twarzą w twarz - Publikatornia.pl
Transkrypt
twarzą w twarz - Publikatornia.pl
TWARZ W TWARZ Wiele osób nie wierzy w duchy i mieje si z tych, którzy wierz . Ciekawe, ilu z tych twardzieli odwa yłoby si stan ć twarz w twarz z istot nie z tego wiata? I kto z nich by nie uciekł, ile tylko sił w nogach? ***** Stanisław Ź bczak od dawna chciał kupić dom na wsi. Pracował w fabryce produkuj cej meble okr towe i za kilka miesi cy miał przej ć na wcze niejsz emerytur . Zaplanował sobie, e wtedy sprzeda mieszkanie w bloku w Czarnkowie i staro ć sp dzi wraz z on na wsi, w ród lasów i jezior. Tam mógłby po wi cić du o czasu swojemu hobby, jakim była stolarka, a zwłaszcza wykonywanie mebli w staropolskim stylu. 1 Staszek miał pi ćdziesi t sze ć lat i ciemne, siwiej ce włosy. redniego wzrostu, krepy, nie był szczególnie szeroki w barkach, ale miał bardzo silne ramiona i du e, mocne dłonie. Koledzy z pracy wiedzieli, e nie warto z nim zadzierać, bo r k miał ci k , a ciosy zadawał wyj tkowo szybko i precyzyjnie. W wojsku trenował boks i ci gle potrafił wyprowadzić nokautuj cy cios. Cechował go charakterystyczny ci ki chód i ju z daleka mo na było poznać Staszka po pochylonej, lekko przygrabionej sylwetce i szeroko trzymanych r kach. Miał grubego, sumiastego w sa, czerwonaw skór na twarzy – co niektórzy mylnie brali za dowód nadmiernej skłonno ci do alkoholu – i br zowe, bystre oczy, cz sto sprawiaj ce wra enie lekko wilgotnych. O starym, jeszcze przedwojennym domu w Folsztynie dowiedział si przypadkiem, od kolegi w pracy. Wła ciciel chciał go sprzedać, bo planował przeprowadzić si z cał rodzin na l sk, gdzie znalazł dobr posad w firmie handlowej. Staszek jeszcze tego samego dnia pokonał trzydzie ci kilometrów dziel ce Trzciank od Folsztyna. Źom zrobił na nim dobre wra enie. Nie był zbyt du y, ale solidny, dobrze utrzymany i postawiony na fundamencie wzmocnionym du ymi kamieniami, wybudowany w starym stylu, na planie koła. Miał trzy pokoje, kuchni , łazienk i korytarz, ci gn cy si wzdłu jednej ze cian. W ka dym pokoju były dwie pary drzwi, gdy wszystkie pomieszczenia były przechodnie i dzi ki temu mo na było biegać w kóło po całym domu. Z korytarza wchodziło si do kuchni i jednego z pokoi. Kuchnia znajdowała si na prawo od drzwi i mo na było z niej wej ć do małej łazienki i do du ego pokojuś z tego pokoju do nast pnego, znajduj cego si w rogu budynkuś dalej do kolejnego, najmniejszegoś z którego wychodziło si z powrotem na korytarz. Cena te mu si bardzo spodobała. Trzydzie ci tysi cy to naprawd była okazja, wi c bardzo szybko sfinalizował transakcj i stał si wła cicielem domu. Źziwił si , e warto ć posesji była tak niska, ale dotychczasowy wła ciciel, który mieszkał w Poznaniu, a do Folsztyna przyje d ał tylko latem, wytłumaczył, i opu cił j , bo bardzo mu zale y na czasie. Chciał przeprowadzić si na l sk ju za trzy tygodnie i do tego czasu musiał sprzedać wszystko, czego nie mógł zabrać ze sob . Rozwiał w ten sposób obawy Staszka, który ju zaczynał podejrzewać, e w ofercie musi być jaki haczyk – dług na hipotece lub mo e sprzedaj cy wcale nie jest wła cicielem domu. 2 Stanisław dumny obchodził wkoło swoj now własno ć. Uradowany zakupem nie zauwa ył dziwacznych spojrze mieszka ców wioski przechodz cych obok domu. ***** Źwa dni pó niej urz dził w Folsztynie parapetówk . Zaprosił kilku kolegów z pracy i zapowiadało si na wesoł imprez , choć musiał zostawić w domu chor na gryp on . Była to typowa m ska popijawa – du o niezbyt wyszukanego jedzenia i jeszcze wi cej wódki, której ubywało w szybkim tempie. Jak to zwykle bywa na takich imprezach, rozmawiano o wszystkim i niczym. Była dziesi ta wieczorem i parapetówka trwała w najlepsze. Nagle Henryk, najlepszy kolega Ź bczaka, zwrócił uwag na czarnobiałe, po ółkłe ju zdj cie, wisz ce nad łó kiem i oprawione w br zow , drewnian ramk . Przedstawiało liczn dziewczyn w lubnej sukni i przystojnego, młodego m czyzn w czarnym garniturze. - Co to za ludzie na tym zdj ciu, Staszek? - Nie wiem. Jaka młoda para, jak widać, ale ich nie znam. Mo e tu kiedy mieszkali? - Bardzo ładna dziewczyna. Podoba mi si – stwierdził Andrzej, podchodz c do zdj cia - Nie w tpi – Henryk u miechn ł si do kolego. – Tobie tylko kobitki w głowieĄ - No to, panowie, jeszcze po jednym. Ź bczak nalał wszystkim nast pn kolejk i m czy ni równo podnie li kieliszki z wódk . - Staszek, co ty b dziesz tutaj robił? – spytał żrzegorz. – Przecie tu nie ma adnych atrakcji. Ja tam wol mieszkać w mie cie. W takiej dziurze zabitej dechami jak Folsztyn zanudziłbym si na mierć - Jak to nie ma atrakcji? Widziałem na drodze kilka młodych, bardzo atrakcyjnych dziewczyn – za artował Andrzej. - Nie o to mi chodziło – za miał si żrzegorz. – Ale słuszna uwaga! - Jest tu jedna niew tpliwa atrakcja, ale niebyt przyjemna. Słyszeli cie, chłopaki, o Zakr cie mierci? – spytał Henryk. 3 - Jakim Zakr cie mierci? - zainteresował si nowy wła ciciel domu. - Na drodze do Trzcianki, jakie dwa kilometry od Zielonowa, jest bardzo ostry zakr t w prawo. Prawie pod k tem prostym. Słyszałem, e du o ludzi zabiło si na nim samochodami i motorami. I ponoć wszyscy w nocy. W dzie jako nikt tam nie zgin ł. - Pewnie wszyscy ci zabici byli pijani. Nachlej si i jad do domu. Na tym zadupiu, policja nigdy nie stoi, wi c si nie boj jechać na gazie. – skomentował Staszek - Pewnie, e pozabijali si po pijaku. – zgodził si Henryk. – Przed tym zakr tem jest długa prosta, ka dy tam przydusi, a po wódeczce wiadomo - refleks słabszy. Za pó no zaczn hamować i wtedy nie trudno o nieszcz cie. Na szcz cie dzisiaj po mnie przyjedzie syn, wi c mi to nie grozi – za miał si gło no. - Mnie ju nie nalewajcie – odezwał si Władek. – Wiecie, e przyjechałem motorem. Źo domu blisko, ale jednak mam ju troch w czubie. – A ciebie, Staszek, kto odbierze? - Nikt. Prze pi si tutaj i pojad rano. Władek, zgodnie ze swoj zapowiedzi , ju wi cej nie pił, ale pozostali si nie oszcz dzali i godzin pó niej, gdy sko czyła si wódka, wszyscy byli ju mocno pijani. Kiedy przyjechał syn Henryka, zacz li si egnać. Oprócz ojca zabrał te trzech innych kolegów, wi c gdy du y zegar z kukułk wybił północ, w domu zostali ju tylko Staszek i Władek. W tym momencie zgasło wiatło w pokoju, zaraz lampa zapaliła si z powrotem, by znów zgasn ć i si zapalić. - Co jest, do cholery, z tym wiatłemĄ – krzykn ł Staszek. - Pewnie nawaliło co z elektryk . Źom jest stary, wi c my l , e przewody te s w kiepskim stanie. Mo e si upalił jaki drut i raz jest styk, raz nie i dlatego lampa miga – powiedział Władek. - Mo e i masz racj ? Jutro musz to naprawić. Lampa przez chwil wieciła, a potem znów kilka razy sama zapaliła si i zgasła. Staszek pstrykn ł wył cznik w cianie, eby wiatło ju si nie zapalało, bo to migotanie zacz ło go ju denerwować. Pijani m czy ni przestali zwracać uwag na lamp i siedzieli chwil w ciemno ci. żdyby spojrzeli na ni jeszcze raz, zauwa yliby, e stary, siedmioramienny yrandol wolno obracał si zgodnie ze wskazówkami 4 zegara, pó niej zatrzymał si na moment i zacz ł wirować w przeciwnym kierunku, choć nikt go nie dotykał. - No, Staszek, to ja jad – Władek podał r k gospodarzowi. - Tylko uwa aj, Władziu. Zwłaszcza na tym cholernym Zakr cie mierci. Staszek zgasił wiatło i wyszli przed dom. Władek chwycił motor za kierownic i razem podeszli kilkadziesi t metrów piaszczyst drog do asfaltowej szosy. Władek wsiadł na wuesk , kopn ł starter, zało ył kask, zapalił wiatło i wolno odjechał. Staszek odwrócił si w stron domu i zamarł. Pami tał, e wychodz c wdusił wył cznik wiatła, a teraz widział w oknie pokoju, w którym przed chwil siedzieli, jakie niezwykłe, upiornie białe wiatło. Podszedł bli ej i wtedy zauwa ył, i kto stoi przy oknie. Nagle zrobiło mu si zimno. Tu za firank tkwiła wysoka, szczupła postać odziana na biało. Skrywała twarz w cieniu i nie mógł okre lić, czy był to m czyzna czy kobieta. - Cholera jasna! – zakl ł gło no. – Ledwo kupiłem dom, a tu ju złodziejĄ I co to za dziwne wiatło? Cofn ł si do samochodu i wyj ł z baga nika du y klucz nasadowy do kół. - Ja ci zaraz przegoni , chuliganie… – mrukn ł pod nosem. Rozw cieczony wbiegł do domu, zatrzaskuj c za sob drzwi. Wpadł do pokoju, w którym jeszcze niedawno popijał z kolegami. W tym momencie po przeciwnej stronie pomieszczenia mign ło mu co białego i zatrzasn ły si drzwi. Lampa zapaliła si i zacz ła si obracać. Trzymaj c w r ku klucz, maj cy mu posłu yć za bro , dopadł do drzwi goni c intruza. żdy je otworzył i wbiegł do nast pnego pokoju, kto z hukiem zamkn ł drugie drzwi. Staszek kontynuował po cig za osobliw jasn postaci . Ci gle był o krok za wolny, by dojrzeć, kogo gonił. Co wbiegł do kolejnego pomieszczenia, kto wła nie po drugiej stronie zatrzaskiwał drzwi. Czasem tylko przez ułamek sekundy mign ło mu co jasnego, przypominaj cego biał sukni lubn . Uciekinier miał si przera liwie i gło no, a potem wył op ta czo i upiornie zawodził. Lampy w całym domu same zapalały si i gasły, kr c c si powoli, popychane jak tajemnicz sił . Stanisław był ju zm czony bezskutecznym po cigiem i bliski obł du. Nie rozumiał, dlaczego kto bawi si z nim w berka, biegaj c po całym domu, zamiast uciec na dwór. W ko cu wpadł na pomysł, e 5 zmyli uciekiniera. Wbiegł do kolejnego pokoju i znów drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia gło no si zatrzasn ły. Wtedy zmienił kierunek po cigu i cofn ł si do kuchni. Źopadł do drzwi prowadz cych na korytarz. Szarpn ł za klamk , chc c złapać intruza na korytarzu. Wiedział, e uciekinier musiał wbiec do niego, opuszczaj c pokój. Klamka nawet nie drgn ła. Poło ył klucz na stole. Chwycił obiema dło mi i nacisn ł z całej siły. Klamka nie opadła nawet o milimetr. - Cholera! Gnojek trzyma z drugiej strony! – krzykn ł. Uwiesił si na klamce całym ci arem. Siłował si chwil , ale bez rezultatu. Nagle drzwi prowadz ce z kuchni do pokoju same zatrzasn ły si z hukiem. Lampa pod sufitem kilka razy zapaliła si i zgasła. To jeszcze bardziej rozw cieczyło Staszka. Wzi ł klucz i jednym uderzeniem zbił arówk . - Źorw ci , złodzieju. A wtedy policz ci wszystkie ko ci, tak, e mnie popami taszĄ W tym momencie skrzypi c otworzyły si drzwi do pokoju i ciemno ci panuj ce w kuchni roz wietliła blada, upiorna po wiata. Staszek skoczył w jej kierunku, ale zatrzasn ły mu si przed nosem. Znów bezskutecznie siłował si z klamk , słysz c zza drzwi drwi cy, przera aj cy chichot. Po kilku sekundach klamka ust piła i wtedy Staszek błyskawicznie wpadł do pokoju. Źrzwi natychmiast zatrzasn ły si za nim, tak samo jak te prowadz ce do nast pnego pomieszczenia. Źoskoczył do nich, jednak nie mógł ruszyć klamki. - Znów trzymasz, sukinsynu. Silny jeste , ale na mnie za słabyĄ – krzykn ł. Pu cił klamk i jednym skokiem dopadł do drzwi prowadz cych do kuchni. Równie nie mógł ich otworzyć. - Cholera, co jest? – wysapał zdenerwowany. - Przecie to niemo liwe, eby tak szybko przebiegł wkoło przez pokój, korytarz i kuchni , eby przytrzymać klamk . Mo e jest ich dwóch? Siłował si na zmian to z jedn klamk , to z drug , ale bezskutecznie. Nagle okno otworzyło si na o cie , jakby popchn ł je pot ny podmuch wiatru. Staszek spojrzał na drzewo rosn ce koło domu – była bezwietrzna pogoda i nie poruszały si nawet najmniejsze gał zki. Zanim doszedł do okna, samo zatrzasn ło si , a za drzwiami dobiegło go wycie, w którym było równocze nie co ludzkiego i 6 zwierz cego. Zapalił wiatło, ale lampa natychmiast zgasła. Znów zapalił i znów po sekundzie wiatło zgasło. To za jednymi to za drugimi drzwiami słyszał mro cy krew w yłach chichot, wycie i zawodzenie. Staszek nie nale ał do strachliwych, ale czuł, jak włosy stoj mu d ba. Pomimo wypitej wódki miał wra enie, e jest całkowicie trze wy. Pomy lał, e dłu ej tego nie wytrzyma i wyjdzie z tego przekl tego domu przez okno. W tym momencie zegar wybił godzin pierwsz . żło ny chichot dobiegaj cy zza drzwi zamarł jak no em uci ł. Źrzwi po obu stronach pokoju otworzyły si , a blada po wiata gdzie znikn ła. Staszek otarł z czoła zimny pot i zapalił wiatło. Spojrzał si na lamp , spodziewaj c si , e zaraz zga nie, ale nic takiego si nie stało. Cholera jasnaĄ Nie ma mowy, ebym tutaj spałĄ – krzykn ł - A niech mnie nawet policja złapie, jad do domuĄ ***** Na drugi dzie była niedziela i Staszek obudził si dopiero o dziesi tej, choć nigdy nie spał dłu ej ni do ósmej. Wła nie jadł z on niadanie, gdy zadzwonił telefon. - Słucham? - powiedział do słuchawki. - Cze ć, tu WładekĄ - Cze ć. Co si stało? Masz jaki inny głos. - Miałem wypadek na motorze. Jestem teraz w szpitalu. - Wypadek? Gdzie? - A na tym cholernym Zakr cie mierciĄ Staszek poczuł, e pot wyst pił mu na czoło. - Co ty powiesz! – Ź bczak był wyra nie zdziwiony i zaskoczony. - Jak si czujesz? Nic ci nie jest? - Mam złaman nog i dwa ebra. - O, choleraĄ Jak to si stało? - Wczoraj, jak wracałem od ciebie, zobaczyłem co na zakr cie i tak si przestraszyłem, e chciałem zawrócić. Wcisn łem hamulec i – nie wiem, jak to si stało – wpadłem do rowu. Połamałem si i do tego rozwaliłem cały motor. - Czego si tak wystraszyłe ? Ź bczak otarł czoło i w napi ciu oczekiwał na odpowied , czuj c pot spływaj cy po plecach. 7 - A bo ja wiem czego? Zobaczyłem co dziwnego i niesamowitego. Jaka biała postać stała na rodku jezdni i wyła jak nieboskie stworzenie – głos Władka był dr cy i nienaturalnie chrapliwy. - Biała postać? – Staszek przypomniał sobie wczorajsz koszmarn noc w Folsztynie. - Tak. Nie wiem, byłem pijany. Mo e mi si tylko wydawało? A mo e to był tylko jaki niespotykany rodzaj mgły? Ale mówi ci stary, jeszcze nigdy si tak nie bałemĄ - Jak wygl dała ta postać? - Niby jak kobieta, ale tak jako przera liwieĄ Ubrana była jak panna młoda - w biał sukni lubn z długim welonem, ale jej ciało wygl dało niesamowicie, jakby było ze skł bionej mgły albo z jasnego, g stego dymu. Twarzy nie widziałem, bo była zacieniona w jaki niezwykły sposób. Błyskała tylko z bami, jakby nie miała warg. - Nie opowiadaj mi takich bzdur! – Staszek fukn ł na koleg , ale pod wiadomie czuł, e Władek mo e mówić prawd . Nagle zaschło mu w gardle i zrobiło si bardzo gor co. - Niby najmniej wypiłe – beształ go, nie chc c pokazać koledze, e te si przestraszył - a okazuje si , e byłe z nas najbardziej nar banyĄ Panna młoda o północy w lesie na zakr cie? Puknij si w łebĄ I z tego, co wiem, to panny młode nie wyj jakby je zarzynano! Nie wiem, stary, nie mam poj cia, co to byłoĄ Ale co jest nie tak z tym zakr tem. Nie gniewaj si , ale ju mnie nie namówisz na adn popijaw w Folsztynie. ***** W nast pnym tygodniu Stanisław z on codziennie przyje d ał do domu w Folsztynie, by go troch wyremontować i odnowić przed przeprowadzk . Nie wydarzyło si nic niepokoj cego i w ko cu zacz ł my leć, i na parapetówce po prostu przesadził z wódk i miał jakie pijackie zwidy. Nic nie powiedział onie o tajemniczym intruzie, którego w nocy gonił po całym domu. Halina nale ała do strachliwych kobiet, wi c nie chciał jej niepokoić bez powodu. Zastanawiało go to, e s siedzi przechodz cy koło jego nowego domu spogl daj na niego drwi cym wzrokiem, gło no go pozdrawiaj , 8 a potem cicho szepcz mi dzy sob , nerwowo zerkaj c na dom i odchodz c szybkim krokiem. - Jacy dziwni ludzie tu mieszkaj – pomy lał sobie. Troch zmienił zdanie, gdy w pi tek odwiedził go Mikołaj, miejscowy le niczy, stary kolega jeszcze z czasów, gdy Staszek chodził do zawodówki w Trzciance. Nie widzieli si kilka dobrych lat i Staszek nawet nie wiedział, e Mikołaj, który przedtem mieszkał w J drzejewie, przeprowadził si do pobliskiego Zielonowa. Le niczy był przystojnym, do ć wysokim, szczupłym blondynem. Miał mał , spiczast bródk , szybkie, troch nerwowe ruchy i plam po oparzeniu nad prawym okiem. Le niczy przyszedł z półlitrówk wódki, chc c porozmawiać przy czym mocniejszym o starych, dobrych czasach, ale Staszek grzecznie odmówił picia, bo chciał na noc wrócić do domu. - Jeszcze b dziemy mieli niejedn okazj wypić – powiedział Staszek. - A co by powiedział na polowanie? Poszliby my jutro w nocy – zaproponował le niczy. – Spadł pierwszy nieg, b dzie dobrze widać lady zwierz t. Mo e uda si ustrzelić jakiego jelenia albo dzika? - No, nie wiem… - Zgód si , zobaczysz, e fajnie sp dzimy czasĄ Nie lubi sam chodzić na polowania. Źam ci strzelb z noktowizorem, we miemy wódk i kiełbas na zagryzk . Pami tam, e w szkole byłe najlepszy w klasie w strzelaniu z wiatrówki, wi c mo e trafisz jak grubsz zwierzyn ? - No dobra, pójd z tob – Ź bczak u miechn ł si szeroko. - A tak nawiasem mówi c, chyba wiesz, e kupiłe dom, w którym straszy? - Nie opowiadaj mi takich głupot. Źuchów nie ma – odpowiedział spokojnie, bacznie przypatruj c si koledze. - To wcale nie s głupoty. Ale jak mi nie wierzysz, to twoja sprawa. ***** Nazajutrz, gdy zacz ł zapadać zmrok, Staszek Ź bczak i le niczy Mikołaj weszli w las, wypatruj c na niegu ladów grubszej zwierzyny. 9 Ksi yc był w pełni i w jego srebrnym wietle przysypane niegiem sosny wygl dały pi knie i tajemniczo. Polowanie nie szło najgorzej - Mikołaj zabił lisa i trzy zaj ce, a Staszek dwa szaraki. Jednak nie trafił im si ani aden jele , ani dzik, na co najbardziej liczyli. Zbli ała si północ, gdy le niczy przez noktowizor wypatrzył dorodnego jelenia. Pokazał gestem towarzyszowi, by zachował cisz i podał mu noktowizor. Staszek podziwiał przez chwil imponuj ce poro e zwierz cia. Potem ruszył w lad za le niczym, który chciał zaj ć jelenia od zawietrznej. żdy zbli yli si do niego na niecałe pi ćdziesi t metrów, Mikołaj stan ł, podniósł strzelb z noktowizorem, chwil celował, a w ko cu wypalił. żłuchy huk rozniósł si po lesie, a rogacz padł na bok z przestrzelonym sercem. Kiedy do niego podeszli, ju nie ył. Usiedli na jeszcze ciepłym zwierz ciu, wyj li piersiówki i ka dy wypił kilka łyków wódki, zagryzaj c kiełbas . Potem Mikołaj wstałŚ - Id załatwić du potrzeb . e te człowiekowi musi si zachcieć w takim momencie… Poczekasz tutaj? - Jasne. Rozgrzej si troch wódeczk . Mikołaj odszedł i po chwili znikn ł mu z oczu, bo wzrok nie si gał zbyt daleko w słabym, srebrzystym wietle. Staszek spojrzał na wielki, okr gły ksi yc i w tym momencie usłyszał ciche wycie gdzie w oddali. - Cholera jasna, to chyba nie był wilk? Przecie w tej okolicy nie ma wilków… - spojrzał na zegarek i mrukn ł. – Źokładnie północ – godzina duchów. Źo tego pełnia ksi yca, gdzie w pobli u wyje wilk, a ja siedz sam w rodku lasu na zabitym jeleniu. Ponuro tu jako … Nieciekawa sytuacja… Co ten Mikołaj tak długo robi? Ju przecie powinien si załatwić... Niespodziewanie zerwał si porywisty, zimny wiatr. Nagle zrobiło si du o ciemniej, a nisko nad ziemi pojawiła si g sta mgła. Znów spojrzał w kierunku ksi yca – był teraz niemal w cało ci zasłoni ty du chmur . Staszek zadr ał z zimna i wstał, eby si rozgrzać. Rozejrzał si dookoła wypatruj c towarzysza nocnej eskapady, ale nigdzie nie było go widać. Zawołał dono nym głosem. - Mikołaj, idziesz ju ?Ą - Staszek! – usłyszał krzyk z przeciwnej strony do tej, w któr oddalił si le niczy. 10 - Co? Chod tutajĄ - StaszekĄ Chod Ą Chod do mnieĄ Chc c nie chc c Ź bczak poszedł w kierunku głosu. Przeszedł około pi ćdziesi ciu metrów, gdy znów usłyszał wołanie, tym raz z jeszcze wi kszej odległo ci ni poprzednio. - Staszek! Staszek! Szybciej! - Stój, do jasnej choleryĄ – odkrzykn ł. – żłupka sobie ze mnie robisz?Ą Przesta si wydurniać, bo to nie jest mieszneĄ Nie usłyszał odpowiedzi. Pobiegł w kierunku, z którego usłyszał wołanie. Przedarł si przez g sty zagajnik, rozejrzał si , ale nadal nigdzie nie było widać kolegi. - MikołajĄ żdzie jeste , do jasnej choleryĄ - Tutaj, StaszekĄ TutajĄ Chod Ą Przeszedł jeszcze kawałek i stan ł bezradnie na rodku du ej polany. - Natychmiast przesta Ą Nie baw si ze mn w chowanegoĄ - Staszek! Dlaczego nie czekałe na mnie przy jeleniu? – usłyszał głos le niczego z kierunku, z którego najmniej si tego spodziewał, czyli z tyłu. Odwrócił si , a Mikołaj doszedł do niego, zasapany. - Źlaczego nie czekałe ? – le niczy ponowił pytanie. - Jak to dlaczego? – Staszek był bardzo zdziwiony i poirytowany. Przecie sam krzyczałe , ebym poszedł za tob , wi c poszedłemĄ A ty wyci gasz mnie, nie wiadomo po co, kilkaset metrów w las, a teraz pytasz, dlaczego nie czekałem?Ą - Co ty gadasz, kolego? Wcale ci nie wołałem. To ty wrzeszczałe za mn Ą Ju my lałem, e co ci si stało. Krzyczałe do mnie, a zamiast podej ć, cofn łe si w gł b lasu, a potem jeszcze skr ciłe w bok i zacz łe uciekaćĄ Co maj znaczyć te głupie zabawy? - O czym ty mówisz? Ja ci nie wołałem, to ty darłe si do mnie, jakby co ci si stałoĄ - Przecie gdybym do ciebie krzyczał, to bym si do tego przyznał, nie? Słyszałem wyra nie, jak si wydzierałe Ś „MikołajĄ Chod Ą Chod szybko do mnieĄ” Spojrzeli na siebie zupełnie zdezorientowani. Stali chwil w milczeniu, a w ko cu odezwał si le niczyŚ - A mo e jest tu kto trzeci, kto nas wywołał, eby odci gn ć od jelenia? 11 - Kto? Chyba poznałbym po głosie, gdyby to nie ty krzyczał? - Nie wiem kto. Mo e jaki kłusownik. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Wracajmy do jelenia. Wrócili po ladach Staszka do miejsca, gdzie zostawili zabite zwierze, ale jelenia tam nie było. Był tylko du y lad na niegu znikaj cy mi dzy drzewami. - Zobacz! – Mikołaj pokazał na trop. – Kto t dy ci gn ł zwierzaka. Musi być bardzo silny albo jest ich kilku. Ruszyli wzdłu ladu, który kluczył mi dzy drzewami i krzakami. Szli szybkim krokiem, maj c zamiar dogonić kłusownika. Jednak po kilkuset metrach trop nagle urwał si , jakby jele zapadł si pod ziemi lub uniósł si w powietrze. - Co jest, do jasnej cholery! - krzykn ł Staszek. – żdzie si podział ten cholerny jele ? Z krzaków odpowiedział mu gło ny, upiorny chichot. Trwał co najmniej kilkadziesi t sekund i brzmiał tak, jakby kto naigrywał si z tego, e zdołał ich oszukać. Stanisław poczuł, jak ze strachu serce podchodzi mu do gardła. Przysi głby, e ten kpi cy, okrutny, nieludzki miech wydobywa si z tych samych ust, co niesamowity chichot słyszany tydzie temu w domu w Folsztynie. Nie wytrzymał i strzelił kilka razy w krzaki, w których kto lub co wyra nie z nich szydziło. Koszmarny rechot nie ustał, a po chwili dobiegał ju z przeciwnej strony. Pó niej zacz ł si oddalać, a w ko cu urwał si nagle. Las wokół nich milczał jak zakl ty. - Wiesz co, Mikołaj? – Staszek spojrzał na towarzysza. – Mam ju do ć tego polowania. - Ja te – odpowiedział le niczy. - Wracamy do domu! ***** Po tej przygodzie Staszek pojawił si w Folsztynie dopiero tydzie pó niej. Przyjechał razem z on . Halina myła podłogi i okna, a on naprawiał rozwalaj cy si płot. Zastanowiło go kilka drobnych szczegółów. Były to błahe, ale daj ce do my lenia sprawy. Sok, który podczas ostatniej wizyty postawił na stole w kuchni, znalazł w pokoju. Nie mogła tego zrobić ona, bo to Staszek otwierał drzwi do mieszkania i pierwszy wszedł do kuchni. Przysi głby, e pozamykał wszystkie okna na klamk , a tymczasem jedno z nich było tylko przymkni te. Wiatr 12 raczej nie otworzyłby du ego, ci kiego okna, zamkni tego na klamk . Najbardziej zdziwiło go, e zostawił łó ko starannie zasłane i przykryte wygładzon na równo narzut , a dzisiaj była ona pomarszczona, a poduszka i pierzyna miała du e wgniecenie, jakby kto na nim spał. - Co jest, do cholery? – mrukn ł do siebie. – Przecie nie jestem taki stary i wiem, w jakim stanie zostawiłem dom. Kto tu przychodzi pod moj nieobecno ć czy co? Staszek nic nie powiedział onie o swoich spostrze eniach, bo pomy lał, e i tak by nie uwierzyła, a jeszcze nawymy lała mu od starego głupka. Jednak postanowił co sprawdzić. żdy ju zbierali si do wyjazdu i ona wyszła na dwór, w futrynie drzwi mi dzy pokojem a kuchni rozwiesił kilka bardzo cienkich nitek, niemal niewidocznych gołym okiem. Jedn zamocował na wysoko ci stu sze ćdziesi ciu pi ciu centymetrów, a ka d nast pn o pi ć centymetrów wy ej. Nie było obawy, e ona zerwie nitki, bo miała niewiele ponad metr pi ćdziesi t wzrostu, a Staszek pami tał, by przechodz c przez drzwi lekko si pochylać, eby nie zerwać tej najni szej. żdy zacz li zbierać si do domu, on wysłał do samochodu, a sam, zamykaj c drzwi wej ciowe, wsadził r k przez szpar mi dzy drzwiami i futryn i oparł miotł o drzwi od rodka korytarza. Kilka dni pó niej przyjechał bez ony. Ostro nie odchylił drzwi wej ciowe, eby nie przewrócić miotły, a potem wsadził r k w szczelin . Macał szukaj c jej, ale r ka bł dziła tylko bezskutecznie po drzwiach. Odchylił je mocniej i zauwa ył miotł le c na podłodze około metr od drzwi. - CholeraĄ Znów kto tu byłĄ Po co kto tu ci gle przychodzi? Przecie w tym domu nie ma nic prócz łó ek, szaf i krzesełĄ Sprawdził nitki na futrynie. Źwie dolne były zerwane, co oznaczało, e przez drzwi przechodził kto o wzro cie mi dzy metr siedemdziesi t a metr siedemdziesi t pi ć, a wi c wy szy od niego. Wpadł do sypialni i od razu zauwa ył, e znowu pierzyna, poduszka i narzuta s w nieładzie, a do tego jedno z krzeseł było odsuni te. - O nie! – krzykn ł. – Nikt nie b dzie mi si kr cił po domu. Tydzie nie b d spał, a złapi tego włamywaczaĄ Zadzwonił do ony i powiedział jej, e prze pi si w Folsztynie i do domu wróci dopiero rano. Potem poszedł kupić co na kolacj . żdy wychodził ze sklepu, zaczepił go starszy m czyzna, stoj cy na chodniku z piwem w r ce. 13 - To pan kupił t chat ? – troch bełkocz c wskazał butelk na widoczny st d dom Staszka. - Tak, a dlaczego pan pyta? - Po co e pan j kupił? – pijak wyszczerzył krzywe, popsute z by w brzydkim u miechu. - Jak to - po co? Wyremontuj dom i przeprowadz si do niego z on na wiosn . Czemu pan pyta? – Staszek był ju troch zirytowany w cibstwem nieznajomego. - Bo si dziwi . I to bardzo. Nikt panu nie mówił, e tam straszy? - Straszy? - Staszek u miechn ł si niepewnie. Nieznajomy był ju drug osob , która mu o tym wspominała. - Pewnie, e takĄ A jak pan my lisz - dlaczego niby ta chałupa była taka tania, co? Bo nikt nie chciał w nim mieszkaćĄ - A co tam straszy? – nowy wła ciciel posesji zacz ł brać powa niej słowa swojego rozmówcy. - Źuch młodej Niemki, która mieszkała tam w czasie wojny. Ruskie j zam czyły na mierć, jak szły na Berlin. Teraz biega po chacie, krzyczy, wyje, mieje si jak op tana. - To jakie bzduryĄ Nie wierz w duchy – Ź bczak był wyra nie zdenerwowany. - Nie wierzy pan? To jeszcze uwierzy. Pozb d si pan tej chaty jak najszybciej. Źobrze radz Ą – starszy m czyzna powiedział to z min człowieka, który wszystko wie najlepiej, a potem wypił kilka łyków piwa z butelki. ***** Staszek zjadł kolacj , ale nawet nie ruszył piwa, które kupił sobie na wieczór. Postanowił, e b dzie całkowicie trze wy, gdy dojdzie do spotkania z włamywaczem. żdy zegar wybił dwudziest trzeci trzydzie ci, obszedł cały dom, dokładnie pozamykał okna i powykr cał arówki z lamp, pami taj c, co si działo ze wiatłem po parapetówce. Otworzył drzwi mi dzy korytarzem i kuchni i usiadł w ciemnym rogu jadalni. W r ce trzymał gruby, metalowy pr t metrowej długo ci, zako czony ostrym szpikulcem. żdy wybiła północ, przeszył go tłumiony przedtem strach. Chwil pó niej otworzyły si drzwi wej ciowe. Zerwał si na nogi, ciskaj c mocniej pr t. Źrzwi zamkn ły si i zobaczył jak szczupł , biał , 14 zamazan i na wpół przezroczyst postać, wygl daj c tak, jakby była utkana z mgły. Nie wierzył własnym oczom, bo spodziewał si człowieka, a to, co widział, nie mogło nim być. Mimo zaskoczenia i strachu skoczył do drzwi. Był ju metr od nich, gdy zatrzasn ły si z hukiem. Chwycił za klamk , ale nie mógł jej nawet ruszyć. Szarpał z całych sił, jednak bezskutecznie, jakby trzymała j z drugiej strony jaka ogromna siła. W ko cu pu cił klamk i podbiegł do drugich drzwi, prowadz cych do pokoju. Tak jak my lał – ich te nie dało si otworzyć. Wtedy usłyszał hałas na korytarzu. żło ny stukot wielu par ci kich butów przypominało mu tupot wojskowych oficerek. Odgłosy dochodz ce zza drzwi brzmiały tak, jakby przez korytarz przeszedł kilkunastoosobowy oddział ołnierzy. Potem usłyszał gło ne trza ni cie drzwiami, wysoki, rozdzieraj cy uszy krzyk kobiety pla ni cie, jakby kto został spoliczkowany. Krzyk ustał. Kto został rzucony na łó ko, bo słychać było głuchy odgłos i j kni cie spr yn. - Krasiwaja dewuszka, ocien krasiwaja!1 – powiedział kto po rosyjsku grubym, tubalnym głosem. - Ne boites, dewuszka! My budem tebja tolko lyubvi i laskat! Posmotret kak horoszo mo et tebja zdelat ruski soldat!2 - Nein!!! – kobieta krzykn ła wniebogłosy. - Da, da! Budet tebja iz nam horoszo kak w nebo!3 Kobieta znów rozpaczliwie wrzasn ła, a po chwili jej krzyk został stłumiony. Zza drzwi słychać było poj kiwanie, posapywanie, miechy, przekle stwa, miarowy, jednostajny odgłos spr yn i trzeszczenie łó ka oraz tupanie ci kich butów, jakby po pokoju chodziło wiele osób. Pó niej trzasn ły drzwi wej ciowe, usłyszał szybkie kroki na korytarzu i trza niecie drzwiami pokoju. Kto krzykn ł z ogromn w ciekło ci w głosie, ale Staszek nie zrozumiał go w wrzawie panuj cej zza drzwiami. Potem usłyszał odgłos uderze i kilka ciał zwaliło si ci ko na podłog . Słyszał głuche ciosy, jakby wiele osób równocze nie trzepało dywan i wrzask m czyzny. Chwil potem krzyk zamarł i znów był słychać zduszone j ki, „Ładna dziewczyna, bardzo ładnaĄ” „Nie bój si , dziewczynoĄ B dziemy ci tylko kochać i pie cićĄ Zobaczysz, jak dobrze mo e ci zrobić ruski ołnierzĄ” 3 „Tak, takĄ B dzie ci z nami dobrze jak w niebieĄ” 1 2 15 posapywania i trzeszczenie łó ka. Trwało to prawie godzin . Staszek my lał ju , e oszaleje. Z s siednim pokoju dochodziły odgłosy, jakby tłum m czyzn gwałcił kobiet , a on był uwi ziony w kuchni jak w klatce i nic nie mógł zrobić. W ko cu kto powiedziałŚ - Ostawte je. Ona u e net w iwych.4 Potem usłyszał tupot nóg na korytarzu i zapadła cisza. Staszek odczekał chwil , a potem ostro nie nacisn ł na klamk . Poddała si bez oporu, wi c otworzył drzwi i zamarł. Metr od progu stała tyłem do niego szczupła dziewczyna w przezroczystej białej sukni. Chciał co powiedzieć, ale głos zamarł mu w gardle. Odchrz kn ł, a wtedy dziewczyna odwróciła si w jego stron . Oblał go zimny pot i zacisn ł z by, eby nie krzykn ć. Źziewczyna miała twarz rozkładaj cego si trupa, na której widniał grymas niezmierzonego bólu. U miechn ła si do niego, a wtedy zadr ał ze strachu – w yciu nie widział równe makabrycznego u miechu, gdy dziewczyna nie miała warg, a du e, spróchniałe i krzywe z by kojarzyły mu si bardziej z wampirem ni z człowiekiem. Mrukn ła do niego jedynym swoim okiem, tkwi cym w gł bokim oczodole i przera liwie zachichotała. Spu cił wzrok, by nie patrzeć na jej zmasakrowan twarz i wtedy zauwa ył, e po jej długich, bardzo szczupłych nogach spływa ciemna, g sta krew i kapie na podłog , tworz c du kału . Upiór zrobił krok w jego kierunku i wyci gn ł r k . Staszek cofn ł si , mocno ciskaj c w r ku stalowy pr t. Uderzył o co plecami i odruchowo odwrócił si . Krew zmroziła mu si w yłach. Za nim stał wysoki, szczupły m czyzna w czarnym garniturze i z zakrwawion siekier w r ku. Jego twarz była strasznie zmasakrowanaŚ opuchni ta i pokrwawiona, z wisz cymi du ymi płatami skóry i ranami gł bokimi a do ko ci. żdy mrugn ł jednym okiem i wyci gn ł dło , Staszek odskoczył na bok i oparł si plecami o cian , podnosz c pr t. M czyzna zignorował go. Podszedł do dziewczyny, wzi ł j za r k i weszli do pokoju, zostawiaj c za sob lady krwi, która ci gle kapała du ymi kroplami z siekiery i nóg kobiety. Staszek stał nieruchomo i patrzył, jak m czyzna nami tnie całuje trupi twarz dziewczyny, jakby nie zauwa aj c jej makabrycznego wygl du i tego, e nie ma ona warg. Potem upiór doprowadził do łó ka swoj kochank . Źziewczyna poło yła si , zadarła sukienk i szeroko rozło yła nogi. Chwyciła 4 „Zostawcie j . Ona ju nie yje.” 16 m czyzn za r k i przyci gn ła do siebie. Ten poło ył si na niej i zacz li si nami tnie całować, sapi c i poj kuj c. żdy zegar zacz ł wybijać pierwsz godzin , upiorny kochanek wstał i wzi ł swoj partnerk na r ce. Odwrócił si w stron Staszka, wyszczerzaj c z by w przera aj cym u miechu. Nios c dziewczyn , przeszedł obok Staszka, niemal tr caj c go barkiem. Kobieta miała si gło no i chrapliwie, spogl daj c na Staszka i wykrzywiaj c w upiornej parodii u miechu, a z jej ud ci gle kapała krew du ymi kroplami, rozbryzguj c si na podłodze. Chłopak wyniósł sw partnerk na podwórko, zamykaj c drzwi nog i wyj c jak wilk do ksi yca. Kiedy zabrzmiało ostatnie, pi te uderzenie, w domu nie było ju nikogo poza nim. Stanisław dopadł do okna, ale ju ich nie zauwa ył. Znikn li, jakby rozpłyn li si w powietrzu. M czyzna odczekał chwil , a uspokoiło mu si t tno, a potem wszedł do pokoju. Wkr cił arówk i zapalił lamp . żdy wiatło zalało pokój, mógł si dokładnie przyjrzeć strasznemu bałaganowi – wszystkie krzesła były poprzewracane, zakrwawione prze cieradło podarte i rozrzucone, a poduszka i kołdra le ały na podłodze, brudnej od licznych ladów butów. Po wcze niejszych prze yciach zupełnie nie miał ochoty na sprz tanie pokoju. Zamkn ł drzwi i zgasił wiatło. żdy wychodził z domu do samochodu, w oknie s siedniego domu błysn ły mu białka ciekawskich oczu, a potem zauwa ył ruch firanki. S siedzi musieli dobrze wiedzieć, co wyczynia si w starym, poniemieckim domu. Halina bardzo si zdziwiła, gdy o wpół drugiej w nocy do mieszkania wszedł jej m . Staszek był blady jak ciana i miał m tny, osobliwy wyraz oczu. - A ty co? – spytała. – Przecie dzwoniłe , e b dziesz spał w Żolsztynie. Wygl dasz, jakby zobaczył mierć! ***** W pi tek po pracy Staszek szybko zjadł obiad i pojechał do Zielonowa. ona chciała mu towarzyszyć, ale wykr cił si wymówk , i idzie na wódk do le niczego i przyjedzie dopiero rano, wi c i tak musiałaby spać sama w pustym domu. Staszek bynajmniej nie planował wizyty u le niczego. Folsztyn nale ał do parafii w Zielonowie, wi c pojechał do tamtejszego domu 17 parafialnego. Chciał porozmawiać z miejscowym proboszczem. Ksi a s znani z dokładnie prowadz cych akt, wi c łatwo b dzie mógł sprawdzić, kto i kiedy mieszkał w jego domu. Miał te nadziej , e dowie si czego wi cej o dramatycznych wydarzeniach w jego nowym domu, zwłaszcza, i w małych miejscowo ciach to wła nie ksi dz jest najlepszym ródłem wiedzy na wszystkie miejscowe tematy. Zadzwonił do drzwi domu parafialnego, ale nikt mu nie otworzył, wi c w poszukiwaniu proboszcza wszedł do pobliskiego, niewielkiego ko ciółka. Ciemno ci w jego wn trzu były roz wietlane tylko przez słabe wiatło z trudem przedostaj ce si przez małe, niebieskoczerwone witra e. Nie zauwa ył, eby kto był w rodku, wi c krzykn łŚ - Halo, jest tu kto ? Prosz ksi dza, jest tam ksi dz? Ju chciał wyj ć, gdy usłyszał kroki dobiegaj ce od starego, drewnianego ołtarza. W jego kierunku szedł stary, podpieraj cy si lask m czyzna w sutannie. Wygl dał na około osiemdziesi t lat, był siwy jak goł bek i mocno przygarbiony. Staszek podszedł do niego i przywitałŚ - Niech b dzie pochwalonyĄ - Na wieki wieków amen. - Wiem, w jakiej sprawie pan przyszedł – powiedział staruszek. – Usi d my w ławce i porozmawiajmy… Chodzi panu o dom, który pan kupił od Poznaniaka. – powiedział proboszcz, mierz c go wzrokiem zza grubych szkieł okularów. - Tak, dokładnie. Sk d ksi dz wie? Staszek z uwag wpatrywał si w pomarszczon twarz ksi dza. Zauwa ył, e starzec ma poni ej lewego k cika ust ciemn myszk wielko ci dziesi ciogroszówki i du brodawk na czole. - Nie trudno si domy lić. Od wielu lat ludzie opowiadaj , e ten dom jest nawiedzony. aden z poprzednich wła cicieli nie wytrzymał w nim dłu ej ni tydzie . Ponoć kto lub co chodzi w nocy po domu, słychać jakie wrzaski, j ki, miechy, tupot ci kich butów. W ogóle ludzie mówi , e dziej si tam dziwne rzeczy. - Ludzie mówi ... A ksi dz nie wie, co tam si wyprawia? - Nie wiem. Nigdy przecie tam nie spałem. Jako ksi dz nie powinienem wierzyć w takie rzeczy, ale wydaje mi si , e po tym, co kiedy wydarzyło si w tym domu, mog si tam teraz 18 dziać niesamowite historie. Wyrz dzona krzywda zawsze pozostawia po sobie jaki lad, a olbrzymie zło mo e nawet być widoczne po wielu latach. Na chwil zapadło milczenie. Stanisław potarł czoło, a potem powiedział cichym głosemŚ - Słyszałem, e w czasie wojny Rosjanie zam czyli w tym domu na mierć jak Niemk . - Tak, zam czyli, przekl te bydlakiĄ Było to sze ćdziesi t lat temu, miałem wtedy osiemna cie lat, a pami tam wszystko jak dzi Ą W tym domu mieszkało młode niemieckie mał e stwo, pa stwo Klause. Wtedy w Folsztynie co trzeci to był Niemiec. On, Jurgen, miał dwadzie cia trzy lata. eby nie i ć na wojn , poło ył sobie lew dło na pie ku i własnor cznie odr bał dwa palce. A ona, Marlena, była o dwa lata młodsza – pi kna jak z obrazka, wysoka, szczupła, długowłosa blondynka. liczna jak aniołek. Mieszkałem trzy domy dalej, wi c codziennie ich widziałem. A nawet mog to panu powiedzieć, bo ju jestem starcem z jedn nog w grobie, a wtedy byłem młodym chłopakiem, który nawet jeszcze nie my lał, i po wi ci swoje ycie Bogu – e pokochałem j pierwsz , szczeni c miło ci . Zrobiłbym wszystko, eby z ni być. Ale Marlena była ju m atk i oczywi cie nie zwracała na mnie uwagi. Przepraszam, mówi nie temat. Stary ju jestem… Kochali si z m em do szale stwa. A przyjemnie było popatrzeć, jak gruchaj sobie jak goł bki, zawsze razem, ci gle si przytulali, całowali… - I Ruski j zabili? Ksi dz przez chwil nie odpowiadał, pochylaj c si mocno w przód i ze smutnym wyrazem twarzy wbijaj c wzrok w posadzk . Potem gło no westchn ł i potwierdziłŚ - Tak. Zabili j … Była w trzecim miesi cu ci y, gdy w styczniu czterdziestego pi tego Rosjanie, ci gle spychaj c hitlerowców na zachód, doszli do Folsztyna. Prosz pana, jaka to była dzicz, zwierzaki, bydl ta z piekła rodemĄ Wszystko kradli, pl drowali, niszczyli, a gdy kto si przeciwstawił, zabijali natychmiast, bez chwili zastanowieniaĄ A młode dziewczyny gwałcili, jakby nigdy na oczy nie widzieli kobiety. Źiabły wcielone, ci gle pijani do nieprzytomno ci. Wpadli tego dnia - to była niedziela - do domu pa stwa Klause. Marlena była sama, bo Jurgen pojechał do lasu 19 po drzewo, było bardzo zimno i dlatego nie chciał brać ony ze sob . Zacz li j bić, a potem gwałcić. W pi tnastu czy dwudziestuĄ Wyobra a sobie pan to? I wtedy wła nie wrócił Jurgen. Chwycił siekier i wpadł do domu, eby bronić on . Jednego zabił, drugiego ci ko zranił, zanim zatłukli go na mierć kolbami karabinów. Potem, eby nie było ladów, zakopali go gdzie w lesie. Ludzie widzieli jak nie li go ze sob . Pewnie mieli rozkaz, eby nie zabijać miejscowej ludno ci i bali si kary. - A co si stało z Marlen ? Źuchowny gło no westchn ł i zamy lił si , nie odpowiadaj c na pytanie, tak jakby go nie słyszał. Źopiero gło ne chrz kni cie Stanisława wyrwało go z tego stanu i wtedy odpowiedziałŚ - A co mogło si stać, skoro zgwałciło j dwudziestu zdziczałych bydlaków? Zam czyli dziewczyn na mierćĄ Nikt ju potem jej nie widział, wi c pewnie zakopali dziewczyn gdzie na podwórku - To dlaczego Jurgena nie li do lasu? - Bo ja wiem? Mo e nie chcieli, eby kto znalazł trupy i obci ył odpowiedzialno ci za dwa zabójstwa. - I od tego czasu tam straszy? - Nie, straszyć zacz ło jakie dziesi ć lat potem i z roku na rok było coraz gorzej. Ludzie w nocy omijaj ten przekl ty dom szerokim łukiem, a s siedzi spuszczaj psy, zamykaj si na cztery spusty i nie wychylaj nosa za próg. - Jak ksi dz my li? Źlaczego tam straszy? I co zrobić, eby przestało? Nie po to kupiłem dom, eby stał pusty, a teraz mieszkać w nim po prostu si nie daĄ - Widzisz, ani Marlena, ani Jurgen nie zostali pochowani na cmentarzu, w jednym grobie, tak jakby z pewno ci chcieli. Teraz bł kaj si po wiecie, zawieszeni mi dzy yciem doczesnym a wiecznym. Nie mog tego nikomu powiedzieć, ale my l , e próbuj dać ludziom do zrozumienia, e s nieszcz liwi, bo ich ciała nie zostały zło one w po wi conej ziemi. Przecie oni tak bardzo mocno si kochali, wi c na pewno chcieliby i po mierci spocz ć razem, jak przystało na kochaj ce mał e stwo. - To dlaczego nie szukano ich ciał i nie pochowano na cmentarzu, w jednym grobie? 20 Staszek jako nie wierzył, eby pochówek w po wi conej ziemi miał tu decyduj ce znaczenie, ale nie mógł tego kategorycznie wykluczyć. - Jak to nie szukano? Ludzie długo szukali, ale niestety nie znale li. - Wi c jak ksi dz uwa a? Co powinienem zrobić? - Musisz stan ć ze zjaw twarz w twarz. Mo e wtedy da ci jaki znak, który pomo e zrozumieć, co trzeba zrobić, eby ul yć zbł kanej duszy. Tylko czy b dziesz miał w sobie tyle odwagi? ***** Po rozmowie z ksi dzem Staszek wrócił do domu w Folsztynie, usiadł przy stole i długo rozmy lał. żdy do północy brakowało tylko kilku minut, wyszedł na dwór i wsiadł do samochodu. Wyjechał na szos , skr cił w stron Trzcianki i wolno pojechał w stron Zakr tu mierci, przypominaj c sobie, co powiedział mu Władek o spotkaniu z niesamowit postaci stoj c na rodku jezdni. Zatrzymał si kilkaset metrów od feralnego miejsca i wysiadł z samochodu. Powoli szedł szos , otoczon z obu stron wysokimi sosnami, i rozgl dał si dookoła. Był ju blisko zakr tu, gdy zobaczył po prawej stronie mi dzy drzewami co białego, prawie niewidocznego na niegu. Nie zwolnił kroku. Nie spuszczał wzroku z jasnej, przezroczystej postaci, bardziej przypominaj cej kł by mgły ni człowieka. Niezwykła istota zbli ała si do niego w szybkim tempie, ci gn c za sob biały, długi na kilka metrów welon. Postać zawyła długo i rozpaczliwie. M czyzn zalała fala strachu, ale nie zwolnił kroku. Nale ał do ludzi, którzy musz doprowadzić do ko ca to, co sobie postanowili. Źoszedł do zakr tu i zatrzymał si , a kilka sekund pó niej biała postać stan ła dwa metry przed nim. Załkała cicho, a potem zamilkła. Źopiero teraz mógł si jej dokładniej przyjrzeć, choć cały czas drgała, rozmywała si i z powrotem zbijała, jak chmura lub mgła targana wiatrem. Okazało si , e jest młod , pi kn kobiet , troch wy sz od Staszka i ubran w sukni lubn z długim welonem. Była na wpół przezroczysta i wyra nie widział drzewa rosn ce za ni . Jednak twarz dziewczyny nie miała w sobie nawet odrobiny ycia - wygl dała jak maska lub płaskorze ba. Staszek zadr ał ze strachu i zimna, które emanowało od tego niezwykłego zjawiska. Wyczuł za sob czyj 21 obecno ć, ale nie odwracał si . Źomy lał si , kto to mógł być, a to sprawiło, e jeszcze mocniej zadr ał. - Ty jeste Marlena Klauze? – spytał cicho łami cym si głosem. - Źziewczyna skin ła głow . - Co mog zrobić, eby ci pomoc? - Marlena wskazała na niego, a potem zasłoniła dło mi oczy. - Te mam zakryć sobie oczy? Znów potwierdziła skini ciem głowy, wi c spełnił jej pro b i stał zesztywniały ze strachu. Wtedy poczuł, e otoczyło go co bardzo dziwacznego, jakby znajdował si w g stym dymie. Nie o mielił si odsun ć dłoni od twarzy. Po chwili w jego mózgu zacz ł si formować obraz, a w ko cu nie otwieraj c oczu zobaczył scen tak wyra n , jakby ogl dał film. Ujrzał młod , prze liczn dziewczyn le c na łó ku z podwini t do pasa sukienk i szeroko rozło onymi nogami. R ce miała wyci gni te nad głow i przywi zane do por czy łó ka, a w usta wepchni t brudn szmat , tłumi ca jej krzyki i j ki. Le ał na niej barczysty, młody chłopak w mundurze Armii Czerwonej i brutalnie gwałcił. Wokół stało kilkunastu innych m czyzn i przygl dali si temu, miej c si i rozmawiaj c po rosyjsku. Wszyscy byli mocno pijani, mierdzieli potem i wódk . Potem zwyrodnialec wstał, zaspokoiwszy swe dze, a jego miejsce mi dzy udami dziewczyny zaj ł kolega. Wtedy nagle wpadł do pokoju przystojny, rozw cieczony, wysoki blondyn z siekier w r ku i wrzasn łŚ - Zostawcie j , bydlakiĄ Zamachn ł si siekier i trafił jednego z ołnierzy w szyj . M czyzna zalał si krwi i padł martwy na podłog , w tym samym czasie młodzieniec powa nie ranił w brzuch innego Rosjanina. To był ostatni cios, jaki zadał, bo ołnierze przewrócili go na podłog i tak długo okładali kolbami karabinów, a zatłukli na mierć. Wtedy jeden z Rosjan powiedziałŚ - Ladno, towariszczi. źto czelowek ne budet u e nam naruszeni. Ty uhodit, moja oczered.5 Wszedł na miejsce swojego kompana, który przez cały czas, nie zwracaj c uwagi na bójk , gwałcił kobiet . Pó niej jeszcze kilkunastu „Źobra, towarzysze. Ten człowiek nie b dzie ju nam przeszkadzał. Odejd , moja kolejĄ” 5 22 innych ołnierze kolejno zaspokoiło swoje dze, a w ko cu jeden z nich powiedziałŚ - Ostawte je. Ona u e net w iwych.6 - My dolzny je gdeto skrywat, tak chto komandir ne zametil – powiedział inny.7 - Hlopnut je k skwazinam! Tam nikto nie budiet smotret.8 Źwóch pijanych ołnierzy chwyciło dziewczyn i zataczaj c si wyszli na podwórko. Wrzucili zwłoki do studni, a w tym czasie inni zawin li ciało zabitego chłopaka w jak płacht . Potem czterech m czyzn niosło go w kierunku pobliskiego lasu. Źwóch z nich miało saperki. Weszli w gł b sosnowego zagajnika, potem dotarli do wysokich sosen i po przej ciu kilkuset metrów zatrzymali si . Kopali na zmian zmarzni t ziemi , a gdy powstał dół gł boko ci około metra, wrzucili do niego ciało w płachcie, przysypali ziemi , wyrównali powierzchnie i zamaskowali niegiem, tak e nikt nie wpadłby na to, e jest tu kto pochowany. Wtedy obraz w mózgu Staszka rozwiał si i co zimnego dotkn ło jego dłoni. Odsłonił oczy i zobaczył, e biały, prze roczysty duch odwraca si od niego i wchodzi w las, a za nim ci gnie si długi, biały welon, niemal niewidoczny na tle niegu. Obok Staszka przeszedł wysoki, szczupły m czyzna w podartym garniturze, niemal zahaczaj c go siekier , z której kapały du y krople g stej krwi. Jurgen dogonił Marzen i chwyciwszy si za r ce znikn li mu z oczu. ***** Na drugi dzie Staszek po yczył pomp i wypompował wod z gł bokiej studni, stoj cej na rodku podwórka. Poprzedni wła ciciel powiedział mu, e woda z niej nie nadaje si do picia, bo jest zatruta. Odpowiedział wtedy, e b dzie musiał j zasypać. Nigdy by si do tego nie przyznał, ale serce mocno mu biło, gdy schodził po długiej drabinie na dno studni, wyposa ony w latark i worek. Zgodnie z tym, czego si spodziewał, znalazł w si gaj cej kostek wodzie czaszk i kupk ko ci. Prze egnał si , nabrał powietrza w płuca i starannie powkładał „Zostawcie j . Ona ju nie yje.” „Musimy j gdzie schować, eby dowódca nie zauwa ył.” 8 „Wrzućmy j do studniĄ Tam nikt jej nie b dzie patrzył.” 6 7 23 wszystkie ludzkie szcz tki do worka, dziwi c si , e przez tyle lat nikt nie domy lił si , dlaczego woda z tej studni jest niezdatna do picia. Potem poszedł do lasu z innym du ym workiem i szpadlem. Bł kał si troch , zanim znalazł miejsce, w którym niedawno le niczy zastrzelił jelenia. Przypomniał sobie, jak siedział na jeszcze ciepły zwierz ciu i kto go zawołał, odci gaj c w gł b lasu. Wzdrygn ł si na sam my l, kto mógł wtedy go wołać. Poszedł w kierunku, w którym kto wtedy ci gn ł jelenia po niegu. Pami tał, e trop urwał si wówczas przy du ym, ponad trzydziestometrowym buku. Odnalazł olbrzymie drzewo, odgarn ł nieg i zacz ł kopać. Zmarzni ta ziemia z trudem podawała si szpadlowi. Po dwugodzinnej pracy znalazł w ko cu to, czego szukał – ludzk czaszk i kupk ko ci, równie wygl daj cych na ludzkie. Z mieszanymi uczuciami ulgi, l ku odrazy rzucił na nie okiem, poczym szybko wrzucił do swojego worka. Czuł si bardzo nieswojo, gdy wracał do domu z baga em ludzkich szcz tków na plecach. ***** Noc po pogrzebie, w którym oprócz ksi dza brał udział jedynie Stanisław i w czasie którego szcz tki pa stwa Klause spocz ły w jednym grobie, Staszek postanowił sp dzić w Folsztynie. Chciał odwie ć on do Trzcianki, ale kobieta bardzo uparła si , e zostanie z nim. Musiał wi c ust pić. Napalił w piecach, potem zjedli obfit kolacj , po cielili sobie w najwi kszym, s siaduj cym z kuchni pokoju, porozmawiali troch i kwadrans po dwudziestej trzeciej poło yli si spać. Na wszelki wypadek, gdy ona wyszła za potrzeb , schował pod łó kiem metalowy pr t z ostrym szpikulcem, ten sam, który przygotował sobie robi c zasadzk na intruza. Halina ju po chwili spała, gło no oddychaj c, ale Staszek nie mógł zasn ć. Usiadł na łó ku i rozmy lał, nie b d c do ko ca pewny, czy noc minie bez przygód. żdy zegar wybił północ, wstrzymał oddech i nasłuchiwał. żdy przez kilkana cie sekund nie dobiegł go aden d wi k, odetchn ł z ulg . Przedwcze nie. Źrzwi wej ciowe gło no trzasn ły i usłyszał tupot wielu nóg. Potem trzasn ły jeszcze trzy pary drzwi i do sypialni wpadła dziewczyna w białej, porozrywanej sukni, a za ni oddział ołnierzy w mundurach Armii Czerwonej i z karabinami w r kach. Koszmar powrócił. 24 Staszek zerwał si na równe nogi i - bardziej w ciekły ni przestraszony - skoczył z pi ciami na intruzów. Jeden z ołnierzy, pot ny dryblas, odrzucił go na bok, a dwóch innych uderzyło go kilka razy kolbami karabinów. Szpetnie zakl ł z bólu. Chciał wstać, ale jeden z ołnierzy przyło ył mu do głowy luf karabinu i wysyczał po rosyjsku: - Sidi, potomu chto ubiju tebja kak sobaka!9 Staszek powa nie potraktował ostrze enie, wi c mógł tylko siedzieć i obserwować, co si dzieje. A działy si rzeczy, które powodowały, e z w ciekło ci pomieszanej z bezsilno ci krew niemal gotowała mu si w yłach i niemal nie odczuwał strachu. Halina obudziła si z gło nym, rozpaczliwym krzykiem, stłumionym po chwili szmat wepchni t jej w usta. Jeden z ołnierzy uderzył j mocno w twarz i chwycił za r ce, skutecznie unieruchamiaj c, a drugi podci gn ł kobiecie koszul nocn a do pasa, rozpi ł spodnie i zacz ł j brutalnie gwałcić. Obok Haliny, na miejscu, gdzie jeszcze przed chwil siedział Stanisław, le ała Marlena. Była brana sił przez innego m czyzn w tak bestialski sposób, a krew z jej krocza ciekała na prze cieradło i wsi kaj c w nie tworzyła du , szkarłatn plam . Staszek patrzył na to z niemym bólem, zaciskaj c pi ci i zgrzytaj c z bami, jednak zimna stal lufy wbijaj cej mu si w czoło skutecznie studziła jego zap dy. Trwało to kilka minut, gdy znów trzasn ły drzwi wej ciowe. Kilka sekund pó niej do pokoju wpadł Jurgen, w ciekły jak diabli i bardzo odmieniony. Przede wszystkim był du o wy szy ni wtedy, gdy Staszek widział go ostatni raz. Teraz był po prostu ogromny – głow si gał niemal do sufitu, a w barach był szeroki jak szafa. Twarz miał tak zmasakrowan , e usta i oczy były niemal niewidoczne. Ubrany był w czarne, poplamione krwi spodnie i biał , równie mocno zakrwawion koszul . Włosy miał rozczochrane i posklejane od potu. W jednej r ce trzymał olbrzymi siekier , a w drugiej ostry jak brzytwa nó o niemal półmetrowym ostrzu. Zacz ła si krwawa jatka. Nim min ła sekunda, dwie głowy ołnierzy, odr bane od korpusów, le ały na podłodze, a dwóch innych Rosjan zwijało si w miertelnych spazmach, dogorywaj c po mocarnych uderzeniach siekier w pier . Jurgen był tak niesamowicie szybki, e Staszek z trudem nad ał wzrokiem za jego ruchami. 9 „Sied , bo zabij ci jak psaĄ” 25 Wszyscy yj cy ołnierze rzucili si na gigantycznego m czyzn , a kilku z nich strzeliło z karabinów. Nie trafili Jurgena, który zrobił unik w najmniej oczekiwanym kierunku. Ucierpieli na tym koledzy strzelaj cych, których trzech padło na podłog bez ycia. Obie kobiety krzyczały tak przera liwie, e a wydawane przez nie bardzo wysokie d wi ki bole nie wbijały si w mózg jak ostre igiełki. Staszek wcisn ł si w k t pokoju, by przypadkowo nie ucierpieć w tej morderczej walce. Jurgen walczył jakby był bogiem wojny. Nie zwa ywszy na straszliwe uderzenia kolbami karabinów, rozpłatał głow jednemu z napastników i wyrwał si z kr gu ołnierzy. Odwrócił si i ci ł siekier na odlew, równocze nie pchaj c no em. Kolejne dwa trupy padły na podłog , jeden ze straszn ran w piersi, a drugi obficie brocz c po trafieniu ostrzem no a w samo serce. Wtedy znów zabrzmiał huk wystrzału i Jurgen mocno si zachwiał, trafiony w rami . Rana postrzałowa zacz ła obficie krwawić. Rosjanie rzucili si na olbrzyma jak rozw cieczone wilki. Jurgen zastopował ołnierza atakuj cego z prawej strony morderczym ciosem siekiery, ale o mały włos dostałby no em od napastnika szar uj cego z lewej. W ostatniej chwili Staszek wysun ł stop i podło ył nog Rosjaninowi. ołnierz padaj c nadział si na ostrze Jurgena. Staszek wstał, korzystaj c z okazji, e pilnuj cy go przedtem ołnierz le ał martwy na podłodze. Nie mógł znie ć widoku j cz cej z bólu i upokorzenia ony. Źoskoczył do łó ka, wyci gn ł spod niego metalowy pr t i zdzielił Rosjanina z tak sił , e padł na podłog . Wtedy dobił go jednym mocnym uderzeniem szpikulcem w pier . Spojrzał na m czyzn , który zaspokajał swoj chuć kosztem Marleny. W ciekły, wskoczył na łó ko i złapał za włosy ołdaka, który le ał na Marlenie. Szarpn ł, niemal zrywaj c mu skór z czaszki. ołnierz wrzasn ł z bólu i poderwał si , by unikn ć cierpienia. Staszek ci gn ł go na podłog , jak wierzgaj cego prosiaka. Pu cił włosy i wyr n ł go pr tem w twarz, kalecz c wargi i wybijaj c kilka z bów. Wzi ł pot ny zamach i kolejny cios okazał si miertelny. Trafił Rosjanina niemal dokładnie w rodek głowy, wbijaj c ko ci w mózg i mia d c głow jak skorup orzecha. Staszek odwrócił si i zobaczył, e zostało tylko trzech ołnierzy. Cofn li si , podnie li karabiny i równocze nie wystrzelili w kierunku olbrzyma, pewni powodzenia salwy. Jurgen, szybszy od błyskawicy, zanurkował pod lec cymi kulami i zanim Rosjanie zd yli si 26 zorientować, był ju tu przed nimi. Ułamek sekundy pó niej ich głowy, ci te jednym uderzeniem olbrzymiej siekiery, spadły na podłog i potoczyły si w kierunku Staszka. Kobiety przestały krzyczeć, a Jurgen podszedł do Staszka, stoj cego przy łó ku z pr tem w dłoni. Olbrzym pochylił si nad nim, a wtedy Ź bczak odwa nie spojrzał w oczy upiora, chocia zimne palce strachu zaciskały mu si na gardle. M czyzna ruchem głowy pokazał mu drzwi i wyszedł, zostawiaj c za sob zakrwawion cie k . Staszek, zrozumiawszy intencj ducha, odrzucił pr t i wyszedł za nim. Jurgen stał przy studni i pokazywał mu palcem w jej gł b. Chwil pó niej znikn ł, a gdy Staszek wrócił do domu, nie było w nim ani Marleny, ani ołnierzy, ani ladów ostatnich wydarze . Była tylko ona, cicho łkaj ca w poduszk z bólu, strachu i upokorzenia. ***** Ź bczakowie w pospiechu wrócili do swojego mieszkania w Trzciance, nie zwa aj c na to, i jest rodek nocy. Halina była w ci kim szoku i przez tydzie nie odezwała si ani słowem. Staszek był z ni przez cały czas i dopiero, gdy poczuła si lepiej, w tajemnicy przed on pojechał do Folsztyna. Znów po yczył pomp i ponownie wypompował wod ze studni. Tym razem nie czuł ju strachu. Wybrał z dna kilkana cie wiader ziemi i dokładnie przesiał j przez du e sito. W ko cu znalazł to, czego szukał – trzy drobne ko ci, wygl daj ce na palce r k. Zawin ł je w chustk i pojechał do domu. Wrócił z powrotem do Folsztyna dopiero w nocy, gdy ju ona spała mocnym snem. Pojechał na stary, zapomniany cmentarz pod lasem. Wyj ł szpadel i latark . Nie bał si , ale był bardzo nieswój. Zacz ł kopać w miejscu, w którym pochowano Marzen i Jurgena i wtedy niespodziewanie poczuł si bardzo spokojnie. Co chwil patrzył na zegarek, bo chciał zd yć przed północ . Za dziesi ć dwunasta odkopał trumn ze szcz tkami pa stwa Klause, otworzył j i wrzucił do rodka chustk z ko ćmi. Zakopał trumn i z ulg opu cił cmentarz. żdy zajechał pod dom, było ju po północy. Ostro nie wszedł do rodka i przygotowany na wszystko, siedział w nim do wpół do drugiej w nocy. Nic si nie wydarzyło, podobnie jak nast pnej nocy, któr równie sp dził w Folsztynie. 27 ***** Kilka tygodni pó niej Staszek, który był ju na zasiłku przedemerytalnym, sprzedał mieszkanie w Trzciance i przeprowadził si z Iren do Folsztyna. Przedtem długo musiał przekonywać on , tłumacz c jej, e ju nic przykrego nie przydarzy jej si w tym domu. Pocz tkowo zaklinała si , e jej noga wi cej nie postanie w tym przekl tym miejscu, ale potem łatwowierna kobieta dała sobie wmówić, e miała okropny, koszmarny, bardzo realistyczny sen, bo przecie co takiego nie mogło zdarzyć si naprawd . W ko cu, ku zadowoleniu m a, zgodziła si na t przenosiny. Z tej okazji zorganizowali przyj cie dla znajomych, na które zaproszono około dwudziestu osób. Jedzenia i picia było w bród i wszyscy wietnie si bawili, ta cz c w najwi kszym pokoju przy starych przebojach. żdy stary zegar z kukułk wybił północ, nagle zgasły wszystkie wiatła. Sekund pó niej zapaliły si i znów zgasły. Staszek zadr ał, przypominaj c sobie parapetówk . - To chyba jaka awaria w elektrowni – Henryk stał w oknie i patrzył si w ciemno ć. – Latarnie te si nie pal . W całej wiosce nie ma pr du. - Albo wiatr zerwał trakcj - dodał żrzegorz. – Patrzcie jak wieje, jak mocno chwiej si drzewaĄ Staszek odetchn ł z ulg . ***** Po dwóch dniach Ź bczak wybrał si do proboszcza, by podzi kować mu za dobr rad . Tak jak poprzednio, na plebanii nikogo nie było, wi c wszedł do ko ciółka. W mrocznej wi tyni nie paliła si ani jedna wieca. Ko ciół był o wietlony jedynie nikłymi odblaskami sło ca, z ledwo ci przebijaj cymi si przez witra e z ciemnego szkła. W rodku panowała niemal grobowa cisza. Staszek wszedł powoli mi dzy dwa rz dy starych, zniszczonych, drewnianych ławek. Bacznie rozgl dał si dookoła, szukaj c wzrokiem proboszcza. Nikogo nie dostrzegł. Usiadł w pierwszym rz dzie przed drewnianym, zabytkowym ołtarzem. 28 - Czy spokój, o który tak zabiegałe , nastał? – usłyszał cichy, m ski głos, dobiegaj cy z tyłu. Ź bczak odwrócił si i zauwa ył, e z konfesjonału wyszedł proboszcz. Staszek podszedł do niego i odpowiedziałŚ - Tak. Przyszedłem podzi kować ksi dzu za dobr rad . - To ja dzi kuj – starzec u miechn ł si . – Ciesz si , e ci si udało. - Tylko niech mi proboszcz powie, dlaczego to tak długo trwało? Czy przez tyle lat duchy zmarłych nie mogły nikomu innemu przekazać, co trzeba zrobić, by w ko cu zaznały spokoju? - Niestety nie mogły. Nie mo na niczego przekazać ludziom, którzy boj si i panicznie uciekaj . A je li chodzi o cisło ć, to ja ju nie jestem proboszczem. Od lat. Powiedziawszy to, starzec odwrócił si , poszedł w kierunku wyj cia i znikn ł w jasno ci otwartych na o cie drzwi ko cioła. Staszek wybiegł za nim, ale m czyzny ju nie było. - Prosz ksi dzaĄ – krzykn ł. – Prosz ksi dzaĄ Nikt mu nie odpowiedział. Rozgl dał si dookoła, ale nigdzie nie mógł dojrzeć siwego ksi dza. Chciał ju i ć do domu, gdy przed drzwi plebanii zajechał zielony Renault Clio, z którego wysiadł otyły, łysiej cy ksi dz w wieku około pi ćdziesi t lat. - Prosz ksi dza, nie widział ksi dz gdzie proboszcza? - Proboszcza? – odpowiedział szczerze zdziwiony duchowny. – Przecie to ja jestem proboszczemĄ – Kogo pan szuka? - Bardzo starego, siwego ksi dza. Z brodawk na czole i myszk na brodzie. - Nikogo takiego nie znam. Dzisiaj na plebani nie ma innego ksi dza oprócz mnie. Staszek był tak zdziwony i zaskoczony, e nie widział, co ma powiedzieć. ***** Ź bczak nie mógł zasn ć w nocy, my l c o spotkaniu z człowiekiem podaj cym si za proboszcza, choć z pewno ci nim nie był. Rano pojechał do Pilskiej Biblioteki Miejskiej z zamiarem sprawdzenia kilku spraw. 29 - Źzie dobry, chciałbym znale ć kilka informacji o Zielonowie – zwrócił si do młodej bibliotekarki, siedz cej przy monitorze komputera. - A o co panu konkretnie chodzi? Szuka pan jaki ksi ek na ten temat? - Nie, bardziej chodziłoby mi o wycinki z gazet. Na przykład chciałbym dowiedzieć si , jacy byli proboszcze w Zielonowie po II wojnie. - Prosz chwilk poczekać. Sprawdz w komputerze. Mamy tutaj du baz danych ze skanami wi kszo ci ksi ek nale cych do biblioteki i archiwalnych numerów codziennych gazet. Tylko e przeszukanie takiej ilo ci pozycji musi troch potrwać. - Wpisała co do komputera, a po kilku minutach powiedziałaŚ - Mam ju . Wydrukować panu? - Tak, poprosz . Po chwili z drukarki wyskoczyła kartka. Staszek wzi ł j i przeczytałŚ „Parafia Zielonowo. 1945-1958 – proboszcz Andrzej Krawat 1958-1977 – proboszcz Antoni Magdzik 1977-1992 – proboszcz Wojciech Dobosz 1992-1998 – proboszcz Stanisław Kubiak 1998-? – proboszcz Czesław Birek„ Pod spodem były krótkie notki o ka dym proboszczu i małe fotografie. Staszek zauwa ył, e zdj cie Wojciecha Źobosza przedstawia m czyzn z brodawk na czole i okr gł myszk poni ej ust. - No popatrz, popatrz… - powiedział do siebie zaskoczony. – To przecie z nim rozmawiałem wczoraj w ko ciele… Szybko przeczytał notk o proboszczu, znajduj c si pod jego zdj ciem. „Wojciech Źobosz (1927-1992), proboszcz parafii w Zielonowie w latach 1972-1992, bardzo zasłu ony w tamtejszym rodowisku. Przyjechał do Zielonowa w 1972 z parafii w woj. lubelskim i był proboszczem a do mierci w wypadku samochodowym pod Zielonowem. Z jego inicjatywy powstał dom parafialny i klub rolnika oraz doprowadzono do wsi bie c wod . Organizował liczne pielgrzymki do miejsc kultu religijnego (m.in. do Watykanu, gdzie 30 pielgrzymi mieli audiencj u papie a Jana Pawła II). Opiekował si chorymi i ubogimi.” - Jeszcze interesowałyby mnie wiadomo ci o Folsztynie z gazet z 1945 roku. – poprosił. Kilka minut pó niej Staszek trzymał w r ku wydruk dwóch kartk z dwoma artykułami. Były napisane słabo odci ni t czcionk i z trudem mógł jej przeczytać. „Tajemnicze znikni cie pa stwa Klause” 12 stycznia 1945 r. podczas wyzwalania wsi Folsztyn przez Armi Czerwon młode mał e stwo niemieckie, Marlena i Jurgen Klauze, znikn ło w niewyja nionych okoliczno ciach. ołnierze rosyjscy twierdz , e po wej ciu na posesj pa stwa Klause zastali pusty dom. S siedzi widzieli, jak kilka godzin przed wej ciem Rosjan do wsi z ołnierzami stacjonuj cymi pod lasem rozmawiał mieszkaj cy w Folsztynie chłopak, Wojciech Skalkowski. Został przesłuchany przez milicj , ale nie przyznał si do niczego i zaprzeczył, jakoby rozmawiał z Rosjanami. Sprawa jest w toku.” Z dr cymi r koma przeczytał drugi artykuł, datowany trzy dni pó niej. „15 stycznia 1945 roku w lesie pod wsi Folsztyn znaleziono umieraj cego ołnierza Armii Czerwonej. Został postrzelony w potyczce z oddziałem niemieckim i zostawiony przez Rosjan uciekaj cych przed przewa aj cymi siłami wroga. ołnierz krótko przed mierci wyznał, e przed zaj ciem Folsztyna jego oddział został poinformowany przez miejscowego chłopaka o tym, e we wsi mieszka młode mał e stwo niemieckie kolaboruj ce z hitlerowcami. W zwi zku z tym milicja postanowiła powtórnie przesłuchać Wojciecha Skalkowskiego w sprawie znikni cia pa stwa Klauze, ale chłopak uciekł ze wsi i jak dot d nie udało si go złapać.” Staszek spojrzał na małe, niewyra ne zdj cie młodego, około dwudziestoletniego chłopaka, znajduj ce si pod artykułem. Wyj ł z kieszeni lup i dokładnie przyjrzał si jego twarzy. Wojtek Skalkowski w pobli u lewego k cika ust miał mał , okr gł myszk . Staszek poczuł, e robi mu si gor co i rozpi ł kurtk . Otarł pot z czoła. Czuł, e serce w piersi bije mu jak oszalałe. Ź bczak przypomniał sobie słowa wypowiedziane przez starego ksi dza w ciemnym ko ciółkuŚ „Pokochałem j pierwsz , szczeni c 31 miło ci . Zrobiłbym wszystko, eby z ni być. Ale Marlena była ju m atk i oczywi cie nie zwracała na mnie uwagi.” Te kiedy był młody i wiedział, jak straszn sił i zapalczywo ć mo e mieć odrzucona, młodzie cza miło ć. Zaczynał rozumieć… 32 DOM PRZY CMENTARZU Mark Wadle cz sto skracał sobie drog do domu, id c w sk , wyludnion uliczk wzdłu muru starego cmentarza. Oczywi cie słyszał o ludziach, którzy w ci gu ostatnich kilku miesi cy zagin li w tajemniczych okoliczno ciach. Wiedział, e zawsze znajdowano ich zmasakrowane zwłoki wła nie na XVIII-wiecznym Cmentarzu Trzech Ró . Podobno trupy wygl dały przera aj co – z twarzami z zastygłym grymasem niewyobra alnego bólu i strachu, licznymi ladami ostrych, mocnych z bów i wyszarpanymi – lub wy artymi, jak twierdzili niektórzy – du ymi kawałkami ciała. Cz sto zwłoki były pozbawione jednej lub kilku ko czyn. Mówiono, e było to dzieło jakie piekielnej, olbrzymiej bestii, ale sk d znalazłby si taki potwór w rodku dwustutysi cznego miasta? 33 Mark wiedział o tym wszystkim, ale bynajmniej nie miał zamiaru z tego powodu nadkładać drogi. Nigdy nie był człowiekiem strachliwym. Poza tym ufał w sił swych twardych pi ci. Jego zdaniem jaki maniakalny, seryjny zabójca grasował w Portsmonth lub jego okolicach i podrzucał ciała na cmentarz, by skierować tu trop, podczas gdy faktycznie zabijał zupełnie gdzie indziej. Wadle był dwudziestopi cioletnim, przystojnym kawalerem. Miał sze ć stóp i dwa cale wzrostu, czarne, kr cone włosy i szczery u miech, rozbrajaj cy kobiety. Szczupły, ale barczysty i muskularny, poruszał si lekko i zwinnie niczym czarna pantera. Pracował jako dziennikarz sportowy w lokalnym tygodniku i mieszkał w kawalerce na Black Mary Street. Jednak od kilku tygodni przewa nie sypiał w pewnym domu przy Cmentarzu Trzech Ró . ***** Wszystko zacz ło si pewnej ciemnej, wietrznej, bezksi ycowej nocy, gdy Mark wracał do domu z suto zakrapianej parapetówki. Wła nie min ła północ, gdy skr cił w cmentarn uliczk o nazwie źternal Memory Street. Po lewej stronie znajdowały si g ste krzewy i zaro la zdziczałego parku, w nikłym, ółtawym wietle nielicznych latarni sprawiaj ce wra enie czarnej ciany, poruszaj cej si dzi ki porywom zimnego, listopadowego wiatru. Z drugiej strony stał wysoki, zniszczony mur z czerwonej cegły, odgradzaj cy chodnik od cmentarza. Uliczka wybrukowana kocimi łbami pi ła si w gór , na całej długo ci skr caj c w prawo. M czyzna min ł wielk , szerok i wysok na ponad dwana cie stóp bram z kutego elaza, zwie czon emblematem przedstawiaj cym trzy ró e, od którego cmentarz wzi ł nazw . Spojrzał przez kraty bramy – z ciemno ci roz wietlonej jedynie wiatłem ulicznej latarni wyłaniały si du e, zdewastowane grobowce. Nie zauwa ył, by gdziekolwiek paliła si wieczka lub znicz. „To bardzo stary cmentarz” – pomy lał. - „Zaniedbany i zapomniany. Pewnie rodziny pogrzebanych tu ludzi te ju powymierały.” Tuz nad jego głow przeleciała sowa i gło no zahukała. Przyspieszył kroku, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Podmuchy wiatru były coraz mocniejsze i zimniejsze. Zacz ł padać deszcz, zacinaj cy Markowi 34 prosto w twarz. Nagle zrobiło mu si dziwnie nieswojo. Postawił kołnierz płaszcza i spu cił głow . Niespodziewanie oprócz własnych kroków usłyszał inne, gło ne i szybkie. Odwrócił si na pi cie. W jego kierunku biegła młoda kobieta. Mimo słabego wiatła natychmiast zauwa ył, e jest zniewalaj co pi kna. Miała długie, czarne włosy i szczupł twarz z mocno zarysowanymi ko ćmi policzkowymi. Mi dzy rozchylonymi połami czarnego, si gaj cego kolan płaszcza dojrzał wi niow sukienk z du ym dekoltem. - Co si stało?Ą – krzykn ł do niej. - Kto pani goni? - Tak! – odpowiedziała troch zdyszanym, zmysłowo niskim głosem. - Jaki zbirĄ Niech pan mi pomo eĄ Młodzieniec nie dał si dwa razy prosić. Bez zastanowienia przeskoczył na drug stron uliczki i urwał z młodego drzewka mocn gał . Szybko oberwał mniejsze gał zki, ułamał czubek i tak uzbrojony ruszył w dół źternal Memory Street. Kobieta zatrzymała si i obserwowała jego poczynania. Mark zd ył pokonać kilkana cie metrów, gdy zza załomu cmentarnego muru wybiegł m czyzna z du ym no em w r ku. Był stary, siwy i odra aj co brzydki. Twarz miał wykrzywion z w ciekło ci, a w oczach dz mordu. - StójĄ – warkn ł Mark, zagradzaj c drog starcowi. M czyzna zatrzymał si , zaskoczony. Chłopak wygl dał na zdecydowanego, by podj ć walk . Siwy człowiek zawahał si , a chwil potem odwrócił si i rzucił do ucieczki. Biegł w dół uliczki. Mark bez namysłu pop dził za nim. Starzec dobiegł do bramy cmentarza, skr cił w ni i znikn ł w ciemno ciach. Młodzieniec w pierwszej chwili chciał kontynuować po cig, ale opami tał si . W mroku czarnym jak sumienie mordercy łatwo mógłby si nadziać na nó starca. Poszedł w gór ulicy i ze zdziwieniem zauwa ył, e kobieta czeka na niego. Jeszcze dyszał po szybkim biegu. - Przep dziłem goĄ Uciekł na cmentarz i znikn ł – poinformował dziewczyn , patrz c na niego z zainteresowaniem i dziwnym błyskiem w oczach. Była przej ta po cigiem, na co wskazywał nerwowy ruch, jakim poprawiła włosy. - Och, dzi kuj za pomoc - u miechn ła si szeroko, ale nie otwieraj c ust. – Ale mnie przestraszył ten psychopata! Gdyby nie ty, to nie wiem, co by si ze mn stałoĄ – odetchn ła gł boko 35 z widoczn ulg . – Przepraszam, nie przedstawiłam si . Mam na imi Violetta. - Miło miĄ Jestem Mark – wyci gn ł r k , by uj ć jej zimn i delikatn dło . Źopiero teraz mógł si dokładnie przyjrzeć młodej kobiecie. Jej strój, włosy i ciemne, du e oczy kontrastowały z bardzo blad cer . Wydatne, szerokie usta pomalowała szmink o kolorze identycznym z krwistoczerwon sukienk . Biust Violetty, wypchni ty do przodu przez ciasny gorset, falował przy ka dym jej gł bokim oddechu, a wraz z nim oryginalny amulet z czarnego obsydianu, zawieszony na złotym ła cuszku i bezskutecznie próbuj cy skryć si mi dzy du ymi, j drnymi kulami piersi. Widać było, e jeszcze prze ywa swoj ucieczk i po cig Marka. Mimo chłodu, ci gle padaj cego deszczu i rozpi tego płaszcza nie zauwa ył, eby było jej zimno. - Źlaczego tak si wpatrujesz w mój dekolt? – spytała ze słodkim, niewinnym u miechem na pełnych wargach. – Podobaj ci si moje piersi? – przesun ła palcami wzdłu dekoltu i dotkn ła dłoni poka nego biustu. - Masz bardzo ciekawy wisiorek – odparł dyplomatycznie. - Ach, to tam patrzyłe – zalotnie poprawiła włosy, a Mark poczuł, e ro nie w nim po danie. – Ta figurka to XVI- wieczny amulet, przedstawiaj cy Władc Ciemno ci. Chroni przed nocnymi potworami i bestiami mroku. - Takimi jak wampiry? – kobieta coraz bardziej go intrygowała. - Wampiry, nocnice, upiory, wilkołaki, mamuny i inne straszydła. - Sk d go masz? Wygl da na bardzo cenny i unikalny. - Przywiozłam z Rumunii. Niedawno byłam tam na wspaniałej wycieczce – u miechn ła si leciutko. - Karpaty, zamki na wyniosłych skałach, Źracula i te sprawy? - Źokładnie – roze miała si . Miał wra enie, e stara si nie u miechać zbyt szeroko. Zrobiła na nim wra enie młodej, dystyngowanej arystokratki, któr nauczono, by nie okazywać swoich uczuć przy obcych. Pomy lał sobie, e jest bardzo atrakcyjn kobiet i chciałby poznać j lepiej. Sprawić, by w jego towarzystwie miała si w głos i nie musiała hamować swoich emocji. - Co tak si mi przygl dasz? – spytała zmysłowym głosem, spogl daj c mu w oczy. Spodobałam ci si ? Chciałby si ze mn umówić? – jej wzrok niemal go zahipnotyzował. 36 Tak. Chciałbym. Bardzo. ***** Kilka dni pó niej, po długim spacerze z Violett wzdłu rzeki Jangren, pierwszy raz zawitał do jej du ego domu. Mieszkała przy Cmentarzu Trzech Ró w starej, jednopi trowej willi. Znajdowała si ona kilkaset metrów od miejsca, w którym si poznali – przy ko cu źternal Memory Street, w najwy szym punkcie ulicy. Zewn trzna elewacja budynku była do ć mocno zniszczona, ale miała bardzo ozdobn fasad . Przed głównym wej ciem, które stanowiły rze bione, d bowe drwi, stał portyk, podtrzymuj cy czterema smukłymi kolumnami trójk tny fronton. W jego rogach umieszczono czarne, kamienne gargulce, w czasie deszczu efektownie wypluwaj ce strumienie wody. Wewn trz dom był ładnie utrzymanyŚ cały wyło ony drewnem, pełen starych obrazów, rze b i antycznych mebli. Zdziwił si , e samotn kobiet stać na tak posiadło ć. Wyja niła mu, e dom dostała w spadku, a urz dziła go za pieni dze zarobione na handlu dziełami sztuki. Cz sto podró owała do Rzymu, Wenecji, Żlorencji, Londynu, Pary a, Bukaresztu, Pragi, Budapesztu i Moskwy, by kupić mało znane, ale cenne obrazy, meble lub rze by, a potem sprzedać je z du ym zyskiem. Wspomniała, e jest historykiem sztuki i nieskromnie dodała, e zna si na antykach jak mało kto. Tym, co najbardziej ł czyło Marka z Violett , był seks. W łó ku była niesamowita. Prawdziwy wulkan inwencji i nami tno ci. Chyba nie było takiego miejsca w ponad trzystumetrowym domu, w którym si nie kochali. Prawdopodobnie trudno byłoby równie znale ć pozycje, których nie wypróbowali. Zastanawiały go tylko dwie rzeczy. Violetta nie chciała całować si „z j zyczkiem”. I nigdy nie zdejmowała swojego krwistoczerwonego gorsetu. Najcz ciej kochali si na olbrzymim, zabytkowym ło u w sypialni o cianach i suficie wyło onych lustrami. Pokój ton ł w półmroku, bo miał tylko jedno niewielkie okno, wychodz ce na cmentarz. Oprócz łó ka o bogato zdobionych, drewnianych bokach i du ego regału z cennymi, zabytkowymi, oprawionymi w skór i cz sto licz cymi sobie kilka wieków ksi kami, stało tam te kilka wykutych z marmuru rze b dłuta dawno zapomnianego, redniowiecznego mistrza. Wszystkie przedstawiały ludzkie postaci naturalnych rozmiarów. Źwie z nich były 37 nagimi nimfami, stoj cymi w wyuzdanych pozach i głaszcz cymi si po wyj tkowo obfitych biustach. Pozostałe cztery prawdopodobnie miały wygl d zbli ony do ideału m czyzny Violetty, bo zawsze, gdy je odkurzała, czyniła to z du delikatno ci i zmysłowo ci w ruchach, czule całuj c muskularne torsy wyrze bionych młodzie ców, stoj cych w stroju Adama i ich nienaturalnie du e członki w pełnej erekcji. Spogl dała przy tym łobuzersko i zaczepnie na swojego kochanka, ciekawa jego reakcji, a Mark udawał wtedy oboj tno ć. Kiedy zwierzyła si chłopakowi, e w jej fantazjach erotycznych ci kamienni, bardzo hojnie obdarzeni przez natur m czy ni, cz sto odgrywali główne rol , b d c w nich lud mi z krwi i ko ci. Pewnie dlatego uwielbiała le eć na plecach z szeroko rozło onymi nogami i r koma, trzymaj c w dłoniach kamienne penisy herosów, ustawionych po obu stronach ło a, gdy Mark, le cy mi dzy jej udami, czynił sw samcz powinno ć. Pewnego ranka, gdy Violetta obudziła swojego kochanka, pieszcz c go po francusku. Potem bez słowa wypi ła w jego kierunku seksowne po ladki, by zaprosić chłopaka do miłosnych igraszek. Nie oci gaj c si Mark jak zwykle jednym mocnym ruchem wszedł od tyłu w swoj kobiet , pochylon do przodu i opieraj c si na kolanach i łokciach. Wykonuj c w niej mocne, rytmiczne ruchy, przesun ł wzrokiem z tyłeczka kobiety na pos g lubie nej, bezwstydnej nimfy, roz wietlonej promieniami wschodz cego sło ca, a potem, pod aj c za złotymi promieniami, spojrzał w okno. Widok na zewn trz spowodował, e znieruchomiał. Źopiero mocne szturchni cie w r k sprawiło, i znów zacz ł pie cić wagin kobiety mocnymi pchni ciami swej m sko ci. Jednak w dalszym ci gu nie patrzył na swoj kochank , tylko wygl dał przez okno. A za szklana tafl rozpo cierał si zaniedbany Cmentarz Trzech Ró . Mi dzy wiekowymi grobami szedł zgarbiony, brzydki, oble ny starzec. Ubrany w br zowy, ubłocony płaszcz, miał na głowie staro wiecki kapelusz, a na ustach u miech szale ca. Min ł kilka rozpadaj cych si grobów, pchn ł blaszane, przerdzewiałe drzwiczki prowadz ce do rodka du ego grobowca i znikn ł w jego wn trzu. żdy tylko Mark zaspokoił zarówno swoje dze, jak i kochanki, wstał i bez słowa podszedł do okna. Stał nagi, opieraj c si dłoni o pier kamiennej nimfy, mocno wygi tej do tyłu i eksponuj cej łono. Wpatrywał si w cmentarz, pełen zdewastowanych, opuszczonych 38 grobów. Jego kochanka podeszła do niego od tyłu. Była ubrana tylko w swój wi niowy gorset, rozsznurowany u góry i dlatego odsłaniaj cy stercz ce brodawki du ych, j drnych piersi. - Czego lub kogo tam wypatrujesz, mój ogierze? – spytała, jedn dłoni bawi c si jego penisem, a drug pieszcz c j dra. - Przed chwil widziałem tam człowieka. I przysi głbym, e to ten sam starzec, który wtedy gonił ci w nocy. - Żred. Hiena cmentarna. Cz sto widz , jak buszuje mi dzy grobami. - Hiena cmentarna? - Tak, okrada groby, wyrywa trupom złote z by, ci ga im z palców pier cionki i naszyjniki z szyi. - Takich ludzi powinno si zamykać u czubkówĄ – Mark był wyra nie zniesmaczony post powaniem Żreda, z czym kontrastował jego stercz cy członek. - Masz racj , e to wir – Violetta delikatnie ugryzła go w szyj . – Kiedy był profesorem na londy skim uniwersytecie i do ć znanym poet , ale po tragicznej mierci swojej ony i córki bardzo zdziwaczał. - Źlaczego nie zadzwonisz na policj , eby go zamkn li? Przecie wtedy chciał ci zabićĄ – Mark odwrócił si do kochanki i czuj c, e znów jest gotów, wszedł w ni jednym ruchem. - To bezcelowe. Nic mu nie udowodni ... – odpowiedziała cicho. Obj ła go i poddała si miłosnym pchni ciom. Mark lekko pchn ł j do tyłu, a Violetta, opieraj c głow o łono nimfy i podpieraj c si r koma, wygi ła si w kusz cy łuk i rozszerzyła nogi. Chłopak, podtrzymuj c dło mi po ladki kobiety, poruszał si w niej coraz szybciej, a Violetta zacz ła poj kiwać. Na czole chłopaka zacz ł pojawiać si pot, ale jeszcze zwi kszył tempo, czuj c, e szczyt rozkoszy jest blisko. Źziewczyna zamkn ła oczy, a na jej twarzy i dekolcie pojawił si rumieniec. Chwil pó niej gło no krzykn ła w ekstazie, a kilkana cie sekund pó niej Mark równie osi gn ł orgazm. Wyszedł z Violetty i zm czony poło ył si na podłodze. Źziewczyna przytuliła si do niego. Mark obj ł j i pocałował w usta. żłaszcz c Violett po piersiach, szepn ł kochance do uchaŚ - Jest mi z tob bardzo dobrze, wiesz? - Wiem – zamruczała jak kotka i wypi ła piersi, podaj c si jego pieszczotom. 39 - Musz ci co wyznać – dodała po chwili, kład c dło na j drach chłopaka – Boj si tego zwyrodnialca, Żreda. Jest bardzo niebezpieczny dla otoczenia, a czuje si zupełnie bezkarny. Nie mówiłam ci o tym, ale ju kilka razy chciał mnie zabićĄ - Kilka razy?! – dło Marka zatrzymała si na piersi dziewczyny. – Wiedziałem tylko o tej sytuacji przy cmentarzu. Źlaczego ci prze laduje? Co mu zrobiła , e czyha na twoje ycie? - Kiedy weszłam na cmentarz, eby obejrzeć zabytkowe grobowce XIX-wiecznych patrycjuszy i przyłapałam go na okradaniu zmarłych. Od tej pory ten psychopata chce mnie zabić. Raz niemal mu si udało, ale sko czyło si na tym, e mocno mnie zranił no em. Wiem, e gdy b dzie miał okazj , zabije mnie. - Nie pozwol na toĄ – Mark tak si zdenerwował, e a pu cił dziewczyn i usiadł, zaciskaj c pi ci. - Obronisz mnie, mój bohaterze? – Violetta delikatnie cisn ła jego członka. - Pewnie, e takĄ Nie pozwol mu ci skrzywdzićĄ - Kochasz mnie, Mark? – dziewczyna spojrzała mu w oczy. - Tak, kotku To zrób co dla mnie. Zabij tego wiraĄ Je li tego nie zrobisz, on zabije mnie! ***** Na pocz tku grudnia Violetta miała zaplanowan podró do Budapesztu. Musiała dojechać poci giem do Źover, tam przesi ć si na prom, by po drugiej stronie kanału La Manche znów skorzystać z usług kolei. Noc przed jej wyjazdem, jak zreszt ka d , gdy dziewczyna była w Portsmonth, Mark sp dzał u swej kochanki. Jak zawsze chciał zostać do rana, ale około pierwszej w nocy kobieta poprosiła go, by poszedł ju do siebie: - Id , kochanie, do domu, bardzo ci prosz . O pi tej rano mam poci g i chciałabym si troch wyspać, bo w Budapeszcie mam sporo spraw do załatwienia i musz być wypocz ta. Wiesz, co si stanie, gdy tu zostaniesz tutaj na noc. Oczywi cie zamiast spać, ci gle b dziemy si kochaćĄ – za miała si gło no. – I rano znów b d cieniem samej siebie. 40