Jeszcze trochę o lecie, opowieści wigilijnej bez trzeciego ducha
Transkrypt
Jeszcze trochę o lecie, opowieści wigilijnej bez trzeciego ducha
Jeszcze trochę o lecie, opowieści wigilijnej bez trzeciego ducha, podróży i początku Najdłuższej Jesieni Być może to właśnie porównywanie zafałszowanych wspomnień z prawdziwą na wskroś rzeczywistością budziło jego niechęć do lata. Myśl o tym jak wiele mu zabrano, jak wiele utracił, aby zyskać to co zyskał, sprawiała mu niemal fizyczny ból. Pomimo słabości do melancholii i wytykania sobie błędów nie uważał się za masochistę. W związku z tym czerwiec witał z sympatią zarezerwowaną dla posłańca niosącego najczarniejsze wieści. Gorące i duszne dni mijały, a on spędzał bezsenne nocy na porównywaniu. Było w tych nocach coś z dickensonowskiej wigilii u Ebenezera Scroogea. Widma lat przeszłych łkały do suchego wtóru maszkar lata obecnego. Łaskawy los lub jego własne ograniczenia umysłowe pozwoliły mu zapomnieć o duchu przyszłego lata. Można to było uznać za pewną pociechę. Niestety, nie podzielił losu dziewiętnastowiecznego liczykrupy i nie odmienił swojego życia po którymkolwiek z tych seansów spirytystycznych. Zamiast tego zamykał się coraz bardziej w sobie i zatracał w malowaniu topornej maski, którą ubierał na towarzyskie okazje. Może zabrakło interwencji lat przyszłych? Lat szczęśliwych bo jeszcze niedokonanych i zachęcających niepokalaniem płótna i nowymi możliwościami? Wizyta Śmierci przystrojonej w wieniec z letnich ziół i krótkie spodenki zapewne nie odniosłaby pożądanego skutku, choć trzeba przyznać, że wierność oryginałowi byłaby zachowana. Symbole i odniesienia mają jednak to do siebie, że dogmatyzm w ich interpretacji może wypaczać bodźce i prowadzić do skutków odwrotnych od zamierzonych. On nie bowiem nie potrzebował świadomości rychłego końca. Przemijanie, starzenie się i obumieranie było wpisane w te wieczorne spotkania i stanowiło niejako danie główne całej celebry. Nie było jednak wizji przyszłości, było tylko rozczarowanie teraźniejszością i bliżej nieokreślona tęsknota za tym co było kiedyś. Było więc ciosanie i wykańczanie rubasznej fasady. W tym nocnym rękodziele najbardziej przerażający był fakt bezsensowności całego przedsięwzięcia. Nieuświadomiony, ale podskórnie wyczuwalny. Jak się jednak rzekło, on nie dowierzał swoim przeczuciom ani intuicji. Gdyby było inaczej może zrozumiałby smutną slapstickowość swojej sytuacji. Oto bowiem próbując się wydostać na brzeg odrzuca ciążący mu u nogi kamień za siebie i zdziwiony z trudem łapie powietrze czepiając się panicznie brzegu. Zaprawdę, brakowało tam jeszcze skórki od banana i śmiechu Tadeusza Drozdy. Cykanie świerszczy zastąpiły przejeżdżające w pobliżu auta, chłodny wiatr od pól zagubił się w labiryncie bloków, a zamiast parującej ziemi miał tylko zapach własnego potu. Był w innym miejscu, w innym lecie. Gubił się w tym, bo gubił się we własnym życiu. Jak mógł odnaleźć nową drogę skoro nie mógł odnaleźć siebie? Zastanawiał się jak można zgubić się na prostej drodze. Wydawało mu się, że przez całe życie szedł prosto od jednej stacji do drugiej. Czasami było bardziej pod górę, innym znowu razem podróż przypominała majówkowy spacer na rauszu. Przystanki były jednak dobrze widoczne, a on znał cel i przebieg trasy. I nagle, pewnego dusznego lata, zdał sobie sprawę, że nie może iść dalej. Znał cel, domyślał się drogi, ale nie mógł postąpić ani kroku do przodu. Widoczność była słaba więc postanowił przeczekać złe warunki i podjąć drogę jak tylko się rozjaśni. Usiadł więc na kamieniu i czekał. Mijały czerwce, lipce i sierpnie, mijały lata, a nawet inne pory roku, a on wciąż czekał. Nie wiedział ile czasu spędził na tym kamieniu. Nie wiedział, że już zaczął obrastać mchem, a świat wokół się zmienił i wciąż zmienia. Widoczność wciąż była słaba więc czekał. Nie wiedział, że właśnie wtedy zaczęła się ta Najdłuższa Jesień, a mgła spowiła całe jego życie. On jednak nie ufał swoim przeczuciom i cały czas obwiniał ten duszny wieczór kiedy się zatrzymał, a wraz z nim całe lato.