NOWY MARSYLIUSZ
Transkrypt
NOWY MARSYLIUSZ
PISMO krytycznie myślących OBYWATELI numer 5 styczeń 2007 "Autorytetu władza nie ma tu za grosz. I bez gwarancji nadal dwór ten finansować, to może znaczyć dla nas zbyt wysoki koszt." "Rejtan czyli raport ambasadora" Jacek Kaczmarski „Partia ma wystarczająco dużo milicjantów i wojska, by w razie potrzeby stłumić zamieszki. Ale mogłyby one rozbudzić zamiłowanie do przemocy, zarówno w buntujących się, jak i w partii, która tłumi protesty. Jeśli partia jest cyniczna, to rozruchy bardziej jej służą niż zagrażają. Uzasadniają istnienie silniejszego państwa centralnego i partii jako niezastąpionego gwaranta spokoju społecznego” "Rok Koguta. O Chinach, rewolucji i demokracji" Guy Sorman “Mamy więc wszystko, czego możemy sobie tylko zażyczyć. Dlatego też marzenia nie są mile widziane. Ujmując rzecz dokładnie – nie miałoby to żadnego sensu, bo możemy sobie życzyć tylko tego, co przewidziane jest w programie (...) i co urzeczywistnione zostało zaraz po jego wprowadzeniu. Ten, kto życzy sobie czegoś dodatkowo, krytykuje rząd i sposób sprawowania przezeń jego powszechnej nad ludem opatrzności” "Felicjan. Chrząszcz z Krainy Marzeń" Bernhard Langenstein http://wspieranie.ngo.pl/ SPIS TREŚCI W teatrze życia codziennego Jestem do dyspozycji Pełnym głosem Społeczeństwo kupuje rezultaty Abyś żył w ciekawych czasach Wymyślić rewolucję! Do góry nogami Pseudo-popularność niektórych pojęć Samokształceniowy Klub Dyskusyjny Anarchizm i kobiety NM nr 5/2007_______________________________1 Obyś żył w ciekawych czasach Marzena Mendza-Drozd Jestem do dyspozycji Szanowny Panie Prezydencie/Premierze/Prezesie lub ktokolwiek inny, w czyich rękach pozostaje decyzja o obsadzie jakiegokolwiek stanowiska Oto ja, obywatelka Polski, pochodzenia polskiego (z dziada pradziada!), zamieszkała w Polsce od urodzenia (z krótkimi przerwami na wyjazdy zagraniczne, czego bardzo żałuję!), patriotka i miłośniczka ojczystej, wielowiekowej tradycji, oddaję do Państwa dyspozycji całą moją niekompetencję, brak doświadczenia, umiejętności i wiedzy, licząc, że znajdą one – dla dobra naszego kraju – najwłaściwsze zastosowanie. Oto ja, nie posiadająca żadnej wiedzy na temat polityki pieniężnej, bankowości, strefy euro, z trudem rozpoznająca różnicę między punktami bazowymi a procentowymi, stająca bezradnie wobec pytania czym różni się inflacja od deflacji, pozostaję głęboko przekonana, że mogłabym bez większych kłopotów sprawdzić się na stanowisku szefa któregoś z banków państwowych, o centralnym nie zapominając. Oto ja, nie posiadająca żadnych kompetencji w zakresie problematyki rynku pracy, dla której różnica między ubezpieczeniem zdrowotnym a rentowym polega wyłącznie na nazwie, nie rozpoznająca czym różni się ZUS od KRUS (o rozszyfrowaniu skrótów nie ma nawet mowy), jak we mgle poruszająca się w meandrach polskich przepisów prawnych (o unijnych nie wspominając!), żywię nadzieję, że Polska – z całym skomplikowaniem jej problemów – potrzebuje na kluczowych stanowiskach ludzi takich jak ja. Oto ja, nie dysponująca żadnym doświadczeniem w pracy w mediach i z mediami, która ostatnio całkiem przypadkiem dowiedziałam się, że telewizja publiczna ma jakąś misję (choć nie wystarczyło mi zapału, żeby się z nią zapoznać!), z trudem rozróżniająca radio Plus od telewizji Puls, uważam, że kariera w tej dziedzinie jest w zasięgu mojej ręki – gotowa jestem zatem objąć stanowisko wymagające tak nieskażonego zbędnymi naleciałościami, otwartego umysłu, jak mój. Oto ja, której nauka przysparzała licznych kłopotów, gdyż na prezentowanych na lekcjach geografii mapach - granice Polski przebiegały w niewłaściwych miejscach (zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie), bo na lekcjach biologii ciągle wmawiano mi, że człowiek pochodzi od małpy, a także na lekcjach historii próbowano nauczyć mnie, że nie zawsze MY POLACY byliśmy bohaterami, pozwalam sobie żywić przekonanie, że moja odporność na przyswajanie tych wszystkich - fałszywych przecież informacji - znajdzie Państwa uznanie i będzie wykorzystana dla budowy potęgi naszego kraju. NM nr 5/2007_______________________________2 Oto ja, choć urodzona przed 1972 rokiem, a więc podlegająca obowiązkowi lustracji, że nie byłam tajnym współpracownikiem służby bezpieczeństwa ani osobowym źródłem informacji, gwarantuję zatem, że na przeszkodzie do objęcia proponowanego stanowiska nie stanie żaden nagły i konieczny proces lustracji – zaświadczenie z Instytutu Pamięci Narodowej o niezłomnej sile charakteru otrzymam bowiem bez kłopotu, nie może być przecież żadnych dokumentów na kogoś takiego jak ja, kto w czasie gdy inni mieli jakieś dziwne marzenia, grał z koleżankami w klasy. Raz miałam w rękach ulotki, ale jestem pewna, że nikt mnie nie widział, gdyż działo się to w szkolnej toalecie i szybko wrzuciłam je do sedesu. A więc ja, prawdziwa Polka, której potencjał dotychczas wykorzystywany był w niewielkim, żeby nie powiedzieć żadnym zakresie bez kłopotu zarządzać będę dowolnie wskazaną instytucją – strach przed jej rozmiarami jest mi zupełnie obcy, kierować mogę dowolnym zespołem ludzi, spokoju burzyć mi nie będzie żaden problem, choćby najbardziej złożony i skomplikowany – poradzę sobie bez trudu, dam radę stanąć z otwartą przyłbicą przed wszystkimi, którzy chcieliby narazić na szwank interesy naszego kraju, nie ulęknę się najdalszych choćby podróży zagranicznych (nie widziałam w końcu jeszcze tak wiele!). A więc ja, wierna polskim wartościom, tradycji (zwłaszcza mesjanistycznej!) deklaruję, że o dobro Polski i jej mocarstwową pozycję w świecie, walczyć będę do krwi ostatniej, przyrzekam, że za sprawą moich działań o naszym kraju będzie głośno we wszystkich ważniejszych światowych mediach i obiecuję, że moja ojczyzna zawsze stać będzie dla mnie na pierwszym miejscu. A więc ja, niżej podpisana, czekam na propozycje. Mam nadzieję, że będą liczne. Sławomira Kwak, córka Kazimierza i Elżbiety bezrobotna P.S. Ze względu na chwilowy brak zobowiązań, stanowisko mogę objąć od zaraz. i Ty możesz zadeklarować swoją dyspozycyjność, dopisz się na stronie internetowej. NM nr 5/2007_______________________________3 Obyś żył w ciekawych czasach Jak już pisaliśmy (w “Rewolucji nie będzie” nr 4) dyskutować o fundamentalnych pytaniach, w tym o rewolucji, można w różnej formie. Od spektaklu po publikacje filozoficzne. Aby to odczuć na własnej skórze odwiedziłem 15 grudnia REDakcję Krytyki Politycznej, która, promując nowowydaną książkę Slavoja Žižka "Rewolucja u bram", zorganizowała dyskusję z udziałem Agaty Bielik-Robson, Marka J. Siemka, Adriana Zandberga i Macieja Gdula, którą prowadził tłumacz książki Julian Kutyła. Atmosfera spotkania ciekawa, trochę w konwencji półlegalnych debat lat 80. (przy okazji spotkałem tu po latach znajomych, z którymi swego czasu współredagowałem podziemną “Sprawę Robotniczą”). Tłoczno, ludzie stoją w drzwiach, siedzą pod ścianami. Do tego ciekawa dyskusja, do której jeszcze się będę odwoływał. Książka zaś ważna nie tylko z powodu zawartości, ale także z uwagi na fakt, że otwiera nową serie wydawniczą, którą Nowa Krytyka chce wzbudzić dyskusję na temat lewicy. Jednym słowem wszystko, co trzeba, aby móc poważnie porozmawiać. Slavoj Žižek (ur. 1949 w Ljubljanie) – słoweński naukowiec i publicysta, a jednocześnie aktywny w życiu politycznym - w 1990 był jednym z kandydatów do stanowiska prezydenta Republiki Słowenii. Autor m.in. publikacji „Wzniosły obiekt ideologii”, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2001; „Patrząc z ukosa. Do Lacana przez kulturę popularną”, Wydawnictwo KR, 2003; „Przekleństwo fantazji”, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2001; „Rewolucja u bram”, Seria "Krytyki Politycznej", 2006. W rozmowie z Jackiem Żakowskim stwierdził: "Ale ja mam bardziej naiwną nadzieję. Może zmienimy naturę rewolucji. Jak rewolucja miałaby dziś wyglądać? Gdzie jest Pałac Zimowy? W głowie Billa Gatesa? Może w internetowej sieci, którą rewolucja musiałaby przejąć? Chyba już nie ma sensu snucie po kątach tych wszystkich starych spisków z planami zamachu stanu, szturmami, bombami. Musimy być otwarci. Ta rewolucja musi się dokonać w symbolicznej przestrzeni wirtualnej. Kto przejmie kontrolę nad wirtualną przestrzenią, nie będzie musiał zdobywać pałaców, koszar ani nawet mandatów w parlamencie. Wystarczy wygrać walkę o wyobraźnię ludzi i zdobyć ich umysły." Piotr Frączak Wymyślić rewolucję Jak mówić o rewolucji? Książka S. Žižka w swej formie jest w zasadzie wyborem tekstów Lenina (gdzie jak gdzie, ale w Polsce Lenina się nie znało, choć wydań mieliśmy sporo) - same teksty Lenina zajmują jednak mniej niż połowę zawartości książki. O samym Leninie dalej, teraz o najważniejszej tezie książki/1/, która w dużej mierze dotyczy właśnie niemożliwości mówienia o rewolucji. Dla autora właśnie pisma Lenina stanowią jedyną możliwą podstawę przepowiadania rewolucji. Pytanie dlaczego Lenin? nie jest tu - w kraju, gdzie pośrednich “efektów” tamtej rewolucji doświadczaliśmy na sobie jeszcze tak niedawno – tak całkiem nie na miejscu. Odpowiedzią jest “Denkverboten”, będące jednym z kluczowych pojęć tej książki. Tłumaczy się je jako „zakaz myślenia”, ale w istocie oznacza coś innego - pewną niemożność NM nr 5/2007_______________________________4 myślenia, niemożność wyjścia poza określony przez “liberalno-demokratyczną hegemonię” paradygmat. Bo dla Žižka „prawdziwa wolność myślenia oznacza wolność kwestionowania panującego liberalno-demokratycznego konsensu – albo nie znaczy nic” (s. 306). To nie jest łatwe do zrozumienia, szczególnie dla nas, ludzi, którzy w większości jeszcze nie uporali się z wyjściem poza “socjalno-biurokratyczny” sposób myślenia ideologicznego, którego opis możemy znaleźć u różnych autorów (Staniszkis/2/ czy Tishnera/3/). Uciekając przed tym zniewoleniem w sposób bezkrytyczny rzuciliśmy się w objęcia owego „liberalnodemokratycznego paradygmatu”. To, na co zwracali uwagę zachodni obserwatorzy „jesieni ludów”, to właśnie na bezalternatywność wizji przemian/4/. Nikt nie myślał co przejmujemy, przejęliśmy całość. W ten sposób weszliśmy w krąg tej „fałszywej świadomości”, tego sposobu myślenia, który potrafi najbardziej radykalne krytyki systemu nie tylko spacyfikować, ale i skomercjalizować (historia muzyki i ruchu hippi a potem punk wydają się dobrym przykładem/5/). Stoimy więc tak jak Zachód - a może z uwagi na fakt braku krytycznej refleksji bardziej niż Zachód - wobec konieczności podjęcia tematu, o którym mówi Žižek. Czy rewolucja jest rzeczywiście konieczna? Czy naprawdę musimy wyjść poza obecne schematy myślenia, aby zmienić świat w kierunku, w którym zmienić się powinien? Starając się uniknąć katastrofy ekologicznej, wykluczenia kolejnych grup społecznych czy powstania nowej „żelaznej kurtyny”, która oddziela demokratyczne kraje Zachodu od terrorystycznego fundamentalizmu zagrażającego zdobyczom cywilizacji. Te pytania właśnie dla nas, Polaków, wydają się najbardziej palące, abyśmy nie dyskutowali jedynie wyboru udziału w nie bezinteresownych amerykańskich akcjach antyterrorystycznych, a przyłączeniem się do bierności Zachodniej Europy, która za cenę przymykania oczu, chętnie zaakceptuje korzystne dla siebie warunki. właśnie opis rzeczywistości, który potrafi dotrzeć także do osób z zadowoleniem podchodzących do rzeczywistości. Odwołując się do filozofii, psychoanalizy, ale i filmów fabularnych, buduje obraz braku pewności, niemożliwości wiary w rzeczywistość. „Nasze codzienne doświadczenie jest bardziej mistyfikujące niż kiedykolwiek: modernizacja tworzy nowe obskurantyzmy; redukcję wolności przedstawia nam jako jutrzenkę nowych swobód. Poczucie, że żyjemy w społeczeństwie wolnego wyboru, w którym możemy wybierać nawet nasze najbardziej >>naturalne<< cechy (np. etniczną lub seksualną tożsamość), jest formą przejawiania się czegoś kompletnie odwrotnego n i e o b e c n o ś c i prawdziwych wyborów” (s. 308), oto bowiem „nasze >>otwarte<< państwa Pierwszego Świata są najbardziej kontrolowanymi państwami w historii ludzkości” (s. 454). Co więcej, nawet takie wydarzenia jak atak 11 września na World Trade Center mają charakter „bardziej symboliczny niż realny. W Afryce więcej ludzi umiera na AIDS k a ż d e g o d n i a niż zginęło w ruinach WTC, a ich śmierci można by uniknąć stosunkowo małym finansowym kosztem” (s. 453). W istocie dzisiejsze problemy skupiają się w dylemacie „wielokulturowa tolerancja czy populistyczna homofobia?”, które autor komentuje „Czy ta nużąca alternatywa ma być odpowiedzią Europy na globalizację?” (s. 612). A przecież każda „próba wyłamania się i przekroczenia jego domeny staje się wewnętrzną transgresją przewidzianą z góry przez system” (s. 527). Tu nawet rewindykacyjne ruchy populistyczne są ważnym elementem zachowania status quo. Dotyczy to także tzw. trzeciego sektora, co jego uczestników, działających w różnych organizacjach, pewno zainteresuje. Otóż w rozumieniu Žižki są to wynikające z niemożliwości poradzenia sobie z sytuacją, „desperackie próby wskrzeszenia starych form >>organicznego<< życia wspólnoty, od konserwatywnych organizacji oddolnych do bardziej liberalnych prób reanimacji społeczeństwa obywatelskiego” (s. 585). Tak oto brak możliwości niezależnego myślenia Świat w jakim żyjemy przekłada się na niemożliwość skutecznego dziTo, co stanowi o wadze książki Žižka to ałania. Žižek bez pardonu atakuje ideę typowego NM nr 5/2007_______________________________5 społecznego zaangażowania. „Dzisiejszy dylemat polega na tym, że istnieją dwie drogi otwarte dla tych, którzy chcą zaangażować się społeczno-politycznie: mogą grać w grę systemu i zaangażować się w >>długi marsz przez instytucje<< albo stać się działaczami nowych ruchów społecznych, od feminizmu poprzez ekologię do antyrasizmu. Ponownie granicą tych ruchów jest fakt, że (...)są one >>ruchami jednej sprawy<<, którym brakuje wymiaru uniwersalnego – co oznacza, że nie odnoszą się one do społecznej całości” (s. 596). Otóż wszyscy ci, którzy angażują się „w (niewątpliwie zasługujące na szacunek) przedsięwzięcia w rodzaju Lekarzy bez Granic, Greenpeace’u, kampanie feministyczne lub antyrasistowskie”, w istocie zostają zaangażowani w robienie „rzeczy nie po to, by coś osiągnąć, ale żeby nic się nie wydarzyło, nic nie zmieniło” (s. 311). Dowodem na to jest na przykład przychylność mediów i możliwość uzyskania środków (w tym publicznych), o ile działania takie nie zbliżą się zbytnio do pewnej granicy. Co więcej, dzisiejsze „funkcjonowanie kapitalizmu zakłada swego rodzaju zaprzeczenie podstawowej zasadzie tegoż funkcjonowania (...), dzisiejszy modelowy kapitalista to osoba, która po bezwzględnym wytworzeniu wyzysku, hojnie rozdaje jego część w postaci wielkich donacji na kościoły, ofiary etnicznej lub seksualnej przemocy itp., pozując na osobę humanitarną...” (s. 309), zaś ”obecna ekspansja globalizacji powoduje postępującą dezintegrację więzi społecznych: stare, >>organiczne<< formy społeczeństwa obywatelskiego i politycznej organizacji zostają w coraz większym stopniu zastąpione formami interakcji zorganizowanymi według modelu rynkowego” (s. 583) Lenin jako wolność myślenia Oto, jak się okazuje, problem mówienia o Leninie jest dobrym przykładem „Denkverboten”. Możemy o nim mówić, ale tylko w określony sposób. To, że Zizko traktuje Lenina poważnie jest próbą obalenia „liberalnodemokratycznego konsensu”. Co więcej – jak podkreślali uczestnicy dyskusji, znający się na Leninie lepiej niż ja – wybór tekstów jest tak zrobiony, by pokazać Lenina jako osobę, która wrzucona w wir wydarzeń dostosowuje się, wykorzystuje wszelkie możliwości, aby zrealizować rewolucję. Rewolucję czystą, która nie ma za sobą planu działania, jest po prostu dziełem zniszczenia starego porządku. Jednak, tak prawdę mówiąc, trudno się zorientować czy Žižkowski Lenin to wzór do naśladowania, czy też prowokacja, która ma pozwolić przebić się autorowi przez „Denkverboten”. W tym ostatnim przypadku zaś jak odróżnić prowokacje leninowską od zwykłego zabiegu marketingowego? Jeżeli Lenin staje się formą przełamania pewnego stereotypu, pozwala lepiej powiedzieć autorowi to, co ma powiedzieć staje się „kawą bez kofeiny, piwem bez alkoholu, seksem bez bezpośredniego kontaktu fizycznego” czyli obiektem pozbawionym „własnej substancji” (s. 319), a zatem tym, czego Žižko by nie pochwalił. Czymże jest więc ten realny Lenin? Zagrożeniem porządku „liberalno-demokratycznego”? Jeszcze w lutym 1917 roku „był nieomal anonimowym emigrantem politycznym”, którego Tezy Kwietniowe spotkały się z odrzuceniem w jego własnej partii (a nie była to umówmy się - partia masowa), a „jego poglądy były skrajnie odosobnione” (s. 36). „Leninowi powiodło się, ponieważ jego wezwanie, przechodząc bez echa przez partyjną nomenklaturę, znalazło oddźwięk w tym, co ośmieliłbym się nazwać rewolucyjną mikropolityką. Chodzi o niewiarygodną eksplozję demokracji oddolnej, lokalnych komitetów powstających w większych miastach całej Rosji i biorących, ignorując władzę >>prawomocnego<< rządu, sprawy w swoje ręce” (s. 38). Był więc osobą, która wsłuchiwała się w potrzeby mas, umiała wykorzystać to, co się dzieje. Dlatego Žižek stawia go na piedestale. Oto człowiek, który umiał wykorzystać sytuację. I tu dochodzimy do idei czystej skuteczności. Mądrzejszy jest ten, który jest skuteczny. Wbrew swojej partii, wbrew wszelkim ruchom rewolucyjnym w ówczesnej Rosji (od anarchistów po mieńszewików), on był mądry, bo wygrał. Nie rady robotnicze, które taktycznie wspierał do momentu, gdy zaczęły mu NM nr 5/2007_______________________________6 wadzić, bo przecież bolszewików w nich była mniejszość (po zwycięstwie łatwo było zmienić proporcje), nie robotnicy i chłopi, którzy szybko próbowali buntu (bunty chłopskie i bunt w Kronsztadzie w 1921 r), nawet nie partia bolszewicka (w końcu większość jej czołowych działaczy została wyrzucona poza nawias, osądzona i zabita), tylko Lenin i jego równie skuteczny następca Stalin. A przecież skuteczność ta okazała się zabójcza. I to nie tylko dla ofiar komunizmu, ale także dla samej idei lewicowej. Z ogromnej, wielobarwnej gamy myśli socjalistycznej, dzięki raczej genialnej intuicji, a nie genialnemu umysłowi, pozostała nam po rewolucji z jednej strony - bezpłodna socjaldemokracja (która jak w 1914 roku zdradziła swoje ideały w imię nacjonalistycznych haseł) i równie, w końcowym efekcie, bezpłodny Lenin, który zdradził ideały w imię skuteczności. A więc w ostatecznym rozrachunku nie ma wyjścia. Oto zabieg Žižka, aby wykorzystać Lenina do podrażnienia współczesnego kapitalizmu, w istocie nie czyni najważniejszego: nie pokazuje wyjścia z sytuacji, lecz raczej wieszczy to samo, nawet po rewolucji. Można wbrew wszystkim wygrać rewolucję, ale nie będzie to rewolucja wygrania. Niestety, aby tę sprzeczność przekroczyć, trzeba by uniknąć „Denkverboten”. Denkverboten to nie oficjalny zakaz, ale brak możliwości wyobrażenia, że mogłoby być inaczej. Žižko, mimo, że w dość ciekawy i na pewno w większości uzasadniony, sposób, opisuje po prostu paradoksy współczesności niewydolność współczesnej demokracji, wraz z jej uzupełnieniem jakim jest zaangażowanie społeczne. Ruchy społeczne, organizacje pozarządowe, ani demokracja przedstawicielska nie potrafią rozwiązać palących problemów współczesnego świata. Dlaczego? Bo dotyczą pojedynczych spraw, nie ogarniają całości. A tu potrzebna jest sytuacja rewolucyjna, jak w Rosji 1917 roku. Powszechne zaangażowanie, przejmowanie obowiązków administracji, rozwiązywanie swoich problemów/6/. Czy jednak potrzebny jest do tego Lenin, czy wręcz przeciwnie, potrzebny jest pomysł, jak zabezpieczyć się przed kolejnym Leninem, przed wykorzystaniem oddolnej aktywności rewolucyjnej do jej zdławienia. 1. Dla mnie ta kwestia wydała się najciekawszą, choć ilość, wartych podjęcia debaty jest znacznie więcej por. wstęp Sierakowskiego 2. por. "Forma myślenia jako ideologia" w "Ontologia socjalizmu" , Wydawnictwo In Plus, Warszawa 1989 3. por. jego wizja "homo sovieticus" 4. „idee, których czas nadszedł, są stare, dobrze znane i sprawdzone” (Ash), „rewolucja w Europie nie ma w sobie elementu walki o nowe ideały: (R. Dahrendorf) 5. Sam Žižko odwołuje się tu do filmu „Podziemny krąg”, który pokazuje jako „>>doświadczenie towarowe<< samą próbę wysadzenia w powietrze świata towarów” (s. 504) 6. O tym, że ta forma działania jest charakterystyczna dla sytuacji rewolucyjnej w ogóle - por. Hannah Arendt „O rewolucji” NM nr 5/2007_______________________________7 Pełnym Głosem Marzena Mendza-Drozd Społeczeństwo kupuje rezultaty Uczestnicy konsultacji społecznych dotyczących Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki pamiętają zapewne dyskusje dotyczące tego czy priorytet IV powinien nosić nazwę (jak pierwotnie sformułowana) Dobre Państwo, czy też może - jak sugerowano wielokrotnie – Dobre Rządzenie. Różnica, choć kwestionowana przez autorów dokumentu, widoczna jest na pierwszy rzut oka. I nie jest ona wyłącznie kwestią przyjęcia takiej lub innej estetyki. Akcent położony jest zupełnie gdzie indziej: w jednym wypadku uznaje się, że to państwo, wraz z jego instytucjami ma być dobre (sprawne? wydolne? skuteczne?), w drugim zaś nacisk położony jest przede wszystkim na to, w jaki sposób wykonywane mają być niezbędne czynności, bez rozstrzygania kto ma je podejmować. Nie trzeba dodawać, że o ile zwolennicy pierwszego określenia wywodzili się w większości z kręgów administracji rządowej (lub okołorządowej), o tyle popularność drugiego charakteryzowała głównie środowisko organizacji pozarządowych. Już samo to zagadnienie – będące dowodem na stosowanie innej filozofii przez jednych i drugich (jeśli używać tego rodzaju opozycji) warte jest głębszego namysłu. W tym nurcie zresztą można odczytywać dyskusję panelową zorganizowaną ostatnio przez sieć SPLOT, poświęconą refleksji nad tym czy silne państwo jest zagrożeniem dla społeczeństwa obywatelskiego. Nie bez powodu dużą część dyskusji poświęcono ustaleniu definicji państwa, gdyż wbrew potocznemu poglądowi jego rozumienie nie jest wcale takie oczywiste. Co więcej zależnie od przyjęcia takiej lub innej definicji, Dobre Państwo znaczyć mogłoby kompletnie różne rzeczy. To jednak temat na osobny tekst i kolejną ciekawą – jak się wydaje - debatę. Teraz jednak warto skoncentrować się na tym drugim elemencie – rządzeniu samym, dobrym, złym, takim czy innym. Otóż to zagadnienie wcale nie jest specyficznie polskim (jak mogłoby się wydawać nieuważnemu obserwatorowi światowych trendów) problemem. Jak rządzić we współczesnym świecie? Jak rządzić współczesnymi państwami, gminami, hrabstwami, miastami? Jakie stosować reguły i metody? Dotychczasowe? Wielokrotnie kwestionowane ze względu na ich niedopasowanie do obecnych warunków? Jakieś nowe? Jakie? Stanowiące prostą kopię zasad obowiązujących w sektorze biznesu? Co robić, aby skutecznie wypełniać funkcje zaspokajania potrzeb społecznym na każdym poziomie? To pytanie Jacek Żakowski postawił profesorowi Davidowi Osborne’owi/1/. Jego książka pt. „Rządzić inaczej” wywołała w Stanach Zjednoczonych ruch na rzecz odrodzenia władz publicznych. Jak pisze Żakowski „burmistrz Nowego Jorku R. Giuliani kazał (ją – przyp. autorki) czytać wszystkim podległym mu miejskim menedżerom – od oficerów policji po dyrektorów szkół”. Po jej lekturze w latach 90. w wielu amerykańskich miastach, niektórych stanach i urzędach federalnych metody zarządzania uległy zasadniczym zmianom. Kariera D. Osborne’a rozpoczęła się kilkanaście lat temu, kiedy doszedł do wniosku, że bez względu na to, kto aktualnie sprawuje władzę (jaka opcja polityczna) funkcjonuje ona coraz gorzej. Urzędy wcale nie zaczynały pracować lepiej kiedy dostawały więcej środków finansowych niż wtedy, gdy działały w sytuacji ich znacznego niedoboru, a instytucje cierpiące w wyniku nadmiernego zatrudnienia nie stawały się efektywniejsze w wyniku redukcji. Popularność wobec takich faktów zyskiwało stwierdzenie, że to wszystko oznacza koniec państwa – wyczerpanie się – m.in. w obliczu procesów globalizacyjnych - jego formuły. Osborne, jak pisze Żakowski, w tę prostą konstatację nie uwierzył i analizując podejmowane NM nr 5/2007_______________________________8 przez różnych reformatorów działania, doszedł do wniosku, że to nie samo państwo się zestarzało, ale państwo biurokratyczne. Osborne uważał, że podstawowy problem wiąże się z faktem, że dotychczas stosowane mechanizmy sprawowania władzy przestały przystawać do współczesnych wyzwań – wciąż korzeniami tkwią w XIX wieku. A więc przyjęte biurokratyczne rozwiązania zamiast pomagać ciążą państwu, a często wręcz szkodzą. Z tej konstatacji Osborne wysnuł wniosek, że do zmiany sytuacji niezbędne jest zastosowanie współczesnych metod zarządzania i to takich, które sprawdzają się w innych dziedzinach, np. w biznesie. Kiedy, jak pisze Żakowski, kilka lat temu Amerykę dotknął problem rosnącego deficytu budżetowego i pojawiły się głosy, że państwo musi ograniczyć bezpłatne świadczenie obywatelom usług różnego rodzaju (od edukacji przez służbę zdrowia do utrzymania dróg), Osborne ogłosił memoriał zatytułowany „12 kroków ku państwu świadczącemu lepsze usługi za mniejsze pieniądze”. Stworzył model funkcjonowania sfery publicznej łączący – wydawałoby się – wykluczające się wzajemnie ideologiczne postulaty. W wywiadzie z Jackiem Żakowskim, opublikowanym pierwotnie w „Polityce” a potem w zbiorze zatytułowanym „Koniec” David Osborne przedstawia podstawowe założenia swojego przekonania, sprawdzonego, jak twierdzi, na bardzo wielu przykładach. Uważa on przede wszystkim, że państwo za mniejsze środki (na poziomie 10, 20 procent) może – po dokonaniu niezbędnych reform – świadczyć więcej usług lepszej jakości. „Problemy publicznych budżetów w dużej mierze wynikają z tego, że rządy zbyt wiele zadań uważają za równie ważne” – twierdzi Osborne. Jest to wynik tego, że na przestrzeni ostatnich stuleci powoli państwo przejmowało kolejne zadania, często – jak uważa profesor – pod wpływem chwilowej potrzeby. W takiej sytuacji nie można zastosować prostej metody wykluczenia z budżetu tego rodzaju wydatków, wielokrotnie bowiem są one ukryte w jakiejś pozycji i właściwie nikt nie wie, że przeznaczane są na to rokrocznie poważne środki. A takich pozycji mogą być – jak twierdzi Osborne – tysiące. Nie ma zatem innej rady jak tylko zapomnieć o całym dotychczasowym kształcie budżetu, jego pozycjach i podpozycjach i zacząć od początku układać go metodą zadaniową. Tak konstruowane są budżety w korporacjach i „państwa, miasta, lokalne samorządy powinny robić to samo. (Czy nie brzmi znajomo koncepcja budżetu zadaniowego, którą próbowała - bez większych sukcesów – wdrożyć minister Gilowska?). Zdaniem Osborne pracę nad nowym modelem budżetu należy zacząć od wyboru najważniejszych zadań – co jest bez wątpienia niezwykle trudne politycznie. Trzeba jednak „mieć odwagę powiedzieć: te trzy zadania są dla nas najważniejsze. Inne sześć zadań uważamy za ważne. Pięć robimy w miarę możliwości, a na resztę szkoda nam pieniędzy”. Oczywiście może to oznaczać, jak zauważa Żakowski, wielką awanturę. Uniknąć jej można wyłącznie pod warunkiem przeprowadzenia poważnej debaty publicznej, w którą zaangażowane będą wszystkie zainteresowane środowiska. Bez tego, bez przekonania tych, których zmiany dotyczą, nie ma szans na powodzenie całej operacji. „Ludzie na ogół dobrze rozumieją co jest naprawdę ważne” – uważa Osborne. Wtedy przychodzi czas na dopasowanie do wybranych zadań źródeł pieniędzy. Zwykle – jak zauważa Żakowski – okazuje się, że jest ich za mało. Wówczas należy dołożyć wszelkiej staranności, aby nie popełnić zasadniczego błędu, mianowicie nie obciąć środków po równo na wszystkie wybrane zadania. „Wtedy wszyscy mają doskonałą wymówkę dla swojej bezradności”. Zdecydowanie lepszą strategią jest rezygnacja z celów, na które pieniędzy nie ma lub jest ich zdecydowanie za mało, żeby można było osiągnąć coś sensownego. „Ludzie pracujący w publicznych instytucjach muszą mieć świadomość, że nie dostają pieniędzy za istnienie. Społeczeństwo kupuje od nich rezultaty”. Ale – jak podkreśla Żakowski – państwo nie jest ani supermarketem, ani korporacją. To akurat zdaniem Osborne’a nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla złego zarządzania. „Ludzie kupują przecież konkretne rezultaty za konkretne pieniądze”. Nie może więc być tak, żeby w wyniku złego zaplanowania i zarządzania środkami np. policja nie wypełniała swoich zadań – bo wówczas wszystkie przeznaczone na nią pieniądze są zmarnowane. Ludzie nie dostają tego, za co płacą. Osborne zwraca także bardzo wyraźnie uwagę NM nr 5/2007_______________________________9 na rolę w tym innym rządzeniu obywateli. Po pierwsze, jak wspomniano wyżej, ich udział w ustalaniu priorytetów. Po drugie jednak – uważa Osborne – obywateli trzeba słuchać i oddać im władzę. „Kiedy rodzice mogą przenieść dzieci z jednej szkoły do drugiej, to dostają bardzo realną władzę. W ten sposób rynek producenta tradycyjnie obowiązujący w sektorze budżetowym zamieniamy w rynek konsumenta”. Jest jeszcze jeden element na który zwraca uwagę Osborne – zmniejszenie liczby przepisów ograniczających swobodę działania urzędników. Ażeby to zmienić trzeba jego zdaniem dać im inicjatywę, zapewnić więcej wolności w podejmowaniu działań, ale co za tym idzie także zwiększyć ich odpowiedzialność. Bez tego trudno się spodziewać, że będą mogli skutecznie reagować na potrzeby społeczne. Trzeba jednak zmienić także kulturę instytucjonalną (w biznesie nazywaną korporacyjną), w przeciwnym razie w warunkach większej swobody i tak urzędnicy będą blokowani przez stare przyzwyczajenia i nawyki. I w końcu pojawia się – także w Polsce często podnoszona – kwestia konkurencyjności. Żakowski zastanawia się czy nie lepiej jest sprzedać np. miejskie spółki i zdać się na konkurencję prywatnych przedsiębiorstw. Otóż tu odpowiedź Osborne – zwolennika adaptacji metod biznesowych w administracji publicznej, jest co nieco zaskakująca. Uważa on bowiem, że nie zawsze takie rozwiązanie jest skuteczne na dłuższą metę. Przyznaje on, że w pierwszym okresie rzeczywiście oszczędności mogą wynieść między 20 a 30 procent, później jednak, „jeśli zdać się całkowicie na konkurencję sektora prywatnego, to koszty też spadną, ale nie aż tak bardzo”. Dzieje się tak – zdaniem Osborne’a –dlatego, że publiczne instytucje, jeśli znajdą się w sytuacji konkurencji i są dobrze zarządzane, mają większą zdolność mobilizacji. Obdarzone są także, co nie bez znaczenia - zaufaniem społecznym związanym z praktycznie zerowym niebezpieczeństwem bankructwa. (Ten argument warto wziąć pod uwagę np. w kontekście unijnej dyrektywy o usługach interesu ogólnego). Co jest więc zatem kluczem do efektywnego państwa – pyta na koniec wywiadu Żakowski – skoro nie jest nim, jak się okazuje prywatyzacja? Otóż jest nim jednak – zdaniem Osborne’a konkurencja. „Publiczny monopol jest równie zły jak prywatny” – stwierdza. Choć wcześniej zastrzega się, że nie zawsze ten czynnik gwarantuje lepszą jakość usług za niższą cenę, to jednak przyznaje, że celem, do którego należy dążyć jest to, żeby „publiczny monopol zastąpiła prawdziwa konkurencja, a nie prywatny monopol”. A więc nie ma prostych rozwiązań, prostych odpowiedzi na pytanie jak rządzić? Z rozmowy Jacka Żakowskiego z Davidem Osborne’m wynika jedno: tak, jak dotychczas rządzić się nie da. Trzeba odciążyć administrację z biurokratycznych ograniczeń, zaangażować obywateli w dyskusję o priorytetach, podejmować trudne decyzje rezygnacji z części nazbyt kosztownych zadań, uwolnić inicjatywę urzędników i zwiększyć ich odpowiedzialność, zagwarantować prawdziwą konkurencję opartą o rachunek kosztów i jakość usług, pozwolić ludziom decydować, wybierać i oceniać świadczone usługi, wprowadzać sprawdzone gdzie indziej metody zarządzania, oswoić się z ryzykiem i eksperymentować – szukać najlepszych rozwiązań. Wtedy dopiero i, jeśli wierzyć Osborne’owi, tylko wtedy środki z naszych podatków i wszelkich innych opłat mają szansę być wykorzystane sensownie. Wtedy dopiero Dobre Państwo będzie mogło charakteryzować Dobrym Rządzeniem. Skoncentrowanie się tylko na jednym ze wskazanych warunków rezultatów, które kupuje społeczeństwo nie będzie. 1. „Koniec” Jacek Żakowski, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006 NM nr 5/2007_______________________________10 SAMOKSZTAŁCENIOWY KLUB DYSKUSYJNY Marzena Mendza-Drozd Jestem kobietą! Anarchistką! Wznowienie działalności pozarządowego klubu dyskusyjnego zaczęło się pod hasłem anarchizmu – jego historii i współczesnego oblicza. Ten obraz nie byłby jednak pełny bez uwzględnienia w nim roli, jaką odegrały kobiety. Tak, kobiety - aktywne już u zarania, często jednak pomijane nawet przez tych, którzy wydają się tę historię znać całkiem dobrze. Wolny Duch był – jak pisze Clifford Harper/1/ - pierwszym wielkim światowym ruchem anarchistycznym, rozkwitającym w średniowieczu na obszarze praktycznie całej Europy. Jego początki datują się w 1200 roku kiedy grupa paryskich intelektualistów zbuntowała się przeciw władzy Kościoła. Ruch Wolnego Ducha kwestionował milczące znoszenie wszelkich niedogodności w czasie życia doczesnego w nadziei na nagrodę po śmierci. I choć trzon ruchu został dość szybko zlikwidowany przez Kościół za herezje, ich idee zaczęły rozprzestrzeniać się w zadziwiającym tempie. Przyciągały one zwłaszcza kobiety i rzemieślników. W miarę zyskiwania popularności bractwo Wolnego Ducha coraz śmielej odrzucało charakterystyczną dla ówczesnej epoki powściągliwość na rzecz afirmacji wolności nie uznającej innego autorytetu niż indywidualne doświadczenie. „W 1259 roku zostali ekskomunikowani, bo Kościół przerażały szczególnie kobiety z Wolnego Duch, które żyły we wspólnych domostwach – w Kolonii było ich około dwóch tysięcy”. Zdaniem Kościoła ich głównym grzechem była niezależność, były „odmawiającymi posłuszeństwa mężczyznom pod pretekstem, iż najlepiej służy się Bogu w wolności”. Jedną z bardziej znanych kobiet tamtego czasu była Marguerite Porete, spalona na stosie w 1310 roku, której praca Lustro prostych dusz rozprowadzana była w Europie jeszcze długo po jej śmierci. Także obecna Świdnica (niegdysiejsze Schweidnitz) na tej mapie aktywności kobiet Wolnego Ducha zaznaczyła się bardzo wyraźnie. Następnym razem kobiety pojawiają się w tym kontekście w 1634 roku, kiedy to Angielka Anne Hutchinson przybyła do Bostonu. „Jej liczni zwolennicy określali się mianem Antynomian i opowiadali się przeciwko prawu”. Sama Hutchinson oceniana była jako dobra mówczyni oraz kobieta o bystrym rozumie i śmiałym duchu. Radykalne poglądy i wezwania do tworzenia społeczeństwa anarchistycznego szybko przyniosły Antymonianom liczne oskarżenia o rokosze, w konsekwencji prowadzące do wypędzenia ze stanu Massachusetts. Wtedy Anne Hutchinson wraz ze swoimi zwolennikami założyła na Rohde Island własną kolonię. Potem o kobietach właściwie jest cicho. Pojawiają się sporadycznie: a to jako rewolucjonistki w czasie Rewolucji Francuskiej (choć ten kontekst trudno uznać za anarchiczny), a to jako towarzyszki życia ideologów anarchizmu jak np. Marie Daenhardt u boku Maxa Stirnera. Na scenę wkraczają znowu w czasie Komuny Paryskiej. Powstały wówczas komitet kobiecy, pod przywództwem anarchistki Louise Michel, organizował kursy dla kobiet, otwierał szkoły dla dziewcząt a przy fabrykach umieszczał przedszkola. NM nr 5/2007_______________________________11 Uczestnictwo kobiet w ruchu, który może nie do końca należałoby nazwać anarchistycznym, w Stanach Zjednoczonych, było już szczegółowo opisywane w tym cyklu. Ciekawym jednak wątkiem są kobiety anarchistki w Ameryce Środkowej, Meksyku i na Kubie, gdzie jedna z nich, Romera Rosa, pracownica drukarni w 1887 roku utworzyła pierwszy związek krajowy w Portoryko, „a Louisa Capetillo, anarchistyczna liderka walki o prawa kobiet i wolną miłość, zawsze skupiała wokół siebie rzesze słuchaczy”. To krótki i siłą rzeczy pobieżny przegląd. Ale nawet taki nie może pominąć związków anarchizmu z feminizmem. Peggy Kornegger tak o tym pisała: „Radykalna perspektywa feministyczna to niemalże czysty anarchizm. Podstawowa teoria głosi, że rodzina elementarna jest podstawą wszystkich systemów autorytarnych. To, czego uczą się dzieci – od ojca, nauczyciela, szefa, boga – to posłuszeństwo wielkiemu anonimowemu głosowi władzy”. Stąd, jak uważa Harper, był już tylko krok do autonomicznej akcji bezpośredniej. Jednak pod koniec lat 70. ruch feministyczny zaczął porzucać tę formę działalności na rzecz masowych kampanii na rzecz reform. Odchodził od radykalizmu. „Dla feministek świadomych anarchistycznych idei te niebezpieczeństwa były znane (…). Pojawił się „anarcho-feminizm”, mały lecz głośny ruch wewnątrz feminizmu. (…) Wsparcie ze strony zdominowanego przez mężczyzn ruchu anarchistycznego było niewielkie – bali się oni o swoją pozycję”. Anarcho-feminizm spotykał się też z ostrym sprzeciwem ze strony reformistycznie nastawionych środowisk – powoli tracił na znaczeniu. W konsekwencji wiele anarcho-feministek zaangażowało się w działania antynuklearne i pokojowe. 1. „Anarchia w obrazkach” Clifford Harper, Anarchistyczna Inicjatywa Wydawnicza, Kraków-Poznań, 2004 NM nr 5/2007_______________________________12 Do Góry Nogami Piotr Frączak Pseudo-popularność niektórych pojęć Nie lubię myślowych stereotypów. Ludzie, którzy się nimi posługują są jak Wańka wstańka - nic ich przekonania nie wywróci. Zawsze najbardziej bawiło mnie gdy ktoś broniąc jakiejś postawy lub ideologii przed wytknięciem jej oczywistych negatywnych cech czy konsekwencji, chował się za przedrostek pseudo. Tak więc byli pseudohipisi, pseudopunki, a ostatnio na stadionach zamiast rozwydrzonych kibiców - pojawili się pseudokibice. Unikanie rzeczywistej debaty przez przedefiniowanie pojęć zwykle jest śmieszne. Gdy na prowadzonym przeze mnie obozie „zerówkowym” w 1981 roku wdaliśmy się w polityczną dyskusję z organistą z jednej z górskich miejscowości ten, wyczuwając nasze lewicowe sympatie stwierdził „No nie, komunizm nie jest w założeniach taki zły, ale komuny nie znoszę”. Nie muszę dodawać, że ta wolta nie przypadła do gustu tym, którzy właśnie komunę – jako czyste zaprzeczenie komunizmu – mieli w uważaniu. Jakże jednak niewinne są te pseudorozwiązania w porównaniu z pojęciami, których znaczenie nie jest może jakościowo głębsze, ale możliwości zastosowania praktycznie nieograniczone. Jako przykład niech posłuży robiący ostatnio zawrotną karierę „populizm”. Można zaryzykować tezę, że chyba nikt dobrze nie wie czy partie populistyczne są złe bo są populistyczne, czy też są populistyczne bo są złe. Tak na marginesie - wiele dałbym za to, żeby te dobre, bo nie populistyczne partie czy ugrupowania, z większą uwagą wsłuchały się w głos ludu (vox populi), ale one takimi drobiazgami zwykle się nie zajmują. Z definicji są dobre bo niepopulistyczne. I tyle. W przestrzeni międzynarodowej takim popularnym określeniem jest od pewnego czasu „fundamentalizm”. Czym różnią się od one od takich pojęć jak wolność czy sprawiedliwość, również próbujących coś pokazać czy zamanifestować. Otóż w warstwie językowej znacznie trudniej je poprzedzić przedrostkiem pseudo, świadczącym zwykle o naszym negatywnym stosunku do wypaczania czegoś z założenia słusznego. Pseudowolność czy pseudosprawiedliwość można sobie wyobrazić; mieszczą się w normach językowych. Przeciwnie z fundamentalizmem i populizmem – pseudofundamentalizm czy pseudopopulizm brzmią po prostu głupio. Żeby wybrnąć z tej sytuacji można byłoby tworzyć określenia dobry-fundamentalizm lub fajny-populizm, co w istocie wcale nie wygląda lepiej. Dlatego pewnie mówi się po prostu o wierności zasadom czy liczeniem się z wolą wyborców (co rzekomo pozwala uniknąć związania znaczeniowego z fundamentalizmem lub populizmem!). Tak oto mamy do czynienia z pojęciami, które ze swej natury nie tyle NM nr 5/2007_______________________________13 służą do opisu rzeczywistości, ile do nacechowania – negatywnego – tego, o czym się mówi. Ja na przykład nie odsądzałbym od czci i wiary populistów. To oni na przełomie XIX i XX wieku doprowadzili do zmiany skorumpowanych układów w Stanach Zjednoczonych. Fundamentalistów zaś, którzy jedynie rygorystycznie trzymają się zasad i norm wyznaczonych przez daną religię czy przyjętą ideologię, ale nie narzucają jej innym (o czym pisałem w IV numerze w „Zabierajcie głos”) głęboko podziwiam. Jest w tych pojęciach nie tylko jednak negatywna ocena, ale także lekceważenie działań podejmowanych w imię twardych zasad wiary nie uwzględniających realnych szans powodzenia. Oto Konfederacja Barska opierała się na wierze w opiekę Matki Boskiej a nie na racjonalnej kalkulacji szans powstańczych – a więc była żałosna. Fanatyzm islamski zaś, nie biorący pod uwagę siły Stanów Zjednoczonych, jest śmieszny. Bo fundamentaliści to tacy, którzy walczą w imię przegranej sprawy. Populiści zaś to ci, którzy nie wiedzą, że ich żądania nie są możliwe do spełnienia. Oni i tak przegrają, tyle, że w tzw. międzyczasie narobią dużo złego. To przekonanie, że fundamentalizm jest w swej istocie nieskuteczny w sytuacji, kiedy cała machina współczesnego świata przestawia się na walkę z terroryzmem, będącym – jak się powszechnie uważa wynikiem fundamentalizmu – nie wydaje się bardzo poważne i najbardziej adekwatne. Dobroduszne kiwanie głową nad brakiem rozwagi populistów, którzy w poszczególnych krajach Europy zaczynają zdobywać coraz większe poparcie. I tu dochodzimy do istoty rzeczy. Otóż nie jest tak, że fundamentalizm z założenia jest zły, tak jak powszechnie cenione społeczeństwo otwarte nie jest z definicji dobre. Czasem warto przyjrzeć się używanym pojęciom i ich znaczeniom. Używać ich ostrożnie. Świat bowiem i ludzkie postawy są chyba trochę bardziej złożone i … ciekawsze. ZAPRASZAMY DO DYSKUSJI. Czekamy na komentarze, liczymy na propozycje tekstów, poszukujemy ludzi z poglądami. Naszym celem nie jest promowanie naszych pomysłów, a próba włączenia się w debatę, w której wszyscy powinniśmy uczestniczyć. UWAGA! Teksty zawarte w poszczególnych numerach objete są licencją “Creative Commons Uznanie autorstwa - Uzycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 2.0 Polska” (patrz http://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/2.5/pl/deed.pl .Wykorzystanie w prasie lokalnej (obszar do trzech powiatów bez ograniczeń z podaniem źródła). NM nr 5/2007_______________________________14