gorbaczow: Anulować wyniki wyborów w Rosji i rozpisać nowe
jb, PAP 2011-12-07, ostatnia aktualizacja 2011-12-07 17:23:14.0
Były radziecki przywódca Michaił Gorbaczow uważa, że władze Rosji powinny anulować wyniki wyborów
parlamentarnych, które wygrała partia Władimira Putina, i rozpisać nowe wybory w sytuacji, gdy narasta fala
protestów wobec domniemanych fałszerstw wyborczych.
- Uważam, że władze mogą podjąć tylko jedną decyzję: anulować wyniki wyborów i zorganizować nowe - powiedział
cytowany przez agencję Interfax były prezydent ZSRR.
"Rosjanie nie uwierzyli w uczciwe wybory"
- Z każdym dniem coraz więcej Rosjan nie wierzy, że ogłoszone wyniki wyborów są uczciwe. Według mnie ignorowanie
opinii publicznej dyskredytuje władze i destabilizuje sytuację - powiedział Gorbaczow. Uważa, iż władze powinny
przyznać, że doszło do wielu fałszerstw i manipulacji i że rezultaty nie odzwierciedlają woli wyborców.
W niedzielnych wyborach do Dumy Państwowej Jedna Rosja, na której czele stoi Władimir Putin, a której listę wyborczą
otwierał prezydent Dmitrij Miedwiediew, zdobyła 49,3 proc. głosów. Opozycja zarzuca władzom fałszerstwa wyborcze, a
na ulice Moskwy i Petersburga w poniedziałek i wtorek wyszli demonstranci; setki z nich zatrzymała policja.
80-letni Michaił Gorbaczow, jak pisze AFP, przejawia w ostatnich miesiącach coraz więcej krytycyzmu wobec rządu
Putina, przestrzegając zwłaszcza przed stagnacją. 20 lat po upadku ZSRR ostatni radziecki przywódca jest niepopularny
w kraju, a wielu obarcza go odpowiedzialnością za rozpad imperium.
Wybory w Rosji: Obwoźne urny, wojskowi i morsy [ZDJĘCIA] >>
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Graś o zatrzymaniu Michalewicza: Wpadka, pomyłka. Sprawdzamy to
mm, PAP 2011-12-13, ostatnia aktualizacja 2011-12-13 09:46:00.0
Na zlecenie szefa MSW Jacka Cichockiego szczegółowo badany jest przypadek zatrzymania na warszawskim
lotnisku białoruskiego opozycjonisty Alesia Michalewicza - zapewnił w TOK FM rzecznik rządu Paweł Graś.
Cała sprawa to - według Grasia - przykra wpadka i przykra pomyłka.
- Najważniejsze, że błyskawicznie, w ciągu dwóch godzin tę sprawę udało się załatwić i zatrzymany został zwolniony ocenił Graś we wtorek w TOK FM. Jak dodał, na zlecenie ministra spraw wewnętrznych Jacka Cichockiego "ten
przypadek jest bardzo szczegółowo badany". Graś wyraził nadzieję, że zostanie wypracowany taki model postępowania,
żeby podobne sytuacje się nie zdarzały. Jak powiedział, nie można zostawiać funkcjonariuszowi na lotnisku czy na
przejściu granicznym decyzji w takich przypadkach.
Aleś Michalewicz został zatrzymany przez Straż Graniczną w poniedziałek na warszawskim lotnisku, a następnie
zwolniony. Białoruś wycofała się ze ścigania opozycjonisty. W sprawie interweniowało też polskie MSZ.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie wyjaśniła, że po otrzymaniu informacji o zatrzymaniu prokurator zwrócił się o
niezbędne informacje, w tym o to, czy Białoruś wystąpiła z formalnym wnioskiem o jego tymczasowe aresztowanie. W
związku z brakiem takiego wniosku strony białoruskiej, po zapoznaniu się z materiałami Biura Interpolu KGP w
Warszawie, prokuratura zarządziła natychmiastowe zwolnienie Michalewicza.
Aleś Michalewicz był kandydatem w wyborach prezydenckich na Białorusi w 2010 r. Białoruska KGB zatrzymała go po
demonstracji w Mińsku w dniu wyborów prezydenckich 19 grudnia 2010 roku, które białoruska opozycja uznała za
sfałszowane na korzyść urzędującego prezydenta Alaksandra Łukaszenki. Władze postawiły mu oraz kilkudziesięciu
innym osobom zarzuty zorganizowania masowych zamieszek, w trakcie których doszło do napaści na funkcjonariuszy
służb państwowych i zniszczenia majątku o wartości kilkunastu milionów białoruskich rubli.
Przez blisko dwa miesiące trzymano go w areszcie. Po wyjściu na wolność opozycjonista ogłosił, że był torturowany.
Ogłosił też publicznie, że aby wydostać się z aresztu, podpisał zobowiązanie do współpracy z KGB, ale je zrywa.
W nocy z 13 na 14 marca, wbrew wydanemu przez władze zakazowi wyjazdu z kraju, Michalewicz opuścił Białoruś. Przez
Polskę przedostał się do Czech, gdzie około tygodnia po przybyciu otrzymał azyl polityczny. Białoruska prokuratura w
ostatnich miesiącach wystąpiła do Czech z wnioskiem o ekstradycję Michalewicza. Czeski sąd w ubiegłym tygodniu
uznał, iż spełnienie żądania jest niedopuszczalne.
Kanada ostrożna z paralizatorami
gal 2011-02-11, ostatnia aktualizacja 2011-02-11 16:59:11.0
Ponad trzy lata po tragicznej śmierci Polaka na lotnisku w Vancouver kanadyjska policja wprowadza w życie
zmiany w stosowaniu paralizatorów.
Policja zaakceptowała 16 rekomendacji, które powstały po tragicznej śmierci Polaka Roberta Dziekańskiego na lotnisku
w Vancouver. Zmiany dotyczą zasad szkolenia policjantów Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej (RCMP), testowania
paralizatorów i sporządzania raportów. Wprowadzono również większe obostrzenia w używaniu paralizatorów
elektrycznych typu taser.
Wśród rekomendacji znalazło się ostrzeżenie, by nie stosować tej broni kilkakrotnie - w przypadku Polaka zrobiono to aż
pięciokrotnie. Już w maju ubiegłego roku RCMP zmieniła zasady użycia paralizatorów tak, że policjanci mogą je
zastosować do obezwładnienia napastnika tylko w przypadku, gdy jest całkowicie jasne, iż może on kogoś skrzywdzić.
Zaakceptowano też niemal wszystkie 23 postulaty wynikające ze śledztwa prowadzonego przez komisję skarg na policję.
"RCMP zobowiązuje się uczynić wszystko, co możliwe, by wyciągnąć wnioski z tragicznej śmierci pana Dziekańskiego" napisał w oświadczeniu Kanadyjskiej Policji Konnej jej szef William Elliott.
Robert Dziekański zmarł 14 października 2007 r. po tym jak na lotnisku w Vancouver policjanci użyli tasera, by go
obezwładnić. Dziekański zachowywał się dość dziwnie. Był po długim locie i dziesięciogodzinnym oczekiwaniu, kiedy nikt
go nie skierował do właściwej części lotniska, jednak w niczym nie zagrażał policjantom. W kwietniu 2010 r. RCMP
przeprosiła publicznie matkę Roberta Dziekańskiego za śmierć syna.
Według kanadyjskiej telewizji CTV od 2003 r. w wyniku stosowania paralizatorów zmarło w tym kraju 17 osób.
Kara śmierci przez rozstrzelanie? Na Białorusi dokonuje się egzekucji. Ilu? Nie
wiadomo
kar 2011-12-01, ostatnia aktualizacja 2011-12-02 07:49:28.0
Skazani na karę śmierci za zamach w mińskim metrze nie dowiedzą do końca, kiedy będzie wykonany wyrok.
- Na Białorusi to powszechna praktyka. Także rodziny miesiącami czekają na jakiekolwiek informacje o
skazanych - mówiła w TOK FM szefowa Amnesty International Polska. 10 grudnia kolejny Maraton Pisania
Listów przeciwko karze śmierci.
Białoruski sąd skazał w środę Dźmitryja Kanawałaua i Uładzisłaua Kawalioua na kary śmierci za kwietniowy zamach w
mińskim metrze, w wyniku którego zginęło 15 osób, około dwustu zostało rannych. - Białoruś jest jedynym krajem Europy,
gdzie nadal jest wykonywana kara śmierci. Od 1991 roku, kiedy przywrócono jej wykonywanie, stracono już 400 osób. Przynajmniej według dostępnych dla nas danych. Rzeczywistą liczbę władze ukrywają - mówiła w Komentarzach Radia
TOK FM Draginia Nadażdin, szefowa Amnesty International Polska. Władze informują rodzin o terminie egzekucji ani
miejscu pochówku. Bywa, że dowiadują się o niej wiele miesięcy po fakcie. Skazani każdego dnia żyją w niepewności.
Karę wykonuje się przez rozstrzelanie.
25-letniego Kanawałaua oskarżono o przygotowanie i podłożenie ładunku wybuchowego, a jego rówieśnika Kawalioua o
współudział i niepoinformowanie o przestępstwie. Kanawałauowi zarzucono też podłożenie ładunków wybuchowych na
koncercie plenerowym w Mińsku w 2008 roku oraz w Witebsku w 2005 roku. W obu przypadkach rannych zostało
kilkadziesiąt osób.
Wymuszone zeznania?
Sędziowie nie wzięli pod uwagę odwołania zeznań przez oskarżonych. Dwudziestopięciolatkowie mówili o torturach i
presji psychicznej. Sąd nie uznał także ekspertyzy medycznej dokumentującej obrażenia ciał oskarżonych, które powstał
już po zatrzymaniu. - Czy jest realne ułaskawienie przez prezydenta Łukaszenkę? - pytała Anna Laszuk. - Tuż po
aresztowaniu oskarżonych, jeszcze zanim zostali przesłuchani, prezydent oświadczył, że przyznali się do winy. Dodał, że
taka zbrodnia zasługuje na najsurowszą karę - mówiła Nadażdin. - Nie wiemy, jak zachowa się w tym przypadku. Tym
bardziej powinniśmy reagować - apelowała.
Nie ma kary śmierci po ludzku
Od 10 lat Amnesty International Polska organizuje 24-godzinny Maraton Pisania Listów. W tym roku akcja rusza 10
grudnia. - Listy można wysyłać na Białoruś, ale też do Jemenu, który jest jednym z pięciu najbardziej aktywnych krajów,
jeśli chodzi o egzekucje. Nie piszemy tylko do władz. Ważne, żeby wspierać samych skazanych - opowiadała szefowa AI
Polska. - Nie ma kary śmierci po ludzku. Metoda jest nieistotna, to zawsze poniżająca, okrutna forma tortury - dodała
Nadażdin.
O powstrzymanie się od wyroku śmierci zaapelował do władz w Mińsku sekretarz Rady Europy Thorbjoern Jagland.
Białoruś nie jest jednak członkiem Rady Europy, zrzeszającej 47 państw (w tym Polskę).
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Kolejny Polak na celowniku białoruskiej milicji
Agnieszka Lichnerowicz, Grodno 2011-06-28, ostatnia aktualizacja 2011-06-28 15:51:09.0
Znowu zatrzymanie działacza Związku Polaków na Białorusi - tym razem milicja wzięła na celownik Kazimierza
Rusinowicza. Za wspieranie Andrzeja Poczobuta.
Tak jak kilkadziesiąt innych osób, Rusinowicz był dziś przed sądem w, którym toczy się proces Andrzeja Poczobuta,
korespondenta Gazety Wyborczej i działacza Związku Polaków. Proces jest tajny, dlatego za każdym razem ludzie
gromadzą się przed budynkiem. dziś milicja ostrzegała, ze łamią tym samym prawo.
Rusinowicza zatrzymała jednak dopiero, gdy już wszyscy się rozeszli. Jak relacjonuje, czekał już na przystanku, by
wrócić do domu. Na razie został zwolniony, ale zarzuty mu postawiono. Grozi mu grzywna lub kilkanaście dni aresztu.
Od czasu rozpoczęcia procesu Poczobuta, to już trzeci zatrzymany działacz - w tym Igor Bancer został już dwa razy
skazany.
Kolonia karna dla białoruskich opozycjonistów
Iwona Gal 2011-03-24, ostatnia aktualizacja 2011-03-24 15:02:50.0
Po marionetkowym procesie za rzekome chuligaństwo sąd w Mińsku wysłał do kolonii karnej kolejnych
białoruskich opozycjonistów
Na dwa lata kolonii karnej został skazany Żmicier Daszkiewicz, szef opozycyjnej organizacji młodzieżowej Młody Front, a
Eduard Łobau, działacz tej organizacji dostał cztery lata kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. - To cyrk - mówił o procesie
Daszkiewicz.
On i jego kolega z Młodego Frontu zostali skazani za rzekome pobicie dwóch mężczyzn w Mińsku 18 grudnia ubiegłego
roku jedynie na podstawie zeznań rzekomych poszkodowanych.
Sąd uznał Daszkiewicza za winnego złośliwego chuligaństwa, a Łobaua - szczególnie złośliwego chuligaństwa. Białoruski
kodeks karny przewiduje za takie przestępstwo do 10 lat więzienia, prokurator żądał odpowiednio 3 i 5 lat. Rzekomi
poszkodowani, Kanstancin Sawicki i Aleh Małyszau, którzy w obawie o swoje bezpieczeństwo poprosili o możliwość
nieujawniania twarzy, byli przesłuchiwani w pokoju przylegającym do sali sądowej, do którego uchylono drzwi.
Ich wersja zajścia jest następująca: wieczorem 18 grudnia, czyli na dzień przed sfałszowanymi wyborami prezydenckimi,
wybrali się do centrum Mińska. Po drodze natknęli się na Daszkiwicza i Łobaua i zapytali, jak dojść na najbliższy
przystanek, oraz poprosili o papierosa. Daszkiewicz miał jakoby uderzyć jednego z poszkodowanych pięścią, a Łobau łomem.
Oskarżeni zeznali, że to nie oni bili, ale sami zostali pobici. Sawicki i Małyszau mieli ich najpierw szarpać, potem
przewrócili na ziemię, a następnie skopali. Łobau przyznał, że użył łomu - groził nim, żeby odstraszyć napastników.
Oprócz czterech milicjantów, którzy zatrzymali obu działaczy, zeznania złożyły jeszcze trzy osoby, ale żadna z nich nie
potrafiła jednoznacznie stwierdzić, kto kogo bił. Jeden ze świadków, przechodzień, wycofał się z wcześniejszego zeznania
o tym, że widział, jak uczestnik bójki uderzał drugiego łomem.
- Oprócz słów poszkodowanych nie było żadnych innych dowodów na to, że mój syn dopuścił się przemocy wobec
kogokolwiek - mówi matka jednego ze skazanych, Marina Łobau.
22-letni Łobau jest szefem mińskiej organizacji Młodego Frontu. 29-letni Daszkiewicz został w 2006 r. skazany na 1,5
roku pozbawienia wolności za przynależność do nielegalnej organizacji - Młody Front nie widnieje bowiem w oficjalnym
rejestrze resortu sprawiedliwości. Odbył ponad rok kary, w 2008 r. został zwolniony na cztery miesiące przed upływem
wyroku. W 2010 r., bezpośrednio przed incydentem, był zatrzymywany dwukrotnie. Trwała wówczas na Białorusi
kampania przed wyborami prezydenckimi.
Marina Łobau zaapelowała do Unii Europejskiej o pomoc w sprawie jej syna. UE, w tym Polska, wielokrotnie apelowała
do władz Białorusi o przestrzeganie praw człowieka, jednak Łukaszenka uznawał to za ingerencję w wewnętrzne sprawy
państwa.
W czwartek największy białoruski dziennik rządowy "SB. Biełaruś Siegodnia" skrytykował szefa MSZ Radosława
Sikorskiego za politykę zagraniczną. Za jego "najbardziej miażdżącą klęskę" uznano politykę wobec Białorusi. Dziennik,
który w ostatnich miesiącach atakował Sikorskiego już kilkakrotnie, nazwał go tym razem "panem, któremu pozostał tylko
błyszczący mundur".
Czeski azyl dla białoruskiego opozycjonisty
Aleś Michalewicz, były kandydat na prezydenta Białorusi, 10 dni po ucieczce z kraju otrzymał azyl polityczny w Czechach.
Polityk poinformował o tym w mailu przesłanym w środę żonie Miłanie, która została w Mińsku.
Michalewicz jest w grupie opozycjonistów, którym postawiono zarzuty organizowania zamieszek po ubiegłorocznych
wyborach prezydenckich. Po wyjściu z aresztu KGB 19 lutego opozycjonista oświadczył, że był torturowany. Prokurator
generalny Ryhor Wasilewicz nie wyklucza, ze zwróci się do Czech o ekstradycję Michalewicza.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Media: Komisarz UE Fuele odwiedził Tymoszenko w areszcie
wg, PAP 2011-12-13, ostatnia aktualizacja 2011-12-13 08:15:40.0
- Unijny komisarz ds. rozszerzenia Sztefan Fuele odwiedził przebywającą w areszcie skazaną na siedem lat
więzienia byłą premier Ukrainy Julię Tymoszenko - podała ukraińska stacja telewizyjna 1 plus 1.
Do spotkania komisarza z opozycjonistką doszło w poniedziałek późnym wieczorem. Według stacji, trwało ono pół
godziny.
Fuele jest pierwszym politykiem europejskim, któremu zezwolono na widzenie z Tymoszenko w areszcie, gdzie
opozycjonistka przebywa od początku sierpnia.
Rozmowa z Janukowyczem
W ciągu dnia unijny komisarz przez trzy i pół godziny rozmawiał z prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem. O
szczegółach rozmów nie poinformowano.
Wizyta Fuelego w Kijowie ma charakter nieformalny. Ukraińskie media podawały, że komisarz przyjechał, by uzgodnić z
prezydentem tekst wspólnego oświadczenia, które ma być wydane 19 grudnia po szczycie Ukraina-UE.
Prasa przypuszcza, że oświadczenie to stanie się jedynym dokumentem, który zostanie przyjęty na szczycie. Wcześniej
planowano, że dojdzie na nim do parafowania umowy o stowarzyszeniu Ukrainy z UE.
Przeszkodą w parafowaniu jest m.in. sprawa Tymoszenko. Zdaniem Brukseli, przypadek byłej premier pokazuje, że
obecne władze ukraińskie mają wybiórczy stosunek do prawa. UE chce, by Tymoszenko mogła powrócić do życia
politycznego, lecz władze w Kijowie na razie niczego w tym kierunku nie zrobiły.
"Jasna wola polityczna"
Mimo to prezydent Janukowycz oświadczył w piątek, że liczy, iż umowa stowarzyszeniowa zostanie parafowana do końca
bieżącego roku. - Pragnę potwierdzić naszą jasną wolę polityczną co do zakończenia w 2011 roku skomplikowanego
procesu negocjacyjnego w sprawie umowy o stowarzyszeniu między Ukrainą a UE - mówił szef państwa.
Podczas dwudniowej wizyty w Kijowie komisarz Fuele ma zamiar spotkać się także z wicepremierem Ukrainy Andrijem
Klujewem oraz ministrem spraw zagranicznych Kostiantynem Hryszczenką.
Królowie, księżniczki i Radosław Sikorski na bankiecie noblowskim >>
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Łukaszenka będzie modernizował Białoruś. Chce wzorować się na Chinach
Andrzej Poczobut, Grodno 2012-01-20, ostatnia aktualizacja 2012-01-19 21:09:33.0
Będziemy modernizować system polityczny, a doradzać nam będą Chińczycy - oświadczył białoruski
prezydent Aleksander Łukaszenka. I tłumaczy, że do zmian zmuszają go wydarzenia na świecie.
- Będziemy się do tego przystosowywać. I sądzę, że potrzebujemy poważnej reformy politycznej - oświadczył Łukaszenka
w wywiadzie dla chińskich mediów. Podkreślił, że chociaż po raz pierwszy mówi publicznie o potrzebach zreformowania
białoruskiego systemu, myślał o tym od dawna i prowadził w tej sprawie konsultacje. - Chodzi o to, żeby być krok przed
procesami, które będą odbywać się u nas, zachować stabilność i zagwarantować obywatelom ich prawa.
Szczególną rolę w wypracowaniu modelu reform przyznał Chinom. Wyjaśnił, że już w najbliższym czasie spotka się z
przywódcami tego kraju i zasięgnie ich rad.
- To przede wszystkim reakcja na kryzys gospodarczy na Białorusi oraz na wydarzenia w Rosji - mówi "Gazecie" Anatol
Labiedźka, lider opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. Mińsk zablokował w swoich mediach rzetelne informacje
na temat wielkich demonstracji przeciwko sfałszowaniu na początku grudnia wyborów do rosyjskiej Dumy. Gdy na ulice
Moskwy wyszły tuż przed świętami Bożego Narodzenia dziesiątki tysięcy osób, białoruska telewizja twierdziła, że było ich
zaledwie kilka tysięcy i że przywódcy protestu kłócili się ze sobą.
Labiedźka uważa, że obietnice reform politycznych, które płyną z ust prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa i premiera
Władimira Putina, docierają jednak do wielu Białorusinów za pośrednictwem popularnych wśród nich rosyjskich mediów.
- To zmusza Łukaszenkę do składania obietnic. Mówiąc o modernizacji i reformach, chce wyglądać bardziej nowocześnie
- twierdzi Labiedźka.
Zdaniem politologa Alaksieja Pikulika, szefa niezależnego Białoruskiego Instytutu Badań Strategicznych, chiński model
jest atrakcyjny w oczach Łukaszenki, bo łączy w sobie dynamicznie rozwijającą się gospodarkę i twardy autorytarny
reżim. - Ale nawet Łukaszenka wie, że Białoruś nie może powtórzyć chińskiej drogi. To są różne kraje, o różnych
zasobach naturalnych i różnych tradycjach - podkreśla Pikulik.
Według niego głównym celem Mińska jest przyciągnięcie na Białoruś, która przeżywa najcięższy w najnowszej historii
kryzys gospodarczy, chińskich inwestycji. - Mówienie o chińskim doradztwie przy przemianach to próba przypodobania
się Pekinowi - uważa Pikulik.
Mińsk: aresztowania na placu jeszcze przed manifestacją
dżek, IAR 2011-10-24, ostatnia aktualizacja 2011-10-24 21:39:42.0
Białoruskie służby zatrzymały Maksima Winiarskiego, gdy ten opozycyjny polityk pojawił się na Placu
Październikowym w Mińsku, gdzie miała odbyć się kolejna akcja solidarności z działaczami
przetrzymywanymi w więzieniach.
Na wiec ten przyszło, według różnych danych, od kilku do kilkudziesięciu osób. Jednak uczestnicy pikiety nie
wykrzykiwali żadnych haseł i nie rozwijali transparentów. Przedstawiciele służb specjalnych zabronili im udzielania
wywiadów. Akcję organizowała kampania obywatelska "Europejska Białoruś". Jej lider Andrej Sannnikau, były kandydat
na prezydenta, odsiaduje wyrok 5 lat pobytu w kolonii karnej za udział w demonstracji po wyborach grudniowych
prezydenckich w ubiegłym roku. Wcześniej Prokuratura Generalna Białorusi ostrzegła, że opozycyjna akcja jest
bezprawna i tym samym jej uczestnicy mogą być pociągnięci do odpowiedzialności karnej.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Michalewicz: W centrum Mińska jest obóz koncentracyjny
Rozmawiał w Mińsku Andrzej Poczobut 2011-02-28, ostatnia aktualizacja 2011-02-28 13:58:03.0
- Żeby wyjść z więzienia podpisałem zobowiązanie o tajnej współpracy z KGB - powiedział na specjalnej
konferencji Aleś Michalewicz. Polityk oświadczył, że celem podpisania było uzyskanie możliwości na
wolności opowiedzieć o tym co wyprawiają służby specjalne i w ten sposób polepszyć los więzionych
kolegów
Andrzej Poczobut: Kiedy zaczęto ciebie torturować?
Aleś Michalewicz: - Już kilka dni po aresztowaniu w więzieniu zjawili się ludzie w czarnych ubraniach i maskach. Zaczęto
wyprowadzać nas z celi do specjalnego pomieszczenia. Zażądano, byśmy się rozebrali. Musieliśmy stać nago przez
dłuższy czas. Nogi szeroko rozstawione, ręce podniesione do góry. To strasznie bolało... Podobne rzeczy robiono z nami
5-6 razy na dobę. To był dopiero początek. Później było tylko gorzej. Wywieziono mnie do więzienia śledczego MSW.
Tam stosowano podobne tortury, jednak cały czas było im za mało.
Co się działo dalej?
- Przewieziono mnie z powrotem do więzienia śledczego KGB. W celi niedaleko od okna namalowano grubą czerwoną
linię i oznajmiono, że w wypadku otwierania drzwi, każdy z więźniów ma się znajdywać za tą linią. Inaczej będzie to
traktowane jako próba ucieczki. I się zaczęło. W nocy otwierają drzwi, trzeba się zbudzić i zdążyć skoczyć na koniec celi
za czerwoną linię... Faktycznie pozbawiano nas snu. 10 stycznia do celi weszli ludzie w czarnych ubraniach i maskach,
skuto mnie w kajdanki, ręce były z tyłu. Wyprowadzono mnie z celi i wciągnięto do piwnicy. Ręce trzymano mi w górze
tak, że głową niemal dotykałem ziemi. W piwnicy nadal to robiono. Żądano obietnicy, że wykonam każde polecenie KGB.
To trwało bardzo długo. W końcu obiecałem, że wykonam ich każde polecenie. Wtedy przestali. Podpisałem
zobowiązanie o współpracy z KGB. Było to warunkiem zwolnienia mnie z więzienia.
Czy inni kandydaci na prezydenta oraz inni więźniowie polityczni, którzy nadal są przetrzymywani w więzieniu
KGB, też są torturowani?
- W mojej celi nie było nikogo z polityków. Dbano o moją izolację. Jestem przekonany, że opornych więźniów się torturuje.
Słyszałem krzyki, słyszałem odgłosy bicia. Zwołanie konferencji prasowej to był mój plan, by pomóc innym więźniom.
Dlatego podpisałem zobowiązanie o współpracy z KGB, chciałem wyjść i opowiedzieć o torturach. Mam nadzieje, że to
powstrzyma tortury. Chcę, by więźniowie polityczni wyszli na wolność nie złamanymi kalekami. Ja byłem jednym z
najmłodszych więźniów, pozostali nie mają tyle zdrowia co ja, niektórzy są poważnie chorzy.
Czy próbowałeś poinformować swego adwokata o stosowaniu tortur?
- Uniemożliwiano mi kontakt z adwokatem. Przesłuchania i inne działania śledcze odbywały się bez jego obecności.
Zresztą w końcu i tak został pozbawiony licencji i grozi mu sprawa karna. KGB nie daruje mu, że uparcie dobijał się o
spotkanie ze mną. Do innych więźniów politycznych już od końca ubiegłego roku nie dopuszcza się obrońców.
Zamierzasz opuścić Białoruś?
- Nie, zostanę w Mińsku. Zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili mogę zostać ponownie aresztowany i znów będą mnie
torturować, może nawet brutalniej. Jednak uważam, że ktoś powinien przerwać milczenie i powiedzieć głośno, że w
centrum Mińska znajduje się dziś obóz koncentracyjny, w którym torturuje się ludzi. Oprócz tego zwróciłem się do
Prokuratury Generalnej z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa przez funkcjonariuszy KGB, a także do
pełnomocnika ds. tortur przy ONZ. Mam nadzieję, że to powstrzyma tortury.
Miedwiediew każe zbadać zarzuty fałszerstw wyborczych
prot, PAP 2011-12-11, ostatnia aktualizacja 2011-12-11 17:41:17.0
Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew poinformował, że nie zgadza się z hasłami i krytyką, jakie padły z ust
uczestników manifestacji opozycji, lecz polecił zbadać doniesienia o oszustwach wyborczych podczas
głosowania 4 grudnia.
Miedwiediew przerwał milczenie i zamieścił uwagi na swojej stronie na Facebooku. "Nie zgadzam się ani z hasłami, ani z
oświadczeniami, które wygłaszano na wiecach, niemniej dałem polecenie, by sprawdzić wszystkie doniesienia z lokali
wyborczych dotyczące przestrzegania ordynacji wyborczej" - oświadczył rosyjski prezydent.
Dziesiątki tysięcy ludzi w Moskwie i innych miastach Rosji wzięło udział w największych w poradzieckiej historii
protestach przeciwko fałszerstwom wyborczym. "Zgodnie z konstytucją obywatele Rosji mają wolność słowa i swobodę
zgromadzeń. Ludzie mają prawo do wyrażania swojego stanowiska, co wczoraj zrobili" - napisał Miedwiediew,
podkreślając, iż dobrze się stało, że "wszystko odbyło się w ramach prawa".
Uczestnicy manifestacji domagali się, m.in. nowego przeliczenia głosów, ustąpienia premiera Władimira Putina, którego
partia Jedna Rosja wygrała wybory do Dumy Państwowej, przeprowadzenia nowych wyborów i uwolnienia osób
skazanych na 15 dni aresztu po pierwszej fali demonstracji w Moskwie i Petersburgu w dzień po wyborach.
W Moskwie w sobotniej manifestacji uczestniczyło - według różnych źródeł - od 25 tys. do 40 tys. ludzi. Podobne protesty
odbyły się w innych miastach, w tym w Petersburgu, gdzie demonstrowało ponad 10 tys. osób.
Masłowska poleca: "Tej historii nie napisała Ilona Łepkowska''
WATCH DOCS: Prawa człowieka w filmie. Oglądaj dokumenty na TOKFM.pl>>
Nieoficjalnie: Polska za pokojowym Noblem dla Alesia Bialackiego
jb, PAP 2011-12-01, ostatnia aktualizacja 2011-12-01 17:16:21.0
Polska poprze białoruskiego opozycjonistę, skazanego niedawno przez sąd w Mińsku na kolonię karną, Alesia
Bialackiego, jako kandydata do przyszłorocznej pokojowej Nagrody Nobla - dowiedziała się nieoficjalnie PAP
ze źródeł dyplomatycznych w Polsce i Szwecji.
- MSZ uważa tę kandydaturę za bardzo dobrą. Będziemy podejmować działania, by zainteresować nią Komitet Noblowski
- powiedział rzecznik MSZ Marcin Bosacki. Nie chciał jednak zdradzać więcej szczegółów tej sprawy.
Rozmówcy PAP w Szwecji mówią, że ma to być wspólna inicjatywa Polski i Litwy. Oba te kraje przekazały służbom
białoruskim dane bankowe Bialackiego w ramach mechanizmu pomocy prawnej. Jak zwraca się jednak uwagę, aby
działania dyplomatyczne w tej kwestii mogły być skuteczne, muszą być dyskretne - na Komitet Noblowski nie można
bowiem wywierać nacisku.
Kandydaci zgłaszani do 31 stycznia
Na Białorusi w październiku został powołany międzynarodowy komitet działający na rzecz nagrody dla Bialackiego.
Ostateczny termin zgłaszania nominacji upływa 31 stycznia.
W przypadku Pokojowej Nagrody Nobla nominować mogą m.in. członkowie parlamentów i rządów, rektorzy
uniwersytetów, dyrektorzy pokojowych instytutów badawczych oraz zagranicznych instytutów politycznych, laureaci
Pokojowej Nagrody Nobla, a także byli i aktualni członkowie Norweskiego Komitetu Noblowskiego.
Bialacki, szef Centrum Praw Człowieka "Wiasna" został skazany na 4,5 roku kolonii karnej o zaostrzonym rygorze wraz z
konfiskatą mienia. Sąd uznał, że nie zapłacił on podatków od kwot przechowywanych na kontach bankowych w Polsce i
na Litwie. Jego adwokat odwołał się już od wyroku.
Polska i Litwa wpierw pomogły w ujęciu działacza
Sam Bialacki nie przyznał się w sądzie do winy, argumentując, że pieniądze nie były jego dochodem, a przekazywane
były przez zagraniczne fundacje na działalność w sferze obrony praw człowieka. Ocenił, że wyrok ma motywy polityczne,
ponieważ "Wiasna" pomagała osobom represjonowanym na Białorusi z przyczyn politycznych.
Szef "Wiasny" został zatrzymany 4 sierpnia. Jego aresztowanie umożliwiło przekazanie służbom białoruskim przez Polskę
i Litwę danych o jego kontach, w ramach mechanizmu pomocy prawnej. Litwa później wycofała dane swego Ministerstwa
Sprawiedliwości i oświadczyła, że nie mogą być one wykorzystane jako dowody w sądzie.
Polska wypowiedziała porozumienie z Białorusią o bezpośredniej wymianie wniosków o pomoc prawną między lokalnymi
prokuratorami; teraz białoruskie wnioski będą trafiały do centrali - Prokuratury Generalnej.
Bialacki był już na krótkiej liście Komitetu
"Wiasna" jest jedną z najbardziej znanych organizacji pozarządowych na Białorusi. Istnieje od 1998 r., działała jako
organizacja społeczna, ale w 2003 r. została zlikwidowana decyzją białoruskiego Sądu Najwyższego z powodu udziału jej
działaczy w obserwacji wyborów prezydenckich w 2001 r. Później działacze próbowali zarejestrować organizację
trzykrotnie, za każdym razem spotykali się z odmową.
Bialacki, z wykształcenia filolog, w latach 80. zaangażował się w ruch narodowo-demokratyczny na Białorusi, działał w
Białoruskim Froncie Narodowym. Był deputowanym do rady miejskiej Mińska, dyrektorem Muzeum Literatury im.
Maksyma Bahdanowicza, a w połowie lat 90. stanął na czele "Wiasny" (wówczas nazywającej się "Wiasna'96").
Jest wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Federacji Praw Człowieka z siedzibą w Paryżu, honorowym obywatelem
Genui. Był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla, w 2007 roku znalazł się na tzw. krótkiej liście.
100 najlepszych zdjęć roku agencji Reuters [NIESAMOWITE FOTO] >>
Po demonstracji setki zwolenników opozycji w moskiewskich aresztach
wg 2011-12-06, ostatnia aktualizacja 2011-12-06 10:10:04.0
Około 300 zwolenników rosyjskiej opozycji spędziło noc w moskiewskich aresztach. Dziś staną przed sądem
za zakłócanie porządku publicznego. Do zatrzymań doszło po tym, gdy kilkuset osobowa grupa
opozycjonistów przerwała policyjny kordon ochraniający budynek Centralnej Komisji Wyborczej.
"Dość kłamstw". Tysiące demonstrowały w Moskwie>>
Zwolennicy między innymi: "Frontu Lewicowego", ruchu "Solidarność" i Partii Narodowej Wolności uczestniczyli w
powyborczej demonstracji na Czystych Prudach, w centrum Moskwy. Pod hasłami "dość wyborczych fałszerstw" i "Putin
wynocha" domagali się dymisji prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i premiera Władimira Putina oraz unieważnienia
wyników niedzielnych wyborów parlamentarnych.
Największa od lat demonstracja w Rosji
Według różnych źródeł, w demonstracji brało udział około 8 tysięcy osób. Po jej zakończeniu najbardziej krewcy
zwolennicy radykalnej opozycji chcieli swoje zastrzeżenia co do uczciwości niedzielnego głosowania wykrzyczeć
bezpośrednio pod oknami Centralnej Komisji Wyborczej. Gdy przerwali zagradzający im drogę kordon policji,
funkcjonariusze użyli pałek i zatrzymali około 300 osób.
Do aresztu trafili liderzy radykalnej opozycji: Ilia Jaszyn, Aleksander Nawalnyj i Jewgienia Czyrikowa. Wszyscy, jeszcze
dziś staną przed sądem. Grożą im kilkudziesięciodniowe areszty.
Wybory w Rosji: Obwoźne urny, wojskowi i morsy [ZDJĘCIA] >>
Policja zatrzymała w Moskwie 100 opozycjonistów
wg, PAP 2011-12-04, ostatnia aktualizacja 2011-12-04 17:37:37.0
Policja brutalnie rozpędziła stronników opozycji, którzy wieczorem próbowali zorganizować na Placu
Triumfalnym w Moskwie protest przeciwko nieprawomocnym - ich zdaniem - wyborom do Dumy Państwowej,
izby niższej parlamentu Rosji. Zatrzymano ponad 100 osób.
Wśród zatrzymanych jest Anastazja Udalcowa, żona przywódcy radykalnego Frontu Lewicy Siergieja Udalcowa. Sam
Udalcow zatrzymany został wcześniej, gdy zmierzał na tę manifestację.
Podczas rozpraszania uczestników akcji w rejonie Placu Czerwonego policja na krótko zatrzymała też fotoreporterów
agencji AP i RIA-Nowosti, a także operatora BBC.
Demonstracje przeciwko wyborom do Dumy zamierzają zorganizować również inne formacje opozycji. Policja otoczyła
większość placów w centrum Moskwy. Innych pilnują aktywiści prokremlowskich organizacji młodzieżowych, w tym
Naszych i Młodej Gwardii.
Łamanie przepisów wyborczych
Z różnych zakątków Rosji przez cały dzień napływały doniesienia o przypadkach łamania przepisów wyborczych, w tym o
tzw. karuzelach, tj. o wielokrotnym głosowaniu tych samych ludzi wożonych autobusami od jednego lokalu wyborczego
do drugiego.
Informowano też o podrzucaniu do urn kart do głosowania, niewpuszczaniu obserwatorów do lokali wyborczych i
nielegalnej agitacji.
Proces policjantów ws. śmierci Dziekańskiego dopiero w 2012
wg, PAP 2011-12-06, ostatnia aktualizacja 2011-12-06 07:42:53.0
- Proces policjantów, którzy w 2007 roku użyli paralizatorów do obezwładnienia Roberta Dziekańskiego na
lotnisku w Vancouver, co zakończyło się jego śmiercią, zacznie się dopiero w przyszłym roku - podała agencja
Canadian Press.
Proces, w którym czterej funkcjonariusze policji federalnej (RCMP) mieli usłyszeć zarzuty składania fałszywych zeznań
miał się rozpocząć w maju br. Na wniosek obrony przesunięto go na koniec sierpnia br., po czym w dniu planowanego
rozpoczęcia procesu prawnicy znów poprosili o jego odłożenie. Nie doszło też do skutku rozpoczęcie procesu w kolejnym
wyznaczonym terminie, czyli pod koniec września br.
Brak przyczyn opóźnienia
Przyczyn obecnego opóźnienia procesu Canadian Press nie podała. Agencja poinformowała natomiast, że każdy z
policjantów będzie miał odrębny proces. Najwcześniejszy rozpocznie się w kwietniu 2012 roku, dwa wyznaczono na
październik przyszłego roku, daty czwartego jeszcze nie podano.
Zarzuty składania fałszywych zeznań podczas dochodzenia w sprawie śmierci Polaka zostały sformułowane przez
prokuratora Richarda Pecka. Został on specjalnie oddelegowany do zajęcia się sprawą czterech policjantów. Peck uznał,
iż małe jest prawdopodobieństwo ich skazania w związku z innymi potencjalnymi zarzutami.
14 października 2007 roku Robert Dziekański zmarł po tym, gdy na lotnisku w Vancouver funkcjonariusze RCMP użyli
paralizatora (tasera), żeby go obezwładnić. Jak wynikało z nagrania, które jeden ze świadków wydarzenia zarejestrował
na lotnisku, Dziekański zachowywał się dość gwałtownie po długim locie i dziesięciogodzinnym oczekiwaniu, kiedy nikt
go nie skierował do właściwej dalszej części lotniska, jednak w niczym nie zagrażał policjantom.
"Ponowne przeanalizowanie umorzenia"
W czerwcu ub.r. specjalny prokurator Richard Peck, wyznaczony przez rząd Kolumbii Brytyjskiej, zarekomendował
rządowi prowincji ponowne przeanalizowanie decyzji o umorzeniu śledztwa wobec policjantów. Peck został
oddelegowany do pracy nad sprawą śmierci Dziekańskiego po tym, gdy raport komisji sędziego Thomasa Braidwooda,
która pracowała na zlecenie rządu Kolumbii Brytyjskiej, określił użycie tasera wobec Dziekańskiego jako nieuzasadnione.
Był to raport podsumowujący drugą część dochodzenia, dotyczącą okoliczności śmierci polskiego emigranta i zasadność
postępowania czterech policjantów z RCMP. Braidwood podkreślił, że gdyby policjanci nie mieli paralizatorów,
zastosowaliby inne środki znane im ze szkoleń. Braidwood nie stwierdził w swoim raporcie, co dokładnie spowodowało
śmierć Polaka. Jednak w jego opinii użycie tasera spowodowało wzrost ciśnienia krwi i przyspieszenie pracy serca, a
pięciokrotne użycie broni odegrało olbrzymią rolę w śmierci zmęczonego i zdenerwowanego Polaka.
Policja zdecydowała się na wypłatę odszkodowania
Wcześniej, w grudniu 2009 r., komisja zajmująca się dochodzeniami w sprawie skarg na policję, wówczas pracująca pod
kierownictwem Paula Kennedy'ego, przedstawiła raport w sprawie działania czterech oficerów policji, w którym
stwierdzono, że użycie tasera wobec Dziekańskiego było "przedwczesne i nieadekwatne".
W kwietniu ub.r. RCMP przeprosiła publicznie matkę Roberta Dziekańskiego za jego śmierć. Policja zdecydowała się też
na wypłatę odszkodowania.
Protesty na Białorusi. Milicja zatrzymała 150 osób
prot, ga, IAR, PAP 2011-06-22, ostatnia aktualizacja 2011-06-22 21:53:47.0
Trzecia akcja białoruskiej opozycji, zwołana przez internet, zakończyła się zatrzymaniami. Według informacji
radia Swaboda, w Mińsku mogło być zatrzymanych nawet 150 osób, w tym kilku dziennikarzy. Do zatrzymań na
mniejszą skalę doszło również w innych białoruskich miastach.
W Mińsku milicjanci rozproszyli uczestników akcji, którzy w pobliżu centralnego Placu Październikowego klaskali,
gwizdali, tupali nogami, ale nie wykrzykiwali żadnych haseł.
Na demonstrację przyszło kilka tysięcy osób. Ludzie mieli zgromadzić się o 18 czasu polskiego na centralnym Placu
Październikowym, jednak godzinę wcześniej plac został ogrodzony i obstawiony milicją. Milicjanci zatrzymywali ludzi w
centralnych punktach miasta, najwięcej - w rejonie Niamiha. Samochody i autobusy milicyjne jeździły po centrum, ludzi
łapano na ulicach. Z relacji z komisariatów wynika, że niektórzy zatrzymani mają porwaną odzież, komuś silnie rozbito
twarz.
Zatrzymania dziennikarzy
Przed rozpoczęciem demonstracji milicjanci schwycili dziennikarza opozycyjnego Radia Swaboda Aleha Hrudziłowicza.
Radio podało, że gdy próbował się opierać, przewrócili go i uderzyli, potem zaciągnęli go do autobusu milicyjnego.
Wykasowali nakręcone przez niego kamerą materiały i zniszczyli mikrofon. Zatrzymali też dziennikarzy: agencji Interfax
Rusłana Ryndziewicza oraz opozycyjnej gazety "Nasza Niwa" Alesia Pileckiego, a także operatora niezależnej agencji
BiełaPAN Pawła Padabieda.
Grodno: Koncert w miejscu protestów
W Grodnie na centralnym Placu Sowieckim władze zorganizowały koncert związany z 70. rocznicą agresji Niemiec
hitlerowskich na Związek Radziecki. Młodzi ludzie, którzy umówili się przez internet na spotkanie na tym placu,
odróżniali się od uczestników oficjalnych uroczystości tym, że zwykle stali tyłem do sceny. - My opowiadamy się za
pokojowymi akcjami protestu przeciwko obecnym władzom. Dlatego w środy zbieramy się tu na milczące akcje protestu
- powiedział jeden z mieszkańców miasta. Para młodych ludzi przyszła na plac z powodu sytuacji politycznej w kraju. Nie wiem, czy protest może wpłynąć na sytuację, ale myślę, że takich jak my jest tu większość, z wyjątkiem
współpracowników milicji - powiedział mężczyzna.
Polski aktywista Igor Bancer nie mógł obserwować akcji w Grodnie, gdyż milicja zatrzymała do kontroli samochód,
którym się poruszał. Bancer został wypuszczony zaraz po tym, jak zakończyła się akcja zorganizowana przez internet. Milicjanci zawołali mnie i powiedzieli: "Jest pan wolny, wszystko w porządku" - mówi Bancer.
"Rewolucja poprzez sieć"Akcja pod nazwą "Rewolucja za pośrednictwem sieci społecznej" odbyła się po raz trzeci.
Jej organizatorzy przez
internet zapraszają ludzi, by przyszli na centralne place w swoich miastach, aby razem wziąć udział w milczącym
proteście. Uczestnicy nie wykrzykują żadnych haseł ani nie wykorzystują zabronionej opozycyjnej symboliki narodowej.
Władze starają się zapobiec akcjom i organizują na placach oficjalne imprezy.
Jak podaje niezależna gazeta internetowa "Biełorusskije Nowosti", w środę akcje protestu odbyły się we wszystkich
sześciu miastach obwodowych Białorusi i w dziesiątkach mniejszych miast. W Wołkowysku według Radia Swaboda
zatrzymano ponad 40 osób.[
Putin oskarża USA: Finansują protesty w Rosji
mar, PAP 2011-12-08, ostatnia aktualizacja 2011-12-08 22:24:51.0
Władimir Putin oskarżył USA o zachęcanie obywateli Rosji do protestów po wyborach. Jego zdaniem, użyto
setek milionów dolarów z funduszy zagranicznych po to, by wpłynąć na przebieg głosowania.
Putin zarzucił sekretarz stanu USA Hillary Clinton, że krytykując przebieg wyborów w Rosji "dała sygnał" niektórym
opozycjonistom, ci zaś "usłyszeli ten sygnał i zaczęli działać". Premier oświadczył również, że w razie naruszeń prawa
władze powinny domagać się jego przestrzegania wszelkimi legalnymi środkami.
Putin, który kandyduje w wyborach prezydenckich, wyznaczonych na 4 marca 2012 roku, mówił o tym na spotkaniu z
aktywistami Ogólnorosyjskiego Frontu Narodowego (ONF), skupiającego prokremlowskie organizacje kombatanckie,
młodzieżowe, kobiece, związkowe i biznesowe.
Z inicjatywą utworzenia takiej koalicji w maju wystąpił sam szef rządu. Według niego, powinna ona skonsolidować
organizacje, którym - jak to wtedy ujął - "nie jest obojętna przyszłość Rosji".
Obserwatorzy polityczni ocenili wówczas, że utworzenie ONF jest odpowiedzią Kremla na spadek popularności
kierowanej przez Putina partii Jedna Rosja. Spadek notowań partii premiera potwierdziły niedzielne wybory.
W czwartek Putin ogłosił, że swój sztab wyborczy postanowił oprzeć właśnie na Ogólnorosyjskim Froncie Narodowym.
Poinformował też, że na czele sztabu stanie znany reżyser filmowy Siergiej Goworuchin.
Putin: Protesty "na zlecenie z zagranicy"
W ocenie szefa rządu, "na wewnątrzpolityczne procesy usiłuje się wpłynąć na zlecenie z zagranicy". Podkreślając, że
Rosja ma obowiązek obrony swojej suwerenności, Putin zaproponował "zaostrzenie odpowiedzialności wobec tych,
którzy wykonują zadania obcego państwa".
"Zapoznałem się z pierwszą reakcją naszych amerykańskich partnerów. Pierwsze, co powiedziała sekretarz stanu, to to,
że były one nieuczciwe i niesprawiedliwe, choć nie otrzymała jeszcze materiałów obserwatorów z Biura Instytucji
Demokratycznych i Praw Człowieka (ODIHR) OBWE" - oznajmił.
Putin oskarżył Clinton o to, że "narzuciła ona ton, dała sygnał" niektórym działaczom opozycji wewnątrz Rosji. "Oni
usłyszeli ten sygnał i przy poparciu Departamentu Stanu USA zaczęli aktywną pracę" - dodał.
Premier oświadczył, że "jeśli ludzie działają w ramach prawa, to należy im pozwolić wyrażać poglądy". "W żaden sposób
nie powinniśmy ograniczać tych praw obywatelskich. Jeżeli jednak ktoś łamie prawo, to organy władzy i porządku
powinny żądać jego przestrzegania wszelkimi legalnymi środkami" - oświadczył.
Putin wyraził przekonanie, że zdecydowana większość obywateli Rosji "nie chce kolorowych rewolucji; nie chce, by
sytuacja rozwijała się według scenariusza z Kirgistanu i Ukrainy". "Nikt nie chce chaosu" - zaznaczył.
Szef rządu wyraził nadzieję, że policja udaremni groźbę rewolucji i chaosu.
Opozycja w Rosji oskarża władze o sfałszowanie niedzielnych wyborów do Dumy Państwowej, niższej izby parlamentu, i
wzywa swoich stronników do ulicznych protestów. Do największych takich akcji w trzech powyborczych dniach doszło w
Moskwie i Petersburgu. Policja zatrzymała prawie 2 tys. osób. Kolejne manifestacje opozycja zwołała na sobotę. W
Moskwie swój udział za pośrednictwem portali społecznościowych zapowiedziało już ponad 50 tys. osób.
Czwartkowe uwagi Putina dotyczące protestów opozycji, były jego pierwszym publicznym komentarzem na temat sytuacji
w powyborczej Rosji.
Raport kanadyjskich pograniczników: Dziekański nie był agresywny
tan, PAP 2008-03-31, ostatnia aktualizacja 2008-03-31 18:59:01.0
Robert Dziekański, polski imigrant śmiertelnie rażony paralizatorem przez ochronę lotniska w Vancouver, nie
wykazywał żadnych przejawów agresji i współpracował z władzami - wynika z raportu kanadyjskich służb
granicznych (CBSA).
W 12-stronnicowym raporcie po raz pierwszy przytaczane są relacje osób, które miały do czynienia z Polakiem tuż przed
jego śmiercią. Dokument omówił dziennik "Vancouver Sun" i inne gazety w Kanadzie.
Z raportu wynika, że funkcjonariusze, którzy zetknęli się z Dziekańskim po jego przybyciu do Vancouver 13 października
2007 roku, zeznali, iż był "osłabiony", "rozczochrany" i "wyraźnie zmęczony", lecz w jego zachowaniu nie było nic
niepokojącego. Niektórzy zaznaczyli, że taki stan mógł być rezultatem długiego lotu i frustracji wywołanej trudnościami
językowymi już po lądowaniu.
Pracownicy lotniska kilkakrotnie dawali wodę mężczyźnie błądzącemu przez kilka godzin po hali przylotów.
Alex Currie, szefowa zmiany CBSA w czasie pobytu Polaka w porcie lotniczym, podkreślała w zeznaniach, że mężczyzna
"wyglądał na wycieńczonego, co nie jest niczym dziwnym po długim locie".
- Nie wydawał się mieć problemów ze zdrowiem i współpracował ze mną - dodała. Currie zaznaczyła też, że Dziekański
"nie wykazywał żadnych objawów niezrównoważonego czy agresywnego zachowania".
Funkcjonariuszka Juliette van Agteren, która sprawdzała paszport i wizę Polaka, również zeznała, że "w żadnym
momencie nie przejawiał żadnych zachowań, które mogłyby dawać powody do niepokoju".
Jako tłumacz podczas kontroli paszportowej pomagał inny, mówiący trochę po polsku funkcjonariusz CBSA Adam
Chapin. W swym oświadczeniu zaznaczył, że Dziekański "wyglądał na wyraźnie zmęczonego, włosy miał nieuczesane, a
koszulę wyciągniętą ze spodni".
Chapin pomógł Polakowi znaleźć wyjście z sali odpraw. On także podkreślił, że mężczyzna nie był "ani wrogi, ani
agresywny".
Z Chapinem kontaktowała się matka Roberta Dziekańskiego, zaniepokojona, co dzieje się z jej synem. Funkcjonariusz
kończąc pracę próbował jeszcze odnaleźć Polaka w poczekalni. Gdy go znalazł, ten leżał już na ziemi, otoczony przez
pracowników pogotowia ratunkowego. 30 sekund później stwierdzono jego zgon.
Niewinna ofiara
40-letni Dziekański zmarł na lotnisku, gdy policjanci uznali jego zachowanie za agresywne i użyli wobec niego
paralizatora. W listopadzie ujawniono nagranie wideo, które wskazuje, że mężczyzna nie stawiał oporu i działania policji
mogły być nieuzasadnione.
Na prośbę "Vancouver Sun" CBSA opublikowała też część nagrań z kamer monitorujących lotnisko. Na zdjęciach Polak
po kontroli celno-paszportowej przez około sześć godzin błąka się po sali bagażowej, nie zwracając uwagi na
pracowników kanadyjskich służb.
Rzecznik praw człowieka Rosji przeciw rehabilitacji ofiar Katynia
prot, PAP 2011-10-26, ostatnia aktualizacja 2011-10-26 19:37:12.0
Rzecznik praw człowieka w Federacji Rosyjskiej Władimir Łukin nie popiera pomysłu rehabilitacji polskich
oficerów rozstrzelanych przez NKWD w roku 1940, czyli ofiar Katynia. Oświadczył to na konferencji prasowej
w Moskwie.
- W propozycji rehabilitacji jest element przesady i politycznej teatralności - oświadczył Łukin, cytowany przez
ITAR-TASS. Zdaniem Łukina, strona polska powinna dogadać się z rosyjską, w jaki sposób nie zapomnieć o tej tragedii,
przewrócić tę stronicę historii.
Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow powiedział w piątek, że Rosja jest gotowa rozpatrzyć problem
rehabilitacji ofiar Katynia. Dodał, że problem rehabilitacji ofiar Katynia powinien być rozwiązany w sposób, który
usatysfakcjonuje rodziny polskich oficerów, a jednocześnie będzie zgodny z prawem FR.
- Problem tkwi w ramach prawnych. Powinien on być rozwiązany w taki sposób, który usatysfakcjonuje rodziny polskich
oficerów, a jednocześnie będzie zgodny z prawem Federacji Rosyjskiej. Zajmujemy się tym. Działa międzyresortowa
grupa, która rozwiązuje te problemy - powiedział.
"Rosyjska Flota Czarnomorska może być dla nas zagrożeniem"
asz, PAP 2008-09-05, ostatnia aktualizacja 2008-09-05 13:19:03.0
Stacjonowanie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej na Krymie może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa
narodowego Ukrainy - oświadczył dzisiaj prezydent Wiktor Juszczenko.
- Niepokoi nas wykorzystanie sił Floty Czarnomorskiej (w konflikcie w Gruzji - PAP), dlatego że tego rodzaju mechanizm
(...) wciąga Ukrainę w takie sytuacje militarne. Nie odpowiada to naszym interesom narodowym - powiedział ukraiński
przywódca po spotkaniu w Kijowie z wiceprezydentem USA Dickiem Cheneyem.
Juszczenko dodał, że dla Ukrainy jest nie do przyjęcia uznanie przez Rosję niepodległości dwóch zbuntowanych
prowincji Gruzji - Abchazji i Osetii Południowej.
Sąd jeszcze raz aresztował Tymoszenko. W celi...
mar, PAP 2011-12-08, ostatnia aktualizacja 2011-12-08 21:23:01.0
Sąd rejonowy dzielnicy Peczersk w Kijowie zdecydował o powtórnym aresztowaniu skazanej już na siedem
lat więzienia i przebywającej w areszcie byłej premier Ukrainy Julii Tymoszenko.
Swą decyzję sąd podjął podczas wyjazdowej sesji, którą przeprowadzono w celi Tymoszenko w areszcie śledczym w
kijowskiej dzielnicy Łukianiwka. Była premier uczestniczyła w posiedzeniu sądu leżąc w łóżku, z którego od jakiegoś
czasu nie wstaje z powodu problemów z kręgosłupem.
Po wyjściu z rozprawy adwokat Tymoszenko Serhij Własenko zaprezentował zebranym przed aresztem śledczym
dziennikarzom wniosek o aresztowanie, wniesiony do sądu przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU).
"Charakter przestępstw, o popełnienie których oskarża się J. Tymoszenko, oraz dane, znajdujące się w materiałach
śledztwa świadczą, że przebywając na wolności J. Tymoszenko może negatywnie wpływać na świadków i zbieranie
dowodów" - napisano we wniosku.
"To całkowity marazm" - oświadczył Własenko, informując, że podczas procesu starał się udowodnić sądowi, że
Tymoszenko nie może być aresztowana ponownie, gdyż i tak przebywa pod strażą. "Oni robią z ukraińskiego narodu
debili. Uważają każdego Ukraińca za idiotę" - powiedział obrońca.
Wniosek SBU o powtórne aresztowanie byłej premier związany jest ze śledztwem w sprawie przestępstw, które miała ona
popełnić, kierując w latach 90. firmą Jednolite Systemy Energetyczne Ukrainy (JSEU).
Deputowany: Torturują Tymoszenko
Ukraińscy obrońcy praw człowieka mówili wcześniej, że wyjazdowych, prowadzonych w aresztach sesji sądu nie było
nawet w czasach stalinowskich. Współpracownicy Tymoszenko oceniali z kolei, że posiedzenie sądu w areszcie jest
prowokacją przeciwników zbliżenia Ukrainy z Unią Europejską.
"Te prowokacje, te tortury stosowane wobec Tymoszenko to operacja specjalna służb sąsiedniego państwa, by nie
dopuścić do zaplanowanego 19 grudnia parafowania umowy stowarzyszeniowej między Ukrainą a UE. (Służby te) robią
wszystko, by umowa ta nie została zawarta" - mówił deputowany Bloku Julii Tymoszenko, Andrij Pawłowski.
Skazanie Tymoszenko na siedem lat więzienia poważnie zachwiało stosunkami między Ukrainą a UE, która uznała, że
władze ukraińskie mają wybiórczy stosunek do prawa. Pojawiły się wątpliwości, czy podczas grudniowego szczytu
Ukraina-UE dojdzie do parafowania umowy stowarzyszeniowej między Kijowem i Brukselą.
Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz, do którego politycy unijni apelują o rozwiązanie problemu jego głównej
przeciwniczki politycznej oświadczył w czwartek, że jest mu "przykro" w związku z sytuacją wokół Tymoszenko.
"Jest mi przykro, że takie procesy mają miejsce. Nie życzyłbym nikomu, by znalazł się w takiej sytuacji" - oświadczył
prezydent podczas wizyty w obwodzie dniepropietrowskim na wschodzie kraju.
Tymoszenko była najważniejszą konkurentką Janukowycza w zwycięskich dla niego ubiegłorocznych wyborach
prezydenckich. Podczas swego procesu sądowego była premier oskarżała prezydenta, że to on inspiruje działania, celem
których jest wyrugowanie jej z polityki.
Takich protestów Rosja nie widziała.Opozycja zapowiada powtórkę
Wacław Radziwinowicz, as 2011-12-10, ostatnia aktualizacja 2011-12-11 10:01:54.0
Tylko w Moskwie w sobotnich demonstracjach na placach Bołotnym i Rewolucji wzięło udział ponad 40 tys.
ludzi. Opozycja manifestowała też w innych miastach. Milicja interweniowała - aresztowała demonstrantów m.in. w Sankt Petersburgu i Chabarowsku. Opozycjoniści zapowiadają, że w sobotę powtórzą protesty. A
władza nie może już udawać, że nic się nie dzieje.
Wacaław Radziwinowicz nie ma wątpliwości, że takich protestów putinowska Rosja nie widziała. Ale zdaniem
moskiewskiego korespondenta "Gazety Wyborczej" jest zbyt wcześnie, żeby mówić o przełomie. - Rozmawiałem z
organizatorami - oni na razie zostają przy tym, że ludzie się obudzili. Z tej apatii, która trwa od 12 lat. I przyszli, żeby
pokazać, że - przepraszam za to słowo, ale w Rosji tak się mówi - "nie są bydłem". Że nie można ich traktować, tak jak
robi to władza - tzn. daje jakiś poziom życia, może nie najlepszy; daje jakąś stabilizację i uważa, że ludzie na wszystko się
zgodzą - mówił Radziwinowicz w rozmowie z TOK FM.
Jak relacjonował dziennikarz, wielu uczestników sobotnich protestów wspominało słynną wypowiedź Władimira Putina. Przed laty, kiedy przywrócił radziecki hymn, ludzie pytali" dlaczego? I on odpowiedział gniewnie: jaki naród takie pieśni.
Ale teraz ten naród śpiewa zupełnie inną pieśń. Ciekawe, czy Putin to zrozumie. Władza nie może przejść obok tego
obojętnie. To jest początek czegoś bardzo ważnego w Rosji.
Protestujący chcieli jednego, powtórzenia wyborów do Dumy. - Czy to realne? Wydaje mi się, że nie. Ale gdyby jeszcze
dwa tygodnie temu ktoś mi powiedział, że dojdzie do takiej wielkiej demonstracji - to powiedziałbym: nie to niemożliwe przyznał korespondent "GW".
Za tydzień powtórka
Organizatorzy moskiewskiej manifestacji mówili, w rozmowie z Radziwinowiczem, że na razie nie chcą tworzyć Majdanu miasteczka namiotowego, jakie pamiętamy z czasów ukraińskiej Pomarańczowej rewolucji. - Na razie zwołają
manifestację za tydzień. Potem będą powtarzać wiece. Wydaje się, że to jest dobra taktyka, bo za trzy miesiące są
wybory prezydenckie, najważniejsze w Rosji. I władza nie może pozwolić narodowi zapomnieć o polityce. Będzie mu więc
przypominać. A wtedy ludzie przypomną wybory do parlamentu. I zainteresowanie polityką na pewno nie opadnie - uważa
dziennikarz.
Ludzie, którzy przyszli na Plac Bołotny "policzyli się". I zobaczyli, jak wielu myśli tak samo. - Widać, że jest determinacja -
podkreślał Radziwinowicz.
I zwracał uwagę, że większość protestujących, to byli bardzo młodzi ludzie. - Jestem w Moskwie już nie pierwszy rok i
zwykle, jak przychodzę na demonstrację, to ze wszystkimi się witam. A do tej pory podałem rękę tylko jednej osobie opowiadał tuż po rozpoczęciu moskiewskiej manifestacji.
Przebojem protestów jest bardzo popularna piosenka "Nasz cały dom wariatów głosuje na Putina". Właśnie ten utwór
rozpoczął demonstrację w stolicy Rosji.
Protesty nie tylko w Moskwie
W sobotę protestowano nie tylko w Moskwie. Manifestacje odbyły się też m.in. we Władywostoku, Krasnojarsku,
Nowosybirsku i Chabarowsku.
W stolicy demonstracje odbywały się bez zakłóceń. Choć wielu obawiało się prowokacji ze strony milicji.
Tak spokojnie nie było jednak w Sankt Petersburgi i Chabarowsku, gdzie milicja aresztowała kilkanaście osób.
Nowością sobotniego protestu było to, że relacjonowały ją państwowe telewizje. Które, jak mówił Radziwinowicza, "do tej
pory wszystko przemilczały".
Jedna Rosja ma w sondażach 36-38 proc. "Sfabrykowali więc ok. 10 proc. głosów">>
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Swietłana Aleksijewicz: Białorusi grozi zniknięcie
Grzegorz Lisicki 2011-05-18, ostatnia aktualizacja 2011-05-18 19:41:49.0
Na Białorusi ludzie, którzy mogli wzniecić bunt, to jednostki. Teraz siedzą w więzieniach, a społeczeństwo
białoruskie o nich się nie upomina - mówiła Swietłana Aleksijewicz, tegoroczna laureatka nagrody im.
Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki.
Aleksijewicz jest Białorusinką, autorką nagrodzonej w konkursie książki "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" złożoną z
kilkuset wspomnień kobiet walczących w radzieckiej wojnie ojczyźnianej. Wczoraj, przed odlotem z Warszawy,
uczestniczyła w konferencji prasowej w lokalu WARSZTAT przy pl. Konstytucji 4, który jest siedzibą Zespołu ds.
Warszawa Europejska Stolica Kultury 2016.
- To kraj bliski, ale nieszczęśliwy, jeśli przyjrzeć się jego dziejom i teraźniejszości. Warto o tym pamiętać, mówiąc, że to
my jesteśmy tymi najmocniej pokrzywdzonymi w świecie - mówił obecny na konferencji redaktor naczelny "Gazety" Adam
Michnik. A przewodnicząca jury Nagrody Małgorzata Szejnert przypomniała krótko wygłoszoną w piątek podczas
ceremonii przyznawania nagród laudację na cześć laureatki.
Swietłana Aleksijewicz (od lat nie mieszka na Białorusi, ale często tam jeździ) odpowiadała na pytania Wojciecha
Góreckiego (jednego z pięciu finalistów Nagrody za książkę "Toast za przodków") dotyczące jej ojczyzny.
- Białorusi grozi zniknięcie, wchłonięcie jej przez Rosję, która przestała za darmo karmić reżim i teraz dyktuje twarde
warunki. A Łukaszenka to spryciarz, polityczne zwierzę, jest w stanie przechytrzyć europejskich polityków, którzy z
bezsilności mnie, pisarkę, proszą o radę. Ale ci politycy rozumieją, że rewolucję muszą zrobić sami Białorusini - mówiła
pisarka.
Jednak jej zdaniem naród białoruski jest ciągle zbyt słaby, by to zrobić.
- Społeczeństwo jakby zawarło umowę z dyktatorem. Darmowa szkoła, 10 gatunków sera i kiełbasy w sklepie, to
większości ludziom do demokracji wystarcza. Jednostki, które mogły wzniecić bunt, siedzą od grudnia w więzieniach, a
ludzie się o nich nie upominają. Opozycja to tylko Mińsk i trzy największe miasta. Na dodatek jesteśmy zrusyfikowani i
rozdrobnieni, nie znamy świata ani zachodniego modelu życia, a kapitalizm widzimy przede wszystkim w rosyjskim,
oligarchicznym wydaniu - tłumaczyła pisarka.
Bez taryfy ulgowej mówiła też o opozycyjnych elitach swojego kraju. - Są nieliczne, bez pomysłu na rewolucję, której
naród nie chce. 19 grudnia po wyborach w Mińsku zebrało się 20-30 tys. ludzi i oni nie usłyszeli od liderów, co robić.
Garstka intelektualistów nie pociągnie milionów ludzi. Chcieliśmy wyprzedzić naród, a tego nie da się zrobić. Jesteśmy
ofiarami własnej naiwności - mówiła Aleksijewicz.
Surowo oceniała też cerkiew na Białorusi. - Tyle ludzi siedzi w więzieniach, a nie słyszałam żadnego hierarchy, który
ująłby się za nimi - mówiła.
I przekonywała, że wprowadzanie sankcji wobec reżimu zemści się głównie na prostych ludziach. - Widziałam całe wioski,
które przez cały rok żywią się tylko ziemniakami. To w nich uderzy. A Łukaszenka sankcji się nie boi - zakończyła pisarka.
Aleksijewicz podpisała wczoraj apel o uwolnienie Andrzeja Poczobuta. I napisała dla niego kilka słów: "To, że z nami są
nasi przyjaciele, czyni naszą młodzież silniejszą. To są nasi bohaterowie".
Przeczytaj także: Wybrano najlepszy reportaż roku! Zobacz kto wygrał
TNK-BP doprowadziło do bankructwa swoją gazową spółkę w Rosji
qub 2010-06-04, ostatnia aktualizacja 2010-06-04 12:31:11.0
Rosyjsko-brytyjski koncern TNK-BP doprowadził do bankructwa swoją spółkę, która ma koncesję na wielkie
syberyjskie złoża gazu Kowykta
Spółka RUSIA Petroleum złożyła do sądu wniosek o ogłoszenie bankructwa - ogłosił wczoraj koncern TNK-BP, do
którego należy 63 proc. tej spółki. Jest ona właścicielem koncesji na eksploatację syberyjskich złóż Kowykta, które kryją
2 bln m sześc. gazu - dość dla Polski na 150 lat.
To TNK-BP doprowadziło swoją spółkę do bankructwa, żądając przedterminowej spłaty długów. Być może w ten sposób
koncern chce zakończyć ciągnący się od lat spór z Rosją i Gazpromem, które blokowały eksploatację złóż. TNK-BP już
trzy lata temu uzgodniło, że sprzeda je Gazpromowi. Ale do transakcji nie doszło.
Na zakończeniu sporu może zależeć zwłaszcza brytyjskiemu BP, które ma połowę akcji TNK-BP. Brytyjski koncern popadł
w tarapaty finansowe z powodu wycieku ropy ze swoich złóż w amerykańskiej części Zatoki Meksykańskiej.
Torturowany w Mińsku, zatrzymany na Okęciu
aw, PAP 2011-12-12, ostatnia aktualizacja 2011-12-12 18:35:04.0
Białoruski opozycjonista Aleś Michalewicz, który po wyborach prezydenckich był aresztowany i torturowany
przez KGB, został zatrzymany na lotnisku Okęcie. - Na moje polecenie od razu interweniował na Okęciu
wiceminister spraw zagranicznych i dzięki temu prokuratura podjęła decyzję o natychmiastowym uwolnieniu
Alesia Michalewicza - poinformował minister Radosław Sikorski.
W chwili gdy media informowały o zatrzymaniu opozycjonisty Alesia Michalewicza, minister spraw zagranicznych
Radosław Sikorski wręczał nagrodę żonie innego białoruskiego opozycjonisty Alesia Bielackiego. Po tym jak polska
Prokuratura Generalna przekazała białoruskim śledczym informację o jego kontach bankowych, Bielacki został skazany
w procesie pokazowym na 4,5 roku koloni karnej o zaostrzonym rygorze.
Minister Radosław Sikorski tłumaczył się z kolejnej wpadki polskich służb. Mówił, że natychmiast zajął się sprawą
zatrzymania Michalewicza i w jego imieniu na Okęciu interweniował wiceminister spraw zagranicznych. - Dzięki temu
prokuratura podjęła decyzję o natychmiastowym uwolnieniu Alesia Michalewicza - powiedział Sikorski. Dodał, że to Straż
Graniczna, a nie MSZ jest odpowiedzialny za zatrzymanie na Okęciu.
Trzy miesiące w więzieniu KGB
Reżim Aleksandra Łukaszenki ściga Alesia Michalewicza za udział w grudniowych antyrządowych demonstracjach.
Michalewicz był kandydatem na prezydenta Białorusi i został aresztowany po wydarzeniach na Płoszczy, gdzie w grudniu
2010 roku Białorusini tłumnie protestowali przeciw fałszerstwom wyborczym.
W więzieniu KGB spędził trzy miesiące. Po wyjściu zwołał konferencję prasową, podczas której szczegółowo opowiedział
o torturach stosowanych wobec więźniów politycznych na Białorusi. Na początku marca Aleś Michalewicz musiał
zostawić na Białorusi rodzinę i uciekać do Czech, gdzie otrzymał azyl polityczny.
"Nikt mi nie wytłumaczył, jaka jest podstawa mojego zatrzymania"
- Zostałem zatrzymany przez polską straż graniczną i poinformowano mnie, że jestem poszukiwany przez Komendę
Główną Policji, w celu zatrzymania i doprowadzenia do polskiej Generalnej Prokuratury - mówił Aleś Michalewicza
reporterce radia TOK FM. - Nikt mi nie wytłumaczył, jaka jest podstawa mojego zatrzymania - dodał.
Aleś Michalewicz miał lecieć do Londynu na spotkanie z deputowanymi brytyjskiego parlamentu i przedstawicielami
Ministerstwa Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii. - To wszystko dlatego, że jestem poszukiwany listem gończym przez
władze białoruskie, które chcą możliwie utrudnić mi życie - mówi Michalewicz.
Dodaje, że spodziewał się problemów, m.in. w Waszyngtonie był odprawiany i przeszukiwany przez kilka godzin. Ale na
Okęciu po raz pierwszy został zatrzymany.
- Wcześniej byłem tylko przeszukiwany. W Stanach wiedziałem, że to się musi dobrze skończyć, bo Straż Graniczna była
poinformowana przez Departament Stanu o moim wylocie - mówi. - Ale polska straż graniczna ma mnie na liście
poszukiwanych, więc musi mnie zaaresztować. Rozumieją kim jestem, widzieli mój dokument potwierdzający, że jestem
uchodźcą politycznym. Teoretycznie chyba nie chcą mnie zaaresztować, ale muszą według prawa polskiego - mówił.
"Poszukiwany za uszkodzenie mienia i zamieszki"
- Aleś Michalewicz był poszukiwany na wniosek Białorusi przez Interpol - poinformował rzecznik komendanta głównego
policji insp. Mariusz Sokołowski. Rzecznik polskiej policji powiedział, że białoruski opozycjonista był poszukiwany przez
białoruskie organa ścigania za uszkodzenie mienia i udział w zamieszkach.
- Ta informacja została przekazana do Biura Międzynarodowej Współpracy Komendy Głównej Policji. Biuro było
zobowiązane do wprowadzenia takich informacji do bazy danych. Uczyniono to w kwietniu 2011 roku - wyjaśnił
Sokołowski. Dodał, że "oznacza to, że mężczyzna był poszukiwany na terenie krajów współpracujących w ramach
Interpolu".
" Z Białorusi nie wpłynął nawet wniosek o areszt"
- Prokurator zwrócił się do Interpolu o informację o Michalewiczu i otrzymał odpowiedz, że nie wpłynął z Białorusi
formalny wniosek o areszt, a dzisiaj Białoruś wycofała się nawet z międzynarodowych poszukiwań - powiedziała radiu
ZET Monika Lewandowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. - Nie ma wniosku o ekstradycje i nie ma
wniosku o tymczasowe aresztowanie więc dla prokuratury sprawa jest zamknięta - mówi Lewandowska.
Michalewicz poleci jednak do Londynu
- Polski MSZ kupił mi bilet do Londynu, za parę godzin wylatuję - powiedział PAP wieczorem Michalewicz. Dodał, że o
zwolnieniu został poinformowany ok. godz. 17.30. Przed godz. 18 podpisywał ostatnie dokumenty. Jak ocenił, przez cały
czas zatrzymania "był traktowany tak, jak to powinno być w państwie prawa".
- Cały czas mogłem rozmawiać przez telefon komórkowy, mogłem swobodnie się poruszać po dużym pomieszczeniu powiedział. Dodał, że przez cały czas pomagał mi wiceszef polskiego MSZ Krzysztof Stanowski - dodał. Prokuratura
Okręgowa w Warszawie zleciła niezwłocznie zwolnić Alesia Michalewicza, co uczyniliśmy - poinformowała rzeczniczka
komendanta głównego Straży Granicznej Justyna Szmidt-Grzech. - Wszystkie działania Straży Granicznej w tej sprawie
były zgodne z procedurami i obowiązującym prawem - podkreśliła Szmidt-Grzech.
Julia Tymoszenko przybyła do kolonii karnej w Charkowie
wg, PAP 2011-12-30, ostatnia aktualizacja 2011-12-30 14:56:47.0
- Była
premier Ukrainy Julia Tymoszenko,
skazana na siedem lat wi ęzienia za nadużycia przy zawieraniu kontraktów gazowych z Rosj ą
w 2009 roku, opuściła rano kijowski areszt i została przewieziona do kolonii karnej w Charkowie poda ła telewizja 5. Kana ł.
Stacja powołała się na służbę więzienną Ukrainy. O transporcie byłej szefowej rządu poinformował też agencję
ITAR-TASS zastępca szefa służby penitencjarnej Ukrainy Ihor Andruszko.
Opuściła areszt na wózku?
Gazeta internetowa "Ukrainska Prawda" relacjonowała, że Tymoszenko opuściła stołeczny areszt na wózku inwalidzkim.
Według jej zwolenników ma ona problemy z
kręgosłupem.Służby więzienne podały jednak, że była premier mogła się poruszać. - Przed wyjazdem Tymoszenko została zbadana
przez lekarzy, którzy orzekli, że
stan jej zdrowia pozwala na przeniesienie jej (do kolonii karnej - red.) - podała służba więzienna.Minister sprawiedliwości Ołeksandr
Ławrynowycz podkreślił, że w
stosunku do Tymoszenko uprawomocnił się wyrok sądu i były "wszelkie podstawy dla jej przetransportowania". Dodał,
że przeciwko Tymoszenko toczą się jeszcze inne
postępowania.
"To akt zniszczenia ideałów wolności"
Przeniesienie Julii Tymoszenko do kolonii karnej oraz de facto likwidacja Dnia Wolności, upamiętniającego prodemokratyczną
pomarańczową rewolucję z 2004 roku, to
ze strony ukraińskich władz "akt ostatecznego, cynicznego ipublicznego zniszczenia ideałów demokracji, wolności i niepodległości" oceniła partia Tymoszenko,
Batkiwszczyna.Na mocy dekretu prezydenta Wiktora Janukowycza Dzień Wolności z 22
listopada został połączony z Dniem Jedności
świętowanym 22 stycznia w rocznicę zjednoczenia Ukrainy po I wojnie światowej.Prawnicy ukraińskiej polityk mają nadzieję, że
Europejski Trybunał Praw Człowieka,
do którego Tymoszenko zwróciła się o rozpatrzenie jej sprawy, oczyści ją z zarzutów. Trybunał zgodził się zastosować w jej sprawie
przyspieszone procedury.
Siedem lat dla Tymoszenko
Była premier została skazana w październiku na siedem lat więzienia; w ubiegłym tygodniu sąd apelacyjny w Kijowie utrzymał w
mocy wyrok sądu pierwszej instancji.
Prócz wyroku siedmiu lat więzienia Tymoszenko otrzymała trzyletni zakaz zajmowania stanowisk państwowych,
oraz została zobowiązana do wypłacenia państwowej
firmie paliwowej Naftohaz Ukrainy odszkodowania w wysokości 1,5 mld hrywien (ok. 600 mln złotych). Według sądu była to wartość
strat,które poniósł Naftohaz w
wyniku zawarcia przez Tymoszenko niekorzystnych umów gazowych z Rosją.
Wyrok więzienia dla opozycyjnej polityk poważnie zachwiał stosunkami między Ukrainą a
UE, która uznała, że władze
ukraińskie mają wybiórczy stosunek do prawa.
Tymoszenko przebywała w areszcie w Kijowie od 5 sierpnia.
"Wyciekło" nagranie ze szpitalnej celi
Tymoszenko. Obrońca: To dzieło zwierząt
[WIDEO]
prot, PAP, Reuters 2011-12-15, ostatnia aktualizacja 2011-12-15 23:57:13.0
Polityczną burzę wywołało na Ukrainie nagranie wideo pokazujące Julię Tymoszenko leżącą w celi w więziennym szpitalu. Na filmie
widać, jak była premier protestuje
przeciwko nagrywaniu. - To dzieło "zwierząt" - powiedział Sierhij Własenko obrońca Tymoszenko. Nagranie jako pierwsze pokazała
telewizja ukraińska, a potem
zamieszczono je w internecie. Widać na nim jak pracownicy więzienie wchodzą do pokoju Tymoszenko i filmują jego wyposażenie.
W tym czasie była premier Ukrainy
protestuje.
Wideo zostało nagrane prawdopodobnie po to, by przekonać opinię publiczną, że Tymoszenko jest leczona w dobrych warunkach.
Rodzina byłej premier skarżyła się,
że w więzieniu stan zdrowia Tymoszenko zaczął się pogarszać – nabawiła się m.in. problemów z kręgosłupem. Na nagraniu słychać,
jak Tymoszenko mówi: - Byłam
wcześniej przetrzymywana w gorszych warunkach. Nie chcę, byście (nagraniem - red.) zafałszowali rzeczywistość. Klip na serwisie
Youtube wstawiła osoba, która
zarejestrowała się na nim dopiero wczoraj. Obrońca Tymoszenko nazwał film "dziełem zwierząt". - Różnicą między ludźmi i
zwierzętami jest moralność. Jestem
pewien, że nazwiska "zwierząt" (uczestników nagrywania - red.) wkrótce zostaną przedstawione Ukraińcom. Powinny być stwierdził.
"Warunki lepsze niż w hotelu"
Władze od początku zaprzeczały, że Tymoszenko przebywa w złych warunkach. - Nie wszystkie ukraińskie hotele oferują klientom
takie warunki, w jakich przebywa w
areszcie była premier Julia Tymoszenko - oświadczył zastępca prokuratora generalnego Ukrainy Rinat Kuzmin w wywiadzie dla
"Komsomolskiej Prawdy na Ukrainie". Nie wierzcie informacjom rozpowszechnianym przez niektóre media i polityków. To kłamstwo. Cyniczne i podłe - dodał Kuzmin.
- Julia Tymoszenko przebywa w celi o powierzchni 22 metrów kwadratowych, w której jest wszystko: klimatyzacja,
prysznic, gorąca woda, toaleta, plazmowy telewizor, materace ortopedyczne na łóżku, meble na poziomie europejskim,lodówka. (...)
Nie wszystkie hotele na Ukrainie, a
nawet poza Ukrainą, mogą zaoferować klientom takie warunki – oznajmił Kuzmin.
Skazana na 7 lat więzienia
Była premier została skazana na 7 lat więzienia w październiku. Sąd rejonowy dzielnicy Peczersk w Kijowie uznał, że
Tymoszenko dopuściła się nadużyć przy zawieraniu w 2009 r. kontraktów gazowych z Rosją. Była premier i jej zwolennicy
twierdzą, że proces miał charakter polityczny i jego celem było wyeliminowanie jej z polityki.
Sprawa Tymoszenko stanowi przeszkodę w parafowaniu umowy stowarzyszeniowej między Kijowem a Brukselą, do
którego miało dojść na zaplanowanym na 19 grudnia szczycie Ukraina-UE. UE chce, by Tymoszenko, przywódczyni
największego ugrupowania opozycyjnego w ukraińskim parlamencie, mogła powrócić do życia politycznego.
Kolejne szykany wobec Tymoszenko
Marcin Wojciechowski 2012-01-03, ostatnia aktualizacja 2012-01-03 16:25:35.0
Służby
więzienne nie wpuściły na widzenie córki byłej premier Ukrainy Julii Tymoszenko ani
polityków z jej par tii Batkiwszczyna.
Pozwolenie dostał tylko adwokat uwięzionej przywódczyni opozycji.
Żeby odwiedzić Tymoszenko, jej bliscy i adwokat musieli przejechać kilkaset kilometrów.
Bo od piątku odsiaduje ona wyrok siedmiu lat więzienia za podpisanie
rzekomo niekorzystnych dla Ukrainy umów gazowych z Rosją w 2009 r. nie w Kijowie, ale w kolonii karnej dla kobiet nr 54 na
obrzeżach Charkowa. Goście stawili się
pod więzieniem z samego rana, ale do środka bez trudu wszedł tylko adwokat Serhij Własenko. Potem wpuszczono polityków,
ale wyłącznie do gabinetu naczelnika
więzienia. Córka Tymoszenko Jewhenia musiała czekać kilka godzin w samochodzie na zewnątrz - naczelnik tłumaczył, że we
wtorek nie ma odwiedzin dla rodzin.
Adwokat
Tymoszenko przekonywał, że Jewhenia jest nie tylko córką, ale i członkiem zespołu broniącego byłą premier. Wtedy naczelnik
zażądał specjalnego dokumentu z sądu,
wreszcie Jewhenię odprawiono z kwitkiem. - Muszę jechać kilkaset kilometrów po zaświadczenie. W Kijowie pozwalano mi na
kontakty z mamą bez problemów - żaliła
się Jewhenia.
Kolonia karna Kaczanowska to typowe więzienie dla kobiet z czasów radzieckich. Praktycznie jest samowystarczalne - ma własną
piekarnię, farmę drobiu i warsztaty
szwalnicze, w których więźniarki mogą pracować. Tymoszenko siedzi w siedmioosobowej celi z własną łazienką o łącznej
powierzchni ponad 30 m kw. Na razie jest z
nią tylko jeszcze jedna kobieta.
Nad łóżkiem byłej premier przez całą dobę pracuje kamera wideo, dlatego nocą światło nie gaśnie. Z tego powodu moja klientka praktycznie nie spała już przez trzy
doby - mówił Własenko po wyjściu z kolonii. Tymoszenko wciąż narzeka na bóle kręgosłupa, ma kłopoty z chodzeniem.
Do Kaczanowskiej wwieziono ją na wózku
inwalidzkim.
Adwokat alarmuje, że wbrew zapewnieniom naczelnika kolonii była premier dostaje tylko środki przeciwbólowe w zastrzykach,
po których robią się jej krwiaki pod
skórą. - Domagamy się niezależnego badania lekarskiego oraz badań
krwi, by stwierdzić, co jest podawane mojej klientce - stwierdził Własenko.
Władze są jednak głuche na te apele. Mają przy tym świetne wytłumaczenie - na Ukrainie do 10
stycznia jest wolne ze względu na przypadające w weekend
prawosławne Boże Narodzenie. Nie ma też do kogo się odwołać, bo żadne instytucje nadzoru nie pracują.
W sądzie leży już złożone przez adwokata zaskarżenie decyzji o przeniesieniu Tymoszenko z aresztu śledczego do kolonii karnej,
ale bez odpowiedzi. Tak samo jak
skarga na bezprawne działania służb więziennych.Minister sprawiedliwości Ołeksandr Ławrynowycz początkowo zapewniał,
że nie ma powodu przewozić byłej premier
z Kijowa, ale w zeszłym tygodniu zmienił zdanie. Opozycja,
UE i USA uważają proces Tymoszenko za polityczną zemstę obecnych władz na czele z prezydentem
Wiktorem Janukowyczem. Przeciwko niej toczy się jeszcze kilka postępowań, m.in. za rzekome przekręty gospodarcze w latach 90.,
gdy kierowała firmą Jednolite
Systemy Energetyczne Ukrainy pośredniczącej w handlu gazem między Moskwą a Kijowem.
Tekst pochodzi
Skandaliczne warunki w celi Tymoszenko:24 h na dobę światło
odwiedzin dla córki
mig, PAP 2012-01-03, ostatnia aktualizacja 2012-01-03 20:36:28.0
i kamera. Zakaz
Julia Tymoszenko jest pod całodobową
obserwacją kamer wideo. Siedzi w celi, gdzie cały czas
świeci si ę świat ło. Potwierdzi ły to
władze kolonii karnej w Charkowie, gdzie więziona jest była premier Ukrainy. Adwokat
Tymoszenko twierdzi, że władzom chodzi o to,
by ją "psychicznie i fizycznie złama ć". Córka byłej premier, Jewhenia, skarży się,
że władze nie pozwalaj ą jej odwiedzi ć matki w
więzieniu.
- Obserwacja z wykorzystaniem kamery wideo nie jest zabroniona przez prawo; aby prowadzić stały monitoring, w celach musi być
odpowiednie oświetlenie powiedział szef kolonii karnej Iwan Pierwuszkin, potwierdzając doniesienia o tym, że była premier Ukrainy jest pod całodobowym
nadzorem kamer wideo i siedzi w celi,
w której 24 godziny na dobę pali się światło. Według obrońcy Tymoszenko, Serhija Własenki, warunki, w jakich odbywa karę jego
klientka, są "nieludzkie". I
mają, według niego, tylko jeden cel: "psychicznie i fizycznie złamać" Julię Tymoszenko.
Tymoszenko spędzi
tu siedem lat . Zwykła cela i praca od rana [ZDJĘCIA]
Córka Tymoszenko: Nie pozwolili mi zobaczy ć matki
Ukrainą rządzi dziś dawny przeciwnik Tymoszenko i b. prezydenta Wiktora Juszczenki z czasów pomarańczowej rewolucji, Wiktor
Janukowycz. A była premier
rzeczywiście nie może liczyć na ulgowe traktowanie. Córce Tymoszenko, Jewhenii, nie zezwolono na widzenie z matką. - Nie
wpuszczono mnie do mamy, chociaż
miałam stosowną decyzję sądu.Ponieważ jestem obrońcą matki, przychodziłam do niej każdego dnia do kijowskiego aresztu.
A dziś z jakichś powodów
nie dopuszczono mnie do niej, odesłano do Kijowa, gdzie mam dostać przepustkę od śledczego - powiedziała Jewhenija
Tymoszenko. - Muszę wracać do stolicy,
próbować spotkać się ze śledczym, który nie odpowiada na mój telefon – dodała. - Nie wiem, jaki jest stan matki i w jakich
warunkach jest przetrzymywana. Nie
mogłam jej złożyć życzeń z okazji Nowego Roku, dowiedzieć się, jak się czuje. To, co się dzieje, to całkowite bezprawie - powiedziała
córka byłej premier.
Wyrok na Tymoszenko. Ogromne odszkodowanie i kolonia karna
Julia Tymoszenko została w 2011 r. skazana na siedem lat pozbawienia wolności za nadużycia przy zawieraniukontraktów gazowych
z Rosją w 2009 roku.
Październikowy wyrok podtrzymał sąd apelacyjny.
Oprócz tego była premier i liderka opozycji otrzymała trzyletni zakaz zajmowania stanowisk państwowych oraz
została zobowiązana do wypłacenia państwowej firmie paliwowej Naftohaz Ukrainy odszkodowania w wysokości 1,5 mld hrywien (ok.
600 mln złotych).
Według sądu była to wartość strat, które poniósł Naftohaz w wyniku zawarcia przez Tymoszenko niekorzystnych umów gazowych z
Rosją. Pod koniec grudnia byłą
premier przewieziono z kijowskiego aresztu do kolonii karnej dla kobiet w Charkowie. Według zwolenników, Tymoszenko ma
poważne problemy z kręgosłupem.
Wyrok na Tymoszenko pogorszył stosunki UE-Ukraina
Wyrok więzienia dla Tymoszenko poważnie utrudnił stosunki między Ukrainą a Unią Europejską.
Bruksela i Kijów zakończyły negocjacje nad umową
stowarzyszeniową. Do parafowania dokumentu jednak nie doszło, m.in. właśnie ze względu na
wyrażane przez europejskich polityków zaniepokojenie wyrokiem na
Tymoszenko.Prawnicy byłej szefowej ukraińskiego rządu liczą, że Europejski Trybunał Praw Człowieka, do którego Tymoszenko
zwróciła się o rozpatrzenie jej sprawy,
oczyści ją z zarzutów. Trybunał zgodził się zastosować w jej sprawie przyspieszone
procedury.
Cela Tymoszenko jak hotel - kolonia karna odpowiada na zarzuty [ZDJ ĘCIA]
rik, IAR 2012-01-04, ostatnia aktualizacja 2012-01-04 20:11:56.0
Służba więzienna zaprezentowała zdjęcia celi, w której przebywa Julia Tymoszenko. Przypomina ona hotel. W niemal 40-metrowym
pomieszczeniu są dwa łóżka, kuchnia oraz toaleta i łazienka z pralką. Wczoraj informowano, że była premier Ukrainy jest pod
całodobową obserwacją kamer wideo. Siedzi w celi, gdzie cały czas świeci się świat ło, co - zdaniem adwokata - ma ja z łama ć
psychicznie i fizycznie.
Kierownictwo placówki twierdzi też, że była premier otrzymuje wszystkie potrzebne leki,
nie zgodziła się jednak na przeprowadzenie badania krwi oraz wykonania
zdjęcia rentgenowskiego płuc - jest to standardowa praktyka związana z profilaktyką gruźlicy.
Niemniej jednak Służba Więzienna ocenia stan jej zdrowia jako
zadowalający.Kierownictwo kolonii karnej potwierdziło także, że Julia Tymoszenko jest obserwowana przez kamery wideo, jednak
odrzuca zarzuty jej adwokata, iż 24
godziny na dobę w celi jest włączone światło, które przeszkadza jej spać. Służba Więzienna poinformowała, że wykorzystywana jest
5-watowa żarówka.
Córka dwa razy w tygodniu
Córka Julii Tymoszenko Jewhenia będzie mogła odwiedzać matkę w kolonii karnej pod Charkowem dwa razy w tygodniu.
Była premier Ukrainy została tam
przewieziona pod koniec grudnia. Mimo że Jewhenia Tymoszenko występowała w czasie procesu jej matki, jako jeden z obrońców,
śledczy Służby
Bezpieczeństwa uznali, że nie powinny one spotykać się częściej niż dwa razy w tygodniu.
Za to adwokat Serhij Własenko może przyjeżdżać do więzienia w
Kaczanowce codziennie.Julia Tymoszenko odbywa pod Charkowem karę 7
lat pozbawienia wolności za naruszenia proceduralne w czasie
podpisywania umów gazowych z Rosją w 2009 roku.
M ąż Julii Tymoszenko dostał azyl w Czechach, na Ukrainie
ps, jagor, IAR, PAP 2012-01-06, ostatnia aktualizacja 2012-01-06 19:10:00.0
jest objęty śledztwem
Ołeksandr
Tymoszenko, mąż b. premier Ukrainy Julii Tymoszenko, skazanej na karę 7
lat wi ęzienia za nadużycia przy zawieraniu
kontraktów gazowych z Rosją w 2009 r., otrzymał dziś azyl w Czechach poinformował czeski minister spraw wewn ętrznych Jan
Kubice.
Minister ujawnił na konferencji prasowej, że Ołeksandr Tymoszenko wystąpił o azyl kilka miesięcy temu. Dodał,
że decyzja o przyznaniu azylu w żadnym wypadku nie
powinna rzutować na stosunki między Czechami a Ukrainą.- Dzisiejsza decyzja jest decyzją Ministerstwa Spraw Wewnętrznych,
a nie Ministerstwa Spraw
Zagranicznych. Oznacza to, że jest to sprawa wewnętrzna Republiki Czeskiej – podkreślił. Kubice odmówił ujawnienia szczegółów,
dotyczących udzielenia azylu
mężowi byłej premier Ukrainy. Oświadczył, że czeskie MSW z zasady nie udziela takich informacji.
Wystąpił o azyl, bo chce nagłośnić sprawę uwięzionej byłej premier Ukrainy
W Moskwie prawnik Julii Tymoszenko, Serhij Własenko, oświadczył w rosyjskiej telewizji NTV, że Ołeksandr Tymoszenkowystąpił o
azyl w Czechach, ponieważ jest
objęty śledztwem w sprawie działalności biznesowej jego żony w okresie,kiedy należała do niej ukraińska firma energetyczna.
Według Własenki, Ołeksandr
Tymoszenko uważa, że wszczęcie przeciwko niemu śledztwa w sprawie karnej jest próbą zwiększenia presji na jego skazaną na
więzienie żonę.Agencja Associated
Press pisze, że jednym z motywów wystąpienia Tymoszenki o azyl w Czechach może być uzyskanie możliwości nagłaśniania
sprawy byłej premier Ukrainy.
Portal informacyjny www.aktualne.cz podał, powołując się na Radio Swoboda, że Ołeksandr Tymoszenko już przebywa w Czechach.
Będzie kryzys w relacjach czesko-ukraińskich?
Dziennik "Pravo" uznał, że jeśli Czechy zgodzą się na udzielenie azylu, stosunki między Pragą a Kijowem ponownie bardzo się
ochłodzą.Relacje między Czechami a
Ukrainą radykalnie pogorszyły się rok temu, gdy czeskie władze udzieliły azylu byłemu ministrowi w rządzie Tymoszenko Bohdanowi
Danyłyszynowi, którego władze
ukraińskie ścigają międzynarodowym listem gończym za narażenie skarbu państwa na straty w wysokości 18,5 mln hrywien (ponad
6,7 mln złotych). Wiosną władze
Ukrainy pod zarzutem szpiegostwa wydaliły dwóch pracowników attachatu wojskowego czeskiej ambasady w Kijowie,
a w ramach retorsji Czesi nakazali wyjazd
pracownikowi ukraińskiej ambasady w Pradze. Poprawa stosunków nastąpiła pod koniec ubiegłego roku,
gdy Pragę odwiedził szef ukraińskiego rządu Mykoła Azarow i
podpisał z Czechami szereg umów.
Czechy po aksamitnej rewolucji wspierają demokratyczną opozycję w wielu krajach świata.
Dlatego też chętnie przyjmują u siebie ściganych i niemogących liczyć na
sprawiedliwe procesy polityków z różnych krajów, w tym Ukrainy i Białorusi.
Wyrok więzienia dla Julii Tymoszenko poważnie zachwiał stosunkami między Ukrainą a
UE, zdaniem której władze ukraińskie wykazały się wybiórczym stosunkiem do prawa.
Schwarzenberg o uwięzieniu byłej premier wypowiadał się
bardzo krytycznie.
Tymoszenko w separacji z żoną?
51-letni Tymoszenko jest przedsiębiorcą, posiadającym od kilku lat udziały w międzynarodowej spółce przemysłowej w Usti nad
Łabą. Nie jest zbyt znany opinii
publicznej i nigdy nie angażował się w żadną działalność polityczną na Ukrainie.Głośniej zrobiło się o nim dopiero w sierpniu
ubiegłego roku, po uwięzieniu jego
małżonki.Według dziennika "Pravo" przedsiębiorca i była pani premier są w separacji. Nie rozwiedli się jednak. Z Czechami wiążą go
od lat sprawy gospodarcze.
Według czeskich rejestrów handlowych ma udziały w czeskiej spółce International Industries Projects, zajmującej się
pośrednictwem w handlu.
Tymoszenko może zostać aresztowana po raz drugi
wg, IAR 2011-12-08, ostatnia aktualizacja 2011-12-08 11:46:50.0
Mimo, że Julia Tymoszenko od sierpnia przebywa w areszcie, dziś może zostać aresztowana po raz drugi. Z
takim wnioskiem wystąpiła Służba Bezpieczeństwa Ukrainy.
Służby prowadzą sprawę dotyczącą defraudacji środków budżetowych pod koniec lat '90, gdy Julia Tymoszenko
kierowała firmą Zjednoczone Systemy Energetyczne. Od rana w celi, w której przebywa była premier, odbywa się
wyjazdowa sesja sądu, który ma podjąć decyzję o ewentualnym jej aresztowaniu. Adwokat Julii Tymoszenko Serhij
Własenko uznaje sytuację za absurdalną.
Skazana na 7 lat więzienia
- Ona siedzi już w areszcie, a oni chcą ją aresztować. To taki absurd jak powtórne rozstrzelanie czy powieszenie podkreśla. Obrońca dodał też, że sam proces można uznać za farsę: Julia Tymoszenko leży na pryczy, prokurator i
śledczy siedzą obok na krzesłach. Do celi wniesiono stół.
Julia Tymoszenko przebywa w areszcie śledczym od sierpnia, gdzie czeka na uprawomocnienie się wydanego w
październiku wyroku. Została skazana na 7 lat więzienia za nieprawidłowości proceduralne podczas podpisywania umów
gazowych z Rosją w 2009 roku. Teraz sprawa jest rozpatrywana przez Sąd Apelacyjny.
Ukraina: milicja pobiła się z emerytami, ratownikami z Czarnobyla i "dziećmi wojny"
ps, IAR 2011-11-29, ostatnia aktualizacja 2011-11-29 11:05:26.0
W Kijowie doszło do przepychanek milicji z emerytami i rencistami, którzy protestowali przed budynkiem
Rady Ministrów przeciwko obniżkom świadczeń socjalnych. W proteście uczestniczy kilka tysięcy osób, które
chcą też uczcić w ten sposób pamięć zmarłego w niedzielę w Doniecku głodującego emeryta.
Wśród nich są byli ratownicy pracujący w 1986 roku w Czarnobylu, weterani wojny w Afganistanie, a także "dzieci wojny",
czyli osoby, których dzieciństwo przypadło na czas II wojny światowej. Żądają oni, aby władze nie obniżały emerytur i
rent. Wielu z protestujących ma czarne wstążki na rękach, symbolizują one pamięć o 70-letnim górniku, który zmarł na
atak serca po tym, jak milicja w niedzielę zaatakowała miasteczko namiotowe głodujących emerytów w Doniecku.
Ciągnęli protestujących po ziemi do więźniarek
Gdy manifestanci w pobliskim parku próbowali rozstawić namiot zostali zaatakowani przez oddziały specjalne milicji
Berkut. Jeden z protestujących stracił przytomność. Milicjanci ciągnęli manifestantów po ziemi starając się wepchnąć ich
do więźniarek. MSW twierdzi, że funkcjonariusze mieli prawo do takich działań ponieważ protestujący mieli zgodę jedynie
na organizację manifestacji, a nie na stawianie namiotów.
Tymczasem w nocy przed budynkiem Rady Ministrów zbudowano 1,5-metrowy płot, który ma chronić rządzących przed
manifestantami. Podobny parkan powstał wcześniej przed parlamentem.
Pociąg z radioaktywnymi odpadami jedzie przez Niemcy. Ekolodzy blokują tory >>
Władze USA naciskają na Mozillę, chcą ukryć dowód nieskuteczności systemu cenzury Internetu
Amerykański Departament Bezpieczeństwa Krajowego wysłał do Mozilli list. Rzadko się zdarza, by
władze pisały listy do producentów przeglądarek, tu jednak sprawa jest poważna. Departament
oczekuje bowiem usunięcia z oficjalnego serwisu dodatków Firefoksa groźnego rozszerzenia do tego
przeglądarki, które pozwala internautom na ignorowanie rządowych blokad domen.
Departament Bezpieczeństwa Krajowego jest państwowym superorganem, który zajmuje się wszystkim –
od ochrony przed atakami terrorystycznymi, przez bezpieczeństwo elektrowni atomowych aż do chorych
zwierząt i roślin. Koordynuje też działania między FBI, CIA i NSA. Teraz ta organizacja rządowa wysłała
do Mozilli list, w którym zwraca się o o usunięcie dodatku przekierowującego internautów z jednej
domeny na inną.
Harvey Anderson, prawnik Mozilli, opublikował dzisiaj na swoim blogu wpis, w którym ujawnia
informacje na temat oficjalnej korespondencji.
Administracja USA prowadzi od kilku miesięcy kampanię blokowania domen stron internetowych.
Blokowane są wyszukiwarki torrentów, kontrowersyjne strony śledzące skandale, handlujące nielegalnymi
substancjami, oferujące nielegalny hazard, sprzedające podróbki i wiele innych. Choć wielu wydaje się to
dość dość kontrowersyjne, blokada działa nie tylko na terenie USA, ale całego świata.
Władze mogą to robić, ponieważ w praktyce kontrolują operatora najpopularniejszego rejestru .COM,
który na wniosek Departamentu Bezpieczeństwa blokuje domeny. W jednorazowym zgłoszeniu znajduje
się kilkadziesiąt adresów stron. Departament wydał ostatnio miliony na program blokowania domen i chce
wykazać, że były to dobrze zainwestowane pieniądze. Jednak okazuje się, że nietrudno obejść blokadę.
Wydawcy, którzy chcą dalej działać w Sieci nie mają dużego problemu. Wystarczy, że zarejestrują nowy
adres strony pod domeną inną, niż kontrolowana przez amerykańskich operatorów. Internautom w
znalezieniu nowych adresów pomaga dodatek o nazwie MafiaaFire, który w momencie, gdy wchodzimy
na stronę zablokowaną przez władze USA rozpoznaje sytuację i przekierowuje nas na nowy adres WWW.
Departamentowi nie podoba się, że ktoś upraszcza obejście jego blokady i stara się robić wszystko, aby
ślad po domenie całkowicie zaginął. Mozilla jest jednak nieugięta. Prawnik Korporacji, w odpowiedzi na
list, wysłał pytania do Departamentu, które mają wyjaśnić prawną sytuację zgłoszenia:
Czy są sądy, które uznały rozszerzenie MafiaaFire za bezprawne i nielegalne w jakikolwiek sposób?
Jeżeli tak, na jakiej podstawie (Proszę dostarczyć wyroki)?
Czy Mozilla jest prawnie zobligowana do wyłączania rozszerzeń, czy to żądanie jest oparte na
innych powodach? Jeżeli na innych, czy mogą je Państwo podać?
Czy możecie dostarczyć kopię nakazu aresztowania, na podstawie którego żądacie, aby Mozilla
zdjęła rozszerzenie MafiaaFire?
Do tej pory Mozilla nie otrzymała odpowiedzi na ten odważny, ale i racjonalny list. Prawnik martwi się, że
władze mogą nadużywać swojej władzy i wydawać nakazy bez podstaw prawnych. Uważa, że działania te
mogą zagrozić wolności Internetu.
Twórca rozszerzenia uważa natomiast, że Departament musi mieć twardy orzech do zgryzienia. Wydał
miliony dolarów na system blokowania domen, którego obejście trwało mniej niż tydzień i kosztowało 100
dolarów. Instytucja nie skontaktowała się z nim jednak, ruszyła bezpośrednio do wydawcy serwisu
hostującego jego dodatek.
Władze USA naciskają na Mozillę, chcą ukryć dowód nieskuteczności s... http://webhosting.pl/print/Wladze.USA.naciskaja.na.
Mozille.chca.ukryc...
1 z 2 2011-05-07 15:43
Autor MafiaaFire jest też pod wrażeniem reakcji Mozilli. „Bałem się, że Mozilla nie doda rozszerzenia z
powodu jego kontrowersyjnej natury, ale oni naprawdę popierają otwarte oprogramowanie swoimi
czynami”. Teraz autor pracuje nad wersją dla przeglądarki Chrome.
Blokady departamentu USA niestety działają nie tylko na terenie tego kraju, ale poza jego prawną
jurysdykcją – na przykład w Polsce, gdzie prawo nie zakazuje (jeszcze!) wchodzenia na zablokowane
przez amerykańskie władze strony. Jeżeli więc chcesz je odwiedzić, znajdziesz dodatek MafiaaFire
Redirector pod tym adresem: addons.mozilla.org/en-US/firefox/addon/mafiaafire-redirector/.
źródło: arstechnica.com
Władze USA naciskają na Mozillę, chcą ukryć dowód nieskuteczności s... http://webhosting.pl/print/Wladze.USA.naciskaja.na.
Mozille.chca.ukryc...
Wiktor Janukowycz "Chwastem roku"
prot, IAR 2011-12-09, ostatnia aktualizacja 2011-12-09 17:16:19.0
Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz został tegorocznym laureatem nagrody "Chwast roku". Jest ona
wręczana od 6 lat przez ukraińskie organizacje pozarządowe politykom, którzy w największym stopniu
naruszają prawa człowieka.
Wiktor Janukowycz od kiedy został prezydentem skupił w swoich rękach niemal całą władzę w kraju. Tetiana Peczonczyk
z Centrum Informacji o Prawach Człowieka powiedziała, że szef państwa systematycznie wykorzystuje swoje
pełnomocnictwa do ograniczania swobód obywatelskich. Między innymi, był on inicjatorem uchwał, które ograniczają
niezależność sądów i prawa do sprawiedliwego procesu.
Wyróżnienie w innej kategorii otrzymał także Bank Narodowy Ukrainy za żądanie wobec banków, aby zbierały
szczegółowe dane dotyczące swoich klientów, co narusza ich prywatność. Obrońcy praw człowieka zwrócili także uwagę
na jeden ze stołecznych sądów, który często na wniosek władz zabrania organizacji opozycyjnych manifestacji.
WATCH DOCS: Portret rodzinny w czerni i bieli. Oglądaj dokument na TOKFM.pl>>
Włoska prasa: połowa Rosjan głosowała przeciwko Putinowi
wg, PAP 2011-12-05, ostatnia aktualizacja 2011-12-05 12:35:37.0
- Połowa Rosjan głosowała przeciwko Władimirowi Putinowi - tak wynik wyborów parlamentarnych w Rosji
ocenia włoska prasa. Według niej słabszy tym razem rezultat ugrupowania Jedna Rosji to policzek dla byłego
prezydenta i obecnego premiera kraju.
"Putinowi udało się przegrać, wygrywając", ale wychodzi z tych wyborów "bardzo osłabiony" - stwierdza komentator
"Corriere della Sera". Dodaje, że wybory, które potwierdziły pierwsze miejsce Jednej Rosji w Dumie Państwowej, były
"referendum na temat powrotu cara Władimira na Kreml". Gorszy rezultat uważa za "podstawienie nogi" Putinowi, który
szykuje się do zajęcia miejsca prezydenta Dmitrija Miedwiediewa.
Nic zatem dziwnego, uważa publicysta Franco Venturini, że premier był wyraźnie zdenerwowany w niedzielny wieczór i z
"wymuszonym uśmiechem" mówił o zwycięstwie Jednej Rosji.
"W marcu zostanie wybrany na prezydenta"
"Dobrze wiedział, że jest pokonanym numer jeden, chociaż nie był kandydatem w wyborach i choć ciężkie zadanie stania
na czele listy powierzono biednemu Miedwiediewowi" - pisze Venturini. Zauważa, że mimo gorszego wyniku partii władzy
sprawy poszły w wyznaczonym kierunku, a Putin pozostaje najpopularniejszym politykiem w Rosji i w marcu zostanie
wybrany na prezydenta.
Mediolański dziennik podkreśla, że wynik Jednej Rosji jest gorszy niż przewidywały sondaże. Ale to one również przypomina - wskazywały 9-procentowy spadek notowań Jednej Rosji w ciągu tygodnia po tym, jak Putin i Miedwiediew
zapowiedzieli, że zamienią się stanowiskami.
"Znacząca liczba obywateli, zwłaszcza młodych, głosujących po raz pierwszy i zmęczonych biernością, postanowiła
zaangażować się po stronie opozycji, co w Rosji nie jest wolne od ryzyka, i przy urnach tej wirtualnej pierwszej tury
wyborów prezydenckich wystosowała mocny i jasny przekaz diarchii Putin-Miedwiediew" - ocenia komentator największej
włoskiej gazety.
"Wynik wyborów to policzek dla Putina"
Jego zdaniem można obecnie zadać sobie pytanie, czy Władimir Putin naprawdę będzie miał siłę, by pozostać na Kremlu
do 2024 roku, chcąc ponownie wygrać wybory prezydenckie za 6 lat.
"Wynik wyborów to policzek dla Putina" - pisze "La Repubblica". "W trzynastym roku bezdyskusyjnego sprawowania
władzy Władimir Putin po raz pierwszy dostał wyborcze baty" - zauważa. W opinii gazety jest to przede wszystkim jego
osobista porażka, a nie ugrupowania Jedna Rosja, za którym stoi.
W komentarzu na tych łamach pisarz i dziennikarz Wiktor Jerofiejew wyraża opinię, że w niedzielnych wyborach "naród
powiedział: +nie, dziękujemy!+" i chociaż wydawało się, że są tylko rutynowe. W jego ocenie naród rosyjski jest coraz
bardziej politycznie świadomy i zarazem rozczarowany "niepotrzebnymi już idolami".
"To klęska Jednej Rosji"
"La Stampa" ocenia zaś, że znaczny spadek poparcia dla Jednej Rosji "to nie żarty", ale "klęska". Według turyńskiego
dziennika wynik wyborów wskazuje, że przez lata władzy Putina Rosja bardzo się zmieniła, podczas gdy on sam - w
znacznie mniejszym stopniu. Choć, jak dodaje, wynik marcowych wyborów prezydenckich jest przesądzony, to nowym
aspektem jest "irytacja elektoratu" z powodu mechanizmu, który umożliwia ominięcie konstytucyjnego zakazu
sprawowania urzędu przez więcej niż dwie kadencje. Jednocześnie komentator kładzie nacisk na to, że mimo to "w Rosji
epoka carów nie chyli się ku końcowi".
Wybory do Dumy: Jedna Rosja wygrała wybory. Dużym kosztem
ga PAP, IAR 2011-12-04, ostatnia aktualizacja 2011-12-05 07:40:04.0
Partia Jedna Rosja uzyskała w niedzielnych w wyborach do Dumy Państwowej 49,54 proc. głosów, co oznacza
238 mandatów na 450 - podała w poniedziałek Centralna Komisja Wyborcza po przeliczeniu 95 proc.
protokołów z komisji wyborczych. Jednak partia Putina straci wielu deputowanych. Z pierwszych sondaży
wynikało nawet, że może nie mieć już większości w Dumie.
Według tych danych, Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej (KPRF) zdobyła 19,16 proc. głosów, socjalistyczna
Sprawiedliwa Rosja - 13,22 proc., a nacjonalistyczna Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji - 11,66 proc. głosów.
Przekłada się to na 92 mandaty dla KPRF, 64 - dla Sprawiedliwej Rosji i 56 - dla LDPR.
Frekwencja wyborcza wyniosła 60,2 proc.
W poprzedniej Dumie Jedna Rosja posiadała większość konstytucyjną, kontrolując 315 mandatów. Partia Putina i
Miedwiediewa prawdopodobnie straci więc 77 miejsc w izbie.
Miedwiediew: Wypadliśmy godnie
Jako "odzwierciedlające nastroje w społeczeństwie" określił wyniki wyborów prezydent Dmitrij Miedwiediew. Z kolei
premier Władimir Putin ocenił rezultaty głosowania jako pozwalające na kontynuowanie dotychczasowego kursu.
Miedwiediew i Putin przyjechali wieczorem do sztabu wyborczego partii Jedna Rosja w Moskwie, skąd podziękowali
wyborcom za poparcie dla ich formacji.
- Partia ma moralne prawo, by kontynuować obrany kurs - oświadczył Miedwiediew. Według niego, rezultaty wyborów
odzwierciedlają realny układ sił w kraju i nastroje w społeczeństwie. - Partia wystąpiła godnie. Potwierdzać autorytet jest
trudniej, niż go zdobywać - oznajmił prezydent.Putin ze swej strony podkreślił, że wyborcy zdecydowali, iż Jedna Rosja
zachowa wiodącą rolę. Pozwoli to - jak zaznaczył - na kontynuowanie dotychczasowego kursu.
Gorzej niż w sondażach
Wynik Jednej Rosji jest niższy od przewidywań sondażowych. Na 5 dni przed głosowaniem centra badania opinii
publicznej prognozowały poparcie dla tego ugrupowania na poziomie 52-54 procent. Na podstawie danych przekazanych
przez Centralną Komisję Wyborczą, wynik wyborów oznacza, że partia Miedwiediewa i Putina nie będzie dysponowała w
Dumie Państwowej konstytucyjną większością mandatów, która wynosi 300 spośród 450.
Skargi, zatrzymania
Coraz więcej skarg napływa do Centralnej Komisji Wyborczej w związku z naruszeniami prawa w trakcie wyborów. Z
przebiegu głosowania niezadowolona jest opozycja. Większość jej zwolenników uważa, że wybory były nielegalne
ponieważ władze zablokowały swoim oponentom możliwość startu. Policja brutalnie rozpędziła stronników opozycji,
którzy wieczorem próbowali zorganizować na Placu Triumfalnym w Moskwie protest przeciwko nieprawomocnym - ich
zdaniem - wyborom do Dumy Państwowej, izby niższej parlamentu Rosji. Zatrzymano ponad 100 osób.
Hakerskie ataki
Na nieprawidłowości w trakcie głosowania poskarżyli się Centralnej Komisji Wyborczej: przedstawiciele partii
startujących w wyborach, wyborcy i dziennikarze. Ci ostatni twierdzą, że funkcjonariusze służb specjalnych utrudniają im
pracę. Oskarżają władze o hakerskie ataki na strony internetowe niezależnych mediów i organizacji społecznych a także
ujawniają przypadki fałszowania wyników głosowania.
Wielka awantura na Wyspach. Zausznik brytyjskiego premiera kazał podsłuchiwać setki ludzi?
mig 2010-09-10, ostatnia aktualizacja 2010-09-10 21:59:33.0
Czy człowiek odpowiadający za komunikację z mediami w brytyjskim rządzie zlecał włamania do telefonów
komórkowych setek ludzi? Według "New York Timesa" Andy Coulson, były redaktor naczelny tabloidu "News of
the World", żądał od podwładnych zdobywania informacji "za wszelką cenę" - nawet łamania prawa. W mediach
nad Tamizą wrze, a przy okazji dyskusji o etyce dziennikarskiej na brytyjskim rynku medialnym trwa starcie
koncernów medialnych.
Sean Hoare, były reporter "News of the World", oznajmił w rozmowie z "New York Timesem": "Coulson osobiście
zachęcał mnie do nielegalnego pozyskiwania informacji". Dodał, że praktyka ta była w redakcji powszechna. Po tej
deklaracji w Wielkiej Brytanii wybuchła polityczna i medialna burza. Według BBC, "Guardiana" i "New York Timesa"
specjalizujący się w skandalizujących historiach zdrad małżeńskich, przemocy domowej, orgii seksualnych i korupcji na
szczytach władzy tabloid przez lata pozyskiwał ekskluzywne materiały, włamując się do wiadomości SMS i poczty
głosowej telefonów komórkowych polityków i znanych publicznych osobistości. Po rewelacjach Hoare'a brytyjski
parlament powołał specjalny zespół do zbadania sprawy pod kierownictwem posła Partii Pracy Keitha Vaza. Jak
powiedział brytyjskim parlamentarzystom John Yates z londyńskiej policji, na liście potencjalnych celów tabloidu było od
91 do 120 osób. Nie podał jednak nazwisk. Dotychczas policja znalazła dowody popełnienia przestępstwa w 12
przypadkach.
Królewska rodzina na podsłuchu
Po rewelacjach Hoare'a brytyjskie i amerykańskie media natychmiast przypomniały sobie o skandalu sprzed kilku lat. W
2005 roku trzech doradców brytyjskiej rodziny królewskiej zauważyło, że nieprzeczytane przez nich wiadomości i
nieodsłuchane nagrania na poczcie głosowej ich telefonów nagle zmieniły status na "przeczytane". Równolegle w
należącym do koncernu medialnego News Group Newspapers Ruperta Murdocha tabloidzie "News of the World"
zaczęły pojawiać się informacje dotyczące prywatnego życia brytyjskiego następcy tronu, księcia Williama. W styczniu
2006 Scotland Yard namierzył podsłuchujących. Okazali się nimi reporter " News of the World" Clive Goodman i jego
współpracownik, prywatny detektyw Glenn Mulcaire. Kiedy gazeta triumfalnie obwieściła, że młodszy książę Windsoru Harry - odwiedził klub ze striptizem, gdzie zabawiał się z prostytutką, Goodman i Muilcare zostali aresztowani.
Czy Coulson wiedział o podsłuchach?
Z rozmów "New York Timesa" z byłymi reporterami "News of the World" wyłania się obraz ogromnej presji, jaką na
dziennikarzach tabloidu wywierało kierownictwo. Andy Coulson, od roku 2000 redaktor naczelny gazety, miał rządzić
redakcją jak satrapa i wymagać zdobywania informacji "za wszelką cenę". Kiedy jeden z reporterów nie wszedł do
lodowatej wody podczas akcji ratowania wieloryba, który utknął przy brytyjskim wybrzeżu, Coulson miał stwierdzić, że
dziennikarz "może już nie wracać do redakcji".
Inni dziennikarze w bieliźnie penetrowali podmiejskie imprezy swingersów (osób uprawiających seks w grupach), a
jeden z reporterów spędził 24 godziny w plastikowym pudle w redakcji, aby odtworzyć sztuczkę znanego magika Davida
Blaine'a. Poddani presji reporterzy tabloidu zdobywali swoje historie włamując się do skrzynek wiadomości SMS
korzystając z faktu, że wiele osób nie zadało sobie trudu zmiany kodu PIN ze standardowego 1111 lub 4444. Inną
metodą była strategia tzw. "podwójnego oszustwa": na ten sam numer dzwoniono równolegle z dwóch telefonów.
Pierwsze połączenie zajmowało linię, drugie automatycznie przekierowywane było na pocztę głosową. Wtedy reporter
włamywał się i odsłuchiwał wiadomości.
Według Hoare'a, wieloletniego współpracownika Coulsona, ta praktyka była w redakcji codziennością. O "czarnej magii",
jak nazywano nielegalne zdobywanie informacji, wiedzieli "wszyscy" - potwierdził "New York Times" inny reporter
gazety. - Nawet redakcyjny kot wiedział - dodał.
Niekompetentny Scotland Yard?
W trakcie rewizji w siedzibie tabloidu Scotland Yard zebrał dowody świadczące o tym, że dziennikarze "News of the
World" mogli podsłuchiwać wiele innych osób, w tym urzędników brytyjskiego rządu, gwiazdy futbolu czy popkultury. W
redakcji skonfiskowano laptopy zawierające prawie 3 tys. pełnych lub niekompletnych numerów telefonów i 91 kodów
PIN. Scotland Yard zdobył nawet nagranie, na którym prywatny detektyw Mulcaire instruuje jednego z dziennikarzy, jak
włamać się do poczty głosowej prominentnego działacza futbolowego Gordona Taylora.
Jednak, jak pisze "New York Times", brytyjscy śledczy zlekceważyli wówczas tropy prowadzące do redakcji gazety jako
centrum podsłuchu na wielką skalę i skoncentrowali się na sprawie rodziny królewskiej. Sprawa zakończyła się w 2007
wyrokami więzienia dla reporterów Goodmana i Muilcare'a. Coulson zapewniał, że nie wiedział o podsłuchach, jednak
zrezygnował z fotela naczelnego gazety. Sześć miesięcy później został doradcą torysów do spraw medialnych.
Dopiero po tym, jak w ostatnich dniach zeznania Hoare'a obciążyły Coulsona, historia nielegalnych podsłuchów wróciła
z nową siłą. Sam zainteresowany ponownie zaprzeczył, by wiedział o podsłuchach i zadeklarował gotowość do
spotkania ze Scotland Yardem. Ale sprawa włamań do telefonów może się okazać niewygodna dla samej policji. W
ciągu trzech lat od zamknięcia śledztwa w sprawie książąt tylko nieliczne osoby pozwały News Group Newspapers do
sądu.
Sprawy kończyły się ugodą - według "Guardiana" szef angielskiej federacji futbolowej Gordon Taylor otrzymał 400 tys.
funtów, a publicysta i były informator "News of the World" Max Clifford - 1 mln funtów. Tymczasem w ciągu kilku
ostatnich miesięcy 2010 roku już pięć osób oskarżyło koncern Murdocha w związku z włamaniem do poczty głosowej ich
telefonów. Jak podaje BBC, przygotowywane są też kolejne pozwy, w tym jeden wnoszący o kontrolę domniemanych
nieprawidłowości w śledztwie Scotland Yardu.
Jak pisze New York Times, londyńska policja pozostawała w "symbiozie" z tabloidem, wykorzystując jego materiały w
zamian za informowanie reporterów o nadchodzących spektakularnych aresztowaniach. Natomiast Andy Hayman, oficer
prowadzący wówczas sprawę, jest obecnie felietonistą wydawanej przez koncern News International (także należącej
do grupy Murdocha) gazety "The Times", na łamach której bronił ówczesnego śledztwa.
Wojna o brytyjski rynek medialnyDyrektor zarządzający "News of the World" Bill Akass odrzucił zarzuty Hoare'a i innych
reporterów jako "bezpodstawne"
i podkreślił, że po sprawie Goodmana i Mulcaire'a gazeta wprowadziła szereg zabezpieczeń przed nielegalnymi
sposobami zdobywania wiadomości przez dziennikarzy. Ustami Akassa koncern Murdocha oskarżył też konkurującego
z nim na rynku amerykańskim "New York Timesa" o próbę zdyskredytowania konkurencji.
W ciągu ostatnich 40 lat Rupert Murdoch przekształcił "News of the World" w drugą najlepiej sprzedającą się
anglojęzyczną gazetę na świecie. Tabloid o konserwatywnym przechyle poparł w latach 80. Margaret Thatcher, by na
początku lat 90. zmienić front na rzecz idących do władzy laburzystów Tony'ego Blaira. Przed ubiegłorocznymi
wyborami Murdoch po raz kolejny wykonał woltę i poparł rosnących w siłę konserwatystów Davida Camerona. Kiedy w
maju 2010 roku Cameron został premierem, Coulson został szefem ds. komunikacji na Downing Street 10. Według
strategów byłego premiera Gordona Browna Murdoch chciał zmniejszenia funduszy dla finansowanej przez brytyjskie
państwo BBC - swojego wielkiego konkurenta. Tydzień po nominacji Camerona w siedzibie brytyjskiego rządu pojawił
się sam medialny magnat.
Miesiąc później administracja Camerona oskarżyła BBC o "marnotrawstwo" i zaproponowała zmniejszenie jej budżetu.
Sam Coulson wciąż ma poparcie Downing Street.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
Zemsty Łukaszenki
Wacław Radziwinowicz 2011-05-11, ostatnia aktualizacja 2011-05-10 19:10:21.0
Mińskie sądy pracują pełną parą, sądząc konkurentów Aleksandra Łukaszenki w ostatnich wyborach
prezydenckich. - Nie mam wątpliwości, Ŝe Łukaszenka osobiście kieruje tymi procesami - mówi Aleś Bielacki,
białoruski obrońca praw człowieka.
Dyktator mści się na ośmiu z dziewięciu swych rywali. Represji uniknął tylko jeden - Wiktar Ciaraszczanka, nieznany
nikomu biznesmen, kt y choć niby kandydował, to w og e nie prowadził kampanii wyborczej. Ten wyjątek jest jednak w
pełni zrozumiały. Ciaraszczankę wystawiła sama władza jako sparingpartnera dyktatora, na wypadek gdyby wszyscy
opozycjoniści przed samym głosowaniem odm ili udziału w wyborach. Kandydat techniczny okazałby się wtedy
niezbędny, bo zgodnie z białoruskim prawem Łukaszenka musiał mieć przynajmniej jednego konkurenta.
Problem z sądami nie mają dziś jeszcze dwaj inni byli kandydaci na przyw cę Białorusi. To Jarosław Romańczuk i
Ryhor Kostusiou, kt zy jednak zapłacili za to bardzo wysoką cenę. Dali się złamać, a KGB zmusiło ich, by publicznie
wyrzekli się koleg i potępili opozycję występującą przeciw Łukaszence.
Udało się jeszcze jednemu z konkurent dyktatora. To Aleś Michalewicz, kt y, gdy tylko został wypuszczony z aresztu,
przez Rosję i Ukrainę uciekł do Czech.
Uładzimir Niaklajeu teŜ był trzymany w cięŜkim więzieniu KGB w Mińsku, a po wypuszczeniu znalazł się w rygorystycznym
areszcie domowym. Wtorek był trzecim dniem procesu Niaklajeua oraz jego najbliŜszych wspł racownik . Rozprawa
toczy się przed sądem stołecznej dzielnicy Frunzeńska.
Razem z Niaklajeuem sądzony jest takŜe Wital Rymaszeuski, jeszcze jeden konkurent Łukaszenki w wyborach
prezydenckich.
Z kolei przed sądem mińskiej dzielnicy Partyzancka odpowiada Andrej Sannikau - wczoraj był si my dzień procesu tego
byłego kandydata na prezydenta. A juŜ dziś rozpoczyna się rozprawa jego Ŝony Iriny Chalip. Władze groŜą, Ŝe jeśli
małŜonkowie, kt ym grozi kara czterech lat więzienia, zostaną skazani, ich syn, czteroletni Danik, trafi do domu dziecka.
Wkr ce przed sądem stanie jeszcze jeden były kandydat - Mikałaj Statkiewicz, kt y wciąŜ siedzi w więzieniu słuŜb
specjalnych. Sądzony teŜ będzie Dzmitrij Us.
Wszystkim oskarŜonym byłym rywalom Łukaszenki, ich wspł racownikom oraz bliskim KGB i prokuratura zarzuca, Ŝe 19
grudnia 2010 r., w wiecz po głosowaniu, zorganizowali wielką demonstrację w centrum Mińska. Około 20 tys. ludzi
protestowało wtedy przeciwko sfałszowaniu ogłoszonych właśnie wynik wybor - według centralnej komisji
wyborczej kolejny raz miał je wygrać Łukaszenka z jak zwykle z przytłaczającą, "radziecką" większością głos - 79,67
proc.
Kiedy tłum podszedł pod siedzibę rządu, doszło do awantur, prowokatorzy wybili kilka szyb w drzwiach. To stało się
sygnałem dla sił specjalnych do brutalnego ataku na pokojowych demonstrant . Milicjanci pobili kilkaset os , kilkaset
aresztowali. Ponad 600 opozycjonist stanęło przed sądami i zostało skazanych na wysokie grzywny lub areszty do 15
dni. Przez Białoruś przetoczyła się fala represji, szykan i rewizji.
Całą winę za sprowokowane przez siebie zajścia reŜim zrzuca na opozycjonist , kt zy ośmielili się stanąć do walki
wyborczej przeciw Łukaszence. Udowadnia im tę winę dzięki świadkom oskarŜenia - są to prawie wyłącznie
funkcjonariusze milicyjnych sił specjalnych, kt zy powtarzają to, co podyktowali im dow cy.
Władze wykorzystują teŜ opozycjonist , kt ych zdołały złamać. Kiedy w trakcie procesu Sannikaua zeznawał
Romańczuk, oskarŜony demonstracyjnie odwr ił się do niego plecami. Na pytanie sądu, czy ma jakieś pytania do
świadka, odparł: Nie mam o co pytać człowieka, kt y przyczynił się do tego, Ŝe moja Ŝona trafiła do więzienia.
Aleś Bielacki, kierujący mińskim ośrodkiem praw człowieka Wiasna, uwaŜa, Ŝe stawiając przed sądem swych rywali,
Łukaszenka kieruje się chęcią zemsty. - Nie mam wątpliwości, Ŝe to on osobiście kieruje tymi procesami. Jest wściekły na
ludzi, kt zy ośmielili się rzucić mu wyzwanie, i chce się na nich odegrać. Ale represje dotykają teŜ bardzo wielu szarych
opozycjonist . ReŜim gnębi ich nie tylko z zemsty, ale takŜe by pokazać społeczeństwu, Ŝe ma siedzieć cicho i nie
sprzeciwiać się władzy. Odbywa się u nas totalna rozprawa z opozycją - uwaŜa Bielacki.