PRZECZYTAJ KSIAŻKĘ

Transkrypt

PRZECZYTAJ KSIAŻKĘ
Tarjei Vesaas
Pałac lodowy
Tarjei Vesaas (1897–1970) nale ży do najwybitniejszych pisarzy norweskich. W Pa ństwowym Instytucie
Wydawniczym ukazały si ę dot ąd dwie jego ksi ąż ki Ptaki (znane z wersji filmowej pt. Ż ywot Mateusza) i
Nocne czuwanie. W bogatym dorobku pisarskim Tarjei Vesaasa Pałac lodowy stanowi pozycj ę całkowicie
odr ębn ą. Jest to bowiem poetycka ba śń opowiedziana w sposób realistyczny, bez najmniejszej domieszki
elementu literackiej fantastyki. Ba ś niowo ść ksi ążki wynika st ąd, ż e autor ukazuje w niej ś wiat widziany
oczyma dziecka, jedenastoletniej dziewczynki, która po raz pierwszy prze żywa wielk ą, egzaltowan ą przyja źń
i po raz pierwszy styka si ę ze ś mierci ą. Niewiele jest w całej literaturze ś wiatowej utworów po świ ęconych
dziecku, które dorównałyby kunsztem artystycznym i wnikliwo ści ą psychologiczn ą dziełu Vesaasa.
Tytuł oryginału «IS–SLOTTET»
Przeło ży ła Beata Hłasko
Na podstawie: Pałac lodowy, Tarjei Vesaas, Pa ństwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969 r. Wydanie
pierwsze
24–07–2004
♦
[email protected]
–1–
SPIS TRE ŚCI
I. SISS I UNN......................................................................................................................................3
1. Siss......................................................................................................................................3
2. Unn.....................................................................................................................................4
3. Jeden jedyny wieczór.......................................................................................................5
4. Pobocze drogi..................................................................................................................10
5. Pałac lodowy...................................................................................................................12
II. MOSTY ŚNIEGIEM POKRYTE..............................................................................................19
1. Unn zaginęła....................................................................................................................19
2. Bezsenna noc...................................................................................................................21
3. Zanim mężczyźni odeszli...............................................................................................26
4. Gorączka.........................................................................................................................26
5. W najgłębszym śniegu....................................................................................................28
6. Przyrzeczenie..................................................................................................................29
7. Nie można wykreślić Unn..............................................................................................29
8. Szkoła...............................................................................................................................31
9. Dar...................................................................................................................................32
10. Ptak................................................................................................................................32
11. Puste miejsce.................................................................................................................33
12. Sen o mostach przyprószonych śniegiem...................................................................34
13. Czarne żyjątka na śniegu.............................................................................................34
14. Widok w marcu............................................................................................................35
15. Próba..............................................................................................................................37
III. FLETNIARZE...........................................................................................................................39
1. Ciotka..............................................................................................................................39
2. Kropla na gałęzi..............................................................................................................42
3. Pałac się zamyka.............................................................................................................43
4. Lód topnieje....................................................................................................................44
5. Otwarte okno..................................................................................................................45
6. Fletniarze.........................................................................................................................46
7. Zagłada pałacu................................................................................................................50
–2–
SISS I UNN
SISS
Młode, białe czoło ś ród mroku. Jedenastoletnia dziewczynka Siss.
Wła ściwie było dopiero popołudnie, cho ć ciemno dokoła. Pó źna, dojmuj ąco mro źna jesie ń. Wida ć
gwiazdy, lecz nie ma ksi ęż yca ani ś niegu, na którym kład ą si ę smugi ś wiatła, tote ż na przekór gwiazdom
panuje g ęsty mrok. Po obu stronach las cichy, niby zamarły, mimo ż e w tej że chwili mnóstwo ż ywych,
przemarzni ętych istot kryje si ę w jego głębi.
Siss, ciepło opatulona na mróz, id ąc rozmy ślała o ró żnych sprawach. Szła po raz pierwszy do mało
sobie znanej dziewczynki, do Unn, szła ku czemu ś niewiadomemu, i to wła śnie j ą podniecało.
Wzdrygn ęła si ę, bo dono śny huk zm ącił tok jej my śli, jej oczekiwanie. Przeci ąg ły d źwi ęk jakby si ę
oddalał coraz bardziej, a ż w ko ńcu zamarł. To lód na du żym jeziorze tam w dole. Nic gro źnego, a nawet
raczej powód do rado ści, bo lód gło śnym trzaskiem oznajmił, ż e jest odrobin ę mocniejszy. Najpierw huk
niczym wystrzał z dubeltówki, a zaraz potem powstawały długie, w ąskie jak ostrze no ża szczeliny od
powierzchni a ż daleko w głąb, a mimo to lód był coraz mocniejszy i z ka żdym rankiem bezpieczniejszy.
Tegoroczna jesie ń była niezwykle długa, mro źna i sucha.
Siarczy ś cie zimno. Siss jednak nie bała si ę zimna. To drobiazg. Wzdrygn ęła si ę słysz ąc huk w
ciemno ściach, ale natychmiast poszła dalej pewnym krokiem.
Do Unn nie było daleko. Siss znała t ę drog ę, gdy ż z małym odchyleniem prawie ż e pokrywała si ę z jej
drog ą do szkoły. Dlatego pozwolono jej wyj ść samej, cho ć zapadał ju ż mrok. Zreszt ą rodzice jej nie byli
strachliwi. "Przecie ż to szeroki trakt" – powiedzieli, zanim wyruszyła tego wieczora. Te słowa brzmiały
uspokajaj ąco. Ona sama bała si ę ciemno ści.
Szeroka droga. A jednak i ść samotnie t ędy o tej porze to prawdziwy wyczyn. Czoło podnosiło si ę z
dumy. Serce tłukło si ę troszeczk ę pod ciepło podbitym płaszczem. Uszy czujnie nasłuchiwały, bo na
poboczach drogi było zbyt cicho, a poza tym jeszcze czujniejsze uszy nasłuchiwały z głę bi lasu. Po
zmarzni ętej na kamie ń ziemi nale ża ło st ąpa ć pewnie i mocno, ż eby było słycha ć tupot kroków. Gdyby
człowiek uległ pokusie skradania si ę, to wówczas przepadłby. Nie mówi ąc ju ż o takim, który zgłupieje i
zacznie biec. Bieg zamieniłby si ę od razu w nieprzytomn ą ucieczk ę.
Siss musi i ść dzisiaj do Unn. I doskonale mo że to zrobi ć , wieczory s ą bardzo długie. Mrok zapada tak
wcze śnie, ż e Siss mo że dosy ć długo posiedzie ć u Unn i jeszcze wróci do domu na czas, ż eby pój ść spa ć o
zwykłej porze.
"Ciekawam, czego dowiem si ę od Unn. Bo czego ś na pewno si ę dowiem. Czekałam na to całą jesie ń,
od pierwszego dnia kiedy nieznana Unn przybyła do szkoły. Dlaczego – tego nie wiem."
Wyznaczenie spotkania było czym ś zupełnie nowym i niespodziewanym, a zdarzyło si ę wła śnie dzisiaj.
Po długim oczekiwaniu przyszło nagle.
Siss idzie do Unn. Z przyjemnym wewn ętrznym dreszczykiem oczekiwania. Lodowaty powiew mrozi
gładkie czoło.
–3–
UNN
W drodze ku nieznanym wzruszeniom Siss rozwa ża ła, co wie o Unn, co nie przeszkadzało, ż e szła
pr ędko, sztywno, usiłuj ąc poskromi ć l ęk przed ciemno ści ą.
Wiedziała bardzo mało. I niewiele pomogłoby wypytywanie miejscowych ludzi, oni te ż nie umieliby
wi ę cej powiedzie ć o Unn.
Unn bowiem przybyła niedawno, przyjechała tu ostatniej wiosny z dalekiej gminy, z któr ą nie
utrzymywano ż adnych kontaktów.
Mówiono, ż e Unn przyjechała, bo została sierot ą. Matka jej chorowała i umarła, tam, w odległej wiosce.
Była niezam ęż na, nie miała na miejscu bliskiej rodziny, natomiast tutaj ż y ła jej starsza siostra, i do tej
wła śnie ciotki Unn przyjechała.
Ciotka Unn mieszkała tu od dawna. A cho ć ostatnio rzadziej trzymała si ę na uboczu, Siss mało j ą znała.
Mieszkała samotnie w małym domku i radziła sobie, jak mogła. Rzadko j ą widywano, najcz ęś ciej jeszcze
mo żna było j ą spotka ć na drodze do sklepiku. Siss słyszała, ż e Unn została serdecznie przyj ęta w domu
ciotki. Dziewczynka towarzyszyła kiedy ś swojej matce, kiedy udała si ę ona do ciotki Unn z powodu jakich ś
trudno ści z r ęczn ą robótk ą . Było to wiele lat temu, o Unn wówczas nikt nawet nie słyszał. Siss pami ęta ła, ż e
samotna kobieta była bardzo ż yczliwa. Zreszt ą nikt nie mógł powiedzie ć o niej złego słowa.
Unn po przyje ździe zachowywała si ę podobnie – nie od razu przyłączyła si ę do gromadki dziewcz ąt,
które tego pragn ęły. Mign ęła im czasem na drodze albo w miejscach, gdzie nie mogła unikn ąć ludzi.
Spogl ądały na siebie jak nieznajome. Tak by ć musiało. Unn nie miała rodziców, ten fakt stawiał j ą w
szczególnym ś wietle, którego dziewczynki nie umiały sobie dokładnie wytłumaczy ć. Wiedziały, ż e ta obco ść
wkrótce ustanie, bo jesieni ą spotkaj ą si ę w szkole i wtedy znajomo ść b ędzie zawarta.
Siss latem tak że nie usiłowała zbli ży ć si ę do Unn. Stwierdziła, ż e s ą mniej wi ęcej równego wzrostu.
Spogl ądały na siebie z podziwem i mijały si ę pospiesznie. Dlaczego z podziwem? Tego nie wiedziały, ale
jaki ś powód musiał istnie ć...
Mówiono, ż e Unn jest ogromnie nie śmiała. To brzmiało interesuj ąco. Wszystkie dziewczynki
wyczekiwały spotkania z nie śmiałą Unn w szkole.
Siss czekała na to równie ż ze szczególnego powodu, poniewa ż to ona bezsprzecznie wodziła rej na
przerwach mi ędzy lekcjami. Ona te ż poddawała wszelkie pomysły; cho ć nigdy si ę nad tym nie zastanawiała,
tak si ę uło ż yło i to nie było jej niemiłe. Cieszyła si ę z roli przywódczyni, w chwili kiedy Unn przyjdzie do
szkoły i wypadnie j ą przyj ąć.
Z pocz ątkiem roku szkolnego cała klasa – zarówno dziewcz ęta, jak i chłopcy – zgromadziła si ę wokół
Siss. W tym roku tak że ucieszyła si ę z tego, a zreszt ą mo że i zrobiła co ś nieco ś dla zachowania
popularno ści.
Nie śmiała Unn stan ęła na uboczu. Dzieci obrzuciły j ą badawczymi spojrzeniami i w mgnieniu oka uznały
za swoj ą. Wygl ąda, jakby miała zmartwienia. Ale to niew ątpliwie dzielna dziewczyna.
Unn jednak nie ruszała si ę z miejsca. Niektórzy z lekka usiłowali j ą zwabi ć, lecz daremnie. Siss w
otoczeniu gromadki, której przewodziła, czekała na ni ą, i tak min ął pierwszy dzie ń.
Tak min ęło wiele dni. Unn wcale nie objawiała ch ęci zbli żenia. W ko ńcu Siss podeszła do niej i spytała:
– Nie przyłączysz si ę do nas?
Unn odpowiedziała przecz ącym ruchem głowy.
Mimo to niezwłocznie poczuły wzajemn ą sympati ę. Dziwna iskra jakby przeskoczyła mi ędzy nimi.
"Musz ę pozna ć j ą bli żej! Nie mam poj ęcia jak, ale musz ę koniecznie!" Siss zacz ęła od udanego zdumienia:
– Nie chcesz przestawa ć z nami!
Unn u śmiechn ęła si ę z zakłopotaniem.
– Ale ż nie...
– Wi ęc dlaczego?
Nadal zmieszana Unn u śmiechn ęła si ę.
– Nie mog ę ...
Siss czuła, ż e przyci ąga je wzajemnie urokliwy czar.
–4–
– No to na co liczysz? – spytała Siss czupurnie i tak niem ądrze, ż e pó źniej gorzko tego ż a łowała. Unn
nie zdawała si ę liczy ć na cokolwiek. Wr ęcz przeciwnie.
– Nie o to chodzi, ale... – odpowiedziała Unn rumieni ąc si ę z lekka.
– Ja wcale tak nie my ślałam! Ale gdyby ś z nami trzymała, to by śmy si ę cieszyli.
– Nie mów o tym wi ę cej – odparła Unn.
Siss miała wra żenie, ż e oblano j ą wiadrem zimnej wody, tote ż zamilkła. Ura żona wróciła do towarzyszy i
powtórzyła rozmow ę.
Nikt ju ż nie zwracał si ę do Unn. Mogła trzyma ć si ę na uboczu, nie bra ć udziału w zabawach. Nazwano
j ą nad ęciuchem, ale przezwisko si ę nie przyj ęło, nikt si ę te ż z ni ą nie przekomarzał, było w niej bowiem co ś
takiego, co od tego powstrzymywało.
Na lekcjach wnet si ę okazało, ż e Unn jest jedn ą z najbystrzejszych uczennic. Usiłowa ła si ę jednak nie
wyró żnia ć, wobec czego koledzy mimo woli nabrali troch ę szacunku dla niej.
Siss wszystko to doskonale widziała. Czuła, ż e Unn mocno obstaje przy odosobnieniu w szkolnej
społeczno ści, ż e nie jest zagubionym biedactwem. Siss z powodzeniem wykorzystywała wszystkie swoje
mo żliwo ści, aby mie ć klas ę za sob ą, a jednak wiedziała, ż e Unn w osamotnieniu jest silniejsza, cho ć nie robi
nic w tym kierunku, aby mie ć kogo ś po swojej stronie. Czeka j ą przegrana z Unn, a mo że gromadka jej
zwolenników widzi to równie ż? Mo że po prostu nie ś mi ą odej ść . Unn i Siss stanowiły niejako dwa obozy,
lecz wszystko działo si ę po cichu, to była sprawa tylko mi ędzy ni ą a nowo przybyłą. Na ten temat nie padło
ani jedno słowo.
Wkrótce Siss w czasie lekcji zacz ęła wyczuwa ć na sobie wzrok Unn. Unn siedziała kilka ławek z tyłu,
tote ż miała po temu dobr ą sposobno ść .
Siss odczuwała jakby mrówki w całym ciele. A było jej to tak miłe, ż e z trudno ści ą ukrywała rado ść .
Udawała, jak gdyby nigdy nic, lecz czuła, ż e wci ąga j ą co ś nieznanego i dobrego. Je żeli zd ąż y ła si ę
obejrze ć, chwytała spojrzenie tych oczu, które nie miały badawczego wyrazu, nie wyra ża ły zazdro ści, tylko
pragnienie. Nadziej ę. Po wyj ściu z klasy Unn udawała oboj ętn ą, nie zbli żała si ę. Nadal jednak, gdy Siss
poczuła przyjemne ciarki na plecach, wiedziała, ż e Unn patrzy na ni ą.
Odt ąd pilnie baczyła, by nie spotka ć wejrzenia tych oczu, brakło jej odwagi, czasem tylko przez
zapomnienie pospiesznie zerkała ku Unn.
"Czego Unn chce?
Kiedy ś powie."
Na dziedzi ńcu Unn stała pod ś cian ą, nie brała udziału w ż adnych grach. Spokojnie patrzyła na innych.
Czeka ć . Trzeba czeka ć, a ż nadejdzie dzie ń. Tymczasem nale ży zadowoli ć si ę istniej ącym stanem, który
tak ż e jest interesuj ący.
Chodzi tylko o to, aby niczym si ę nie zdradzi ć przed innymi. Siss s ądziła, ż e to si ę jej udaje. A ż nagle
jedna z przyjaciółek powiedziała z odcieniem zazdro ści: – Okropnie si ę przejmujesz t ą Unn.
– Nie.
– Naprawd ę nie? Ci ągle si ę na ni ą gapisz, przecie ż wszyscy to widzimy.
"Czy rzeczywi ście tak jest?" – pomy ślała stropiona Siss.
Przyjaciółka roze śmiała si ę zło śliwie.
– Wszyscy zauwa żyli ś my to od dawna, Siss.
– No to widocznie tak było, a wolno mi patrzy ć tyle, ile mi si ę podoba.
– Hoho!
Siss po drodze rozmy ślała o tym wszystkim. A ż wreszcie spełniło si ę oczekiwanie. Teraz, dzisiaj.
Dlatego tam szła.
Wczesnym rankiem, kiedy Siss usiadła w ławce, pierwsza karteczka le żała ju ż na pulpicie:
"Musz ę spotka ć si ę z tob ą , Siss!" Podpis: Unn.
Sk ąd ś padł jasny promie ń.
Obejrzała si ę i spotkała wzrok Unn. Przenikały si ę spojrzeniem. Dziwne. Nic wi ęcej nie wiadomo, nie
mo żna o tym wi ęcej my śle ć.
Karteczki kr ąży ły tego dnia, tego dobrego dnia. Przyjazne r ęce podawały je z ławki do ławki.
"Ja tak że ch ętnie spotkam si ę z tob ą !" Podpis: Siss.
"Kiedy mo żemy si ę spotka ć?"
–5–
"Kiedy chcesz, Unn! Cho ćby dzisiaj!"
"Dobrze, dzisiaj!"
"Mo że przyjdziesz do mnie dzisiaj, Unn?"
"Nie. Ty musisz przyj ść do mnie do domu, inaczej si ę nie zgadzam."
Siss obejrzała si ę pospiesznie. Co to? Spotkała wzrok Unn, która kiwni ęciem głowy potwierdzała słowa
napisane na kartce. Siss nie namy śla ła si ę ani sekundy, odpowiedziała.
"Przyjd ę do ciebie."
Na tym sko ńczy ła si ę korespondencja. Nie rozmawiały z sob ą a ż dopiero po sko ńczeniu lekcji. Stały
zmieszane, mówiły pospiesznie. Siss spytała, czy Unn nie poszłaby jednak razem z ni ą do domu.
– Nie, dlaczego miałabym pój ść? – spytała Unn.
Siss zamilkła. My ślała, ż e u nich w mieszkaniu s ą ró żne rzeczy, których ciotka Unn nie posiadała, a
nadto przywykła, ż e przyjaciółki j ą odwiedzały. Zawstydziła si ę jednak i nie ś miała powiedzie ć tego Unn.
– Ot, tak sobie – odparła.
– Powiedziała ś przecie ż, ż e przyjdziesz do mnie, wi ęc...
– Tak, ale nie mog ę zaraz pój ść z tob ą, najpierw powinnam wróci ć do domu, rodzice musz ą wiedzie ć,
dok ąd poszłam.
– Słusznie.
– A wi ęc przyjd ę wieczorem – odparła Siss jak urzeczona. Co j ą urzekało, rzecz niepoj ęta, chyba to, co
w jej oczach było atmosfer ą otaczaj ąc ą Unn.
Siss tylko tyle wiedziała o Unn, teraz za ś wyruszyła do niej po wst ąpieniu do domu i zawiadomieniu
rodziców.
Zimno k ąsało. Ziemia chrz ęści ła pod stopami Siss, lód trzaskał na jeziorze.
Nareszcie ukazał si ę malutki domek ciotki Unn. Ś wiatło padało na biało oszronione brzozy. Serce biło z
rado ś ci i nadziei.
JEDEN JEDYNY WIECZÓR
Unn pewno wygl ą dała oknem, bo zanim Siss stan ęła na progu, ju ż ukazała si ę we drzwiach. Ubrana
była w długie spodnie, które nosiła do szkoły.
– Ciemno, prawda? – spytała.
– Ciemno? A có ż to szkodzi – odparła Siss, cho ć dr żała lekko tam w mroku mi ędzy zaro ślami.
– I zimno te ż ci było? Tu wieczorami jest zimno do obrzydliwo ści.
– To tak że nic nie szkodzi – powiedziała Siss.
– Ciesz ę si ę, ż e zechciała ś przyj ść do nas – rzekła Unn. – Ciotka mówi, ż e była ś tu raz jako zupełnie
małe dziecko.
– Tak, pami ętam. Wtedy nic o tobie nie wiedziałam.
W czasie pogaw ędki mierzyły si ę wzajemnie wzrokiem.
Weszła ciotka ż yczliwie u śmiechni ęta.
– To wła śnie jest moja ciocia – powiedziała Unn.
si ę.
– Dobry wieczór, Siss. Wejd źż e czym pr ędzej, za zimno sta ć w progu. Chod ź, tu jest ciepło, rozbierz
Ciotka Unn mówiła przyja źnie i spokojnie. Weszły do niewielkiego, ciepłego pokoju. Siss zdj ęła sztywne
od mrozu buty.
– Pami ętasz, jak tu wygl ądało, kiedy była ś poprzednio? – spytała ciotka.
– Nie.
– Zreszt ą nic si ę nie zmieniło, wszystko jest teraz jak dawniej. Była ś wtedy z matk ą, dobrze pami ętam.
Ciotka wydawała si ę spragniona pogaw ędki, tak rzadko miała po temu sposobno ść . Unn za ś czekała na
chwil ę, kiedy b ędzie mogła zagarn ąć go ścia dla siebie. Ciotce natomiast wcale si ę nie spieszyło.
– Pó źniej widywałam ci ę tylko z daleka, Siss. Oczywi ście ty nie masz do mnie ż adnych spraw... dopiero
teraz, kiedy Unn jest tutaj. Od razu co innego. Tak, prawdziwe szcz ęście, ż e Unn do mnie przyjechała.
Unn czekała z niecierpliwo ści ą.
–6–
– Widz ę, widz ę, Unn – powiedziała ciotka. – Jeszcze chwil ę cierpliwo ści. Teraz Siss musi si ę rozgrza ć.
– Nie zmarzłam.
– Wszystko stoi gotowe na kominie – rzekła ciotka. – Uwa żam, ż e jest za zimno i za pó źno, ż eby
wychodzi ć w tak ą pogod ę. Powinna ś była przyj ść w niedziel ę.
Siss spojrzała na Unn i odpowiedziała:
– Nie mogłam, skoro to wypadło dzisiaj.
Ciotka roze śmiała si ę. Była w dobrym humorze.
– No, naturalnie.
– I zd ążę wróci ć do domu, zanim rodzice si ę poło żą – dodała Siss.
– Chod ź tutaj i wypij to.
Wypiły smaczny napój przyrz ądzony przez ciotk ę. Rozgrzały si ę. Siss czuła atmosfer ę przyjemnego
ciekawego podniecenia. Za chwil ę zostan ą same.
– Mam swój pokój. Chod źmy tam – powiedziała Unn. Siss wzdrygn ęła si ę. "Chyba teraz!" – Ty pewno
tak ż e masz swój pokój, Siss?
Siss kiwn ęła głow ą .
– Chod ź !
Miła, gadatliwa ciotka wygl ądała, jakby miała ochot ę i ść z nimi do pokoju Unn. Ale oczywi ście to było
niemo żliwe. Unn uci ęła rozmow ę tak stanowczo, ż e ciotka pozostała na miejscu.
Pokoik Unn był malusie ńki, Siss od razu wyczuła w nim co ś niezwykłego. U góry paliły si ę dwie małe
lampki. Ś ciany były obwieszone ró żnymi wycinkami, znajdowała si ę mi ędzy nimi tak że fotografia kobiety tak
podobnej do Unn, ż e pytanie "kto to?" było zbyteczne. Po chwili Siss przekonała si ę, ż e pokoik wcale nie był
niezwykły, wr ęcz przeciwnie, ogromnie przypominał jej własny.
Unn patrzyła pytaj ąco na Siss.
– Masz przytulny pokoik – powiedziała Siss.
– A jaki jest twój? Wi ę kszy?
– Nie, prawie taki sam.
– Wła ściwie wi ę kszy nie jest potrzebny.
– Tak, niepotrzebny.
Musiały mówi ć o byle czym, zanim si ę rozgadały. Siss usiadła na jedynym krze śle, jakie tu stało, i
wyci ągn ęła przed siebie nogi w długich spodniach. Unn siadła na brzegu łó żka i machała nogami w
powietrzu.
Skupiły si ę. Jedna na drug ą patrzyła badawczo. Mierzyły si ę wzajemnie. Zreszt ą z jakich ś tajemniczych
przyczyn to nie było takie proste. Były stropione tym, ż e czuj ą si ę za żenowane swoim towarzystwem. Oczy
ich spotykały si ę pełne zrozumienia, z rodzajem t ęsknoty, a mimo to pozostawało głębokie zakłopotanie.
Unn zeskoczyła na podłog ę, zamkn ęła drzwi i przekr ęci ła klucz. Widz ąc to, Siss wzdrygn ęła si ę i
pospiesznie zapytała:
– Dlaczego to zrobiła ś ?
– Och, mogłaby tu przyj ść .
– Boisz si ę jej?
– Ba ć si ę? Na pewno nie. Nie o to chodzi. Ale umy śliłam sobie, ż e b ędziemy same, ty i ja. Teraz nikomu
nie wolno tu wej ść !
– Tak, teraz nie wolno tu wej ść nikomu – powtórzyła Siss i wyczuła blisk ą rado ść . Czuła, ż e mi ędzy ni ą
a Unn nawi ązuje si ę łączno ść . Zamilkły, siedziały nieporuszone.
Unn spytała:
– Ile masz lat, Siss?
– Niedawno sko ń czyłam jedena ście.
– Ja te ż mam jedena ście – rzekła Unn.
– Jeste śmy prawie tego samego wzrostu.
– Tak, jeste śmy prawie tak samo wysokie – zauwa ży ła Unn.
Czuły wzajemny poci ąg, a mimo to trudno im było nawi ąza ć rozmow ę. Dotykały przedmiotów
znajduj ą cych si ę w ich zasi ęgu, rozgl ądały si ę na wszystkie strony. Panowało tu ciche, miłe ciepło.
–7–
Przyczyniał si ę do tego łagodnie mrucz ący piec, ale nie tylko on. Mrucz ący piec bowiem niewiele by pomógł,
gdyby były w odmiennym nastroju.
Siss odurzona ciepłem spytała:
– Czy podoba ci si ę tu u nas?
– Tak, czuj ę si ę dobrze u ciotki.
– No tak, ale ja my ślałam co innego. Ja my ślałam o szkole, dlaczego nigdy...
– Och, ju ż powiedziałam, ż eby ś wi ęcej o to nie pytała – odparła Unn zwi ęźle, a Siss długo ż a łowała, ż e
zadała to pytanie.
– Czy zostaniesz tu na zawsze? – dodała pospiesznie, to pytanie chyba nie jest niebezpieczne. A czy w
ogóle jest co ś niebezpiecznego? Nie, to nie to, tylko ż e człowiek nie czuje si ę zupełnie pewien, bo łatwo
zej ść na manowce.
– Tak, pozostan ę tutaj – odparła Unn – teraz nie mam ju ż nikogo oprócz ciotki.
Zamilkły, po czym Unn spytała badawczo:
– Dlaczego nie pytasz o moj ą mamusi ę?
– Co? – Siss odwróciła wzrok, patrzyła na ś cian ę jak urzeczona. – Nie wiem... – doko ńczyła. Znowu
spotkała wzrok Unn. Nie sposób go unikn ąć. Ani pomin ąć odpowiedzi. Nale ża ło odpowiedzie ć, bo sprawa
była wa żna. – Dlatego ż e umarła tej wiosny. Tak słyszałam.
– Matka nie była zam ężna – powiedziała Unn wyra źnie, gło śno. – Dlatego nie mam nikogo... – urwała. –
Siss skin ęła głow ą. – Tej wiosny zachorowała i umarła – ci ągn ęła dalej Unn. – Była chora tylko tydzie ń.
Potem umarła.
– Tak...
Dobrze, ż e to zostało powiedziane, atmosfera w pokoju jakby stała si ę l żejsza. Wszyscy s ąsiedzi
wiedzieli o tym, o czym Unn wspomniała, ciotka opowiadała o tej i o wielu innych sprawach, zanim Unn
przyjechała wiosn ą. Czy żby Unn tego nie wiedziała? Jednak że nale ża ło o wszystkim pomówi ć w chwili
poprzedzaj ącej nawi ązanie przyja źni. Ale to jeszcze nie koniec. Unn spytała:
– Czy wiesz co ś o moim ojcu?
– Nie!
– Ani ja, wiem tylko tyle, co mamusia mi powiedziała. Nigdy go nie widziałam. Miał auto.
– Na pewno miał.
– Dlaczego?
– Bo ja wiem, ludzie bardzo cz ęsto maj ą auta.
– Otó ż wła śnie. Nigdy go nie widziałam. Nikt mi nie pozostał prócz ciotki. Zostan ę u niej na zawsze.
"Tak! – pomy ślała Siss – Unn zostanie tu na zawsze." Unn miała dwoje przejrzystych oczu, które
patrzyły na Siss prosz ąco teraz, tak jak i przedtem. Na tym sko ńczyła si ę rozmowa o rodzicach. Nie
wspomniano natomiast ani razu o rodzicach Siss. Siss była pewna, ż e Unn wie o nich wszystko, po prostu
mieszkali w porz ądnym domu, ojciec zajmował dobr ą posad ę, mieli wszystko, czego potrzebowali, i nie było
nic do opowiadania o nich. Unn nie poruszyła tego tematu ani słowem. Zupełnie jakby Siss była bardziej
opuszczona przez rodziców ni ż Unn.
Jednak że rodze ństwo przyszło jej na my śl.
– Masz pewno rodze ń stwo, Siss?
– Nie, jestem jedynaczk ą .
– To si ę dobrze składa – zauwa ży ła Unn.
Siss uprzytomniła sobie istotne znaczenie słów Unn: pozostanie tu na zawsze. Przyja źń ich przedstawia
si ę w przyszło ści niczym otwarta, pi ękna droga. Stała si ę wielka rzecz.
– Doskonale si ę składa, to jasne. Mo żemy spotyka ć si ę cz ęś ciej.
– Spotykamy si ę co dzie ń w szkole.
– A teraz tak że.
Wymieniły przelotne u śmiechy. Teraz przychodziło im to z łatwo ści ą. Wszystko było w porz ądku. Unn
zdj ęła zawieszone obok łó żka lusterko i usiadła trzymaj ąc je na kolanach.
– Chod ź tutaj.
Siss nie wiedziała, o co chodzi, ale usiadła obok Unn na kraw ędzi łó żka. Trzymały lusterko, ka żda ze
swojej strony, na wysoko ści twarzy, siedziały cichutko rami ę przy ramieniu, niemal policzek przy policzku.
–8–
Co zobaczyły?
Nim zdały sobie z tego spraw ę, zapatrzyły si ę w lustro.
Czworo oczu błyszcz ących i l śni ących pod osłon ą rz ęs. Cała powierzchnia lustra zaj ęta. Pytanie wyłania
si ę nagle i natychmiast znika. Nie wiem: płomienne błyski, błyskawica mi ędzy tob ą a mn ą, mi ędzy mn ą a
tob ą , mi ędzy mn ą i tylko tob ą – w głą b lustra i z powrotem, i nigdy nie znajdzie si ę odpowied ź , co to znaczy,
nigdy ż adnego rozwi ązania. Twoje czerwone, pełne wargi, nie – moje – jakie podobne! Włosy tak samo
zaczesane, błyski i płomienie. To my! Nic na to nie poradzimy; zupełnie jakby z innego ś wiata. Nie, to nie s ą
wargi, nie ma u śmiechu, to jest co ś niepoj ętego – istniej ą tylko nieruchome rz ęsy osłaniaj ące błyski i
płomienie.
Wypu ściły z r ąk lusterko, spojrzały na siebie z rozpłomienionymi twarzami, odurzone. Opromieniały
siebie, przenikały si ę, była to nieporównana chwila.
Siss spytała:
– Wiedziała ś o tym?
– A wi ę c ty te ż widziała ś? – spytała Unn.
Nagle wszystko przestało by ć proste. Unn dr ża ła. Trzeba chwil ę posiedzie ć, by odpocz ąć po tym
niezwykłym wydarzeniu. Po chwili jedna z nich si ę odezwała:
– Nic nie było.
– Tak, wła ściwie nic nie było.
– Ale było dziwnie.
Oczywi ście, ż e co ś było i nie znikn ęło, cho ć obie próbowały to odp ędzi ć. Unn odniosła lustro na miejsce
i usiadła udaj ąc całkowity spokój. Obie milczały i czekały. Nikt nie uj ął za klamk ę zamkni ętych drzwi, nie
próbował wej ść . Ciotka pozostawiła je w spokoju.
Głęboki spokój, a jednak to nie był spokój. Siss czujnie patrzyła teraz na Unn i widziała, jak ogromny
przymus sobie zadaje. Tote ż a ż podskoczyła, kiedy Unn nagle czaruj ącym głosem powiedziała:
– Wiesz co, rozbierzmy si ę!
Siss zrobiła du że oczy.
– Rozbiera ć si ę?
Unn wygl ądała promiennie.
– Tak. Po prostu rozbierzemy si ę. B ędzie draka, co?
Od razu sama zacz ęła si ę rozdziewa ć.
Naturalnie!
Siss bez zastanowienia te ż uznała, ż e to b ędzie ś mieszne, i w ogromnym po śpiechu rozbierała si ę. Na
wy ś cigi z Unn, b ędzie pierwsza.
Unn zacz ęła wcze śniej, wi ęc ona była pierwsza. Jasna plama zarysowała si ę na ś rodku pokoju.
Siss zaraz te ż stan ęła naga. Patrzyły na siebie. Króciutk ą, dziwn ą chwil ą.
Siss czekała na wspaniałą zabaw ę, która miała nast ąpi ć, tote ż rozgl ądała si ę dookoła, jakiego by tu
spłata ć figla. Ale nic z tego nie wyszło. Zauwa ży ła bowiem ukradkowe spojrzenie Unn i wyraz napi ęcia na jej
twarzy. Unn stała zupełnie spokojnie. Trwało to tylko mgnienie oka i przemin ęło. Twarz Unn poweselała,
Siss patrzyła na ni ą z ulg ą, z przyjemno ści ą.
Jednym tchem, jakby z nienaturaln ą rado ści ą, Unn powiedziała:
– Oj, nie Siss, za zimno. Chyba ubierzemy si ę zaraz.
Chwyciła swoje ubranie.
– Nie rozrabiamy? – spytała Siss nie ruszaj ąc si ę z miejsca.
Była gotowa fikn ąć kozła na łó żku i wyczynia ć ró żne inne psoty.
– Nie, jest za zimno. Tu zreszt ą podczas du żych mrozów nigdy nie b ędzie do ść ciepło. To taki dom.
– Mnie si ę zdaje, ż e tu jest ciepło.
– Nie. Wieje. Nie czujesz tego? Jak poczujesz, to si ę przekonasz.
– Mo ż e.
Siss czuła, ż e to była prawda. Troch ę zmarzła stoj ąc nago. Okna były oszronione. Mro źna pogoda
trwała od bardzo dawna.
Siss tak że zacz ęła si ę ubiera ć.
–9–
– Mo żna robi ć wiele innych rzeczy, zamiast skaka ć nago – powiedziała Unn.
– Mo ż na, jasne.
Siss miała ch ęć spyta ć Unn, dlaczego to zrobiła, ale jako ś trudno było zacz ąć . Dała wi ęc spokój.
Ubierała si ę bez po śpiechu. Gdyby Siss miała wyzna ć prawd ę, czuła si ę w pewien sposób zawiedziona. A
wi ę c to jest wszystko?
Usiadły znowu na dawnych miejscach, na jedynych miejscach odpowiednich do siedzenia w tym pokoju.
Unn spogl ądała na Siss, Siss za ś miała wra żenie, ż e co ś jeszcze zostało niedopowiedziane. Mo że co ś
ogromnie podniecaj ącego. Unn teraz nie wygl ądała na zadowolon ą, a ów błysk, który przed chwil ą pojawił
si ę w jej oczach, był nast ępstwem zwykłego mrugni ęcia.
Siss była zdenerwowana.
– Mo że co ś wymy ślisz? – spytała, poniewa ż Unn nie podejmowała inicjatywy.
– Niby co? – spytała Unn zamy ślona.
– No to pójd ę do domu.
Słowa Siss zabrzmiały jak pogró żka. Unn pr ędko zawołała:
– Nie mo żesz jeszcze i ść do domu!
Siss te ż nie miała na to ochoty. Wła ściwie a ż dr ża ła z ch ęci pozostania.
– Nie masz zdj ęć z czasów, kiedy była ś w domu? Nie masz albumu?
Dobrze trafiła. Unn skoczyła do półki i wyci ągn ęła dwa albumy.
– W jednym s ą tylko moje zdj ęcia. Z całego ż ycia. Który chcesz obejrze ć?
– Oba.
Przewracały karty. Zdj ęcia były robione w odległej miejscowo ści, tote ż Siss nie znała ani jednej osoby,
chyba ż e figurowała na nich Unn. A była prawie na wszystkich. Unn udzielała zwi ęz łych wyja śnie ń . Album
jak ka żdy inny. Ś liczna dziewczyna patrzy ze zdj ęcia. Unn z dum ą o ś wiadczyła:
– To moja mamusia.
Przygl ąda ły si ę jej długo.
– A to ojciec – powiedziała Unn po chwili. Pospolity chłopak obok samochodu. On tak ż e troch ę
przypominał Unn.
– To jego własny wóz – stwierdziła Unn.
– Gdzie on jest teraz? – spytała Siss l ękliwie.
– Nie wiem. To oboj ętne – odparła Unn niech ętnie.
– No tak.
– Pami ętasz, co ci powiedziałam: nigdy go nie widziałam. Tylko jego zdj ęcia. – Siss skin ęła głow ą. –
Gdyby ojca udało si ę odnale źć, to pewno nie byłabym teraz u ciotki – dodała Unn.
– Jasne, ż e nie.
Przejrzały jeszcze raz album, w którym były wyłącznie zdj ęcia Unn. Siss uwa ża ła, ż e Unn była zawsze
ładn ą dziewczynk ą. Wreszcie sko ńczy ły ogl ądanie.
Co teraz?
Na co ś czekały. Mo żna to było wyczu ć z milczenia Unn. Siss tyle czasu czekała w takim napi ęciu, ż e si ę
a ż dwukrotnie wzdrygn ęła, kiedy nareszcie do tego doszło. Stało si ę to nagle i gwałtownie. Unn po długim
milczeniu powiedziała:
– Siss!
Wstrz ąs.
– Co?
– Co ś chciałam... – mówiła Unn czerwieni ąc si ę. Siss czuła, ż e robi si ę jej gor ąco.
– O?
– Czy zauwa ży ła ś co ś we mnie przed chwil ą? – spytała pospiesznie Unn patrz ąc wprost na Siss.
Siss zrobiło si ę jeszcze gor ęcej.
– Nie!
– Chciałam ci co ś powiedzie ć – rzekła nagle Unn zmienionym głosem. Siss wstrzymała oddech. Unn
milczała, dopiero po chwili odezwała si ę: – Tego nigdy nikomu nie powiedziałam.
– A powiedziałaby ś swojej matce? – wyj ąkała Siss.
– 10 –
– Nie!
Cisza.
Siss dostrzegła niepokój we wzroku Unn. Mo że nie powie? Siss zapytała prawie szeptem:
– Powiesz teraz?
Unn wyprostowała si ę lekko.
– Nie!
Nie...
Znowu cisza. Najlepiej by było, gdyby ciotka zapukała do drzwi.
– Ale je żeli... – zacz ęła Siss.
– Nie mog ę i ju ż!
Siss dała spokój. Przeró żne my śli jak szalone przebiegały jej przez głow ę, ale je odp ędzała.
Powiedziała bezradnie:
– Wi ęc o to ci chodziło?
Unn skin ęła głow ą.
– Tak, o nic wi ęcej.
Unn kiwn ęła głow ą niemal z ulg ą. Zupełnie jakby si ę nareszcie w jaki ś sposób porozumiały. I na tym
koniec. Siss równie ż poczuła ulg ę.
Mimo ulgi czuła si ę tak że jakby powtórnie oszukana tego wieczoru. Ale lepsze to ni ż usłysze ć co ś
przera ż aj ą cego.
Siedziały cicho, jakby odpoczywały.
Siss rozwa ża ła, czy nie lepiej pój ść zaraz do domu.
– Nie odchod ź , Siss – poprosiła Unn.
Znowu zapanowała cisza.
Ale tej ciszy nie mo żna było ufa ć, nie była trwała. Kapry śny wiatr nagłymi porywami uderzał z
przeró żnych stron. Czasem przycichał, to znów powracał nieoczekiwany, budz ący l ęk.
– Siss!
– Co?
– Nie wiem, czy pójd ę do nieba.
Mówi ąc to Unn patrzyła na ś cian ę, gdzie indziej spojrze ć nie sposób.
Siss zrobiło si ę najpierw zimno, potem gor ąco.
Co? Nie mo żna tu pozosta ć. A nu ż zacznie opowiada ć za du żo.
– Słyszała ś? – powiedziała Unn.
– Tak! – po czym szybko dodała: – Musz ę ju ż i ść do domu.
– Ju ż , do domu?
– Tak, bo inaczej si ę spó źni ę, musz ę wróci ć do domu, zanim rodzice pójd ą spa ć.
– O tej porze przecie ż nie id ą spa ć.
– Ale ja musz ę wraca ć do domu – po czym Siss uznała za słuszne doda ć: – Niedługo zrobi si ę taki
mróz, ż e w drodze nos mi odpadnie.
W swej bezradno ści musiała powiedzie ć bzdur ę, przecie ż w jaki ś sposób nale ża ło z tego wybrn ąć . Po
prostu trzeba wia ć .
Unn parskn ęła ś miechem, zupełnie jakby si ę z ni ą zgadzała.
– Rzeczywi ście lepiej nie odmrozi ć nosa – powiedziała zadowolona z obrotu, jaki Siss nadała rozmowie.
Czuły, ż e ponownie omin ęły sprawy zbyt trudne. Unn przekr ęciła klucz w zamku.
– Sied ź, ja tylko przynios ę twoje ubranie – powiedziała rozkazuj ąco.
Siss siedziała teraz jak na szpilkach. Tu był niepewny teren. Unn nie potrafiła si ę zmusi ć do
powiedzenia czego? Ach, móc pozosta ć z Unn! Na zawsze. Przed rozstaniem Siss powie: "Mo żesz
opowiedzie ć reszt ę innym razem. Oczywi ście, je żeli zechcesz." Dzisiejszego wieczoru nic wi ęcej zaj ść nie
mogło. Stało si ę i tak bardzo du żo. Natomiast czuła, ż e posun ąć si ę dalej jest niemo żliwo ści ą. Czym pr ędzej
do domu!
Kiedy indziej cała sprawa mo że ujawni ć si ę bez szkody dla nich. Przed chwil ą patrzyły na siebie
roze śmianym wzrokiem.
– 11 –
Unn przyniosła płaszcz i buty, uło ży ła je obok ci ągle jeszcze gor ącego pieca.
– Niech si ę troch ę ogrzej ą.
– Nie, musz ę wraca ć do domu – o świadczy ła Siss zabieraj ąc si ę do wci ągania butów.
Unn stała w milczeniu, podczas gdy Siss opatulała si ę przed wyj ściem na, mróz. Opowiadanie
dowcipów o odpadaj ącym nosie ju ż nie pomagało, były zbyt przej ęte. Nie wypowiedziały ani jednego z tych
zda ń, jakie si ę zwykle wymienia przy po żegnaniu: "Wpadniesz chyba niedługo?" "A mo że teraz ty do mnie
zajdziesz?" Do głowy im to nie przychodziło. Wszystko było onie śmielaj ące i trudne, zaprzepaszczone, ale
zbyt trudne wła śnie teraz, kiedy stały oko w oko.
Siss sko ńczyła si ę ubiera ć.
– Dlaczego idziesz?
– Musz ę do domu, ju ż ci powiedziałam.
– Tak, ale...
– Skoro raz powiedziałam, to musz ę .
– Siss...
– Wypu ść mnie.
Drzwi nie były teraz zamkni ęte, ale Unn stała na jej drodze. Poszły obie do ciotki.
Ciotka siedziała pochłoni ęta robótk ą. Wstała równie przyjazna jak na pocz ątku wieczoru.
– No, Siss? Ju ż wyruszasz?
– Musz ę wraca ć do domu.
– Nie macie tajemnic teraz? – spytała dobrotliwie ż artobliwym tonem.
– Dzisiaj ju ż nie.
– Słyszałam, kiedy zamykała ś drzwi przede mn ą, Unn.
– Rzeczywi ście to zrobiłam.
– Tak, ostro żno ść nigdy nie zawadzi – zauwa ży ła ciotka, po czym innym tonem spytała, czy co ś si ę
stało.
– Nic si ę nie stało!
– Takie jeste ś cie osowiałe...
– Wcale nie jeste śmy osowiałe!
– Aha, nie, no dobrze. To tylko ja jestem stara i przygłucha.
– Dzi ękuj ę za go ścin ę – powiedziała Siss i chciała jak najpr ędzej odej ść od ciotki, która je tylko dra żniła i
drwiła z nich, cho ć o niczym nie miała poj ęcia.
– Poczekaj chwilk ę. Musisz wypi ć co ś gor ącego, zanim wyjdziesz na mróz.
– Nie dzi ę kuj ę, nie teraz.
– Tak bardzo ci si ę spieszy?
– Ona musi wraca ć do domu – wtr ąciła Unn.
– Trudno.
Siss przybrała sztywn ą postaw ę :
– Wszystkiego dobrego i dzi ękuj ę za miły wieczór.
– Nawzajem, Siss. Dzi ękuj ę, ż e odwiedziła ś Unn i mnie.
Ale teraz biegnij, je śli nie chcesz zmarzn ąć . Robi si ę chyba coraz zimniej. I egipskie ciemno ści do tego.
Nie stój tutaj, Unn, zobaczycie si ę jutro z samego rana.
– Tak, zobaczymy si ę! – powiedziała Siss. – Dobranoc.
Ciotka weszła do domu, Unn pozostała w progu. Po prostu stała. Co si ę z nimi działo? Nie mogły si ę
rozsta ć . Zaszło co ś dziwnego.
– Unn...
– Id ę .
Siss wyskoczyła na mróz. Mogła zosta ć dłu żej, jeszcze dobr ą chwil ę, ale to było niebezpieczne. Co ś
nowego mogło zaj ść .
Unn stała w otwartych drzwiach, tam gdzie zimno ś ciera si ę z ciepłem. Zimno mija Unn i wpada do izby.
Ona jakby go nie czuła.
– 12 –
Siss obejrzała si ę, nim ruszyła biegiem. Unn stała nadal w jasno o świetlonych drzwiach i była pi ękna,
dziwna, nie ś miała.
POBOCZE DROGI
Siss biegła do domu. Na o ślep walczyła ze strachem przed ciemno ściami.
Co ś mówi: "Ja tu jestem na poboczu drogi."
"Nie, nie" – nasuwa si ę przypadkowa my śl.
"Ju ż id ę" – mówi co ś z le śnych poboczy.
Biegnie. Czuła, ż e co ś nast ępuje jej na pi ęty, jest tu ż za plecami.
Kto to jest?
Wprost od Unn w to! Czy żby nie wiedziała, ż e powrót do domu b ędzie wła śnie taki?
Wiedziała, ale...
Musiała i ść do Unn.
Gdzie ś trzasn ął lód. Huk toczy si ę po zlodowaciałych polach, potem jakby zamarł w rozpadlinie. Lód
grubiej ąc bawi si ę, udaje, ż e p ęka na przestrzeni wielu kilometrów. Siss a ż podskoczyła na ten odgłos.
Wytr ącona jest z równowagi. Nic krzepi ącego nie miała do zabrania w powrotn ą drog ę, po śród
ciemno ś ci. Nie st ąpała pewnym krokiem jak wtedy, kiedy szła do Unn. Bezmy ś lnie zacz ęła biec i stało si ę. Z
t ą chwil ą została wydana na pastw ę niewiadomego, które w podobne wieczory czai si ę za naszymi plecami.
Pełno niewiadomego.
W towarzystwie Unn czuła si ę podniecona, ale podniecenie jej wzmogło si ę, kiedy po żegnała j ą i
wyszła. Wraz z pierwszym krokiem zbli żonym do skoku odczuła l ęk, który narastał jak lawina. Była zdana na
łask ę i niełask ę tego, co czatowało na poboczach drogi.
Po bokach drogi ciemno ś ci. To co ś nie ma kształtu ani imienia, ale ktokolwiek t ędy przechodzi, ten
czuje, ż e si ę wyłania i idzie za plecami krok w krok, niczym rw ący potok.
Siss znalazła si ę w tym kr ęgu. Nic z tego nie rozumiała. Bała si ę ciemno ści.
Czy daleko do domu?
Ju ż niedaleko.
Mróz k ąsał twarz, lecz Siss tego nie czuła.
Usiłowała czepia ć si ę my śli o tym, jak teraz w ś wietle lampy wygl ąda pokój w ich domu. Ciepło i widno.
Matka i ojciec siedz ą razem. Jedynaczka wraca do domu. Jedynaczka, której nie wolno rozpieszcza ć;
wmawiali to sobie wzajemnie tak długo, a ż w ko ńcu nierozbałamucanie córki stało si ę dla nich czym ś w
rodzaju sportu. Nie, nic nie pomaga, znajdowała si ę w zasi ęgu czego ś, co czai si ę na poboczach drogi.
A Unn?
My ślała o Unn.
O wdzi ę cznej, ładnej, samotnej Unn.
Co dzieje si ę z Unn! Siss zamarła w biegu. Co si ę dzieje z Unn? Pobiegła dalej. Co ś ostrzega za
plecami. "Jestem na poboczach drogi. Uciekaj!"
Siss biegnie. Głęboki pot ęż ny grzmot lodu w dali na jeziorze, buty dziewczynki dudni ą po zmarzni ętej
drodze. Niezbyt to pocieszaj ące, gdyby nie tupot własnych kroków, mo żna by zwariowa ć. Siss nie miała ju ż
siły biec pr ędzej, lecz biegła.
Nareszcie ś wiatła domu. Nareszcie! Znalazła si ę w ś wietle zewn ętrznej latarni.
Co ś z poboczy drogi umkn ęło, przyczaiło si ę, niby szept, poza ś wietlnym kr ęgiem.
Tymczasem Siss weszła do rodzicielskiego domu. Ojciec prowadził biuro w osiedlu, teraz był w domu,
siedział wygodnie w swoim fotelu. Matka czytała ksi ąż k ę jak zwykle, gdy miała woln ą chwil ę. Jeszcze nie
pora na spoczynek.
Nie poderwali si ę przestraszeni widokiem Siss, cho ć twarz miała obrzmiałą i oszronion ą. Nie ruszaj ąc
si ę, spokojnie zadali pytanie:
– Siss, co to, na miło ść bosk ą?
– 13 –
Spojrzała na nich, czy si ę nie boj ą? Nie, ani odrobin ę. Tylko ona si ę bała, naturalnie, ona, która przyszła
ze dworu. "Co to, Siss?" – pytaj ą z całym spokojem. Wiedzieli, ż e sama na nic si ę nie zdob ędzie. Ale
bardziej ogólnikowego pytania te ż nie mogli sformułowa ć widz ąc, ż e wraca do domu p ędem, bez tchu,
zmordowana, z soplami lodu na podniesionym kołnierzu płaszcza.
– Co ś si ę stało, Siss?
Potrz ą sn ęła głow ą.
– Nic, po prostu biegłam.
– Bała ś si ę ciemno ści? – spytał ojciec i roze śmiał si ę, jak na to zasługuj ą ci, którzy boj ą si ę ciemno ści.
– Te ż co ś, ba ć si ę ciemno ści! – odparła Siss.
– A jednak nie jestem zupełnie przekonany – rzekł ojciec. – W ka żdym razie na to za du ża panna z
ciebie.
– Rzeczywi ście, mo żna by pomy śle ć, ż e ś całą drog ę p ędziła, jakby chodziło o ż ycie – zauwa ży ła matka.
– Przecie ż musiałam wróci ć, zanim si ę poło życie. Taka była umowa...
– Wiesz dobrze, ż e tak wcze śnie si ę nie kładziemy, a zatem to nie powód.
Siss mocowała si ę z butami, wreszcie cisn ęła nimi o podłog ę.
– Tyle gadania dzisiaj!
– Jak to? – rodzice patrzyli na ni ą zdumieni. – A co my śmy takiego powiedzieli?
Siss nie odpowiedziała, była zaj ęta butami i skarpetkami. Matka wstała z fotela.
– Nie wydaje mi si ę , ż eby ś ty... – zacz ęła, lecz przerwała. W Siss było co ś, co kazało jej zamilkn ąć . –
Id ź najpierw umy ć si ę, Siss. To ci naprawd ę dobrze zrobi.
– Id ę , mamo.
Rzeczywi ście było dobrze. Myła si ę długo. Wiedziała, ż e nie wymiga si ę od pyta ń. Wróciła do pokoju,
przysun ęła sobie krzesło. Mimo wszystko nie ś mia ła da ć nurka do swego pokoju. Byłoby jeszcze wi ęcej
docieka ń . Lepiej wyj ść im naprzeciw.
– No, teraz du żo lepiej wygl ądasz – zauwa ży ła matka. Siss czekała. Matka ci ągn ęła dalej: – Jak że tam
było u Unn, Siss? Dobrze si ę bawiła ś?
– Przyjemnie było – odparła Siss szorstko.
– Nie wygl ąda mi na to – odezwał si ę ojciec, z u śmiechem spogl ądaj ąc na córk ę.
– Co si ę dzisiaj dzieje? – rzekła matka i powiodła po nich wzrokiem. Byli mo żliwie najbardziej uprzejmi,
ale...
– Nic si ę nie dzieje – odparła Siss – tylko wy tak dociekacie. Wszystkiego dociekacie.
– Co ty mówisz, Siss.
– Id ź i we ź sobie teraz kolacj ę. Stoi gotowa na kuchennym stole.
– Ju ż jadłam.
Nie jadła, ale to było prawdopodobne.
– W takim razie najlepiej id ź do łó żka. Wygl ądasz na bardzo znu żon ą. Do jutra rana wszystko b ędzie w
porz ą dku. Dobranoc, Siss!
– Dobranoc.
Odeszła natychmiast. Oni niczego nie rozumiej ą. Kiedy poło ży ła si ę do łó żka, poczuła, jak ogromnie
była zm ęczona. Miała tyle niezwykłych i przejmuj ących spraw do przemy ślenia, ale gdy ciepło ogarn ęło jej
przemarzni ę te ciało, długo nie rozmy śla ła.
PA Ł AC LODOWY
– Unn, wstawaj!
Zwykłe ranne nawoływanie ciotki. Dzi ś tak jak w ka żdy powszedni dzionek.
Jednak że dla Unn to nie był zwykły dzie ń, to był ranek po spotkaniu z Siss.
– Unn, wstawaj!
Zupełnie zb ędny po śpiech, je żeli chodzi o szkołę, ale ciotka taka ju ż była, nigdy nie pozwalała zwleka ć
do ostatniej minuty.
– 14 –
Lód, twardy niby stal, jak zwykle gło śno trzasn ął w ciemno ściach, usłyszała huk wysuwaj ąc głow ę spod
kołdry. Niczym sygnał nowego dnia. Jednak że tej nocy słyszała tak że głuchy trzask w swoim pokoiku: w
najgłę bsz ą noc. Zanim w ko ńcu naprawd ę usn ęła. Du żo czasu upłyn ęło, nim usn ęła po wieczorze
sp ędzonym z Siss. Rozmy ślanie o wszystkim, co mo że prze ży ć razem z Siss.
Ciotka, która przygotowywała ś niadanie, powiedziała, ż e jest zimniej ni ż kiedykolwiek. Unn widziała
st ęż a łe, l śni ące gwiazdy nad domem. Na wschodzie niebo odrobin ę pobladło, wida ć martw ą zimow ą
szarzyzn ę , przedbo żenarodzeniowe ś witanie.
W miar ę jak mrok rzedn ął za oknem, zacz ęły wyłania ć si ę białe od szronu drzewa. Unn patrzyła na nie
ubieraj ąc si ę do szkoły.
Do szkoły i do Siss.
I nie my ś le ć dzisiaj o innych!
W tej samej chwili uderzyło j ą, ż e spotkanie z Siss w par ę godzin po ich przykrym rozstaniu b ędzie
niemo żliwe. Wystraszyła Siss, wi ęc uciekła. Jak że spotka ć si ę z ni ą po tym? Nie sposób i ść dzisiaj do
szkoły.
Spojrzała na las oszronionych drzew w ś wietle ja śniejszego ju ż poranka. Trzeba si ę gdzie ś ukry ć.
Znikn ąć . Nie spotka ć dzisiaj Siss.
Jutro b ędzie inaczej, ale nie teraz. Dzisiaj Unn nie mo że spojrze ć Siss w oczy.
Dłu żej si ę nie zastanawiała, ale my śl ta ogarn ęła j ą z przemo żn ą siłą .
Chocia ż płon ęła ch ęci ą zobaczenia Siss.
W ka żdym razie trzeba wyj ść jak ka żdego innego dnia. Na nic nie zda si ę usi ąść i oznajmi ć , ż e nie
pójdzie do szkoły. Ciotka by tego nie uznała. Za pó źno udawa ć chorob ę, a zreszt ą nigdy nie posługiwała si ę
podobnymi wykr ętami. Przejrzała si ę czym pr ędzej w lustrze: wcale nie wygl ąda ła na chor ą, nie warto
ucieka ć si ę do kłamstwa.
Trzeba pój ść do szkoły jak zwykle, potem umkn ąć, zanim kogokolwiek spotka. Uciec i kry ć si ę do ko ńca
lekcji.
Chocia ż ciotka robiła du żo hałasu i poganiała j ą, to jednak na widok Unn ju ż ubranej i z tornistrem w
r ęku zapytała:
– Idziesz tak wcze śnie?
– A czy jest wcze śniej ni ż zwykle?
– Tak mi si ę zdaje.
– Chciałabym spotka ć Siss.
Kiedy wymawiała te słowa, przeszły j ą ciarki.
– Rozumiem. Taka ż arliwa przyja źń ?
– Hmmm.
– Wobec tego nie mam nic do powiedzenia. Id ź ju ż. Dobrze, ż e masz gruby płaszcz, jest strasznie
zimno. We ź tak że dwie pary r ękawiczek.
Takie słowa przypominały ogrodzenie wzdłu ż drogi wiod ącej do szkoły, trudno było je przeskoczy ć,
prowadziło wprost do szkolnych drzwi. Ale nie dzisiaj. Skoro Siss wczoraj wieczorem od niej uciekła!
– Co tam, Unn?
Unn wzdrygn ęła si ę.
– Nie mog ę znale źć r ękawic!
– Tu le żą. Wprost przed tob ą.
Wyszła z domu w ust ępuj ący mrok. Trzeba znale źć jaki ś sposób, ż eby pozosta ć dzisiaj w ukryciu, i to
natychmiast, ledwo zniknie z oczu.
Unn ma dzisiaj tylko jedn ą my ś l: "Siss!"
T ędy prowadzi droga do niej.
To jest droga do Siss.
"Nie mog ę spotka ć si ę z ni ą, mog ę tylko my śle ć o niej."
Nie my śle ć teraz o tamtych.
"Tylko o Siss, któr ą znalazłam. Siss i ja w lusterku." Błyski i płomienie. My śle ć tylko o Siss.
– 15 –
Doszła do pierwszych oszronionych drzew, które mogły u życzy ć jej schronienia. Tam przeci ęła drog ę.
Trzeba pozosta ć w ukryciu, a ż b ędzie mogła wróci ć do domu o zwykłej porze, ż eby unikn ąć wszelkich pyta ń.
Ale co robi ć przez cały długi dzie ń szkolny? W takie zimno. Powietrze, którym oddychała, zag ęszczało
si ę, niemal pozbawiało j ą tchu. Mróz k ąsa ł policzki. Jednak że porz ądny płaszcz i przyzwyczajenie do
jesiennych chłodów sprawiały, ż e wła ściwie nie marzła.
Bum! Trzaska w dali połyskliwy jak czarna stal lód na jeziorze.
Ś wietnie! Lód podsun ął jej rozwi ązanie. Od razu wiedziała, co zrobi: wycieczk ę do lodowca. Zupełnie
sama. Zaj ęcia wystarczy na dzisiejszy dzie ń, b ędzie jej ciepło: wszystko w porz ądku.
W ostatnich dniach stale mówiono w szkole o wycieczce do lodowca. Unn nie mieszała si ę do tego,
słyszała jednak dosy ć, by zrozumie ć, ż e na wycieczk ę trzeba pój ść szybko, bo ś nieg mógł spa ść ka żdego
dnia.
Gdzie ś daleko był wodospad, który w ci ągu długich okrutnie zimnych dni obudował si ę niezwykłą gór ą
lodow ą. Rzekomo wygl ądała jak pałac, podobnego nikt nigdy nie pami ętał. Ten wła śnie pałac miał by ć celem
wycieczki. Najpierw szło si ę wzdłu ż jeziora do pocz ątku rzeki i dalej jej brzegiem do wodospadu. Dzie ń
zimowy, cho ć krótki, wystarczał na t ę wypraw ę.
"Doskonale, b ęd ę miała wypełniony dzie ń.
Ale powinnam go obejrze ć z Siss."
Odp ędziła t ę my śl, ż arliwie i rado śnie rozwa żaj ąc, ż e obejrzy wodospad po raz drugi razem z Siss, tak
b ędzie du żo lepiej.
Lód na jeziorze był tak przejrzysty, jakby go w ogóle nie było. W czasie kiedy jezioro zamarzało, nie
spadł ani jeden płatek ś niegu; pó źniej tak że nie padało.
Teraz lód był mocny i pewny. Trzaskał, dudnił i twardniał. Unn pobiegła w stron ę jeziora. Rzecz
zrozumiała, ż e biegła w takie zimno. Poza tym spieszyła, ż eby pr ędko wydosta ć si ę z kr ęgu, w którym mogła
spotka ć ludzi – przecie ż ten dzie ń miała sp ędzi ć w ukryciu.
Dotychczas to si ę jej udało. Nalegaj ący głos: "Unn, chod ź tu!" Serdeczny ton ciotki. Nic z tego do niej
nie dochodzi. Ciotka my ślała, ż e Unn jest ju ż w szkole.
A co my śleli w szkole?
Nad tym w ogóle si ę nie zastanawiała.
Przecie ż raz mogła by ć chora. Oczywi ście. Czy i Siss w to uwierzy? Mo że Siss zrozumie.
Unn biegła po zamarzni ętej na kamie ń ziemi, która dudniła pod jej stopami. Mi ędzy oszronionymi
drzewami pełno polanek. Biegła zakosami po śród drzew, by stale by ć zasłoni ęt ą przed badawczym
wzrokiem ludzkim. Trzeba dotrze ć do jeziora i pój ść wzdłu ż brzegu.
My ślała o Siss. O zbli żaj ącym si ę jutrzejszym spotkaniu, kiedy wszystko si ę uło ży i wszystko b ędzie
inaczej jak dzisiaj. Nagle przestała czu ć si ę samotna. Znalazła kogo ś, komu b ędzie mogła wszystko
opowiedzie ć ju ż niebawem. Biegła rado śnie w stron ę tafli lodowej, przez pokryte białym szronem łąki,
mi ędzy drzewami osrebrzonymi połyskliw ą sadzi ą. Zrobiło si ę prawie zupełnie widno. Bezbarwne oszronione
ź d ź b ła traw sterczały ku górze, pogi ęte, ze stulonymi bladymi li ść mi, Unn łama ła je w biegu, a srebrzysty
szron osypywał si ę, niczym piasek, po jej butach.
Z rado ści ą my ślała o lodzie – jest coraz grubszy, coraz grubszy.
Tak by ć powinno.
Nocami trzaskał. Mo że kto ś si ę budzi i my śli: "B ędzie jeszcze grubszy."
Ich stary drewniany dom tak ż e trzeszczał w du że mrozy. Ciotka mówiła, ż e to bale si ę kurcz ą. Je śli kto ś
słyszał ten odgłos noc ą, to nie my śla ł: "Grubszy, coraz grubszy", tylko: "Teraz jest strasznie zimno, dom
trzeszczy."
Ju ż była nad brzegiem, a nikt nie dostrzegł nawet jej cienia, wi ęc nic o niej nie b ęd ą mogli powiedzie ć.
Wiedziała, ż e o tak wczesnej porze nikt nie bywa na lodzie. Przed południem przybiegn ą smarkacze,
jako ż e tu wolno im było łobuzowa ć do woli, gdy ż lód był mocny, bez ani jednego niebezpiecznego czy
zdradliwego miejsca. Jezioro było rozległe, tafla lodowa ogromna.
Przez lód, przezroczysty u brzegu, mo ż na było ś wietnie zajrze ć w głą b. Unn nie była nad wiek powa żna,
tote ż poło ży ła si ę na brzuchu, z twarz ą ukryt ą w dłoniach, by skupi ć wzrok.
Zupełnie, jakby kto ś patrzył przez czy ściutk ą szyb ę.
– 16 –
Zimowe sło ńce wła śnie wzeszło i rzucało sko śne promienie poprzez lód wprost na brunatne dno,
zamulone, kamieniste, pełne wodorostów.
Kawałeczek dalej od brzegu woda zamarzła do głębi. Nawet dno było białe od szronu, z grub ą, tward ą
skorup ą lodow ą na wierzchu. W tym lodowym bloku tkwiły zamarzłe, skulone w ąskie trawki, szablastego
kształtu, le śne nasiona, brunatna, rozpłaszczona mrówka i wsz ędzie wida ć banieczki, które powstały w
samym lodzie, a uwypuklały si ę wyra źniej, niby perły, kiedy promie ń sło ń ca je dosi ęgn ął. Czarne, okr ąg ło
toczone, słodkowodne kamienie przybrze żne tkwiły w lodowej bryle razem z opadłym igliwiem. Powyginane
paprocie stanowiły najpi ękniejszy widok w całym lodowisku.
Jedne wyrastały z dna, w które zapu ściły korzenie, inne uwi ęzły w t ężej ą cej wodzie, le żąc płasko na
powierzchni. Pó źniej woda zamarzła głębiej, tworz ąc grub ą skorup ę.
Unn patrzyła, urzeczona widokiem dziwniejszym ni ż opisywane w bajkach.
"Jeszcze popatrz ę..."
Le ż ała rozpłaszczona na lodzie. Nawet nie czuła zimna. Szczupłe jej ciało rzucało na dno cie ń
zniekształconej postaci.
Podpełzła po l śni ącej zwierciadlanej szybie. Prze śliczne paprotki twiły nieruchomo w lodzie po śród
morza blasków.
To tutaj jest przera ż aj ą ca głębia.
Na głębinie dno i wszystko było brunatne. Mi ędzy ro ślinami siedział w szlamie mały czarny skorupiak,
który poruszał odwłokiem. Ale nic poza tym, ani si ę nie wygrzebał ze szlamu, ani si ę nie przesun ął.
Natomiast tu ż przed nim muliste dno opadało niemal prostopadle w czarn ą niezbadan ą bezde ń.
Przera ż aj ą ca głę bia.
Unn poczołgała si ę dalej, pełzaj ą cy cie ń towarzyszył jej, znalazł si ę tu ż nad topiel ą i znikn ął jakby
przeze ń wchłoni ęty. I to tak szybko, a ż Unn si ę wzdrygn ęła.
Le żąc tak, odnosi si ę wra żenie, ż e si ę tkwi w czystej wodzie, tote ż dreszcz przejmuje ciało. Unn doznaje
chwilowego zawrotu głowy, lecz od razu uprzytomnia sobie znowu, ż e le ży bezpiecznie na grubym lodzie.
Nieprzyjemnie jest patrze ć na przepa ściste dno. Ś mier ć czyha tu na ka żdego, kto nie umie pływa ć. Unn
teraz umie, ale dawniej nie potrafiła i pewnego dnia znalazła si ę nad tak ą wła śnie wyrw ą. Brodziła, a ż nagle
poczuła pustk ę pod stop ą. Cała zesztywniała, bo wiedziała, ż e tonie, lecz czyja ś silna r ęka poderwała j ą do
tyłu na bezpieczny grunt i poci ągn ęła dalej do krzycz ących wniebogłosy kolegów.
Unn nie doko ńczy ła rozmy śla ń o tamtej wstr ętnej dziurze, bo z ciemno ści odm ętów sun ął w gór ę ku niej
podłu żny cie ń. To ryba mkn ąca jak strzała, pewno chciała jej si ę pokaza ć. Uskoczyła w bok, zapomniała o
dziel ą cym je lodzie. Zobaczyła kresk ę szarozielonego grzbietu, potem ryba rzuciła si ę i mign ęła plam ą
nieruchomego oka, które wypatrywało, co to za stworzenie z tej Unn. Po czym znowu przepadła w głębinie.
Unn wiedziała doskonale, co rybka teraz robi. Zeszła na samo dno i opowiada – łatwo to sobie
wyobrazi ć . Ta my śl jakby ucieszyła Unn.
Jednak że rybka ciekawska rozproszyła wi ężą cy j ą tutaj urok. Poza tym nagle poczuła zimno. Wstała
wi ęc i zacz ęła podskakiwa ć i ś lizga ć si ę po gładkim lodzie. Chwilami wypadała na brzeg. Pr ędziutko
przebiegała wrzynaj ące si ę w lód cypelki, by potem znale źć si ę znowu na ś liskiej tafli. Dzi ęki temu nie tylko
si ę rozgrzewała, ale i bawiła doskonale.
Zabawiała si ę tak dosy ć długo, bo do miejsca, sk ąd wypływała rzeka, był du ży kawał drogi.
Ale oto i rzeka.
Wodospadu ani nie widziała, ani nie słyszała, był du żo dalej. Tu woda tylko lekko pluskała spływaj ąc w
dół, u samego pocz ątku rzeki zachowywała si ę cicho, bezszelestnie.
W tym miejscu odpływały wody rozległego jeziora. Woda wymykała si ę spod lodu tak cichutko i
spokojnie, ż e wła ś ciwie nie było wida ć jej ruchu. Natomiast w zimnym powietrzu unosił si ę nad ni ą welon
mgły. Unn bez namysłu stan ęła i patrzyła jakby pogr ąż ona w uroczym ś nie. Nawet z tak zwykłych widoków
mog ą powstawa ć sny.
W jej sercu nie było rozterki z tego powodu, ż e wybrała si ę na niedozwolon ą wypraw ę i ż e mo że trudno
b ędzie wykr ęci ć si ę sianem. Cich ą rado ść natomiast sprawiał jej widok wody łagodnie s ącz ącej si ę spod
lodu.
– 17 –
Straciła równowag ę i wpadła do dołu pełnego cieni, ale zdarzyło si ę to w dobrej chwili, tote ż wszystko
znikn ęło wobec roztaczaj ącego si ę przed ni ą widoku rzeki, której przejrzysta woda bezszelestnie wypływa
spod lodu, przelewa si ę przez Unn, unosi j ą, mówi do niej to wła śnie, czego ona potrzebowała.
Jak że ciche s ą obie, zarówno woda, jak i Unn, dziewczynka ma wra żenie, ż e nareszcie słyszy
wodospad, jego daleki szum. Tam gdzie spokojnie bie żą ca woda rzuca si ę w przepa ść. Ze szkoły wiedziała,
ż e st ąd nie mo żna usłysze ć wodospadu. A wszak teraz słyszała go wyra źnie.
Tam trzeba i ść. I nie my śle ć o niczym wi ęcej. By ć dzisiaj woln ą od wszystkiego!
Tam mieli pój ść razem z wycieczk ą szkoln ą . W mro źnym powietrzu szum wodospadu wydawał si ę
cichym echem, a przecie ż w ogóle nie powinna go słysze ć .
Mi ękko i bezszelestnie wymykała si ę spod lodu ciemna woda du żej rzeki. Ci ągle ś wie ża i czysta płyn ęła
spokojnie jak w u śpieniu.
Daleki pomruk wodospadu przypominał Unn, ż e tam zmierzała. Ockn ęła si ę. Chciałaby komu ś
opowiedzie ć o tym, co teraz odczuwała, ale wiedziała, ż e nigdy na to si ę nie zdob ędzie.
Z chwil ą gdy przystan ęła nieruchomo, poczuła, ż e jej zimno. Mróz przenikał odzie ż . Trzeba pobiega ć,
ż eby si ę rozgrza ć.
Troch ę dalej, id ąc w dół rzeki, zaznaczała si ę ju ż lekko spadzisto ść zbocza. Bezszelestnie płyn ąca
woda zaczynała pluska ć. Brzegi były jednym pasmem koronki o najprzedziwniejszych lodowych wzorach,
gdy ż cieplejsza woda strumienia parowała i zamarzała w mro źnym powietrzu. Woda za ś mkn ęła dalej i lizała
sople.
Teren pagórkowaty, poro śni ęty paproci ą, srebrzył si ę cały szronem w sko śnych promieniach sło ńca.
Unn w tym zaczarowanym kraju skakała z jednej grudy ziemi na drug ą. W tornistrze za ś podskakiwały
ksi ąż ki i ś niadanie.
Zbocze stawało si ę coraz bardziej strome. A równocze ś nie woda zacz ęła gło ś niej szemra ć mi ędzy
pociemniałymi kamieniami, które wystawały z wody uwie ńczone lodowymi koronami.
Unn nie powinna była tu przychodzi ć. I powtarzała sobie, ż e wła ściwie nie chciała. Prawd ą jednak było,
ż e teraz pragn ęła tego coraz silniej.
Nareszcie słyszała wyra źnie wabi ący szum. Ci ągle daleki, ale im bardziej wydawał si ę pon ętny, tym
bardziej uzasadnione było jej post ępowanie.
Zagrzała si ę od szybkiego biegu. Je śli Unn przystawał na chwil ę, z oddechu jej tworzyły si ę chmurki
oparu. Gruby płaszcz zesztywniał, hamował po śpiech. Unn jednak było gor ąco, oczy jej płon ęły. Co chwila
przystawała na k ępie traw, z młodego za ś i gor ącego oddechu powstawały chmurki przeró żnego kształtu.
Dalej pochyło ść si ę zwi ększa, rzeka pluszcze gło śniej, natomiast szum wodospadu ci ągle pozostaje na
drugim planie, równocze śnie gro źny i pon ętny.
Nagle błyska troch ę przekorna my śl. "Nie chciałam tego!"
A przecie ż chciała. W zwi ązku z Siss.
To, co zrobiła, było słuszne, chocia ż niedozwolone, wi ęc złe. Za nic na ś wiecie nie powinna teraz
zawróci ć. To si ę wi ąza ło z Siss i z całym dobrem, które rysuje si ę w przyszło ści. Gdyby Unn cofn ęła si ę i
odwróciła od tego dalekiego szumu, i wróciła do domu z pustymi r ękami, zrodziłoby si ę w niej uczucie
bezdennej t ęsknoty za czym ś, czego nigdy nie odnajdzie.
Nagle szum stał si ę wyra źniejszy. Woda w rzece nabierała rozp ędu, przy brzegach po żó łkła.
Równolegle do niej Unn zbiegała ze wzgórza, po śród srebrzystej pl ątaniny rozmarynów i k ęp trawy.
Gdzieniegdzie rosło drzewo. Szum wzmagał si ę, nagle tu ż przed ni ą wyrosła ś ciana skłębionych oparów
wodnych. Unn stan ęła na skraju wodospadu.
Stan ęła jak wryta, niewiele brakowało, ż eby spadła, tak nagle to si ę stało.
Ogarn ęła j ą kolejno fala ró żnych uczu ć, najpierw parali żuj ącego zimna, a potem znowu gor ąca – jak
zawsze podczas wielkich wydarze ń .
Unn znalazła si ę tutaj po raz pierwszy. Latem mieszkała ju ż z ciotk ą, ale nikt jej nie proponował spaceru
do wodospadu. Ciotka wspominała o jego istnieniu, ale na tym koniec. Dopiero pó źn ą jesieni ą w szkole była
o tym mowa, poniewa ż pałac lodowy stanowił cudowny widok.
Co to jest? Pałac lodowy, ale...
Sło ńce nagle znikn ęło. Mo że zajrzy pó źniej w t ę przepa ść o stromym zboczu, teraz panował w niej
lodowaty cie ń.
Unn patrzyła w dół na zaczarowan ą krain ę niewielkich szczytów, sklepionych daszków, oszronionych
kopuł, mi ękko wygi ętych ż ebrowa ń, delikatnych koronek. Wszystko to było z lodu, woda za ś spływała mi ędzy
– 18 –
tym cudami i nieustannie budowała dalej. Wodospad rozwidlał si ę pomi ędzy lodem, nakładał nowe warstwy,
tworzył nowe szczegóły. Wszystko si ę iskrzyło. Sło ńce jeszcze nie wychyn ęło zza wzgórz, jednak że lód sam
przez si ę l śnił błękitem i zieleni ą, promieniował ś miertelnym zimnem.
Wodospad rzucał si ę w sam ś rodek, jakby w czarn ą piwniczn ą otchła ń. Woda strumieniami przetaczała
si ę nad skrajem góry, zmieniała barw ę z czarnej na zielon ą, w miar ę za ś jak wodospad nabierał szale ńczej
szybko ści – zielonej na ż ó łt ą i białą. Z piwnicznej czelu ści bił w gór ę ryk wody, która w dole rozbijała si ę na
białą pian ę o głazy. W powietrzu unosiły si ę kłęby mglistego oparu.
Unn wydała okrzyk rado ści. Zagłuszył go całkowicie huk i szum, a obłoczki jej ciepłego oddechu
rozpływały si ę w kłę bach zimnych oparów.
Pył wodny unosił si ę bez przerwy, woda bryzgała na boki nieustannie, powoli i niezawodnie budowała
spadaj ąc z dzikim impetem. Rzeka była wykolejona. Budowała z pomoc ą mrozu. Szerzej, wy żej, komnaty i
korytarze, przej ścia i lodowe sklepienia nad nimi. Unn nigdy w ż yciu nie widziała nic tak skomplikowanego i
wspaniałego.
Patrzyła prosto w dół. Warto obejrze ć to z dołu, trzeba zatem zsun ąć si ę po stromym oblodzonym
zboczu, wzdłu ż wodospadu. Unn była oczarowana pałacem, wydawał si ę jej pot ężny.
Dopiero u podnó ża spojrzała na niego tak, jak patrz ą wszystkie małe dziewczynki na ś wiecie, i wtedy
znikn ęły najdrobniejsze skrupuły z powodu tej wyprawy. Była przekonana, ż e nie mogła zrobi ć nic
słuszniejszego ni ż przyj ść tutaj. Ogromny pałac lodowy wydawał si ę z tego miejsca siedmiokrotnie wi ększy i
niezbadany.
St ąd ś ciany lodowe robiły wra żenie niebotycznych, rosły w oczach. Unn była odurzona. Ile tu ś cian
poprzecznych, ile nadbudówek, nie mogła wszystkich ogarn ąć wzrokiem. Woda poszerzała pałac we
wszystkie strony. Tylko główny nurt wodospadu torował sobie woln ą drog ę przez sam jego ś rodek.
Do niektórych cz ęś ci pałacu woda ju ż nie dochodziła – były sko ńczone, białe, suche. Inne natomiast
spryskiwał pył wodny, krople ś ciekaj ącej wody błyskawicznie zamieniały si ę w błękitnozielony lód.
Zaczarowany pałac! Trzeba spróbowa ć dosta ć; si ę do wn ętrza, przecie ż musi tu by ć jakie ś wej ście! W
ś rodku na pewno jest mnóstwo dziwnych korytarzy i przej ść – koniecznie trzeba dosta ć si ę do ś rodka. Pałac
lodowy wygl ądał tak fantastycznie, ż e Unn zapomniała o wszystkim. Pragn ęła jedynie wej ść do ś rodka.
A jednak dosta ć si ę do ń nie było łatwo. Wiele szczelin wygl ąda ło na otwory, lecz tylko pozornie, Unn
jednak nie ust ę powa ła, a ż w ko ńcu znalazła szczelin ę ociekaj ąc ą wod ą, ale do ść szerok ą, by si ę przez ni ą
wcisn ąć .
Do pierwszej komnaty Unn weszła z bij ącym sercem.
W tej zielonej sali tylko gdzieniegdzie dochodziły blade promienie ś wiatła. Była pusta, wypełniało j ą
jedynie dokuczliwe zimno. W tym pomieszczeniu było co ś złowrogiego.
– Hop, hop! – zawołała Unn beztrosko.
Wzywała kogo ś? To pusta przestrze ń tak na ni ą wpłyn ęła. Musiała woła ć . Nie wiedziała dlaczego, cho ć
wiedziała, ż e nie ma nikogo.
Natychmiast jednak usłyszała odpowied ź. "Hop!" – zawołała pusta komnata.
Jak ż e si ę wzdrygn ęła!
Mo żna by przypuszcza ć, ż e w tej komnacie panuje ś miertelna cisza, a przecie ż dochodził tu huk
wodospadu. Jego szum przenikał warstwy lodu. Odgłos dzikich igraszek wody, która wal ąc o głazy podło ża
zamieniała si ę w białą pian ę, tutaj dochodził jako cichy, gro źny pomruk.
Unn chwil ę stała nieruchomo, czekała, a ż opu ści j ą l ęk. Nie wiedziała, kogo wzywa ani co jej
odpowiedziano. To nie mogło by ć zwykłe echo.
Mo że ta komnata nie jest taka du ża? Wydawała si ę jednak rozległa. Unn wolała nie próbowa ć, czy
otrzyma powtórn ą odpowied ź, zacz ęła si ę natomiast rozgl ąda ć za przej ściem, za otworem prowadz ącym
głębiej. O wydostaniu si ę na ś wiatło dzienne nawet nie pomy ślała.
Ledwo si ę rozejrzała, dostrzegła przej ście: spory otwór mi ędzy polerowanymi kolumnami lodowymi.
Z kolei weszła do sali nie przypominaj ącej ż adnego wn ętrza, cho ć było to zamkni ęte pomieszczenie,
przekonała si ę o tym wołaj ąc półgłosem: "Hop, hop!" – uzyskała bowiem troch ę l ękliw ą odpowied ź: "Hop!"
Wiedziała, ż e w pałacach bywaj ą takie pomieszczenia jak to, teraz urzeczona, oczarowana, odeszła daleko
od rzeczywisto ści. W tym momencie my śla ła jedynie o pałacu.
Nie wołała Siss! W komnacie wypełnionej półmrokiem woła ła po prostu: "Hop, hop!" Nagle zaczarowana
nie my ślała o Siss, my ślała tylko o dalszych salach zielonkawego lodowego pałacu i o tym, ż e musi wej ść
kolejno do ka żdej z nich.
– 19 –
Było tu przera źliwie zimno, Unn spróbowała, czy zdoła wychucha ć du że kłęby obłoków, niestety ś wiatło
było za słabe. Słyszała, ż e teraz wodospad huczy pod jej nogami, ale to było nieprawdopodobne. Zreszt ą w
pałacu wszystko było nieprawdopodobne. Ale Unn to wcale nie przeszkadzało.
Wła ściwie troszeczk ę zzi ęb ła, a nawet przemarzła mimo ciepłego płaszcza, który jesieni ą ciotka jej
sprawiła na zim ę. Nie marzła jednak na tyle, by zapomnie ć o zainteresowaniu nast ępn ą komnat ą, a ż e
istniała i mo żna j ą znale źć , to było tak pewne jak to, ż e ona nazywa si ę Unn.
Jak zwykle w niewielkich pomieszczeniach przej ście znajdowało si ę na przeciwległym kra ńcu. Zielony,
suchy lód, szpara, któr ą woda dawno ju ż przestała płyn ąć .
Na widok nast ę pnej sali dech jej zaparło.
Znalazła si ę w skamieniałym lesie. W lodowym lesie.
Woda, s ącz ąc si ę t ędy przez pewien czas, ukształtowała pnie i gałęzie lodowe, a mi ędzy wyniosłymi
drzewami rosły mniejsze. Były tu równie ż kształty trudne do okre ślenia, ale odpowiednie dla takiego miejsca,
i nale ża ło pogodzi ć si ę ze wszystkim, co tu było. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała si ę w nieznany
zaczarowany kraj.
Woda szumiała w oddali.
Komnata była widna. Sło ńce tu nie zagl ądało, bo pewno kryło si ę nadal za wzgórzem, lecz ś wiatło
dzienne s ączyło si ę w najrozmaitszy sposób przedziwnymi smugami poprzez lodowe ś ciany. Zimno tu
pot ęż nie!
Ale co znaczyło zimno, tutaj tak by ć powinno, bo tu było królestwo zimna. Unn wielkimi oczami patrzyła
na las, po czym znowu nie śmiało, badawczo rzuciła wezwanie: "Hop! hop!"
Nie otrzymała odpowiedzi.
Wzdrygn ęła si ę: nie ma odpowiedzi.
Tylko lód twardy niczym kamie ń. Wszystko takie obce. Jednak że brak odpowiedzi – to nie jest w
porz ądku. Wobec czego ś takiego człowiek si ę wzdryga i przeczuwa niebezpiecze ństwo.
Las był nieprzyjazny. Komnata, cho ć wspaniała ponad miar ę, sprawiała wra żenie nieprzyjaznej i
napawała Unn przera ż eniem. Tote ż uprzedzaj ąc mo żliwe wydarzenia, wolała rozejrze ć si ę niezwłocznie za
wyj ściem. Czy pójdzie naprzód, czy si ę cofnie, o tym teraz nie my śla ła, straciła bowiem orientacj ę.
Znalazła szczelin ę, przez któr ą mogła si ę przecisn ąć. Zupełnie, jakby przej ścia otwierały si ę przed ni ą
wsz ędzie, gdziekolwiek skieruje kroki. Prze ślizn ęła si ę i ujrzała nowy rodzaj o świetlenia, ale to znała z
codziennego ż ycia: zwykłe ś wiatło dzienne.
Unn pospiesznie rozejrzała si ę dokoła, troch ę zawiedziona, wszak tu nad głow ą miała zwyczajne niebo!
Ż adnego kryształowego sklepienia, tylko wysoko w górze zimno–niebieskie zimowe niebo. Była w okr ągłej
komnacie o gładkich lodowych ś cianach. Woda docierała tutaj kiedy ś, lecz pó źniej odpłyn ęła gdzie indziej.
Unn nie ś miała tu woła ć: "Hop, hop!" Lodowy las nie pozwalał woła ć, natomiast przy dziennym ś wietle
mogłaby wydycha ć chmurki. Ale skoro o tym pomy ślała, poczuła, ż e robi si ę jej coraz zimniej. Rozgrzała si ę
biegn ą c, ale ten zapas ciepła dawno si ę wyczerpał, teraz reszta wewn ętrznego ciepła zamieniała si ę przy
wydechu w drobne obłoczki. Unn obserwowała, jak unosz ą si ę ku górze g ęstymi, pojedynczymi kłę buszkami.
Ju ż zamierzała pój ść dalej, kiedy zatrzymała si ę gwałtownie.
Słycha ć wołanie: "Hop, hop!"
Z tamtej strony!
Obróciła si ę wkoło. Nie wida ć nikogo.
Ale przecie ż to nie było złudzenie.
Je żeli przybysz nie woła, to zapewne sama komnata si ę odzywa. Unn nie była pewna, czy ma si ę z
czego cieszy ć, ale odpowiedziała jak szept cichym: "Hop, hop!"
W ka żdym razie to jej dobrze zrobiło, post ąpiła, jak nale ża ło, nabrała zatem odwagi, rozejrzała si ę za
nowym przej ściem chc ąc jak najpr ędzej pój ść dalej.
Tutaj dochodził silny i głęboki grzmot spadaj ącej wody; wodospadu nie wida ć, ale jest blisko. Trzeba i ść
dalej.
Unn dr ża ła teraz z zimna, ale nie zdawała sobie z tego sprawy, gdy ż była zbyt podniecona. Jest
szczelina! Wystarczyło, ż e potrzebowała przej ścia, a natychmiast si ę znajdowało.
Pr ę dko, dalej!
Tego tak że nie oczekiwała: znalazła si ę bowiem w komnacie, jak mo żna było s ądzi ć, sk ąpanej we łzach.
W chwili kiedy tam wchodziła, kropla wody kapn ęła jej na szyj ę. Otwór, przez który si ę przeciskała, był
tak niski, ż e musiała si ę pochyli ć.
– 20 –
Płacz ąca komnata. Przez szklane ś ciany s ączy ło si ę nikłe ś wiatło, całe pomieszczenie, niby łzami,
płakało kroplami wody skapuj ącymi w półmroku. Tutaj woda niczego nie zbudowała, krople opadały ze
sklepienia z cichym pla śni ęciem, a ka żda z nich tworzyła własne jeziorko łez. Wszystko to razem wygl ądało
ż a ło ś nie.
Woda kapała na płaszczyk i zimow ą czapeczk ę Unn. Nie wyrz ądzała jej krzywdy, niemniej jednak serce
ci ąż y ło Unn jak kamie ń. Płacze. Dlaczego płacze?
Trzeba przesta ć !
Nie przestaje. Wr ęcz przeciwnie, płacz jakby si ę nasilał. Woda pojawiała si ę w coraz to wi ększych
ilo ściach, krople padały coraz g ęś ciej, płacz był coraz uporczywszy.
Zacz ęło ju ż ciekn ąć po ś cianach. Zupełnie, jakby serce miało p ękn ąć .
Unn dobrze wiedziała, ż e to jest woda, niemniej jednak patrzyła na komnat ę zalan ą łzami. Człowiek
czuje si ę tutaj coraz bardziej oci ęża ły, w takim pomieszczeniu jak to, nie sposób kogo ś zawoła ć ani nas nikt
nie wezwie. O szumie wody nawet si ę nie my śli.
Krople zamarzały na płaszczu Unn. Do głę bi nieszcz ęś liwa chciała si ę wydosta ć . Kr ąż y ła wzdłu ż ś cian i
zanim si ę obejrzała, stan ęła przed wyj ściem albo wej ściem – co ona mogła o tym wiedzie ć?
Wyj ście cia śniejsze od tych, przez które si ę dotychczas przeciskała, zdawało si ę prowadzi ć do widnej
komnaty. Unn to dostrzegła, tote ż szale ńczo pragn ęła dosta ć si ę tam, jakby chodziło o ż ycie.
Chyba si ę nie przeci śnie przez tak w ąski otwór! Jednak że musiała si ę tam dosta ć. "Gruby płaszcz mi
przeszkadza" – pomy ślała, zrzuciła wi ęc tornister i płaszcz, zabierze je w powrotnej drodze. A w ogóle nie
bardzo si ę zastanawiała, byle przedosta ć si ę do nast ępnej komnaty.
Powiodło si ę! Unn była szczupła i gi ętka, mimo to musiała przeciska ć si ę z du żym wysiłkiem.
"Nowa komnata istne cudo" – pomy ślała. Silne zielone ś wiatło dostawało si ę do ń zarówno przez ś ciany,
jak i przez sklepienie – tote ż Unn czuła si ę podniesiona na duchu po bytno ści w jaskini płaczu.
Nagle zrozumiała, nagle ujrzała wyra źnie, ż e przecie ż to ona sama tak gwałtownie tam płakała.
Dlaczego? Nie mogła sobie tego uprzytomni ć, ale to ona zmagała si ę ze swoimi łzami.
Nie warto o tym my śle ć. Unn zatrzymała si ę, ledwo weszła do pu ściute ńkiej zielonej sali. Tu nie było ani
kropli na sklepieniu, a szum wodospadu zamarł, słowem, miejsce jak stworzone do nawoływania, je śli miało
si ę kogo wzywa ć, do dzikiego wołania o czyj ąś obecno ść , o pociech ę.
Okrzyk wyrwał si ę jej sam: "Siss!"
A kiedy ju ż zawołała, wzdrygn ęła si ę, oto odpowied ź: "Siss!" – płynie na pewno z trzech stron.
Unn stała nieruchomo, póki szum wodospadu nie pochłon ął okrzyku. Potem skierowała si ę ku
przeciwległej stronie. Id ąc my ślała o swojej matce i o Siss, i o innych –pozwoliła sobie na to przez
malusie ńk ą chwilk ę. Wołanie dokonało wyłomu. On jednak znów si ę zamkn ął.
"Dlaczego jestem tutaj?" – my śla ła Unn chodz ąc tam i z powrotem. Robiła niewiele kroków, szła
sztywno, coraz bardziej nienaturalnie. Dlaczego jestem tutaj? Szukała rozwi ązania tej zagadki. A tymczasem
st ą pała lekko, dziwnie, na wpół przytomnie.
Była ju ż blisko granicy: dotykała jej lodowata dło ń.
Poczuła wewn ętrzne parali żuj ące zimno. To dlatego ż e zostawiła gdzie ś płaszcz. Teraz mróz mo że
swobodnie przenika ć ciało.
Odczuła l ęk, podbiegła do ś ciany chc ąc wyj ść i dosta ć si ę do ciepłego płaszcza.
Któr ę dy weszła?
Ś ciana przypominała kryształow ą tafl ę, ś cis łą, gładk ą. Podbiegła do innej. Ile tu jest ś cian? Gładkie,
jednolite, gdziekolwiek Unn si ę zwraca.
Wydała najprostszy okrzyk: "Musz ę st ąd wyj ść!"
Zaraz potem znalazła otwór.
Jednak że pałac ten był niezwykły: nie wróciła do płaszcza, znalazła si ę natomiast w pomieszczeniu
dziwnie niemiłym.
Nowa komnata. Naprawd ę niewielka i pełna ociekaj ących wod ą sopli lodowych, zwisaj ących z niskiego
sklepienia, oraz innych podobnych, lecz wyrastaj ących z podło ża, ś ciany miała pozałamywane pod
najrozmaitszymi k ątami, a tak grube, ż e zielone ś wiatło zamierało. Nie zamarł tylko szum wodospadu, tu
nagle wydawał si ę ogromnie bliski, był tu ż obok albo pod stopami, niewiadomo – zupełnie, jakby ogarniał
Unn ze wszystkich stron.
Woda s ączy ła si ę po ś cianach, sala ta przypominała tamt ą, w której Unn płakała.
– 21 –
Teraz przestała płaka ć. Zimno przerwało jej płacz i wszystko zam ąciło. Ró żne my śli przebiegały jej
przez głow ę, ale były jakby zamglone, ledwo któr ąś chwytała, ju ż nast ępna zajmowała jej miejsce. Unn
pomy ślała, ż e tu kryje si ę niebezpiecze ństwo, tote ż chciała gło śno woła ć i nawet zdoła ła wyda ć okrzyk
odpowiedni dla lodowego zamku: "Hop, hop!"
Jednak że to nie było odpowiednie wezwanie. Inna my śl wyparła ju ż poprzedni ą: rzecz jasna, ż e sama
tylko słyszała swoje wołanie. Nie docierało ono na zewn ątrz, tu odpowiadał tylko nieokiełznany wodospad.
Szum jego głuszył wszystkie inne odgłosy. Zreszt ą to nie takie gro źne. Inna my śl, inny lodowaty promie ń
ś wiatła zniszczył wszystko.
"Gdyby mo żna poło ży ć si ę w tym szumie" – pomy ślała. Po prostu poło ż y ć si ę i pozwoli ć niech j ą uniesie
daleko st ąd. Tak daleko, jak sama zechce – ju ż my śl umkn ęła!
Na ziemi mokro od spadaj ących kropel. Gdzieniegdzie woda zaczynała zamarza ć. Nie sposób
pozostawa ć w tak nieodpowiednim miejscu, Unn raz jeszcze zacz ęła szuka ć przej ścia w załomach ś cian.
Komnata jednak była ostatnia, z niej nie ma przej ścia dalej.
Taka mglista my śl nawiedziła Unn. W ka żdym razie nie było st ąd wyj ścia. Tym razem cokolwiek by
zrobiła, nic nie pomo że. Znajdowało si ę tu dosy ć szczelin, ale do nik ąd nie prowadziły, jedynie w głąb lodu,
gdzie mrugało nieprzyjazne ś wiatło.
Ale przecie ż weszła tutaj?
Nie ma o czym my śle ć .
"Teraz nie chodzi o wej ście, lecz o wyj ście, a to inna sprawa" – pomy śla ła Unn zataczaj ąc si ę.
Szczelina, przez któr ą tutaj weszła, oczywi ście nie da si ę odszuka ć, skoro pragn ęła wyj ść.
Na nic si ę nie zda wołanie. Dławi je szum. Przed Unn otwierała si ę otchła ń łez, mogła w niej uton ąć , ale
si ę opanowała. To si ę stało samorzutnie na innym miejscu.
Kto ś puka w ś cian ę?
Nie! Tutaj nikt nie puka w ś ciany. Nie puka si ę w lodowe ś ciany. Unn szukała ju ż tylko suchego miejsca,
na którym mogłaby stan ąć.
W ko ńcu znalazła k ącik, gdzie nie było wody, tylko suchy lód. Tam usiadła z podkurczonymi nogami, ju ż
ich po prostu nie czuła.
Zi ąb przejmował j ą całą, cho ć silnie go nie odczuwała. Była zm ęczona, musiała chwilk ę posiedzie ć, nim
zabierze si ę powa żnie do szukania wyj ścia, aby dosta ć si ę do płaszcza, do ciotki, do Siss.
My śli Unn snuły si ę coraz bardziej niejasne. Obraz matki wyłonił si ę na chwil ę, po czym zaraz znikn ął.
Wszystko poza tym było mgłą, przez któr ą prze świtywały krótkotrwałe błyski, nie daj ące si ę przychwyci ć.
Je śli warto o czym ś pomy śle ć, wystarczy na to czasu pó źniej.
Wszystko wydawało si ę odległe, wszystko umykało. Unn była znu żona chodzeniem po pałacu i
wszystkimi jego dziwami, tote ż miała ochot ę posiedzie ć troch ę, teraz kiedy zimno mniej silnie dokuczało.
Siedziała mocno zaciskaj ąc dłonie jedn ą w drugiej. Dlaczego? Zapomniała. Przecie ż wło ży ła dwie pary
r ękawiczek.
Krople zacz ęły pada ć przed ni ą. Pocz ątkowo nie słyszała nic prócz pot ęż nego szumu wodospadu,
pó źniej zacz ęła odró żnia ć plim–plam spadaj ących kropel. Wydłu ża ły si ę na niskim sklepieniu i padały
czasem na sople, czasem w niewielkie kału że, i wydawały przy tym d źwi ęk, jednobrzmi ące, nieustanne
plim–plam, plim–plam.
A to co?
Wyprostowała si ę, nagle padło na ni ą co ś jeszcze nieznanego, Unn krzykn ęła, je żeli to potrwa, ponure i
głębokie b ędzie ź ródło jej okrzyków – krzykn ęła jednak tylko jeden raz.
Co ś jest w lodzie! Najpierw to co ś nie miało kształtu, dopiero kiedy krzykn ęła, przybrało posta ć i
błysn ęło w górze jako lodowe oko, które patrzyło na ni ą i hamowało bieg jej my śli.
Wyra źnie oko.
Kolosalnej wielko ś ci.
Patrz ąc za ś na ni ą, powi ększało si ę coraz wi ęcej, coraz wi ęcej. Było uj ęte w lodow ą ś cian ę i
przepełnione blaskiem.
Dlatego raz krzykn ęła. Natomiast kiedy patrzyła na ń teraz, nie przera ża ło jej.
My śli Unn nie były skomplikowane. Zimno parali żowało je stopniowo, po troszku. Oko w lodzie było
wielkie, nieruchome, patrzyło na Unn, ale nie napawało jej l ękiem, my śla ła po prostu: "Na co ty patrzysz? Tu
jestem." Z pod ś wiadomo ści wyłaniała si ę my śl, zwykła w takich okoliczno ściach: "Nic złego nie zrobiłam. Nie
mam powodu do obaw."
– 22 –
Unn skuliła si ę ponownie, podkurczyła nogi, rozejrzała si ę dokoła, bo oko dawało wi ęcej ś wiat ła, a wi ęc i
całe pomieszczenie wida ć było wyra źniej.
Jest tylko du że oko. Ogromne oko.
Unn czuła, ż e spogl ąda ono na ni ą z ukosa pełne blasku, tote ż podniosła głow ę chc ąc spojrze ć na ń
wprost.
"Jestem tutaj. Tu byłam cały czas. Nic złego nie zrobiłam."
Stopniowo plim–plam kropel wypełniło całą sal ę. Ka żda kropla stanowiła niejako nut ą pie śni. W dole grał
gwałtownie i nieustannie głos wodospadu, a potem w t ę melodi ę wpadał wysoki ton plim–plam! – niby
ja ś niejszy góruj ący d źwi ę k. Przypominał on co ś, o czym Unn od dawna zapomniała, a co teraz wracało
znane i koj ą ce.
Jasno ść narastała.
Oko patrzyło na ni ą i promieniowało coraz ja śniejszym blaskiem. Lecz Unn ś miało na nie spogl ądała,
niech sobie patrzy na ni ą do woli, niech j ą przenika badawczo, najdokładniej, jak umie, ona si ę tego nie bała.
Nie marzła. Nie czuła si ę dobrze, była dziwnie obezwładniona, ale nie marzła. M ętnie przypominała
sobie chwil ę, kiedy w pałacu było przera źliwie zimno, ale ju ż nie teraz. Była troch ę oci ęża ła i bezsilna,
wła ściwie miała ochot ę na małą drzemk ę, lecz oko jej tego wzbraniało.
Unn siedziała teraz zupełnie bez ruchu, oparta o ś cian ę, z uniesion ą głow ą, aby widzie ć ś wiatło w
lodzie. Z ka żd ą chwil ą stawało si ę ono bielsze, a potem wypełniło si ę ogniem. Mi ędzy Unn a okiem migotały
pr ędko spadaj ące krople, nuc ąc swoj ą jednostajn ą melodi ę.
Ogniste oko było tylko zapowiedzi ą, bo nagle całą komnat ę ogarn ęły płomienie, zalały j ą swoim
blaskiem.
Zimowe sło ńce zd ąż y ło ju ż wzej ść tak wysoko, ż e zagl ądało wprost do lodowego pałacu.
Było ono pó źne, wi ęc zimne, zachowało jednak wiele ze swej mocy. Promienie przenikały grube lodowe
mury, załamania i szczeliny, rozszczepiały si ę w przedziwne wzory i barwy, tak ż e smutna ta sala zacz ęła
ta ńczy ć . Sople zwisaj ące ze sklepienia i te, które wyrastały z podło ż a, a nawet krople wody – wszystko to
zacz ęło pl ąsa ć w morzu ś wiatła. Krople równocze śnie iskrzyły si ę i zamarzały, migotały i zamarzały, z ka żd ą
chwil ą pomniejszaj ąc sal ę – o jedn ą kropl ę. A ż w ko ńcu j ą wypełni ą.
Morze o ś lepiaj ącego blasku. Unn zatraciła wi ęź ze wszystkim, co nie jest ś wiat łem. Patrz ące na ni ą oko
spłon ęło, wszystko zamieniło si ę w ś wiatło ść . Unn leniwie pomy śla ła: "Ile tu ś wiatła!"
Ju ż prawie zasypiała, a czy nie było jej ciepło? W ka żdym razie nie było zimno.
Kształt, zarysowany w lodowej ś cianie, wiódł taniec po całej sali, blask si ę wzmagał. Wszystko to, co
powinno by ć w górze, znalaz ło si ę na dole – wszystko tu promieniowało ś wiatłem. Unn ani razu nie
pomy ślała, ż e w tym było co ś dziwnego; jest, jak by ć powinno. Chciała spa ć, była senna, bezwładna, była
gotowa.
– 23 –
MOSTY Ś NIEGIEM POKRYTE
UNN ZAGIN ĘŁ A
"Czy to był tylko dziwny sen?
Czy wczoraj wieczorem były śmy razem, ja i Unn?
Tak!"
Kiedy zamroczenie min ęło, prawda błysn ęła wyra źnie: były śmy razem. Po śród l ęku i rado ści.
Dzi ś nie pozostało nic prócz dalszej t ęsknoty za Unn. Trzeba biec czym pr ędzej do szkoły, ż eby si ę
spotka ć z Unn, dzisiaj to jest mo żliwe, zaszła bowiem zmiana.
Siss musiała chwileczk ę pole że ć i pomy śle ć o nowych wydarzeniach, które przyjd ą pó źniej. Uroczy ście
powtarzała sobie: "Jestem przyjaciółk ą Unn na wieki." Starała si ę nada ć temu mo żliwie najwy ższ ą warto ść .
Rodzice o nic nie b ęd ą pytali z samego rana. Nie wspomn ą o troch ę dziwnym wczorajszym powrocie.
Musz ą nieco poczeka ć. Jeden lub dwa dni. Potem b ęd ą pytali jakby od niechcenia. W ten sposób
najcz ęś ciej sobie radzili.
Ale nie w tej sprawie! Tu istnieje granica. Nikt nie wydob ędzie z niej ani słowa o Unn. Co ś zbyt
bolesnego wyzierało z oczu Unn, aby móc opowiada ć o tym innym.
Ranek był taki sam jak ka żdy. Siss ubrała si ę ciepło, wzi ęła tornister i poszła do szkoły.
Która z nich przyjdzie pierwsza? Droga, któr ą Unn zwykła chodzi ć, zbiegała si ę z jej własn ą dopiero
przy szkole. Dlatego nigdy si ę nie spotykały.
"Czy Unn czuje si ę dzisiaj nieswojo?" – pomy ślała Siss.
Mróz doskwierał tego dnia gorzej ni ż kiedykolwiek. W jedwabistej szaro ści poranka niebo w górze było
stalowoniebieskie. Dzisiaj nic nie straszyło na poboczach drogi, ranna szarówka była po prostu przyjemna,
otulała bezpiecznie i delikatnie. Dziwna rzecz, ż e wieczorem w tym samym miejscu człowiek traci rozum i
opanowanie.
"Co dzieje si ę z Unn?
Kiedy ś powie. Nie b ęd ę o tym my ślała. Po prostu b ęd ę z ni ą. Niech sobie da spokój z mówieniem. To
co ś złego, wol ę o tym nie wiedzie ć."
Unn nie było, kiedy Siss wpadła do ogrzanej klasy. Wiele dzieci ju ż przyszło. Kto ś zawołał wesoło:
– Serwus, Siss!
Ani słówkiem im nie napomkn ęła o wczorajszym spotkaniu. Podawane karteczki intrygowały ich, ale si ę
hamowali. Oni tak ż e czekali, co b ędzie, kiedy przyjdzie Unn. Siss nie miała w ątpliwo ści: skoro tylko Unn
stanie we drzwiach, ona podejdzie do niej w taki sposób, ż eby wszyscy wiedzieli, jak sprawy si ę maj ą. Tak
si ę cieszyła t ą my śl ą, a ż j ą mrowie przebiegało.
Czy żby Siss zupełnie si ę odmieniła? Dziewczynka z dawnej paczki spytała j ą wprost:
– 24 –
– Co ci jest, Siss?
– Nic.
Czy z jej twarzy zgadywali, ż e ich porzuci dla Unn, i to niemal z uniesieniem?
Czy maj ą a ż tak bystre oczy? Tak, pewno tak jest. Zreszt ą wkrótce ju ż nie b ędzie ż adnych tajemnic.
Wbrew wszystkiemu musiała to zrobi ć: trzyma ć z Unn i zerwa ć z klas ą .
Czy ż ona wynurzy si ę pr ędko z półmroku? Jak objawienie.
Nie wida ć jej! Wkrótce zeszli si ę ju ż wszyscy prócz Unn. Wszedł nauczyciel. Pora na lekcj ę.
Nauczyciel ju ż powiedział "dzie ń dobry".
"Czy Unn nie przyjdzie?"
Z katedry padło natychmiast stwierdzenie:
– Unn dzisiaj nie ma.
Zabrali si ę do nauki.
Unn dzisiaj nie ma. Spokojne stwierdzenie. Siss wyj ą tkowo czujna uchwyciła w głosie nauczyciela jakby
lekkie zdziwienie. Inni na pewno niczego nie słyszeli. Niedługo zabraknie tego, a potem innego. Nie powód
do robienia gwałtu. Do grubego dziennika zostanie wpisane, ż e Unn była dzisiaj nieobecna. I to wszystko.
Siss nerwowo kr ęciła si ę w ławce.
Zauwa ży ła, ż e Unn nigdy nie wagarowała. Tote ż dzisiaj musiało zaj ść co ś niezwykłego. Siss
natychmiast powi ą zała to z wczorajsz ą rozmow ą w pokoiku. Czy Unn zwyczajnie i po prostu nie chce
spotka ć si ę z ni ą dzisiaj? Czy czuje si ę a ż tak skr ępowana?
Podczas przerwy Siss usiłowała by ć naturalna. Nikt nie powiedział, ż e jest inaczej, a wi ęc powiodło jej
si ę oczywi ście. Nikt tak że nie wspomniał wagaruj ącej, chocia ż jej nie było.
Dzie ń szkolny mijał w ustalonym porz ądku. Pó źne zimowe sło ńce wyjrzało i za świeciło w okna, jak
zawsze. Siss czekała tylko, a ż sło ńce zajdzie i dzie ń si ę sko ńczy, aby móc dowiedzie ć si ę o Unn. A dzie ń si ę
dłu ż y ł .
Po południu sło ńce zasnuło si ę mgłą . Wła śnie kiedy miało zej ść ze swej skróconej drogi, przysłonił je
welon chmur. Welon, który szybko zamienił si ę w szare wełniste chmury.
Nauczyciel na katedrze wyja ś niał:
– Tak, to zapowiada odmian ę pogody na popołudnie. Czasem tak że wró ży ś nie życ ę.
Ś nieg. Pierwszy w tym roku. Krótko i w ęz łowato – ś nieg.
To słowo miało szczególne brzmienie. Cała klasa znakomicie wiedziała, jakie ono ma znaczenie. Ś nieg
to du ża cz ęść ż ycia.
Z katedry nauczyciel mówił dalej:
– A wtedy i mróz si ę załamie. – Po czym dodał: – Ale ś nieg pokryje lód.
W tej że chwili nawiedziła ich sm ętna my śl. Niczym o pogrzebie. To tak brzmiało. Jezioro po raz ostatni
l śniło jak stal i było ciemne. Od dłu ższego czasu mimo zimna ś lizgali si ę na prze ścigi. Z dniem dzisiejszym
koniec, ś nieg spadnie.
Kiedy wyszli po nast ępnej lekcji, lód ju ż zupełnie zbielał.
Na dziedzi ńcu szkolnym ziemia była jeszcze naga, ale niebo poszarzało i je śli kto ś przychylił głow ę do
tyłu, co ś niewidocznego kłu ło w twarz. Rozległa powierzchnia lodowiska była zupełnie biała. Gładka
lustrzana tafla chwytała płatki ś niegu najpierwsza.
Przedziwne, jak mo żna co ś zniszczy ć. Lód był równy, biały, martwy.
Nareszcie wypłyn ęła sprawa Unn. Wła śnie ich zawołano na nast ępn ą lekcj ę .
– Czy kto ś wie, dlaczego Unn nie przyszła dzisiaj do szkoły?
Nikt wła ściwie nie zauwa ży ł, ż e Siss zadr ża ła. Ale to od razu min ęło. Spogl ądali po sobie, nikt z uczniów
nie zdradził si ę, ż e co ś wie.
– Nie – odpowiedzieli w ko ńcu najszczersz ą prawd ę.
– Prawie cały dzie ń czekałem, ż e mo że w ko ńcu nadejdzie – powiedział nauczyciel. – To do niej
niepodobne. Ale równie dobrze mogła zachorowa ć.
Odgadli, ż e Unn była wa żniejsza od nich na co dzie ń, ż e bardziej si ę z ni ą liczono. Mo że o tym wiedzieli.
Przecie ż słyszeli jej bystre odpowiedzi. Ale trzymała si ę z dala, zawsze na uboczu. Je żeli nawet była
zamieszana w jakie ś szkolne wydarzenia, natychmiast si ę wycofywała i jak przedtem usuwała si ę na bok:
była troch ę nad ęta czy jak to okre śli ć.
– 25 –
Naiwnie spogl ą dali na nauczyciela.
Słyszeli, ż e Unn otrzymała pochwałę .
Nauczyciel rozejrzał si ę po ławkach.
– Mo że kto ś przyja źni si ę z Unn i wie, czy jest chora?
Nie opu ściła ani jednego dnia, odk ąd rozpocz ęli śmy lekcje w jesieni.
Nikt nie odpowiedział, Siss była zdenerwowana.
– Czy Unn jest a ż tak osamotniona? – spytał nauczyciel.
– Nie, nie jest!
Wszyscy zwrócili si ę w stron ę Siss. To ona si ę odezwała, a raczej krzykn ęła. Twarz jej płon ęła
rumie ńcem.
– Ty si ę odezwała ś, Siss?
– Tak ja.
– Znasz bli ż ej Unn?
– Tak.
Klasa patrzyła z pow ą tpiewaniem.
– Wobec tego mo że wiesz, co si ę z ni ą dzisiaj stało?
– Nie widziałam jej dzisiaj!
Siss wygl ądała tak dziwnie, ż e nauczyciel przej ął si ę tym bardziej, ni ż nale ża ło. Podszedł do niej.
– Powiedziała ś, ż e...
– Powiedziałam, ż e przyja źni ę si ę z Unn – wypaliła Siss zanim nauczyciel doko ńczy ł zdania.
"Teraz ju ż wiecie!" – pomy śla ła. Kole żanka siedz ąca obok miała jakby ochot ę zapyta ć: "A kiedy tam
była ś ?" Tote ż Siss dodała wyzywaj ąco:
– Byłam tam wczoraj wieczór. Ju ż wiecie!
– Moja droga Siss – rzekł nauczyciel – przecie ż nic ci nie zrobili śmy.
– Nie, ale...
– A zatem wczoraj wieczorem Unn była zdrowa.
– Tak, była.
– No dobrze. Mo że jednak w powrotnej drodze wst ąpisz do niej i dowiesz si ę, co si ę stało. Wiem, ż e ona
chodzi do szkoły inn ą drog ą ni ż ty, ale chyba mo żesz nadło ży ć ten kawałeczek?
– Tak – odparła Siss.
– Dzi ę kuj ę ci.
Klasa patrzyła ze zdziwieniem na Siss, a podczas ostatniej przerwy kto ś zapytał:
– Co ty wiesz o Unn?
– Nic nie wiem.
– Nie wierz ę. Przecie ż po tobie wida ć, ż e co ś wiesz. Nauczyciel te ż to poznał.
Byli troch ę rozdra żnieni. Nie mogli strawi ć, ż e Siss poszła do Unn tak bez ż adnych wst ępów. Zna ć te ż
po niej było, ż e wie co ś, z czym nie chce si ę zdradzi ć.
– Wida ć , ż e ty wiesz, Siss.
Patrzyła na nich bezradnie. Nagle z Unn stało si ę co ś dziwnego, o czym wiedziała tylko Siss.
Wracali do domów. Pod jednolicie zaci ągni ętym niebem. Padała drobna m żawka. Z pocz ątku Siss szła z
gromadk ą kolegów. Wiedziała, ż e my śl ą: "Co ona wie o Unn?"
Doszli do miejsca, gdzie Siss powinna skr ęci ć. Zatrzymali si ę wszyscy i stali jacy ś dziwni tego dnia. Byli
ura żeni. Siss temu zawiniła.
– Co to znaczy? – spytała ostro.
Pozwolili jej odej ść.
Spieszyła co sił w kierunku małego domku.
To prawda, ż e ta pogoda wró ży ś nieg.
– 26 –
Ś nieg bowiem zaczynał pada ć. Powietrze złagodniało pod wieczór, teraz b ędzie porz ądny ś nieg.
Prószył na zlodowaciały ś wiat. Ziemia stwardniała, zbocza st ęża ły. Kiedy Siss dochodziła do domu ciotki,
dziedziniec był cały biały.
Nie wida ć nikogo.
"Co ja wiem o Unn? Oni my śl ą, ż e co ś w tym jest. I to prawda. Ale to jest tylko dla Unn i dla mnie. No i
mo że dla Boga" – dodała na wszelki wypadek, spogl ądaj ąc w gór ę na wiruj ący ś nieg.
Wa żny krótki przystanek w drodze.
Przez zamie ć dostrzegła, ż e ciotka wyszła z domu, ledwo ona znalazła si ę na podwórku. Co to mogło
znaczy ć, do licha? Teraz zdała sobie spraw ę, ż e id ąc tutaj, z góry czuła si ę nieswojo – a tu ciotka wychodzi,
pewno stała na czatach, co to miało znaczy ć?
Siss pobiegła długimi susami w śród zadymki – ona pierwsza st ąpała po nowym kobiercu. Ciotka
drobna, samotna, sm ę tnie wygl ądała przez ś nie żn ą zawiej ę.
– Czy Unn co ś si ę stało? – wykrzykn ęła, zanim Siss stan ęła w progu.
– Co? – spytała Siss otwieraj ąc usta ze zdumienia.
Drobne niepoj ęte wspomnienie. Trzeba jeszcze raz to wszystko przemy ś le ć . Wszystko, co utkwiło w
głowie.
– Pytam, dlaczego ty przyszła ś zamiast Unn?
Pozostaje ju ż tylko da ć upust l ękowi.
– Unn jest chyba w domu?
Ciemne luki nagle rozwarły si ę szeroko. Bezradne pytania z obu stron. Bezskuteczne pospieszne
poszukiwania w domu i wozowni.
Bezradna bieganina. Telefonu na miejscu nie było, lecz znajdował si ę niedaleko, tote ż ciotka pobiegła,
aby dzwoni ć wsz ędzie dokoła.
– B ędzie ciemno, zanim cokolwiek zrobimy – zauwa ży ła ciotka biegn ąc.
Siss spieszyła do domu do rodziców. Teraz ich potrzebowała, ż eby usłysze ć od nich jakiekolwiek dobre
słowo. Ś nieg wirował, mrok ju ż zapadał.
Siss ponownie biegła t ą sam ą drog ą. Teraz kiedy spadł pierwszy ś nieg, wygl ądała ś wie żute ńko. Siss nie
spotkała ani jednego auta, nie wida ć ż adnych ś ladów. Nie my ślała o poboczach drogi, tylko o tym, by
dopa ść domu, by uprzedzi ć.
BEZSENNA NOC
Unn przepadła.
Ś ciemnia si ę.
Nie, niech si ę nie ś ciemnia!
Jednak że bezładne szale ńcze pragnienie nie potrafi powstrzyma ć mroku, który, przeciwnie, bardzo
szybko g ę stniał.
Zawiadomiono mieszka ńców wiosek poło żonych w du żym promieniu, schodzili si ę wi ęc, aby szuka ć.
Latarnie nie wystarczały, wieczór i zawieja zamieniły poszukiwania w bezradne kr ąż enie tam i z powrotem.
Ś nieg i pogłębiaj ące si ę ciemno ści dławiły odblask latarni i nawoływania Unn, Ludzie posuwali si ę szeregami
– przeciw nim stan ęła ś ciana nocy. Ale oni t ę ś cian ę rozwal ą. Nie dawali za wygran ą, rozbijali ów mur, jak
mogli. Unn przepadła.
"Gdyby ś nieg spadł wczoraj, zostałyby na nim ś lady" – powtarzali szukaj ący. Teraz zjawił si ę, aby
pogorszy ć nieszcz ęś cie.
Siss była w samym ś rodku zamieszania. Z pocz ątku nikt na ni ą nie zwracał uwagi. Biegła z zaci śni ę t ą
krtani ą. Ale zanim otrzymała zezwolenie, stoczyła w domu krótk ą walk ę.
– Ja te ż chc ę i ść , tatusiu!
– Chodzenie po nocy w tak ą niepogod ę nie jest dla dzieci – odparł ojciec, po śpiesznie gotuj ąc si ę do
wyj ś cia.
Nalegała dalej. Wobec czego oczywi ście padło pytanie:
– Jak to było wczoraj u Unn, czy zaszło co ś szczególnego?
– 27 –
– Nie – odparła Siss po prostu.
– A co ona mówiła? – matka wmieszała si ę do rozmowy. – Wygl ądała ś troch ę dziwnie po powrocie do
domu. Co ona mówiła?
– Tego nie powiem! – odparła Siss, i tu, niestety, wyrwało jej si ę co ś, czego miała gorzko ż a łowa ć.
Powiedziała za wiele. Rodzice podchwycili te słowa, zanim przebrzmiały.
– Na Boga, czy powiedziała co ś, dzi ęki czemu wiesz, dlaczego to si ę stało?
– Nie, nie, nic nie wiem!
Na szcz ęś cie zadali pytanie w tej formie, tote ż Siss mogła przeczy ć z czystym sumieniem. "Uciekłam,
kiedy Unn chciała mi powiedzie ć!"
– My śl ę , ż e lepiej niech idzie z wami – powiedziała matka. – Nie wiemy, o co chodzi. Widzisz, jak rwie
si ę do wyj ś cia.
Siss poszła. Z pocz ątku kilku szkolnych kolegów pl ąta ło si ę w ogólnym zam ęcie, ale odesłano ich do
domu. Siss trzymała si ę z boku, nie chc ąc rzuca ć si ę w oczy.
Noc szybko zapadła. Poszukiwania miały trwa ć cho ćby całą noc, w razie potrzeby. Unn nie mogła
sp ędzi ć nocy na dworze.
Gdzie szuka ć? Wsz ędzie. Innego wyj ścia nie było. Dom ciotki stanowił punkt centralny. Ciotka była
wyczerpana. Kilku m ęż czyzn przyszło do niej wła śnie po rad ę. Robili ró żne przypuszczenia.
– Wpadła do wody – poddał kto ś.
– Do wody? Nie ma innej wody prócz rzeki. Przecie ż a ż tam nie poleciała.
– A co miała do roboty gdzie indziej?
– Ja to my śl ę o drodze. Samochody gnaj ą tam i z powrotem.
Chwila przykrej ciszy przerwała pomrukiwania m ężczyzn; tam uczynni ludzie chodz ą po nocy i nic nie
widz ą. Droga. Zawsze niepewna, otwarta droga. Woleli o niej nie my śle ć .
– Dawno ju ż wsz ędzie przedzwonili – padła spieszna odpowied ź w zwi ązku z drog ą.
– Ale jest co ś innego: wodospad, ten wielki zwał lodu, co si ę tam uzbierał. Podobno w szkole mówiono o
wycieczce do niego. Czy Unn mogła pój ść tam sama i zabłądzi ć?
– I dlatego nie poszła do szkoły? – wmieszała si ę ciotka. – To nie bardzo podobne do Unn.
A co jest do niej podobne?
– Ma przyjaciółki?
– Nie ma ż adnych. Ona nie taka. Odk ąd jest u mnie, wczoraj jedna przyszła pierwszy raz.
– Ach, tak? Wła śnie wczoraj? Która to była?
– Siss. Ale dzisiaj nic mi nie miała do powiedzenia. Pytałam. A jednak było co ś, czego mi nie chciała
powiedzie ć. Jakie ś tam dziewczy ńskie sekrety pewno. Zauwa ży łam to po nich, kiedy Siss odchodziła do
domu. Ale to nic wa ż nego.
Zrozpaczona ciotka stała w ś niegu przed domem i była zupełnie niezdolna nimi pokierowa ć. Jednak że
stanowiła punkt centralny.
– Dlaczego ś nieg spadł po tym? – powiedziała. – Wła śnie zaraz po tym...
– Tak zwykle bywa – odparł kto ś zniech ęcony.
– Nie – odparła ciotka.
Tej nocy ś wieciło si ę we wszystkich domach. Ludzie kr ąż yli po drogach i na przełaj w ś wie żym ś niegu.
W zaro ślach i na polach latarnie mrugały na wpół o ślepłe w śród zadymki. Głosy nawołuj ących miały niewielki
zasi ęg. Głęboka nocna pomroka nie pozwalała im si ę rozchodzi ć. Zapewniano, ż e jutro za widna b ędzie
wi ększe prawdopodobie ństwo znalezienia Unn. Jednak że w ż aden sposób nie mo żna było czeka ć tak długo.
Siss załamała si ę w lasku. Trzymała si ę ci ągle w takiej odległo ści, by widzie ć ś wiatła i słysze ć zgiełk.
Ojciec miał z ni ą pewnego rodzaju łą czno ść , ale starała si ę pozostawa ć na uboczu. Nagle w jakiej ś chwili na
my ś l o Unn załamała si ę.
"Gdzie jest Unn!"
– Hej, tam! – zabrzmiało w pobli żu wołanie, nie zwróciła na ń uwagi, dokoła było pełno nawołuj ących.
Załamała si ę. Nie ze znu żenia, z innej biedy.
" Ż eby si ę Unn co złego nie stało..."
W tej samej chwili za sob ą usłyszała st ąpanie. Obejrzała si ę i w ś wietle latarni, któr ą niósł, zobaczyła
młodego m ęż czyzn ę. Dojrzała jego twarz promieniej ąc ą rado ści ą i ciepłem na jej widok:
– 28 –
– Hej, tam!
Skuliła si ę słysz ąc ten okrzyk. Ale on ju ż był obok.
– To ty! – powiedział. – Co ty sobie my ślisz? Teraz ju ż mi nie umkniesz!
Dwoje silnych ramion opasało j ą i dusiło z nieposkromionej rado ści.
– Wiedziałem, ż e ci ę znajd ę, byłem pewien!
Siss zrozumiała.
– Ale ż to nie ja!
Roze śmiał si ę.
– Nie wmówisz mi tego. A zreszt ą, uwa żam, ż e za du żo sobie pozwalasz...
– Kiedy mówi ę, ż e to nie ja! Ja tak że szukam i wypatruj ę Unn.
– Ty nie jeste ś Unn? – spytał nieznajomy pochmurniej ąc.
W głosie jego brzmiał zawód, lecz musiała odpowiedzie ć:
– Nie, ja jestem Siss.
Silne ramiona pu ściły j ą tak gwałtownie, ż e zatoczyła si ę i uderzyła o pie ń. Chłopak powiedział ze
zło ści ą:
– Przestałaby ś si ę włóczy ć tutaj! Ka żdy mo że pomy śle ć, ż e to ty.
– Ja musz ę tu by ć. Ja j ą znam. Znam Unn.
– Ach, tak – zauwa ż ył łagodniej.
Ona nie gniewała si ę na niego.
– Uderzyła ś si ę?
– Ani troch ę.
– Ja nie chciałem... ale widziałem, ż e si ę uderzyła ś.
Odrobina rado ści w smutku.
– Ale skoro jeste ś dziewczynk ą podobn ą do tej, któr ą usiłujemy znale źć , nie powinna ś tu chodzi ć i
zwodzi ć w ten sposób ludzi. Nie dla zabawy jeste śmy tutaj. Musisz wraca ć do domu natychmiast – stwierdził
i niewiele brakowało, by si ę znowu nasro ży ł.
Siss buntowała si ę. Nie wolno odzywa ć si ę do niej jak do natr ętnego dzieciaka, którego chce si ę
odp ę dzi ć. Tote ż bez zastanowienia powiedziała:
– Tylko ja jedna znam Unn. Sp ędziły śmy razem wczorajszy wieczór.
Czy to go uderzyło? Nie. Pytał bezładnie i jakby niech ętnie:
– Czy wiesz co ś wobec tego?
Spojrzała na niego. Mi ędzy nimi była latarnia, tote ż wyra źnie widzieli swoje oczy. On spu ścił wzrok i
odszedł.
Siss miała po żałowa ć bezmy ślnie wypowiedzianych słów. Nastrój był pełen podniecenia. Raz dwa
została uwikłana w sie ć, któr ą sama zastawiła. Szybko jak ogie ń rozprzestrzeniła si ę wiadomo ść , ż e mała
Siss co ś wie.
Ka ż da minuta była cenna. Tote ż wkrótce silna dło ń chwyciła jej r ęk ę . Ale to nie był ów nieznajomy
chłopak z okr ąg łymi oczami, o miłym wyrazie, lecz znajomy m ężczyzna o twarzy jakby rze źbionej w
kamieniu. Teraz w nocy była st ęż a ła i przera żona, nic wi ęcej.
– Czy to ty jeste ś , Siss? Pójdziesz ze mn ą.
Siss zdr ę twiała.
– Dok ąd?
– Do domu. Nie mo żesz ugania ć tutaj. Ale jest i druga sprawa – powiedział przyprawiaj ąc Siss o
dr żenie.
R ę ka była twarda, musiała i ść z nim.
– Ojciec mi pozwolił, wy o tym nic nie wiecie – powiedziała zadziornie. – A ja nie jestem zm ęczona.
– Ale teraz chod ź. Chc ą z tob ą troch ę pogada ć.
"O, nie!" – pomy śla ła.
M ęż czyzna zwolnił chwyt, kiedy podeszli do dwóch innych, których ona znała równie ż. Pochodzili z
najbli ższej okolicy. Od razu zgadła, co to znaczy.
– 29 –
– Wiecie, gdzie jest tatu ś? – spytała, by umocni ć swoj ą pozycj ę wobec nich.
– Na pewno niedaleko st ąd. Tymczasem posłuchaj, Siss. Powiedziała ś , ż e co ś wiesz o Unn.
Powiedziała ś tak że, ż e sp ędziła ś z ni ą wczorajszy wieczór.
– Tak, to prawda. Byłam u niej w domu jaki ś czas.
– O czym Unn mówiła?
– Oooo...
– Co ty wiesz o Unn?
W ś wietle pochodni trzy pary oczu wpatrywały si ę w Siss. Byli to zwykli dobrzy s ąsiedzi. Teraz
przera ż eni i nieugi ęci jak głazy.
Siss nie odpowiedziała.
– Musisz odpowiedzie ć. To mo że przes ądzi ć o ż yciu Unn.
– Nie! – zawołała dr żą ca Siss.
– Powiedziała ś, ż e wiesz co ś o Unn, prawda?
– Ona tego nie mówiła! Nic o tym nie wspominała.
– O czym?
– Ż e chce gdzie ś i ść.
– Unn mogła powiedzie ć co ś, co nam pomo że w poszukiwaniach.
– Nie, to nie pomo że.
– Co Unn ci opowiadała?
– Nic.
– Czy nie rozumiesz, ż e to powa żna sprawa? Nie pytamy, ż eby ci ę dr ęczy ć, pytamy, ż eby znale źć Unn.
Powiedziała ś, ż e...
– Ot, tak tylko plotłam!
– Nie wierz ę. Widz ę to po tobie, ż e co ś wiesz. Co mówiła Unn?
– Nie mog ę powiedzie ć.
– Dlaczego?
– Bo to nie było tak, ona tego nie powiedziała! I nie mówiła ani słowa, ż e chce si ę gdzie ś schowa ć .
– Dobrze, dobrze, ale przecie ż...
– Dajcie mi spokój! – krzykn ęła.
Wzdrygn ęli si ę i przerwali. Okrzyk Siss brzmiał niepokoj ąco.
– Id ź wi ęc do domu, Siss. Jeste ś zupełnie wyko ńczona.
My śl ę , ż e twoja matka czeka w domu.
– Nie jestem zm ęczona. Pozwolili mi bra ć udział w poszukiwaniach. Ja musz ę tu by ć.
– Musisz?
– Tak, jestem pewna.
– Nie mamy czasu do stracenia. Szkoda, ż e nie chciała ś nic powiedzie ć. To mogło nam pomóc.
"Nie pomogłoby" – pomy ślała. Zostawili j ą i odeszli.
Czuła dziwn ą pustk ę w głowie. Do domu wiodła prosta droga, ale ona musiała by ć z nimi całą noc.
Przekradała si ę, jak poprzednio, niedaleko od ś wiateł, ale w mroku, który j ą krył. Znowu j ą zatrzymano. Inny
m ężczyzna. Nie dziwił si ę jej obecno ści, był na to zbyt przej ęty.
– Ty jeste ś Siss, musz ę ci ę o co ś zapyta ć: czy Unn chciała pój ść zobaczy ć wodospad, jak s ądzisz?
– Nie wiem.
– Czy wycieczka do pałacu była przewidziana dla całej szkoły?
– Tak, była.
– Unn nie wspominała, ż e chce tam pój ść sama? Czy chodziła sama, nie wiesz?
– Tego nie mówiła.
Te pytania nie były tak natr ętne, m ęż czyzna był bardzo ostro żny, ale wszystko ma swoje granice, Siss
niewiele ju ż mogła wytrzyma ć, tote ż rozpłakała si ę gorzko i gwałtownie po śród ś nie żnej zamieci.
– Ojoj! – zawołał m ężczyzna. – Tego naprawd ę nie chciałem.
– Czy pójdziecie tam? – wykrztusiła Siss.
– 30 –
– Musimy, to pewne. Skoro była mowa o tym w szkole. Mo że Unn obmy śliła sobie, ż e tam pójdzie, i
gdzie ś si ę zabłąka ła. B ędziemy szli wzdłu ż rzeki poczynaj ąc od jeziora.
– Tak, ale...
– Dzi ękuj ę za pomoc, Siss. Czy nie lepiej, ż eby ś poszła teraz do domu?
– Nie, chc ę i ść ze wszystkimi do rzeki!
– Och, nie. Lepiej pogadaj o tym z ojcem, zdaje mi si ę, ż e widz ę go tam.
Tak, to był jej ojciec. Podniecony i nieczuły jak tamci wszyscy.
– Chc ę z wami i ść . Powiedziałe ś, ż e mog ę.
– Teraz ju ż nie.
– Jestem tak samo silna jak wy, mog ę i ść! – powiedziała gło śno do przej ętej, zdenerwowanej gromady i
czuła, jak całe jej ciało si ę spr ęż yło.
– Na pewno ma dosy ć siły – zauwa ży ł kto ś, komu podobała si ę jej zadziorno ść i podniecenie.
Siss w tej chwili wygl ą dała tak, ż e ojciec nie ś miał jej si ę sprzeciwi ć .
– Tak, mo że i prawda, ż e wytrzymasz. Musz ę gdzie ś wst ąpi ć i zadzwoni ć do twojej matki, która czeka
na nas.
Liczna gromada ruszyła w ciemn ą noc ku rzece. I dalej, w dół, wzdłu ż jej brzegów. Rozproszyli si ę, lecz
utrzymywali ś cis ły kontakt. Ś nieg padał teraz mniej g ęsty, cho ć ci ągle muskał twarze i trudno było posuwa ć
si ę naprzód w głębokich zaspach. Siss tego nie odczuwała, była pełna ś wie żej energii.
Niemal ka ż dy miał latarni ę. Ogromna w ędruj ąca plama ś wiatła, chybotliwa i mrugaj ąca, pełzła poprzez
wzgórza i cyple w drodze do wodospadu. Dziwny to był widok i dziwnie było i ść w tej gromadzie. Siss była
pełna ś wie żej odwagi.
Z daleka, w śród nocy, jezioro wygl ądało niby biała pustynia. Lód był mocny jak skała – a wi ęc tu nic si ę
nie stało. Nie wyobra żali za ś sobie, ż e mogła przej ść na drug ą stron ę opustoszałego lodowiska.
Brn ęli wi ęc naprzód. Siss trzymała si ę w pobli żu ojca, skoro ju ż uzyskała zezwolenie.
Doszli do pocz ątku rzeki. O świetlali bie żąc ą ciemn ą wod ę, cichutko wymykaj ąc ą si ę spod lodu i dalej
płyn ąc ą bezszelestnie. M ężczy źni z przej ęciem wpatrywali si ę w czarn ą wod ę, robiła ponure wra żenie. Nie
widzieli tutaj pi ękna. Gdzie ś dalej był wodospad, niedosłyszalny w zgiełku głosów.
Potok płyn ął głęboki i cichy. Gromada rozdzieliła si ę na oba brzegi.
Ś nie życa nagle si ę wzmogła, siek ła o szkła latarni, topniała, tłumiła ś wiatło, była prawdziw ą udr ęk ą .
Jaki ś młody chłopak, zbyt nerwowy i podniecony tym wszystkim, wyszczerzył białe z ęby na dokuczliw ą
zawieruch ę i krzykn ął:
– Stójcie!
Natychmiast stan ęli. Skupili si ę, jakby kto rozpruł worek z nowinami. Chłopak wzdrygn ął si ę, poczuł si ę
niedobrze i rozejrzał si ę po śpiesznie, czy kto ś tego nie zauwa ży ł. Nie.
Dopiero kiedy ś nieg przestał kurzy ć, pociemniało i ludzie dostrzegli, jak wspaniała i cicha była ta noc.
Siss stała nad bezszelestnym strumieniem poza zr ębem lodu. Ta głębia mo że ukry ć, wessa ć i unie ść
wszystko. Lepiej nie my śle ć o tym.
Ruszyli w dół brzegami rzeki, polem i pagórkami. Teren si ę obni ża ł, rzeka odzyskała głos.
Pr ędko! Biegli na przełaj. Ale równocze śnie musieli wypatrywa ć .
Niespokojne, skacz ące szeregi ś wiatełek ta ńczy ły ponad strumieniem, mrugały w koronkowych
brzegach twardego lodu, w przerwach którego czerniała woda. Odblask latarni nie si ęgał w głąb. Pod
powierzchni ą kryła si ę nieznana to ń. Teraz ju ż słycha ć było troch ę odległy wodospad.
Nikogo nie dostrzegli na brzegach rzeki.
Wiemy o tym. Tak bywa, gdy szukamy.
Pierwszy m ężczyzna, który zszedł w dół, zawoła ł:
– Och, chod źcie!
Zaraz go ujrzeli. I Siss go zobaczyła. Ż aden z obecnych m ężczyzn nie miał czasu na przechadzk ę dla
przyjemno ści a ż do wodospadu, o którym tyle mówiono jesieni ą. Zreszt ą lodowy pałac rozrósł si ę tak
wspaniale dopiero ostatnio. Woda, wznosz ąca swoje budowle dzi ęki zimnu, nabierała stopniowo coraz
– 31 –
wi ększych zdolno ści twórczych. Ludzie, którzy wyci ągn ęli r ęce z latarniami ponad skraj wodospadu, byli
jakby przytłoczeni tym widokiem.
Siss patrzyła na nich, na pałac, na noc i ś wiatła – ta wyprawa miała jej si ę upami ętni ć na zawsze.
Gromada ludzi schodziła w dół po obu stronach wodospadu. Wpełzali mi ędzy zwały lodu, o świetlali
wszystkie napotykane szczeliny.
W migotliwym ś wietle pałac wydawał si ę dwukrotnie wi ększy. Wodospad był wysoki, a woda budowała
od dołu prawie do samego szczytu. M ężczy źni o świetlali strz ępiaste, iskrz ące si ę brzegi. Były twarde,
zwarte, ś nieg nie miał gdzie si ę sadowi ć , a ż dopiero u jego podnó ża. W górze natomiast, w załomach
mi ędzy wierzchołkami i kopułami, równie ż le żała pokrywa ś nie żna. Ś wiat ło latarni padało niedaleko od
brzegów, głębiej w ciemno ściach szarzały lodowe ś ciany. W ś rodku za ś rzeka, sama przez siebie uwi ęziona,
pomrukiwała niczym gro źne, niebezpieczne zwierz ę.
Pałac był ciemny, zgaszony, ze ś rodka nie dochodził ż aden promyk. M ężczy źni nie zobacz ą, jak
wygl ądaj ą wewn ętrzne komnaty, bo ich ś wiat ła tak daleko nie si ęgaj ą. A jednak na poszukuj ących padł urok.
Woda dudniła w pałacu, zamieniała si ę w białą pian ę u jego stóp, spieniona i rozpylona tryskała z wie ż i
zakamarków, by znowu połączy ć si ę w jeden pot ęż ny rw ący potok, który p ędził dalej. Jak daleko, któ ż to
mógł wiedzie ć w ciemno ściach o północy.
Nie wida ć nic prócz pałacu, rzeki i pot ęgi.
Siss patrzyła, czy ludzie s ą zawiedzeni. Nie, nic na to nie wskazywało. Znale źli to, czego si ę
spodziewali. Tego wła śnie wszyscy oczekiwali.
M ęż czy źni nie odchodzili.
Jak wła ściwie sprawa si ę przedstawia?
Nikt ju ż nie zwracał uwagi na Siss, pozwolili jej i ść za ojcem. Nie zadawali jej pyta ń. Po prostu chodzili i
szukali. Nikt nie mógł przedosta ć si ę w głąb lodowych ś cian dalej ni ż oni. Id ąc po dwóch stronach b ęd ą
mogli spotka ć si ę w górze nad kopułami i naradzi ć si ę przekrzykuj ąc huk wodospadu.
– Słuchajcie, tu jednak jest otwór! – kto ś zawołał.
Po śpieszyli. Mi ędzy zielonymi filarami dostrzegli prawie niewidoczn ą szczelin ę. Kilku najszczuplejszych
przecisn ęło si ę do ś rodka unosz ąc w gór ę latarnie.
Tutaj tak ż e nic. Tylko mro źne tchnienie przenikało a ż do szpiku ko ści, tu było zimniej ni ż na dworze. Na
dworze powietrze teraz złagodniało. Jedna lodowa sala, wi ęcej ich nie ma. Za ni ą z tyłu rozlegał si ę
nieustanny głuchy szum.
Wołali do siebie w tej szumi ącej sali, ż e tutaj nie ma nikogo. Raz jeszcze po świecili wokoło, znale źli
szczelin ę w ęższ ą ni ż szeroko ść dłoni, po bokach ociekaj ąc ą wod ą.
Nikogo.
Przecisn ęli si ę do pozostałych na zewn ątrz.
– Nie ma nikogo – zameldowali.
– Ach, nie...
M ęż czy źni bezradnie spogl ądali na fantastyczn ą lodow ą budowl ę wystrzelaj ąc ą w gór ę. Tej nocy byli
powa żni. Ten, który jak gdyby obj ął komend ę nad cało ści ą, powiedział:
– Pr ędko z tym nie sko ńczymy.
Nie wiedzieli, jak daleko id ą jego zamierzenia. Ka żdy z nich odczuwał tutaj co ś niepoj ętego. Siss
patrzyła na ojca. Ojciec nie wydawał najdrobniejszego polecenia, po prostu był z nimi.
Znalazł si ę jednak w gromadzie kto ś, kto niespodziewanie podszedł do Siss. Była ju ż troch ę zm ęczona,
a wła ściwie coraz bardziej znu żona, ale równocze śnie tak podniecona, ż e o tym zapominała. Przestraszona
spojrzała na m ęż czyzn ę przeczuwaj ąc, ż e b ędzie znów j ą wypytywał.
– Czy Unn mówiła o tym, ż e chce tu przyj ść?
– Nie.
Ojciec Siss podszedł i ostrym tonem o świadczył:
– Dosy ć ju ż tego! Nie trzeba wi ęcej nalega ć na Siss.
Ten, który kierował wypraw ą, równie ż zbli ży ł si ę, po czym pr ędko i stanowczo o świadczy ł pytaj ącemu:
– Siss powiedziała to, co wie.
– Ja tak że jestem tego zdania – dodał ojciec.
– Przepraszam – powiedział pytaj ący i usuwaj ąc si ę na bok dodał: – Przecie ż ostatecznie nie chciałem
zrobi ć nic złego.
– 32 –
Siss z wdzi ęczno ści ą spojrzała na dwóch silnych m ężczyzn. Kieruj ący poszukiwaniami powiedział:
– Jeszcze raz przejrzymy cało ść. Tu jest du żo czelu ści, w które mogła si ę stoczy ć, je śli tu była i
wspinała si ę.
Nikt mu si ę nie sprzeciwił. Ruszyli. Tajemniczy pałac lodowy miał kolosaln ą moc przyci ągania, oni za ś w
obecnym nastroju zdawali si ę najwła ściwszymi istotami, które mo żna schwyta ć i pojma ć w niewol ę .
Jeszcze raz przeszuka ć .
Siss stała na dole, u podnó ża lodowego pałacu, i widziała, jak nabiera on ż ycia. M ęż czy ź ni kierowali si ę
teraz ku niemu ze wszystkich stron. Ś wiatła załamywały si ę w niesymetrycznych ś cianach, w górze po śród
szczytów i poprzez całą koronkow ą konstrukcj ę. To nie był zwykły pałac, przypominał teraz gmach jarz ący
si ę ś wiatłami w uroczysty dzie ń, chocia ż o świetlenie było na zewn ątrz.
Siss całą swoj ą istot ą chłon ęła ten nocny obraz, była pokrzepiona na duchu, bo pozwolono jej wzi ąć
udział w poszukiwaniach, i do głębi wstrz ąśni ęta, poniewa ż chodziło o Unn. Troszeczk ę popłakała, tak by
nikt tego nie widział; na to nic poradzi ć nie mo żna.
W ka żdym razie uwa ża ła, ż e powinna wytrwa ć. St ąd nie wróc ą prosto do domów. Przeszukaj ą pałac i
wzdłu ż brzegów rzeki pójd ą do miejsca, gdzie znowu pochłonie j ą inne pokryte lodem jezioro. Nie b ędzie to
daleko, bo wodospad le ża ł mniej wi ęcej w połowie drogi, mi ędzy dwoma du żymi jeziorami.
M ęż czy źni szukali. Z nimi było ż ycie i ś wiat ło. Tu znajdował si ę nieznany pałac, a wygl ąda ł jak dom
ś mierci. Je śli kto ś uderzył kijem o ś cian ę, trafiał jakby w głaz. Laska po uderzeniu odskakiwała, a ż rami ę
dr ża ło. Nic si ę przed nimi nie otwierało. A mimo to uderzali.
ZANIM M ĘŻ CZY Ź NI ODESZLI
Nie odchodzili, czekali.
Nie mogli si ę wyzwoli ć.
Tajemnicza olbrzymia budowla z lodu, wznosz ąca si ę ponad nimi, posiada moc, wie że jej wystrzelaj ą
wysoko, tam gdzie ciemno ść i lodowaty podmuch. Mo żna by s ądzi ć, ż e miała tu sta ć po wieczne czasy, a
przecie ż czas jest zdumiewaj ąco krótki, pałac zawali si ę, kiedy wody rzeki zaczn ą przybiera ć .
Tej nocy pałac mocno trzyma m ężczyzn. Pozostali tu dłu żej, ni ż nale ża ło w danych okoliczno ściach.
Mo że o tym nie wiedzieli. Byli przem ęczeni, lecz nie mogił z tym sko ńczy ć. Nie mogli robi ć tego, co
chcieli, nie mogli zdecydowa ć, czy sko ńczyli, czy nie sko ńczyli. Zamkni ęty pałac ż y ł.
Oni sami wlali we ń ż ycie. Przynie śli ś wiatło i ż ycie martwemu zwałowi lodu i milcz ącym godzinom
drugiej połowy nocy. Zanim tu przyszli, wodospad beznadziejnie huczał na o ślep, kolos lodowy był tylko
czaj ąc ą si ę niem ą ś mierci ą. Nie wiedzieli, co si ę z nimi dzieje, póki nie zostali wci ągni ęci w gr ę mi ędzy tym,
co było, a tym, co nadejdzie.
Zreszt ą to jeszcze nie wszystka
Tu kryje si ę co ś tajemniczego. Ludzie dobywaj ą troski, które musz ą ich n ęka ć, i wk ładaj ą je w t ę nocn ą
gr ę ze ś wiatłem i przeczuciem ś mierci. Tak jest lepiej, ale skutkiem tego łatwiej ulegaj ą pot ęż nemu czarowi.
Rozproszyli si ę po lodowych zakamarkach, latarnie rzucaj ą poziome ś wiat ło, krzy żuj ące si ę z odblaskiem
odłamów i graniastosłupów, o świetlaj ą one odcinki, które równie szybko powtórnie zamykaj ą si ę na zawsze.
Rozpoznaj ą to tak dobrze, ż e a ż dr żą. Tu jest niebezpiecznie, ale oni tego chc ą, musz ą tu by ć. Je śli znajduje
si ę tu otwór, to tylko dlatego, ż e im si ę zwidział.
M ęż czy źni musz ą st ąd odej ść , lecz czyni ą to niech ętnie.
Tutaj, obok lodowego pałacu, ludzie sami si ę zatracaj ą. Jakby co ś nimi owładn ęło, gor ączkowo szukaj ą
wkoło siebie czego ś cennego, co znalazło si ę w nieszcz ęściu, ale oni sami s ą w to uwikłani. Ci znu żeni,
powa ż ni ludzie wydaj ą siebie na pastw ę uroku i powiadaj ą: "To tutaj!" Stoj ą u stóp lodowych murów z
napi ętymi twarzami, gotowi da ć upust trosce zawodz ąc ż a łobn ą pie śń przed zamkni ętym, niewol ącym ich
pałacem – gdyby cho ć jeden z nich miał dosy ć siln ą wol ę, aby zacz ąć , wszyscy by si ę do niego przyłą czyli.
Mała dziewczynka Siss z otwartymi ustami patrzyła na nich, wyczuwała bowiem, ż e co ś si ę tu dzieje.
Widziała, ż e byli gotowi zacz ąć. Widziała, ż e i ojciec jej był gotów. On te ż by zacz ął. A Siss marzłaby i
słuchała pie śni czekaj ąc, a ż mury si ę rozpadn ą. Tymczasem ogarniał j ą l ęk o dorosłych m ęż czyzn.
Jednak że zbrakło woli, wi ęc pie śń nie zabrzmiała. Szukali uporczywie, umieli jednak zamkn ąć własne
tajemne skrytki, umieli nad nimi panowa ć .
– 33 –
"Jeszcze raz przeszukajmy" – mówi kierownik wyprawy. Jest sam po śród wszystkich, mo że wi ęc czyni ć
rzeczy nieoczekiwane. Ludzie wiedz ą, ż e czas jest bezcenny. Mozolnie wspinaj ą si ę po gładkim lodzie i po
o śnie żonym sklepieniu, gdzie nigdy nie widziano nic podobnego. Rzeka o niewidocznym dnie wypływała
spod pałacu i płyn ęła dalej. Oni te ż musieli i ść dalej.
– Musimy i ść – powiedział przewodnik. On sam mógłby zawodzi ć ow ą pie śń rozpaczy.
GOR Ą CZKA
Unn stan ęła we drzwiach i zagl ąda.
Czy Unn nie zagin ęła?
Nie. Zagl ą da stoj ąc we drzwiach.
– Siss?
– To ja, chod ź...
Unn kiwa głow ą i wchodzi do pokoju.
– Co ci jest, Siss? – pyta zmienionym głosem. Odmieniła si ę. To wcale nie Unn, to matka.
Siss le ży w łó żku w swoim małym pokoiku, wszystko jej si ę m ąci. Widziała Unn, a to była matka. Błąka ła
si ę we mgle.
– Nie jeste ś zdrowa, Siss. Masz wysok ą gor ączk ę. Ta nocna w ędrówka po lesie była dla ciebie za
ci ężka – wyja śnia łagodnym cierpliwym tonem. – Wróciła ś do domu chora, wiesz.
– Unn?
– O ile wiem, Unn nie znaleziono. Szukaj ą nadal. A ty wróciła ś wczesnym rankiem, chora.
– Byłam z nimi całą noc!
– Oczywi ście, ale nie wytrzymała ś tego.
– Byli śmy koło wielkiego lodowca na wodospadzie i nad rzek ą, i... nie pami ętam wi ęcej...
– Nie pami ętasz, bo nie była ś całkiem przytomna, kiedy ojciec ci ę przyprowadził. W ka żdym razie szła ś
sama.
Potem przyszedł lekarz...
– Co teraz jest? Wieczór? – przerwała jej Siss.
– Tak, ju ż wieczór.
– A tatu ś , gdzie on jest?
– Z tymi, którzy szukaj ą.
"A wi ęc jednak jest silniejszy ode mnie" – pomy śla ła Siss z pewnym zadowoleniem.
– Koledzy z twojej klasy te ż dzisiaj poszli na poszukiwania – opowiadała matka. – Szkoła była
zamkni ęta.
Dziwnie to brzmi. Zamkni ęta. Szkoła była zamkni ęta. Siss le ża ła oszołomiona t ą wie ści ą.
– Zupełnie jakby stała we drzwiach. Ona nie mo że by ć daleko, jestem pewna.
– Tego nikt z nas nie wie. Ale we drzwiach na pewno nie stała. Niejedno ci si ę dzisiaj przywidziało. W
ka żdym razie cz ęsto bredziła ś .
Co to znaczy? Nagle poczuła si ę obna żona, podci ągn ęła kołdr ę.
– Co ja mówiłam? – Musiała czym ś to pokry ć, musiała nawi ąza ć do czego ś. – Unn nie umarła!
– Nie, na pewno nie umarła – odpowiedziała matka spokojnie. – Niebawem j ą znajd ą. A mo że ju ż j ą
znale źli. – Matka patrzyła na Siss łagodnie, badawczo: – A gdyby ś miała co ś do...
Siss postarała si ę usn ąć jak najpr ędzej.
Zreszt ą spała rzeczywi ście dosy ć długo.
Kiedy si ę przebudziła, miała ju ż chyba mniejsz ą gor ączk ę. Nie widziała nic poza tym, co rzeczywi ście
znajdowało si ę w pokoju. Poruszyła si ę troch ę, za pierwszym skrzypni ęciem łó żka natychmiast weszła do
niej matka.
– Teraz długo pospała ś. Ju ż pó źny wieczór. Spała ś spokojnie i mocno.
– 34 –
– Pó źny wieczór? A gdzie tatu ś?
– Nie ma go, szukaj ą.
– Nie wiadomo nic nowego?
– Nie. Nic nie znale ź li. I nikt nie potrafi wskaza ć wła ś ciwego kierunku. Ciotka jej nic nie wie. Nie wiedz ą,
gdzie si ę obróci ć, Siss.
Ju ż znowu zaczyna si ę to, co j ą mo że załama ć. Była wydana na pastw ę i bezbronna. A nie wiedziała
nic, co mogłoby komu ś pomóc.
– Ojciec tu był, kiedy spała ś. Chciał ci ę o co ś zapyta ć, ale nie ś mieli śmy przerywa ć ci snu. Powiedział,
że jest wiele do zrobienia.
Matka nie miała poj ęcia, jak blisko była teraz załamania si ę.
– Słyszysz, Siss?
Nie da si ę ponownie zasn ąć. "Co ja mówiłam, kiedy byłam nieprzytomna! Czy co ś powiedziałam?"
– Siss, spróbuj sobie przypomnie ć, o czym naprawd ę rozmawiały ście z Unn? Co ona ci mówiła?
Siss ś ciska ła w r ękach kołdr ę, czuła, ż e zbli ża si ę co ś nieznanego. Matka za ś ci ągn ęła dalej:
– To wła ś nie tatu ś chciał wiedzie ć ... tak mówił. Zreszt ą nie tylko on, wszyscy szukaj ący chc ą wiedzie ć ,
czy mo ż esz im wskaza ć desk ę ratunku.
– Nie wiem nic, ju ż mówiłam!
– Ale czy jeste ś tego pewna, Siss? W gor ączce mówiła ś wiele rzeczy, które przemawiaj ą przeciwko
tobie. Wspominała ś przedziwne sprawy.
Siss patrzyła na matk ę ze strachem.
– Lepiej, ż eby ś powiedziała. Boj ę si ę grozi ć ci teraz, ale to jest wa żne. Przecie ż wszystko to robi si ę dla
Unn.
Siss miała wra żenie, ż e owo nieznane jakby było tu ż, poczuła jego mocny u ścisk.
– Ale skoro mówiłam, ż e nie mog ę wam nic powiedzie ć, to nie mog ę tak że i teraz!
– Siss...
W tej że chwili pociemniało, a równocze śnie zrobiło si ę obco i nieprzyjemnie.
Matka podbiegła do niej. Siss krzyczała:
– Ona tego nie mówiła, nie!
Zrobiło si ę zupełnie czarno.
Matka stała przera żona i potrz ąsa ła Siss. Siss le ża ła skulona i lamentowała.
– Siss, przecie ż my ci nic nie zrobimy! Słyszysz? Siss, ja nie wiedziałam...
W NAJG ŁĘ BSZYM Ś NIEGU
Wi ęc gdzie jest Unn?
Odpowied ź zdawała si ę brzmie ć: pod ś niegiem.
Odpowied ź rzucona na o ślep i bezsensowna.
Niepoj ęty jest cały ten krótki dzie ń. Mróz zel ża ł, lecz ś nieg pada, pada. Potem nadchodzi wieczór i
wraca natarczywe pytanie:
Gdzie jest Unn?
" Śnieg!" – powtarzano we wszystkich domach i zagrodach. Zima ju ż si ę zacz ęła naprawd ę. I Unn
przepadła. Mimo poszukiwa ń nawet ś ladu jej nie znaleziono. Wokół Unn panuj ą ciemno ści tak samo jak
podczas burzy ś nie żnej.
Ludzie nie dali za wygran ą, stale poszukiwano jej w taki lub inny sposób. Nie warto jednak było kr ąż y ć
po lasach i głębokich zaspach. Czuwali i dociekali w inny sposób.
W mgnieniu oka wszyscy dowiedzieli si ę o nieznanej Unn. Gazety zamie ściły jej fotografi ę, ludzie
ogl ądali zdj ęcie Unn z ostatniego lata.
Ogromne jezioro zamieniło si ę w cich ą ś nie żn ą pusta ć, ju ż nie trzaskało, znikn ęło. Pozostał pi ękny
otwarty odpływ, gdzie woda szemrała spokojnie pomi ędzy mi ękko zaokr ąglonymi brzegami, lecz nikt tam ju ż
nie zagl ądał. Gdzie ś daleko stał równie ż niedost ępny pałac lodowy, który zatracał swoje kształty pod
narastaj ącym naporem wzmagaj ącej si ę ś nie życy.
– 35 –
Nikt si ę do ń nie cisn ął na nartach głęboko grz ęzn ących w ś niegu.
Jednak że owa noc pod lodowymi murami utkwiła w ludzkiej pami ęci, i umocniło si ę w nich przekonanie,
ż e Unn wspinaj ąc si ę tam spadła do rzeki, która j ą porwała.
Teraz tak że gruntowali rzek ę poni żej wodospadu, gdzie były doły. Noc ą oblodzone tyki do gruntowania
sterczały w zaspach ś nie ż nych. Udeptane drogi prowadziły do domu ciotki. Wszystko tam si ę skupiało,
wszystkie nici zbiegały si ę u samotnej kobiety, jedynej ostoi Unn. Wszystkie ś lepe nici krzy żowa ły si ę w
jednym punkcie u pogodnej, pozbawionej łez kobiety.
– Có ż robi ć – mówiła ciotka. – Dzi ękuj ę wam. Nie ma na to ż adnej rady.
Ostoja Unn za ż ycia.
Fotografia z ostatniego lata, twarz o pytaj ącym wejrzeniu. Unn, jedenastolatka. Zdj ęcie stało u ciotki na
stole.
Przyjmowała meldunki od tych, na których tego dnia przypadała kolej na szukanie. Tyczki zostawiali na
dworze, po czym znu żeni opowiadali o całym dniu uprzejmie słuchaj ącej ciotce. Inni zjawiali si ę w ś wietle
wej ściowej latarni nast ępnego ranka. Ś nieg padał całą noc. Zima b ędzie ci ężka i ś nie żna.
Ciotka przyjmowała meldunki równie ż od innych, od licznej gromady tych, którzy tropili ś lady ż ywej Unn.
Nic nie znajdowali.
– Ach, tak. Nie ma. Dzi ę kuj ę wam.
Musiała tak że przyjmowa ć ludzi, którzy przychodzili pyta ć j ą wprost o wszystko, co mogło rzuci ć jakie ś
ś wiatło na t ę spraw ę. Nie wiedziała o niczym, czym mogliby si ę kierowa ć. Mieli do czynienia ze starsz ą,
uprzejm ą kobiet ą. Mi ę dzy ni ą a matk ą Unn musiała by ć du ża ró żnica wieku. Ogl ądali zdj ęcie, które wszyscy
widzieli.
– To z ostatniego lata, prawda?
Ciotka kiwała głow ą. Była tym wszystkim znu żona.
Słowa "z ostatniego lata" od pierwszej chwili nadały zdj ęciu Unn co ś powabnego. Nie przypisywano im
szczególnego znaczenia, ale tak było. Nie sposób zgadn ąć, jaki wyraz przybierała jej twarz wskutek tego,
ale co ś w tym było. Z ostatniego lata. Patrzyli na ni ą i mieli jej nigdy nie zapomnie ć .
Patrzyli tak że badawczo na ciotk ę , która to wszystko musiała przetrzyma ć . Nie wydawała si ę bardzo
silna. A jednak zrozumieli, ż e jej spokój ś wiadczył o nieprawdopodobnej sile.
Musiała odpowiada ć na jedno pytanie, którego nie dało si ę omin ąć:
– Jaka była Unn?
– Lubiłam j ą bardzo.
To wszystko.
Kto słyszał te słowa z ust ciotki, wiedział, ż e lepszego ś wiadectwa da ć nie mogła. Wiele razy jednak
zdawali si ę go nie słysze ć. Chcieli przyjrze ć si ę dokładniej zdj ęciu.
– Tak si ę patrzy, jakby chciała o co ś pyta ć, prawda?
– Tak, co z tego?
Rzeczywi ście, co z tego.
– Straciła matk ę na wiosn ę. Wszystko, co miała. Chyba ma prawo pyta ć?
Za oknami pada ś nieg, by zatraci ć Unn i wszystko.
PRZYRZECZENIE
Po najgłębszym ś niegu płynie do Unn przyrzeczenie Siss:
"Przyrzekam ci, ż e nie b ęd ę my ślała o nikim i niczym prócz ciebie. Przyrzekam my śle ć o wszystkim, co
o tobie wiem. My śle ć o tobie w domu i w szkole, i w drodze do szkoły. My śle ć o tobie cały dzie ń, a nawet
wtedy kiedy obudz ę si ę w nocy."
Przyrzeczenie noc ą :
"Wydaje mi si ę, ż e jeste ś tak blisko, ż e mogłabym ci ę dotkn ąć , ale nie ś miem. Wydaje mi si ę, ż e
patrzysz na mnie teraz, kiedy tu le żę w ciemno ściach. Pami ętam wszystko i przyrzekam ci, ż e tylko o tym
– 36 –
b ęd ę my ślała jutro w szkole. Nie ma nikogo poza tob ą. I dopóki b ędziesz nieobecna, tak b ędzie ka żdego
dnia."
Uroczyste przyrzeczenie pewnego zimowego ranka:
"Mam wra żenie, ż e stoisz przy drzwiach i czekasz, kiedy wyjd ę. O czym my ślisz? Przyrzekam ci, ż e
nigdy nie zdarzy si ę ponownie to, co zdarzyło si ę wczoraj. To nie miało znaczenia! Oprócz ciebie nikt dla
mnie nie istnieje.
Nikt, nikt inny!
Musisz mi uwierzy ć, Unn, skoro ci to mówi ę ."
Odnowienie przyrzeczenia danego Unn przez Siss.
"Nie ma nikogo innego. Póki b ędziesz nieobecna, nigdy nie zapomn ę swojej obietnicy!"
NIE MO Ż NA WYKRE ŚLI Ć UNN
Dlatego te ż nie mo żna było wykre śli ć Unn z pami ęci. Co ś si ę zakradło do pokoiku Siss. W nim owo
cenne przyrzeczenie nabierało kształtu.
Po tygodniu Siss ju ż mogła wsta ć. Po tygodniu, w ci ągu którego ś nieg zacinał o szyby, a ona sp ędziła
noc ą wiele bezsennych godzin, ze ś wiadomo ści ą, ż e teraz ś nieg sypie g ęściej ni ż przedtem, aby przysypa ć
wszystko, co wi ąże si ę z Unn. Aby wymaza ć i ostatecznie przekona ć, ż e Unn znikn ęła na zawsze. Ż e
poszukiwania s ą bezcelowe.
I wtedy sprzeciw stawał si ę coraz uporczywszy i bezwzgl ędniejszy. Wtedy powstało przyrzeczenie. I
powtarzało si ę, kiedy sprawozdania poszukuj ących okazywały si ę coraz bardziej beznadziejne. Kiedy
wszystko jakby przepadło.
Unn nie przepadła. Nie mo że zgin ąć . Siss w swoim pokoiku ustaliła to bezwzgl ędnie.
Nikt teraz nie przychodził dr ęczy ć Siss pytaniami. Kto ś poło ży ł temu kres. Bała si ę pój ść do ciotki, a
musiała to zrobi ć, jak tylko wstanie, to była pierwsza i najwa żniejsza rzecz.
Je żeli oczekiwali, ż e ciotka przyjdzie wypytywa ć Siss, to na szcz ęś cie czekali daremnie. Nigdzie si ę nie
pokazywała. Natomiast skoro tylko Siss pozwol ą wsta ć, b ędzie musiała pój ść do ciotki: miała to
zapowiedziane.
Promienny obraz rozgor ą czkowanych nocy: Unn nie zgin ęła, nie umarła, stała tu w pokoju jak
poprzednim razem.
"Halo, Siss!"
Nareszcie Siss wstała. Nazajutrz miała pój ść do szkoły, a bała si ę tego. Dzisiaj za ś odwiedzi samotn ą
kobiet ę, ciotk ę. O wykr ęceniu si ę nie było mowy. Ruszyła wi ęc w drog ę.
Jasny zimowy dzionek. Matka ostro żnie pytała, czy ma pój ść razem z Siss do ciotki. Z ró żnych
wzgl ędów odwiedziny u niej mogły by ć trudne. Wygl ądało na to, ż e matka l ęka si ę wysła ć córk ę sam ą.
– Nie, nie chod ź – spiesznie powiedziała Siss.
– Dlaczego?
– Chc ę pój ść sama.
– Lepiej, ż eby matka poszła z tob ą dzisiaj, Siss – wmieszał si ę ojciec. – Pami ętasz, jak to było, kiedy
wypytywano ci ę o ró żne sprawy?
– Ona b ędzie musiała pyta ć ci ę o Unn – dodała matka.
– Nie.
– Na pewno zapyta. B ędzie wypytywała o wszystko, co słyszała ś od Unn. Zadawałaby mniej pyta ń,
gdyby ś nie była z ni ą sama.
– Ja chc ę pój ść sama – powiedziała przestraszona Siss.
– Słyszeli śmy ju ż! Rób, jak chcesz – rodzice skapitulowali.
Siss wiedziała, ż e powinna była pozwoli ć matce pój ść , wyrz ądziła rodzicom przykro ść. Oni bowiem nie
wiedzieli, ż e ona musi zosta ć sam na sam z ciotk ą.
– 37 –
Siss pr ędkim krokiem szła ku samotnemu domkowi. Dokoła drzewa uginały si ę pod ś niegiem. Obej ście
wygl ąda ło opustoszałe, jednak że ś cie żka wiod ąca do progu była odmieciona. To musiał zrobi ć jaki ś
m ężczyzna, ciotka nie poradziłaby sobie tak dobrze. A wi ęc kto ś troszczy si ę o ni ą i przychodzi od śnie ża ć jej
drogi. Mo że nie jest samotna? Siss l ękliwie weszła do domu.
Ciotka była sama.
– Ach, to ty – powiedziała, ledwo Siss otworzyła drzwi. – Dobrze, ż e przyszła ś , czy ś ju ż zdrowa?
Słyszałam, ż e zachorowała ś po tej wyprawie nad rzek ę.
– Ju ż wszystko w porz ądku. Jutro znowu id ę do szkoły.
Nagle znika wszelki l ęk. Siss czuje si ę bezpieczna i wie, ż e słusznie post ąpiła przychodz ąc tu.
– Tak, wiedziałam, ż e je śli nie przychodzisz, to dla tego ż e nie mo żesz – ci ągn ęła dalej ciotka. – Nie dla
tego ż e nie ś mia ła ś albo my śla ła ś, ż e to b ędzie przykre. Jednak że czekałam na ciebie.
Siss milczała.
Ciotka pozostawiła j ą chwil ę w spokoju, po czym przysiadła si ę bli żej.
– Mo że chciałaby ś dowiedzie ć si ę czego ś o Unn? – zapytała. – Prosz ę bardzo, pytaj.
– Co? – spytała Siss, która usiłowa ła si ę uodporni ć w oczekiwaniu na pytania.
– O co by ś chciała spyta ć przede wszystkim?
– O nic – odparła Siss.
– Czy to taka wielka tajemnica? – spytała ciotka, a Siss jej nie zrozumiała.
– Czy ż oni jej pr ędko nie odnajd ą! – wybuchn ęła Siss.
– Spodziewam si ę tego ka żdego dnia, ale...
Ciotka straciła nadziej ę? Mówiła troch ę dziwnym tonem.
– Chciałaby ś tam zajrze ć ?
– Tak.
Ciotka otworzyła drzwi pokoiku. Siss szybko rozejrzała si ę za wszystkim, co widziała poprzednio.
Lusterko, krzesło, łó żko, album na półce. Wszystko na miejscu. Oczywi ście niewiele dni upłyn ęło...
"Nie wolno tu niczego rusza ć – pomy ślała. – Ka żda rzecz musi tak pozosta ć, a ż ona wróci."
– Usi ąd ź sobie na krzesełku – powiedziała ciotka.
Siss usiadła na krze śle, jak tamtym razem. Ciotka przysiadła na kraju łó żka: troch ę to dziwne. Nagle
Siss wyrwało si ę:
– Dlaczego Unn jest taka?
– A czy Unn nie jest taka, jaka powinna by ć? – spytała ostro żnie ciotka.
Dobrze było mówi ć o Unn, jakby nadal istniała.
– Unn jest miła – zauwa żyła zaczepnie Siss.
– Tak, a czy tamtego wieczoru nie była tak że wesoła?
– Ona nie tylko była wesoła... – zacz ęła Siss i nagle urwała.
– Nie znałam Unn, zanim straciła matk ę ostatniej wiosny – opowiadała ciotka. – Widziałam j ą,
naturalnie, ale jej nie znałam. A ty, Siss, znała ś j ą jeszcze mniej. Ona nie mo że by ć ci ągle tylko wesoła,
skoro matka odumarła j ą tak wcze ś nie.
– Tak, ale to nie tylko to.
Siss zadr ża ła, kiedy wypowiedziała te słowa. Za pó źno. Zap ędziła si ę niebezpiecznie.
– Ach, tak – zauwa ży ła ciotka zupełnie oboj ętnie.
Siss szybko si ę wycofała.
– Nie, ja o niczym nie wiem, nic mi o tym nie mówiła.
Znowu znalazła si ę w tym nieszcz ęsnym kole, z którego nie mogła wyj ść . Teraz i ciotka jakby do ń
weszła. Siss było gor ąco, denerwowała si ę. To, co Unn powiedziała, przeznaczone było dla niej, dla Siss, a
nie dla miłej ciotki.
Ciotka stan ęła nad ni ą i zacz ęła opowiada ć:
– Byli tutaj i pytali, wypytywali, a ż w ko ńcu poczułam si ę wyczerpana, Siss. O wszystko, co dotyczyło
Unn. Wiem, ż e i na ciebie nalegali. Musieli, na to nie ma rady.
– 38 –
Przerwała. Siss denerwowała si ę. Wiedziała, ż e sko ńczy si ę na czym ś w tym rodzaju, skoro tu przyjdzie,
ale przyj ść musiała. Trzeba si ę wewn ętrznie uodporni ć.
– Wybacz, ż e pytam, ale wszak jestem ciotk ą Unn, a to chyba jest pewna ró żnica. Widzisz, ja tak że nic
nie wiem o Unn, prócz tego, co wszyscy wiedzieli i wiedz ą. Przez cały czas o niczym mi nie opowiadała. Czy
tamtego wieczoru Unn powiedziała ci co ś szczególnego?
– Nie!
Ciotka spojrzała na ni ą. Siss patrzyła wojowniczo. Ciotka odsun ęła si ę.
– Tak, ty oczywi ście nie wiesz nic wi ęcej. Mało prawdopodobne, aby Unn opowiedziała ci wszystko ze
szczegółami przy pierwszym spotkaniu.
– Na pewno by tego nie zrobiła – rzekła Siss, która ju ż teraz była nieosi ągalna. – Ale je żeli Unn nie
wróci? – wzdrygn ęła si ę i natychmiast po ża łowała tych słów.
– Nie powinna ś stawia ć takiego pytania, Siss.
– Nie...
Mimo to otrzymała odpowied ź.
– Mo żesz by ć pewna, ż e i ja o tym my ślałam. Je śli Unn nie wróci, sprzedam ten dom i rusz ę w swoj ą
drog ę. Nie s ądz ę , abym mogła tu pozosta ć ... chocia ż miałam Unn u siebie tylko pół roku. – Po chwili za ś
dodała: – Tak, tak, nie b ędziemy o tym mówiły. Unn mo że jeszcze sto razy wróci ć, chocia ż dot ąd si ę nie
pokazała. Tu wszystko pozostanie nietkni ęte, nie potrzebujesz si ę obawia ć.
"Sk ąd ona mogła o tym wiedzie ć?" – pomy ślała Siss.
– Musz ę wraca ć do domu – powiedziała niespokojnie.
– Lepiej id ź ju ż rzeczywi ście. Dzi ękuj ę, ż e przyszła ś .
"Ona my śli, ż e ja co ś wiem. Nie przyjd ę drugi raz."
Ciotka była tak samo spokojna, przyjazna jak zawsze.
Siss spieszyła do domu. Dobrze, ż e to ju ż odbyła.
SZKO Ł A
Siss spotkała kole żanki i kolegów na szkolnym dziedzi ńcu. Jak zwykle było jeszcze szaro.
Natychmiast obst ąpiło j ą troje lub czworo wcze śniej przybyłych dzieci, skupili si ę przy niej. Siss była
otoczona ciasnym kr ę giem.
– Ach, to ty!
– Zdrowa jeste ś ?
– Okropna była ta noc?
– A to z Unn, czy ty to rozumiesz? Ani ś ladu po niej!
Siss odpowiadała "tak" lub "nie". Przygl ądali si ę jej chwil ę, lecz nie byli natr ętni.
Nadchodziły coraz liczniejsze gromadki, Siss wkrótce stała otoczona zwartym pier ścieniem, były tu nie
tylko dziewczynki, ale i chłopcy. Wszyscy mniej lub wi ęcej w równym wieku. Siss dostrzegła w ich oczach
rado ść z porannego spotkania. To było przyjemne, ale ani na mgnienie oka nie zapomniała uroczystego
przyrzeczenia. Tu wła śnie miało by ć poddane próbie.
– My tak że tam byli śmy i szukali śmy – zapewniali j ą niektórzy z dum ą.
– Wiem o tym.
Wydarzenie z Unn wytworzyło w ostatnich dniach atmosfer ę napi ęcia i strachu, za ś Unn stanowiła punkt
centralny jak mroczny cie ń. Teraz ch ętniej o tym my śleli, cie ń jakby znikn ął, mi ędzy nimi za ś stała Siss, na
oko prawie taka sama jak zawsze. Dziwili si ę. Dostrzegła, ż e niektórzy z tych, których miała za beztroskich,
stali teraz zmartwieni, zdziwieni. Widziała to wyra źnie, ale skoro zło ż yła przyrzeczenie i miała trzyma ć si ę na
uboczu, przeto cofn ęła si ę my śl ą ku radosnym chwilom, które wspólnie prze żywali. A poniewa ż zło ży ła
przyrzeczenie, poczuła, ż e teraz dławi j ą co ś w gardle.
Napi ęcie. Nie w śród przyjaznej gromadki kole że ńskiej, lecz dla Siss nagłe, ogromne i głębokie napi ęcie.
Kto ś nie wytrzymał i zwrócił si ę z pytaniem, które ka żdy miał na ko ńcu j ęzyka:
– Co to było?
Siss poczuła wstrz ąs jak od uderzenia no żem, ale za pó źno ju ż, aby powstrzyma ć tamtego, który
ci ągn ął dalej:
– 39 –
– Mówi ą, ż e Unn powiedziała ci co ś, czego ty nie chcesz...
– Cicho b ąd ź ! – kto ś gwałtownie zawołał.
Za pó ź no. Stało si ę. W tej wła ś nie chwili, kiedy Siss nie mogła znie ść najmniejszej uwagi, raz jeszcze
przyszedł ten wstrz ąs! Bez zastanowienia skoczyła, a była zwinna i potrafiła skaka ć , a ż w nich co ś drgało,
skoczyła wi ęc teraz z dzikim okrzykiem:
– Ja dłu ż ej tego nie wytrzymam!
Z tymi słowy rzuciła si ę w zasp ę ś nie żn ą spi ętrzon ą przed nimi i wybuchn ęła płaczem.
Gromadka kolegów stała bezradnie. Nie liczyli si ę z tak ą mo żliwo ści ą. To zupełnie nie pasowało do tej
Siss, jak ą znali. Siss le ży i płacze? W ko ńcu jeden z chłopców podszedł i zacz ął koło niej wierci ć butem w
ś niegu. Reszta spogl ądała po sobie albo w niebo. Powietrze było tego dnia ci ęż kie, nieprzejrzyste i jakby
chciało straszy ć.
Chłopiec nie miał takiego zamiaru.
– Siss! – zawołał chłopiec pełen dobrych ch ęci. I delikatnie tr ąci ł j ą butem.
Spojrzała na niego. To ten?
Dawniej zawsze trzymał si ę jakby na drugim planie. Pozornie ani si ę o ni ą nie troszczył, ani z ni ą nie
trzymał.
Wstała w śród ogólnego milczenia. Szybkimi ruchami otrzepali jej plecy ze ś niegu. Wtedy na szcz ęś cie
nadszedł nauczyciel i rozpocz ął si ę zwykły dzie ń.
Kiedy usiedli na miejscach, nauczyciel przyja źnie skin ął głow ą Siss. Była pewna, ż e on nie zada jej
tamtego pytania.
– Czujesz si ę ju ż dobrze, Siss?
– Tak.
– Bardzo si ę ciesz ę.
I na tym koniec. Równocze śnie pojawiło si ę uczucie ulgi. Pomy śla ła tak że o tym, który j ą tak lekko tr ącił
butem. Teraz widziała jego kark. Była mu wdzi ęczna, pierwsze chwile okazały si ę l żejsze, ni ż przypuszczała,
o wiele łatwiejsze, ani ż eli wró ży ł przykry pocz ątek. Wszystkie sprawy wydawały si ę jakby ja śniejsze,
przejrzystsze.
Siss szybko zauwa ży ła, ż e miejsce Unn było wolne. Nikt go nie zaj ął, chocia ż przy tym ustawieniu
pulpitów było bardzo dogodne.
Do ko ńca dnia pozostawiono Siss w spokoju. Stała samotnie pod ś cian ą, a klasa godziła si ę z tym.
Troch ę si ę wstydzili dzisiejszego ranka. Zreszt ą nie było ż adnych szeptów ani rozmów o Unn i
poszukiwaniach, ju ż si ę tyle nagadali, ż e mieli tego dosy ć. Tylko ten krótki błysk po przej ściu Siss. A zreszt ą
Unn wcale nie zachowywała si ę wobec nich przyzwoicie, trzymała si ę na uboczu, siała niech ęć i nic wi ęcej.
Siss pilnie uwa żała, by sta ć pod ś cian ą tak samo, jak robiła to Unn. Kiedy zgiełk i wrzawa troch ę si ę
oddaliły, była z siebie rada. Miała wra żenie, ż e jedna z dziewcz ąt zapewniła sobie w krótkim czasie
przywództwo.
"A ja b ę d ę tutaj stała. Tak obiecałam."
Wszystko toczy si ę dalej.
Siss nie rozmy ślała nad faktem, ż e po prostu wszystko toczy si ę dalej, ale dziwnie i obco czuła si ę
stoj ąc pod ś cian ą. Pierwszego dnia, na pocz ątek, to był odpoczynek.
Dni umykały po śpiesznie jednolitym szeregiem. Jak zawsze nadeszło Bo że Narodzenie. Dla Siss jednak
było odmienne, siedziała bowiem w domu i nikogo do siebie nie zaprosiła. Rodzice pozwolili jej w tym
wypadku post ąpi ć dowolnie, bo stopniowo wszyscy zdali sobie spraw ę, ż e Siss jest napi ęta jak struna.
Tymczasem na dworze rosły zaspy.
Zaspy rosły, lecz Unn nie wracała.
Gdzie ś prowadzono poszukiwania, ale nie tutaj w zaspach. Zreszt ą ludzie z ka żdym dniem mniej o tym
my śleli. Ś nieg padał i przysypywał zarówno to, co jest na zewn ątrz, jak i wewn ątrz człowieka.
Samotna ciotka nie poszła do nikogo w ś wi ęta, ale ludzie przyszli do niej. Siss brakło odwagi.
Siss ze strachem czekała wie ści, ż e ciotka sprzedała dom i wyprowadza si ę. Zrobi to, kiedy straci
wszelk ą nadziej ę.
Ale ciotka jeszcze tu była.
Siss miała ochot ę zwróci ć si ę do swojej matki z pytaniem: Czy tak że przestała ju ż my śle ć o Unn?
– 40 –
Wygl ądało na to, ż e ludzie zapomnieli o Unn. Siss nigdy nie słyszała, by kto ś wymienił jej imi ę. Matki
swej nie pytała, ale czuła si ę osamotniona ze zbyt ci ęż kim brzemieniem smutku. Cz ęsto my ś lała o nocy przy
pałacu lodowym, m ęż czy ź ni chodzili tam podobno – kiedy na wiosn ę b ęd ą dobre trasy narciarskie, ona te ż
tam pojedzie.
W ko ńcu poszła do matki i przedło ży ła swoj ą skarg ę, ale bardziej ogólnikowo:
– Ju ż teraz nie my ślicie o Unn.
– Kto?
– Nikt nie my śli! – odparła Siss niech ętnie. Spochmurniała.
– Przecie ż tego nie mo żesz wiedzie ć, córeczko – odparła spokojnie matka. Siss milczała. – A poza tym
nikt nie znał Unn. To jest niesprawiedliwe, ale to wywiera odmienne wra żenie. Ludzie, widzisz, maj ą du żo
swoich trosk. – Po czym spojrzawszy na Siss matka dodała: – Ty natomiast masz prawo my śle ć tylko o Unn.
Siss jak gdyby otrzymała cenny dar.
DAR
"Teraz jest noc – co to?
To jest dar. Nie pojmuj ę tego.
Jest noc, a ja otrzymałam wielki dar.
Otrzymałam co ś, lecz nie wiem, co to jest. Nic nie rozumiem. Dar patrzy na mnie, gdziekolwiek pójd ę.
Dar stoi i czeka.
" Śnieg ju ż nie pada, pogoda na dworze. Kolosalne zaspy zatarły wszelkie ś lady pozostawione w pobli żu
kryjówek. Du że gwiazdy l śni ą ponad ś niegiem, a mój dar czeka na mnie na dworze, albo przychodzi i siada
obok mnie.
Wiem, ż e otrzymałam j ą w darze, ale...
Nie ma równie ż wiatru. Gdyby rozp ętał burz ę, suchy ś nieg a żby zawrzał. Wyłby i szalałby po
wzgórzach, lecz mój dar jest w domu, jest dla mnie i czeka na mnie.
Cisza w domu. Cisza nawet na najwy ższym stryszku z ciemnymi okienkami. Tam przy okienku mój dar
stoi i wygl ąda, tak s ądz ę, a przy tym czeka, a ż go rozpoznam.
Jest wsz ędzie, gdziekolwiek si ę obróc ę, i wiem, ż e to jest wielki dar. Co mam z nim uczyni ć!
Ot, brednie, ż e ja si ę bałam – na poboczach drogi nie ma nikogo. Unn najpewniej wróci, kiedy powieje
wiatr nios ący odwil ż.
Ona przyjdzie, cho ćby wiosenny wiatr tysi ąckrotnie wiał! Wiem o tym i nie chc ę my śle ć o czym innym,
otrzymałam wielki dar."
PTAK
Dziki ptak o stalowych szponach w ułamku sekundy przemkn ął uko śnym lotem mi ędzy szczytami gór.
Nie spadał jednak w dół, lecz wznosił si ę, rwał wzwy ż. Ani spoczynku nie było w jego ci ąg łym powietrznym
locie, ani nie miał stałego celu.
W dole widniał rozległy zimowy krajobraz. Pustkowie było tam, gdzie on latał. Dzielił je na cz ęści swoim
okiem. Oczy jego bowiem zdawały si ę wysyła ć niedostrzegalne szkliste strzały oraz błyskawice poprzez
zamro żone powietrze, a widziały wszystko.
On był panem w górze, dlatego nie istniało tu inne ż ycie. Rozczapierzone stalowe szpony były lodowato
zimne. A kiedy ptak fruwał, lodowy wicher zawodził mi ędzy nimi.
Ptak przecinał opustoszały bezkres liniami prostymi i spiralami i niósł ś mier ć. Je śli ż ywe stworzenie
znalazło si ę w dole mi ędzy zaro ślami lub po śród drzew, oko ciskało błyskawic ę i sko śna linia p ędziła w dół.
Potem było o jedno ż ycie mniej.
Ptak nie widział istoty sobie podobnej.
Dzie ń w dzie ń oblatywał ogromne pustacie. Miał skrzydła niezawodne i nigdy nie bywał znu żony.
– 41 –
Nie słabn ął nigdy.
Ś nie żna zawieja ogarn ęła wła śnie du że obszary. Z nieosłoni ę tych miejsc wiatr zmiótł ś nieg. Pokrywa
ś nie żna była puszysta, sypka, gdy ż nie było ani jednego dnia prawdziwie łagodnej zimy. Najpierw nawiało
kolosalnej wielko ś ci nasypy, potem przyszła pogoda i zimne sło ńce. Bystre oko ptaka patrzyło z bardzo
wysoka na te przemiany.
W gór ę nad lodowy pałac! Dzisiaj ogołocony ze ś niegu ukazał si ę w swej rzeczywistej postaci. Ptak
widział zmiany i najpierw cisn ął w dół błyskawic ę z przenikliwych oczu, a potem rzucił si ę sam. W p ędzie
wykonał nagły skr ęt, zachybotał na skrzydłach, aby zahamowa ć, i przemkn ął niemal tu ż obok lodowej
ś ciany. Po czym wzniósł si ę na zawrotne wy żyny, stał si ę male ńk ą kropeczk ą na niebie.
W nast ępnej chwili ju ż p ędził w dół. Nowy przelot obok lodowego zamku, bliziutko, o włos. Był wolnym
ptakiem, nic nie wzbraniało mu robi ć tego, na co miał ochot ę. Nic mu nie zagra ża ło, lecz ulegał pokusie, je śli
chciał.
Nie mógł oderwa ć si ę od tego miejsca. Nie mógł tak że opa ść na co ś, nie mógł spokojnie usi ąść – tylko
przecinał powietrze obok lodowej ś ciany niby małe ciemne uderzenie wichru. A w chwil ę pó źniej ju ż był
daleko na horyzoncie albo zataczał w górze spirale. Zaraz potem znowu w tym samym miejscu przemykał
obok lodowej ś ciany. Nie był ptakiem o stalowych szponach, zupełnie wolnym na wietrze, bo tutaj co ś go
wi ę ziło.
Był wi ęźniem swojej wolno ści. Nie mógł zaprzesta ć lotu. Był jak zagubiony w obliczu tego, co widział.
W ko ńcu rozerwie si ę na strz ępy i zginie uderzaj ąc o ś ciany twarde, niczym szkło, w miejscach zupełnie
nie przejrzystych. Jednak że powietrze je zniszczy. Ale on sam musiał zgin ąć.
PUSTE MIEJSCE
Lekcje i zima płyn ęły zwykłą kolej ą. Na pauzach Siss stała pod ś cian ą. Reszta klasy przywykła ju ż do
tego. Mijały tygodnie jedne do drugich podobne. Wielkie poszukiwania Unn ustały.
Siss stała pod ś cian ą zgodnie ze swym przyrzeczeniem. Klasie przewodziła inna kole żanka.
Pewnego zimowego ranka do klasy weszła nowa dziewczynka. Była w ich wieku i miała uczy ć si ę z
nimi. Rodzice jej sprowadzili si ę tutaj przed paru dniami.
Od razu zaznaczyło si ę podniecenie. Siss z lekkim wzruszeniem zauwa ży ła, ż e nie zapomnieli. Wolny
pulpit Unn natychmiast stał si ę o środkiem zainteresowania. Obca dziewczynka rozgl ądała si ę. Tymczasem
wszyscy usiedli na swoich miejscach.
Dziewczynka zauwa ż yła wolny pulpit na ś rodku klasy i zrobiła kilka kroków w jego kierunku. Po czym
nagle stan ęła i zwracaj ąc si ę do wszystkich spytała:
– Czy to miejsce jest wolne?
Wszystkie oczy skierowały si ę na Siss. Na Siss, która ostatnio zupełnie si ę odmieniła. Któr ą pragn ęli
odzyska ć. Teraz mieli sposobno ść okaza ć jej swe przywi ązanie. Siss odczuła to niby przypływ fali, która
nast ępnie, jakby rozbita, zawróciła, podczas gdy policzki jej si ę lekko zaró żowiły. Ogarn ęło j ą uczucie
chwilowej rado ści, jakiej sobie nie wyobra ża ła.
– Nie – odpowiedziała dziewczynce.
Dziewczynka wydawała si ę troch ę zdziwiona.
– Ono nigdy nie jest wolne – stwierdziła Siss, a cała klasa wyprostowała si ę natychmiast w ławkach i
wiedziona poczuciem solidarno ści, z której nawet nie zdawała sobie sprawy, nagle zapragn ęła jakby broni ć
miejsca Unn. Z niech ęci ą patrzyli teraz na niewinn ą now ą, jak gdyby si ę zupełnie skompromitowała.
Wi ęcej pulpitów nie było, tote ż dziewczynka stała, a ż przyszedł nauczyciel. Napi ęcie wzrosło.
– O, tam jest miejsce – powiedział po przywitaniu i sprawa została przes ądzona. Rozejrzał si ę po klasie,
za nim powzi ął postanowienie, jakie si ę samo narzucało.
– Mo żesz zaj ąć tamto miejsce. Jest teraz wolne.
Dziewczynka spojrzała na Siss.
Siss wstała.
– Nie jest wolne – wyb ąkała.
Nauczyciel spojrzał jej w oczy i powiedział spokojnie:
– Siss, musimy wykorzysta ć to miejsce. S ądz ę, ż e tak b ędzie lepiej.
– 42 –
– Nie!
Nauczyciel był zakłopotany. Patrzył na klas ę, widział po ich minach, ż e trzymaj ą stron ę Siss.
– W sieni stoj ą nieu żywane pulpity – powiedziała Siss, która ci ągle stała wyprostowana.
– Wiem o tym dobrze. To miejsce nale ż a ło do dziewczynki, która zgin ęła jesieni ą – tłumaczył nauczyciel
nowo przybyłej. – Na pewno czytała ś o niej w gazetach.
– Nie raz.
– Je ż eli miejsce nie pozostanie wolne, ona nigdy nie wróci! – wyrwało si ę Siss i w tej że chwili wolałaby,
aby to szalone twierdzenie nie było wygłoszone w tych ś cianach. Klasa si ę wzdrygn ęła.
– Chyba za daleko posun ęła ś si ę, Siss – zauwa ży ł nauczyciel. – W ten sposób nikt nie powinien mówi ć.
– Ale miejsce mo że zosta ć wolne?
– Podoba mi si ę, ż e taka jeste ś, Siss, ale nie posuwaj si ę za daleko. Czy nie lepiej byłoby, gdyby kto ś
tymczasem tam usiadł? To rzecz naturalna. I niczego by to nie przes ądziło, prawda?
– Owszem – powiedziała Siss, nie bardzo si ę zastanawiaj ąc w momencie podniecenia. Przestraszona
patrzyła na nauczyciela, który nie mógł zrozumie ć.
Nowa dziewczynka w dalszym ci ągu stała na ś rodku klasy i nie miała gdzie usi ąść . Wida ć było po niej
jak najlepsz ą wol ę wybrni ęcia z tej historii. Okazywano jej wyra źn ą niech ęć , której niczym nie zawiniła. Klasa
trzymała stron ę Siss z perfidnym zadowoleniem.
Nauczyciel powzi ął decyzj ę.
– Przynios ę pulpit. – Siss spojrzała na niego z wdzi ęczno ści ą . – Szkoda byłoby co ś takiego zniszczy ć –
dodał.
Wyszedł do sieni.
Cała klasa natychmiast spojrzała innym okiem na now ą dziewczynk ę, ju ż nie była wrogiem, lecz mile
widzian ą kole żank ą.
Z niewiadomego powodu spytali Siss, która teraz siedziała skulona.
– Wracasz do nas, Siss, prawda?
Potrz ą sn ęła głow ą.
Nie mogła opowiedzie ć o przyrzeczeniu ani o tym, ż e otrzymała wielki dar. W tej chwili czekała tylko na
to, aby zwróci ć si ę do tego, który wracał ci ągn ąc pulpit.
SEN O MOSTACH PRZYPRÓSZONYCH Ś NIEGIEM
Ś nieg prószy g ęsto, coraz g ęś ciej.
Puchem białym okrywa
naszych płaszczy r ękawy.
Niechaj połącz ą nas te
o śnie żone mosty.
Spowite ś niegiem mosty zi ębn ą .
Lecz biały całun nie ochłodzi
ramion, co łącz ą si ę w u ścisku
błogosławionym.
Ś
nieg prószy
na ciche mosty.
Mosty nieznane.
– 43 –
CZARNE Ż YJ Ą TKA NA Ś NIEGU
Pierwsze ostrze żenie to poruszenie wysoko w koronach drzew. Nie ma wiatru, tylko wczesnym
wieczorem lekki pr ąd płynie mi ędzy zielonkawymi czubkami nagich drzew. Noc ą za ś przemienia si ę w silny
powiew, w nocny nurt.
Tego dnia równie ż ś nieg padał bez przerwy. Wszystko l śni nowe i białe, tylko niebo jest ci ęż kie, chmury
niskie i brzydkie.
Teraz wła śnie si ę zaczyna. Kto wówczas znajdzie si ę na dworze, ten wie, o co chodzi, wi ęc szybko
zmienia tempo. Byle zd ąż y ć w por ę do domu.
Wewn ętrzny głos mówi: "Ach, jakie łagodne powietrze. Zreszt ą mówi ć nie ma potrzeby. Teraz wła śnie
si ę zaczyna."
Pr ąd nabiera mocy, coraz silniejszy p ędzi przez ś wierkowy las. Ś wierkowe igły wyci ągaj ą j ęzyczki i
zawodz ą nieznan ą pie śń nocy. Ka żdy j ęzyczek jest taki malusie ńki, ż e go nie słycha ć, wspólnie nuc ą tak
cicho, a pot ężnie, ż e mogłyby zrówna ć z ziemi ą góry, gdyby chciały. Ale powietrze jest łagodne, ś nieg si ę
lepi i le ży cichutko, nie zrywa si ę w zamieci, nie kurzy.
"Co za łagodne powietrze!" – my śli ostatni wychodz ący z lasu na otwarte pola i spotyka ów przyjemny
powiew. Mile uj ęty wita go niczym ż yczliwego wysłannika. Ju ż dosy ć długo trwało zimno, a niebawem znów
mróz b ędzie k ąsał. Natomiast na tym wietrze czuje si ę przez mgnienie oka tak, jak si ę czu ć powinien.
Wilgotny wiatr w ciemno ściach zimowych mo że sprawi ć, ż e z człowieka bije ś wiat ło ść .
Nic si ę jeszcze nie rozp ętało, ale co ś nadejdzie; wysoko ponad chmurami wi ęzi je teraz własna
zapowied ź. W tym stanie rzeczy w ędrowiec ostatecznie powraca do swego u śpionego domu. Jutro nikt nie
b ędzie wiedział, ż e przez krótk ą chwil ę tej nocy promieniował własnym ś wiatłem i był inny.
Rankiem i we dnie powietrze jest nadal bardzo łagodne. Powiew i szelest. Za widna okazuje si ę, ż e
mokry ś nieg zasłany jest malusie ńkimi czarnymi ż yj ątkami. Na ka żdym calu ś niegu, na przestrzeni
kilometrów! Ż yj ą , pełzaj ą , jakby chciały gdzie ś i ść – niedawno były chmur ą, przyniosły je wiatr oraz noc, s ą
cieniem tego, co dzieje si ę w powi ększeniu, b ęd ą pasemkiem w zaspie, kiedy spadnie ś nieg.
WIDOK W MARCU
W marcu niebo było pogodne po długim przełomie zimy. Dzie ń wstawał teraz wcze śniej, ładny, ś wie ży.
Ś nieg stwardniał, warunki narciarskie były dobre. Pora na wycieczki na nartach. Pora na wycieczk ę do
lodowego pałacu. Nadszedł ju ż koniec marca.
Pewnej soboty, przed samym rozej ściem si ę do domów, klasa umówiła si ę na narty. Umówili si ę na
niedziel ę. Wycieczka miała by ć szczególnym ś wi ę tem, bowiem Siss zgodziła si ę wzi ąć w niej udział.
Liczyli, ż e zjednali Siss. Przyszły we trzy.
– Chod ź z nami na wycieczk ę, Siss. Ten jeden raz.
Trójka, któr ą najlepiej lubiła.
– O nie – odparła Siss.
Wła śnie te trzy. Klasa wiedziała, kogo delegowa ć.
Trójka nie zamierzała kapitulowa ć po pierwszej odmowie.
– Chod ź, Siss. Nie mo żesz ci ągle zachowywa ć si ę tak, jakby ś nas w ogóle nie widziała. Nic ci nie
zrobili ś my.
Siss spotkała si ę z silnym atakiem. Ona tak że miała ochot ę i ść do lodowego pałacu, ale osobno.
Jedna z trzech, ta, która czuła si ę najsilniejsza, post ąpiła krok naprzód i powiedziała półgłosem:
– Siss, my chcemy ciebie mie ć z powrotem... Siss – dodała po chwili jeszcze ciszej, a szept ten był
niebezpieczny, kusicielski. Pozostałe dwie, które dot ąd stały w zupełnym milczeniu, powtórzyły jej imi ę, by
uczyni ć jeszcze wi ększe wra żenie.
– 44 –
Były zbyt silne. Przyrzeczenie zeszło troch ę na drugi plan. Siss odpowiedziała tym samym
uwodzicielskim tonem, jakiego u żywaj ą kusiciele i jakim odpowiada si ę kusicielom.
– No to pójd ę z wami. Ale musicie jecha ć ze mn ą do lodowego pałacu.
Trójka si ę rozpromieniła.
– Morowa jeste ś !
Kiedy Siss została sama, ogarn ęły j ą wyrzuty sumienia. Ale rodzice tak si ę ucieszyli zapowiedzi ą
wycieczki, ż e a ż jej było przykro.
Rankiem zebrała si ę cała gromadka i wyruszyła z wrzaw ą, z hałasem. Ranek był jasny, mro źny. Na
zbitym ś niegu le ża ła cienka warstwa ś wie żo nawianego puchu. Wszyscy cieszyli si ę, ż e trasa wiedzie koło
wodospadu, a nadto obecno ść Siss stwarzała jaki ś uroczysty nastrój. Ś wiadomo ść tego rozgrzewała Siss,
dodawała jej lekko ści i wdzi ęku, a narty niosły j ą równie ż lekko i wdzi ęcznie po szreni pokrytej ś wie żym
ś
niegiem.
Wszystko było, jak nale ży, a jednak nie tak, jak by ć powinno.
Obrali tak ą drog ę, ż eby dotrze ć do rzeki poni żej wodospadu. Na rzece trafiały si ę rozległe ciche głębie,
pokryte lodem, ponad którym przelewała si ę woda. Wodospad szumiał w ciszy. D ążyli ku niemu.
Wszyscy byli tu zim ą i widzieli ju ż lodowy pałac, tote ż cho ć wyłonił si ę pot ężny i przedziwny, nie
zaniemówili na jego widok. Obecnie omieciony ze ś niegu, a ż si ę iskrzył. Marcowe sło ńce od dawna do niego
trafiło i przegl ądało si ę w lodowym masywie.
Wracali my śl ą do tamtych zdarze ń, ale w rozmowie z Siss nie napomkn ęli ani słowem o tych
niebezpiecznych sprawach. Czuła to – ogarn ęło j ą równocze śnie poczucie bezpiecze ństwa i przykro ści.
Wzburzona patrzyła na miejsce, z którym m ężczy źni tamtej nocy zwi ązali j ą nierozerwalnym w ęz łem: dzisiaj
musiała tu pozosta ć i rozsta ć si ę z kolegami.
Usiłowali napatrze ć si ę pałacowi do syta, słuchali szumu wodospadu, który wkrótce jeszcze si ę nasili – i
mieli niezwłocznie ruszy ć dalej.
Tu jednak Siss si ę zatrzymała. A wi ęc stało si ę to, czego si ę l ękali. Ju ż im w głowach ś witało, ż e ona nie
jest z nimi, cho ć razem tu przybyli. Teraz czekali, co im powie.
– Słuchajcie! – zawołała. – Ja dalej nie id ę. Wła ściwie tu tylko chciałam przyj ść.
– Dlaczego? – spytał kto ś. Lecz jedna z trzech dziewcz ąt, które j ą namawiały, odezwała si ę
natychmiast:
– To sprawa Siss. Nie chce i ść dalej, nie wtr ącajmy si ę wi ęcej!
– Zawróc ę tutaj – powiedziała Siss z mina, jak ą przybierała, kiedy chciała stawi ć czoło sprzeciwom.
Skin ęli głowami i kolejno odje żd żali. Nast ępnie zbili si ę w gromadk ę na małej płaszczy źnie, chwil ę jakby
si ę naradzali, po czym ruszyli wszyscy razem.
Siss zawstydzona, nieszcz ęś liwa, zjechała na nartach z powrotem do wodospadu i lodowego pałacu.
Szum wody przyci ągał j ą niby gło ś ne wezwanie.
My ślała o m ężczyznach. Tamtej nocy stali tu jacy ś dziwni, jakby oczekiwali czego ś niespodziewanego.
Przypuszczali bowiem, ż e to mogło zdarzy ć si ę w tym miejscu. Tutaj d ąż yli w całkowitej bezradno ści.
Siss pomy śla ła: "Zupełnie nie wiem, co mam pocz ąć ." Ile ż razy ludzie my śl ą podobnie.
Zawstydzona i nieszcz ęś liwa odbiegła od kolegów w stron ę szumi ącego wodospadu i lodowego pałacu.
Przedziwnie wysoki i straszny wydaje si ę, sk ądkolwiek na niego popatrzy ć. Iskrzy si ę do czysta
ogołocony ze ś niegu, a wokół niego powstaje lodowaty powiew w mi ękkim marcowym powietrzu. Spod lodu
wypływała rzeka, czarna głębia coraz szybciej p ędz ąca w dół i unosz ąca wszystko, co mogła porwa ć.
Siss długo tam stała. Pragn ęła przyj ąć postaw ę, jak ą mieli m ężczy źni, nim zawrócili, wtedy kiedy
zdawało si ę, ż e rozpoczn ą ponur ą pie śń . Stali w chwiejnym ś wietle latarni, jakby czekali, ż e zaginiona uka że
si ę tutaj, wprost na ich oczach, i stwierdzi, ż e niczego nie znajd ą. Siss nie miała tego przekonania, nie mogła
go mie ć .
Du ży ptak przeleciał obok niej, a ż si ę wzdrygn ęła, i znikn ął natychmiast.
Nie ma czego tu szuka ć. Niczego nie znajdzie. A jednak. Ze wzgl ądu na dorosłych.
Ona tu zostanie. Odpi ęła narty i poszła po ubitym ś niegu wzdłu ż lodowej ś ciany. Pałac lodowy, jaki
zbudowała rozpryskuj ąca si ę i ś ciekaj ąca woda, był a ż nadto urzekaj ący. Teraz budowla była zwarta,
mocna. Siss chciała wej ść na szczyt, obej ść go wkoło, po prostu poby ć na tym miejscu.
– 45 –
Kiedy dostała si ę na gór ę, zobaczyła pl ątanin ę lodowych deseni. Wiatr zwiał ś nieg do czysta. Siss
ostro żnie opuszczała si ę po lodowych pochylniach w głębokie rynny, troch ę zal ękniona, czy s ą
wystarczaj ąco mocne, a równocze śnie powracała my śl: "Mo że to było tak, mo że wła śnie tak si ę stało?"
Tymczasem w sposób haniebny opu ściła przyjaciółki. Teraz znowu si ę wstydziła, bo jakby popełniła
pewnego rodzaju zdrad ę id ąc z nimi. Wobec błagalnych spojrze ń oczu i słów przyjaciółek zapomniała o
przyrzeczeniu – dla wycieczki na nartach. Nie, nie chodziło o narty, chodziło o to, ż eby by ć razem z nimi,
zreszt ą Siss stawiała opór z coraz wi ększym trudem. Stawiała opór a ż do wyczerpania.
Siss dotarła do silnego nurtu na wysokim, nierównym sklepieniu. Zsuwała si ę wzdłu ż wy żłobie ń w
zakl ęś ni ęcia coraz ni żej, a ż prawie na skraju wydostała si ę na półk ę zwrócon ą ku sło ńcu i przepa ści. Pr ąd
wody był silny, jak na to miejsce. Znalazła wkl ęśni ęcie. Lód był w nim przejrzysty, zwarty. Sło ńce padało na ń
o świetlaj ąc setki ró żnych kształtów.
W tej chwili Siss krzykn ęła. Tam była Unn! Prawie tu ż przed ni ą, widoczna poprzez lodowe mury!
Przez mgnienie oka miała wra żenie, ż e widzi Unn!
Głę boko w lodzie.
Silne marcowe sło ńce padało prosto na ni ą, tote ż wie ńczył j ą blask i ś wiat ło ść . Wida ć przeró żne l śni ące,
uko śne ż ebrowania i belki, przedziwne ró że, lodowe ró że i lodowy blask. Unn była strojna jak na najwi ększe
ś wi ęto.
Siss patrzyła na ten widok odr ętwiała do szpiku ko ści, na razie nie mogła si ę porusza ć ani zdoby ć si ę na
nic wi ęcej prócz tego jednego krzyku. Było dla niej oczywiste, ż e to jest widzenie. Dosy ć si ę nasłuchała o
ludziach, którzy miewaj ą widzenia, teraz ona do nich nale żała. Miała widzenie, zobaczyła Unn.
Przez t ę krótk ą chwil ę, kiedy ten widok wytrzymała.
Widzenie jednak nie znikn ęło, zdawało si ę tkwi ć spokojnie w lodzie, ale dla Siss to wra żenie było za
silne. Spadło na ni ą jak gwałtowny atak.
Unn w tym przywidzeniu była ogromna. Za wypukłymi lodowymi murami. O wiele wi ększa ni ż by ć
powinna. A wła ściwie tylko twarz, bo reszta była niewidoczna.
Jaskrawe promienie ś wiat ła przecinały obraz, dobywały si ę z ukrytych szczelin i załomów.
Niewypowiedzianie pi ękna dekoracja otaczała Unn. Siss nie mogła znie ść tego widoku; odzyskała władz ę
nad mi ęś niami, wobec czego wpełz ła do innego zagłębienia, my śl ąc jedynie o tym, aby si ę ukry ć. Za długo
patrzyła na tamten widok, tote ż dr ża ła na całym ciele.
Kiedy oprzytomniała, była ju ż dosy ć daleko. Pomy śla ła, ż e teraz widzenie znikn ęło. Widzenie pr ędko
znika.
To oczywi ście znaczyło, ż e Unn nie ż yje.
Tak, Unn niew ątpliwie umarła.
Siss załamała si ę, z chwil ą gdy sobie to uprzytomniła. To, o czym nie chciała my śle ć, o czym sama
przed sob ą by nie wspomniała, ale czego przez cały czas l ęka ła si ę skrycie i co ludzie na pewno wkoło
cz ęsto powtarzali, teraz nie dawało si ę omin ąć, nie było wyj ścia, nale ża ło w to uwierzy ć .
Le żą c na lodzie, usłyszała tu ż za plecami szum, poczuła silny powiew, kreska przeci ęła powietrze –
wszystko równocze śnie. Prawie tu ż nad ni ą.
Marzła. Zi ębił j ą lód, na którym le ża ła. Zacz ęła pełzn ąć po wygładzonych zagłębieniach. Trudniej było
wydosta ć si ę z powrotem. Pod ni ą w lodzie bez przerwy igrały roziskrzone szczeliny i błyski promieni.
Chwilami wygl ąda ło to niebezpiecznie. Pełzła tam, gdzie nie powinna. W ko ńcu jednak wydostała si ę.
Na szczycie było ś lisko i trudno si ę porusza ć. Rozgl ąda ła si ę teraz i w ątpiła, czy naprawd ę co ś widziała.
To była oczywista prawda.
"Pewnego dnia na wiosn ę cała ta góra si ę rozleci – pomy ślała nagle Siss. – Rozkruszy si ę i pr ąd j ą
porwie, uniesie w dół, roztrzaska na kawałeczki o skały i wszystko razem rzuci do dolnego jeziora – pałac
przestanie istnie ć ."
Siss wyobra ża ła sobie, ż e b ędzie tutaj owego dnia, zobaczy, jak to si ę stanie.
Wyobraziła sobie tak że, ż e w owej chwili stoi na szczycie lodowego zamku, ale natychmiast t ę my śl
odp ę dziła.
Nie!
Siss odnalazła narty. Zamiast je przypi ąć , usiadła na zwykłym pniu drzewnym, na przyjemnym
słonecznym stoku. Jeszcze niezupełnie si ę otrz ąsn ęła. Oszołomił j ą widok Unn strojnej w lodowe cuda.
– 46 –
Jedno było pewne: tego nigdy nikomu nie mo że powiedzie ć. Nikomu na całym ś wiecie!
Dlaczego musiała to zobaczy ć?
Czy ż by zbytnio zapomniała Unn?
Nie powie ani słowa, ani ojcu, ani matce, ani ciotce, ani nikomu.
Czy ona to widziała? Mo że zdrzemn ęła si ę chwileczk ę na górze w sło ńcu i przez moment ś ni ła?
Siedz ąc na własnych nartach i rozgl ądaj ąc si ę wkoło, łatwo było uwierzy ć w urojenie.
O nie, wcale nie tak łatwo. Dr ża ła na całym ciele.
Dr żą cymi palcami przypi ęła narty. Obejrzała si ę na lodowy pałac i pomy ślała, ż e teraz widzi go po raz
ostatni. Nie odwa ży si ę tu przyj ść jeszcze raz.
Z t ą my śl ą pomkn ęła na nartach.
Siss wróciła do domu zm ęczona i spocona szybkim biegiem. Rodzice wydali si ę zmartwieni, ż e nie
wszystko jest, jak by ć powinno.
– Ju ż wróciła ś. Czy ś chora?
– Nie, nic mi nie jest.
– Ale wiemy, ż e tamci jeszcze niepr ędko wróc ą, dzwonili śmy i pytali śmy.
– Zawróciłam od wodospadu.
– Dobrze, ale...
– Nic si ę nie stało – odpowiedziała na troch ę l ękliwe pytanie. – Czułam, ż e nie dam rady całej
wycieczce, doszłam z nimi do rzeki.
– Nie dała ś rady, ty?
– Teraz ju ż dobrze si ę czuj ę. Ale przez chwil ę my ślałam, ż e nie dam rady.
Słowa jej nie brzmiały wiarogodnie. Nie zdarzało si ę, ż eby Siss pierwsza z czego ś rezygnowała.
– Nie bardzo nas to cieszy – rzekł ojciec.
– Byli śmy dzisiaj zadowoleni s ądz ąc, ż e nareszcie si ę otrz ąsn ęła ś – powiedziała matka. –
Przypuszczali śmy, ż e znowu b ędzie jak za dawnych dni.
Przypuszczali, ż e si ę otrz ąsn ęła – powiedziała matka.
Te słowa dotkn ęły j ą do głębi i uwydatniły prawd ę, czy mo żna otrz ąsn ąć si ę z tego. Ł atwo mówi ć, ale
jak że to zrobi ć, w chwili kiedy owo widzenie ta ńczy jej przed oczami?
Zrozumiała, ż e skłamała na pró żno, oni nie dadz ą si ę wprowadzi ć w błąd. Ale obstawa ć przy swoim
mo żna w ka żdym razie. Ch ętnie by im teraz sprawiła czym ś przyjemno ść , ale w ż adnym razie kłamstwem –
a co zrobi ć wobec tego? Patrzyła na matk ę i milczała.
– Wyk ąp si ę, jeste ś cała spocona – powiedziała matka – pogada ć mo żemy i pó źniej.
– O czym mamy mówi ć pó źniej?
– Zobaczymy. Masz gor ąc ą wod ę.
Zwykła, dobrze znana rada matki, je śli wracało si ę do domu z jakiego ś szale ństwa – k ąpiel. "Zrób sobie
k ąpiel."
Siss le ża ła w gor ącej wodzie, lecz widziała przed sob ą twarz okolon ą l śni ącymi ró żami z lodu i
promieniami ś wiat ła. Miała j ą stale przed oczami. Znu żenie, a równocze śnie zadowolenie z takiej wycieczki
ostatecznie czekało w k ąciku, lecz do niej nie podchodziło. Tu bowiem wznosiły si ę lodowe ś ciany z
czterokrotnie powi ększon ą twarz ą.
Co ś ogromnego, co trzeba d źwiga ć samotnie. Co musi kry ć si ę najgłębiej, ś ród tajemnic, które nigdy nie
mog ą si ę wymkn ąć.
Co ś mówi: "Siss!"
Nie, nie, nic nie mówi.
Jednak że twarz kryła si ę tak że za przyjemn ą par ą unosz ąc ą si ę z wody.
"Siss?" – pyta co ś. Panika czatuje tu ż, tu ż, mimo k ąpieli. Czatowała cały czas powrotu do domu, teraz j ą
chwyta. Tu s ą lodowe mury, oczy...
– Mamo! – woła Siss.
– 47 –
Matka zjawia si ę natychmiast, tak szybko, jakby czekała na wezwanie. Siss jest mała. Ale nie zapomina
trzyma ć j ęzyka za z ębami w zwi ązku z tym, co si ę wydarzyło.
PRÓBA
Przyrzeczenie, czym ono jest teraz?
Co człowieka otacza? Wiatr, który wstrz ąsa. Który przyja źnie igra włosami. Ł agodny wiatr – jakby
jeszcze niedo ś wiadczony.
Unn nigdy nie przychodziła na spotkanie, jak mówiło przyrzeczenie. Ale có ż to znaczy, skoro Unn
umarła?
Od nast ępnego dnia Siss znowu trzymała si ę w szkole na uboczu i zaraz po lekcjach sama wracała do
domu. W domu zamykała si ę. Widzenie w lodowym pałacu pozostawiło po sobie tak silne wra żenie, ż e
musiała mie ć si ę na baczno ści o ka żdej porze i na ka żdym miejscu, aby nie wspomnie ć o tym wydarzeniu.
Gdyby wymkn ęło jej si ę cho ćby słowo na ten temat do kogokolwiek, ogarn ęłaby j ą panika.
Wolała zatem przesiadywa ć w swoim pokoiku i czyta ć albo wychodziła samotnie. Zbyt niebezpieczne
były oczy rodziców, gdy spocz ęły na niej: mogła bowiem powsta ć szczelina, przez któr ą wypłynie potok słów.
Rodzice spogl ądali po sobie. Siss dobrze to widziała. Ale nie mogła podej ść do nich. Czasem mówili z
całym spokojem:
– Siss, tak rzadko ciebie widujemy.
– Tak – odpowiadała.
Nic wi ęcej nie mówili, cho ć była w ich mocy. To czyniło j ą niepewn ą.
"Dlaczego zobaczyłam Unn?
Ż eby jej nie zapomnie ć?
Na pewno."
Wydawało jej si ę przecie ż, ż e o Unn zapomniano. Nikt jej nie wspominał, nie słyszała, aby kto ś wymówił
jej imi ę. Ani w domu, ani w szkole. "Jakby Unn nigdy nie istniała – my śla ła wzburzona Siss. – Tylko ja j ą
pami ętam. I ciotka, ona tak że pami ęta. A domu jeszcze nie sprzedała i nie wyjechała."
Kto jeszcze my śli o Unn?
Pytanie powracało natarczywie. Bardzo wa żn ą rzecz ą było dokonanie próby.
Siss spróbowała pewnego dnia rano w klasie przed samym rozpocz ęciem lekcji. Wszyscy byli na
miejscach prócz nauczyciela. On nie mo że by ć w to zamieszany. Poza tym Siss musiała si ę uodporni ć
wewn ętrznie, by przeprowadzi ć prób ę.
Wstała, zebrała si ę na odwag ę, po czym powiedziała tak, aby wszyscy słyszeli – brzmiało to jak
obwieszczenie:
– Unn!
Nic, tylko samo imi ę. Inaczej zrobi ć nie mogła. Oni zrozumiej ą.
W pierwszej chwili nic si ę nie stało, je ż eli na co ś liczyła. Wszyscy zwrócili ku niej twarze, gwar ustał,
zapanowała cisza.
Pewno spodziewali si ę , ż e zajdzie jeszcze co ś nieoczekiwanego. A gdy nic nie zaszło, zacz ę li patrze ć
na siebie. W dalszym ci ągu nikt nie powiedział ani słowa. Siss miała wra żenie, ż e boj ą si ę o ni ą. Bystro
rozejrzała si ę wkoło.
Czy to mur niech ęci? Nie ma ż adnego muru, po prostu s ą zakłopotani.
Siss tak że była zmartwiona. Nie powinna mie ć takich pomysłów.
W ko ńcu kto ś si ę odezwał. Nie była to ż adna z dziewcz ąt ani nikt z jej najbli ższych kolegów, lecz ten, co
j ą tr ącił butem. Zauwa ży ła ju ż, ż e ostatnio w ró żnych okoliczno ś ciach wodził prym.
To on odpowiedział szorstko:
– Nie zapomnieli ś my jej!
Jak ci ęcie no żem.
– Nie, nie zapomnieli śmy – dorzuciła jedna z dziewcz ąt – je żeli o to ci chodziło.
Siss a ż si ę gor ąco zrobiło ze wstydu. Zrozumiała, ż e odcinaj ąc si ę od nich, zeszła na złą drog ę.
– 48 –
– Nie, ja tylko... – b ą kała.
Bezładnie gmatwała to wszystko, co chciała powiedzie ć, tote ż od razu umilk ła.
– 49 –
FLETNIARZE
CIOTKA
Nie tylko Siss pami ęta ła, ale istniało co ś, o czym ludzie nie mówili. Dlaczego nie mówili? To do nich nie
podobne!
Siss od czasu do czasu wzdrygała si ę my śl ąc: "Teraz domek ciotki ju ż sprzedany. Ciotka wyjedzie."
Nazajutrz, w drodze powrotnej ze szkoły, przechodziła obok tego domku. Widziała, ż e jest nadal
zamieszkany, na podwórku było wida ć rzeczy nale żące do ciotki.
Skoro dom nie jest sprzedany, ciotka wierzy.
Pewnego dnia mijaj ąc domek Siss dała si ę przyłapa ć. Zanadto si ę zbli ży ła, tote ż ciotka j ą spostrzegła.
Stan ęła w drzwiach i przywołała j ą:
– Siss, chod ź tutaj! – Kiedy podeszła niech ętnie, zdenerwowana, ciotka oznajmiła: – Obiecałam ci ę
powiadomi ć , kiedy sprzedam dom i b ęd ę odje żd ż a ła.
– Tak, obiecała pani!
Ciotka skin ęła głow ą.
"A wi ęc sprzedany! O czym si ę dowiedziała? W tej chwili, kiedy byłam w lodowym pałacu? Głupstwo!"
Siss pragn ęła, aby ciotka dodała co ś wi ęcej, i tak si ę stało, ciotka powiedziała wprost:
– Teraz jestem pewna, ż e nie mam ju ż na co czeka ć.
– Pani wie?
– Nie wiem, a jednak wiem. Wi ęc sprzedałam dom.
I wyje ż d ż am daleko.
Siss, o dziwo, czuła si ę pewna siebie. Ciotka nie powie:
"Teraz kiedy wyje żd żam, mo żesz mi przecie ż opowiedzie ć to wszystko, czego nie chciała ś wyjawi ć
przedtem?" Tego ciotka nie powie.
– Wyje żd ża pani jutro?
– Dlaczego? Dlaczego jutro? – Ciotka obrzuciła Siss przelotnym spojrzeniem. – Ju ż o tym słyszała ś?
– Nie. Ale dzie ń w dzie ń my ślałam, ż e jutro pani wyjedzie...
– W ko ńcu dobrze odgadła ś, bo ja rzeczywi ście jutro jad ę. Na szcz ęście widziałam, jak przechodzisz
t ędy, i mogłam ci ę zawoła ć. Gdyby ś ty nie przyszła tutaj, ja udałabym si ę do ciebie wieczorem.
Siss milczała. Dziwnie si ę czuła słysz ąc, jak ciotka oznajmia, ż e ju ż wyje żd ż a. To było straszliwie
smutne. Ciotka tak że chwil ę si ę nie odzywała, w ko ńcu jakby sobie co ś przypomniała:
– Zawołałam ci ę tak że i dlatego, ż e zamierzam przej ść si ę dzisiaj wieczorem. Ostatniego wieczoru, jaki
tu sp ędzam. Chciałam spyta ć, czy nie poszłaby ś ze mn ą?
Radosny wstrz ą s.
– 50 –
– Tak. A dok ąd pani chce i ść ?
– Nigdzie. Troch ę pochodzi ć.
– Ale ja najpierw musz ę do domu, wracam prosto ze szkoły.
– Naturalnie, masz du żo czasu. Nie wyjd ę , a ż si ę zupełnie ś ciemni. A teraz wieczór nie zapada tak
wcze ś nie.
– Ju ż biegn ę!
– Mo żesz uprzedzi ć, ż e wrócimy pó źno, ale niech si ę o nas nie niepokoj ą.
Siss wracała do domu niemal w uroczystym nastroju. Miała pój ść na przechadzk ę z ciotk ą. To na pewno
nie b ędzie zwykła przechadzka.
– Wrócimy pó źno – powiedziała rodzicom Siss, gotowa do wyj ścia. – Ciotka kazała mi was uprzedzi ć.
Oboje rodzice ch ę tnie wyrazili zgod ę.
Siss doskonale wiedziała, dlaczego tak ochoczo si ę godzili. Obecnie witali rado śnie ka żde jej
najmniejsze ż yczenie. Cho ćby pragn ęła tylko przej ść si ę z kim ś wieczorem. Taki nastrój ona wytworzyła.
Id ąc do ciotki rozmy ślała o tym bez przerwy.
Ciotka nie była gotowa.
– Nic nas nie nagli – powiedziała. – Wyjdziemy, dopiero kiedy si ę ś ciemni. B ędziemy zupełne same,
innym nic do tego.
Siss była zadowolona i podniecona mimo sm ętku, jaki powoduje ka żdy wyjazd.
Ciotka krz ątała si ę koło pakowania i porz ądków. Siss w miar ę mo żno ści pomagała, cho ć wła ściwie
prawie wszystko było gotowe. Pokój był doszcz ętnie ogołocony, pusty, nieprzyjemny i o wiele wi ększy ni ż
dawniej.
Drzwi do pokoiku Unn nie były uchylone.
– Chcesz mo że zajrze ć?
– Nie.
– Tam nic ju ż nie pozostało.
– Przepraszam, jednak zajrz ę .
Zajrzała. Niczego tam ju ż nie było. Dziwne to i niepokoj ące.
Ś ciemniło si ę, nareszcie mogły wyj ść.
Blisko ść wiosny odczuwało si ę wyra źnie. Wystarczyło przest ąpi ć próg domu. Ł agodne powietrze
pachniało ju ż wiosn ą. Ś nieg co prawda pokrywał jeszcze wszystko. Niebo zasnute niskimi chmurami było
ciche, ciemne. Przy takiej pogodzie mo żna i ść powolutku. Tak by ć powinno; tote ż obie dłu ższ ą chwil ę szły
powoli, nie zamieniaj ą c słowa.
Otaczaj ący je krajobraz był słabo widoczny. Ledwo dostrzegalne domy ci ągn ęły si ę po bokach drogi.
Wida ć było w nich ś wiatła. Ciotka odbywała swój po żegnalny spacer. Jutro tu jej nie b ędzie.
Za chwil ę zacznie mówi ć.
W ten pół zimowy, pół wiosenny wieczór ś wiat zmieniał si ę w zamglon ą i niespokojn ą wizj ę, powoli
sun ąc ą przed oczami, mur prze ślizguj ący si ę po obu stronach człowieka. Bielej ący ś nieg wskazywał drog ę.
Wysokie drzewa ostrzegawczo wyci ągały ramiona. Sun ęły tak że smolisto czarne, pochylone do przodu,
niewielkie skałki, podobne do zaci śni ętych pi ęś ci wspieraj ących czoło.
Ciotka szła si ę ż egna ć. Nie szukała ludzi, z nimi niewiele miała do czynienia od czasu, kiedy tu
mieszkała. Była ż yczliw ą nieznajom ą, która nikomu nie wadzi, i sama radziła sobie ze swymi sprawami.
Kiedy jednak spadło na ni ą nieszcz ęś cie i dziecko zagin ęło, wszyscy przybiegli jej z pomoc ą. Siss wiedziała,
ż e ciotka ż egna ich teraz na swój sposób.
Dlatego długo szły w milczeniu. Ale jedna z nich si ę nie ż egnała. Siss czekała, a ż przyjdzie upragniona
chwila: ciotka przystan ęła i lekko zakłopotanym tonem powiedziała:
– Siss, prosiłam, ż eby ś ze mn ą poszła, nie tylko dla miłego towarzystwa.
– Tak wła śnie my ślałam – odparła półgłosem Siss.
Co b ędzie dalej? – A niechby ju ż raz si ę stało. Nie, lepiej nie, mimo wszystko!
Ciotka ruszyła dalej cich ą o śnie żon ą drog ą. W ko ńcu odezwała si ę w te słowa:
– 51 –
– Chocia ż ż y łam samotnie, to słyszałam niejedno od ludzi. Spotykałam ci ę i tu, i tam. I wiem, ż e ta zima
była dla ciebie dosy ć ci ęż ka i trudna.
Stan ęła, jakby chciała da ć Siss czas do namysłu.
"Nie!" – pomy ślała Siss i ju ż zaczynała gotowa ć si ę do obrony.
– Słyszałam, ż e stroniła ś od klasy, a cz ęś ciowo nawet od rodziców.
– Zło ży łam przyrzeczenie – po śpieszyła wyja śni ć Siss.
– Tak przypuszczałam, ż e chodziło o co ś w tym rodzaju, i powinnam by ć ci za to wdzi ęczna, ze wzgl ędu
na intencj ę. Nie chc ę, ż eby ś mi wi ęcej na ten temat mówiła. Nie mo żesz jednak przyrzeka ć, ż e siebie
zmarnujesz, tym bardziej ż e z czasem to si ę staje bezcelowe.
Siss milczała próbuj ąc zrozumie ć, do czego ciotka zmierza. Słuchała jej bez niech ęci.
– Była ś chora – powiedziała ciotka.
– Nalegali, ż e ju ż wytrzyma ć nie mogłam, ot co! Pytali o to, na co nie mogłam odpowiedzie ć. W kółko i w
kółko to samo.
– Tak, tak, wiem o tym doskonale. Przypomnij sobie jednak, ż e to było w czasie pierwszych
poszukiwa ń, kiedy nale ża ło próbowa ć wszystkiego, aby trafi ć na jaki ś ś lad. By łam tak strasznie zmartwiona,
ż e i ja usiłowałam, wiesz przecie ż. Wszyscy za mało zastanawiali śmy si ę nad tym, ż e to dla ciebie zbyt
ci ężkie przej ście.
– Przestali teraz.
– Nareszcie poło żono temu kres, kiedy było z tob ą nie dobrze.
Siss patrzyła na ciotk ę nie rozumiej ąc.
– Kres? Poło ż ono kres?
– Tak. Powiedziała ś przecie ż, ż e si ę sko ńczy ło. Od dawna ju ż nie słyszała ś, ż eby kto ś wspomniał to
nieszcz ęsne wydarzenie. Przy tobie oczywi ście. Kres temu poło ży ł lekarz, który ci ę leczył. W szkole te ż mieli
zapowiedziane.
Oto same nieoczekiwane wiadomo ści. Tote ż Siss pr ędko spytała:
– Co?
"Dobrze, ż e nie widzimy naszych twarzy – pomy ślała Siss. – W przeciwnym razie nie sposób byłoby o
tym mówi ć. Ciotka wybrała odpowiedni czas na zwierzenia."
– Jak sama rozumiesz, zapatrywali si ę na to powa żnie. Była ś okropnie zgn ębiona. Poniewa ż
wyje żd żam, mog ę ci to ujawni ć. Uwa żam, ż e powinna ś o tym wiedzie ć.
Siss nadal czekała w milczeniu. Tyle rzeczy, którym si ę dziwiła, teraz nagle si ę wyja śniło.
– Mo żesz dowiedzie ć si ę, skoro wszystko min ęło. Kiedy przestali śmy czeka ć – powiedziała ciotka.
– Czy min ęło? Co min ęło? – przerwała jej Siss.
– O tym tak że zamierzałam porozmawia ć.
Siss poczuła bicie serca, ciotka natomiast ci ągn ęła dalej na ten sam temat.
– Nie powinna ś zatem s ądzi ć, ż e ludzie zupełnie zapomnieli o tej, której szukali. Nie zapomnieli, ja
wiem. Pomagali mi tak bardzo, ż e czuj ę si ę bezradna wyje ż d ż aj ąc, powinnam wst ąpi ć do wszystkich i
podzi ękowa ć im. Ale nie mog ę zdoby ć si ę na to, takie mam usposobienie.
– Nie...
– Dlatego dzisiejszego wieczoru tak że spaceruj ę w ciemno ściach. Jestem do niczego. Chc ę okr ąż y ć
osiedle, a boj ę si ę pokaza ć.
I rzeczywi ście w g ęstniej ącym kwietniowym mroku sprawiała wra żenie zgaszonej. Ale si ę jednak nie
poddawała.
– Chod źmy jeszcze kawałek, Siss. Chciałam obej ść wszystko dokoła, zanim si ę poło żę .
Droga prowadziła teraz mi ędzy domostwami, w pobli ż u ludzi. Tu i ówdzie szyby ju ż si ę roz świetliły. Siss
czuła, ż e dobrze jest w ędrowa ć z ciotk ą. Zastanawiała si ę, dlaczego nigdy nie chodziła tak ze swoj ą matk ą.
Nie znalazła na to odpowiedzi. Chocia ż j ą bezgranicznie kochała, czuła si ę z ni ą skr ępowana. Trudno byłoby
wskaza ć, co chciałaby w niej zmieni ć, niemniej jednak była skr ępowana. Tak samo wobec ojca – chocia ż
była z nim w wyj ątkowej przyja źni. Co u licha kryło si ę w tej troch ę niezaradnej ciotce, co sprawiało, ż e
człowiek miał ochot ę spacerowa ć z ni ą całą noc, gdyby tylko zechciała?
– Teraz prosz ę mi powiedzie ć, co min ęło, jak pani to okre śliła – poprosiła Siss.
– Min ęło dla ciebie w tym, co ciebie dotyczy.
– 52 –
– O nie!
– A ja s ądz ę, ż e tak. Nie mamy ju ż na co czeka ć. Nie ma jej, ona nie ż yje.
Dobrze, ż e było ciemno.
– Czy pani dowiedziała si ę o tym w jaki ś sposób? – głos Siss był cichy jak tchnienie.
– Nie wiem w tym znaczeniu, w jakim ty to rozumiesz, a jednak wiem.
Siss czuła, ż e to była doniosła chwila. Ciotka chrz ąkn ęła, bo zamierzała powiedzie ć co ś decyduj ącego.
– Posłuchaj, Siss, zanim st ąd wyjad ę, chc ę ci ę prosi ć o to, aby ś spróbowała odzyska ć wszystko, co
miała ś. Mówisz, ż e zło ż yła ś przyrzeczenie. Nie mo że ono jednak trwa ć, skoro nie ma drugiego partnera. Nie
mo żesz si ę wi ąza ć tylko przez pami ęć na ni ą ani stroni ć od tego, co jest w twoim wieku naturalne. W ten
sposób tylko dr ęczysz siebie i innych, nikt ci za to nie podzi ękuje, wr ęcz przeciwnie. Wyrz ądzasz krzywd ę
swoim rodzicom. Czy słuchasz, co do ciebie mówi ę?
– Tak, tak.
– No to słuchaj: ona nie wróci, a ty jeste ś zwolniona z danej obietnicy.
Nowy wstrz ąs.
– Jestem zwolniona od przyrzeczenia?
– Tak.
– Czy to pani mnie zwalnia?
– Jak tu stoj ę, tak jestem pewna, ż e mog ę to zrobi ć.
W głosie ciotki, kiedy to mówiła, brzmiała władcza nuta. Siss ogarn ęła rozterka. Gwałtownej uldze
towarzyszyło pow ątpiewanie.
Ciotka chwyciła j ą za rami ę.
– Umawiamy si ę, ż e tak b ędzie? Zawieramy umow ę?
– Sk ąd mog ę wiedzie ć, czy to prawda? – zauwa ży ła Siss.
– Czy to prawda... – powtórzyła ciotka ura żona.
– Tak, czy pani mo że to dla mnie zrobi ć. Bo przecie ż ja...
– A ż tak bardzo si ę zaanga ż owała ś, Siss. Ale nad tym, co ja ci teraz mówiłam, musiała ś nieraz
rozmy ś la ć tej wiosny?
– Owszem, my śla łam, ale...
– Dobrze, ta sprawa si ę uło ży. Wobec tego b ęd ę mogła wyjecha ć st ąd nieco pocieszona.
– Pani jest dziwna – wyrwało si ę Siss z wdzi ęczno ści ą. Tu było co ś, czego nie mogła rozgry źć.
Zwolniona z przyrzeczenia? Rzeczywi ście? Czy zwolnienie było przyjemne, czy przykre? "Pani jest dziwna"
– nic wi ęcej nie umiała powiedzie ć .
– Teraz zawrócimy – rzekła ciotka – zreszt ą nie mo żemy wróci ć do domu zbyt pó źno.
– Nie, ale kiedy pani zechce.
Po bokach drogi sun ęło coraz wi ęcej niewyra źnych kształtów drzew, domów i skał. I od czasu do czasu
smolisto czarna przestrze ń. Na jej widok w sercu budziło si ę pytanie, co si ę tam kryje w tej trudnej do
zniesienia godzinie? Ale za ka żdym razem było to tylko przywidzenie, wi ęc serce pełne t ętni ącej krwi znowu
zaczynało bi ć. "To my idziemy, owe kształty si ę nie ruszaj ą."
– Przyjmuj ę, ż e b ędziesz uwa żała si ę za zwolnion ą – odezwała si ę ciotka. – Twoje post ępowanie nie
jest słuszne. Nie pasuje do ciebie. Jeste ś zupełnie inna.
Brak odpowiedzi. Siss na to nie odpowie. Ale przecie ż kiedy gwiazdy ś wiec ą w studni, te ż brak
wyja ś nienia.
Sko ń czyła si ę przechadzka. Zapadła ciemna noc. Ciotka odbyła swoj ą rund ę. Najpierw doszły do domu
Siss. Czekała na ni ą samotna, zapalona lampa, natomiast nie słycha ć ż adnego głosu.
– No, jeste śmy na miejscu, wi ęc powiem ci... – zacz ęła ciotka, lecz Siss pr ędko jej przerwała.
– Odprowadz ę pani ą do domu.
– Nie, nie, daj spokój.
– Nie boj ę si ę ciemno ści.
– Nie o to chodzi.
– Mog ę?
– 53 –
– Mo ż esz, oczywi ście.
Poszły dalej. U śpiony dom z czekaj ąc ą lamp ą znikn ął. Droga była pusta. Czuły si ę troch ę zm ęczone.
– Nie jest zimno.
– Nie, nie jest zimno – potwierdziła ciotka.
– Co pani b ędzie robiła, tam gdzie pani zamieszka? – odwa ży ła si ę spyta ć Siss.
Gdzie była ta miejscowo ść , tego tak że nie wiedziała, nie było o tym mowy. Ciotka przywykła załatwia ć
wszystko na własn ą r ęk ę .
– O, co ś oczywi ście b ęd ę robiła, to si ę jeszcze zobaczy – odparła. – Sprzedałam dom, jak wiesz. Nie
martw si ę o mnie ani troch ę , Siss.
– Nie b ęd ę .
– Jestem niewydarzona – powiedziała ciotka po chwili, kiedy zbli ża ły si ę do jej domu, kiedy zbli żało si ę
rozstanie.
– Niewydarzona – ci ągn ęła dalej. – W czasie mego nieszcz ęś cia tutejsi ludzie wszystko dla mnie zrobili,
a ja odje żd żam cichaczem, zamiast po żegna ć si ę z nimi, jak nale ży. – Co ty my ślisz, Siss? – spytała wobec
milczenia towarzyszki.
– Nie potrafi ę nic powiedzie ć.
– Odje żd żam i licz ę, ż e skoro ty sp ędziła ś ze mn ą dzisiejszy wieczór, to oni si ę dowiedz ą, ż e kr ąż yłam
tu po to, aby im niejako podzi ękowa ć. O to te ż mi chodziło. Liczyłam, ż e ty im o tym opowiesz i przywi ązuj ę
wag ę do tego, aby ś to zrobiła... Chocia ż wiem, ż e tak my śli tylko istota niewydarzona.
Musiały si ę po żegna ć .
Niemal roztapiały si ę w ciemno ściach, nie promieniowały własnym ś wiatłem. Kroków ich nie było
słycha ć. Tylko oddechy. Mo że bicie serca. Były zwi ązane z innymi, ledwo uchwytnymi poruszeniami nocnej
pory, jak lekkie drganie na długiej nici.
A któ ż l ęka si ę ciemno ści? Promienni fletniarze szli teraz poboczami drogi.
KROPLA NA GA ŁĘ ZI
Kto jest zwolniony?
Nikt.
Nikt nie rzuci si ę gwałtownie ku innym: oto jestem! Nikt nie jest zwolniony. Ale jest tak, jakby nadeszli
fletniarze.
Jako kropla na gałązce w dzie ń. Naga mokra gałązka, na której topnieje nabrzmiały wod ą ś nieg, i
przejrzysta kropla spada na o śnie żon ą ziemi ę. Zaspy spływaj ą, a w ś rodku wida ć czarne pasemko,
warstewk ę czarnych bezradnych istot, które wraz ze zwałami ś niegu tocz ą si ę przez góry i doliny ku swemu
przeznaczeniu. Dziwne wspomnienie: drganie czarnych bezradnych istot w ciemno ś ciach na przestrzeni
całych mil, pewnej nocy łagodniejszej w śród mro źnych. Teraz wszystko spływa z ż ó łt ą wod ą albo te ż tkwi
spokojnie w ż ó łtawych zagłębieniach.
"Hej, Siss!"
Dalekie nawoływanie. Głos stamt ąd.
Znaj ą si ę jak kropla i gałązka. Ale nic nie wiadomo. Przecie ż człowiek na pewno jeszcze ż yje.
Siss jest zwolniona od przyrzeczenia, ale to nie znaczy, ż e to jej nie obowi ązuje. Mimo wszystko
posiada ono skrycie, pokrzepiaj ące znaczenie. Za mało wiemy.
Wydarzenia bywaj ą tak nagłe jak po żoga.
– Siss, czy mo żesz mi co ś załatwi ć dzisiaj po szkole? – pyta matka znowu o żywionym tonem.
– Tak, mog ę.
"Dlaczego teraz jest inaczej? Co oni spostrzegli? A mo że to tylko mnie si ę tak wydaje?"
Poszła załatwi ć sprawunek matki. Pusto dookoła. M żawka, wiatr. Co było dzisiaj w szkole? Nie wiem, z
nikim nie jestem zwi ązana. Podbiec do nich nie sposób. Przyrzeczenie to silna warownia, ale stanowi mocny
grunt, na którym mo żna trwa ć. Je śli go zbraknie, trudno znale źć sobie miejsce. A kiedy wiosn ą przed
wieczorem rozchodz ą si ę dziwne wonie, wiemy jeszcze mniej.
Kto ś nadchodzi.
– 54 –
Mimo wiatru i deszczu schodzi drog ą ze zbocza. Dorastaj ący chłopak z s ąsiedztwa, Siss go znała. Pot
spływał mu po twarzy, był ubrany odpowiednio na deszcz i było mu gor ąco. Siss poczuła, jak rozlu ź nia si ę w
niej ów w ęzeł, który si ę zasupła ł na odgłos pospiesznych kroków za plecami.
– To ty, Siss! – zawołał chłopak i jakby si ę rozpromienił. – Ciesz ę si ę, ż e nareszcie dotarłem do szosy.
Szedłem przez tamto wzgórze, a tam zaspy po kolana. Zupełnie jakby kto brodził w mokrym piasku.
Siss u śmiechn ęła si ę do niego.
– Byłe ś daleko?
– Daleko! Ale przewa żnie nie ma ś niegu. Chodziłem do rzeki.
– Byłe ś nad rzek ą...
– Tak, ju ż przybiera.
Nagle Siss uzyskała pewno ść : a jednak kto ś szuka. Zakochała si ę w nim od razu po uszy.
– Wielki lodowiec jeszcze stoi? – spytała.
– Tak – odparł chłopak zwi ęź le. Urwał jakby w pół słowa i nie chciał nic wi ęcej doda ć.
– Jest jeszcze taki sam?
– Tak.
– Ale długo chyba nie postoi?
– O nie, rzeka ju ż bardzo wezbrała, a przybierze jeszcze wi ęcej.
Miała dla niego du żo ż yczliwo ści, przecie ż podj ął tak ą m ęcz ąc ą wypraw ę . Wida ć to było po niej. Dziwne
ukłucie.
– Szum słycha ć z bardzo daleka – opowiadał teraz dobrowolnie, wyzbywszy si ę szorstkiego tonu, jaki
przybierał, gdy Siss zadawała mu pytania. – Zreszt ą wodospad wida ć tak że z oddali.
– Naprawd ę ?
– Tak, z pagórka tu niedaleko, chcesz zobaczy ć?
– Nie, nie chc ę .
Zapadła cisza. Zdawali sobie jasno spraw ę, ż e mówi ą o zaginionej.
– Słuchaj, Siss – zacz ął nagle chłopak przyjacielskim tonem.
"O co mu chodzi?" – pomy ś lała.
– My ś lałem sobie, ż eby ci co ś powiedzie ć, kiedy ci ę raz spotkałem – ci ągn ął dalej, lecz zanim doko ńczył
zdania, zaj ąkn ął si ę – nic ju ż nie da si ę zrobi ć, Siss.
A wi ę c powiedział. Wyra źnie. Siss milczała.
– Rozwa ż to sobie teraz – dodał.
Tak, to było dosy ć wyra źnie powiedziane. Bezpo średnio dotkn ął napi ętych i zdartych nerwów, a
najdziwniejsze było, ż e to podziałało na ni ą odmiennie ni ż dawniej, ani dra żni ąco, ani niepokoj ąco.
Przeciwnie, dobrze było to słysze ć.
– Ale przecie ż ty tego nie wiesz – szepn ęła.
– Wybacz mi – poprosił, po czym dodał – ty mała z dołeczkami.
Siss trzymała głow ę lekko odchylon ą do tyłu, tote ż twarz miała mokr ą od drobnej m żawki. Krople
spływaj ące wzdłu ż policzków zawadzały o dołeczki na policzkach. Szybko odwróciła głow ę.
Lepiej, ż eby nie widział jej rumie ńców. A jaka była zadowolona!
– Ż egnaj! – zawoła ł. – P ędz ę do domu, ż eby si ę przebra ć.
– Do widzenia – odparła Siss.
Chłopiec szedł w przeciwnym kierunku, tote ż zrezygnowała z towarzyszenia mu. Ż y ł we własnym kr ęgu
dalekim od niej. Był du żym, prawie dorosłym chłopcem.
Tylko ta uwaga o dołeczkach! Ż e te ż mogła mie ć a ż takie znaczenie?
O tak! Wła ś ciwie wiedziała, ż e tak było.
A poza tym istnieje kto ś, kto chodzi wzdłu ż rzeki, szuka i wraca zmordowany do domu. Idzie samotnie.
Po wyje ździe ciotki. Poszukiwania prawie nie do pomy ślenia.
Był czas ś niegu, czas ś mierci i zamkni ętych izb – potem człowiek znalazł si ę a ż nazbyt pr ędko po
przeciwnej stronie, z oczami zamglonymi z rado ści, bo jaki ś chłopak powiedział: "Ty mała z dołeczkami."
Fletniarze id ą poboczami drogi. Siss spieszy co sił, a równocze śnie pragnie, aby ta droga nie miała
ko ń ca.
– 55 –
Droga si ę sko ńczyła, Siss wróciła do domu bardzo wcze śnie, a wida ć po niej było, ż e co ś jej si ę
przydarzyło.
– Ł adnie na dworze? – spytała matka.
– Ł adnie? Na dworze? Wiatr i deszcz.
– Ale mimo to mo że by ć ładnie, nie?
Siss zerkn ęła na matk ę. Chyba nie b ędzie wi ęcej pytała.
Istotnie nie zadawała dalszych pyta ń.
PA Ł AC SI Ę ZAMYKA
Lodowato zimne błyskawice wybiegaj ą z ka żdej szczeliny pałacu w pust ą okolic ę i dalej w przestrze ń.
Wraz z porami dnia zmieniaj ą kształty, przybieraj ą odmienne kierunki, ale nic wi ęcej, pałac rozbłyskuje od
ś rodka ku sło ńcu. Ptak lotem zwi ązany z tym miejscem przeszywa owe błyski stalow ą strzałą. Nie zbli ża si ę
teraz bardziej ni ż poprzednio.
Pałac lodowy nie żą da niczego, jego rozłupuj ące si ę komnaty po prostu emanuj ą ś wiat łem. To jest gra,
której ż aden człowiek nie ujrzy. Ludzie tu nie zachodz ą.
Pałac ciska błyskawice, a ptak jeszcze si ę nie rozbił, nie zgin ął.
Gra, której nikt nie widzi.
Teraz zreszt ą nie b ędzie ju ż długo trwała. Pałac si ę zapadnie. Co zrobi ptak, nikt tego nie wie. Ptak
okrutnie przera żony, gdy pałac rozłupie si ę i padnie, uleci w gór ę i zamieni si ę w male ńk ą kropk ę na niebie.
Sło ńce pr ędko sunie coraz wy żej i przygrzewa. A wtedy i wody w rzece przybywa. Czarny, dotychczas
wolno płyn ący nurt, przeplatany teraz ż ó łtymi i białymi smugami, ż wawiej li ż e lodowe koronki, które stroj ą
brzegi – a w ko ńcu przeskakuje próg wodospadu, aby spieniony, z pot ężnym hukiem rzuci ć si ę do stóp
pałacu. W lodowym pałacu czu ć pierwsze drgania podziemne.
Sło ńce z ka żdym dniem silniej grzeje. Zbocza obok lodowca ju ż s ą ogołocone ze ś niegu. Lodowe ś ciany
jeszcze pi ętrz ą si ę w sło ńcu, ale ra żą ju ż tutaj, pozbawione ś niegu s ą bezradnie obce.
Pałac powoli zmienia barw ę. L śni ący zielony lód bieleje w promieniach sło ńca. Przejrzyste sale i
sklepienia zasnuwa mgła, jak gdyby wypełniła je para. Zasłaniaj ą swoje wn ętrza. Ukrywaj ą si ę, znikaj ą.
Wszystko osłania si ę biel ą i znika z powierzchni. W ś rodku pałac jest jeszcze całkowicie skamieniały. Lód
przestał promieniowa ć na pola, bielszy ni ż poprzednio ja śnieje spokojnym połyskiem. Pot ęż ny pałac lodowy
na tle brunatnego i wyblakłego wiosennego krajobrazu stanowi teraz jedn ą białą mas ę, osłonił si ę i zamkn ął
przed upadkiem.
LÓD TOPNIEJE
Siss stała po śród topniej ącego lodu. Wsz ędzie dokoła szare zamarzni ęte płachty i topniej ący lód.
Pewnej nocy na du żym jeziorze powstała czarna szczelina – rankiem woda oddychała przez ni ą długo i
głęboko, a male ńki ptaszek usiadł na jej skraju, zanurzył dziobek i napił si ę u brzegu. Wkrótce przyfrun ęło
du żo ptaszków, ogromna płaszczyzna lodowa zacz ęła si ę rusza ć, cho ć nigdzie nie pod ąż a ła, u uj ścia
bowiem nie było wyłomu.
Siss my śla ła o pałacu przy wodospadzie. Po rozmowie z ciotk ą wydarzenia, które miały tam miejsce,
przedstawiały si ę odmiennie, to, co widziała, było ułud ą wzroku. Była wówczas tak zrozpaczona, ż e mogła
sobie niejedno wyobrazi ć .
Pałac zmienił si ę tak że po owej nie śmia łej rozmowie z chłopcem. Po prostu nabrała ochoty, aby tam
pój ść. Rozmowa z chłopcem zapisała si ę w niej trwałymi zgłoskami. Na pewno teraz nie zwierzyłaby mu si ę
z niczego wi ęcej ni ż wtedy, ale...
Chłopiec odmienił pałac – zupełnie jak owej nocy m ężczy źni stoj ący dokoła niego. Raz jeszcze noc
zawiniła wobec ludzi.
"Pr ąd jest pot ężny – powiedział chłopiec. – Pałac jest biały. Niebawem zniknie."
– 56 –
Pałac lodowy dr ży pod naporem wód. One go rozsadz ą. Co ś ci ągnie tam Siss. Ona musi tam pój ść.
Tymczasem patrzy, jak w grubym, lekko poszarzałym lodzie powstaj ą kolejne szczeliny. Jezioro jest
bure na tle nagiego, bezbarwnego krajobrazu. Nic jeszcze nie kiełkuje. W górach le ży nadal gruba warstwa
ś niegu, tote ż silniejszy przybór rzeki dopiero nast ąpi. Wtedy pałac si ę zapadnie. Jest co ś pon ętnego w my śli,
ż e pewnego dnia – kiedy to snuj ą si ę zwiewne mgły oraz nowe wonie – on wstrz ąś nie ziemi ą.
W szkole nie nast ępowało zbli żenie. Ale w powietrzu jakby wisiała zapowied ź, ż e jaka ś mo żliwo ść
powstanie. Pierwszy krok musi zrobi ć Siss, tymczasem ona ci ągle była daleka.
Którego ś dnia znalazła na swoim pulpicie karteczk ę, nie miała odwagi jej wzi ąć .
"Czy wkrótce b ę dzie tak, jak było, Siss?"
Nie chciała si ę rozgl ąda ć, cho ć mo że wykryłaby autora listu, pochyliła si ę tylko jeszcze ni żej nad
pulpitem.
Czy klasa odniosła ju ż cho ćby najmniejsze zwyci ęstwo?
Siss pozostawała pod tajemn ą, lecz baczn ą obserwacj ą. Raz zetkn ęła si ę z tym bezpo średnio.
Chłopiec, który j ą tr ącił butem, pewnego ranka stan ął przed ni ą sam jeden. Mo że go wysłali, mo że zrobił to
na własny rachunek.
– Siss!
Spojrzała na niego bez wrogo ści.
– Co ś si ę stało? – spytała.
– Tak, ci ągle nie jest jak dawniej – odpowiedział patrz ąc jej w oczy.
Miała ochot ę go odepchn ąć , a najlepiej, ż eby on sobie poszedł. Ale nic z tego.
– Nie jest jak dawniej – odparła Siss z wi ększ ą niech ęci ą, ni ż mo żna by s ądzi ć z jej miny. – I bardzo
dobrze wiesz dlaczego.
– Ale mo że by ć jak przedtem – odparł chłopak z uporem.
– Jeste ś tego pewien?
– Nie, ale jednak mo że by ć jak dawniej.
Była zadowolona, ż e on si ę upierał. Ju ż układała twarz tak, ż eby na policzkach wyst ąpiły dołeczki, ale
si ę pow ści ągn ęła, przybrała naturaln ą min ę.
– Kto ś ci ę do mnie przysłał? – spytała głupio i bezmy ślnie. "Przyszedłe ś mi to powiedzie ć w imieniu
klasy?" – powinna była spyta ć .
– Nie – odparł ura żony.
– Nie, rzecz jasna.
– Mogłem zdoby ć si ę na to sam.
– Tak, wiem o tym.
On jednak był powa żnie zagniewany, nie chciał dłu żej rozmawia ć, odwrócił si ę i odszedł.
To drobne wydarzenie dodało jej bod źca. Musiała zrobi ć co ś , teraz, zaraz. Musiała uczyni ć pierwszy
krok, pokona ć uczucie wstydu wobec nich – chocia ż to było dosy ć dziwne, ż e odczuwała z tego powodu
wstyd. W ka żdym razie stroniła od nich. Teraz kiedy podj ęła to postanowienie, dobrze było kry ć na zapleczu
słowa ciotki.
Pałac przy wodospadzie nastr ęczał Siss sposobno ść wykazania im dobitnie jej stanowiska. Chciała
sama poruszy ć zakazany temat. "Lód lada chwila p ęknie" – powiedział chłopak, ona za ś pragn ęła zobaczy ć
pałac, zanim porwie go rzeka.
W sobot ę, na szkolnym dziedzi ńcu, Siss podeszła do gromadki kolegów w jaki ś odmienny sposób i
powiedziała do czekaj ących w napi ęciu:
– Słuchajcie, co ś wam zaproponuj ę. Mo że by śmy skoczyli do lodowego pałacu, jutro? Niedługo si ę
rozleci, tak słyszałam.
– Ty chcesz? – powiedział kto ś półgłosem, zdumiony, lecz kto ś inny pr ędko go tr ącił.
Wszyscy byli zdziwieni. Spogl ądali po sobie. Wła śnie do lodowego pałacu, do tego niebezpiecznego
miejsca, o którym nie wolno było wspomnie ć? "Co to znaczy, Siss?" takie pytanie mo żna było wyczyta ć z ich
twarzy.
– Po co tam pójdziemy? – zapytał jaki ś głos.
– 57 –
Skoro Siss ju ż zacz ęła, mówiła głosem spokojnym i pewnym.
– Po prostu dla przyjemno ści obejrzenia go jeszcze raz, nim si ę zawali. A mo że si ę zawali ć pierwszego
lepszego dnia, tak mówił kto ś, kto go widział. My śl ę, ż e teraz wygl ąda jeszcze przedziwniej – dodała na
zako ńczenie.
Klasa miała teraz nowych przywódców. To oni musieli si ę wypowiedzie ć w tego rodzaju
okoliczno ściach. Siss ze zdziwieniem stwierdziła, ż e jednym z nich był chłopiec, który j ą tr ącił butem, a
potem wyłonił si ę nie wiadomo sk ąd i dodał jej otuchy. Obecnie okazało si ę, ż e był przywódc ą. Drugim była
dziewczynka, która zacz ęła wodzi ć prym bezpo średnio po Siss. Ona z kolei zabrała głos.
– Kpisz z nas, Siss? – zapytała. Wida ć, ż e to było dla niej zbyt wielk ą niespodziank ą.
– Wcale nie.
– Powiedziała ś co ś zupełnie nieoczekiwanego, wiesz o tym chyba – odezwał si ę z kolei chłopak, aby
zaznaczy ć , jak ą pozycj ę zajmuje.
– Wiem.
– Nie mo ż emy by ć od razu pewni, ż e si ę do nas przyłączasz – powiedziała dziewczynka – ale skoro tak
mówisz...
Kiedy klasa wracała do domu, Siss szła w ś rodku gromadki. Nie hałasowali. Szli, a ona była po śród
nich. Zreszt ą czuła, ż e i jej to jest miłe. Dziwny jest ten ś wiat, mo żna osłupie ć na widok tak cichego powrotu
do domu.
W domu rodzice od niechcenia spytali: "Co słycha ć?" Od razu dowiedzieli si ę wszystkiego, upojenie
drog ą powrotn ą uczyniło Siss wylewn ą.
Wieczorem spostrzegła, ż e siedzi mi ędzy ojcem i matk ą. Ojciec zagadn ął:
– Czekali śmy na ten dzie ń, kiedy wrócisz ze szkoły wesoła.
– Wiedzieli śmy, ż e ten dzie ń musi nadej ść – dodała matka. – Inaczej nie byłoby warto tyle przecierpie ć
tej zimy.
Siss była prawdziwie strapiona. Jednak że rodzice zmienili temat, a przecie ż mogli powiedzie ć:
"Widzimy, ż e ju ż si ę przezwyci ęż y ła ś" – i zada ć jej ból.
Prawda, ż e przyczyniła im troski tej zimy. Ale wiedziała o tym doskonale, wi ęc po co o tym
przypomina ć? Teraz w domu panowała rado ść , jednak że współżycie nadal pozostało niemniej trudne.
OTWARTE OKNO
Dobre słowo nie zwalnia z obietnicy. Był wła śnie pó źny sobotni wieczór, radosny nastrój, jaki ogarn ął
Siss, gdy szła otoczona kolegami, przygasał.
Siss le żąc w łó żku chciała si ę przygotowa ć na dzie ń nast ępny, ale była tym jutrem tak podniecona, ż e
nie mogła ani si ę skupi ć, ani zasn ąć . Podniecenie, rado ść przeplatały si ę z niepokojem. Lampa pozostała
zapalona. Siss le ża ła z szeroko otwartymi oczami.
Była zwrócona w stron ę okna przysłoni ętego przejrzyst ą białą firank ą, gdy nagle dostrzegła, ż e jedno
jego skrzydło si ę poruszyło. Uchyliło si ę w mroku? Co to mogło znaczy ć? Nic wi ęcej nie zaszło. Lekkie
poruszenie firanki na skutek podmuchu, jak wtedy kiedy wci ągamy brzuch, poza tym cisza. Ż adnego
powiewu. A przecie ż musiał by ć wiatr! Pewno haczyk nie był nale życie zaczepiony, cho ć miała wra żenie, ż e
go umocowała.
Okno samo otwiera si ę w nocy – trudno sobie wyobrazi ć, ż eby to działo si ę dla zabawy, bez celu.
Siss poczuła, ż e jakie ś szpony zaciskaj ą si ę na jej piersi, i ju ż chciała woła ć. Zdołała si ę jednak
opanowa ć. Niech rodzice, uradowani zmian ą we mnie, ś pi ą spokojnie. Oni na to nic nie poradz ą.
Z uchylonego okna płyn ął strumie ń nocnego powietrza, niby zimny wodospad. Wpatrywała si ę w czarn ą
szczelin ę widoczn ą za firank ą . Kto nadejdzie? Nikt. Nie ma takich cudów. Nikt nie wchodzi przez okna, które
po prostu si ę uchyliły.
Siss dodawała sobie otuchy: zwykła głupota. "Le żę w łó ż ku i jestem przytomna." Okno nie otworzyło si ę
w ż aden cudowny sposób, to zwykłe przywidzenie. Haczyk nie był zaczepiony, wystarczył zatem
niedostrzegalny powiew.
– 58 –
A jednak nieprzyjemnie jest, kiedy okno otwiera si ę bez powodu. Trudno odgadn ąć, co jest prawd ą, co
za ś urojeniem.
Siss le ża ła pełna napi ęcia, a równocze śnie spokojna. Nie odr ętwiała ze strachu, była niejako
przygotowana na dalsze wydarzenia. Pozwoli si ę zniszczy ć, gdy wróci mroczny upadek ducha.
Rozwa ża ła. "Jutro b ędzie moim ostatnim dniem. Dlatego okno si ę otworzyło. Jutro czeka mnie co ś
oprócz pałacu lodowego. Co ś zdarzy si ę przy pałacu." Strach przypomina czasem wpadni ęcie do
zamarzni ętego rowu. Siss miała dziwne uczucie w ko ńczynach.
"To ja wymy śli łam t ę wycieczk ę, skusi ć ich na ni ą nie było ż adn ą sztuk ą. Ale jutro przy pałacu lodowym
czeka nieszcz ęś cie."
Nadszedł ostatni dzie ń. Wielki biały lodowiec dr ży. Rzeka atakuje go i zburzy.
Siss patrzy oczami wyobra źni. Cała gromadka, podniecona, kr ęci si ę nieustannie – chocia ż oni nie maj ą
takich tajemnych prze ży ć jak ona. B ęd ą si ę wspinali wsz ędzie, wejd ą na szczyt, na lodowe sklepienia. Siss
usiłuj ąc przekrzycze ć huk woła, ż e to niebezpieczne! Ale tutaj nikt nie słyszy wołania, wspinaj ą si ę na gór ę,
a ona idzie na czele. Na górze, cho ć daj ą sobie rozpaczliwe znaki, ż e tu niebezpiecznie, pełzn ą dalej – do
chwili, któr ą przewidziała! Na t ę chwil ę czekała rzeka i pałac te ż czekał, Siss cały czas o tym wiedziała, lecz
dopiero teraz u świadomiła to sobie. Stoj ą wszyscy na górze, bo ona wci ągn ęła ich w nieszcz ęście, pałac
p ę ka pod ich stopami, chwieje si ę i pod naporem wód pada, z całą gromad ą stoj ących na szczycie, prosto w
spienione rzeczne odm ę ty: koniec! Wiedziała o tym cały czas, chyba od chwili kiedy m ęż czy źni stali przy
wodospadzie zawodz ąc ż a łobn ą pie śń.
Wszystko to rysowało si ę jej w my śli, kiedy wpatrywała si ę w otwarte okno. Wymy śliła wszystko bez
najmniejszego trudu, bo to tkwiło w niej, widziała jutrzejsze wydarzenia. Bez paniki, jak postronny widz –
chocia ż sama była w nie zamieszana.
"Czy zrobi ę to jutro?
Czy musz ę ?
Nie, nie!"
Lekki powiew ci ągnie od uchylonego okna. Nie wstała, ż eby zamkn ąć okno. Nie bała si ę ju ż ciemno ści,
ale nie mogła si ę zdoby ć na to, aby po prostu wyci ągn ąć r ęk ę ku temu oknu.
"Nie boj ę si ę ciemno ści" – powiedziała do ciotki przed rozstaniem, i z t ą chwil ą przestała si ę l ęka ć.
"A jednak jestem tchórzem, nie wstan ę, ż eby zamkn ąć okno."
W szafie na ubrania wisiały jej dwa płaszcze, wstała, przyniosła je i rozpostarła na łó żku, aby si ę
zabezpieczy ć od zimnego powietrza ci ągn ącego od okna. Nie zdoła odwróci ć si ę do ń plecami ani zgasi ć
lampy. Po ciemku nie zniosłaby my śli, ż e ono stoi otworem; tote ż wpatrywała si ę w nie, a ż zapadła w sen.
FLETNIARZE
Niedzielny ranek był zimny, nim sło ńce mocniej przygrzało. Kiedy Siss wyszła z domu, zamarzni ęte
płachetki wody na czarnym polu trzaskały pod stopami. Umówili si ę, ż e przed wycieczk ą do wodospadu i do
lodowego pałacu spotkaj ą si ę o ś wicie.
Siss nie obejrzała si ę za siebie, na rodzinny dom – wpływ odr ętwiaj ącej nocy, sp ędzonej bezsennie, nie
był a ż tak silny. "Mój ostatni dzie ń?" Głupstwo! Nastał ranek, a z nim pojawiły si ę inne my śli.
Jednak że ten ranek trzymał Siss w napi ęciu.
Zamarzni ęta woda przypominała srebrzyst ą ozdob ę w rodzaju tych, jakimi przymrozek kwietniowych
nocy stroi łodygi traw tu ż przy ziemi, natomiast strumienie nie zatrzymały si ę w biegu, wszystko o tym
ś wiadczyło. W powietrzu czuło si ę wilgo ć, potoki huczały, a szum, niezale żnie sk ąd pochodził, rzadko bywał
tak wyra ź ny jak w ś wi ąteczny poranek. Du że jezioro było pełne po brzegi i wygl ądało niezwykle ś wie żo
dzi ęki mniejszym i wi ększym odłamom kry, odcinaj ącym si ę od ciemnych brzegów. A przede wszystkim,
cho ć tutaj jej słycha ć nie było, rzeka p ędziła szumi ąc z kolosaln ą siłą.
Szum dobrze znany, z którym wypadnie spotka ć si ę za chwil ę z bij ącym sercem.
Byle si ę nie zatrzymywa ć. Podniecaj ąca wspinaczka. Podniecaj ący zapach ś wie ż ej ziemi. Serce dr ży.
Ciche przejmuj ące głosy fletni wprawiaj ą Siss w stan sm ętnego, a zarazem szcz ęsnego oczarowania.
My, fletniarze, ulegamy powabowi tego, czemu nie jeste śmy przeciwni.
– 59 –
Jeszcze pusto dokoła, ale ś wie żo. Wzgórze ocieka wod ą. Zda si ę, ż e w powietrzu zawisła siekiera,
która odr ąbuje dla nas godziny, aby śmy do ść szybko pod ążali. Jeste śmy oczekiwani. Mały nieprzytomny
ptaszek z całej siły uderzył o skałę, legł w paprociach, poderwał si ę jednak w gór ę, aby wi ęcej si ę nie
pokaza ć .
Czekaj ą na nas.
Nim zdali śmy sobie spraw ę, znale źli śmy si ę mi ędzy białymi pniami brzóz. To było tam, to jest tutaj.
Czekaj ą na nas. Nasz krótki czas tu si ę dopełni.
Ptak przelatuje. W jezioro wrzyna si ę cypel poro śni ęty brzozami. Nasz krótki czas.
Siss mówi sobie: "Dzisiaj połącz ę si ę znowu z nimi."
Czy to dlatego?
"Co znaczy dlatego?" – zdaje si ę pyta ć echo.
Sprawa niezupełnie jasna.
Siss wyszła z domu tak wcze śnie, i ż była przekonana, ż e pierwsza znajdzie si ę na miejscu zbiórki.
Sytuacja byłaby dla niej prostsza. Miała powróci ć do klasy po zerwaniu z ni ą stosunków – dlatego wolała
spotyka ć towarzyszy kolejno, w miar ę jak b ęd ą nadchodzili. Podej ście do zwartej gromadki wymagało mo że
wi ę cej odwagi, ni ż Siss jej posiadała.
Okazało si ę jednak, ż e kto ś inny te ż postanowił przyj ść pierwszy i dokonał tego. Siss zastała bowiem na
umówionym miejscu ow ą milcz ąc ą dziewczynk ę – przywódczyni ę. Bez słowa i wła ściwie nie wiadomo
dlaczego obj ęła przywództwo niezwłocznie po usuni ęciu si ę Siss od kole żanek i kolegów. Była silna i
zwinna, tote ż uznano j ą od razu. Siss przygl ąda ła si ę temu przez całą zim ę i zacz ęła t ęskni ć do jej
towarzystwa, nigdy jednak nie zbli ży ła si ę do niej. Teraz tamta podeszła, spokojnie mówi ąc "dzie ń dobry".
– Ju ż tu jeste ś – powiedziała Siss.
– I ty tak że.
– My śla łam, ż e lepiej, jak tu ju ż b ęd ę, zanim tamci zaczn ą si ę schodzi ć – rzekła szczerze Siss.
– Chyba tak. I ja tak sobie my ślałam. Dlatego wyszłam bardzo wcze śnie, bo chciałam by ć tylko z tob ą.
– Dlaczego? – pytała Siss, cho ć dobrze wiedziała, o co chodzi.
– Nooo, wiesz przecie ż .
Patrzyły na siebie badawczo. Nie były wrogami, obie mogły to stwierdzi ć. Siss stłumiła gwałtowne
pragnienie towarzystwa, nale ża ło odło ży ć t ę spraw ę na pó źniej. Czuła tak że w sobie brak najmniejszej
cho ćby przewagi. Kole żanka natomiast miała twarz pełn ą napi ęcia, wyraz u niej nieznany, gdy ż zwykle
bywała niewymuszona i spokojna.
– Uroczy ście odprowadzali śmy ci ę wczoraj do domu, Siss. Widziałam ten nastrój u wszystkich.
Siss milczała.
– U ciebie tak że.
– Tak – odparła cichym głosem Siss.
– Ale tym si ę nie wykr ęcisz – ci ągn ęła dziewczynka usiłuj ąc mówi ć stanowczym głosem.
– Wykr ęci ć od czego?
– My śl ę, ż e wiesz. Musimy to omówi ć, zanim tamci przyjd ą. – Głos jej nabrał teraz ostro ści. – Zim ą
wcale nie było ś licznie, Siss – ci ągn ęła dalej. Siss zaczerwieniła si ę, ona za ś dodała: – Dlaczego to robiła ś?
– To nie było przeciwko komu ś. To wcale tak nie było – mówiła Siss niepewnie.
Ju ż miała powiedzie ć , ż e zło ży ła przyrzeczenie, ale si ę opami ętała. Tamci a ż nadto dobrze o tym
wiedzieli. Wszyscy nasłuchali si ę o przyrzeczeniu. Teraz to nic nie pomo że.
– My śmy czuli, ż e to było przeciwko nam tak że – mówiła okropna dziewczyna do Siss. – Mogła ś by ć z
nami, nie?
Kole żanka patrzyła teraz przenikliwym wzrokiem. Siss skuliła si ę i odparła:
– My śl ę, ż e chyba nie mogłam. I dlatego tego nie robiłam.
– Stała ś pod ś cian ą zupełnie tak, jak tamta wystawała.
– Nie wolno ci o niej mówi ć! – Siss poderwała si ę gwałtownie. – Je żeli powiesz co ś na ni ą, to ja...
Teraz przywódczyni zaczerwieniła si ę, była nieszcz ęś liwa, j ąkała si ę.
– Nie, ja nie... Nie chciałam...
– 60 –
Jednak że szybko si ę opanowała. Wiedziała, ż e klasa, której przewodziła, w tej sprawie nie miała czego
si ę wstydzi ć. Siss sama si ę o tym przekonała i dostała nauczk ę. Wyprostowała si ę zatem i spokojnie patrzyła
na Siss.
Siss wyczuwała promieniuj ąc ą z niej moc. Dawniej była ukryta, lecz zim ą si ę ujawniła – podobnie jak u
chłopaka, który ja tr ącił butem.
– Nie gniewaj si ę, ż e ci to powiedziałam – rzekła dziewczynka.
– Nie.
– Z pewno ś ci ą?
Siss kiwn ęła głow ą .
"Musimy si ę odwiedza ć" – pomy ślała.
– Co chciała ś nam pokaza ć? – spytała ostro żnie dziewczynka.
– Przy wodospadzie?
– No, gdzie ś to musi si ę znajdowa ć.
– Jest tam, ale ja nie umiem tego powiedzie ć – odparła Siss bezradnie. – Musicie sami tam pój ść .
– Dziwnie to mówisz.
– No bo wy tego nie widzicie, rozumiesz! Nie byli ście tam owej nocy!
– Nie – odparła dziewczynka zawstydzona.
Zapadła cisza. Stały obok siebie. "Długo b ędziemy tu stały."
– Tak.
– Co ci jest?
Siss była zdenerwowana, nieswoja. Patrzyła na stoj ąc ą obok dziewczynk ę jak na obc ą. "W równym
wieku ze mn ą. Przejrzymy si ę razem w lusterku" – przemkn ęła my śl. Spytała: "Co ci jest?" Pytanie w sam ą
por ę, kiedy kto ś jest wytr ącony z równowagi i urzeczony przez tego drugiego, poniewa ż to samo dzieje si ę w
odwrotnym porz ądku.
– Tak, jest... – powiedziała Siss. Kole żanka czekała. Siss zatem ci ągn ęła dalej: – Chyba rozumiesz, ż e
jest tyle rzeczy niemo żliwych.
– Tak, Siss.
Nieporównane: "Tak, Siss." Trafia prosto do serca. "Musimy si ę odwiedza ć."
W tej samej chwili padł mi ędzy nie w ędruj ący cie ń. Siss wzdrygn ęła si ę i powiedziała z rozpacz ą:
– Ale ty nie przychod ź do mnie!
– Co?
– Ani ja nie przyjd ę do ciebie!
– Co takiego?
– Bo znowu b ędzie jak przedtem! – zawołała obłędnie Siss.
Dziewczyna mocno chwyciła Siss za rami ę.
– Nie szalej, jeste śmy z tob ą. Nie odchod ź teraz nigdzie!
Siss czuła tylko dobroczynny chwyt.
– Słyszysz, co mówi ę?
– Tak – odparła Siss.
Rosła dziewczyna zwolniła chwyt. To długo nie potrwa. Siss odwróciła si ę, pochyliła si ę nad gałę zi ą
wierzbiny i oskubywała z niej p ączki. Za laskiem rozległy si ę głosy, obydwie odetchn ęły z ulg ą.
– Nareszcie, id ą – powiedziała dziewczynka. – Ciesz ę si ę.
– Ja te ż .
Dzieci otoczyły je od razu z radosnymi minami.
– Serwus, Siss!
– Serwus!
Projekt witania si ę pojedynczo z uczestnikami wycieczki zawiódł. Unicestwiła go dziewczyna–
przywódczyni.
Kiedy wszyscy si ę zebrali, ruszyli w drog ę.
– 61 –
Milcz ąca dziewczynka nadal si ę nie odzywała, wmieszała si ę po prostu w gromadk ę. Na czele szedł
chłopak. Siss mu si ę przygl ądała. Cho ć mo że nie zdawała sobie z tego jasno sprawy, przez chwil ę szła u
jego boku. Jak dobrze, ż e tr ącił j ą butem pewnego nieszcz ęsnego dnia. I od tego dnia był przywódc ą. Zbli ża ł
si ę do niej tak że i w innych okoliczno ściach, ale to nie było to samo co wówczas, kiedy tr ącił j ą butem. Siss
rozwa ż ała, jakby do niego zagada ć.
– Ty znasz najkrótsz ą drog ę?
– Tak – odparł zwi ęź le.
– Cz ę sto tam chodziłe ś ?
– Nie – rzekł niezadowolony, zniech ęcaj ącym tonem.
Siss pozostała w tyle za nim.
"Jak ja si ę dzisiaj zachowuj ę ?"
Id ąc lasem, to rozbiegali si ę gwia ździ ście, to znów si ę schodzili.
Siss ze wstydem obserwowała, ż e uwaga dzieci stale zwrócona była na ni ą. Ale to nie było przykre.
Rosła dziewczynka trzymała si ę na uboczu, wcale nie korzystała ze swojej władzy. Reszta ch ętnie szła z
Siss, mówili niewiele, bo to była uroczysta wyprawa, ale chcieli okaza ć, ż e s ą razem z ni ą.
Nikt nie krzyczał. Je śli kto ś zaczynał, zaraz go powstrzymywali, po prostu dawali mu kuksa ńca.
Wszyscy wiedzieli, ż e wycieczka po świ ęcona jest wspomnieniom.
Pałac lodowy miał dla Siss szczególne znaczenie, o tym wiedzieli. Siss szła tam i pragn ęła, aby jej
towarzyszyli, miała w tym jaki ś cel. Godzili si ę z tym i dlatego to nie była przechadzka, lecz uroczysto ść .
Zeszli do pierwszej doliny.
Tego dnia szli na przełaj przez wzgórza. Sło ńce nabrało mocy, ogrzewało paprocie i zeszłoroczne
wyblakłe trawy. Zapachy przypominały im owe szcz ęś liwe poranki, kiedy byli male ńkimi dzie ćmi, dzi ś jednak
wonie te kład ły si ę ci ężarem na sercu. Oczywi ście nie wiedzieli o tym. Pachniało wszystkim po trochu. Szli
uroczy ście, lecz ciche tony fletni zasnuwały oczy mgłą.
Prowadzili Siss w ś rodku. Je śli próbowała zej ść na bok, natychmiast skupiali si ę dokoła niej. Spogl ądała
w stron ę stanowczej, cichej dziewczynki–przywódczyni i my śla ła: "Nie róbcie tego!"
Do pierwszej doliny. I na wzgórze. Wiedzieli, ż e z pagórka, cho ć z du żej odległo ści, wida ć wodospad.
Dlatego te ż spieszyli pod gór ę.
Wida ć go rzeczywi ście! W dali bieleje pałac lodowy w obramowaniu ciemnych wiosennych pól.
Wezbrana woda jeszcze go nie zniosła.
Siss czuła, ż e wszyscy na ni ą patrz ą.
– Mo ż e tu chwil ę odsapniemy? – spytała.
Nie potrzebowała odpoczynku, tak samo jak nikt ze ż wawej gromadki, usiedli jednak na chwil ę – patrzyli
w stron ę pałacu i wodospadu.
Czy wszystko jest tak jak by ć powinno? Chłopiec–przywódca stan ął przed ni ą i spytał cicho:
– Zawrócimy st ąd?
Siss drgn ęła.
– Dlaczego wraca ć ? – Czy słusznie zauwa ż ył? Czy teraz wolałaby si ę ulotni ć? Czego si ę l ęka ła? Nie
była niczego pewna. – Dlaczego pytasz? Przecie ż nie zawrócimy.
– Dobrze – odparł – w takim razie mo żemy ju ż i ść .
– Jasne.
Gromadka młodych nie widziała innej mo żliwo ści, szli tak samo jak dotychczas, zwi ązani czym ś
niezwykłym. W ten sposób mały pochód zszedł w drug ą dolin ę. Stok był stromy. Wodospad znikn ął od razu.
Tym razem id ą dla Siss.
Szli spokojni, cisi. Kto ich widział co dzie ń na szkolnym dziedzi ńcu, nie uwierzyłby, ż e to te same dzieci.
"Ju ż niedługo..."
Co b ędzie niedługo?
W drugiej dolinie Siss odczuła niepokój, wiedziała, dok ąd ta droga wiedzie, lecz innej nie było – a przy
tym miała wra żenie, ż e pragnie zosta ć uwikłana w to, w co si ę wpl ąta ła.
W duchu powtarzała sobie: "Teraz powracam do nich."
– 62 –
W dolinie był strumie ń, który trzeba było przeskoczy ć. Skakali. Nie mogli si ę zatrzymywa ć, spieszyli na
szczyt wzgórza, sk ąd znów zobacz ą swój cel z nieco mniejszej odległo ści.
Mieli i ść powa żnie, lecz ostatni odcinek drogi niemal biegli, jakby chcieli zd ąż y ć , zanim pałac si ę zawali.
Wy ś cig nerwów.
Nagle usłyszeli szum wodospadu, jeszcze niezbyt gło śny, bo za grzbietem wzgórz, lecz płyn ął im na
powitanie ponad zaokr ąglonym wierzchołkiem.
Stan ę li na szczycie, bielej ący pałac istotnie wykwitał przed nimi. Ci ągle jeszcze w do ść du żej odległo ś ci,
lecz ju ż pot ężny. Nie nale ża ł do tego ś wiata, a trwa ć miał czas jeszcze nieokre ślony. Pi ętrzy ł si ę przed Siss.
Czuwali nad ni ą . Widok pałacu na wszystkich robił wra żenie. Rosła dziewczyna podeszła do niej i
półgłosem spytała:
– Chcesz wraca ć ?
Trwali mocno w przekonaniu, ż e tutaj Siss b ędzie si ę bała. Zadano jej to samo pytanie po raz drugi.
– Nie, dlaczego?
– Nie wiem, tak jako ś dziwnie wygl ądasz.
– Zdaje ci si ę. Wszyscy chc ą tam i ść .
– Ta wycieczka jest dla ciebie, wiesz o tym dobrze.
– Tak – musiała przyzna ć Siss.
– Dlatego ch ętnie st ąd ju ż wrócimy. Wygl ądasz, jakby ś miała na to ochot ę.
– Nie, na pewno, nie.
Siss bezradnie patrzyła na zdecydowan ą, stanowcz ą dziewczyn ę, która nie miała poj ęcia, jakiego
rodzaju wspomnienia budził w niej widok pałacu.
– A wi ę c chcesz.
Dziewczyna zwróciła si ę do gromadki z o świadczeniem, ż e natychmiast ruszaj ą do wodospadu, tam
dopiero zrobi ą przerw ę na odpoczynek i jedzenie.
W dół do trzeciej doliny. Nikt nie wybiegał naprzód. Uroczysty nastrój nie uległ zam ąceniu.
W trzeciej dolinie teren był nierówny, przeci ęty trz ęsawiskiem i laskiem. Szukaj ąc drogi gromadka si ę
rozproszyła. Wiosenny strumyk pokryty czapeczkami piany płyn ął ju ż w zagłębieniu.
Siss znalazła si ę sama za k ęp ą krzaków i w tej że chwili kto ś stan ął u jej boku. To chłopiec, który szedł
na czele, a teraz si ę cofn ął. Spojrzała mu w oczy, błyszczały niezwykle.
– Czego chcesz? – zapytała pospiesznie.
– Nie wiem – odparł.
Ci ągle wyczuwała jego spojrzenie.
– Tu nikt nas nie widzi – powiedział.
– Nikt na całym ś wiecie – dodała Siss.
– Skaczemy przez strumyk? – spytał chłopiec.
Uj ął jej dło ń i razem przeskoczyli. Było im dziwnie, ale to wra żenie od razu min ęło. On jeszcze chwil ę
przytrzymał jej mały palec. To te ż było dziwne, zauwa ży ł bowiem, ż e paluszek lekko wtulił si ę w jego dło ń.
Zrobił to sam z siebie.
Pr ędko rozłączyli dłonie, po czym obeszli wkoło zaro śla, aby połączy ć si ę z towarzyszami.
Znale źli si ę u stóp pałacu, wygl ądał wspaniale. Białe jakby zamglone masy lodu i wezbrany wodospad.
Wiał stamt ąd ostry zimny wiatr. Gromadnie podeszli, jak mogli najbli żej, Ubrania ich pokrył jedwabisto
srebrzysty nalot wodnego pyłu. Opar wodny unosił si ę tak że nad ś rodkiem pałacu i spadał w dół. Powietrze
drgało.
Otwierali usta, patrzyli na siebie, ale nie słyszeli własnego głosu. Widzieli tylko, ż e ka żde z nich z
przej ęciem otwiera usta. Było im tu zbyt wilgotno i wszystkiego mieli za du żo, tote ż odsun ęli si ę na tyle, aby
chocia ż móc porozmawia ć .
Kr ęgiem otaczaj ą Siss. Doprowadzili j ą na miejsce i zrobili to bardzo ładnie. Teraz sami byli przej ęci t ą
pot ęg ą i wszystkim, co si ę z ni ą wi ąza ło.
– 63 –
Siss my śla ła o m ężczyznach, którzy przedtem tu stali. Pie śń ż a łobna wzbijała si ę ponad szum. Z
upływem czasu ci ągle powracała, ci ągle si ę odmieniała w jej wyobra źni: bo teraz Siss wyra źnie pami ętała,
ż e oni ś piewali.
Obecnie pie śń zamarła. Mo że si ę niejako zmarnowała? Nie, nie, ci, którzy tu stali owej nocy, nigdy jej
nie zapomn ą.
Ale koniec lodowego pałacu wnet nast ąpi i wtedy, tak jak i poprzednio, b ędzie mo żna ogl ąda ć tylko
szalony wodospad, który szumem swym wypełnia powietrze, który wstrz ąsa ziemi ą i nie posiada kresu.
"Siss, tu wszystko pozostanie jak było."
Kiedy Siss tak mozoliła si ę nad sprawami, z którymi nie potrafiła da ć sobie rady, kto ś poci ągn ął j ą za
r ękaw.
– Siss, nie chcesz je ść?
– Ju ż id ę.
Ockn ęła si ę i ujrzała kr ąg przyjaznych twarzy. Oni wszyscy pragn ęli j ą odzyska ć. Dlatego teraz byli tak
uroczy ści.
Wkrótce z ogromnym po ś piechem pi ęli si ę na szczyt lodowca. W gór ę, po stromym zboczu, po śród
wodnej mgły. Teraz dopiero widzieli, ż e pałac pot ężnymi lodowymi szponami czepiał si ę kamieni na skraju
wzgórza, a drzew w zagłębieniach. Jednak że wodospad ma do ść siły, by go obali ć. Ów proces zniszczenia
ju ż był w toku, nawet w szczytowym punkcie, ale pozostawał niewidoczny. Zmaganie si ę przerastaj ące
wyobra źni ę, walka, kto kogo zmo że, toczyła si ę bez przerwy.
Na szczycie lód był taki jak wsz ędzie. Biały, mu śni ęty przez sło ńce, ani jednej przejrzystej plameczki.
– Chod źcie, włazimy tam! – rozległy si ę okrzyki w śród huku.
Siss zadr ża ła, wspomniała bowiem, o czym my śla ła le żąc w łó żku.
– Nie chod źcie tam, to niebezpieczne! – zawołała, lecz nikt jej nie słyszał w śród huku wodospadu.
– Ś wietnie, idziemy! – zawołał chłopak przewodnik i skoczył tu ż przed Siss.
Rzucili si ę ław ą. Siss tak że, zanim si ę opami ętała, stan ęła na szczycie lodowca. I poczuła dr żenie
kolosa, ledwo postawiła na nim stop ę .
– Czujecie! – zawołała najgło śniej, jak mogła. Nie słyszeli. Ka żdy wykrzykiwał co ś niemniej gło śno.
Słycha ć było jeden straszliwy hałas.
– Hura! – wrzasn ął kto ś. Okrzyk ten wyrwał si ę komu ś, jakby stali na oderwanym od skały pałacu i
razem z nim płyn ęli w dół po śród kipieli i bryzgów wody. – Hura!
Oczy im błyszczały niezwykle. Pełzali po całym szczycie, po kopułach i rynnach. Troszeczk ę si ę
rozgl ądali, nie sun ęli na o ślep, bo to groziło niebezpiecze ństwem, wiedzieli dobrzej ż e nigdy nie zezwolono
by im na to, gdyby doro śli byli, z nimi. Siss przestała ostrzega ć, we wszystkim brała udział. Jej oczy tak że
si ę jarzyły. Wtem rozległ si ę huk.
Buuum! Usłyszeli wystrzał pod spodem, w samym ś rodku. Strzał, uderzenie czy jak to nazwa ć. Odgłos
ten przypominał tak że uderzenie młotem w dzwon, aby go pobudzi ć do bicia. Ale to było p ękni ęcie.
Szczelina otworzyła si ę z trzaskiem. Pałac rozpada si ę od wn ętrza, w nie świadomym napi ęciu, w jakim
trwali, to było pierwsze ostrze żenie przed ś mierci ą. Gło śniejsze ponad huk wodospadu.
Ci, którzy byli na szczycie, pobledli i wycofali si ę na stały grunt, umykali na nogach albo na czworakach,
jak popadło. Nie mieli ch ęci odpłyn ąć na lodowcu unoszonym przez rzek ę, oni chcieli ż y ć .
"Nie, nie!" – my śla ła Siss ratuj ąc si ę tak że. Ale jak bliscy byli tego, co noc ą sobie wyobraziła.
Po wyj ściu na stały grunt, zatrzymali si ę, aby popatrzy ć na dopełnienie niszczycielskiego dzieła. Lecz to
nie nast ąpi ło. Nic wi ęcej si ę nie wydarzyło. Lodowiec stał. Tylko to jedno "buuum!" i milczenie wewn ątrz.
Rzeka toczyła coraz to nowe masy wód, pałac natomiast opierał si ę ich natarciu.
Zeszli na dół troch ę zal ęknieni, a równocze śnie dumni, ż e tak im si ę udało. B ędzie o czym opowiada ć!
Zreszt ą jeszcze nie koniec. Pałac nadal ich n ęcił. Oczy nadal błyszczały.
Błyskały tak że w stron ę Siss, ale ona nie mogła odpowiada ć na te spojrzenia. Czy żby nie czuli, ż e nie
sposób tutaj pozosta ć po otrz ąśni ęciu si ę z szału, który ich ogarn ął na górze! Nie, nie czuli tego, nie mieli
powodu po temu. Dla nich to była zwykła przygoda.
Mo że potrafili czyta ć z jej twarzy, mo że sprawiła im zawód? Chocia ż powinni wiedzie ć, ż e tu nie sposób
pozosta ć. Wodospad wypełnia ł całą przestrze ń mi ędzy niebem a ziemi ą swoim wiekuistym szumem, ale nie
wypełnił jeszcze jednego pustego pomieszczenia. Oni o tym nie wiedzieli, dostrzegali tylko przygod ę i oczy
im si ę jarzyły.
– Nie mog ę tu pozosta ć – rzekła Siss po chwili, wstaj ąc.
– 64 –
Nikt nie pytał dlaczego.
Dziewczynka–przywódczyni podeszła do niej z pytaniem:
– Idziesz?
– Nie. Tylko kawałeczek, troch ę dalej st ąd.
– Dobrze, wkrótce przyjdziemy wszyscy.
Siss powoli szła laskiem, t ą drog ą wszyscy musieli wraca ć.
Szła mi ędzy laskiem a trz ęsawiskiem, w ko ńcu usiadła na kamieniu. Li ściaste drzewa stały nagie, pnie
drzew wida ć było na du żej przestrzeni. Siss usiadła w dole za pagórkiem, tote ż szum wodospadu dobiegał tu
lekko przygłuszony, mimo to powietrze zdawało si ę dr że ć przed jego pot ęg ą. Był dziki wieczny. Nieustannie
nowy, nieustannie p ędził przed siebie.
My ślała o tym, ż e gromadka kolegów okazała jej dzisiaj szacunek. "Kiedy tu przyjd ą, musz ę próbowa ć
by ć inna. Jaka?"
Siedziała na kamieniu i ci ągle rozmy ślała na ten sam temat. Czekała, a ż usłyszy potworny trzask za
plecami, wtedy si ę stanie. Nie stało si ę nic, tylko równomierny szum rozchodzi si ę dokoła.
W ka żdym razie z nim ju ż koniec. Tu wszystko si ę sko ńczyło, tak by ć musi.
"Dzisiaj zupełnie powa ż nie odst ąpi ę od mego przyrzeczenia. Zasług ą ciotki jest, ż e to robi ę, ż e mog ę to
zrobi ć. Chocia ż nie wiem, czy mog ę. Ale chc ę.
Dzi ękuj ę ciotce.
Napisz ę do ciotki, skoro dowiem si ę, gdzie zamieszkała."
Samotno ść Siss niedługo trwała. Cała gromadka wprawdzie nie nadeszła, ale na mi ękkim usłanym
li śćmi podszyciu lasu trzasn ęła sucha gałązka – Siss poczuła jakby dwa miłe pr ądy: to dziewczynka i
chłopak. Przychodz ą oboje razem.
Siss czuła jakie ś uniesienie. Wstała. Policzki j ą lekko paliły. Oto przychodz ą oboje.
ZAG Ł ADA PA ŁACU
Nikt nie mo że by ć ś wiadkiem zagłady pałacu. Dzieje si ę to noc ą, kiedy wszystkie dzieci ś pi ą.
Nikt nie jest do tego stopnia wtajemniczony, aby mógł by ć obecny. Fala bezd źwi ęcznego chaosu
wstrz ąsa powietrzem w odległych sypialniach, lecz nikt si ę nie budzi, aby pyta ć: "Co to?"
Nikt o tym nie wie.
Pałac znika w wodospadzie razem ze swoimi tajemnicami, ze wszystkim, wydaje j ęk i ju ż, go nie ma.
Szalone poruszenie w bezludn ą, jasn ą, chłodn ą wiosenn ą noc. Krzyk ku nico ści z głębi rozdartego
wn ętrza. Zamarły pałac lodowy w ostatniej swej godzinie, kiedy słabnie i bliski jest zagłady, przemawia
wstrz ąsaj ącym głosem. J ęczy, bo ź le si ę dzieje, zupełnie jakby mówił: ciemno ści zapanowały u nas.
Rozłupuje si ę pod naporem wody, chyli si ę do przodu i pada w spieniony wodospad. Du że odłamy lodu
obijaj ą si ę o siebie i rozdrabniaj ą na małe l żejsze kawałki, które woda łatwiej uniesie. Spi ętrzone ponownie
si ę rozpierzchły i p ędz ą w dół mi ędzy skalnymi ś cianami w szerokim biegu rzeki; porwane z miejsca szybko
gin ą na zakr ęcie. Cały pałac znika z powierzchni ziemi.
Na l ądzie, w rozlewisku rzeki, woda kaleczy i łamie, wida ć przetaczane kamienie, drzewa wyrwane z
korzeniami, mi ęciutkie gałązki czasem tylko odarte z kory.
Zwały lodu p ędz ą w stron ę dolnego jeziora, spiesz ą, wkrótce ono je pochłonie, zanim ktokolwiek si ę
zbudzi lub cokolwiek dostrze że. Drobne odłamki strzaskanego lodu odbijaj ą si ę od powierzchni jeziora,
po żegluj ą, roztopi ą si ę i znikn ą.
– 65 –