Katarzyna Hawrył
Transkrypt
Katarzyna Hawrył
KONKURS LITERACKO – FOTOGRAFICZNY „RODZINĄ SILNI” WYRÓŻNIENIE KATARZYNA HAWRYŁ GIMNAZJUM NR 1 IM. KOMISJI EDUKACJI NARODOWEJ W LUBARTOWIE Znak Wraz z żoną bardzo często wspominaliśmy dzień naszego ślubu. Było to tak dawno, ale cały czas wydaje mi się, jakby to było wczoraj. Pamiętam wszystkie szczegóły. Jak wyglądała sala weselna, co działo się podczas przyjęcia, lecz w pamięci najbardziej utkwiła mi nasza przysięga małżeńska. Znalazły się w niej najważniejsze słowa: wierność, uczciwość oraz zapewnienie, że nie opuszczę jej aż do śmierci. Kiedy włożyłem żonie pierścionek na palec, poczułem ulgę, że to się już stało . Staliśmy się małżeństwem. Jak to w małżeństwie, raz bywało pod górkę, a raz z górki. Niekiedy kłóciliśmy się , ale już po kilku minutach zapominaliśmy o naszych sporach. Najważniejsze dla nas było, aby stworzyć rodzinę, aby nią być. Bardzo chcieliśmy mieć dzieci. Za każdym razem, kiedy szliśmy alejką w parku, a obok przechodziło małżeństwo z dziećmi, Ania, bo tak miała na imię moja żona, robiła się smutna. Nie odzywała się do mnie i popadała w depresję. Często płakała nocami. Nie miałem już siły , aby ją pocieszać. Przecież ja tez chciałem tego dziecka. Ale ona nie robiła sobie z tego nic, nie słuchała mnie. Mówiłem jej , że jeszcze spróbujemy, że nie wszystko stracone. Winiła czasem mnie, innym razem siebie. A przecież zrobiłbym wszystko, żeby była szczęśliwa. Zaproponowałem kiedyś, żebyśmy adoptowali dziecko, a ona wpadła w szał. Nie rozumiałem dlaczego. Lecz po dniach rozpaczy i smutku przychodziły dni radości i szczęścia. Wtedy wszystko było dobrze, a Anna tłumaczyła sobie, że jeszcze mamy czas. Nasze życie było zwyczajne. Może zbyt zwyczajne? Sam nie wiem. Anna i ja pracowaliśmy, potem spędzaliśmy wolny czas w domu. Zdarzały się jakieś wypady za miasto albo odwiedziny u znajomych, ale były dość rzadkie. Woleliśmy cieszyć się sobą w samotności. Pewnego dnia poszedłem do pracy i tak jak zwykle zacząłem od rozmowy z szefem. Powiedział mi, co mam dziś zrobić i wysłał mnie do mojego biura. Anna miała dzisiaj wolne i poszła odwiedzić przyjaciółkę. Zapowiadał się dobry dzień. Było około 14, kiedy zadzwonił telefon. -Dzień dobry, dzwonię z pogotowia ratunkowego przy ulicy Hutniczej – powiedziała jakaś pani. -Dzień dobry, coś się stało? – zapytałem, ale bałem się odpowiedzi. -Pańska żona została do nas przewieziona z powodu omdlenia i złego samopoczucia – odpowiedziała kobieta. -To niemożliwe. Moja żona miała dzisiaj odwiedzić swoją przyjaciółkę Gabriele Potaczek - powiedziałem, mając jeszcze odrobinę nadziei, że to pomyłka. -Tak, to właśnie ta pani do nas zadzwoniła. – powiedziała. Czy mógłby pan przyjechać po zonę? -Tak, oczywiście, będę za 15 minut. Wybiegłem, ile sił w nogach. Nic nie powiedziałem nawet szefowi. Teraz najważniejsza dla mnie była Ania. Do szpitala dotarłem w 10 minut. W korytarzu czekała na mnie Anna. Była słaba i blada. O nic jej nie pytałem. Tylko pomogłem jej wstać i ruszyliśmy do domu. Bardzo bałem się o Anię, bo omdlenia zdarzały się coraz częściej. Nie mogłem już dłużej zwlekać i , pomimo jej protestów, zabrałem ją do lekarza. To, co powiedział, było jak cios w serce. To był wyrok. -Przykro mi, ale po wykonaniu dokładnych badań okazało się , że ma pani raka – powiedziała pani doktor. W oczach Ani widziałem przerażenie i strach. Sam pewnie nie wyglądałem lepiej. -Te omdlenia były oznaką choroby. Oczywiście wykonamy jeszcze inne badania , które pomogą nam wybrać najlepszy sposób leczenia. Proszę się nie martwić. Jeszcze wszystko wróci do normy – próbowała nas pocieszać lekarka, ale myśl o chorobie paraliżowała. -Czy mogę z Panem chwilę porozmawiać na osobności?- spytała doktor Okrzewska. -Tak. Poczekaj kochanie, zaraz wracam. -Nie dotykaj mnie – krzyknęła Anna. Zdziwiłem się, nie takiej reakcji oczekiwałem, ale wyszedłem spokojnie za lekarką. Miałem wciąż nadzieję. -Panie Adamie, rak pańskiej żony jest w zaawansowanym stadium. – tylko tyle zrozumiałem z całego wywodu lekarki. Lekarzy, przez kolejne dwa tygodnie, odwiedzaliśmy prawie codziennie. Robili badania, prześwietlenia testy. Chciałem, żeby ktoś powiedział, że diagnoza była błędna, że to wszystko jest jedną, wielką pomyłką, ale to nie było już możliwe. -Przykro mi, ale pani rak jest bardzo rozwinięty. Nic nie możemy z tym zrobić. Co nie znaczy, że sobie odpuścimy. Nie! Skierujemy panią na chemioterapię. Anna wybuchła płaczem. Według niej wszystko się już skończyło. Ania chodziła na chemioterapię i tak mijały dni i tygodnie. Chodziliśmy na wizyty do lekarza, ale nie przynosiły one nic nowego. I w końcu padły słowa, których nie chcielibyśmy usłyszeć nigdy w życiu. -Ogromnie współczuję i ciężko mi to mówić, ale zostało pani kilka miesięcy, może rok. Przykro mi, próbowaliśmy wszystkiego. Anna wybiegła z gabinetu. Próbowałem ją dogonić, ale wybiegła ze szpitala. Dopiero przy kapliczce przyklękła i zalała się łzami. Chciałem ją przytulić, objąć, ale nie był to dobry pomysł. Tylko ją zdenerwowałem. -Nie dotykaj mnie. Rozumiesz, nigdy mnie nie dotykaj. Nienawidzę cię, nienawidzę! Wolałabym umrzeć tu i teraz, a nie patrzeć , jak ta choroba zabija mnie boleśnie i powoli. Rozumiesz? -Tak – tylko tyle byłem w stanie powiedzieć. -Nie, ty nic nie rozumiesz. Nie wiesz, jak ja się teraz czuję. Nic nie wiesz! Mimo jej niechęci przytuliłem ją, jak najmocniej mogłem. -Tak chcieliśmy mieć dzieci, a nawet nie zdążyłam zajść w ciążę. Tak bardzo chciałam. Teraz nic się już nie spełni. Wszystko przeminęło. Zrozum, ja umieram. Z każdym dniem …z każdym dniem będzie mnie mniej, wiec jeśli chcesz mnie zostawić zrób to teraz. Potem będzie już za późno. Ja to zrozumiem. -Jak możesz tak mówić. Przecież ja cię kocham. Na dobre i na złe, w szczęściu, i w chorobie. Pamiętasz? -Pamiętam, ale to tylko słowa – powiedziała smutno i dodała – Nawet nie pojechaliśmy w podróż poślubną. Nic nie zrobiliśmy , a ja umieram. Postanowiłem, że najbliższy miesiąc przeżyjemy, jak najlepiej. Najpierw poszedłem i wykupiłem wycieczkę do Egiptu. Anna zawsze chciała tam pojechać. Chciałem, by znowu była szczęśliwa. Tydzień później siedzieliśmy w samolocie do Egiptu. Po raz pierwszy od tak dawna dostrzegłem uśmiech na jej twarzy. Tak mi go brakowało. Pierwszego dnia pobytu wszystko było genialnie. Wszystko podobało się Ani, poza przyjmowaniem leków, tylko to przypominało jej o chorobie. Wycieczka była udana. Owszem, zdarzały się gorsze dni, ale ten wyjazd dodał jej sił. Sprawił, ze nieśmiało zaczęła się uśmiechać, a w jej spojrzeniu znowu błyszczało światełko, które pokochałem od pierwszego spotkania. Po dwóch tygodniach wróciliśmy do domu. I mimo że los bywa nieubłagany, nie zaprzestaliśmy walki. Było ciężko i strasznie. Spadły na mnie domowe obowiązki i praca, ale nie poddawałem się. Patrzyłem na nią, kiedy spała, wsłuchiwałem się w jej oddech i dziękowałem za każdą wspólną chwilę, każdy moment, kiedy czuła się lepiej. Którejś nocy obudził mnie krzyk, zobaczyłem plamy krwi na pościeli i przeraziłem się. Od razu zadzwoniłem na pogotowie. To, co usłyszałem od lekarza, przeraziło mnie, choć kiedyś skakałbym ze szczęścia. Zastanawiałem się dlaczego teraz, a nie wcześniej. Anna była w ciąży. Nie miała siły się cieszyć, ale wiedziałem, że w środku skacze z radości. Lekarze kazali nam podjąć trudną decyzję, ale ja nie musiałem pytać żony , co postanowiła. Wiedziałem – dla niej teraz dopiero rozpoczęła się walka o każdy tydzień. Po trzech godzinach udało się. Ania urodziła zdrową dziewczynkę. Kiedy wszedłem na salę, gdzie leżała moja żona, oczy zalały mi łzy. Miała zamknięte powieki. Przytuliła do siebie córeczkę. Kazała mi się obok nich położyć. Leżeliśmy we trójkę i czuliśmy się prawdziwą rodziną. Czułem radość i ból jednocześnie. Na dalsza walkę Annie zabrakło sił. Lekarze ostrzegali, że tak będzie. I cały czas twierdzili, że to cud. Według nich to nigdy nie powinno się zdarzyć. Przytuliłem mocno moje dwie dziewczyny, a Ania szepnęła mi do ucha: -Kocham Cię. -Ja też cie Kocham. -Mów to małej każdego wieczoru i opiekuj się nią najlepiej jak potrafisz. Pamiętaj, że jest częścią ciebie i mnie. Zawsze będę przy tobie, zawsze z wami. Jak co tydzień jesteśmy na cmentarzu. Stoimy razem, a Zosia trzyma mnie za rękę. Moja mała córeczka. Znak tego, że ze śmiercią można wygrać.