NOWY MARSYLIUSZ

Transkrypt

NOWY MARSYLIUSZ
PISMO krytycznie
myślących OBYWATELI
numer 5
styczeń 2007
"Autorytetu władza nie ma tu za grosz.
I bez gwarancji nadal dwór ten finansować,
to może znaczyć dla nas zbyt wysoki koszt."
"Rejtan czyli raport ambasadora" Jacek Kaczmarski
„Partia ma wystarczająco dużo milicjantów i wojska, by w razie potrzeby
stłumić zamieszki. Ale mogłyby one rozbudzić zamiłowanie do przemocy,
zarówno w buntujących się, jak i w partii, która tłumi protesty. Jeśli partia jest
cyniczna, to rozruchy bardziej jej służą niż zagrażają. Uzasadniają istnienie
silniejszego państwa centralnego i partii jako niezastąpionego gwaranta
spokoju społecznego”
"Rok Koguta. O Chinach, rewolucji i demokracji" Guy Sorman
“Mamy więc wszystko, czego możemy sobie tylko zażyczyć. Dlatego też
marzenia nie są mile widziane. Ujmując rzecz dokładnie – nie miałoby to
żadnego sensu, bo możemy sobie życzyć tylko tego, co przewidziane jest w
programie (...) i co urzeczywistnione zostało zaraz po jego wprowadzeniu. Ten,
kto życzy sobie czegoś dodatkowo, krytykuje rząd i sposób sprawowania
przezeń jego powszechnej nad ludem opatrzności”
"Felicjan. Chrząszcz z Krainy Marzeń" Bernhard Langenstein
http://wspieranie.ngo.pl/
SPIS TREŚCI
W teatrze życia codziennego
Jestem do dyspozycji
Pełnym głosem
Społeczeństwo kupuje rezultaty
Abyś żył w ciekawych czasach
Wymyślić rewolucję!
Do góry nogami
Pseudo-popularność niektórych pojęć
Samokształceniowy Klub Dyskusyjny
Anarchizm i kobiety
NM nr 5/2007_______________________________1
Obyś żył w ciekawych czasach
Marzena Mendza-Drozd
Jestem do dyspozycji
Szanowny Panie Prezydencie/Premierze/Prezesie
lub ktokolwiek inny, w czyich rękach pozostaje decyzja o obsadzie
jakiegokolwiek stanowiska
Oto ja, obywatelka Polski, pochodzenia polskiego (z dziada pradziada!), zamieszkała w
Polsce od urodzenia (z krótkimi przerwami na wyjazdy zagraniczne, czego bardzo
żałuję!), patriotka i miłośniczka ojczystej, wielowiekowej tradycji, oddaję do Państwa
dyspozycji całą moją niekompetencję, brak doświadczenia, umiejętności i wiedzy, licząc,
że znajdą one – dla dobra naszego kraju – najwłaściwsze zastosowanie.
Oto ja, nie posiadająca żadnej wiedzy na temat polityki pieniężnej, bankowości, strefy
euro, z trudem rozpoznająca różnicę między punktami bazowymi a procentowymi, stająca
bezradnie wobec pytania czym różni się inflacja od deflacji, pozostaję głęboko
przekonana, że mogłabym bez większych kłopotów sprawdzić się na stanowisku szefa
któregoś z banków państwowych, o centralnym nie zapominając.
Oto ja, nie posiadająca żadnych kompetencji w zakresie problematyki rynku pracy, dla
której różnica między ubezpieczeniem zdrowotnym a rentowym polega wyłącznie na
nazwie, nie rozpoznająca czym różni się ZUS od KRUS (o rozszyfrowaniu skrótów nie ma
nawet mowy), jak we mgle poruszająca się w meandrach polskich przepisów prawnych (o
unijnych nie wspominając!), żywię nadzieję, że Polska – z całym skomplikowaniem jej
problemów – potrzebuje na kluczowych stanowiskach ludzi takich jak ja.
Oto ja, nie dysponująca żadnym doświadczeniem w pracy w mediach i z mediami, która
ostatnio całkiem przypadkiem dowiedziałam się, że telewizja publiczna ma jakąś misję
(choć nie wystarczyło mi zapału, żeby się z nią zapoznać!), z trudem rozróżniająca radio
Plus od telewizji Puls, uważam, że kariera w tej dziedzinie jest w zasięgu mojej ręki –
gotowa jestem zatem objąć stanowisko wymagające tak nieskażonego zbędnymi
naleciałościami, otwartego umysłu, jak mój.
Oto ja, której nauka przysparzała licznych kłopotów, gdyż na prezentowanych na
lekcjach geografii mapach - granice Polski przebiegały w niewłaściwych miejscach
(zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie), bo na lekcjach biologii ciągle wmawiano mi,
że człowiek pochodzi od małpy, a także na lekcjach historii próbowano nauczyć mnie, że
nie zawsze MY POLACY byliśmy bohaterami, pozwalam sobie żywić przekonanie, że moja
odporność na przyswajanie tych wszystkich - fałszywych przecież informacji - znajdzie
Państwa uznanie i będzie wykorzystana dla budowy potęgi naszego kraju.
NM nr 5/2007_______________________________2
Oto ja, choć urodzona przed 1972 rokiem, a więc podlegająca obowiązkowi lustracji,
że nie byłam tajnym współpracownikiem służby bezpieczeństwa ani osobowym źródłem
informacji, gwarantuję zatem, że na przeszkodzie do objęcia proponowanego stanowiska
nie stanie żaden nagły i konieczny proces lustracji – zaświadczenie z Instytutu Pamięci
Narodowej o niezłomnej sile charakteru otrzymam bowiem bez kłopotu, nie może być
przecież żadnych dokumentów na kogoś takiego jak ja, kto w czasie gdy inni mieli jakieś
dziwne marzenia, grał z koleżankami w klasy. Raz miałam w rękach ulotki, ale jestem
pewna, że nikt mnie nie widział, gdyż działo się to w szkolnej toalecie i szybko
wrzuciłam je do sedesu.
A więc ja, prawdziwa Polka, której potencjał dotychczas wykorzystywany był w
niewielkim, żeby nie powiedzieć żadnym zakresie bez kłopotu zarządzać będę dowolnie
wskazaną instytucją – strach przed jej rozmiarami jest mi zupełnie obcy, kierować mogę
dowolnym zespołem ludzi, spokoju burzyć mi nie będzie żaden problem, choćby
najbardziej złożony i skomplikowany – poradzę sobie bez trudu, dam radę stanąć z
otwartą przyłbicą przed wszystkimi, którzy chcieliby narazić na szwank interesy naszego
kraju, nie ulęknę się najdalszych choćby podróży zagranicznych (nie widziałam w końcu
jeszcze tak wiele!).
A więc ja, wierna polskim wartościom, tradycji (zwłaszcza mesjanistycznej!) deklaruję,
że o dobro Polski i jej mocarstwową pozycję w świecie, walczyć będę do krwi ostatniej,
przyrzekam, że za sprawą moich działań o naszym kraju będzie głośno we wszystkich
ważniejszych światowych mediach i obiecuję, że moja ojczyzna zawsze stać będzie dla
mnie na pierwszym miejscu.
A więc ja, niżej podpisana, czekam na propozycje. Mam nadzieję, że będą liczne.
Sławomira Kwak, córka Kazimierza i Elżbiety
bezrobotna
P.S. Ze względu na chwilowy brak zobowiązań, stanowisko mogę objąć od zaraz.
i Ty możesz zadeklarować swoją dyspozycyjność,
dopisz się na stronie internetowej.
NM nr 5/2007_______________________________3
Obyś żył w ciekawych czasach
Jak już pisaliśmy (w “Rewolucji nie będzie” nr 4) dyskutować o fundamentalnych
pytaniach, w tym o rewolucji, można w różnej formie. Od spektaklu po publikacje
filozoficzne. Aby to odczuć na własnej skórze odwiedziłem 15 grudnia REDakcję
Krytyki Politycznej, która, promując nowowydaną książkę Slavoja Žižka "Rewolucja
u bram", zorganizowała dyskusję z udziałem Agaty Bielik-Robson, Marka J. Siemka,
Adriana Zandberga i Macieja Gdula, którą prowadził tłumacz książki Julian
Kutyła. Atmosfera spotkania ciekawa, trochę w konwencji półlegalnych debat lat
80. (przy okazji spotkałem tu po latach znajomych, z którymi swego czasu
współredagowałem podziemną “Sprawę Robotniczą”). Tłoczno, ludzie stoją w
drzwiach, siedzą pod ścianami. Do tego ciekawa dyskusja, do której jeszcze się
będę odwoływał. Książka zaś ważna nie tylko z powodu zawartości, ale także z
uwagi na fakt, że otwiera nową serie wydawniczą, którą Nowa Krytyka chce
wzbudzić dyskusję na temat lewicy. Jednym słowem wszystko, co trzeba, aby móc
poważnie porozmawiać.
Slavoj Žižek (ur. 1949 w Ljubljanie) – słoweński naukowiec i publicysta, a jednocześnie aktywny
w życiu politycznym - w 1990 był jednym z kandydatów do stanowiska prezydenta Republiki
Słowenii. Autor m.in. publikacji „Wzniosły obiekt ideologii”, Wydawnictwo Uniwersytetu
Wrocławskiego, 2001; „Patrząc z ukosa. Do Lacana przez kulturę popularną”, Wydawnictwo
KR, 2003; „Przekleństwo fantazji”, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2001;
„Rewolucja u bram”, Seria "Krytyki Politycznej", 2006.
W rozmowie z Jackiem Żakowskim stwierdził: "Ale ja mam bardziej naiwną nadzieję. Może
zmienimy naturę rewolucji. Jak rewolucja miałaby dziś wyglądać? Gdzie jest Pałac Zimowy? W
głowie Billa Gatesa? Może w internetowej sieci, którą rewolucja musiałaby przejąć? Chyba już
nie ma sensu snucie po kątach tych wszystkich starych spisków z planami zamachu stanu,
szturmami, bombami. Musimy być otwarci. Ta rewolucja musi się dokonać w symbolicznej
przestrzeni wirtualnej. Kto przejmie kontrolę nad wirtualną przestrzenią, nie będzie musiał
zdobywać pałaców, koszar ani nawet mandatów w parlamencie. Wystarczy wygrać walkę o
wyobraźnię ludzi i zdobyć ich umysły."
Piotr Frączak
Wymyślić rewolucję
Jak mówić o rewolucji?
Książka S. Žižka w swej formie jest w
zasadzie wyborem tekstów Lenina (gdzie jak
gdzie, ale w Polsce Lenina się nie znało, choć
wydań mieliśmy sporo) - same teksty Lenina zajmują jednak mniej niż połowę zawartości książki. O samym Leninie dalej, teraz o najważniejszej tezie książki/1/, która w dużej
mierze dotyczy właśnie niemożliwości mówienia
o rewolucji. Dla autora właśnie pisma Lenina
stanowią
jedyną
możliwą
podstawę
przepowiadania rewolucji. Pytanie dlaczego
Lenin? nie jest tu - w kraju, gdzie pośrednich
“efektów” tamtej rewolucji doświadczaliśmy na
sobie jeszcze tak niedawno – tak całkiem nie na
miejscu.
Odpowiedzią jest “Denkverboten”, będące jednym z kluczowych pojęć tej książki.
Tłumaczy się je jako „zakaz myślenia”, ale w istocie oznacza coś innego - pewną niemożność
NM nr 5/2007_______________________________4
myślenia, niemożność wyjścia poza określony
przez “liberalno-demokratyczną hegemonię”
paradygmat. Bo dla Žižka „prawdziwa wolność
myślenia oznacza wolność kwestionowania
panującego liberalno-demokratycznego konsensu
– albo nie znaczy nic” (s. 306). To nie jest łatwe
do zrozumienia, szczególnie dla nas, ludzi,
którzy w większości jeszcze nie uporali się z
wyjściem
poza
“socjalno-biurokratyczny”
sposób myślenia ideologicznego, którego opis
możemy
znaleźć
u
różnych
autorów
(Staniszkis/2/ czy Tishnera/3/). Uciekając przed
tym zniewoleniem w sposób bezkrytyczny rzuciliśmy się w objęcia owego „liberalnodemokratycznego paradygmatu”. To, na co
zwracali uwagę zachodni obserwatorzy „jesieni
ludów”, to właśnie na bezalternatywność wizji
przemian/4/. Nikt nie myślał co przejmujemy,
przejęliśmy całość. W ten sposób weszliśmy w
krąg tej „fałszywej świadomości”, tego sposobu
myślenia, który potrafi najbardziej radykalne
krytyki systemu nie tylko spacyfikować, ale i
skomercjalizować (historia muzyki i ruchu hippi
a
potem
punk
wydają
się
dobrym
przykładem/5/). Stoimy więc tak jak Zachód - a
może z uwagi na fakt braku krytycznej refleksji
bardziej niż Zachód - wobec konieczności podjęcia tematu, o którym mówi Žižek.
Czy rewolucja jest rzeczywiście konieczna? Czy naprawdę musimy wyjść poza obecne
schematy myślenia, aby zmienić świat w
kierunku, w którym zmienić się powinien? Starając się uniknąć katastrofy ekologicznej, wykluczenia kolejnych grup społecznych czy powstania nowej „żelaznej kurtyny”, która oddziela
demokratyczne kraje Zachodu od terrorystycznego fundamentalizmu zagrażającego zdobyczom cywilizacji. Te pytania właśnie dla nas, Polaków, wydają się najbardziej palące, abyśmy nie
dyskutowali jedynie wyboru udziału w nie bezinteresownych amerykańskich akcjach antyterrorystycznych, a przyłączeniem się do bierności
Zachodniej Europy, która za cenę przymykania
oczu, chętnie zaakceptuje korzystne dla siebie
warunki.
właśnie opis rzeczywistości, który potrafi
dotrzeć także do osób z zadowoleniem podchodzących do rzeczywistości. Odwołując się do
filozofii, psychoanalizy, ale i filmów fabularnych, buduje obraz braku pewności, niemożliwości wiary w rzeczywistość. „Nasze codzienne
doświadczenie jest bardziej mistyfikujące niż
kiedykolwiek: modernizacja tworzy nowe obskurantyzmy; redukcję wolności przedstawia nam
jako jutrzenkę nowych swobód. Poczucie, że żyjemy w społeczeństwie wolnego wyboru, w
którym możemy wybierać nawet nasze najbardziej >>naturalne<< cechy (np. etniczną lub
seksualną tożsamość), jest formą przejawiania
się czegoś kompletnie odwrotnego n i e o b e c n
o ś c i prawdziwych wyborów” (s. 308), oto
bowiem „nasze >>otwarte<< państwa Pierwszego Świata są najbardziej kontrolowanymi
państwami w historii ludzkości” (s. 454). Co
więcej, nawet takie wydarzenia jak atak 11
września na World Trade Center mają charakter
„bardziej symboliczny niż realny. W Afryce
więcej ludzi umiera na AIDS k a ż d e g o d n i a
niż zginęło w ruinach WTC, a ich śmierci można
by uniknąć stosunkowo małym finansowym
kosztem” (s. 453). W istocie dzisiejsze problemy
skupiają się w dylemacie „wielokulturowa tolerancja czy populistyczna homofobia?”, które autor komentuje „Czy ta nużąca alternatywa ma
być odpowiedzią Europy na globalizację?” (s.
612). A przecież każda „próba wyłamania się i
przekroczenia jego domeny staje się wewnętrzną
transgresją przewidzianą z góry przez system” (s.
527). Tu nawet rewindykacyjne ruchy populistyczne są ważnym elementem zachowania status
quo.
Dotyczy to także tzw. trzeciego sektora,
co jego uczestników, działających w różnych organizacjach, pewno zainteresuje. Otóż w rozumieniu Žižki są to wynikające z niemożliwości
poradzenia sobie z sytuacją, „desperackie próby
wskrzeszenia starych form >>organicznego<<
życia wspólnoty, od konserwatywnych organizacji oddolnych do bardziej liberalnych prób reanimacji społeczeństwa obywatelskiego” (s. 585).
Tak oto brak możliwości niezależnego myślenia
Świat w jakim żyjemy
przekłada się na niemożliwość skutecznego dziTo, co stanowi o wadze książki Žižka to ałania. Žižek bez pardonu atakuje ideę typowego
NM nr 5/2007_______________________________5
społecznego
zaangażowania.
„Dzisiejszy
dylemat polega na tym, że istnieją dwie drogi otwarte dla tych, którzy chcą zaangażować się
społeczno-politycznie: mogą grać w grę systemu
i zaangażować się w >>długi marsz przez instytucje<< albo stać się działaczami nowych
ruchów społecznych, od feminizmu poprzez
ekologię do antyrasizmu. Ponownie granicą tych
ruchów jest fakt, że (...)są one >>ruchami jednej
sprawy<<, którym brakuje wymiaru uniwersalnego – co oznacza, że nie odnoszą się one do
społecznej całości” (s. 596). Otóż wszyscy ci,
którzy angażują się „w (niewątpliwie zasługujące na szacunek) przedsięwzięcia w rodzaju
Lekarzy bez Granic, Greenpeace’u, kampanie
feministyczne lub antyrasistowskie”, w istocie
zostają zaangażowani w robienie „rzeczy nie po
to, by coś osiągnąć, ale żeby nic się nie
wydarzyło, nic nie zmieniło” (s. 311). Dowodem
na to jest na przykład przychylność mediów i
możliwość uzyskania środków (w tym publicznych), o ile działania takie nie zbliżą się
zbytnio do pewnej granicy. Co więcej, dzisiejsze
„funkcjonowanie kapitalizmu zakłada swego
rodzaju zaprzeczenie podstawowej zasadzie
tegoż funkcjonowania (...), dzisiejszy modelowy
kapitalista to osoba, która po bezwzględnym
wytworzeniu wyzysku, hojnie rozdaje jego część
w postaci wielkich donacji na kościoły, ofiary etnicznej lub seksualnej przemocy itp., pozując na
osobę humanitarną...” (s. 309), zaś ”obecna
ekspansja globalizacji powoduje postępującą
dezintegrację więzi społecznych: stare, >>organiczne<< formy społeczeństwa obywatelskiego i
politycznej organizacji zostają w coraz większym stopniu zastąpione formami interakcji zorganizowanymi według modelu rynkowego” (s.
583)
Lenin jako wolność myślenia
Oto, jak się okazuje, problem mówienia o
Leninie
jest
dobrym
przykładem
„Denkverboten”. Możemy o nim mówić, ale
tylko w określony sposób. To, że Zizko traktuje
Lenina poważnie jest próbą obalenia „liberalnodemokratycznego konsensu”. Co więcej – jak
podkreślali uczestnicy dyskusji, znający się na
Leninie lepiej niż ja – wybór tekstów jest tak
zrobiony, by pokazać Lenina jako osobę, która
wrzucona w wir wydarzeń dostosowuje się,
wykorzystuje wszelkie możliwości, aby zrealizować rewolucję. Rewolucję czystą, która nie ma
za sobą planu działania, jest po prostu dziełem
zniszczenia starego porządku.
Jednak, tak prawdę mówiąc, trudno się
zorientować czy Žižkowski Lenin to wzór do
naśladowania, czy też prowokacja, która ma pozwolić
przebić
się
autorowi
przez
„Denkverboten”. W tym ostatnim przypadku zaś
jak odróżnić prowokacje leninowską od
zwykłego zabiegu marketingowego? Jeżeli Lenin
staje się formą przełamania pewnego stereotypu,
pozwala lepiej powiedzieć autorowi to, co ma
powiedzieć staje się „kawą bez kofeiny, piwem
bez alkoholu, seksem bez bezpośredniego kontaktu fizycznego” czyli obiektem pozbawionym
„własnej substancji” (s. 319), a zatem tym, czego
Žižko by nie pochwalił.
Czymże jest więc ten realny Lenin? Zagrożeniem porządku „liberalno-demokratycznego”? Jeszcze w lutym 1917 roku „był nieomal anonimowym emigrantem politycznym”,
którego Tezy Kwietniowe spotkały się z odrzuceniem w jego własnej partii (a nie była to umówmy się - partia masowa), a „jego poglądy
były skrajnie odosobnione” (s. 36). „Leninowi
powiodło się, ponieważ jego wezwanie, przechodząc bez echa przez partyjną nomenklaturę,
znalazło oddźwięk w tym, co ośmieliłbym się
nazwać rewolucyjną mikropolityką. Chodzi o
niewiarygodną eksplozję demokracji oddolnej,
lokalnych komitetów powstających w większych
miastach całej Rosji i biorących, ignorując
władzę >>prawomocnego<< rządu, sprawy w
swoje ręce” (s. 38). Był więc osobą, która
wsłuchiwała się w potrzeby mas, umiała wykorzystać to, co się dzieje. Dlatego Žižek stawia go
na piedestale. Oto człowiek, który umiał wykorzystać sytuację.
I tu dochodzimy do idei czystej
skuteczności. Mądrzejszy jest ten, który jest
skuteczny. Wbrew swojej partii, wbrew
wszelkim ruchom rewolucyjnym w ówczesnej
Rosji (od anarchistów po mieńszewików), on był
mądry, bo wygrał. Nie rady robotnicze, które
taktycznie wspierał do momentu, gdy zaczęły mu
NM nr 5/2007_______________________________6
wadzić, bo przecież bolszewików w nich była
mniejszość (po zwycięstwie łatwo było zmienić
proporcje), nie robotnicy i chłopi, którzy szybko
próbowali buntu (bunty chłopskie i bunt w Kronsztadzie w 1921 r), nawet nie partia bolszewicka
(w końcu większość jej czołowych działaczy
została wyrzucona poza nawias, osądzona i zabita), tylko Lenin i jego równie skuteczny następca
Stalin.
A przecież skuteczność ta okazała się
zabójcza. I to nie tylko dla ofiar komunizmu, ale
także dla samej idei lewicowej. Z ogromnej,
wielobarwnej gamy myśli socjalistycznej, dzięki
raczej genialnej intuicji, a nie genialnemu
umysłowi, pozostała nam po rewolucji z jednej
strony - bezpłodna socjaldemokracja (która jak w
1914 roku zdradziła swoje ideały w imię nacjonalistycznych haseł) i równie, w końcowym efekcie, bezpłodny Lenin, który zdradził ideały w
imię skuteczności.
A więc w ostatecznym rozrachunku nie
ma wyjścia. Oto zabieg Žižka, aby wykorzystać
Lenina do podrażnienia współczesnego kapitalizmu, w istocie nie czyni najważniejszego: nie
pokazuje wyjścia z sytuacji, lecz raczej wieszczy
to samo, nawet po rewolucji. Można wbrew
wszystkim wygrać rewolucję, ale nie będzie to
rewolucja wygrania. Niestety, aby tę sprzeczność
przekroczyć, trzeba by uniknąć „Denkverboten”.
Denkverboten to nie oficjalny zakaz, ale brak
możliwości wyobrażenia, że mogłoby być inaczej.
Žižko, mimo, że w dość ciekawy i na
pewno w większości uzasadniony, sposób,
opisuje po prostu paradoksy współczesności niewydolność współczesnej demokracji, wraz z
jej uzupełnieniem jakim jest zaangażowanie
społeczne. Ruchy społeczne, organizacje
pozarządowe, ani demokracja przedstawicielska
nie potrafią rozwiązać palących problemów
współczesnego świata. Dlaczego? Bo dotyczą
pojedynczych spraw, nie ogarniają całości. A tu
potrzebna jest sytuacja rewolucyjna, jak w Rosji
1917 roku. Powszechne zaangażowanie, przejmowanie obowiązków administracji, rozwiązywanie swoich problemów/6/. Czy jednak
potrzebny jest do tego Lenin, czy wręcz przeciwnie, potrzebny jest pomysł, jak zabezpieczyć
się przed kolejnym Leninem, przed wykorzystaniem oddolnej aktywności rewolucyjnej do jej
zdławienia.
1. Dla mnie ta kwestia wydała się najciekawszą, choć ilość, wartych podjęcia debaty jest znacznie więcej por. wstęp
Sierakowskiego
2. por. "Forma myślenia jako ideologia" w "Ontologia socjalizmu" , Wydawnictwo In Plus, Warszawa 1989
3. por. jego wizja "homo sovieticus"
4. „idee, których czas nadszedł, są stare, dobrze znane i sprawdzone” (Ash), „rewolucja w Europie nie ma w sobie
elementu walki o nowe ideały: (R. Dahrendorf)
5. Sam Žižko odwołuje się tu do filmu „Podziemny krąg”, który pokazuje jako „>>doświadczenie towarowe<< samą
próbę wysadzenia w powietrze świata towarów” (s. 504)
6. O tym, że ta forma działania jest charakterystyczna dla sytuacji rewolucyjnej w ogóle - por. Hannah Arendt „O
rewolucji”
NM nr 5/2007_______________________________7
Pełnym Głosem
Marzena Mendza-Drozd
Społeczeństwo kupuje rezultaty
Uczestnicy konsultacji społecznych dotyczących Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki
pamiętają zapewne dyskusje dotyczące tego czy priorytet IV powinien nosić nazwę (jak
pierwotnie sformułowana) Dobre Państwo, czy też może - jak sugerowano wielokrotnie – Dobre
Rządzenie. Różnica, choć kwestionowana przez autorów dokumentu, widoczna jest na pierwszy
rzut oka. I nie jest ona wyłącznie kwestią przyjęcia takiej lub innej estetyki. Akcent położony jest
zupełnie gdzie indziej: w jednym wypadku uznaje się, że to państwo, wraz z jego instytucjami ma
być dobre (sprawne? wydolne? skuteczne?), w drugim zaś nacisk położony jest przede wszystkim
na to, w jaki sposób wykonywane mają być niezbędne czynności, bez rozstrzygania kto ma je
podejmować. Nie trzeba dodawać, że o ile zwolennicy pierwszego określenia wywodzili się w
większości z kręgów administracji rządowej (lub okołorządowej), o tyle popularność drugiego
charakteryzowała głównie środowisko organizacji pozarządowych. Już samo to zagadnienie –
będące dowodem na stosowanie innej filozofii przez jednych i drugich (jeśli używać tego rodzaju
opozycji) warte jest głębszego namysłu. W tym nurcie zresztą można odczytywać dyskusję
panelową zorganizowaną ostatnio przez sieć SPLOT, poświęconą refleksji nad tym czy silne
państwo jest zagrożeniem dla społeczeństwa obywatelskiego. Nie bez powodu dużą część dyskusji
poświęcono ustaleniu definicji państwa, gdyż wbrew potocznemu poglądowi jego rozumienie nie
jest wcale takie oczywiste. Co więcej zależnie od przyjęcia takiej lub innej definicji, Dobre
Państwo znaczyć mogłoby kompletnie różne rzeczy. To jednak temat na osobny tekst i kolejną
ciekawą – jak się wydaje - debatę.
Teraz jednak warto skoncentrować się na tym
drugim elemencie – rządzeniu samym, dobrym,
złym, takim czy innym. Otóż to zagadnienie wcale
nie jest specyficznie polskim (jak mogłoby się
wydawać
nieuważnemu
obserwatorowi
światowych trendów) problemem. Jak rządzić we
współczesnym
świecie?
Jak
rządzić
współczesnymi państwami, gminami, hrabstwami,
miastami? Jakie stosować reguły i metody?
Dotychczasowe? Wielokrotnie kwestionowane ze
względu na ich niedopasowanie do obecnych
warunków? Jakieś nowe? Jakie? Stanowiące
prostą kopię zasad obowiązujących w sektorze
biznesu? Co robić, aby skutecznie wypełniać
funkcje zaspokajania potrzeb społecznym na
każdym poziomie? To pytanie Jacek Żakowski
postawił profesorowi Davidowi Osborne’owi/1/.
Jego książka pt. „Rządzić inaczej” wywołała w
Stanach Zjednoczonych ruch na rzecz odrodzenia
władz publicznych. Jak pisze Żakowski „burmistrz
Nowego Jorku R. Giuliani kazał (ją – przyp.
autorki) czytać wszystkim podległym mu miejskim
menedżerom – od oficerów policji po dyrektorów
szkół”. Po jej lekturze w latach 90. w wielu
amerykańskich miastach, niektórych stanach i
urzędach federalnych metody zarządzania uległy
zasadniczym zmianom.
Kariera D. Osborne’a rozpoczęła się kilkanaście
lat temu, kiedy doszedł do wniosku, że bez
względu na to, kto aktualnie sprawuje władzę (jaka
opcja polityczna) funkcjonuje ona coraz gorzej.
Urzędy wcale nie zaczynały pracować lepiej kiedy
dostawały więcej środków finansowych niż wtedy,
gdy działały w sytuacji ich znacznego niedoboru, a
instytucje cierpiące w wyniku nadmiernego
zatrudnienia nie stawały się efektywniejsze w
wyniku redukcji. Popularność wobec takich
faktów zyskiwało stwierdzenie, że to wszystko
oznacza koniec państwa – wyczerpanie się – m.in.
w obliczu procesów globalizacyjnych - jego
formuły. Osborne, jak pisze Żakowski, w tę prostą
konstatację nie uwierzył i analizując podejmowane
NM nr 5/2007_______________________________8
przez różnych reformatorów działania, doszedł do
wniosku, że to nie samo państwo się zestarzało, ale
państwo biurokratyczne. Osborne uważał, że
podstawowy problem wiąże się z faktem, że
dotychczas stosowane mechanizmy sprawowania
władzy przestały przystawać do współczesnych
wyzwań – wciąż korzeniami tkwią w XIX wieku.
A więc przyjęte biurokratyczne rozwiązania
zamiast pomagać ciążą państwu, a często wręcz
szkodzą. Z tej konstatacji Osborne wysnuł
wniosek, że do zmiany sytuacji niezbędne jest
zastosowanie współczesnych metod zarządzania i
to takich, które sprawdzają się w innych
dziedzinach, np. w biznesie. Kiedy, jak pisze
Żakowski, kilka lat temu Amerykę dotknął
problem rosnącego deficytu budżetowego i
pojawiły się głosy, że państwo musi ograniczyć
bezpłatne świadczenie obywatelom usług różnego
rodzaju (od edukacji przez służbę zdrowia do
utrzymania dróg), Osborne ogłosił memoriał
zatytułowany
„12
kroków
ku
państwu
świadczącemu lepsze usługi za mniejsze
pieniądze”. Stworzył model funkcjonowania sfery
publicznej łączący – wydawałoby się –
wykluczające
się
wzajemnie
ideologiczne
postulaty.
W wywiadzie z Jackiem Żakowskim,
opublikowanym pierwotnie w „Polityce” a potem
w zbiorze zatytułowanym „Koniec” David
Osborne przedstawia podstawowe założenia
swojego przekonania, sprawdzonego, jak twierdzi,
na bardzo wielu przykładach. Uważa on przede
wszystkim, że państwo za mniejsze środki (na
poziomie 10, 20 procent) może – po dokonaniu
niezbędnych reform – świadczyć więcej usług
lepszej jakości. „Problemy publicznych budżetów
w dużej mierze wynikają z tego, że rządy zbyt
wiele zadań uważają za równie ważne” – twierdzi
Osborne. Jest to wynik tego, że na przestrzeni
ostatnich stuleci powoli państwo przejmowało
kolejne zadania, często – jak uważa profesor – pod
wpływem chwilowej potrzeby. W takiej sytuacji
nie można zastosować prostej metody wykluczenia
z budżetu tego rodzaju wydatków, wielokrotnie
bowiem są one ukryte w jakiejś pozycji i
właściwie nikt nie wie, że przeznaczane są na to
rokrocznie poważne środki. A takich pozycji mogą
być – jak twierdzi Osborne – tysiące. Nie ma
zatem innej rady jak tylko zapomnieć o całym
dotychczasowym
kształcie
budżetu,
jego
pozycjach i podpozycjach i zacząć od początku
układać go metodą zadaniową. Tak konstruowane
są budżety w korporacjach i „państwa, miasta,
lokalne samorządy powinny robić to samo. (Czy
nie
brzmi
znajomo
koncepcja
budżetu
zadaniowego, którą próbowała - bez większych
sukcesów – wdrożyć minister Gilowska?).
Zdaniem Osborne pracę nad nowym modelem
budżetu należy zacząć od wyboru najważniejszych
zadań – co jest bez wątpienia niezwykle trudne
politycznie. Trzeba jednak „mieć odwagę
powiedzieć: te trzy zadania są dla nas
najważniejsze. Inne sześć zadań uważamy za
ważne. Pięć robimy w miarę możliwości, a na
resztę szkoda nam pieniędzy”. Oczywiście może to
oznaczać, jak zauważa Żakowski, wielką
awanturę. Uniknąć jej można wyłącznie pod
warunkiem przeprowadzenia poważnej debaty
publicznej, w którą zaangażowane będą wszystkie
zainteresowane środowiska. Bez tego, bez
przekonania tych, których zmiany dotyczą, nie ma
szans na powodzenie całej operacji. „Ludzie na
ogół dobrze rozumieją co jest naprawdę ważne” –
uważa Osborne. Wtedy przychodzi czas na
dopasowanie do wybranych zadań źródeł
pieniędzy. Zwykle – jak zauważa Żakowski –
okazuje się, że jest ich za mało. Wówczas należy
dołożyć wszelkiej staranności, aby nie popełnić
zasadniczego błędu, mianowicie nie obciąć
środków po równo na wszystkie wybrane zadania.
„Wtedy wszyscy mają doskonałą wymówkę dla
swojej bezradności”. Zdecydowanie lepszą
strategią jest rezygnacja z celów, na które
pieniędzy nie ma lub jest ich zdecydowanie za
mało, żeby można było osiągnąć coś sensownego.
„Ludzie pracujący w publicznych instytucjach
muszą mieć świadomość, że nie dostają pieniędzy
za istnienie. Społeczeństwo kupuje od nich
rezultaty”. Ale – jak podkreśla Żakowski –
państwo nie jest ani supermarketem, ani
korporacją. To akurat zdaniem Osborne’a nie jest
żadnym
usprawiedliwieniem
dla
złego
zarządzania. „Ludzie kupują przecież konkretne
rezultaty za konkretne pieniądze”. Nie może więc
być tak, żeby w wyniku złego zaplanowania i
zarządzania środkami np. policja nie wypełniała
swoich zadań – bo wówczas wszystkie
przeznaczone na nią pieniądze są zmarnowane.
Ludzie nie dostają tego, za co płacą.
Osborne zwraca także bardzo wyraźnie uwagę
NM nr 5/2007_______________________________9
na rolę w tym innym rządzeniu obywateli. Po
pierwsze, jak wspomniano wyżej, ich udział w
ustalaniu priorytetów. Po drugie jednak – uważa
Osborne – obywateli trzeba słuchać i oddać im
władzę. „Kiedy rodzice mogą przenieść dzieci z
jednej szkoły do drugiej, to dostają bardzo realną
władzę. W ten sposób rynek producenta
tradycyjnie obowiązujący w sektorze budżetowym
zamieniamy w rynek konsumenta”.
Jest jeszcze jeden element na który zwraca
uwagę Osborne – zmniejszenie liczby przepisów
ograniczających swobodę działania urzędników.
Ażeby to zmienić trzeba jego zdaniem dać im
inicjatywę, zapewnić więcej wolności w
podejmowaniu działań, ale co za tym idzie także
zwiększyć ich odpowiedzialność. Bez tego trudno
się spodziewać, że będą mogli skutecznie
reagować na potrzeby społeczne. Trzeba jednak
zmienić także kulturę instytucjonalną (w biznesie
nazywaną korporacyjną), w przeciwnym razie w
warunkach większej swobody i tak urzędnicy będą
blokowani przez stare przyzwyczajenia i nawyki.
I w końcu pojawia się – także w Polsce często
podnoszona
–
kwestia
konkurencyjności.
Żakowski zastanawia się czy nie lepiej jest
sprzedać np. miejskie spółki i zdać się na
konkurencję prywatnych przedsiębiorstw. Otóż tu
odpowiedź Osborne – zwolennika adaptacji metod
biznesowych w administracji publicznej, jest co
nieco zaskakująca. Uważa on bowiem, że nie
zawsze takie rozwiązanie jest skuteczne na dłuższą
metę. Przyznaje on, że w pierwszym okresie
rzeczywiście oszczędności mogą wynieść między
20 a 30 procent, później jednak, „jeśli zdać się
całkowicie na konkurencję sektora prywatnego, to
koszty też spadną, ale nie aż tak bardzo”. Dzieje
się tak – zdaniem Osborne’a –dlatego, że
publiczne instytucje, jeśli znajdą się w sytuacji
konkurencji i są dobrze zarządzane, mają większą
zdolność mobilizacji. Obdarzone są także, co nie
bez znaczenia - zaufaniem społecznym związanym
z praktycznie zerowym niebezpieczeństwem
bankructwa. (Ten argument warto wziąć pod
uwagę np. w kontekście unijnej dyrektywy o
usługach interesu ogólnego).
Co jest więc zatem kluczem do efektywnego
państwa – pyta na koniec wywiadu Żakowski –
skoro nie jest nim, jak się okazuje prywatyzacja?
Otóż jest nim jednak – zdaniem Osborne’a
konkurencja. „Publiczny monopol jest równie zły
jak prywatny” – stwierdza. Choć wcześniej
zastrzega się, że nie zawsze ten czynnik
gwarantuje lepszą jakość usług za niższą cenę, to
jednak przyznaje, że celem, do którego należy
dążyć jest to, żeby „publiczny monopol zastąpiła
prawdziwa konkurencja, a nie prywatny monopol”.
A więc nie ma prostych rozwiązań, prostych
odpowiedzi na pytanie jak rządzić? Z rozmowy
Jacka Żakowskiego z Davidem Osborne’m wynika
jedno: tak, jak dotychczas rządzić się nie da.
Trzeba odciążyć administrację z biurokratycznych
ograniczeń, zaangażować obywateli w dyskusję o
priorytetach,
podejmować
trudne
decyzje
rezygnacji z części nazbyt kosztownych zadań,
uwolnić inicjatywę urzędników i zwiększyć ich
odpowiedzialność, zagwarantować prawdziwą
konkurencję opartą o rachunek kosztów i jakość
usług, pozwolić ludziom decydować, wybierać i
oceniać
świadczone
usługi,
wprowadzać
sprawdzone gdzie indziej metody zarządzania,
oswoić się z ryzykiem i eksperymentować –
szukać najlepszych rozwiązań. Wtedy dopiero i,
jeśli wierzyć Osborne’owi, tylko wtedy środki z
naszych podatków i wszelkich innych opłat mają
szansę być wykorzystane sensownie. Wtedy
dopiero
Dobre
Państwo
będzie
mogło
charakteryzować
Dobrym
Rządzeniem.
Skoncentrowanie się tylko na jednym ze
wskazanych warunków rezultatów, które kupuje
społeczeństwo nie będzie.
1. „Koniec” Jacek Żakowski, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006
NM nr 5/2007_______________________________10
SAMOKSZTAŁCENIOWY KLUB DYSKUSYJNY
Marzena Mendza-Drozd
Jestem kobietą! Anarchistką!
Wznowienie działalności pozarządowego klubu dyskusyjnego zaczęło się pod hasłem
anarchizmu – jego historii i współczesnego oblicza. Ten obraz nie byłby jednak pełny
bez uwzględnienia w nim roli, jaką odegrały kobiety. Tak, kobiety - aktywne już u
zarania, często jednak pomijane nawet przez tych, którzy wydają się tę historię znać
całkiem dobrze.
Wolny Duch był – jak pisze Clifford
Harper/1/ - pierwszym wielkim światowym
ruchem anarchistycznym, rozkwitającym w
średniowieczu na obszarze praktycznie całej
Europy. Jego początki datują się w 1200 roku
kiedy
grupa
paryskich
intelektualistów
zbuntowała się przeciw władzy Kościoła. Ruch
Wolnego Ducha kwestionował milczące
znoszenie wszelkich niedogodności w czasie
życia doczesnego w nadziei na nagrodę po
śmierci. I choć trzon ruchu został dość szybko
zlikwidowany przez Kościół za herezje, ich idee
zaczęły rozprzestrzeniać się w zadziwiającym
tempie. Przyciągały one zwłaszcza kobiety i
rzemieślników.
W
miarę
zyskiwania
popularności bractwo Wolnego Ducha coraz
śmielej odrzucało charakterystyczną dla
ówczesnej epoki powściągliwość na rzecz
afirmacji wolności nie uznającej innego
autorytetu niż indywidualne doświadczenie. „W
1259 roku zostali ekskomunikowani, bo Kościół
przerażały szczególnie kobiety z Wolnego Duch,
które żyły we wspólnych domostwach – w
Kolonii było ich około dwóch tysięcy”. Zdaniem
Kościoła ich głównym grzechem była
niezależność,
były
„odmawiającymi
posłuszeństwa mężczyznom pod pretekstem, iż
najlepiej służy się Bogu w wolności”. Jedną z
bardziej znanych kobiet tamtego czasu była
Marguerite Porete, spalona na stosie w 1310
roku, której praca Lustro prostych dusz
rozprowadzana była w Europie jeszcze długo po
jej
śmierci.
Także
obecna
Świdnica
(niegdysiejsze Schweidnitz) na tej mapie
aktywności kobiet Wolnego Ducha zaznaczyła
się bardzo wyraźnie.
Następnym razem kobiety pojawiają się w
tym kontekście w 1634 roku, kiedy to Angielka
Anne Hutchinson przybyła do Bostonu. „Jej
liczni zwolennicy określali się mianem
Antynomian i opowiadali się przeciwko prawu”.
Sama Hutchinson oceniana była jako dobra
mówczyni oraz kobieta o bystrym rozumie i
śmiałym duchu. Radykalne poglądy i wezwania
do tworzenia społeczeństwa anarchistycznego
szybko przyniosły Antymonianom liczne
oskarżenia o rokosze, w konsekwencji
prowadzące
do
wypędzenia
ze
stanu
Massachusetts. Wtedy Anne Hutchinson wraz ze
swoimi zwolennikami założyła na Rohde Island
własną kolonię.
Potem o kobietach właściwie jest cicho.
Pojawiają się sporadycznie: a to jako
rewolucjonistki w czasie Rewolucji Francuskiej
(choć ten kontekst trudno uznać za anarchiczny),
a to jako towarzyszki życia ideologów
anarchizmu jak np. Marie Daenhardt u boku
Maxa Stirnera. Na scenę wkraczają znowu w
czasie Komuny Paryskiej. Powstały wówczas
komitet kobiecy, pod przywództwem anarchistki
Louise Michel, organizował kursy dla kobiet,
otwierał szkoły dla dziewcząt a przy fabrykach
umieszczał przedszkola.
NM nr 5/2007_______________________________11
Uczestnictwo kobiet w ruchu, który może nie
do końca należałoby nazwać anarchistycznym, w
Stanach Zjednoczonych, było już szczegółowo
opisywane w tym cyklu. Ciekawym jednak
wątkiem są kobiety anarchistki w Ameryce
Środkowej, Meksyku i na Kubie, gdzie jedna z
nich, Romera Rosa, pracownica drukarni w 1887
roku utworzyła pierwszy związek krajowy w
Portoryko, „a Louisa Capetillo, anarchistyczna
liderka walki o prawa kobiet i wolną miłość,
zawsze skupiała wokół siebie rzesze słuchaczy”.
To krótki i siłą rzeczy pobieżny przegląd. Ale
nawet taki nie może pominąć związków
anarchizmu z feminizmem. Peggy Kornegger tak
o tym pisała: „Radykalna perspektywa
feministyczna to niemalże czysty anarchizm.
Podstawowa teoria głosi, że rodzina elementarna
jest
podstawą
wszystkich
systemów
autorytarnych. To, czego uczą się dzieci – od
ojca, nauczyciela, szefa, boga – to
posłuszeństwo
wielkiemu
anonimowemu
głosowi władzy”. Stąd, jak uważa Harper, był
już tylko krok do autonomicznej akcji
bezpośredniej. Jednak pod koniec lat 70. ruch
feministyczny zaczął porzucać tę formę
działalności na rzecz masowych kampanii na
rzecz reform. Odchodził od radykalizmu. „Dla
feministek świadomych anarchistycznych idei te
niebezpieczeństwa były znane (…). Pojawił się
„anarcho-feminizm”, mały lecz głośny ruch
wewnątrz feminizmu. (…) Wsparcie ze strony
zdominowanego
przez
mężczyzn
ruchu
anarchistycznego było niewielkie – bali się oni o
swoją pozycję”. Anarcho-feminizm spotykał się
też z ostrym sprzeciwem ze strony
reformistycznie nastawionych środowisk –
powoli tracił na znaczeniu. W konsekwencji
wiele anarcho-feministek zaangażowało się w
działania antynuklearne i pokojowe.
1. „Anarchia w obrazkach” Clifford Harper, Anarchistyczna Inicjatywa Wydawnicza, Kraków-Poznań, 2004
NM nr 5/2007_______________________________12
Do Góry Nogami
Piotr Frączak
Pseudo-popularność
niektórych pojęć
Nie lubię myślowych stereotypów.
Ludzie, którzy się nimi posługują są jak
Wańka wstańka - nic ich przekonania nie
wywróci. Zawsze najbardziej bawiło mnie
gdy ktoś broniąc jakiejś postawy lub
ideologii
przed
wytknięciem
jej
oczywistych negatywnych cech czy
konsekwencji, chował się za przedrostek
pseudo. Tak więc byli pseudohipisi,
pseudopunki, a ostatnio na stadionach zamiast rozwydrzonych kibiców - pojawili
się pseudokibice. Unikanie rzeczywistej
debaty przez przedefiniowanie pojęć
zwykle
jest
śmieszne.
Gdy
na
prowadzonym przeze mnie obozie
„zerówkowym” w 1981 roku wdaliśmy się
w polityczną dyskusję z organistą z jednej
z górskich miejscowości ten, wyczuwając
nasze lewicowe sympatie stwierdził „No
nie, komunizm nie jest w założeniach taki
zły, ale komuny nie znoszę”. Nie muszę
dodawać, że ta wolta nie przypadła do
gustu tym, którzy właśnie komunę – jako
czyste zaprzeczenie komunizmu – mieli w
uważaniu.
Jakże jednak niewinne są te
pseudorozwiązania w porównaniu z
pojęciami, których znaczenie nie jest może
jakościowo głębsze, ale możliwości
zastosowania praktycznie nieograniczone.
Jako przykład niech posłuży robiący
ostatnio zawrotną karierę „populizm”.
Można zaryzykować tezę, że chyba nikt
dobrze nie wie czy partie populistyczne są
złe bo są populistyczne, czy też są
populistyczne bo są złe. Tak na marginesie
- wiele dałbym za to, żeby te dobre, bo nie
populistyczne partie czy ugrupowania, z
większą uwagą wsłuchały się w głos ludu
(vox populi), ale one takimi drobiazgami
zwykle się nie zajmują. Z definicji są
dobre bo niepopulistyczne. I tyle. W
przestrzeni
międzynarodowej
takim
popularnym określeniem jest od pewnego
czasu „fundamentalizm”.
Czym różnią się od one od takich
pojęć jak wolność czy sprawiedliwość,
również próbujących coś pokazać czy
zamanifestować. Otóż w warstwie
językowej znacznie trudniej je poprzedzić
przedrostkiem
pseudo,
świadczącym
zwykle o naszym negatywnym stosunku
do wypaczania czegoś z założenia
słusznego.
Pseudowolność
czy
pseudosprawiedliwość
można
sobie
wyobrazić; mieszczą się w normach
językowych.
Przeciwnie
z
fundamentalizmem i populizmem –
pseudofundamentalizm
czy
pseudopopulizm brzmią po prostu głupio.
Żeby wybrnąć z tej sytuacji można byłoby
tworzyć określenia dobry-fundamentalizm
lub fajny-populizm, co w istocie wcale nie
wygląda lepiej. Dlatego pewnie mówi się
po prostu o wierności zasadom czy
liczeniem się z wolą wyborców (co
rzekomo pozwala uniknąć związania
znaczeniowego z fundamentalizmem lub
populizmem!).
Tak oto mamy do czynienia z
pojęciami, które ze swej natury nie tyle
NM nr 5/2007_______________________________13
służą do opisu rzeczywistości, ile do
nacechowania – negatywnego – tego, o
czym się mówi. Ja na przykład nie
odsądzałbym od czci i wiary populistów.
To oni na przełomie XIX i XX wieku
doprowadzili do zmiany skorumpowanych
układów w Stanach Zjednoczonych.
Fundamentalistów zaś, którzy jedynie
rygorystycznie trzymają się zasad i norm
wyznaczonych przez daną religię czy
przyjętą ideologię, ale nie narzucają jej
innym (o czym pisałem w IV numerze w
„Zabierajcie głos”) głęboko podziwiam.
Jest w tych pojęciach nie tylko
jednak negatywna ocena, ale także
lekceważenie działań podejmowanych w
imię
twardych zasad
wiary
nie
uwzględniających
realnych
szans
powodzenia. Oto Konfederacja Barska
opierała się na wierze w opiekę Matki
Boskiej a nie na racjonalnej kalkulacji
szans powstańczych – a więc była żałosna.
Fanatyzm islamski zaś, nie biorący pod
uwagę siły Stanów Zjednoczonych, jest
śmieszny. Bo fundamentaliści to tacy,
którzy walczą w imię przegranej sprawy.
Populiści zaś to ci, którzy nie wiedzą, że
ich żądania nie są możliwe do spełnienia.
Oni i tak przegrają, tyle, że w tzw.
międzyczasie narobią dużo złego.
To przekonanie, że fundamentalizm
jest w swej istocie nieskuteczny w
sytuacji,
kiedy
cała
machina
współczesnego świata przestawia się na
walkę z terroryzmem, będącym – jak się
powszechnie
uważa
wynikiem
fundamentalizmu – nie wydaje się bardzo
poważne i najbardziej
adekwatne.
Dobroduszne kiwanie głową nad brakiem
rozwagi
populistów,
którzy
w
poszczególnych krajach Europy zaczynają
zdobywać coraz większe poparcie.
I tu dochodzimy do istoty rzeczy.
Otóż nie jest tak, że fundamentalizm z
założenia jest zły, tak jak powszechnie
cenione społeczeństwo otwarte nie jest z
definicji dobre. Czasem warto przyjrzeć
się używanym pojęciom i ich znaczeniom.
Używać ich ostrożnie. Świat bowiem i
ludzkie postawy są chyba trochę bardziej
złożone i … ciekawsze.
ZAPRASZAMY DO DYSKUSJI.
Czekamy na komentarze, liczymy na propozycje tekstów, poszukujemy ludzi z
poglądami. Naszym celem nie jest promowanie naszych pomysłów, a próba włączenia
się w debatę, w której wszyscy powinniśmy uczestniczyć.
UWAGA!
Teksty zawarte w poszczególnych numerach objete są licencją “Creative Commons
Uznanie autorstwa - Uzycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 2.0 Polska” (patrz
http://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/2.5/pl/deed.pl .Wykorzystanie w prasie
lokalnej (obszar do trzech powiatów bez ograniczeń z podaniem źródła).
NM nr 5/2007_______________________________14

Podobne dokumenty