twarzą w twarz - Publikatornia.pl

Transkrypt

twarzą w twarz - Publikatornia.pl
TWARZ W TWARZ
Wiele osób nie wierzy w duchy i mieje si z tych, którzy wierz .
Ciekawe, ilu z tych twardzieli odwa yłoby si stan ć twarz w twarz z
istot nie z tego wiata? I kto z nich by nie uciekł, ile tylko sił w
nogach?
*****
Stanisław Ź bczak od dawna chciał kupić dom na wsi.
Pracował w fabryce produkuj cej meble okr towe i za kilka miesi cy
miał przej ć na wcze niejsz emerytur . Zaplanował sobie, e wtedy
sprzeda mieszkanie w bloku w Czarnkowie i staro ć sp dzi wraz z on
na wsi, w ród lasów i jezior. Tam mógłby po wi cić du o czasu
swojemu hobby, jakim była stolarka, a zwłaszcza wykonywanie mebli
w staropolskim stylu.
1
Staszek miał pi ćdziesi t sze ć lat i ciemne, siwiej ce włosy.
redniego wzrostu, krepy, nie był szczególnie szeroki w barkach, ale
miał bardzo silne ramiona i du e, mocne dłonie. Koledzy z pracy
wiedzieli, e nie warto z nim zadzierać, bo r k miał ci k , a ciosy
zadawał wyj tkowo szybko i precyzyjnie. W wojsku trenował boks i
ci gle potrafił wyprowadzić nokautuj cy cios. Cechował go
charakterystyczny ci ki chód i ju z daleka mo na było poznać Staszka
po pochylonej, lekko przygrabionej sylwetce i szeroko trzymanych
r kach. Miał grubego, sumiastego w sa, czerwonaw skór na twarzy –
co niektórzy mylnie brali za dowód nadmiernej skłonno ci do alkoholu
– i br zowe, bystre oczy, cz sto sprawiaj ce wra enie lekko wilgotnych.
O starym, jeszcze przedwojennym domu w Folsztynie dowiedział si
przypadkiem, od kolegi w pracy. Wła ciciel chciał go sprzedać, bo
planował przeprowadzić si z cał rodzin na l sk, gdzie znalazł dobr
posad w firmie handlowej. Staszek jeszcze tego samego dnia pokonał
trzydzie ci kilometrów dziel ce Trzciank od Folsztyna.
Źom zrobił na nim dobre wra enie. Nie był zbyt du y, ale solidny,
dobrze utrzymany i postawiony na fundamencie wzmocnionym du ymi
kamieniami, wybudowany w starym stylu, na planie koła. Miał trzy
pokoje, kuchni , łazienk i korytarz, ci gn cy si wzdłu jednej ze
cian. W ka dym pokoju były dwie pary drzwi, gdy wszystkie
pomieszczenia były przechodnie i dzi ki temu mo na było biegać w
kóło po całym domu. Z korytarza wchodziło si do kuchni i jednego z
pokoi. Kuchnia znajdowała si na prawo od drzwi i mo na było z niej
wej ć do małej łazienki i do du ego pokojuś z tego pokoju do
nast pnego, znajduj cego si w rogu budynkuś dalej do kolejnego,
najmniejszegoś z którego wychodziło si z powrotem na korytarz.
Cena te mu si bardzo spodobała. Trzydzie ci tysi cy to naprawd
była okazja, wi c bardzo szybko sfinalizował transakcj i stał si
wła cicielem domu. Źziwił si , e warto ć posesji była tak niska, ale
dotychczasowy wła ciciel, który mieszkał w Poznaniu, a do Folsztyna
przyje d ał tylko latem, wytłumaczył, i opu cił j , bo bardzo mu
zale y na czasie. Chciał przeprowadzić si na l sk ju za trzy tygodnie
i do tego czasu musiał sprzedać wszystko, czego nie mógł zabrać ze
sob . Rozwiał w ten sposób obawy Staszka, który ju zaczynał
podejrzewać, e w ofercie musi być jaki haczyk – dług na hipotece lub
mo e sprzedaj cy wcale nie jest wła cicielem domu.
2
Stanisław dumny obchodził wkoło swoj
now własno ć.
Uradowany zakupem nie zauwa ył dziwacznych spojrze mieszka ców
wioski przechodz cych obok domu.
*****
Źwa dni pó niej urz dził w Folsztynie parapetówk . Zaprosił kilku
kolegów z pracy i zapowiadało si na wesoł imprez , choć musiał
zostawić w domu chor na gryp on . Była to typowa m ska popijawa
– du o niezbyt wyszukanego jedzenia i jeszcze wi cej wódki, której
ubywało w szybkim tempie. Jak to zwykle bywa na takich imprezach,
rozmawiano o wszystkim i niczym.
Była dziesi ta wieczorem i parapetówka trwała w najlepsze. Nagle
Henryk, najlepszy kolega Ź bczaka, zwrócił uwag na czarnobiałe,
po ółkłe ju zdj cie, wisz ce nad łó kiem i oprawione w br zow ,
drewnian ramk . Przedstawiało liczn dziewczyn w lubnej sukni i
przystojnego, młodego m czyzn w czarnym garniturze.
- Co to za ludzie na tym zdj ciu, Staszek?
- Nie wiem. Jaka młoda para, jak widać, ale ich nie znam. Mo e tu
kiedy mieszkali?
- Bardzo ładna dziewczyna. Podoba mi si – stwierdził Andrzej,
podchodz c do zdj cia
- Nie w tpi – Henryk u miechn ł si do kolego. – Tobie tylko
kobitki w głowieĄ
- No to, panowie, jeszcze po jednym.
Ź bczak nalał wszystkim nast pn
kolejk i m czy ni równo
podnie li kieliszki z wódk .
- Staszek, co ty b dziesz tutaj robił? – spytał żrzegorz. – Przecie
tu nie ma adnych atrakcji. Ja tam wol mieszkać w mie cie. W
takiej dziurze zabitej dechami jak Folsztyn zanudziłbym si na
mierć
- Jak to nie ma atrakcji? Widziałem na drodze kilka młodych,
bardzo atrakcyjnych dziewczyn – za artował Andrzej.
- Nie o to mi chodziło – za miał si żrzegorz. – Ale słuszna
uwaga!
- Jest tu jedna niew tpliwa atrakcja, ale niebyt przyjemna.
Słyszeli cie, chłopaki, o Zakr cie mierci? – spytał Henryk.
3
- Jakim Zakr cie mierci? - zainteresował si nowy wła ciciel
domu.
- Na drodze do Trzcianki, jakie dwa kilometry od Zielonowa, jest
bardzo ostry zakr t w prawo. Prawie pod k tem prostym.
Słyszałem, e du o ludzi zabiło si na nim samochodami i
motorami. I ponoć wszyscy w nocy. W dzie jako nikt tam nie
zgin ł.
- Pewnie wszyscy ci zabici byli pijani. Nachlej si i jad do domu.
Na tym zadupiu, policja nigdy nie stoi, wi c si nie boj jechać na
gazie. – skomentował Staszek
- Pewnie, e pozabijali si po pijaku. – zgodził si Henryk. – Przed
tym zakr tem jest długa prosta, ka dy tam przydusi, a po
wódeczce wiadomo - refleks słabszy. Za pó no zaczn hamować i
wtedy nie trudno o nieszcz cie. Na szcz cie dzisiaj po mnie
przyjedzie syn, wi c mi to nie grozi – za miał si gło no.
- Mnie ju nie nalewajcie – odezwał si Władek. – Wiecie, e
przyjechałem motorem. Źo domu blisko, ale jednak mam ju
troch w czubie. – A ciebie, Staszek, kto odbierze?
- Nikt. Prze pi si tutaj i pojad rano.
Władek, zgodnie ze swoj zapowiedzi , ju wi cej nie pił, ale
pozostali si nie oszcz dzali i godzin pó niej, gdy sko czyła si
wódka, wszyscy byli ju mocno pijani. Kiedy przyjechał syn Henryka,
zacz li si egnać. Oprócz ojca zabrał te trzech innych kolegów, wi c
gdy du y zegar z kukułk wybił północ, w domu zostali ju tylko
Staszek i Władek. W tym momencie zgasło wiatło w pokoju, zaraz
lampa zapaliła si z powrotem, by znów zgasn ć i si zapalić.
- Co jest, do cholery, z tym wiatłemĄ – krzykn ł Staszek.
- Pewnie nawaliło co z elektryk . Źom jest stary, wi c my l , e
przewody te s w kiepskim stanie. Mo e si upalił jaki drut i
raz jest styk, raz nie i dlatego lampa miga – powiedział Władek.
- Mo e i masz racj ? Jutro musz to naprawić.
Lampa przez chwil wieciła, a potem znów kilka razy sama zapaliła
si i zgasła. Staszek pstrykn ł wył cznik w cianie, eby wiatło ju si
nie zapalało, bo to migotanie zacz ło go ju denerwować. Pijani
m czy ni przestali zwracać uwag na lamp i siedzieli chwil w
ciemno ci. żdyby spojrzeli na ni jeszcze raz, zauwa yliby, e stary,
siedmioramienny yrandol wolno obracał si zgodnie ze wskazówkami
4
zegara, pó niej zatrzymał si na moment i zacz ł wirować w
przeciwnym kierunku, choć nikt go nie dotykał.
- No, Staszek, to ja jad – Władek podał r k gospodarzowi.
- Tylko uwa aj, Władziu. Zwłaszcza na tym cholernym Zakr cie
mierci.
Staszek zgasił wiatło i wyszli przed dom. Władek chwycił motor za
kierownic i razem podeszli kilkadziesi t metrów piaszczyst drog do
asfaltowej szosy. Władek wsiadł na wuesk , kopn ł starter, zało ył
kask, zapalił wiatło i wolno odjechał. Staszek odwrócił si w stron
domu i zamarł. Pami tał, e wychodz c wdusił wył cznik wiatła, a
teraz widział w oknie pokoju, w którym przed chwil siedzieli, jakie
niezwykłe, upiornie białe wiatło. Podszedł bli ej i wtedy zauwa ył, i
kto stoi przy oknie. Nagle zrobiło mu si zimno. Tu za firank tkwiła
wysoka, szczupła postać odziana na biało. Skrywała twarz w cieniu i nie
mógł okre lić, czy był to m czyzna czy kobieta.
- Cholera jasna! – zakl ł gło no. – Ledwo kupiłem dom, a tu ju
złodziejĄ I co to za dziwne wiatło?
Cofn ł si do samochodu i wyj ł z baga nika du y klucz nasadowy
do kół.
- Ja ci zaraz przegoni , chuliganie… – mrukn ł pod nosem.
Rozw cieczony wbiegł do domu, zatrzaskuj c za sob drzwi. Wpadł
do pokoju, w którym jeszcze niedawno popijał z kolegami. W tym
momencie po przeciwnej stronie pomieszczenia mign ło mu co białego
i zatrzasn ły si drzwi. Lampa zapaliła si i zacz ła si obracać.
Trzymaj c w r ku klucz, maj cy mu posłu yć za bro , dopadł do drzwi
goni c intruza. żdy je otworzył i wbiegł do nast pnego pokoju, kto z
hukiem zamkn ł drugie drzwi.
Staszek kontynuował po cig za osobliw jasn postaci . Ci gle był o
krok za wolny, by dojrzeć, kogo gonił. Co wbiegł do kolejnego
pomieszczenia, kto wła nie po drugiej stronie zatrzaskiwał drzwi.
Czasem tylko przez ułamek sekundy mign ło mu co jasnego,
przypominaj cego biał sukni lubn . Uciekinier miał si przera liwie
i gło no, a potem wył op ta czo i upiornie zawodził. Lampy w całym
domu same zapalały si i gasły, kr c c si powoli, popychane jak
tajemnicz sił .
Stanisław był ju zm czony bezskutecznym po cigiem i bliski
obł du. Nie rozumiał, dlaczego kto bawi si z nim w berka, biegaj c po
całym domu, zamiast uciec na dwór. W ko cu wpadł na pomysł, e
5
zmyli uciekiniera. Wbiegł do kolejnego pokoju i znów drzwi po
przeciwnej stronie pomieszczenia gło no si zatrzasn ły. Wtedy zmienił
kierunek po cigu i cofn ł si do kuchni. Źopadł do drzwi prowadz cych
na korytarz. Szarpn ł za klamk , chc c złapać intruza na korytarzu.
Wiedział, e uciekinier musiał wbiec do niego, opuszczaj c pokój.
Klamka nawet nie drgn ła. Poło ył klucz na stole. Chwycił obiema
dło mi i nacisn ł z całej siły. Klamka nie opadła nawet o milimetr.
- Cholera! Gnojek trzyma z drugiej strony! – krzykn ł.
Uwiesił si na klamce całym ci arem. Siłował si chwil , ale bez
rezultatu.
Nagle drzwi prowadz ce z kuchni do pokoju same zatrzasn ły si z
hukiem. Lampa pod sufitem kilka razy zapaliła si i zgasła. To jeszcze
bardziej rozw cieczyło Staszka. Wzi ł klucz i jednym uderzeniem zbił
arówk .
- Źorw ci , złodzieju. A wtedy policz ci wszystkie ko ci, tak, e
mnie popami taszĄ
W tym momencie skrzypi c otworzyły si drzwi do pokoju i
ciemno ci panuj ce w kuchni roz wietliła blada, upiorna po wiata.
Staszek skoczył w jej kierunku, ale zatrzasn ły mu si przed nosem.
Znów bezskutecznie siłował si z klamk , słysz c zza drzwi drwi cy,
przera aj cy chichot. Po kilku sekundach klamka ust piła i wtedy
Staszek błyskawicznie wpadł do pokoju. Źrzwi natychmiast zatrzasn ły
si za nim, tak samo jak te prowadz ce do nast pnego pomieszczenia.
Źoskoczył do nich, jednak nie mógł ruszyć klamki.
- Znów trzymasz, sukinsynu. Silny jeste , ale na mnie za słabyĄ –
krzykn ł.
Pu cił klamk i jednym skokiem dopadł do drzwi prowadz cych do
kuchni. Równie nie mógł ich otworzyć.
- Cholera, co jest? – wysapał zdenerwowany. - Przecie to
niemo liwe, eby tak szybko przebiegł wkoło przez pokój,
korytarz i kuchni , eby przytrzymać klamk . Mo e jest ich
dwóch?
Siłował si na zmian to z jedn klamk , to z drug , ale
bezskutecznie. Nagle okno otworzyło si na o cie , jakby popchn ł je
pot ny podmuch wiatru. Staszek spojrzał na drzewo rosn ce koło
domu – była bezwietrzna pogoda i nie poruszały si nawet najmniejsze
gał zki. Zanim doszedł do okna, samo zatrzasn ło si , a za drzwiami
dobiegło go wycie, w którym było równocze nie co ludzkiego i
6
zwierz cego. Zapalił wiatło, ale lampa natychmiast zgasła. Znów
zapalił i znów po sekundzie wiatło zgasło. To za jednymi to za drugimi
drzwiami słyszał mro cy krew w yłach chichot, wycie i zawodzenie.
Staszek nie nale ał do strachliwych, ale czuł, jak włosy stoj mu
d ba. Pomimo wypitej wódki miał wra enie, e jest całkowicie trze wy.
Pomy lał, e dłu ej tego nie wytrzyma i wyjdzie z tego przekl tego
domu przez okno. W tym momencie zegar wybił godzin pierwsz .
żło ny chichot dobiegaj cy zza drzwi zamarł jak no em uci ł. Źrzwi po
obu stronach pokoju otworzyły si , a blada po wiata gdzie znikn ła.
Staszek otarł z czoła zimny pot i zapalił wiatło. Spojrzał si na
lamp , spodziewaj c si , e zaraz zga nie, ale nic takiego si nie stało.
Cholera jasnaĄ Nie ma mowy, ebym tutaj spałĄ – krzykn ł - A niech
mnie nawet policja złapie, jad do domuĄ
*****
Na drugi dzie była niedziela i Staszek obudził si dopiero o
dziesi tej, choć nigdy nie spał dłu ej ni do ósmej. Wła nie jadł z on
niadanie, gdy zadzwonił telefon.
- Słucham? - powiedział do słuchawki.
- Cze ć, tu WładekĄ
- Cze ć. Co si stało? Masz jaki inny głos.
- Miałem wypadek na motorze. Jestem teraz w szpitalu.
- Wypadek? Gdzie?
- A na tym cholernym Zakr cie mierciĄ
Staszek poczuł, e pot wyst pił mu na czoło.
- Co ty powiesz! – Ź bczak był wyra nie zdziwiony i zaskoczony.
- Jak si czujesz? Nic ci nie jest?
- Mam złaman nog i dwa ebra.
- O, choleraĄ Jak to si stało?
- Wczoraj, jak wracałem od ciebie, zobaczyłem co na zakr cie i
tak si przestraszyłem, e chciałem zawrócić. Wcisn łem
hamulec i – nie wiem, jak to si stało – wpadłem do rowu.
Połamałem si i do tego rozwaliłem cały motor.
- Czego si tak wystraszyłe ?
Ź bczak otarł czoło i w napi ciu oczekiwał na odpowied , czuj c
pot spływaj cy po plecach.
7
- A bo ja wiem czego? Zobaczyłem co dziwnego i niesamowitego.
Jaka biała postać stała na rodku jezdni i wyła jak nieboskie
stworzenie – głos Władka był dr cy i nienaturalnie chrapliwy.
- Biała postać? – Staszek przypomniał sobie wczorajsz koszmarn
noc w Folsztynie.
- Tak. Nie wiem, byłem pijany. Mo e mi si tylko wydawało? A
mo e to był tylko jaki niespotykany rodzaj mgły? Ale mówi ci
stary, jeszcze nigdy si tak nie bałemĄ
- Jak wygl dała ta postać?
- Niby jak kobieta, ale tak jako przera liwieĄ Ubrana była jak
panna młoda - w biał sukni lubn z długim welonem, ale jej
ciało wygl dało niesamowicie, jakby było ze skł bionej mgły
albo z jasnego, g stego dymu. Twarzy nie widziałem, bo była
zacieniona w jaki niezwykły sposób. Błyskała tylko z bami,
jakby nie miała warg.
- Nie opowiadaj mi takich bzdur! – Staszek fukn ł na koleg , ale
pod wiadomie czuł, e Władek mo e mówić prawd . Nagle
zaschło mu w gardle i zrobiło si bardzo gor co.
- Niby najmniej wypiłe – beształ go, nie chc c pokazać koledze,
e te si przestraszył - a okazuje si , e byłe z nas najbardziej
nar banyĄ Panna młoda o północy w lesie na zakr cie? Puknij si
w łebĄ I z tego, co wiem, to panny młode nie wyj jakby je
zarzynano!
Nie wiem, stary, nie mam poj cia, co to byłoĄ Ale co jest nie tak z
tym zakr tem. Nie gniewaj si , ale ju mnie nie namówisz na adn
popijaw w Folsztynie.
*****
W nast pnym tygodniu Stanisław z on codziennie przyje d ał do
domu w Folsztynie, by go troch wyremontować i odnowić przed
przeprowadzk . Nie wydarzyło si nic niepokoj cego i w ko cu zacz ł
my leć, i na parapetówce po prostu przesadził z wódk i miał jakie
pijackie zwidy. Nic nie powiedział onie o tajemniczym intruzie,
którego w nocy gonił po całym domu. Halina nale ała do strachliwych
kobiet, wi c nie chciał jej niepokoić bez powodu.
Zastanawiało go to, e s siedzi przechodz cy koło jego nowego
domu spogl daj na niego drwi cym wzrokiem, gło no go pozdrawiaj ,
8
a potem cicho szepcz mi dzy sob , nerwowo zerkaj c na dom i
odchodz c szybkim krokiem.
- Jacy dziwni ludzie tu mieszkaj – pomy lał sobie.
Troch zmienił zdanie, gdy w pi tek odwiedził go Mikołaj,
miejscowy le niczy, stary kolega jeszcze z czasów, gdy Staszek chodził
do zawodówki w Trzciance. Nie widzieli si kilka dobrych lat i Staszek
nawet nie wiedział, e Mikołaj, który przedtem mieszkał w J drzejewie,
przeprowadził si do pobliskiego Zielonowa.
Le niczy był przystojnym, do ć wysokim, szczupłym blondynem.
Miał mał , spiczast bródk , szybkie, troch nerwowe ruchy i plam po
oparzeniu nad prawym okiem.
Le niczy przyszedł z półlitrówk wódki, chc c porozmawiać przy
czym mocniejszym o starych, dobrych czasach, ale Staszek grzecznie
odmówił picia, bo chciał na noc wrócić do domu.
- Jeszcze b dziemy mieli niejedn okazj wypić – powiedział
Staszek.
- A co by powiedział na polowanie? Poszliby my jutro w nocy –
zaproponował le niczy. – Spadł pierwszy nieg, b dzie dobrze
widać lady zwierz t. Mo e uda si ustrzelić jakiego jelenia albo
dzika?
- No, nie wiem…
- Zgód si , zobaczysz, e fajnie sp dzimy czasĄ Nie lubi sam
chodzić na polowania. Źam ci strzelb z noktowizorem,
we miemy wódk i kiełbas na zagryzk . Pami tam, e w szkole
byłe najlepszy w klasie w strzelaniu z wiatrówki, wi c mo e
trafisz jak grubsz zwierzyn ?
- No dobra, pójd z tob – Ź bczak u miechn ł si szeroko.
- A tak nawiasem mówi c, chyba wiesz, e kupiłe dom, w którym
straszy?
- Nie opowiadaj mi takich głupot. Źuchów nie ma – odpowiedział
spokojnie, bacznie przypatruj c si koledze.
- To wcale nie s głupoty. Ale jak mi nie wierzysz, to twoja
sprawa.
*****
Nazajutrz, gdy zacz ł zapadać zmrok, Staszek Ź bczak i le niczy
Mikołaj weszli w las, wypatruj c na niegu ladów grubszej zwierzyny.
9
Ksi yc był w pełni i w jego srebrnym wietle przysypane niegiem
sosny wygl dały pi knie i tajemniczo.
Polowanie nie szło najgorzej - Mikołaj zabił lisa i trzy zaj ce, a
Staszek dwa szaraki. Jednak nie trafił im si ani aden jele , ani dzik, na
co najbardziej liczyli.
Zbli ała si północ, gdy le niczy przez noktowizor wypatrzył
dorodnego jelenia. Pokazał gestem towarzyszowi, by zachował cisz i
podał mu noktowizor. Staszek podziwiał przez chwil imponuj ce
poro e zwierz cia. Potem ruszył w lad za le niczym, który chciał zaj ć
jelenia od zawietrznej. żdy zbli yli si do niego na niecałe pi ćdziesi t
metrów, Mikołaj stan ł, podniósł strzelb z noktowizorem, chwil
celował, a w ko cu wypalił. żłuchy huk rozniósł si po lesie, a rogacz
padł na bok z przestrzelonym sercem.
Kiedy do niego podeszli, ju nie ył. Usiedli na jeszcze ciepłym
zwierz ciu, wyj li piersiówki i ka dy wypił kilka łyków wódki,
zagryzaj c kiełbas . Potem Mikołaj wstałŚ
- Id załatwić du potrzeb . e te człowiekowi musi si zachcieć
w takim momencie… Poczekasz tutaj?
- Jasne. Rozgrzej si troch wódeczk .
Mikołaj odszedł i po chwili znikn ł mu z oczu, bo wzrok nie si gał
zbyt daleko w słabym, srebrzystym wietle. Staszek spojrzał na wielki,
okr gły ksi yc i w tym momencie usłyszał ciche wycie gdzie w
oddali.
- Cholera jasna, to chyba nie był wilk? Przecie w tej okolicy nie
ma wilków… - spojrzał na zegarek i mrukn ł. – Źokładnie północ
– godzina duchów. Źo tego pełnia ksi yca, gdzie w pobli u
wyje wilk, a ja siedz sam w rodku lasu na zabitym jeleniu.
Ponuro tu jako … Nieciekawa sytuacja… Co ten Mikołaj tak
długo robi? Ju przecie powinien si załatwić...
Niespodziewanie zerwał si porywisty, zimny wiatr. Nagle zrobiło
si du o ciemniej, a nisko nad ziemi pojawiła si g sta mgła. Znów
spojrzał w kierunku ksi yca – był teraz niemal w cało ci zasłoni ty
du chmur . Staszek zadr ał z zimna i wstał, eby si rozgrzać.
Rozejrzał si dookoła wypatruj c towarzysza nocnej eskapady, ale
nigdzie nie było go widać. Zawołał dono nym głosem.
- Mikołaj, idziesz ju ?Ą
- Staszek! – usłyszał krzyk z przeciwnej strony do tej, w któr
oddalił si le niczy.
10
- Co? Chod tutajĄ
- StaszekĄ Chod Ą Chod do mnieĄ
Chc c nie chc c Ź bczak poszedł w kierunku głosu. Przeszedł około
pi ćdziesi ciu metrów, gdy znów usłyszał wołanie, tym raz z jeszcze
wi kszej odległo ci ni poprzednio.
- Staszek! Staszek! Szybciej!
- Stój, do jasnej choleryĄ – odkrzykn ł. – żłupka sobie ze mnie
robisz?Ą Przesta si wydurniać, bo to nie jest mieszneĄ
Nie usłyszał odpowiedzi. Pobiegł w kierunku, z którego usłyszał
wołanie. Przedarł si przez g sty zagajnik, rozejrzał si , ale nadal
nigdzie nie było widać kolegi.
- MikołajĄ żdzie jeste , do jasnej choleryĄ
- Tutaj, StaszekĄ TutajĄ Chod Ą
Przeszedł jeszcze kawałek i stan ł bezradnie na rodku du ej polany.
- Natychmiast przesta Ą Nie baw si ze mn w chowanegoĄ
- Staszek! Dlaczego nie czekałe na mnie przy jeleniu? – usłyszał
głos le niczego z kierunku, z którego najmniej si tego
spodziewał, czyli z tyłu.
Odwrócił si , a Mikołaj doszedł do niego, zasapany.
- Źlaczego nie czekałe ? – le niczy ponowił pytanie.
- Jak to dlaczego? – Staszek był bardzo zdziwiony i poirytowany. Przecie sam krzyczałe , ebym poszedł za tob , wi c
poszedłemĄ A ty wyci gasz mnie, nie wiadomo po co, kilkaset
metrów w las, a teraz pytasz, dlaczego nie czekałem?Ą
- Co ty gadasz, kolego? Wcale ci nie wołałem. To ty wrzeszczałe
za mn Ą Ju my lałem, e co ci si stało. Krzyczałe do mnie, a
zamiast podej ć, cofn łe si w gł b lasu, a potem jeszcze
skr ciłe w bok i zacz łe uciekaćĄ Co maj znaczyć te głupie
zabawy?
- O czym ty mówisz? Ja ci nie wołałem, to ty darłe si do mnie,
jakby co ci si stałoĄ
- Przecie gdybym do ciebie krzyczał, to bym si do tego przyznał,
nie? Słyszałem wyra nie, jak si wydzierałe Ś „MikołajĄ Chod Ą
Chod szybko do mnieĄ”
Spojrzeli na siebie zupełnie zdezorientowani. Stali chwil w
milczeniu, a w ko cu odezwał si le niczyŚ
- A mo e jest tu kto trzeci, kto nas wywołał, eby odci gn ć od
jelenia?
11
- Kto? Chyba poznałbym po głosie, gdyby to nie ty krzyczał?
- Nie wiem kto. Mo e jaki kłusownik. Nic innego nie przychodzi
mi do głowy. Wracajmy do jelenia.
Wrócili po ladach Staszka do miejsca, gdzie zostawili zabite
zwierze, ale jelenia tam nie było. Był tylko du y lad na niegu
znikaj cy mi dzy drzewami.
- Zobacz! – Mikołaj pokazał na trop. – Kto t dy ci gn ł
zwierzaka. Musi być bardzo silny albo jest ich kilku.
Ruszyli wzdłu ladu, który kluczył mi dzy drzewami i krzakami.
Szli szybkim krokiem, maj c zamiar dogonić kłusownika. Jednak po
kilkuset metrach trop nagle urwał si , jakby jele zapadł si pod ziemi
lub uniósł si w powietrze.
- Co jest, do jasnej cholery! - krzykn ł Staszek. – żdzie si podział
ten cholerny jele ?
Z krzaków odpowiedział mu gło ny, upiorny chichot. Trwał co
najmniej kilkadziesi t sekund i brzmiał tak, jakby kto naigrywał si z
tego, e zdołał ich oszukać. Stanisław poczuł, jak ze strachu serce
podchodzi mu do gardła. Przysi głby, e ten kpi cy, okrutny, nieludzki
miech wydobywa si z tych samych ust, co niesamowity chichot
słyszany tydzie temu w domu w Folsztynie. Nie wytrzymał i strzelił
kilka razy w krzaki, w których kto lub co wyra nie z nich szydziło.
Koszmarny rechot nie ustał, a po chwili dobiegał ju z przeciwnej
strony. Pó niej zacz ł si oddalać, a w ko cu urwał si nagle. Las
wokół nich milczał jak zakl ty.
- Wiesz co, Mikołaj? – Staszek spojrzał na towarzysza. – Mam ju
do ć tego polowania.
- Ja te – odpowiedział le niczy. - Wracamy do domu!
*****
Po tej przygodzie Staszek pojawił si w Folsztynie dopiero tydzie
pó niej. Przyjechał razem z on . Halina myła podłogi i okna, a on
naprawiał rozwalaj cy si płot. Zastanowiło go kilka drobnych
szczegółów. Były to błahe, ale daj ce do my lenia sprawy. Sok, który
podczas ostatniej wizyty postawił na stole w kuchni, znalazł w pokoju.
Nie mogła tego zrobić ona, bo to Staszek otwierał drzwi do mieszkania
i pierwszy wszedł do kuchni. Przysi głby, e pozamykał wszystkie okna
na klamk , a tymczasem jedno z nich było tylko przymkni te. Wiatr
12
raczej nie otworzyłby du ego, ci kiego okna, zamkni tego na klamk .
Najbardziej zdziwiło go, e zostawił łó ko starannie zasłane i przykryte
wygładzon na równo narzut , a dzisiaj była ona pomarszczona, a
poduszka i pierzyna miała du e wgniecenie, jakby kto na nim spał.
- Co jest, do cholery? – mrukn ł do siebie. – Przecie nie jestem
taki stary i wiem, w jakim stanie zostawiłem dom. Kto tu
przychodzi pod moj nieobecno ć czy co?
Staszek nic nie powiedział onie o swoich spostrze eniach, bo
pomy lał, e i tak by nie uwierzyła, a jeszcze nawymy lała mu od
starego głupka. Jednak postanowił co sprawdzić. żdy ju zbierali si
do wyjazdu i ona wyszła na dwór, w futrynie drzwi mi dzy pokojem a
kuchni rozwiesił kilka bardzo cienkich nitek, niemal niewidocznych
gołym okiem. Jedn zamocował na wysoko ci stu sze ćdziesi ciu pi ciu
centymetrów, a ka d nast pn o pi ć centymetrów wy ej. Nie było
obawy, e ona zerwie nitki, bo miała niewiele ponad metr pi ćdziesi t
wzrostu, a Staszek pami tał, by przechodz c przez drzwi lekko si
pochylać, eby nie zerwać tej najni szej. żdy zacz li zbierać si do
domu, on wysłał do samochodu, a sam, zamykaj c drzwi wej ciowe,
wsadził r k przez szpar mi dzy drzwiami i futryn i oparł miotł o
drzwi od rodka korytarza.
Kilka dni pó niej przyjechał bez ony. Ostro nie odchylił drzwi
wej ciowe, eby nie przewrócić miotły, a potem wsadził r k w
szczelin . Macał szukaj c jej, ale r ka bł dziła tylko bezskutecznie po
drzwiach. Odchylił je mocniej i zauwa ył miotł le c na podłodze
około metr od drzwi.
- CholeraĄ Znów kto tu byłĄ Po co kto tu ci gle przychodzi?
Przecie w tym domu nie ma nic prócz łó ek, szaf i krzesełĄ
Sprawdził nitki na futrynie. Źwie dolne były zerwane, co oznaczało,
e przez drzwi przechodził kto o wzro cie mi dzy metr siedemdziesi t
a metr siedemdziesi t pi ć, a wi c wy szy od niego. Wpadł do sypialni i
od razu zauwa ył, e znowu pierzyna, poduszka i narzuta s w
nieładzie, a do tego jedno z krzeseł było odsuni te.
- O nie! – krzykn ł. – Nikt nie b dzie mi si kr cił po domu.
Tydzie nie b d spał, a złapi tego włamywaczaĄ
Zadzwonił do ony i powiedział jej, e prze pi si w Folsztynie i do
domu wróci dopiero rano. Potem poszedł kupić co na kolacj . żdy
wychodził ze sklepu, zaczepił go starszy m czyzna, stoj cy na
chodniku z piwem w r ce.
13
- To pan kupił t chat ? – troch bełkocz c wskazał butelk na
widoczny st d dom Staszka.
- Tak, a dlaczego pan pyta?
- Po co e pan j kupił? – pijak wyszczerzył krzywe, popsute z by
w brzydkim u miechu.
- Jak to - po co? Wyremontuj dom i przeprowadz si do niego z
on na wiosn . Czemu pan pyta? – Staszek był ju troch
zirytowany w cibstwem nieznajomego.
- Bo si dziwi . I to bardzo. Nikt panu nie mówił, e tam straszy?
- Straszy? - Staszek u miechn ł si niepewnie. Nieznajomy był ju
drug osob , która mu o tym wspominała.
- Pewnie, e takĄ A jak pan my lisz - dlaczego niby ta chałupa była
taka tania, co? Bo nikt nie chciał w nim mieszkaćĄ
- A co tam straszy? – nowy wła ciciel posesji zacz ł brać
powa niej słowa swojego rozmówcy.
- Źuch młodej Niemki, która mieszkała tam w czasie wojny.
Ruskie j zam czyły na mierć, jak szły na Berlin. Teraz biega po
chacie, krzyczy, wyje, mieje si jak op tana.
- To jakie bzduryĄ Nie wierz w duchy – Ź bczak był wyra nie
zdenerwowany.
- Nie wierzy pan? To jeszcze uwierzy. Pozb d si pan tej chaty
jak najszybciej. Źobrze radz Ą – starszy m czyzna powiedział to
z min człowieka, który wszystko wie najlepiej, a potem wypił
kilka łyków piwa z butelki.
*****
Staszek zjadł kolacj , ale nawet nie ruszył piwa, które kupił sobie na
wieczór. Postanowił, e b dzie całkowicie trze wy, gdy dojdzie do
spotkania z włamywaczem. żdy zegar wybił dwudziest trzeci
trzydzie ci, obszedł cały dom, dokładnie pozamykał okna i powykr cał
arówki z lamp, pami taj c, co si działo ze wiatłem po parapetówce.
Otworzył drzwi mi dzy korytarzem i kuchni i usiadł w ciemnym rogu
jadalni. W r ce trzymał gruby, metalowy pr t metrowej długo ci,
zako czony ostrym szpikulcem.
żdy wybiła północ, przeszył go tłumiony przedtem strach. Chwil
pó niej otworzyły si drzwi wej ciowe. Zerwał si na nogi, ciskaj c
mocniej pr t. Źrzwi zamkn ły si i zobaczył jak szczupł , biał ,
14
zamazan i na wpół przezroczyst postać, wygl daj c tak, jakby była
utkana z mgły. Nie wierzył własnym oczom, bo spodziewał si
człowieka, a to, co widział, nie mogło nim być. Mimo zaskoczenia i
strachu skoczył do drzwi. Był ju metr od nich, gdy zatrzasn ły si z
hukiem. Chwycił za klamk , ale nie mógł jej nawet ruszyć. Szarpał z
całych sił, jednak bezskutecznie, jakby trzymała j z drugiej strony jaka
ogromna siła.
W ko cu pu cił klamk i podbiegł do drugich drzwi, prowadz cych
do pokoju. Tak jak my lał – ich te nie dało si otworzyć. Wtedy
usłyszał hałas na korytarzu. żło ny stukot wielu par ci kich butów
przypominało mu tupot wojskowych oficerek. Odgłosy dochodz ce zza
drzwi brzmiały tak, jakby przez korytarz przeszedł kilkunastoosobowy
oddział ołnierzy. Potem usłyszał gło ne trza ni cie drzwiami, wysoki,
rozdzieraj cy uszy krzyk kobiety pla ni cie, jakby kto został
spoliczkowany. Krzyk ustał. Kto został rzucony na łó ko, bo słychać
było głuchy odgłos i j kni cie spr yn.
- Krasiwaja dewuszka, ocien krasiwaja!1 – powiedział kto po
rosyjsku grubym, tubalnym głosem.
- Ne boites, dewuszka! My budem tebja tolko lyubvi i laskat!
Posmotret kak horoszo mo et tebja zdelat ruski soldat!2
- Nein!!! – kobieta krzykn ła wniebogłosy.
- Da, da! Budet tebja iz nam horoszo kak w nebo!3
Kobieta znów rozpaczliwie wrzasn ła, a po chwili jej krzyk został
stłumiony. Zza drzwi słychać było poj kiwanie, posapywanie, miechy,
przekle stwa, miarowy, jednostajny odgłos spr yn i trzeszczenie łó ka
oraz tupanie ci kich butów, jakby po pokoju chodziło wiele osób.
Pó niej trzasn ły drzwi wej ciowe, usłyszał szybkie kroki na korytarzu i
trza niecie drzwiami pokoju.
Kto krzykn ł z ogromn w ciekło ci w głosie, ale Staszek nie
zrozumiał go w wrzawie panuj cej zza drzwiami. Potem usłyszał odgłos
uderze i kilka ciał zwaliło si ci ko na podłog . Słyszał głuche ciosy,
jakby wiele osób równocze nie trzepało dywan i wrzask m czyzny.
Chwil potem krzyk zamarł i znów był słychać zduszone j ki,
„Ładna dziewczyna, bardzo ładnaĄ”
„Nie bój si , dziewczynoĄ B dziemy ci tylko kochać i pie cićĄ Zobaczysz,
jak dobrze mo e ci zrobić ruski ołnierzĄ”
3
„Tak, takĄ B dzie ci z nami dobrze jak w niebieĄ”
1
2
15
posapywania i trzeszczenie łó ka. Trwało to prawie godzin . Staszek
my lał ju , e oszaleje. Z s siednim pokoju dochodziły odgłosy, jakby
tłum m czyzn gwałcił kobiet , a on był uwi ziony w kuchni jak w
klatce i nic nie mógł zrobić. W ko cu kto powiedziałŚ
- Ostawte je. Ona u e net w iwych.4
Potem usłyszał tupot nóg na korytarzu i zapadła cisza. Staszek
odczekał chwil , a potem ostro nie nacisn ł na klamk . Poddała si bez
oporu, wi c otworzył drzwi i zamarł. Metr od progu stała tyłem do
niego szczupła dziewczyna w przezroczystej białej sukni. Chciał co
powiedzieć, ale głos zamarł mu w gardle. Odchrz kn ł, a wtedy
dziewczyna odwróciła si w jego stron . Oblał go zimny pot i zacisn ł
z by, eby nie krzykn ć. Źziewczyna miała twarz rozkładaj cego si
trupa, na której widniał grymas niezmierzonego bólu. U miechn ła si
do niego, a wtedy zadr ał ze strachu – w yciu nie widział równe
makabrycznego u miechu, gdy dziewczyna nie miała warg, a du e,
spróchniałe i krzywe z by kojarzyły mu si bardziej z wampirem ni z
człowiekiem. Mrukn ła do niego jedynym swoim okiem, tkwi cym w
gł bokim oczodole i przera liwie zachichotała. Spu cił wzrok, by nie
patrzeć na jej zmasakrowan twarz i wtedy zauwa ył, e po jej długich,
bardzo szczupłych nogach spływa ciemna, g sta krew i kapie na
podłog , tworz c du kału .
Upiór zrobił krok w jego kierunku i wyci gn ł r k . Staszek cofn ł
si , mocno ciskaj c w r ku stalowy pr t. Uderzył o co plecami i
odruchowo odwrócił si . Krew zmroziła mu si w yłach. Za nim stał
wysoki, szczupły m czyzna w czarnym garniturze i z zakrwawion
siekier w r ku. Jego twarz była strasznie zmasakrowanaŚ opuchni ta i
pokrwawiona, z wisz cymi du ymi płatami skóry i ranami gł bokimi a
do ko ci. żdy mrugn ł jednym okiem i wyci gn ł dło , Staszek
odskoczył na bok i oparł si plecami o cian , podnosz c pr t.
M czyzna zignorował go. Podszedł do dziewczyny, wzi ł j za r k
i weszli do pokoju, zostawiaj c za sob lady krwi, która ci gle kapała
du ymi kroplami z siekiery i nóg kobiety. Staszek stał nieruchomo i
patrzył, jak m czyzna nami tnie całuje trupi twarz dziewczyny, jakby
nie zauwa aj c jej makabrycznego wygl du i tego, e nie ma ona warg.
Potem upiór doprowadził do łó ka swoj kochank . Źziewczyna
poło yła si , zadarła sukienk i szeroko rozło yła nogi. Chwyciła
4
„Zostawcie j . Ona ju nie yje.”
16
m czyzn za r k i przyci gn ła do siebie. Ten poło ył si na niej i
zacz li si nami tnie całować, sapi c i poj kuj c.
żdy zegar zacz ł wybijać pierwsz godzin , upiorny kochanek wstał
i wzi ł swoj partnerk na r ce. Odwrócił si w stron Staszka,
wyszczerzaj c z by w przera aj cym u miechu. Nios c dziewczyn ,
przeszedł obok Staszka, niemal tr caj c go barkiem. Kobieta miała si
gło no i chrapliwie, spogl daj c na Staszka i wykrzywiaj c w upiornej
parodii u miechu, a z jej ud ci gle kapała krew du ymi kroplami,
rozbryzguj c si na podłodze. Chłopak wyniósł sw partnerk na
podwórko, zamykaj c drzwi nog i wyj c jak wilk do ksi yca. Kiedy
zabrzmiało ostatnie, pi te uderzenie, w domu nie było ju nikogo poza
nim.
Stanisław dopadł do okna, ale ju ich nie zauwa ył. Znikn li, jakby
rozpłyn li si w powietrzu. M czyzna odczekał chwil , a uspokoiło
mu si t tno, a potem wszedł do pokoju. Wkr cił arówk i zapalił
lamp . żdy wiatło zalało pokój, mógł si dokładnie przyjrzeć
strasznemu bałaganowi – wszystkie krzesła były poprzewracane,
zakrwawione prze cieradło podarte i rozrzucone, a poduszka i kołdra
le ały na podłodze, brudnej od licznych ladów butów.
Po wcze niejszych prze yciach zupełnie nie miał ochoty na
sprz tanie pokoju. Zamkn ł drzwi i zgasił wiatło. żdy wychodził z
domu do samochodu, w oknie s siedniego domu błysn ły mu białka
ciekawskich oczu, a potem zauwa ył ruch firanki. S siedzi musieli
dobrze wiedzieć, co wyczynia si w starym, poniemieckim domu.
Halina bardzo si zdziwiła, gdy o wpół drugiej w nocy do
mieszkania wszedł jej m . Staszek był blady jak ciana i miał m tny,
osobliwy wyraz oczu.
- A ty co? – spytała. – Przecie dzwoniłe , e b dziesz spał w
Żolsztynie. Wygl dasz, jakby zobaczył mierć!
*****
W pi tek po pracy Staszek szybko zjadł obiad i pojechał do
Zielonowa. ona chciała mu towarzyszyć, ale wykr cił si wymówk ,
i idzie na wódk do le niczego i przyjedzie dopiero rano, wi c i tak
musiałaby spać sama w pustym domu.
Staszek bynajmniej nie planował wizyty u le niczego. Folsztyn
nale ał do parafii w Zielonowie, wi c pojechał do tamtejszego domu
17
parafialnego. Chciał porozmawiać z miejscowym proboszczem. Ksi a
s znani z dokładnie prowadz cych akt, wi c łatwo b dzie mógł
sprawdzić, kto i kiedy mieszkał w jego domu. Miał te nadziej , e
dowie si czego wi cej o dramatycznych wydarzeniach w jego nowym
domu, zwłaszcza, i w małych miejscowo ciach to wła nie ksi dz jest
najlepszym ródłem wiedzy na wszystkie miejscowe tematy.
Zadzwonił do drzwi domu parafialnego, ale nikt mu nie otworzył,
wi c w poszukiwaniu proboszcza wszedł do pobliskiego, niewielkiego
ko ciółka. Ciemno ci w jego wn trzu były roz wietlane tylko przez
słabe wiatło z trudem przedostaj ce si przez małe, niebieskoczerwone witra e. Nie zauwa ył, eby kto był w rodku, wi c
krzykn łŚ
- Halo, jest tu kto ? Prosz ksi dza, jest tam ksi dz?
Ju chciał wyj ć, gdy usłyszał kroki dobiegaj ce od starego,
drewnianego ołtarza. W jego kierunku szedł stary, podpieraj cy si
lask m czyzna w sutannie. Wygl dał na około osiemdziesi t lat, był
siwy jak goł bek i mocno przygarbiony. Staszek podszedł do niego i
przywitałŚ
- Niech b dzie pochwalonyĄ
- Na wieki wieków amen.
- Wiem, w jakiej sprawie pan przyszedł – powiedział staruszek. –
Usi d my w ławce i porozmawiajmy… Chodzi panu o dom,
który pan kupił od Poznaniaka. – powiedział proboszcz, mierz c
go wzrokiem zza grubych szkieł okularów.
- Tak, dokładnie. Sk d ksi dz wie?
Staszek z uwag wpatrywał si w pomarszczon twarz ksi dza.
Zauwa ył, e starzec ma poni ej lewego k cika ust ciemn myszk
wielko ci dziesi ciogroszówki i du brodawk na czole.
- Nie trudno si domy lić. Od wielu lat ludzie opowiadaj , e ten
dom jest nawiedzony. aden z poprzednich wła cicieli nie
wytrzymał w nim dłu ej ni tydzie . Ponoć kto lub co chodzi w
nocy po domu, słychać jakie wrzaski, j ki, miechy, tupot
ci kich butów. W ogóle ludzie mówi , e dziej si tam dziwne
rzeczy.
- Ludzie mówi ... A ksi dz nie wie, co tam si wyprawia?
- Nie wiem. Nigdy przecie tam nie spałem. Jako ksi dz nie
powinienem wierzyć w takie rzeczy, ale wydaje mi si , e po
tym, co kiedy wydarzyło si w tym domu, mog si tam teraz
18
dziać niesamowite historie. Wyrz dzona krzywda zawsze
pozostawia po sobie jaki lad, a olbrzymie zło mo e nawet być
widoczne po wielu latach.
Na chwil zapadło milczenie. Stanisław potarł czoło, a potem
powiedział cichym głosemŚ
- Słyszałem, e w czasie wojny Rosjanie zam czyli w tym domu na
mierć jak Niemk .
- Tak, zam czyli, przekl te bydlakiĄ Było to sze ćdziesi t lat temu,
miałem wtedy osiemna cie lat, a pami tam wszystko jak dzi Ą W
tym domu mieszkało młode niemieckie mał e stwo, pa stwo
Klause. Wtedy w Folsztynie co trzeci to był Niemiec. On, Jurgen,
miał dwadzie cia trzy lata. eby nie i ć na wojn , poło ył sobie
lew dło na pie ku i własnor cznie odr bał dwa palce. A ona,
Marlena, była o dwa lata młodsza – pi kna jak z obrazka,
wysoka, szczupła, długowłosa blondynka. liczna jak aniołek.
Mieszkałem trzy domy dalej, wi c codziennie ich widziałem. A
nawet mog to panu powiedzieć, bo ju jestem starcem z jedn
nog w grobie, a wtedy byłem młodym chłopakiem, który nawet
jeszcze nie my lał, i po wi ci swoje ycie Bogu – e
pokochałem j pierwsz , szczeni c miło ci . Zrobiłbym
wszystko, eby z ni być. Ale Marlena była ju m atk i
oczywi cie nie zwracała na mnie uwagi. Przepraszam, mówi nie
temat. Stary ju jestem… Kochali si z m em do szale stwa. A
przyjemnie było popatrzeć, jak gruchaj sobie jak goł bki,
zawsze razem, ci gle si przytulali, całowali…
- I Ruski j zabili?
Ksi dz przez chwil nie odpowiadał, pochylaj c si mocno w przód i
ze smutnym wyrazem twarzy wbijaj c wzrok w posadzk . Potem gło no
westchn ł i potwierdziłŚ
- Tak. Zabili j … Była w trzecim miesi cu ci y, gdy w styczniu
czterdziestego pi tego Rosjanie, ci gle spychaj c hitlerowców na
zachód, doszli do Folsztyna. Prosz pana, jaka to była dzicz,
zwierzaki, bydl ta z piekła rodemĄ Wszystko kradli, pl drowali,
niszczyli, a gdy kto si przeciwstawił, zabijali natychmiast, bez
chwili zastanowieniaĄ A młode dziewczyny gwałcili, jakby nigdy
na oczy nie widzieli kobiety. Źiabły wcielone, ci gle pijani do
nieprzytomno ci. Wpadli tego dnia - to była niedziela - do domu
pa stwa Klause. Marlena była sama, bo Jurgen pojechał do lasu
19
po drzewo, było bardzo zimno i dlatego nie chciał brać ony ze
sob . Zacz li j bić, a potem gwałcić. W pi tnastu czy
dwudziestuĄ Wyobra a sobie pan to? I wtedy wła nie wrócił
Jurgen. Chwycił siekier i wpadł do domu, eby bronić on .
Jednego zabił, drugiego ci ko zranił, zanim zatłukli go na mierć
kolbami karabinów. Potem, eby nie było ladów, zakopali go
gdzie w lesie. Ludzie widzieli jak nie li go ze sob . Pewnie mieli
rozkaz, eby nie zabijać miejscowej ludno ci i bali si kary.
- A co si stało z Marlen ?
Źuchowny gło no westchn ł i zamy lił si , nie odpowiadaj c na
pytanie, tak jakby go nie słyszał. Źopiero gło ne chrz kni cie
Stanisława wyrwało go z tego stanu i wtedy odpowiedziałŚ
- A co mogło si stać, skoro zgwałciło j dwudziestu zdziczałych
bydlaków? Zam czyli dziewczyn na mierćĄ Nikt ju potem jej
nie widział, wi c pewnie zakopali dziewczyn gdzie na
podwórku
- To dlaczego Jurgena nie li do lasu?
- Bo ja wiem? Mo e nie chcieli, eby kto znalazł trupy i obci ył
odpowiedzialno ci za dwa zabójstwa.
- I od tego czasu tam straszy?
- Nie, straszyć zacz ło jakie dziesi ć lat potem i z roku na rok
było coraz gorzej. Ludzie w nocy omijaj ten przekl ty dom
szerokim łukiem, a s siedzi spuszczaj psy, zamykaj si na
cztery spusty i nie wychylaj nosa za próg.
- Jak ksi dz my li? Źlaczego tam straszy? I co zrobić, eby
przestało? Nie po to kupiłem dom, eby stał pusty, a teraz
mieszkać w nim po prostu si nie daĄ
- Widzisz, ani Marlena, ani Jurgen nie zostali pochowani na
cmentarzu, w jednym grobie, tak jakby z pewno ci chcieli. Teraz
bł kaj si po wiecie, zawieszeni mi dzy yciem doczesnym a
wiecznym. Nie mog tego nikomu powiedzieć, ale my l , e
próbuj dać ludziom do zrozumienia, e s nieszcz liwi, bo ich
ciała nie zostały zło one w po wi conej ziemi. Przecie oni tak
bardzo mocno si kochali, wi c na pewno chcieliby i po mierci
spocz ć razem, jak przystało na kochaj ce mał e stwo.
- To dlaczego nie szukano ich ciał i nie pochowano na cmentarzu,
w jednym grobie?
20
Staszek jako nie wierzył, eby pochówek w po wi conej ziemi miał
tu decyduj ce znaczenie, ale nie mógł tego kategorycznie wykluczyć.
- Jak to nie szukano? Ludzie długo szukali, ale niestety nie
znale li.
- Wi c jak ksi dz uwa a? Co powinienem zrobić?
- Musisz stan ć ze zjaw twarz w twarz. Mo e wtedy da ci jaki
znak, który pomo e zrozumieć, co trzeba zrobić, eby ul yć
zbł kanej duszy. Tylko czy b dziesz miał w sobie tyle odwagi?
*****
Po rozmowie z ksi dzem Staszek wrócił do domu w Folsztynie,
usiadł przy stole i długo rozmy lał. żdy do północy brakowało tylko
kilku minut, wyszedł na dwór i wsiadł do samochodu. Wyjechał na
szos , skr cił w stron Trzcianki i wolno pojechał w stron Zakr tu
mierci, przypominaj c sobie, co powiedział mu Władek o spotkaniu z
niesamowit postaci stoj c na rodku jezdni.
Zatrzymał si kilkaset metrów od feralnego miejsca i wysiadł z
samochodu. Powoli szedł szos , otoczon z obu stron wysokimi
sosnami, i rozgl dał si dookoła. Był ju blisko zakr tu, gdy zobaczył
po prawej stronie mi dzy drzewami co białego, prawie niewidocznego
na niegu. Nie zwolnił kroku. Nie spuszczał wzroku z jasnej,
przezroczystej postaci, bardziej przypominaj cej kł by mgły ni
człowieka. Niezwykła istota zbli ała si do niego w szybkim tempie,
ci gn c za sob biały, długi na kilka metrów welon. Postać zawyła
długo i rozpaczliwie. M czyzn zalała fala strachu, ale nie zwolnił
kroku. Nale ał do ludzi, którzy musz doprowadzić do ko ca to, co
sobie postanowili.
Źoszedł do zakr tu i zatrzymał si , a kilka sekund pó niej biała
postać stan ła dwa metry przed nim. Załkała cicho, a potem zamilkła.
Źopiero teraz mógł si jej dokładniej przyjrzeć, choć cały czas drgała,
rozmywała si i z powrotem zbijała, jak chmura lub mgła targana
wiatrem. Okazało si , e jest młod , pi kn kobiet , troch wy sz od
Staszka i ubran w sukni lubn z długim welonem. Była na wpół
przezroczysta i wyra nie widział drzewa rosn ce za ni . Jednak twarz
dziewczyny nie miała w sobie nawet odrobiny ycia - wygl dała jak
maska lub płaskorze ba. Staszek zadr ał ze strachu i zimna, które
emanowało od tego niezwykłego zjawiska. Wyczuł za sob czyj
21
obecno ć, ale nie odwracał si . Źomy lał si , kto to mógł być, a to
sprawiło, e jeszcze mocniej zadr ał.
- Ty jeste Marlena Klauze? – spytał cicho łami cym si głosem.
- Źziewczyna skin ła głow .
- Co mog zrobić, eby ci pomoc?
- Marlena wskazała na niego, a potem zasłoniła dło mi oczy.
- Te mam zakryć sobie oczy?
Znów potwierdziła skini ciem głowy, wi c spełnił jej pro b i stał
zesztywniały ze strachu. Wtedy poczuł, e otoczyło go co bardzo
dziwacznego, jakby znajdował si w g stym dymie. Nie o mielił si
odsun ć dłoni od twarzy. Po chwili w jego mózgu zacz ł si formować
obraz, a w ko cu nie otwieraj c oczu zobaczył scen tak wyra n ,
jakby ogl dał film.
Ujrzał młod , prze liczn dziewczyn le c na łó ku z podwini t
do pasa sukienk i szeroko rozło onymi nogami. R ce miała
wyci gni te nad głow i przywi zane do por czy łó ka, a w usta
wepchni t brudn szmat , tłumi ca jej krzyki i j ki. Le ał na niej
barczysty, młody chłopak w mundurze Armii Czerwonej i brutalnie
gwałcił. Wokół stało kilkunastu innych m czyzn i przygl dali si temu,
miej c si i rozmawiaj c po rosyjsku. Wszyscy byli mocno pijani,
mierdzieli potem i wódk . Potem zwyrodnialec wstał, zaspokoiwszy
swe dze, a jego miejsce mi dzy udami dziewczyny zaj ł kolega.
Wtedy nagle wpadł do pokoju przystojny, rozw cieczony, wysoki
blondyn z siekier w r ku i wrzasn łŚ
- Zostawcie j , bydlakiĄ
Zamachn ł si siekier i trafił jednego z ołnierzy w szyj .
M czyzna zalał si krwi i padł martwy na podłog , w tym samym
czasie młodzieniec powa nie ranił w brzuch innego Rosjanina. To był
ostatni cios, jaki zadał, bo ołnierze przewrócili go na podłog i tak
długo okładali kolbami karabinów, a zatłukli na mierć. Wtedy jeden z
Rosjan powiedziałŚ
- Ladno, towariszczi. źto czelowek ne budet u e nam naruszeni. Ty
uhodit, moja oczered.5
Wszedł na miejsce swojego kompana, który przez cały czas, nie
zwracaj c uwagi na bójk , gwałcił kobiet . Pó niej jeszcze kilkunastu
„Źobra, towarzysze. Ten człowiek nie b dzie ju nam przeszkadzał. Odejd ,
moja kolejĄ”
5
22
innych ołnierze kolejno zaspokoiło swoje dze, a w ko cu jeden z
nich powiedziałŚ
- Ostawte je. Ona u e net w iwych.6
- My dolzny je gdeto skrywat, tak chto komandir ne zametil –
powiedział inny.7
- Hlopnut je k skwazinam! Tam nikto nie budiet smotret.8
Źwóch pijanych ołnierzy chwyciło dziewczyn i zataczaj c si
wyszli na podwórko. Wrzucili zwłoki do studni, a w tym czasie inni
zawin li ciało zabitego chłopaka w jak płacht . Potem czterech
m czyzn niosło go w kierunku pobliskiego lasu. Źwóch z nich miało
saperki. Weszli w gł b sosnowego zagajnika, potem dotarli do wysokich
sosen i po przej ciu kilkuset metrów zatrzymali si . Kopali na zmian
zmarzni t ziemi , a gdy powstał dół gł boko ci około metra, wrzucili
do niego ciało w płachcie, przysypali ziemi , wyrównali powierzchnie i
zamaskowali niegiem, tak e nikt nie wpadłby na to, e jest tu kto
pochowany.
Wtedy obraz w mózgu Staszka rozwiał si i co zimnego dotkn ło
jego dłoni. Odsłonił oczy i zobaczył, e biały, prze roczysty duch
odwraca si od niego i wchodzi w las, a za nim ci gnie si długi, biały
welon, niemal niewidoczny na tle niegu. Obok Staszka przeszedł
wysoki, szczupły m czyzna w podartym garniturze, niemal zahaczaj c
go siekier , z której kapały du y krople g stej krwi. Jurgen dogonił
Marzen i chwyciwszy si za r ce znikn li mu z oczu.
*****
Na drugi dzie Staszek po yczył pomp i wypompował wod z
gł bokiej studni, stoj cej na rodku podwórka. Poprzedni wła ciciel
powiedział mu, e woda z niej nie nadaje si do picia, bo jest zatruta.
Odpowiedział wtedy, e b dzie musiał j zasypać. Nigdy by si do tego
nie przyznał, ale serce mocno mu biło, gdy schodził po długiej drabinie
na dno studni, wyposa ony w latark i worek. Zgodnie z tym, czego si
spodziewał, znalazł w si gaj cej kostek wodzie czaszk i kupk ko ci.
Prze egnał si , nabrał powietrza w płuca i starannie powkładał
„Zostawcie j . Ona ju nie yje.”
„Musimy j gdzie schować, eby dowódca nie zauwa ył.”
8
„Wrzućmy j do studniĄ Tam nikt jej nie b dzie patrzył.”
6
7
23
wszystkie ludzkie szcz tki do worka, dziwi c si , e przez tyle lat nikt
nie domy lił si , dlaczego woda z tej studni jest niezdatna do picia.
Potem poszedł do lasu z innym du ym workiem i szpadlem. Bł kał
si troch , zanim znalazł miejsce, w którym niedawno le niczy zastrzelił
jelenia. Przypomniał sobie, jak siedział na jeszcze ciepły zwierz ciu i
kto go zawołał, odci gaj c w gł b lasu. Wzdrygn ł si na sam my l,
kto mógł wtedy go wołać. Poszedł w kierunku, w którym kto wtedy
ci gn ł jelenia po niegu. Pami tał, e trop urwał si wówczas przy
du ym, ponad trzydziestometrowym buku. Odnalazł olbrzymie drzewo,
odgarn ł nieg i zacz ł kopać. Zmarzni ta ziemia z trudem podawała si
szpadlowi. Po dwugodzinnej pracy znalazł w ko cu to, czego szukał –
ludzk czaszk i kupk ko ci, równie wygl daj cych na ludzkie. Z
mieszanymi uczuciami ulgi, l ku odrazy rzucił na nie okiem, poczym
szybko wrzucił do swojego worka. Czuł si bardzo nieswojo, gdy
wracał do domu z baga em ludzkich szcz tków na plecach.
*****
Noc po pogrzebie, w którym oprócz ksi dza brał udział jedynie
Stanisław i w czasie którego szcz tki pa stwa Klause spocz ły w
jednym grobie, Staszek postanowił sp dzić w Folsztynie. Chciał
odwie ć on do Trzcianki, ale kobieta bardzo uparła si , e zostanie z
nim. Musiał wi c ust pić. Napalił w piecach, potem zjedli obfit
kolacj , po cielili sobie w najwi kszym, s siaduj cym z kuchni
pokoju, porozmawiali troch i kwadrans po dwudziestej trzeciej
poło yli si spać. Na wszelki wypadek, gdy ona wyszła za potrzeb ,
schował pod łó kiem metalowy pr t z ostrym szpikulcem, ten sam,
który przygotował sobie robi c zasadzk na intruza.
Halina ju po chwili spała, gło no oddychaj c, ale Staszek nie mógł
zasn ć. Usiadł na łó ku i rozmy lał, nie b d c do ko ca pewny, czy noc
minie bez przygód. żdy zegar wybił północ, wstrzymał oddech i
nasłuchiwał. żdy przez kilkana cie sekund nie dobiegł go aden
d wi k, odetchn ł z ulg . Przedwcze nie.
Źrzwi wej ciowe gło no trzasn ły i usłyszał tupot wielu nóg. Potem
trzasn ły jeszcze trzy pary drzwi i do sypialni wpadła dziewczyna w
białej, porozrywanej sukni, a za ni oddział ołnierzy w mundurach
Armii Czerwonej i z karabinami w r kach. Koszmar powrócił.
24
Staszek zerwał si na równe nogi i - bardziej w ciekły ni
przestraszony - skoczył z pi ciami na intruzów. Jeden z ołnierzy,
pot ny dryblas, odrzucił go na bok, a dwóch innych uderzyło go kilka
razy kolbami karabinów. Szpetnie zakl ł z bólu. Chciał wstać, ale jeden
z ołnierzy przyło ył mu do głowy luf karabinu i wysyczał po
rosyjsku:
- Sidi, potomu chto ubiju tebja kak sobaka!9
Staszek powa nie potraktował ostrze enie, wi c mógł tylko siedzieć
i obserwować, co si dzieje. A działy si rzeczy, które powodowały, e
z w ciekło ci pomieszanej z bezsilno ci krew niemal gotowała mu si
w yłach i niemal nie odczuwał strachu.
Halina obudziła si z gło nym, rozpaczliwym krzykiem, stłumionym
po chwili szmat wepchni t jej w usta. Jeden z ołnierzy uderzył j
mocno w twarz i chwycił za r ce, skutecznie unieruchamiaj c, a drugi
podci gn ł kobiecie koszul nocn a do pasa, rozpi ł spodnie i zacz ł
j brutalnie gwałcić. Obok Haliny, na miejscu, gdzie jeszcze przed
chwil siedział Stanisław, le ała Marlena. Była brana sił przez innego
m czyzn w tak bestialski sposób, a krew z jej krocza ciekała na
prze cieradło i wsi kaj c w nie tworzyła du , szkarłatn plam .
Staszek patrzył na to z niemym bólem, zaciskaj c pi ci i zgrzytaj c
z bami, jednak zimna stal lufy wbijaj cej mu si w czoło skutecznie
studziła jego zap dy. Trwało to kilka minut, gdy znów trzasn ły drzwi
wej ciowe. Kilka sekund pó niej do pokoju wpadł Jurgen, w ciekły jak
diabli i bardzo odmieniony. Przede wszystkim był du o wy szy ni
wtedy, gdy Staszek widział go ostatni raz. Teraz był po prostu ogromny
– głow si gał niemal do sufitu, a w barach był szeroki jak szafa. Twarz
miał tak zmasakrowan , e usta i oczy były niemal niewidoczne.
Ubrany był w czarne, poplamione krwi spodnie i biał , równie mocno
zakrwawion koszul . Włosy miał rozczochrane i posklejane od potu.
W jednej r ce trzymał olbrzymi siekier , a w drugiej ostry jak brzytwa
nó o niemal półmetrowym ostrzu.
Zacz ła si krwawa jatka. Nim min ła sekunda, dwie głowy
ołnierzy, odr bane od korpusów, le ały na podłodze, a dwóch innych
Rosjan zwijało si w miertelnych spazmach, dogorywaj c po
mocarnych uderzeniach siekier w pier . Jurgen był tak niesamowicie
szybki, e Staszek z trudem nad ał wzrokiem za jego ruchami.
9
„Sied , bo zabij ci jak psaĄ”
25
Wszyscy yj cy ołnierze rzucili si na gigantycznego m czyzn , a
kilku z nich strzeliło z karabinów. Nie trafili Jurgena, który zrobił unik
w najmniej oczekiwanym kierunku. Ucierpieli na tym koledzy
strzelaj cych, których trzech padło na podłog bez ycia. Obie kobiety
krzyczały tak przera liwie, e a wydawane przez nie bardzo wysokie
d wi ki bole nie wbijały si w mózg jak ostre igiełki. Staszek wcisn ł
si w k t pokoju, by przypadkowo nie ucierpieć w tej morderczej walce.
Jurgen walczył jakby był bogiem wojny. Nie zwa ywszy na
straszliwe uderzenia kolbami karabinów, rozpłatał głow jednemu z
napastników i wyrwał si z kr gu ołnierzy. Odwrócił si i ci ł siekier
na odlew, równocze nie pchaj c no em. Kolejne dwa trupy padły na
podłog , jeden ze straszn ran w piersi, a drugi obficie brocz c po
trafieniu ostrzem no a w samo serce. Wtedy znów zabrzmiał huk
wystrzału i Jurgen mocno si zachwiał, trafiony w rami . Rana
postrzałowa zacz ła obficie krwawić. Rosjanie rzucili si na olbrzyma
jak rozw cieczone wilki. Jurgen zastopował ołnierza atakuj cego z
prawej strony morderczym ciosem siekiery, ale o mały włos dostałby
no em od napastnika szar uj cego z lewej. W ostatniej chwili Staszek
wysun ł stop i podło ył nog Rosjaninowi. ołnierz padaj c nadział
si na ostrze Jurgena.
Staszek wstał, korzystaj c z okazji, e pilnuj cy go przedtem
ołnierz le ał martwy na podłodze. Nie mógł znie ć widoku j cz cej z
bólu i upokorzenia ony. Źoskoczył do łó ka, wyci gn ł spod niego
metalowy pr t i zdzielił Rosjanina z tak sił , e padł na podłog .
Wtedy dobił go jednym mocnym uderzeniem szpikulcem w pier .
Spojrzał na m czyzn , który zaspokajał swoj chuć kosztem Marleny.
W ciekły, wskoczył na łó ko i złapał za włosy ołdaka, który le ał
na Marlenie. Szarpn ł, niemal zrywaj c mu skór z czaszki. ołnierz
wrzasn ł z bólu i poderwał si , by unikn ć cierpienia. Staszek ci gn ł
go na podłog , jak wierzgaj cego prosiaka. Pu cił włosy i wyr n ł go
pr tem w twarz, kalecz c wargi i wybijaj c kilka z bów. Wzi ł pot ny
zamach i kolejny cios okazał si miertelny. Trafił Rosjanina niemal
dokładnie w rodek głowy, wbijaj c ko ci w mózg i mia d c głow jak
skorup orzecha.
Staszek odwrócił si i zobaczył, e zostało tylko trzech ołnierzy.
Cofn li si , podnie li karabiny i równocze nie wystrzelili w kierunku
olbrzyma, pewni powodzenia salwy. Jurgen, szybszy od błyskawicy,
zanurkował pod lec cymi kulami i zanim Rosjanie zd yli si
26
zorientować, był ju tu przed nimi. Ułamek sekundy pó niej ich głowy,
ci te jednym uderzeniem olbrzymiej siekiery, spadły na podłog i
potoczyły si w kierunku Staszka.
Kobiety przestały krzyczeć, a Jurgen podszedł do Staszka, stoj cego
przy łó ku z pr tem w dłoni. Olbrzym pochylił si nad nim, a wtedy
Ź bczak odwa nie spojrzał w oczy upiora, chocia zimne palce strachu
zaciskały mu si na gardle. M czyzna ruchem głowy pokazał mu drzwi
i wyszedł, zostawiaj c za sob zakrwawion
cie k . Staszek,
zrozumiawszy intencj ducha, odrzucił pr t i wyszedł za nim. Jurgen
stał przy studni i pokazywał mu palcem w jej gł b. Chwil pó niej
znikn ł, a gdy Staszek wrócił do domu, nie było w nim ani Marleny, ani
ołnierzy, ani ladów ostatnich wydarze . Była tylko ona, cicho łkaj ca
w poduszk z bólu, strachu i upokorzenia.
*****
Ź bczakowie w pospiechu wrócili do swojego mieszkania w
Trzciance, nie zwa aj c na to, i jest rodek nocy. Halina była w
ci kim szoku i przez tydzie nie odezwała si ani słowem. Staszek był
z ni przez cały czas i dopiero, gdy poczuła si lepiej, w tajemnicy
przed on pojechał do Folsztyna. Znów po yczył pomp i ponownie
wypompował wod ze studni. Tym razem nie czuł ju strachu. Wybrał z
dna kilkana cie wiader ziemi i dokładnie przesiał j przez du e sito. W
ko cu znalazł to, czego szukał – trzy drobne ko ci, wygl daj ce na
palce r k. Zawin ł je w chustk i pojechał do domu.
Wrócił z powrotem do Folsztyna dopiero w nocy, gdy ju ona spała
mocnym snem. Pojechał na stary, zapomniany cmentarz pod lasem.
Wyj ł szpadel i latark . Nie bał si , ale był bardzo nieswój. Zacz ł
kopać w miejscu, w którym pochowano Marzen i Jurgena i wtedy
niespodziewanie poczuł si bardzo spokojnie. Co chwil patrzył na
zegarek, bo chciał zd yć przed północ . Za dziesi ć dwunasta odkopał
trumn ze szcz tkami pa stwa Klause, otworzył j i wrzucił do rodka
chustk z ko ćmi. Zakopał trumn i z ulg opu cił cmentarz.
żdy zajechał pod dom, było ju po północy. Ostro nie wszedł do
rodka i przygotowany na wszystko, siedział w nim do wpół do drugiej
w nocy. Nic si nie wydarzyło, podobnie jak nast pnej nocy, któr
równie sp dził w Folsztynie.
27
*****
Kilka tygodni pó niej Staszek, który był ju na zasiłku
przedemerytalnym, sprzedał mieszkanie w Trzciance i przeprowadził si
z Iren do Folsztyna. Przedtem długo musiał przekonywać on ,
tłumacz c jej, e ju nic przykrego nie przydarzy jej si w tym domu.
Pocz tkowo zaklinała si , e jej noga wi cej nie postanie w tym
przekl tym miejscu, ale potem łatwowierna kobieta dała sobie wmówić,
e miała okropny, koszmarny, bardzo realistyczny sen, bo przecie co
takiego nie mogło zdarzyć si naprawd . W ko cu, ku zadowoleniu
m a, zgodziła si na t przenosiny.
Z tej okazji zorganizowali przyj cie dla znajomych, na które
zaproszono około dwudziestu osób. Jedzenia i picia było w bród i
wszyscy wietnie si bawili, ta cz c w najwi kszym pokoju przy
starych przebojach.
żdy stary zegar z kukułk wybił północ, nagle zgasły wszystkie
wiatła. Sekund pó niej zapaliły si i znów zgasły. Staszek zadr ał,
przypominaj c sobie parapetówk .
- To chyba jaka awaria w elektrowni – Henryk stał w oknie i
patrzył si w ciemno ć. – Latarnie te si nie pal . W całej wiosce
nie ma pr du.
- Albo wiatr zerwał trakcj - dodał żrzegorz. – Patrzcie jak wieje,
jak mocno chwiej si drzewaĄ
Staszek odetchn ł z ulg .
*****
Po dwóch dniach Ź bczak wybrał si do proboszcza, by
podzi kować mu za dobr rad . Tak jak poprzednio, na plebanii nikogo
nie było, wi c wszedł do ko ciółka. W mrocznej wi tyni nie paliła si
ani jedna wieca. Ko ciół był o wietlony jedynie nikłymi odblaskami
sło ca, z ledwo ci przebijaj cymi si przez witra e z ciemnego szkła.
W rodku panowała niemal grobowa cisza. Staszek wszedł powoli
mi dzy dwa rz dy starych, zniszczonych, drewnianych ławek. Bacznie
rozgl dał si dookoła, szukaj c wzrokiem proboszcza. Nikogo nie
dostrzegł. Usiadł w pierwszym rz dzie przed drewnianym, zabytkowym
ołtarzem.
28
- Czy spokój, o który tak zabiegałe , nastał? – usłyszał cichy,
m ski głos, dobiegaj cy z tyłu.
Ź bczak odwrócił si i zauwa ył, e z konfesjonału wyszedł
proboszcz. Staszek podszedł do niego i odpowiedziałŚ
- Tak. Przyszedłem podzi kować ksi dzu za dobr rad .
- To ja dzi kuj – starzec u miechn ł si . – Ciesz si , e ci si
udało.
- Tylko niech mi proboszcz powie, dlaczego to tak długo trwało?
Czy przez tyle lat duchy zmarłych nie mogły nikomu innemu
przekazać, co trzeba zrobić, by w ko cu zaznały spokoju?
- Niestety nie mogły. Nie mo na niczego przekazać ludziom,
którzy boj si i panicznie uciekaj . A je li chodzi o cisło ć, to ja
ju nie jestem proboszczem. Od lat.
Powiedziawszy to, starzec odwrócił si , poszedł w kierunku wyj cia
i znikn ł w jasno ci otwartych na o cie drzwi ko cioła. Staszek
wybiegł za nim, ale m czyzny ju nie było.
- Prosz ksi dzaĄ – krzykn ł. – Prosz ksi dzaĄ
Nikt mu nie odpowiedział. Rozgl dał si dookoła, ale nigdzie nie
mógł dojrzeć siwego ksi dza. Chciał ju i ć do domu, gdy przed drzwi
plebanii zajechał zielony Renault Clio, z którego wysiadł otyły,
łysiej cy ksi dz w wieku około pi ćdziesi t lat.
- Prosz ksi dza, nie widział ksi dz gdzie proboszcza?
- Proboszcza? – odpowiedział szczerze zdziwiony duchowny. –
Przecie to ja jestem proboszczemĄ – Kogo pan szuka?
- Bardzo starego, siwego ksi dza. Z brodawk na czole i myszk na
brodzie.
- Nikogo takiego nie znam. Dzisiaj na plebani nie ma innego
ksi dza oprócz mnie.
Staszek był tak zdziwony i zaskoczony, e nie widział, co ma
powiedzieć.
*****
Ź bczak nie mógł zasn ć w nocy, my l c o spotkaniu z człowiekiem
podaj cym si za proboszcza, choć z pewno ci nim nie był. Rano
pojechał do Pilskiej Biblioteki Miejskiej z zamiarem sprawdzenia kilku
spraw.
29
- Źzie dobry, chciałbym znale ć kilka informacji o Zielonowie –
zwrócił si do młodej bibliotekarki, siedz cej przy monitorze
komputera.
- A o co panu konkretnie chodzi? Szuka pan jaki ksi ek na ten
temat?
- Nie, bardziej chodziłoby mi o wycinki z gazet. Na przykład
chciałbym dowiedzieć si , jacy byli proboszcze w Zielonowie po
II wojnie.
- Prosz chwilk poczekać. Sprawdz w komputerze. Mamy tutaj
du baz danych ze skanami wi kszo ci ksi ek nale cych do
biblioteki i archiwalnych numerów codziennych gazet. Tylko e
przeszukanie takiej ilo ci pozycji musi troch potrwać.
- Wpisała co do komputera, a po kilku minutach powiedziałaŚ
- Mam ju . Wydrukować panu?
- Tak, poprosz .
Po chwili z drukarki wyskoczyła kartka. Staszek wzi ł j i
przeczytałŚ
„Parafia Zielonowo.
1945-1958 – proboszcz Andrzej Krawat
1958-1977 – proboszcz Antoni Magdzik
1977-1992 – proboszcz Wojciech Dobosz
1992-1998 – proboszcz Stanisław Kubiak
1998-? – proboszcz Czesław Birek„
Pod spodem były krótkie notki o ka dym proboszczu i małe
fotografie. Staszek zauwa ył, e zdj cie Wojciecha Źobosza
przedstawia m czyzn z brodawk na czole i okr gł myszk poni ej
ust.
- No popatrz, popatrz… - powiedział do siebie zaskoczony. – To
przecie z nim rozmawiałem wczoraj w ko ciele…
Szybko przeczytał notk o proboszczu, znajduj c si pod jego
zdj ciem.
„Wojciech Źobosz (1927-1992), proboszcz parafii w Zielonowie w
latach 1972-1992, bardzo zasłu ony w tamtejszym rodowisku.
Przyjechał do Zielonowa w 1972 z parafii w woj. lubelskim i był
proboszczem a do mierci w wypadku samochodowym pod
Zielonowem. Z jego inicjatywy powstał dom parafialny i klub rolnika
oraz doprowadzono do wsi bie c wod . Organizował liczne
pielgrzymki do miejsc kultu religijnego (m.in. do Watykanu, gdzie
30
pielgrzymi mieli audiencj u papie a Jana Pawła II). Opiekował si
chorymi i ubogimi.”
- Jeszcze interesowałyby mnie wiadomo ci o Folsztynie z gazet z
1945 roku. – poprosił.
Kilka minut pó niej Staszek trzymał w r ku wydruk dwóch kartk z
dwoma artykułami. Były napisane słabo odci ni t czcionk i z trudem
mógł jej przeczytać.
„Tajemnicze znikni cie pa stwa Klause”
12 stycznia 1945 r. podczas wyzwalania wsi Folsztyn przez Armi
Czerwon młode mał e stwo niemieckie, Marlena i Jurgen Klauze,
znikn ło w niewyja nionych okoliczno ciach. ołnierze rosyjscy
twierdz , e po wej ciu na posesj pa stwa Klause zastali pusty dom.
S siedzi widzieli, jak kilka godzin przed wej ciem Rosjan do wsi z
ołnierzami stacjonuj cymi pod lasem rozmawiał mieszkaj cy w
Folsztynie chłopak, Wojciech Skalkowski. Został przesłuchany przez
milicj , ale nie przyznał si do niczego i zaprzeczył, jakoby rozmawiał z
Rosjanami. Sprawa jest w toku.”
Z dr cymi r koma przeczytał drugi artykuł, datowany trzy dni
pó niej.
„15 stycznia 1945 roku w lesie pod wsi Folsztyn znaleziono
umieraj cego ołnierza Armii Czerwonej. Został postrzelony w
potyczce z oddziałem niemieckim i zostawiony przez Rosjan
uciekaj cych przed przewa aj cymi siłami wroga. ołnierz krótko przed
mierci wyznał, e przed zaj ciem Folsztyna jego oddział został
poinformowany przez miejscowego chłopaka o tym, e we wsi mieszka
młode mał e stwo niemieckie kolaboruj ce z hitlerowcami. W zwi zku
z tym milicja postanowiła powtórnie przesłuchać Wojciecha
Skalkowskiego w sprawie znikni cia pa stwa Klauze, ale chłopak
uciekł ze wsi i jak dot d nie udało si go złapać.”
Staszek spojrzał na małe, niewyra ne zdj cie młodego, około
dwudziestoletniego chłopaka, znajduj ce si pod artykułem. Wyj ł z
kieszeni lup i dokładnie przyjrzał si jego twarzy. Wojtek Skalkowski
w pobli u lewego k cika ust miał mał , okr gł myszk . Staszek
poczuł, e robi mu si gor co i rozpi ł kurtk . Otarł pot z czoła. Czuł, e
serce w piersi bije mu jak oszalałe.
Ź bczak przypomniał sobie słowa wypowiedziane przez starego
ksi dza w ciemnym ko ciółkuŚ „Pokochałem j pierwsz , szczeni c
31
miło ci . Zrobiłbym wszystko, eby z ni być. Ale Marlena była ju
m atk i oczywi cie nie zwracała na mnie uwagi.”
Te kiedy był młody i wiedział, jak straszn sił i zapalczywo ć
mo e mieć odrzucona, młodzie cza miło ć.
Zaczynał rozumieć…
32
DOM PRZY CMENTARZU
Mark Wadle cz sto skracał sobie drog do domu, id c w sk ,
wyludnion uliczk wzdłu muru starego cmentarza. Oczywi cie słyszał
o ludziach, którzy w ci gu ostatnich kilku miesi cy zagin li w
tajemniczych okoliczno ciach. Wiedział, e zawsze znajdowano ich
zmasakrowane zwłoki wła nie na XVIII-wiecznym Cmentarzu Trzech
Ró . Podobno trupy wygl dały przera aj co – z twarzami z zastygłym
grymasem niewyobra alnego bólu i strachu, licznymi ladami ostrych,
mocnych z bów i wyszarpanymi – lub wy artymi, jak twierdzili
niektórzy – du ymi kawałkami ciała. Cz sto zwłoki były pozbawione
jednej lub kilku ko czyn. Mówiono, e było to dzieło jakie piekielnej,
olbrzymiej bestii, ale sk d znalazłby si taki potwór w rodku
dwustutysi cznego miasta?
33
Mark wiedział o tym wszystkim, ale bynajmniej nie miał zamiaru z
tego powodu nadkładać drogi. Nigdy nie był człowiekiem strachliwym.
Poza tym ufał w sił swych twardych pi ci. Jego zdaniem jaki
maniakalny, seryjny zabójca grasował w Portsmonth lub jego okolicach
i podrzucał ciała na cmentarz, by skierować tu trop, podczas gdy
faktycznie zabijał zupełnie gdzie indziej.
Wadle był dwudziestopi cioletnim, przystojnym kawalerem. Miał
sze ć stóp i dwa cale wzrostu, czarne, kr cone włosy i szczery u miech,
rozbrajaj cy kobiety. Szczupły, ale barczysty i muskularny, poruszał si
lekko i zwinnie niczym czarna pantera. Pracował jako dziennikarz
sportowy w lokalnym tygodniku i mieszkał w kawalerce na Black Mary
Street. Jednak od kilku tygodni przewa nie sypiał w pewnym domu
przy Cmentarzu Trzech Ró .
*****
Wszystko zacz ło si pewnej ciemnej, wietrznej, bezksi ycowej
nocy, gdy Mark wracał do domu z suto zakrapianej parapetówki.
Wła nie min ła północ, gdy skr cił w cmentarn uliczk o nazwie
źternal Memory Street. Po lewej stronie znajdowały si g ste krzewy i
zaro la zdziczałego parku, w nikłym, ółtawym wietle nielicznych
latarni sprawiaj ce wra enie czarnej ciany, poruszaj cej si dzi ki
porywom zimnego, listopadowego wiatru. Z drugiej strony stał wysoki,
zniszczony mur z czerwonej cegły, odgradzaj cy chodnik od cmentarza.
Uliczka wybrukowana kocimi łbami pi ła si w gór , na całej długo ci
skr caj c w prawo.
M czyzna min ł wielk , szerok i wysok na ponad dwana cie stóp
bram z kutego elaza, zwie czon emblematem przedstawiaj cym trzy
ró e, od którego cmentarz wzi ł nazw . Spojrzał przez kraty bramy – z
ciemno ci roz wietlonej jedynie wiatłem ulicznej latarni wyłaniały si
du e, zdewastowane grobowce. Nie zauwa ył, by gdziekolwiek paliła
si wieczka lub znicz.
„To bardzo stary cmentarz” – pomy lał. - „Zaniedbany i
zapomniany. Pewnie rodziny pogrzebanych tu ludzi te ju
powymierały.”
Tuz nad jego głow przeleciała sowa i gło no zahukała. Przyspieszył
kroku, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Podmuchy wiatru były coraz
mocniejsze i zimniejsze. Zacz ł padać deszcz, zacinaj cy Markowi
34
prosto w twarz. Nagle zrobiło mu si dziwnie nieswojo. Postawił
kołnierz płaszcza i spu cił głow .
Niespodziewanie oprócz własnych kroków usłyszał inne, gło ne i
szybkie. Odwrócił si na pi cie. W jego kierunku biegła młoda kobieta.
Mimo słabego wiatła natychmiast zauwa ył, e jest zniewalaj co
pi kna. Miała długie, czarne włosy i szczupł twarz z mocno
zarysowanymi ko ćmi policzkowymi. Mi dzy rozchylonymi połami
czarnego, si gaj cego kolan płaszcza dojrzał wi niow sukienk z
du ym dekoltem.
- Co si stało?Ą – krzykn ł do niej. - Kto pani goni?
- Tak! – odpowiedziała troch zdyszanym, zmysłowo niskim
głosem. - Jaki zbirĄ Niech pan mi pomo eĄ
Młodzieniec nie dał si dwa razy prosić. Bez zastanowienia
przeskoczył na drug stron uliczki i urwał z młodego drzewka mocn
gał . Szybko oberwał mniejsze gał zki, ułamał czubek i tak uzbrojony
ruszył w dół źternal Memory Street. Kobieta zatrzymała si i
obserwowała jego poczynania. Mark zd ył pokonać kilkana cie
metrów, gdy zza załomu cmentarnego muru wybiegł m czyzna z
du ym no em w r ku. Był stary, siwy i odra aj co brzydki. Twarz miał
wykrzywion z w ciekło ci, a w oczach dz mordu.
- StójĄ – warkn ł Mark, zagradzaj c drog starcowi.
M czyzna zatrzymał si , zaskoczony. Chłopak wygl dał na
zdecydowanego, by podj ć walk . Siwy człowiek zawahał si , a chwil
potem odwrócił si i rzucił do ucieczki. Biegł w dół uliczki. Mark bez
namysłu pop dził za nim. Starzec dobiegł do bramy cmentarza, skr cił
w ni i znikn ł w ciemno ciach. Młodzieniec w pierwszej chwili chciał
kontynuować po cig, ale opami tał si . W mroku czarnym jak sumienie
mordercy łatwo mógłby si nadziać na nó starca.
Poszedł w gór ulicy i ze zdziwieniem zauwa ył, e kobieta czeka na
niego. Jeszcze dyszał po szybkim biegu.
- Przep dziłem goĄ Uciekł na cmentarz i znikn ł – poinformował
dziewczyn , patrz c na niego z zainteresowaniem i dziwnym
błyskiem w oczach. Była przej ta po cigiem, na co wskazywał
nerwowy ruch, jakim poprawiła włosy.
- Och, dzi kuj za pomoc - u miechn ła si szeroko, ale nie
otwieraj c ust. – Ale mnie przestraszył ten psychopata! Gdyby
nie ty, to nie wiem, co by si ze mn stałoĄ – odetchn ła gł boko
35
z widoczn ulg . – Przepraszam, nie przedstawiłam si . Mam na
imi Violetta.
- Miło miĄ Jestem Mark – wyci gn ł r k , by uj ć jej zimn i
delikatn dło .
Źopiero teraz mógł si dokładnie przyjrzeć młodej kobiecie. Jej
strój, włosy i ciemne, du e oczy kontrastowały z bardzo blad cer .
Wydatne, szerokie usta pomalowała szmink o kolorze identycznym z
krwistoczerwon sukienk . Biust Violetty, wypchni ty do przodu przez
ciasny gorset, falował przy ka dym jej gł bokim oddechu, a wraz z nim
oryginalny amulet z czarnego obsydianu, zawieszony na złotym
ła cuszku i bezskutecznie próbuj cy skryć si mi dzy du ymi, j drnymi
kulami piersi. Widać było, e jeszcze prze ywa swoj ucieczk i po cig
Marka. Mimo chłodu, ci gle padaj cego deszczu i rozpi tego płaszcza
nie zauwa ył, eby było jej zimno.
- Źlaczego tak si wpatrujesz w mój dekolt? – spytała ze słodkim,
niewinnym u miechem na pełnych wargach. – Podobaj ci si
moje piersi? – przesun ła palcami wzdłu dekoltu i dotkn ła
dłoni poka nego biustu.
- Masz bardzo ciekawy wisiorek – odparł dyplomatycznie.
- Ach, to tam patrzyłe – zalotnie poprawiła włosy, a Mark poczuł,
e ro nie w nim po danie. – Ta figurka to XVI- wieczny amulet,
przedstawiaj cy Władc Ciemno ci. Chroni przed nocnymi
potworami i bestiami mroku.
- Takimi jak wampiry? – kobieta coraz bardziej go intrygowała.
- Wampiry, nocnice, upiory, wilkołaki, mamuny i inne straszydła.
- Sk d go masz? Wygl da na bardzo cenny i unikalny.
- Przywiozłam z Rumunii. Niedawno byłam tam na wspaniałej
wycieczce – u miechn ła si leciutko.
- Karpaty, zamki na wyniosłych skałach, Źracula i te sprawy?
- Źokładnie – roze miała si .
Miał wra enie, e stara si nie u miechać zbyt szeroko. Zrobiła na
nim wra enie młodej, dystyngowanej arystokratki, któr nauczono, by
nie okazywać swoich uczuć przy obcych. Pomy lał sobie, e jest bardzo
atrakcyjn kobiet i chciałby poznać j lepiej. Sprawić, by w jego
towarzystwie miała si w głos i nie musiała hamować swoich emocji.
- Co tak si mi przygl dasz? – spytała zmysłowym głosem,
spogl daj c mu w oczy. Spodobałam ci si ? Chciałby si ze mn
umówić? – jej wzrok niemal go zahipnotyzował.
36
Tak. Chciałbym. Bardzo.
*****
Kilka dni pó niej, po długim spacerze z Violett wzdłu rzeki
Jangren, pierwszy raz zawitał do jej du ego domu. Mieszkała przy
Cmentarzu Trzech Ró w starej, jednopi trowej willi. Znajdowała si
ona kilkaset metrów od miejsca, w którym si poznali – przy ko cu
źternal Memory Street, w najwy szym punkcie ulicy.
Zewn trzna elewacja budynku była do ć mocno zniszczona, ale
miała bardzo ozdobn fasad . Przed głównym wej ciem, które
stanowiły rze bione, d bowe drwi, stał portyk, podtrzymuj cy czterema
smukłymi kolumnami trójk tny fronton. W jego rogach umieszczono
czarne, kamienne gargulce, w czasie deszczu efektownie wypluwaj ce
strumienie wody. Wewn trz dom był ładnie utrzymanyŚ cały wyło ony
drewnem, pełen starych obrazów, rze b i antycznych mebli.
Zdziwił si , e samotn kobiet stać na tak posiadło ć. Wyja niła
mu, e dom dostała w spadku, a urz dziła go za pieni dze zarobione na
handlu dziełami sztuki. Cz sto podró owała do Rzymu, Wenecji,
Żlorencji, Londynu, Pary a, Bukaresztu, Pragi, Budapesztu i Moskwy,
by kupić mało znane, ale cenne obrazy, meble lub rze by, a potem
sprzedać je z du ym zyskiem. Wspomniała, e jest historykiem sztuki i
nieskromnie dodała, e zna si na antykach jak mało kto.
Tym, co najbardziej ł czyło Marka z Violett , był seks. W łó ku była
niesamowita. Prawdziwy wulkan inwencji i nami tno ci. Chyba nie
było takiego miejsca w ponad trzystumetrowym domu, w którym si nie
kochali. Prawdopodobnie trudno byłoby równie znale ć pozycje,
których nie wypróbowali. Zastanawiały go tylko dwie rzeczy. Violetta
nie chciała całować si „z j zyczkiem”. I nigdy nie zdejmowała swojego
krwistoczerwonego gorsetu.
Najcz ciej kochali si na olbrzymim, zabytkowym ło u w sypialni o
cianach i suficie wyło onych lustrami. Pokój ton ł w półmroku, bo
miał tylko jedno niewielkie okno, wychodz ce na cmentarz. Oprócz
łó ka o bogato zdobionych, drewnianych bokach i du ego regału z
cennymi, zabytkowymi, oprawionymi w skór i cz sto licz cymi sobie
kilka wieków ksi kami, stało tam te kilka wykutych z marmuru rze b
dłuta dawno zapomnianego, redniowiecznego mistrza. Wszystkie
przedstawiały ludzkie postaci naturalnych rozmiarów. Źwie z nich były
37
nagimi nimfami, stoj cymi w wyuzdanych pozach i głaszcz cymi si po
wyj tkowo obfitych biustach. Pozostałe cztery prawdopodobnie miały
wygl d zbli ony do ideału m czyzny Violetty, bo zawsze, gdy je
odkurzała, czyniła to z du delikatno ci i zmysłowo ci w ruchach,
czule całuj c muskularne torsy wyrze bionych młodzie ców, stoj cych
w stroju Adama i ich nienaturalnie du e członki w pełnej erekcji.
Spogl dała przy tym łobuzersko i zaczepnie na swojego kochanka,
ciekawa jego reakcji, a Mark udawał wtedy oboj tno ć. Kiedy
zwierzyła si chłopakowi, e w jej fantazjach erotycznych ci kamienni,
bardzo hojnie obdarzeni przez natur m czy ni, cz sto odgrywali
główne rol , b d c w nich lud mi z krwi i ko ci. Pewnie dlatego
uwielbiała le eć na plecach z szeroko rozło onymi nogami i r koma,
trzymaj c w dłoniach kamienne penisy herosów, ustawionych po obu
stronach ło a, gdy Mark, le cy mi dzy jej udami, czynił sw samcz
powinno ć.
Pewnego ranka, gdy Violetta obudziła swojego kochanka, pieszcz c
go po francusku. Potem bez słowa wypi ła w jego kierunku seksowne
po ladki, by zaprosić chłopaka do miłosnych igraszek. Nie oci gaj c si
Mark jak zwykle jednym mocnym ruchem wszedł od tyłu w swoj
kobiet , pochylon do przodu i opieraj c si na kolanach i łokciach.
Wykonuj c w niej mocne, rytmiczne ruchy, przesun ł wzrokiem z
tyłeczka kobiety na pos g lubie nej, bezwstydnej nimfy, roz wietlonej
promieniami wschodz cego sło ca, a potem, pod aj c za złotymi
promieniami, spojrzał w okno. Widok na zewn trz spowodował, e
znieruchomiał. Źopiero mocne szturchni cie w r k sprawiło, i znów
zacz ł pie cić wagin kobiety mocnymi pchni ciami swej m sko ci.
Jednak w dalszym ci gu nie patrzył na swoj kochank , tylko wygl dał
przez okno.
A za szklana tafl rozpo cierał si zaniedbany Cmentarz Trzech Ró .
Mi dzy wiekowymi grobami szedł zgarbiony, brzydki, oble ny starzec.
Ubrany w br zowy, ubłocony płaszcz, miał na głowie staro wiecki
kapelusz, a na ustach u miech szale ca. Min ł kilka rozpadaj cych si
grobów, pchn ł blaszane, przerdzewiałe drzwiczki prowadz ce do
rodka du ego grobowca i znikn ł w jego wn trzu.
żdy tylko Mark zaspokoił zarówno swoje dze, jak i kochanki,
wstał i bez słowa podszedł do okna. Stał nagi, opieraj c si dłoni o
pier kamiennej nimfy, mocno wygi tej do tyłu i eksponuj cej łono.
Wpatrywał si w cmentarz, pełen zdewastowanych, opuszczonych
38
grobów. Jego kochanka podeszła do niego od tyłu. Była ubrana tylko w
swój wi niowy gorset, rozsznurowany u góry i dlatego odsłaniaj cy
stercz ce brodawki du ych, j drnych piersi.
- Czego lub kogo tam wypatrujesz, mój ogierze? – spytała, jedn
dłoni bawi c si jego penisem, a drug pieszcz c j dra.
- Przed chwil widziałem tam człowieka. I przysi głbym, e to ten
sam starzec, który wtedy gonił ci w nocy.
- Żred. Hiena cmentarna. Cz sto widz , jak buszuje mi dzy
grobami.
- Hiena cmentarna?
- Tak, okrada groby, wyrywa trupom złote z by, ci ga im z
palców pier cionki i naszyjniki z szyi.
- Takich ludzi powinno si zamykać u czubkówĄ – Mark był
wyra nie zniesmaczony post powaniem Żreda, z czym
kontrastował jego stercz cy członek.
- Masz racj , e to wir – Violetta delikatnie ugryzła go w szyj . –
Kiedy był profesorem na londy skim uniwersytecie i do ć
znanym poet , ale po tragicznej mierci swojej ony i córki
bardzo zdziwaczał.
- Źlaczego nie zadzwonisz na policj , eby go zamkn li? Przecie
wtedy chciał ci zabićĄ – Mark odwrócił si do kochanki i czuj c,
e znów jest gotów, wszedł w ni jednym ruchem.
- To bezcelowe. Nic mu nie udowodni ... – odpowiedziała cicho.
Obj ła go i poddała si miłosnym pchni ciom. Mark lekko pchn ł j
do tyłu, a Violetta, opieraj c głow o łono nimfy i podpieraj c si
r koma, wygi ła si w kusz cy łuk i rozszerzyła nogi. Chłopak,
podtrzymuj c dło mi po ladki kobiety, poruszał si w niej coraz
szybciej, a Violetta zacz ła poj kiwać. Na czole chłopaka zacz ł
pojawiać si pot, ale jeszcze zwi kszył tempo, czuj c, e szczyt
rozkoszy jest blisko. Źziewczyna zamkn ła oczy, a na jej twarzy i
dekolcie pojawił si rumieniec. Chwil pó niej gło no krzykn ła w
ekstazie, a kilkana cie sekund pó niej Mark równie osi gn ł orgazm.
Wyszedł z Violetty i zm czony poło ył si na podłodze. Źziewczyna
przytuliła si do niego. Mark obj ł j i pocałował w usta. żłaszcz c
Violett po piersiach, szepn ł kochance do uchaŚ
- Jest mi z tob bardzo dobrze, wiesz?
- Wiem – zamruczała jak kotka i wypi ła piersi, podaj c si jego
pieszczotom.
39
- Musz ci co wyznać – dodała po chwili, kład c dło na j drach
chłopaka – Boj si tego zwyrodnialca, Żreda. Jest bardzo
niebezpieczny dla otoczenia, a czuje si zupełnie bezkarny. Nie
mówiłam ci o tym, ale ju kilka razy chciał mnie zabićĄ
- Kilka razy?! – dło Marka zatrzymała si na piersi dziewczyny. –
Wiedziałem tylko o tej sytuacji przy cmentarzu. Źlaczego ci
prze laduje? Co mu zrobiła , e czyha na twoje ycie?
- Kiedy weszłam na cmentarz, eby obejrzeć zabytkowe grobowce
XIX-wiecznych patrycjuszy i przyłapałam go na okradaniu
zmarłych. Od tej pory ten psychopata chce mnie zabić. Raz
niemal mu si udało, ale sko czyło si na tym, e mocno mnie
zranił no em. Wiem, e gdy b dzie miał okazj , zabije mnie.
- Nie pozwol na toĄ – Mark tak si zdenerwował, e a pu cił
dziewczyn i usiadł, zaciskaj c pi ci.
- Obronisz mnie, mój bohaterze? – Violetta delikatnie cisn ła jego
członka.
- Pewnie, e takĄ Nie pozwol mu ci skrzywdzićĄ
- Kochasz mnie, Mark? – dziewczyna spojrzała mu w oczy.
- Tak, kotku
To zrób co dla mnie. Zabij tego wiraĄ Je li tego nie zrobisz, on
zabije mnie!
*****
Na pocz tku grudnia Violetta miała zaplanowan podró do
Budapesztu. Musiała dojechać poci giem do Źover, tam przesi ć si na
prom, by po drugiej stronie kanału La Manche znów skorzystać z usług
kolei. Noc przed jej wyjazdem, jak zreszt ka d , gdy dziewczyna była
w Portsmonth, Mark sp dzał u swej kochanki. Jak zawsze chciał zostać
do rana, ale około pierwszej w nocy kobieta poprosiła go, by poszedł ju
do siebie:
- Id , kochanie, do domu, bardzo ci prosz . O pi tej rano mam
poci g i chciałabym si troch wyspać, bo w Budapeszcie mam
sporo spraw do załatwienia i musz być wypocz ta. Wiesz, co si
stanie, gdy tu zostaniesz tutaj na noc. Oczywi cie zamiast spać,
ci gle b dziemy si kochaćĄ – za miała si gło no. – I rano znów
b d cieniem samej siebie.
40

Podobne dokumenty