Polityka kulturalna, a sytuacja artysty! „...temat [...] nie jest ważny

Transkrypt

Polityka kulturalna, a sytuacja artysty! „...temat [...] nie jest ważny
Polityka kulturalna, a sytuacja artysty! „...temat [...] nie jest ważny. Politycy umieszczają go na ostatnim miejscu listy swoich priorytetów.”1 Rodzice mojego męża, los tak chciał; mama – malarka, tata – rzeźbiarz, pod koniec lat osiemdziesiątych ukończyli Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku. Z rocznym synkiem wrócili w rodzinne strony, osiedlając się na wsi pod Warszawą. Piękna historia... nie do końca. Przez 26 lat próbują uświadomić innym, że artysta to zawód taki sam jak każdy inny, a za obraz czy rzeźbę się płaci, że estetyka jest niezbędna i że nie można zrobić... jak się chce! Artyści z 30­letnim stażem próbują uzmysłowić innym, że znają się na tym co robią, bo są wykształceni właśnie w tym, a nie innym kierunku. Mają warsztat i to, co determinuje człowieka jako artystę ­ talent. Jaki jest sposób na zmianę postrzegania artystów przez „nie artystów” szczególnie w środowiskach wiejskich? Polityka kulturalna! Czy władze z wójtem gminy, w której mieszkają artyści nie powinni wspomagać działalności artystów przyczyniając się tym samym do kulturalnego rozwoju całej społeczności? Polityka kulturalna funkcjonuje tylko w nazwie i ogranicza się do zrobienia gazetki przez „panią Jadzię”. Polityka kulturalna ożywa przed wyborami, kiedy kandydat puka do drzwi i z entuzjazmem krzyczy „będziemy działać!”. Później zazwyczaj na działanie nie ma czasu. Okazuje się że tak na prawdę polityka kulturalna to nazwa. W rzeczywistości to stwierdzenie sprowadza się do przytaczanego wyżej sformułowania, skoro umieją, zrobią za „dziękuje”. Mamy w gminie artystów, wszyscy ich znamy i ...wykorzystamy! Dwoje artystów notorycznie podejmuje dyskusje z władzami gminy, powiatu na temat sztuki. Skutkiem tych zmagań są komiczne, absurdalne i co gorsza smutne sytuacje, o których chciałabym opowiedzieć. Zacznę od zdarzenia, które ma ewidentne powiązania z gminą i „gminną kulturą”. Znajoma artystów oznajmiła im, że organizuje wernisaż, na którym zaprezentowane zostaną ich prace. Różne dzieła zakupione przez nią od tej dwójki parę lat wcześniej. Wywiązała się miedzy nimi bardzo zacięta dyskusja, gdyż artyści nie wyrazili zgody na ekspozycję. Kobieta nie mogła zrozumieć zachowania twórców. Była przekonana o tym, że skoro zakupiła te prace i są jej własnością może zrobić z nimi wszystko, bo przecież są rzeczą nabytą. Tak jak lodówka. Sytuacja z pozoru głupia i absurdalna? Jak się okazało nie dla wszystkich. Kobieta ta uważając się za znawce i eksperta spierała się z artystami, powołując się na prawo. Dominowało również przeświadczenie, że przecież robi artystom przysługę i promuje sztukę oraz samych artystów, a wernisaż robi z miłości do sztuki. Ta sytuacja nie byłaby tak bardzo absurdalna, (można by usprawiedliwić kobietę zwyczajnym brakiem wiedzy na tematy związane ze sztuką i prawami autorskimi) gdyby nie to, że miłośniczka sztuki pełniła rolę wysoko postawionego urzędnika gminnego. 1
Springer F., Wanna z kolumnadą, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2013 Druga historia dotyczy zaproszenia, które przysłano do artystów z powiatowego wydziału promocji. Była to propozycja wzięcia udziału w festynie miejskim. W zaproszeniu napisano, że powiat proponuje artystom „stanowisko wystawiennicze” czyt. kawałek chodnika 2m x 2m bez wody i światła, za które opłata dzienna wynosi 80zł. Kolejne zdarzenie miało już miejsce na „własnym podwórku”. Do drzwi zapukała miejska dziennikarka, okazało się że reprezentuje gazetę powiatową i zbiera materiał do artykułu pt. „portrety twórców lokalnych”. Zwróciła się z pytaniem do artysty czy może przeprowadzić z nim wywiad na temat sytuacji współpracy z gminą. Artysta odpowiedział, ze bardzo chętnie ale ma na ten temat krytyczne spojrzenie i wiele uwag. Kobieta słysząc to wycofała się z propozycji mówiąc, że szefowa nie zgodzi się na publikację takiego wywiadu, tym bardziej, że zbliżają się wybory. Ostatnia historia tym razem dotyczy pewnej gminy w województwie pomorskim. Mieszkający tam rzeźbiarz został poproszony o wykonanie rzeźb, które mały być nagrodami dla zasłużonych mieszkańców gminy. Wydawałoby się że w tym zdarzeniu nie ma nic kuriozalnego gdyby nie to, że... sam otrzymał nagrodę z rąk wójta w postaci własnej rzeźby. W sztuce zacierają się granice. Dziś na każdym kroku człowiek widzi tysiące obrazów, ale większość z nas nie jest w stanie wyłowić z morza „wszystkiego” sztuki. Ludzie nie potrafią ocenić co jest ładne, co wartościowe, symboliczne. Niestety dla niektórych sztuka jest tylko przejawem snobizmu, zachcianką, kaprysem, przepustką do innego świata. Świata, którego nie pojmują. Dla innych jest tak niezrozumiała, że wręcz odstręczająca, przerażająca. Dla jeszcze innych dziwaczna, wypaczona, niezrozumiała, ekstremalna, niepoważna! Podsumowując: niepotrzebna. Choćbym bardzo chciała zaprzeczyć tezie postawionej na początku tego artykułu i powiedzieć, że polityka kulturalna jednak istnieje, absolutnie nie mogę. Każda z wymienionych przeze mnie sytuacji dowodzi że polityka kulturalna to fatamorgana. Co udowadnia ta farsa? Ze strony gmin, powiatów, urzędów nie ma żadnego zainteresowania artystą i sztuką! Mieszkańcy społeczności lokalnych nie maja pojęcia na czym polega praca artysty, a działania „polityki prokulturalnej” tylko utwierdzają ich w przekonaniu, że sztuka nie jest potrzebna, jest bezwartościowa. A artysta? Jeśli gmina udostępnia mu lokal na ekspozycje, przesuwając na jakiejś salce stół do pingponga powinien się cieszyć. Najlepiej byłoby, gdyby w ramach wdzięczności, ofiarował w darze dla gminy kilka swoich prac. Nie mam tu na myśli narcystycznego podejścia do artysty, wizji wynoszenia go pod niebiosy, ale okazanie mu szacunku i uznania za jego profesjonalizm. Nie chodzi o to kto ma racje, tylko o to żeby korzystać z wiedzy jaką ma ktoś, kto chce się podzielić nią z innymi. Problem jest bardzo duży, bo władza nie lubi przecież krytyki! Szczególnie, że ma wszystko poukładane według własnego szablonu. Taki jest zwyczaj, więc po co go zmieniać? Jest dobrze i bezpiecznie. Gmina powinna szczycić się tym, że jej członkami są osoby utalentowane, w każdej dziedzinie nie tylko sztuki. Jednak w kwestiach artystycznych to właśnie przez osobę artysty powinno pokazywać i tłumaczyć czym jest sztuka, a rolą gminy jest wspierać go w działaniach, i godnie promować itd. Reasumując korzyść jest obopólna. Jednak na większości gminnych stron internetowych czy w biuletynów pochwały i zasługi przypadają albo Jagielle, bo król i przechodząc przez gminę idąc na bitwę rozbił tu obóz, albo nieżyjącemu od 200 lat miejskiemu malarzowi. Ważniejszy jest nowo powstały „starodawny” gród w Białyninie niż fakt, że stamtąd pochodzi jeden z najważniejszych Polskich malarzy Młodej Polski Władysław Ślewiński. Kłopot dotyczy także ludzi pełniących funkcje urzędnicze na stanowiskach kulturalnych. Ośrodki kultury, zajęcia plastyczne prowadzą osoby mające nikłe pojęcie o sztuce, lub nie mające go w ogóle. Instytucje kształtujące różnorodność artystyczną współczesnej kultury i mechanizmy wspierające działalność twórczą, edukacja artystyczna? Mam co do nich wiele wątpliwości. Czy to czasem nie w podstawówce plastyki i techniki uczyła pani od muzyki?! Nie mam nic przeciwko muzykom, ani też przeciwko małej ilość godzin plastyki w szkołach i czy jest to edukacja plastyczna, plastyka czy wiedza o kulturze. Warto jednak zastanowić się czy to ma sens. „Nie pamiętam lekcji plastyki z podstawówki. Z każdym innym przedmiotem mam związane jakieś wspomnienia. Pamiętam słoje z preparatami w pracowni biologicznej i szparę między zębami rządzącej nimi nauczycielki. Pamiętam polonistkę i jej wzruszenie, gdy czytała nam niektóre wiersze Herberta. Pamiętam szaloną nauczycielkę geografii, która po wpisaniu pały do zeszytu rzucała nim przez całą klasę [...]. Ale za nic na świecie nie mogę odnaleźć w pamięci, co się działo na plastyce”2 . Osoba artysty oprócz wiedzy i kalifikacji, którą posiada ma też jedną ważną zaletę doświadczenie i praktykę, którego nie ma pani od muzyki czy geografii. Wydaje mi się że już na poziomie edukacji szkolnej, brakuje uświadomienia kto to jest ten pan malarz i ta pani rzeźbiarka. Może tego typu działania uchroniłby większość ludzi przed przeświadczeniem o tym, że skoro ja potrafię malować i nie jestem im obca, to zrobię to, za „dziękuję”. Przecież zajmie mi to godzinkę, w ogóle się nie na pracuje bo jestem zdolna i właściwie pędzel sam maluje. Kiedyś sprzedałam mały obrazek za 200zł, moja babcia była zadziwiona taką kwotą. Mały obrazek namalowany w parę godzin i pytanie babci: Czy ty wiesz ile trzeba sprzedać warzyw żeby zarobić 200zł? Z drugiej strony słyszy się ­ 35.000$ ­ to jest prawdziwy ARTYSTA! 2
ibidem Przekonania i wyobrażenia ludzi np. to, że właśnie cena jest wyznacznikiem sztuki, świadczą o tym, że zagadnienia artystyczne są im obce. Nie lubię kiedy ktoś mówił o mnie „artystka”. Zawsze wydaje mi się że jest w tym ironia, czy nawet sarkazm. Szczególnie można to odczuć na wsi. Tam artysta jest „odmieńcem”, bo wygłasza dziwne teorie, bo ma inne spojrzenie od reszty, bo odstaje, neguje proboszcza. Wydawałoby się, że artysta od dawien dawna to osoba poniekąd z innego świata, obdarzona cząstką nadludzkiej mocy. Tak też artysta był traktowany przez lata, czasem z nadmiernym podziwem czasem z dystansem, ale zawsze za słowem artysta kryła się pewna tajemnica. Leonardo da Vinci w swoim traktacie o malarstwie dowodził, „że malarz podobnie jak poeta spełnia głównie funkcje intelektualną. [...] muzyka, poezja, malarstwo, architektura […] stanowią dziedzinę piękna, która daje zadowolenie szczególne, właśnie estetyczne.”3 Mam wrażenie, że dziś my sami, nazywając się artystami wynosimy się ponad pozostałych nie patrząc ani na siebie, ani na innych krytycznym okiem. Świadomie wyzbywając się samokrytycyzmu. Rezygnujemy z nauki, sprawności technicznej, wirtuozerii, kunsztu idąc na oślep przed siebie. Gdzie podział się artysta wizjoner, „nietzscheański” myśliciel, nadczłowiek? Może utonął w morzu własnej cudowności? Uważam, że tradycyjnie rozumiana akademia, techniczny warsztat, wiedza na tematy związane ze sztuką jest ratunkiem dla artysty we współczesnym świecie. Artysta powinien zadziwić odbiorce tym co ludzkie ręce mogą stworzyć, a nie odstraszać banialukami. Dzisiaj „artystą może być kto chce”, nie ma selekcji, przytakujemy głupocie i braku umiejętności nazywając sztuką, coś co nią nie jest. W akademiach zachęca się studentów do prac typu „rozlewanie farbą”, w jakim celu? Nie wiem, bo zadając klasyczne pytanie: ­ co przedstawia pański obraz? usłyszymy, kompletnie niezrozumiały natłok słów, z którego nie wynika żadna sensowna treść. Nie ma tu ani wiedzy na temat sztuki, ani umiejętności, ani nawet pomysłu. Dlatego nie należy się dziwić, że ludzie nie związani ze sztuką jej nie rozumieją, nie chcą zrozumieć. Prace malarza, rzeźbiarza czy grafika uważają za banalne. Na przestrzeni wieków sztuka zmieniła trochę swój tor ruchu, zmianie uległy jej funkcje. Dziś jest to głównie rola dekoracyjna, ale czy to właśnie nie fachowość, znawstwo, talent, mistrzostwo, misterność wzbudza w nas zachwyt i szacunek? Jaki jest zatem sposób na zmianę postrzegania artysty i czy to jest główna rola polityki kulturalnej? Artyści nie mają sił na tłumaczenia, dyskusje i głupotę, po wielu staraniach świadomie rezygnują ze współpracy z instytucjami kulturalnymi. Jedynym sensownym sposobem na rozwiązanie takich sytuacji jest mądra współpraca wszystkich, zaczynając od samego artysty, 3
Rada wzornictwa i estetyki produkcji przemysłowej, Kształt techniki, Agencja Wydawnicza Ruch, Warszawa 1964, s.18 szkoły, uczelni, gminy, powiatu, po organizacje kulturowe. Przywróćmy sztuce należne jej miejsce.