Tischner - Mistrz i ucze.indd

Transkrypt

Tischner - Mistrz i ucze.indd
428
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
reakcja dzieci, po prostu rzuciły się Papieżowi na szyję i bardzo
długo wisiały, ku niesłychanemu zadowoleniu Papieża. Ale mówię,
że reagują na to „fascinosum” właśnie także dzieci. Drobiazg, te
magnetofony idą.
Było tak: pan Krzysztof Michalski, autor książki o Heideggerze,
spotkał (jeszcze) kardynała Wojtyłę, w Krakowie, na jednym sympozjum. I tak się złożyło, że jedli obiad i siedzieli obok siebie, i rozmawiali. I minęły lata, przyszły ogromne wydarzenia, i po trzech
bodaj latach pan Krzysztof znowu znalazł się tam, na tym sympozjum. I już się żegnamy, wychodzimy, i w pewnym momencie
Papież ze schodów wraca do niego i mówi: „Panie Krzysztofie, Pan
mi mówił wtedy, że Panu się dziecko urodziło. Jak ono się chowa?”
Zdumiewająca sprawa! Krzysztof powiada, że złapał się za głowę,
coś tam wybąknął, jąkając się. Złapał się za głowę i pierwsze jego
słowa były: „Co za facet!”
Ale ja myślę, że ta wrażliwość etyczna (bo to w gruncie rzeczy
jest wrażliwość etyczna) człowiek–człowiek jest obopólna. To idzie
w tłum i to idzie tłumem – dzięki prostocie ludzie na to niesłychanie reagują. Jest to misterium fascinosum i misterium tremendum,
które nie powinno nam się nigdy kojarzyć ani z burzą w górach,
ani z burzą na jeziorze; bo tutaj chodzi – przynajmniej wedle
Schelera – o kontakty międzyludzkie, chodzi o kontakty człowiek–
człowiek. Scheler będzie pogłębiał potem to zagadnienie relacji na
terenie doświadczenia tego, co święte. I do tego problemu wrócimy
na następnych wykładach.
WYKŁAD X *
[MISTRZ I UCZEŃ]
12 kwietnia 1983
Na poprzednich wykładach mówiliśmy o wzorach osobowych
charakterystycznych dla poszczególnych stopni wartości. Tę samą
WYKŁAD X
429
sprawę, a więc sprawę wzoru osobowego, omówimy od drugiej
strony, mianowicie od strony ucznia. Co to znaczy „być uczniem”
wedle Maxa Schelera? Jak wiemy z poprzednich wykładów, relacja pomiędzy uczniem a mistrzem, pomiędzy uczniem a świętym,
uczniem a geniuszem jest relacją głęboko przenikniętą doświadczeniami wartości. W gruncie rzeczy niemożliwe jest u Schelera
doświadczanie wartości w oderwaniu od doświadczenia drugiego
człowieka. Drugi człowiek przychodzi do nas z wnętrza jakiejś hierarchii wartości – naszej i jego. Spotkanie z drugim człowiekiem
jest wzajemnością na płaszczyźnie wartości. Nie zdajemy sobie na
ogół sprawy z tego, jak ogromną rolę odgrywa w tym spotkaniu
wrażliwość na wartości. Nasza uwaga jest zaabsorbowana przez
rozmaite małe lub duże wydarzenia: czy przyjdzie, czy przyjdzie
punktualnie? Jeżeli przyjdzie, co powie, jak powie? Nie zdajemy
sobie sprawy z tego, jak bardzo dużą rolę w tego rodzaju niepokojach i pytaniach odgrywa świat wartości.
Chciałbym dzisiaj, idąc za myślą Schelera, skoncentrować się nie
tyle na dawcach wartości, ile właśnie na ich odbiorcach, a więc – po
polsku mówiąc – na uczniach, wychowankach. Niestety, nie ma
tutaj dobrego słowa. Niemieckie słowo, używane przez Schelera,
brzmi „Nachfolger”, a więc „ten, który naśladuje”, ale naśladuje
w etymologicznym sensie tego słowa. Naśladować znaczy „znajdować się na śladach”, „być na śladach”. „Nachfolger” to jest ten, który
idzie za kimś, czyli idzie czyimś śladem. I już sama ta metaforyka
czy samo to słowo wskazuje na jakieś bardzo ważne doświadczenie, które jest warunkiem mistrza i ucznia – mianowicie na doświadczenie nadziei. Ten, kto idzie za kimś, jest ożywiony jakąś
nadzieją. Słowo „Nachfolger” wskazuje na wędrowca, wskazuje na
pielgrzymowanie; jest jakaś relacja pielgrzymstwa między człowiekiem a człowiekiem. Obydwaj są ożywieni jakąś nadzieją i spotykają się na płaszczyźnie owej nadziei. W pewnym momencie ich
430
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
drogi się krzyżują – jeden staje się uczniem, a drugi mistrzem. Doświadczenie nadziei jest tutaj niezwykle ważne i szkoda, że Scheler
nie zwraca na to doświadczenie zbytniej uwagi. Słowo „Hoffnung”
(nadzieja) nie pada w jego tekście, ale jest zawarte w samym słowie „Nachfolger”. Polskie słowo „naśladowca” nie jest tu dobrym
słowem, ponieważ zazwyczaj kojarzy się nam ze wzorem, a wzór
kojarzy się nam z gliną i z formą, która nam tę glinę ugniata. I od
razu mamy przemoc i od razu nie ma to nic wspólnego z doświadczeniem wartości. Natomiast ten, który idzie po śladach, ten, który
tropi ślady, jest kimś zupełnie innym, bo ślady nie są jawne, trzeba
ślady wytropić, trzeba odkryć ślady.
Dużo tutaj można by na ten temat powiedzieć, opierając się na
tekstach Ewangelii, bo tak wygląda tekst Schelera, jak gdyby był inspirowany tamtymi scenami. Nie było łatwo uczniom iść za Chrystusem. Ale nie tylko dlatego nie było łatwo, że droga była trudna,
tylko także dlatego, że ślad był niewidoczny. Trzeba było umieć
odczytać ślad i dlatego relacja między uczniem a mistrzem nie ma
w sobie nic z tej relacji między formą a gliną. Jest relacją obustronnie twórczą. Nadzieja jest tu konieczna. Wyobraźmy sobie, proszę
Państwa, człowieka, który utracił nadzieję. Człowiek taki nie może
być uczniem, człowiek musi przychodzić do mistrza z jakąś nadzieją. Dopiero na bazie tej – może nawet ukrytej – nadziei możliwe
jest wzajemne tworzenie. Oczywiście nie znaczy to, aby człowiek
zdawał sobie wyraźnie sprawę z tej nadziei. Bardzo często przychodzi z inną nadzieją, a mistrz proponuje mu inną nadzieję i dochodzi
do konfliktu pomiędzy nadziejami uczniów a nadziejami mistrzów.
W Ewangelii uczniowie przychodzili z nadzieją: „kiedy wyzwolisz
Izraela?”, natomiast odpowiedź była: „Królestwo moje nie jest z tego
świata”. I było spotkanie na poziomie jakiejś nadziei, ale z drugiej
strony był niezwykle głęboki konflikt nadziei. I w sumie Jezus zostaje ukrzyżowany jako ofiara zawiedzionych nadziei.
WYKŁAD X
431
Można powiedzieć – wedle Schelera – że istnieją jak gdyby dwa
etapy albo dwa poziomy tej relacji pomiędzy uczniem a mistrzem.
Poziom pierwszy jest poziomem nieświadomym, nieuświadomionym: uczeń nie wie, że drugi człowiek jest jego mistrzem. Ten
wpływ pierwotny – albo raczej: pierwotny odbiór – jest odbiorem
mimowolnym, odbiorem ciemnym. Pisze Scheler:
Osoba, albo grupa osób, która naśladuje swój wzór, nie ma nawet potrzeby poznać go w sposób świadomy i wiedzieć, że jest on ich wzorem.
Stosunkowo rzadko rozpoznaje go jako swój pozytywny ideał możliwy
do zdefiniowania i wie o tym tym mniej, im bardziej przemożny jest
wpływ formującego oddziaływania wzorów324.
A więc Scheler podkreśla pewną podświadomość, nieświadomość pierwotnego odbioru. Odbiór jest nieświadomy, ale nie tylko w tym sensie nieświadomy, że uczeń nie może o tym nic wiedzieć, ale także w tym sensie, że uczeń nie chce tego wiedzieć, że
uczeń nie potrzebuje tego wiedzieć. Uczeń nie potrzebuje wiedzieć
o tym, że ktoś jest jego mistrzem; po prostu jest. Raz jeszcze pokazuje się tutaj zagadkowa strona naszego poznania. My zaczynamy
poznawać dopiero wtedy, kiedy nam coś przeszkadza. Umiłowanym sposobem naszego poznawania świata jest poznawanie przez
napiętnowanie. Kiedy przypomnimy sobie naszą szkołę – albo niekoniecznie przypomnimy, tylko uświadomimy sobie w tej chwili
naszą szkołę – to widzimy, że najwięcej problemów poznawczych
mamy z tymi pedagogami i wykładowcami, z którymi nie możemy dojść do zgody. Dopiero wtedy zastanawiamy się, cóż to są za
typy – czy też prototypy... – i wtedy wyłania się u nas problem poznawczy. Natomiast tam, gdzie wszystko idzie normalnie, w ogóle
nie ma problemu poznania. Jest wpływ rzeczywistości, [która] jest
tutaj bardziej pierwotna niż poznanie. I bardzo ciekawe jest także
to, że wpływ mistrza na ucznia dokonuje się często w ten sposób,
432
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
że idzie on niezależnie od woli ucznia. Co to znaczy: niezależnie
od woli ucznia? To znaczy: bywa czasem tak, iż uczeń chce – i nie
wychodzi. To jest bardzo charakterystyczne.
Opowiadano o chorych psychicznie, których leczył Kępiński, że
niektórzy z nich do tego stopnia byli oczarowani postawą Kępińskiego, że naśladowali nawet jego chód, sposób chodzenia. A więc
była tutaj jakaś chęć przejmowania czegoś, ale z drugiej strony
przejmowało się nie to, o co w tym przejmowaniu naprawdę chodzi. Przejmowało się wzory zewnętrzne, natomiast to, co istotne,
pozostawało na boku. Możemy więc powiedzieć, że odbiór jest nie
tylko nieświadomy, ale bardzo często mimowolny. Mówię: bardzo
często, bo to nie jest regułą, bo bardzo często, a nawet o wiele częściej, ten odbiór staje się świadomy, a nawet istnieją specjalne techniki wychowawcze, które umożliwiają ów odbiór.
Państwo z tymi technikami wychowawczymi na szczęście (albo
na nieszczęście) nie macie nic do czynienia, ale gdyby Państwo zechcieli wstąpić – przynajmniej na czas jakiś – do klasztoru i odbyli nowicjat, to by Państwo zobaczyli, że tam istnieje ascetyka,
która jest podręcznikiem przejmowania wzorów. Oczywiście, nie
jest to podręcznik łatwy, dlatego że przejmowanie wzoru musi być
twórcze i nie zawsze się o tym mówi, nie zawsze się o tym wie, ale
od czasu średniowiecza co najmniej, a nawet wcześniej, rozmaite
szkoły życia klasztornego, duchowego czy wewnętrznego wypracowały rozmaite podręczniki przejmowania wzorów – przejmowania
wartości od mistrza. Ale to także – kiedy się popatrzy na sprawę
poprzez skutki – potwierdza wniosek, że czasem choćby człowiek
[nie wiem] jak chciał przejmować wzór, to nie wychodzi; wtedy
przejmuje zewnętrzne zachowanie, zewnętrzny styl, wtedy przejmuje grę, ale nie rzeczywistość.
I to nie jest do końca wyjaśnione, jak jest z tym przejmowaniem
wzorów. Jest rzeczą ewidentną, że każdy z nas ma jakiś wzór. I to
WYKŁAD X
433
nie jeden zazwyczaj i to nie jeden na stałe, tylko to się zmienia.
I jest rzeczą ewidentną, że ogromną rolę odgrywa tutaj wrażliwość
na wartości. A że wrażliwość ta, wedle Schelera, jest emocjonalna,
więc nie bardzo daje się łatwo zamknąć w słowa. I jeszcze jedno
słowo, gdy idzie o przejmowanie wzoru, jest interesujące: przejmowanie wzoru jest alogiczne325. Nie rządzi się ono żadną logiką. Na
próżno chcielibyśmy uzasadnić przejmowanie wzoru, usprawiedliwić: czy to temu, kto przejmuje, kto powinien przejmować, czy też
temu, kto jest wzorem. Jest to sfera zupełnie alogiczna. Ciekawe to
spostrzeżenie... W tym spostrzeżeniu, rzekłbym, kryje się nie tylko
negatywne stwierdzenie, że to jest nielogiczne – no to rozłożyć ręce,
bo nielogiczne. Jeżeli p implikuje q, i p, to wcale nie q. No i rozłożyć
ręce: „i co z tego?” Tymczasem właśnie w tej nielogiczności leży
pewna szansa. Bo na czym polega nielogiczność? Na tym, że to jest
twórcze. Bo gdyby było logiczne, to by nie było twórcze, to byłaby
sztanca. A to jest twórcze.
Znakomicie pasuje tutaj metafora ziarna. Ewangeliczna metafora, kiedy Jezus mówi, że [siewca] idzie i sieje, i jedno ziarno
pada na grunt skalisty, a jedno na piasek, a jedno ziarno na żyzny
grunt 326. Ziarno to samo, ale odbiór nie jednakowy. Jest to niesłychana sprawa. Do tego także musi odbierający dojrzewać, mianowicie do twórczości. O tym chyba bardzo mało się mówi, że proces
wychowawczy jest twórczy przede wszystkim od strony odbiorcy,
a nie od strony nadawcy. Od strony nadawcy on nie jest za bardzo
twórczy, bo ten, który nadaje, nawet nie wie, co się dzieje. Natomiast naprawdę twórczy on jest od strony odbiorcy, który z tego
promieniowania robi jakieś dzieło oryginalne, nie wiadomo jakie.
I tutaj jeszcze jest pewna zagadka, której Scheler znowu nie
stawia, ona jest szalenie interesująca. Bo trzeba by jednak rozróżnić wpływ dwojakiego rodzaju, w tym miejscu, w tej alogiczności. Mianowice, wpływ mistrza jako nauczyciela i wpływ mistrza
434
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
jako świętego. W przypadku Ewangelii jedno łączyło się z drugim.
Wpływ mistrza jako nauczyciela jest możliwy w żywiole prawdy.
To znaczy, jeden i drugi muszą się spotkać w żywiole prawdy. To
znaczy, jednemu i drugiemu musi chodzić o jakąś prawdę.
Ponieważ na uniwersytetach w tej chwili nie chodzi o prawdę,
tylko chodzi o egzamin, w związku z czym nie ma mowy o spotkaniu między mistrzem a uczniem w oparciu o prawdę. Jedynym
wykładem, który ma szanse, to ten wykład, bo zrezygnowaliśmy
z góry z egzaminu – oczywiście we wzniosłej nadziei, że uczeń
przewyższy mistrza – w związku z czym mistrz zrezygnował z egzaminu, bo się boi wstydu. Wzgląd absolutnie egoistyczny, [proszę]
nie podejrzewać mnie tutaj o jakiś przerost zaufania do kogoś.
Ale na czym polega, wychodząc poza Schelera – wpływ mistrza
jako nauczyciela? Jest coś takiego, jak smak prawdy. Nie wiem, czy
Państwo, tak ucząc się i ucząc, kiedyś mieli w ustach smak prawdy. Że to, co się Państwo dowiadują, czy to, co się dowiedzieli...
Powiedzmy, że jest taki jeden jedyny dzień w życiu studenta, że
powie: „no – to jest prawda”. I to jest wielki dzień, to jest uroczystość wtedy.
Kiedyś rozmawiałem z byłą tancerką zespołu „Skalni”, już matka dzieciom. Był jubileusz „Skalnych”, siedzieliśmy obok siebie,
wspominając dawne czasy, jak ona jeszcze tańczyła w zespole.
I ona mi mówi, że miała takiego partnera... A góralski taniec jest
tańcem szczególnym – [to] taniec, który jest mową; dzisiaj znika
ten typ tańca, który jest mową. Dzisiaj, powiedziałbym, taniec jest
zespołem monologów. Natomiast tutaj jest niezwykła mowa i w tej
mowie musi dojść do porozumienia między tancerką a tancerzem.
I to porozumienie dokonuje się bez słów, i ono jest takie, które się
w ogóle nie może artykułować w słowach. Bo naprawdę nie wiadomo, co sobie mają do powiedzenia, oprócz tego, że tańczą. I to
jest znakomite. Ale żeby to było możliwe, to w języku góralskim on
WYKŁAD X
435
albo ona musi mu „wejść pod nogę”. Jest to swoiste wybijanie rytmu
ze szczególną melodyką, z gestem, ale przede wszystkim w spojrzeniu, ze spojrzeniem, w którym są oczywiście barwy wszystkich
tatrzańskich potoków razem wziętych. I ona mówi, że się namęczyła strasznie dużo, chodząc na te próby, ale miała w całej tej karierze cztery albo pięć razy taki taniec – z tym [partnerem], którego
poza tym nie lubiła – ale, mówi, dla tych pięciu warto było. Ale ja
wiem, że to warto. Dla tych paru sekund...
Natomiast coś podobnego dzieje się z nauką. Wtedy kiedy ma
się smak prawdy, to wtedy dopiero warto. Wtedy dopiero warto...
Na tym polega zresztą niebezpieczeństwo studiowania filozofii –
zresztą nie tylko filozofii – ale ona ma tych błysków szalenie dużo.
Tam co jakiś czas, jeżeli się wsiądzie na dobry tekst i wejdzie dostatecznie głęboko, to od razu widać, że nic nie jest ważne, że ważna
jest tylko ta jedna jedyna formuła, zazwyczaj ujęta bardzo lapidarnie, na przykład: „byt jest bytem”. Warto, żeby zrozumieć, że „byt
jest bytem”, „niebyt jest niebytem”. I to warto wtedy.
I teraz, proszę Państwa, ten wpływ, to jest dziwny wpływ, bo ma
się go w kontakcie z książką albo w kontakcie z mistrzem. Na seminarium, na przykład z profesorem Ingardenem, to się dosyć często [zdarzało], że można było wyjść z seminarium naładowanym
nowym światłem na banalne rzeczy. Bo filozofia – jak mawiał Ingarden za Husserlem – jest nauką o tym, co banalne, ale właśnie
w tym, co banalne, łapie się jakieś światło i potem to światło niesie
się już w duszy do końca życia, tak jak ona niesie te chwile tańca
przez całe życie. Polega to nie na tym, że się formułę pamięta, tylko na tym raczej, że się nagle wpadło na ten sam punkt widzenia,
który ma mistrz. Bo to nie chodzi o to, żeby popatrzeć na tę tablicę i powiedzieć: to jest tablica, tylko żeby popatrzeć na nią z tego
punktu widzenia, z którego ta tablica odsłania całą metafizykę istnienia. Wiecie Państwo – łapanie punktu widzenia. To nie chodzi
436
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
o to, żeby łapać prawdę po prawdzie i recytować, jak w podręczniku leci, tylko chodzi o to, że się łapie punkt widzenia i potem już
samemu – nawet nie trzeba podręcznika – bo się widzi to samo, co
mistrz, a nawet często więcej. I to jest pięknie, ładnie.
Przy studiowaniu filozofii jest pewna różnica, bo przy studiowaniu nauk pozytywnych, na przykład fizyki czy matematyki,
w zasadzie ten punkt widzenia się nie zmienia. Człowiek ma ten
punkt widzenia i z tego punktu gromadzi, systematyzuje wiadomości, dołącza rozdział po rozdziale z książki do swoich wiadomości, zachowując ten sam punkt widzenia. Natomiast w filozofii
jest coś większego – to, co Państwo odczuwacie często, oglądając
podręcznik z historii filozofii, że to jest historia błędów, bo jeden
drugiemu przeczy, i nie wiadomo, co z tego. Filozofia polega też na
tym, że jeden filozof kwestionuje punkt widzenia drugiego – czyli
przeskok od jednego systemu filozoficznego do drugiego jest mniej
więcej taki, jak przeskok pomiędzy fizyką a, powiedzmy, literaturą.
Widzicie Państwo, i obydwa punkty widzenia odsłaniają w tej tablicy nową metafizykę. I, oczywiście, wtedy jest to niezwykle wzbogacające. Proszę Państwa, to jest dopiero przygoda! Pozostaje się na
zupełnie innym poziomie, na zupełnie innej płaszczyźnie. Oczywiście, to nie jest tak, żeby jeden filozof mógł przedrzeć się przez
wszystkie problemy, bo zawsze mu potem w świadomości zostanie
jakiś jeden kluczowy konflikt, i będzie go nosił w życiu do końca
dni swoich – konflikt między jednym punktem widzenia a drugim, szukaniem w tym konflikcie własnego, jeszcze innego. I ten
punkt widzenia zwykle zawiera się w jednym albo dwóch zdaniach
tekstu filozoficznego, na przykład u Kartezjusza w zdaniu: „cogito
ergo sum” („myślę, więc jestem”) i to jest wszystko. Jako replika na
sceptyczne „wątpię, więc nie jestem”, bo jak wątpię, no to cóż to jest,
taki wątpiący: jest i nie jest zarazem. Natomiast tam jest odkrycie
i decyzja zarazem: jeżeli wątpię, to myślę, a jeżeli myślę, to jestem.
WYKŁAD X
437
To jest tajemnicze w tej relacji mistrz–uczeń. To jest dziwne, to
jest piękne, bo tutaj nie chodzi o formuły prawd takich czy innych.
Wtedy ma się smak prawdy w duszy, prawdy, która przyszła od mistrza. Ale tak przyszła, że ani mistrz o tym nie wie, ani najczęściej
uczeń o tym nie wie.
Ale teraz sprawa jeszcze się pogłębia bardziej, jeżeli tym drugim
jest święty. Kto to jest święty? Święty to jest ten, który proponuje mi
zbawienie. Proszę wziąć to słowo w sposób absolutnie radykalny.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: chodzisz, człowieku, po świecie
i każdy ma do ciebie jakąś pretensję: jeden, że chodzisz za prędko,
drugi, że chodzisz za pomału, ktoś inny, że urodziłeś się niewłaściwie, w niewłaściwym czasie, niewłaściwa fryzura. No, każdy ma
jakieś „ale”. I człowiek chodzi po świecie z takim tłumionym poczuciem winy. I bardzo często, gdyby się tak zdarzyło, że go ktoś
zastrzeli, to by nie trzeba było mu mówić, dlaczego, bo on by się
już sam domyślił. Jak w dobrym małżeństwie: jak mąż dostanie
w kość, to – jak jest inteligentny – sam się domyśli, nie trzeba mu
mówić, dlaczego. Proszę Państwa, człowiek nosi świadomość, że
jest trędowaty... Wyobraźcie sobie coś takiego.
I nagle spotyka drugiego człowieka, który mówi do niego zupełnie inaczej i który mówi mu nie wiadomo jakie słowo, ale: „pójdź
za mną”. „Pójdź ze mną” to są te słowa, które – jeżeli nawet nie padają wprost – to dają do myślenia. A więc nie wstydzi się, nie ucieka, tylko przynosi mi ocalenie, zbawienie. I to jest święty. Dlaczego
jest święty? Bo on nie potrzebuje ocalenia, bo on już jest ocalony,
ale ja potrzebuję. I wtedy dzieje się coś niezwykłego, wtedy dzieje
się coś niesamowitego.
Na czym polega niesamowitość sprawy? Polega niesamowitość
sprawy na tym, że takiego spotkania nie można przewidzieć, nie
można zaplanować, że jest ono czystym przypadkiem. I człowieka
może ogarnąć przerażenie, że to, co w życiu najważniejsze, jest
438
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
oparte na przypadku. Człowiek się uczy całe życie logiki i wie, że
jeżeli dzisiaj zda egzamin na bardzo dobrze, to za pięć lat dostanie
premię i będzie się mu lepiej żyło. Jest tego pewny i ma zapewnienie: systemu, modelu, ustroju itd. Ale to go nie cieszy, wcale go nie
cieszy, wcale się nie czuje ocalony przez to. Natomiast czysty przypadek spowoduje coś takiego.
Ewangeliczne sceny są tu znakomite, bo oto przychodzi [Chrystus] nad jezioro i mówi: „a ty pójdź ze Mną”327, i w tym się wywraca wszystko: „i porzuciwszy sieci, poszli za Nim”. I trzeba powiedzieć, że coś takiego dzieje się w życiu każdego z nas. Moim
zdaniem, ile razy spotyka się miłość, ma się zawsze do czynienia
z tym doświadczeniem, prawda? Miłość nas uniewinnia z jakiejś
pierworodnej winy – cholera wie, jakiej. I ten, który przychodzi do
mnie, jest moim ocaleniem – ale ja także jestem ocaleniem jego,
tylko że on o tym nie wie, ja o tym nie wiem, mówimy o czymś zupełnie innym. Tu się ma coś z tego – że się tak wyrażę – uświęcenia.
To się nazywało w języku dawnym „świętość”, „spotkanie ze świętością” itd. „Wejście w ocalenie...” I to jest alogiczne, to jest w pełni
alogiczne. Ale także w tym jest obecna wartość, bo ten Piotr, powiedzmy, nad jeziorem czuje swój trąd – nie wiadomo bliżej, na
czym ten trąd jego polega – i na miarę tego swojego trądu otwiera
się na zbawienie. Tak jak człowiek na miarę bólu w zębie otwiera
się na dentystę, tak samo tutaj, na miarę tej jakiejś nędzy, otwiera
się na to doświadczenie. I tutaj Państwo czujecie, jaka głęboka jest
rola cierpienia ludzkiego. Cierpienia, które nazywa się w filozofii
„bólem istnienia”. Co cię boli? – ból istnienia. Ani ząb, ani głowa,
nic nie boli, boli istnienie. I z bólu istnienia rodzi się nasze otwarcie
na drugiego, otwarcie – w ostatecznym rozrachunku – albo na mistrza, albo na świętego.
Spotkanie ze świętym jest niesłychanie dramatyczne, bo potem
zaczyna się odwrotność: potem dopiero święty pokazuje temu
człowiekowi, co jest jego prawdziwym trądem i z czego on się
WYKŁAD X
439
powinien uwolnić. Piotr, który bał się najpierw, że wypłynie na
jezioro i nie nałowi ryb – to był jego niepokój. Kazał mu Jezus
wypłynąć na jezioro, ściągnął tę sieć, ryb było dużo... Reakcja
Piotra znakomita, bardzo charakterystyczna: „Odejdź ode mnie,
bom jest człowiek grzeszny”328. A nie: „Pójdź za mną, zawsze
będziemy łowić ryby”. To jest charakterystyczne, prawda? Nagle
Piotrowi ukazuje się jakiś inny poziom dramatu ludzkiego. Bał
się Piotr, że będzie chory, to mu pokazano, jak się przy pomocy
jednego słowa [Jezus] paralityka ściąga z łóżka. Więc nie bój się
także tego itd. I w ten sposób odsłania się przed Piotrem jakiś zupełnie nowy dramat, dla którego potem to Piotra ukrzyżowanie
nie jest już żadnym dramatem. Jest to niesłychana sprawa i ryzykowna w sumie: Piotr, którego ostatnie życzenie jest takie, żeby
ukrzyżowano go głową w dół, bo nie chce umierać tak samo, jak
jego Mistrz. To jest historia spotkań absolutnie przypadkowych
i absolutnie twórczych. Przecież – gdyby oprzeć się na słowach
w Ewangelii – to u Jezusa nie mamy ani jednego morału wobec
Piotra. Nic nie ma, ani jednego morału. Wręcz przeciwnie: „zanim kur zapieje, trzy razy się Mnie zaprzesz”329, ale żaden morał:
„nie zapieraj się” – nic takiego, nic z tych rzeczy. Tylko: „Ty jesteś
opoka, na tej opoce zbuduję Kościół”330 itd. Niesłychane...
Z tym że, widzą Państwo, jesteśmy w ogóle tutaj strasznie zacofani, jeżeli idzie o nasze dzisiejsze czasy. No nie [ma] w nas
wrażliwości na tego typu spotkania. I bardzo często potrafimy
zmarnować spotkanie. Właśnie tą metodą: skoro się udało nałowić
ryb, to będziemy chodzić odtąd dalej na ryby. O wiele trudniej jest
przyjmować jakąkolwiek łaskę, niż ją dawać. Nie ma nic łatwiejszego, jak rozdawnictwo łask. Natomiast przyjmowanie – no, do
tego trzeba niezwykłej mądrości, niezwykłej precyzji.
I teraz, jest jedna sprawa, która u Schelera także odgrywa ogromną rolę. Opuszczamy już ten poziom doświadczeń przedrefleksyj-
440
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
nych i zaczynamy snuć refleksję nad tym, co się dzieje między mną
a uczniem. Możemy, oczywiście, mnożyć słowa jeszcze, opisy, więc
możemy powiedzieć, że nie ma tu służalczości, nie ma przymusu,
że jest jakiś stopień pasywności od strony ucznia. To są wszystko
słowa Schelera... Że uczeń wcale nie reaguje na siłę sugestii, że to
nie na tym polega, że jest siła sugestii... Że nie chodzi o kopiowanie
wzorów, że cały czas uczeń pozostaje sobą 331. Tylko co się dzieje?
Że zasada jego zachowań nie jest już w nim, ale jest w drugim.
Zasada zachowań nie jest w nim – oni są do końca sobą, ale zasada zachowań nie jest w nim. Powiedziałem „zachowań”, może to
niedobre słowo – mimo że Scheler go używa – „zasada twórczości”.
Bo twórczość domaga się pewnej zasady i ta zasada twórczości jest
w mistrzu.
Pozostaje w nas po mistrzach jeden ślad – zasada twórczości. Tak
jak, powiedzmy, po mnie nic nie zostanie, oprócz tych paru dowcipów – tym raduję się, oczywiście – jeszcze które Franek Gąsienica
wymyśla, a ja, jak ten magiel, to powtarzam.
Ale, na przykład, czuję na sobie wpływ Ingardena. Absolutnie, proszę Państwa, tak się złożyło, że ani jeden pogląd Ingardena nie jest
moim poglądem. Ale zasada jest ta sama. I w pewnym sensie czuję,
że jest ona odziedziczona w jakimś stopniu po Husserlu poprzez
Ingardena. Bo dziedziczy się pewną zasadę, a nie skutki, nie treść.
Zasada jest zewnętrzna i na tym tle tworzy się wspólnota. Możliwa
jest wspólnota – no bo musi być zasada, żeby była wspólnota.
I oto, żeby wyjaśnić tę zasadę, trzeba użyć słowa, którego używa
tutaj także Scheler. Mianowicie, że ten drugi jest wartością absolutną, że ten drugi obowiązuje, że on jest kimś zobowiązującym.
Proszę Państwa, słowo „obowiązek” u Kanta, jak sobie przypominacie, to był ten imperatyw kategoryczny, szalenie abstrakcyjny:
„czyń swój obowiązek”. Natomiast u Schelera obowiązek jest zakotwiczony w mistrzu albo w świętym i brzmi inaczej: „nie możesz
WYKŁAD X
441
zdradzić”. Nie możesz zdradzić! Co to znaczy „zdradzić”? – to jest
problem: co to znaczy zdradzić?
Wszystko rozgrywa się na płaszczyźnie nadziei. Idziemy obok
siebie drogą naszej nadziei, na której spotykamy mistrza mówiącego, że nauczy nas prawdy. Nie tylko mówi, ale i robi, często robi, nie
mówiąc. Spotykamy tego, kto jest w naszym życiu świętym. Mówi:
„niosę ci ocalenie”. I wtedy między mną a drugim krystalizuje się
relacja zawierzenia. Zawierzyć... „Zawierzyć” to znaczy powierzyć
siebie – ale zarazem i odwrotnie, bo ten drugi powierza także siebie
mnie, bo relacja zawierzenia jest wzajemna. To jest istotne – relacja
zawierzenia. Ta relacja zawierzenia jest niezwykle mocna. Zawierzenie ma w sobie coś z tego, że polegam na kimś, że ufam, zawierzam. Zdradzić to wydać tego, komu się zawierzyło, na pastwę zła.
Przeciwieństwem zawierzenia nie jest odmowa. Odmowa znaczy:
wycofuję się z zawierzenia. Zdradą jest czyn Judasza, który wydaje
mistrza na pastwę zła, od którego mistrz miał uratować Judasza.
To jest zdrada w sensie istotnym.
W tej relacji zawierzania mistrz ma w sobie coś absolutnego.
W tym sensie absolutnego, że więcej już tak nie [będzie], że to się
nie powtórzy. Jeżeli raz się zmarnuje, to drugi raz tego nie będzie.
Ocalenie przychodzi raz. To jest bardzo ważne – i w tym sensie
ono jest absolutne. I dlatego zdrada byłaby tutaj zdradą na wieki,
ale możliwe jest wyjście mistrza w stronę ucznia i ucznia w stronę mistrza. Możliwy jest powrót, uznanie błędów, cała dialektyka.
Chcę tylko to podkreślić, że to jest absolutne, że ten drugi jest absolutny. A słowo „absolutny” znaczy: „absolvere”, czyli: „rozwiązany od wszelkich więzów”. Można powiedzieć, że ten drugi jest
początkiem wszelkich więzów, ale sam jest poza więzami. Z tym,
z którym idę na ryby, jestem powiązany pragnieniem łowienia ryb,
natomiast ten, kto jest moim mistrzem albo moim świętym, jest początkiem wszelkich więzów istnienia. Jest początkiem i dlatego jest
442
ROZWAŻANIA WOKÓŁ SCHELERA
absolutny, „absolvere” – to nie ze względu na coś, tylko wszystko ze
względu na niego.
I na tym polega religia. Religia jako wiara, bo religia i wiara nie
znaczą „credo” tylko „fides”, a „fides” znaczy „wierność”, „fideitas”.
To jest, proszę Państwa, religia. To znaczy: doświadczenie na poziomie najpierw mistrza, a potem świętego. Religia jest w tym doświadczeniu formą relacji międzyludzkich, które obiecują zbawienie. Zapamiętajmy tę formułę: ilekroć w relacjach międzyludzkich
dochodzi do sytuacji obietnicy zbawienia, mamy początek religii.
Błędnie zupełnie rozumiemy religię, kiedy sobie wyobrażamy, że
religia zaczyna się od tego, że są argumenty na istnienie Boga i takie rozmaite rzeczy. To jest dobre po to, żeby księża mieli z czego
egzamin robić.
Ale istota doświadczenia polega na poziomie mistrz–święty.
Uczeń jako „Nachfolger”, a więc jako „ten, który idzie za”. Jedno z kluczowych doświadczeń ucznia jest takie, że idzie drogą
już przez kogoś wydeptaną. To jest istotne, to znaczy po tym doświadczeniu spotkania ma jedno przeświadczenie niezwykle głębokie: cokolwiek będzie, idzie drogą już uprzednio wydeptaną.
Nie idzie pierwszy, idzie ścieżką, którą ktoś przeszedł. Na tym
polega „Nachfolger”. I na tym polega istota doświadczenia nadziei
we wspólnocie, bo nadzieja naprawdę pojawia się wtedy, kiedy ja
wiem, że drugi przeszedł drogę, którą ja idę. Ja wtedy mogę mieć
nadzieję. Tak jak, powiedzmy, Piotr miał nadzieję, że idzie drogą,
którą przeszedł już jego Mistrz – przez krzyż, zmartwychwstanie
itd. Tutaj jest istota doświadczeń religijnych i istota tego, co nazywa
się w tym naszym języku „świętością”, a co, niestety, straciło swoją
głębię znaczeniową przez to, że zaczęło znaczyć wodę święconą,
a nie świętość międzyludzkich relacji.
No to tyle na dzisiaj.