JEDWABNE – WYWIAD DLA ALDONY

Transkrypt

JEDWABNE – WYWIAD DLA ALDONY
1
„Zakazana Historia” Kwiecień 2016
Z dr Ewą Kurek rozmawia Aldona Zaorska
Jedwabne to lewackie kłamstwo
Co wydarzyło się w Jedwabnem? Kto i na jakiej podstawie ustalił, ilu Żydów tam
zginęło?
Tak naprawdę to dotychczas nie wiemy, co w roku 1941wydarzyło się w Jedwabnem.
Natomiast sześćdziesiąt lat później z Jedwabnem związane jest na pewno największe w
historii Polski kłamstwo medialne, sądowe i państwowe. W naszej cywilizacji od czasów co
najmniej rzymskich przyjęta jest bowiem powszechnie zasada, że w wypadku zbrodni sąd
najpierw żąda dowodów w postaci ciała lub ciał zamordowanych, a potem na podstawie
określonych procedurą ustaleń i obowiązującym w danym kraju lub cywilizacji prawem
wymierza winnym karę, do której po wyroku odnieść się mogą zarówno media jak i władze
państwowe.
W wypadku Jedwabnego nastąpiło haniebne dla Państwa Polskiego odwrócenie
porządku rzeczy. Najpierw Agnieszka Arnold zrobiła dokumentalny film „Gdzie mój starszy
syn Kain”. W roku 2000 temat podjął i opisał w reklamowanej w całej Polsce książce pod
tytułem „Sąsiedzi” Jan T. Gross. Zarówno film jak i książka były raczej z gatunku fantazji
historycznych na temat tego, co mogło wydarzyć się w Jedwabnem w roku 1941 niż
popartych twardymi dowodami ustaleń wynikających z badań historycznych lub
prokuratorskiego śledztwa. Według obu publikacji, mieszkańcy Jedwabnego w roku 1941
zamordowali poprzez spalenie w stodole około 1.600 miejscowych Żydów.
2
Rewelacje Arnold i Grossa stały się inspiracją do rozpoczęcia śledztwa IPN, które
podważyło wiarygodność zeznań Szmula Wasersztejna, głównego świadka z filmu i książki o
Jedwabnem, oraz szacowaną na 1500-1600 przez Grossa liczbę ofiar. Aby odpowiedzieć na
pytanie, szczątki ilu Żydów znajdują się w ruinach stodoły w Jedwabnem i czy w ogóle są
tam jakiekolwiek szczątki, należało przeprowadzić ekshumację. Zgodnie z obowiązującymi w
Polsce prawem i metodami nauki historycznej, 30 maja 2001 roku IPN rozpoczął czynności
ekshumacyjne. Wówczas wspierany przez media z kręgu „Gazety Wyborczej” amerykański
rabin, który pełni funkcję rabina Warszawy i Łodzi, Michael Schudrich oświadczył, że
według prawa i religii żydowskiej, w Jedwabnem można przeprowadzić tylko ekshumację
ograniczoną, czyli taką, w której nie będzie można podnosić kości. Z niezrozumiałych
przyczyn, przedstawiciele najwyższych władz Państwa Polskiego w osobie ministra
sprawiedliwości i prezydenta uznali żądanie rabina Michael Schudricha za wiążące. Ponieważ
nakazany przez rabina Michaela Schudricha sposób ekshumacji wykluczył możliwość
ustalenia liczby i przyczyny śmierci poszczególnych ofiar, w dniu 4 czerwca 2001 roku IPN
przerwał czynności ekshumacyjne w stodole w Jedwabnem.
Mimo sprzeciwu historyków, którym nie pozwolono na przeprowadzenie rzetelnych
badań, od kilkunastu lat trwa festiwal oskarżeń pod adresem Polaków, zwłaszcza pod adresem
mieszkańców Jedwabnego, za rzekome zbrodnie wojenne popełnione na Żydach. Żałosne, że
w sprawę fałszerstwa dały się wciągnąć najwyższe władze Polski, które co najmniej w dwóch
momentach nie dopełniły ciążącego na nich obowiązku działań zgodnych z polskim prawem.
Po pierwsze, w granicach Rzeczypospolitej obowiązuje tylko i wyłącznie prawo polskie,
zgodnie z którym powinna zostać w Jedwabnem przeprowadzona ekshumacja. Po drugie, jeśli
już władze Polski chciały być tak eleganckie i szanować prawo żydowskie, winny zaczerpnąć
informacji przede wszystkim od religijnych Żydów, znanych i uznanych specjalistów prawa
3
żydowskiego i żydowskiej tradycji, a nie polegać na słowach jednego amerykańskiego rabina
i ulegać naciskom polsko-amerykańskich żydowskich lewaków.
Tymczasem stanowisko religijnych Żydów wobec ekshumacji w Jedwabnem i innych
częściach świata Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie (patrz: Piotr Kadlcik, O
ekshumacji, w: „Kolbojnik – Biuletyn Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie”, Nr
4/2014.) wyraziła następującymi słowy: „„W Żydowskim Instytucie Historycznym (ŻIH) w
Warszawie znajduje się dokumentacja dotycząca ekshumacji przeprowadzonych w wielu
miejscowościach. […] Problem powrócił w roku 2001, kiedy to zagraniczni rabini
wstrzymali proces ekshumacji związany z prowadzonym przez IPN śledztwem w
Jedwabnem. […] Z decyzją zakazu ekshumowania z grobów masowych nie zgadza się
ortodoksyjny rabin Joseph A. Polak, były więzień obozów w Westerborku i Bergen-Belsen,
przewodniczący Rady Halachicznej bostońskiego sądu rabinicznego. „Ofiary z Jedwabnego
powinny zostać ekshumowane i pochowane ponownie, czy to na terenie pobliskiego
cmentarza żydowskiego, czy to w Państwie Izrael. To, że nie jest to jedynie halachiczna
opcja, lecz fundamentalny obowiązek, wynika jednoznacznie z wielu źródeł. […] Rabin Karo
mówi o tym w swoim komentarzu do Arbaa Turim i powtarza w Szulchan Aruch w dyskusji
na temat metej micwa. […] Chacham Cwi stwierdza to wyraźnie, dopuszczając przeniesienie
zwłok i ponowny pochówek. […] Podobnie jak Chatam Sofer przy omawianiu ekshumacji
wiedeńskich ofiar epidemii cholery”.
Przypomnijmy, że zgodnie z halachą: 1) Zmarłego Żyda można ekshumować w celu
przeprowadzenia ponownego pochówku z Ziemi Izraela; 2) Zmarłego Żyda można przenieść
do innej mogiły, jeśli pierwszy grób miał być w założeniu tymczasowy; 3) Zmarłego Żyda
można przenieść z istniejącego grobu, jeśli znajduje się on w miejscu bez nadzoru i istnieje
niebezpieczeństwo, że zostanie splądrowany, lub gdzie jest zagrożony powodzią; 4) Jeżeli
grób znajduje się w nietypowym miejscu (poza cmentarzem), zmarłego Żyda można
4
przenieść i pochować ponownie na cmentarzu żydowskim (Arbaa Turim, Jore Dea, 363,
początek; Talmud Jerozolimski, Moed katan, koniec 2. rozdziału).
Z podobnym problemem zetknął się rabin Walter Homolka, rektor Abraham Geiger
College, wykładowca prawa żydowskiego na uniwersytecie w Poczdamie. W 2005 roku,
podczas budowy lotniska w Echterdingen, odkryto zbiorową mogiłę więźniów z pobliskiego
obozu pracy. Zapytany przez władze niemieckie o możliwość dokonania ekshumacji w celu
identyfikacji ofiar oraz sprawców mordu, sporządził następujący respons: „W przypadku
odnalezienia masowego grobu żydowskich więźniów nasuwa się pytanie, czy w ogóle
możemy mówić o grobie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Talmud opisuje żydowski grób
jako miejsce, w którym Żyd został pogrzebany zgodnie z rytuałem: leżąc na plecach w
pozycji horyzontalnej, z zachowaniem należytego odstępu od innych grobów. Dokładna
analiza Miszny [jeden z podstawowych tekstów rabinicznych zawierający prawne normy
postępowania oparte na Torze – uwaga E.K.] pokazuje, że w przypadku gdy zwłoki, np. w
wyniku działalności kryminalnej, zostają zwyczajnie zakopane w ziemi, również nie mamy do
czynienia z tradycyjnym grobem. Tak samo, gdy w jednym grobie spoczywają więcej niż trzy
ciała. Oznacza to, że nie chodzi o tradycyjny żydowski pochówek. Dlatego też ekshumacja
oraz przeniesienie zwłok na cmentarz żydowski są dozwolone”. W ramach współpracy
między policją niemiecką i izraelską podjęto wówczas decyzję o pobraniu próbek DNA ze
szczątków ofiar oraz prawdopodobnych krewnych w Izraelu””.
W świetle przedstawionej wyżej wykładni żydowskiego prawa i religii, Państwo Polskie
– jeśli chce wrócić na drogę zgodności z prawem polskim i żydowskim – winno jak
najszybciej anulować podjęte kilkanaście lat temu decyzje i w porozumieniu ze środowiskiem
religijnych Żydów nakazać natychmiastowe przeprowadzenie w jedwabińskiej stodole
ekshumacji, wyniki której będą stanowić podstawę do wyjaśnienia, co naprawdę w roku 1941
wydarzyło się w Jedwabnem. Ekshumacja pozwoli także na uszanowanie ewentualnych
5
żydowskich szczątków poprzez zgodny z żydowskim prawem i religią pochówek. Do czasu
ekshumacji wszelkie dyskusje na temat Jedwabnego nie mają żadnego sensu.
Jaka była rola w tej zbrodni specjalnego Einsatzkomando SS pod dowództwem
hauptsturmführera Hermanna Schapera i o co chodziło w wersji o "głowie Lenina",
którą Żydzi musieli zanieść na miejsce swojej śmierci.?
Jako historyk, nigdy nie zajmowałam się śledztwem w sprawie Jedwabnego. Badania
prowadzili historycy z IPN i do nich należałoby kierować tak szczegółowe pytania. Kwestię
Jedwabnego widzę natomiast w kategoriach pryncypiów, czyli jako pogwałcenie wszelkich
obowiązujących od wieków w Państwie Polskim podstawowych polskich i żydowskich zasad
prawnych i religijnych oraz obowiązujących w cywilizowanym świecie zasad prawa i
badawczych metod historycznych, zgodnie z którymi, zanim osądzono mieszkańców
Jedwabnego, w stodole w Jedwabnem winna zostać przeprowadzona ekshumacja, która jest
podstawowym narzędziem badawczym zarówno dla prawników jak i dla historyków. Jeśli
będziemy wiedzieli, czy i ile osób zostało zamordowanych w jedwabińskiej stodole, możemy
stawiać pytania o szczegóły, czyli o głowę Lenina i rolę Niemców w ewentualnej zbrodni.
Jedwabne początkowo znalazło się pod okupacją sowiecką. Jak wyglądały stosunki
polsko- żydowskie w okresie od września 1939 do czerwca 1941? Jakie były wówczas
starty po polskiej stronie? Czy w okresie sowieckiej okupacji żydzi z Jedwabnego
kolaborowali z Rosjanami?
Białostocczyzna, na terenie której leży miasto Jedwabne, to ziemie, które w 1939 roku
zajęli Sowieci. Wielu polskich Żydów wypowiedzianą Polsce przez Stalina wojnę i sowiecką
okupację polskich ziem uznało za realizację idei, o którą wcześniej walczyli. Mówią o tym
m.in. żydowskie źródła opublikowane w książce Krzysztofa Jasiewicza „Rzeczywistość
6
sowiecka 1939-1945 w świadectwach polskich Żydów”. Mówią też inne żydowskie źródła.
Uratowana przez polskie zakonnice Katarzyna Meloch o swych komunizujących rodzicach
napisała: „Moi rodzice byli ludźmi lewicy. Przeniesienie się w 1939 roku do Białegostoku to
nie była dla moich rodziców jedynie ucieczka przed Niemcami, ale chyba przede wszystkim
wędrówka ku wymarzonym ideałom. Rodzice z przekonaniem włączyli się w radziecki
porządek, czego wyrazem formalnym, ale w ówczesnych warunkach bardzo wymownym,
było przyjęcie radzieckich paszportów. Matka uczyła w gimnazjum historii i łaciny. To jest
straszne, ale trzeba to sobie powiedzieć, że moi rodzice byli wówczas przez wielu Polaków
nie lubiani, a może nawet… znienawidzeni”. Warszawski Żyd Henryk Makower na przełomie
roku 1940/1941 zanotował: „Od brata przychodziły bardzo dobre listy. Przeniósł się do
małego miasteczka w okolicy Białegostoku, gdzie był dyrektorem fabryki marmolady.
Powodziło mu się dobrze, przysyłał dobre paczki żywnościowe: tłuszcz, marmoladę, kawę,
kakao i zacierki”. Żydowski kronikarz Emanuel Ringelblum podsumowuje opisane wyżej
zjawisko jednym zdaniem: „Antysemickie nastroje z powodu Białegostoku”.
Na terenie ziem wschodniej Polski powszechna współpraca polskich Żydów z
Sowietami w sporządzaniu list Polaków i polskich rodzin przeznaczonych na wywózkę na
Sybir i do Kazachstanu była w latach 1939-1941 najbardziej haniebną i brzemienną dla
polskiej ludności w skutkach. Innymi słowy mówiąc, w okresie od 17 września 1939 roku do
22 czerwca 1941 roku, to właśnie żydowscy sąsiedzi wskazywali Sowietom polskie rodziny i
Polaków, których trzeba posłać na „białe niedźwiedzie”, czyli w miejsca, skąd rzadko kto
wracał żywy. Na rynku w Jedwabnem stoi pomnik poświęcony mieszkańcom miasta i okolic,
którzy znaleźli śmierć w tajgach Syberii i stepach Kazachstanu.
Ilu Żydów zostało w Jedwabnem po ataku Niemiec na Związek Radziecki?
7
Jedwabne zawsze było i nadal jest niewielkim miasteczkiem, gminą lub większą wsią raczej.
Przed wojną liczyło około 2.500 mieszkańców, spośród których około tysiąc stanowili Żydzi.
Trudno powiedzieć, ilu Żydów mieszkało w Jedwabnem w chwili wybuchu wojny niemieckosowieckiej, ale liczba ich oscyluje w granicach pięciuset.
Jedwabne na arenę międzynarodową przywołał Jan Tomasz Gross. Skąd czerpał wiedzę
na jego temat?
Jan T. Gross, autor książki „Sąsiedzi”, nie jest historykiem i nie ma pojęcia o metodach badań
historycznych. Swoją wiedzę o Jedwabnem oparł na relacji Żyda Szmula Wasersztejna,
którego wiarygodność podważyło śledztwo IPN, oraz kilku innych równie niewiarygodnych
relacjach. Strona po stronie, w książce Grossa mamy przede wszystkim propagandę i
kłamstwa, których celem nie jest ustalenie tego, co naprawdę wydarzyło się w Jedwabnem w
roku 1941, lecz upowszechnienie w świecie nieprzychylnych i nieprawdziwych stereotypów o
Polakach.
Jedną z postaci, którymi Jan T. Gross podbudowuje swą antypolską propagandę, jest na
przykład Marcel Reich-Ranicki, Żyd, który w latach 1939-1942 jako pracownik
warszawskiego Judenratu wspomagał Niemców w mordowaniu swych żydowskich braci, po
roku 1945 współpracował UB, zaś po ucieczce z Polski odgrywał w Niemczech rolę
„polskiego intelektualisty” nadzorującego przepływ polskiej literatury do świata zachodniego.
Dla Jana Grossa byłoby lepiej, gdyby, zanim postanowił podbudować swe oszczercze tezy o
Polkach postacią kłamcy i zdrajcy Żyda Reicha-Ranickiego, przeczytał opinię „Gazety
Wyborczej”, która o jego wspomnieniach napisała między innymi, że w autobiografii ReichaRanickiego: „ razi przede wszystkim zatarty niekiedy podział między zdarzeniami, w których
autor brał udział lub był ich świadkiem, a tymi, o których tylko słyszał.” Mówiąc mniej
eleganckim językiem, to mieniący się światowej klasy historykiem Jan T. Gross za
8
wiarygodne źródło uważa Żyda, o którym nawet „Gazeta Wyborcza” napisała, że opowiadał
bzdury.
Jednym z kłamstw Jana Grossa jest także ogłoszenie światu, że Polacy, którzy w czasie
drugiej wojny światowej ratowali Żydów, bali się po wojnie ujawnić fakt ratowania, bo:
„„Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata jawią się w społecznym odbiorze [w Polsce] jako
„żydowskie pachołki””. Sens rozpowszechnianego Jana Grossa kłamstwa jest następujący:
skoro nie da się ukryć faktu, że Polacy jako jedyni w czasie II wojny światowej za ratowanie
Żydów karani byli śmiercią, że mimo to z narażeniem własnego życia ratowali Żydów i
uratowali ich niemało, a właściwie najwięcej w Europie, to i tak są ohydnymi antysemitami,
bo społeczeństwo polskie piętnowało heroicznych ratowników. Z pełną odpowiedzialnością
stwierdzam, że teza Grossa nie znajduje potwierdzenia w żydowskich wiarygodnych
dokumentach i relacjach, które znajdują się m.in. w: Archiwum Kibutzu Bohaterów Getta w
Izraelu oraz Archiwum Yeshiva University w Nowym Jorku, ale przede wszystkim w
Archiwum Yad Vashem w Jerozolimie. Kłamstwom Jana T. Grossa przeczy liczba
składanych do Yad Vashem polskich wniosków o nadanie medalu Sprawiedliwych, która jest
najlepszym dowodem na to, że Polacy ratujący w czasie drugiej wojny światowej Żydów oraz
ich potomkowie, nigdy nie ukrywali faktu ratowania. Wręcz przeciwnie, poszukiwali w
rodzinnych miejscowościach świadków, przedstawiali ich listę komisji Yad Vashem i wraz z
sąsiadami latami uczestniczyli w zawiłej procedurze przyznawania medali. Ich wnioski z
antypolskich względów w większości rozpatrywane były negatywnie, ale nie o medale tutaj
chodzi.
Zanim więc autor „Strachu” ogłosił światu tezy, że Polacy w Jedwabnem zamordowali
1600 Żydów, a polskiemu społeczeństwu polscy Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata jawią
się jako „żydowskie pachołki”, winien przeprowadzić stosowne badania historyczne i swoje
tezy poprzeć wynikami tychże badań. Ponieważ w publikacjach Jana Grossa nie znajduję
9
śladów poważnych badań historycznych, określić je należy mianem gatunku zaledwie „jedna
baba drugiej babie”, lub raczej – aby bez powodu nie obrażać kobiet i trzymać się faktów –
„jeden chłop drugiemu chłopu”, które z zasady nie mają wartości naukowej.
Jeden z licznych przykładów „maglowego” charakteru rewelacji zawartych w książkach
Jana Grossa znajdujemy na stronie 57 książki „Strach”, w której autor pisze o statystyce
zamordowanych w Polsce po wojnie Żydów. Padają określone liczby, a w przypisie 24 autor
podaje ich źródło w sposób następujący: „Taką liczbę zabitych – 500-600 – Engel wymienił
w rozmowie ze mną, tak samo Lucjan Dobroszycki, który mówił o 2000-2500 ofiar”.
Znałam zmarłego przed laty profesora Lucjana Dobroszyckiego. Przegadaliśmy przy
kawie, a chyba nawet czasem i szklance wina, wiele godzin w jego niewielkim pokoju w
YIVO Institute na Manhattanie. Profesor pomagał mi w zbieraniu źródeł do tematu o
dzieciach żydowskich uratowanych w klasztorach i usilnie, aczkolwiek bezskutecznie,
próbował odwieść mnie od zamiaru rozszerzenia badań historycznych o problem dzieci
żydowskich wywiezionych z Polski po wojnie przez amerykańskich Żydów. Nigdy jednak nie
przyszłoby mi do głowy, aby wypowiadane podczas tych rozmów słowa profesora
zamieszczać w publikacjach jako podbudowę tez własnych. W swych publikacjach
przywołuję profesora Lucjana Dobroszyckiego wielokrotnie, jednak tylko w formie
powoływania się na jego opublikowane prace historyczne. Prywatna rozmowa nie jest
bowiem żadnym źródłem historycznym i wie o tym każdy student pierwszego roku studiów
historycznych. Niewiarygodne, że zasady tej nie zna profesor Jan T. Gross, który poza
pogwałceniem metody historycznej, zwyczajnie i po ludzku nie ma prawa szargać dobrego
imienia zmarłego żydowskiego profesora przypisywaniem mu wymyślonych przez siebie
słów.
Innego gatunku kłamstwa dowodzi przypis 4 z książki „Strach” dotyczący raportu
emisariusza Celta, który zamiast do źródła, odsyła czytelnika do publikacji autora, czyli Jana
10
Grossa. Z przypisu 4 można wywnioskować, że urodzony w 1947 roku Jan T. Gross był w
1944 roku emisariuszem rządu o pseudonimie „Celt”, raport zaś opublikował w Krakowie w
roku 1998, co wychodzi na kosmiczną bzdurę. Jan T. Gross musi się więc zdecydować: albo
objawi światu, że posiada nadprzyrodzone właściwości, które pozwalały mu jeszcze przed
własnymi narodzinami pełnić określone role w świecie żywych, albo przyznać, że jest
nieudolnym kłamcą. Jan T. Gross ma ze źródłami potężny kłopot. Na stronie 68 przypis brzmi
następująco: „„Od czytelnika anglojęzycznej wersji „Strachu” dostałem pocztą elektroniczną
kopię tego listu, który cytuję tutaj z podziękowaniem””. Nie trzeba być historykiem aby
wiedzieć, że ponieważ przesłany pocztą elektroniczną przez bezimiennego czytelnika list
może napisać każdy, list taki nie jest żadnym źródłem historycznym. Wartość takiej
informacji można nowoczesnym językiem zakwalifikować do kategorii elektronicznego
magla. Nic ponadto.
Znamienne, że upowszechniając w książce „Strach” negatywny stereotyp okrutnych i
bezdusznych antysemitów Polaków, Jan Gross od pierwszej do ostatniej strony lansuje
jednocześnie bardzo przychylne określenie wobec wszystkich Żydów, którzy drugą wojnę
światową przetrwali w Związku Radzieckim i na stronie 19 pisze, że: „…ponad połowa
uratowanych Żydów przeżyła wojnę jako „sybiracy”, zesłana w głąb ZSRR”.
Jan Gross bardzo ostro wpisuje się w tym wypadku w szerszy nurt żydowskiej
historiografii, która od dziesięcioleci stara się ukryć lub umniejszyć negatywną rolę tej części
Żydów polskich, którzy po wybuchu drugiej wojny światowej znaleźli się na terenie ZSRR z
przyczyn wyznawanej przez siebie ideologii. Typowe dla historyków żydowskich stanowisko
prezentował w tym zakresie żydowski prof. Yisrael Gutman, który twierdził, że zachowanie
Żydów, które wzbogaciło antysemityzm polski o nowe elementy, należy tłumaczyć tym, że
dla Żydów jedynym wrogiem byli naziści. Sowieci zaś na tyle, na ile ten system takim być
może, jawili się Żydom jako szansa ucieczki i ratunku.
11
Twierdzenie to, które propaguje także Jan Gross, zawiera tylko część prawdy o polskich
Żydach, którzy wojnę przetrwali w ZSRR. Dla wielu spośród nich radziecka okupacja
rzeczywiście okazała się ratunkiem i szansą na przeżycie, ale nie jawiła się im taką na pewno
między wrześniem 1939 a czerwcem 1941, gdy wraz z Polakami zapełnili wagony
transportów zsyłanych na Sybir. Z wagonów Żydów polskich słychać było wówczas
nierzadko patriotyczne polskie pieśni z hymnem włącznie. Dla wywożonych na Sybir
polskich Żydów Hitler był daleko. Tymi, którzy zadawali im gwałt, wrogami, byli wówczas
Sowieci – tym polskim Żydom bez wątpienia przysługuje zaszczytne miano „sybiracy”.
Yisrael Gutman dyplomatycznie pomijał milczeniem tę drugą, znaczną część
społeczności polskich Żydów, dla której wkroczenie do Polski w roku 1939 okupacyjnych
wojsk sowieckich było ziszczeniem się ich ideologicznych dążeń. Jan Gross w książce
„Sąsiedzi” nie bawi się nawet w dyplomację i „sybirakami” nazywa wszystkich polskich
Żydów, którzy przeżyli wojnę w ZSRR. Takie ujęcie zagadnienia budzić musi naturalny
odruch sprzeciwu. Autor doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że określenie „sybirak” w
języku polskim jest mianem zaszczytnym i od ponad dwustu lat przysługuje jedynie tym,
którzy zostali zesłani lub wywiezieni na Sybir jako ofiary represji rosyjskiego zaborcy lub
sowieckiego okupanta. Zwyczajowo miano „sybirak” przysługuje zatem jedynie tym polskim
Żydom, których Sowieci wywieźli do ZSRR wbrew ich woli w ramach represji wobec
obywateli Rzeczypospolitej. Natomiast ci spośród polskich Żydów, którzy w latach 19391941 na polskie tereny zajęte przez ZSRR lub do ZSRR wyjechali dobrowolnie, nazywając
rzecz po imieniu, byli zwykłymi zdrajcami. Przydawanie zaś zdrajcom miana „sybiraków”,
czyli
męczenników
za
wolność
Polski,
jest
ze
strony
Jana
Grossa
niczym
nieusprawiedliwionym nadużyciem zarówno wobec poległych jak i ocalonych na nieludzkiej
ziemi Żydów i Polaków.
12
Obok Jedwabnego i Żydów, którzy wojnę przeżyli w ZSRR, Jan Gross porusza w swej
książce także problem Żydów w strukturach UB i pisze, że wprawdzie 30 procent Żydów
wśród personelu kierowniczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego to dużo, ale na
prowincji: „Żydów właściwie w ogóle już nie było – okazuje się, że nie tylko wśród
mieszkańców, ale i w aparacie komunistycznego terroru. W województwie lubelskim, na
przykład, na 1122 ubeków w lutym 1946 roku zatrudnionych było 19 Żydów (w tym 14 na
stanowiskach kierowniczych, czyli pewnie w samym Lublinie)”. Informacje o tym, ilu Żydów
było w lubelskiej UB Jan Gross czerpie z wydanej w czasach komunizmu książki „Milicja
Obywatelska 1944-1948”.
Szanujący się historyk nigdy nie opiera swych tez na propagandowych publikacjach z
czasów PRL, a jeśli już z nich korzysta, to weryfikuje zawarte w nich informacje ze
współczesnymi źródłami historycznymi. W wypadku Żydów w lokalnych strukturach UB na
Lubelszczyźnie, swoistym symbolem jest postać Żyda, zdrajcy i kata, Abrama Taubera z
miasteczka Chodel, który po wkroczeniu na Lubelszczyznę wojsk sowieckich został szefem
miejscowego UB. Abram był sąsiadem Polaków. W czasie okupacji niemieckiej wiedział, kto
z jego polskich kolegów konspiruje, bo gdy w 1943 roku śmierć zajrzała mu w oczy, zwrócił
się do jednego z nich, wiedząc, że z racji podziemnych powiązań, człowiek ten ma największe
szanse ukrycia go. Nie ma w tym nic dziwnego czy nadzwyczajnego. W małych miasteczkach
i wsiach Lubelszczyzny ludzie wiedzieli o sobie wszystko: kto jest w AK, kto u komunistów,
kto w NSZ, a kto przechowuje Żydów.
Żyd Abram Tauber przeżył wojnę, a gdy latem 1944 roku Armia Czerwona zajęła
Lubelszczyznę, Sowieci właśnie Żydowi Abramowi Tauberowi powierzyli funkcję szefa
bezpieki. Bo największym problemem Sowietów w wyłapywaniu podziemnych polskich
żołnierzy był w 1944 roku brak rozeznania w terenie. Problem znikał, gdy udało się znaleźć
człowieka, który ten teren znał. Abram Tauber pochodził z Chodla. Był sąsiadem tych,
13
których – według Sowietów – należało zniszczyć. Jako sąsiad i niegdysiejszy kolega
podziemnych żołnierzy wiedział, do którego domu należy zastukać nad ranem, aby trafiać bez
pudła. Zadaniem UB w tamtym czasie, oczywiście także zadaniem Abrama Taubera, było
m.in. przygotowywanie dla NKWD list Polaków, których należało zamordować, wywieźć na
Sybir lub uwięzić na Zamku w Lublinie i innych lokalnych katowniach, aby skutecznie
zniewolić Polskę. Po Stanisława Wnuka, któremu Abram Tauber zawdzięczał życie, NKWD
przyszło 15 sierpnia 1944 roku. Po wielu innych tego samego dnia lub w następnych dniach i
miesiącach. W wyniku zdrady sąsiada Abrama Taubera wielu mieszkańców Chodla i okolicy
zostało zamordowanych. Inni trafili na Syberię lub do więzienia. Ci, którzy zdążyli umknąć
obławom, zeszli na powrót do podziemia i w lutym 1945 roku wydali na Abrama Taubera
wyrok śmierci.
W tym momencie powstaje problem, którego Jan Gross w swojej książce
dyplomatycznie nie porusza. Gdyby żołnierze podziemia zabili chodelskiego Żyda,
figurowałby w książce „Strach” jako jedna z ofiar polskiego powojennego antysemityzmu.
Skoro przeżył, usłyszymy zapewne, że zbrodniarz Abram Tauber jako komunista wyrzekł się
żydostwa i do Żydów zaliczyć go nie można. Ale skoro Abram Tauber znalazł w 1956 roku
schronienie w Izraelu? Wtedy dowiemy się, że Tauber nie jest Żydem, bo jest obywatelem
państwa Izraela, czyli Izraelczykiem, a państwo Izrael chroni swych obywateli. Także przed
odpowiedzialnością za popełnione zbrodnie.
Jeden z obrońców Jana Grossa, profesor historii Marcin Kula, pisze na łamach „Gazety
Wyborczej”: „„Denerwuje mnie uparte wywoływanie pomyłek faktograficznych Grossa.
Możliwe, że w „Strachu” jest pewna liczba błędów. Jednak czy obraz uzyskany przez autora
by się zmienił, gdyby błędy zniknęły?”” Po pierwsze, źle się dzieje, gdy badania naukowe są
powodem do zdenerwowania, zwłaszcza zdenerwowania naukowca. Z samej zasady bowiem
z dyskusji nad badaniami naukowymi należy wyłączyć emocje i skupić się na rzeczowej
14
merytorycznej ocenie. Po drugie, chciałabym wiedzieć, czy Marcin Kula, profesor
renomowanych uczelni, z taką samą tolerancją odnosi się np. do prac studentów i czy pozwala
im na faktograficzne pomyłki. A przecież powinien, bo skoro fakty nie zmieniają obrazu
badanego zagadnienia…
Mnie pomyłki faktograficzne Jana Grossa nie denerwują. Są jedynie świadectwem
tego, że autor „Strachu” nie opanował dostatecznie metodyki historycznego warsztatu
naukowego. Dowodem tego ostatniego – w tym wypadku chyba także złej woli – są te
fragmenty książki, w których Gross podpiera lansowane przez siebie tezy autorytetem np.
Hannah Arendt, wypaczając myśl wielkiego żydowskiego filozofa w dogodny dla siebie
sposób. Dla przykładu, na stronie 84 czytamy: „Hannah Arendt, której nauki często mam na
myśli, pisząc tę książkę, powiedziała gdzieś, że antysemityzm jest tak banalnym i
powszechnym w naszej epoce uprzedzeniem, iż nie zwracamy już nań większej uwagi. Do
tego stopnia, że nawet Żydzi się z nim oswoili. I że jest to dowód abdykacji moralnej i
obywatelskiej odpowiedzialności w świetle posiadanej wiedzy o tym, jak skutecznie poddaje
korozji cienką warstewkę cywilizacyjną pozwalającą żyć obok siebie ludziom różnych
religii, ras i obyczajów. Ale, powtarzam, przecież z trudem mieści się w głowie, że można
było być antysemitą w Polsce tuż po wojnie”.
Zdenerwuje to zapewne obrońcę autora „Strachu”, Marcina Kulę, a także samego Jana
Grossa. Mimo to pozwolę sobie zadać jednak pytanie o to, gdzie Hannah Arendt powiedziała
słowa, na które powołuje się Jan Gross podbudowując własne wywody. Wskazanie w
przypisie publikacji, z której zaczerpnięte zostały słowa, na które się powołujemy, jest
obowiązkiem każdego piszącego. Było także obowiązkiem Jana Grossa. W takim wypadku
słowo „gdzieś” nie wystarcza. I nie ma już znaczenia, czy jest to praca historyczna,
socjologiczna, czy też takie sobie puste między chłopami ględzenie.
15
Hannah Arendt zmarła w 1975 roku. Była Żydówką, wielkim filozofem, pierwszym
profesorem kobietą w Columbia University w Nowym Jorku. Znam dość dobrze jej prace.
Nigdzie nie zetknęłam się z myślą, którą imputuje jej Jan Gross. Hannah Arendt pisała
przede wszystkim o banalności zła. Jedna z jej najważniejszych prac nosi tytuł: „Eichmann w
Jeozolimie – rzecz o banalności zła”. Tyle tylko, że zło w pojęciu Arendt jest banalne,
ponadnarodowe i na pewno nie dotyczy jedynie – co sugeruje Jan Gross – polskiego
antysemityzmu. Warto więc pokusić się o niewielką analizę porównawczą tekstów Hannach
Arendt i fragmentów książki „Strach”. Dla przykładu, Jan Gross na stronie 20 pisze o
sytuacji Żydów w Austrii w sposób następujący: „„… już w pierwszej odsłonie podboju
Europy, jaką był Anschluss, wiedeńscy Żydzi, ostoja kultury niemieckiej, zostali zapędzeni
do upokarzających zajęć przez nazistowskich zupaków. Oczywiście, to były tylko „urocze
grzeszki”. Ale jednocześnie pełną parą ruszyła państwowa machina „aryzacji”, czyli
plądrowania żydowskiej własności. Właśnie w Austrii Adolf Eichmann dopracował technikę
rejestrowania i ekspediowania Żydów w dalekie podróże. Tak niewinnie wyglądały początki,
które w ciągu paru lat doprowadziły do „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej w
Europie””.
Jan Gross haniebne zachowania Austriaków wobec Żydów nazywa „uroczymi
grzeszkami” i z niezrozumiałych powodów nie kojarzy z antysemityzmem. Tymczasem
Hannah Arendt była konkretna w konkretyzowaniu banalności zła. W wypadku wiedeńskich
Żydów zwróciła przede wszystkim uwagę na fakt, że w haniebnym dziele „Ostatecznego
Rozwiązania” kwestii żydowskiej w Austrii, czyli w dziele wymordowania austriackich
Żydów, banalne zło niemieckie personifikowane przez Eichmanna wspierane było przez
równie banalne zło żydowskie personifikowane przez wiedeńskiego Żyda Löwenherza, o
którym napisała: „W Wiedniu byli pewni Żydzi, których [Eichmann] pamiętał doskonale.
Joseph Löwenherz zdołał przekształcić całą gminę żydowską w instytucję na usługach władz
16
nazistowskich. Był także jednym z bardzo niewielu działaczy tego rodzaju, który za swe
usługi otrzymał od hitlerowców nagrodę: pozwolono mu zostać w Wiedniu aż do końca
wojny, kiedy to wyemigrował do Anglii, stamtąd zaś do Stanów zjednoczonych. Zmarł w
roku 1960”.
Hannah Arendt, szykanowana przez środowiska żydowskie za ujawnienie zła
żydowskiego, napisała: „Zło wyrządzone przez mój własny naród smuci mnie bardziej niż
zło wyrządzone przez inne narody”. Zło jest banalne. W różnym stopniu ulegają mu
wszystkie narody. Dlatego my, Polacy, mamy obowiązek powtórzyć słowa wielkiej
żydowskiej filozof i powiedzieć, że zło wyrządzone przez polski naród smuci nas bardziej
niż zło wyrządzone przez inne narody; że mamy moralny obowiązek ze smutkiem
wspominać Żydów polskich, którzy zginęli z rąk banalnie złych Polaków tylko dlatego, że
byli Żydami. Mamy jednak także prawo domagać się wzajemności: smutku Żydów z powodu
Polaków, którzy – jak w miasteczku Chodel i wielu innych miasteczkach i miastach
powojennej Polski – zginęli z rąk Żydów. Mamy również prawo do zrozumienia, że z
powodu doświadczenia banalnego żydowskiego zła, wszechobecnego w Polsce po roku
1944, antysemityzm był w Polsce możliwy także „po wojnie”, czyli po wkroczeniu do Polski
sowieckiego wojska, z którym podobni Tauberowi banalnie źli Żydzi współpracowali.
Książka Jana Grossa tych praw odebrać nam nie jest w stanie.
Wracając do pani pytania o to, skąd Jan Gross czerpał wiedzę na temat Jedwabnego
odpowiem, że książka Jana T. Grossa nie zawiera rzetelnej wiedzy o Jedwabnem, lecz jest
zbiorem zafałszowań, przeinaczeń i jak powiedziałam na wstępie, plotek w stylu „jeden
chłop drugiemu chłopu”, które mają tworzyć obraz antysemickiej Polski. Uwiarygodnione
medialną wrzawą, banialuki Jana T. Grossa były nośne w Polsce i na świecie przez
kilkanaście lat. Na dłuższą metę jednak nie wystarczą. Za następnych kilka lub kilkadziesiąt
lat jego książki i on sam znajdą się na śmietniku historii. Tak jak kłamstwa innych
17
pseudohistoryków, w tym Beniamina Wiłkomirskiego zatytułowane „Pamiętniki z
Auschwitz”, które po hucznym aplauzie świata, przeszły do historii jako wielka żydowska
mistyfikacja.
Ekshumacja w Jedwabnem, mogąca wykazać, jak zginęli Żydzi i ilu ich naprawdę było,
została przerwana. Dlaczego?
Nie znam racjonalnych przyczyn, dla których najwyższe władze Państwa Polskiego przerwały
rozpoczętą przez IPN ekshumację szczątków ze stodoły w Jedwabnem. Podkreślam, że
decyzję tę podjęli nie Żydzi, bo oni nie byli władni do podejmowania takiej decyzji. Decyzje
tę podjęły najwyższe władze Państwa Polskiego i tylko one mogą ją w chwili obecnej
zmienić.
Jakie więc dowody wskazują na kłamstwo w sprawie Jedwabnego?
Kłamstwo w sprawie Jedwabnego wynika z natury rzeczy. Kłamstwem historycznym są
bowiem wszystkie rozpowszechniane informacje na temat przeszłości, które nie wynikają z
rzetelnych badań historycznych przeprowadzonych według znanych i uznanych metod nauki
historycznej. W wypadku Jedwabnego, podstawową metodą historyczną, którą należało
zastosować, jest ekshumacja. Tylko ekshumacja może odpowiedzieć na podstawowe pytanie,
czy w stodole w Jedwabnem rzeczywiście są ludzkie szczątki, a jeśli tak, czy są to szczątki
żydowskie i jaka jest ich liczba. Wyniki ekshumacji będą podstawą do dalszych badań
historycznych i ustalenia, co rzeczywiście wydarzyło się w Jedwabnem w roku 1941.
Komu zależy, żeby fałsz utrzymać?
Wbrew pozorom, sprawa Jedwabnego nie dotyczy sporu polsko-żydowskiego, lecz sporu
biegnącego po linii ideologicznej, czyli polsko-żydowskie lewactwo kontra polskie i
18
żydowskie środowiska religijne i patriotyczne. Proszę zauważyć, że argumentów do obalenia
kłamstwa o zakazie jedwabińskiej ekshumacji dostarczyła nam religijna Gmina Żydowska w
Warszawie, która dowiodła, że ekshumacja w stodole w Jedwabnem jest nakazem prawa i
religii żydowskiej, a ogłoszone przez amerykańskiego rabina wespół z „Gazetą Wyborczą”
rzekome zakazy są ordynarnym szytym grubymi nićmi kłamstwem.
Sytuacja taka jest zrozumiała tylko wtedy, jeśli wiemy, że lewactwo nie ma narodu.
Lewactwo nienawidzi w równym stopniu religijnych Żydów jak religijnych Polaków, w
równym stopniu nienawidzi patriotyzmu żydowskiego i polskiego oraz fałszuje historię
polskich Żydów jeszcze okrutniej niż to czyni to z historią Polaków. Lewactwo żydowskie na
równi z lewactwem polskim odpowiada m.in. za skalę i stopień zafałszowania najnowszej
historii w ekspozycjach Muzeum Polskich Żydów w Warszawie, w których – mimo iż 85%
polskiego przedwojennego żydostwa było ludźmi żydowskiej religii – nie uświadczymy
informacji o polskich religijnych Żydach. To tak, jak gdyby zrobić muzeum poświęcone
Polakom i ukryć informację, że większość spośród nas na przestrzeni ostatniego tysiąclecia
była i jest katolikami. Ponieważ lewactwo żydowskie wstydzi się religijnych polskich Żydów
chasydami zwanych wymordowanych w czasie drugiej wojny światowej, od lat usiłuje
wymazać ich z pamięci świata. Lewactwo polskie także wstydzi się religijności Polaków i dla
wzbudzenia odrazy do samych siebie, poprzez wstyd usiłuje obrzydzić Polakom polskość
jako zbrodniczo-katolicką godną potępienia przypadłość. Premier Donald Tusk mówił wszak
o tym otwarcie, że: „Polskość to nienormalność”.
Kłamstwo jedwabińskie wpisuje się zatem doskonale we współczesną europejską
lewacką politykę wstydu, która różnymi sposobami zmierza do tego, aby Francuzi, Szwedzi,
Niemcy i wszystkie pozostałe europejskie narody zapomniały o tym, kim naprawę są, żeby
wstydziły się swojej historii i po stu latach zrealizowały wreszcie bolszewicką ideę świata bez
narodów, bez religii i tożsamości. Politykę tę wspiera także realizowana współcześnie przez
19
Unię Europejską polityka multi-kulti, która zmierza do ubogacania europejskiego krajobrazu
meczetami, szariatami, gwałtami i wszystkim tym, czego jesteśmy obecnie świadkami. W tym
lewackim europejskim multi-kulti utonąć mają zarówno religijni Polacy ja i religijni Żydzi.
Jeden z mędrców powiedział, że należy wystrzegać się tych, którzy chcą w nas
wzbudzić poczucie winy, albowiem pragną oni władzy nad nami. Lewacy dążą do władzy w
całej Europie. Z nami, Polakami, problem jest bardziej złożony niż z innymi europejskimi
narodami. Być może dlatego, że doświadczyliśmy zaborów i komunizmu, jesteśmy dość
odporni na lewackie idee. Być może dlatego, że zbytnio wolność sobie cenimy, nie jest z
nami łatwo. Rozumieli to doskonale komuniści. Julia Brystygierowa, żydowski kat
stalinowskiej bezpieki, miała ponoć zwyczaj powtarzać, że dumę i honor wybije z Polaków
choćby kańczugiem. Wiedziała, że duma i honor Polaków są dla totalitarnej władzy
najbardziej niebezpieczne. Wiedziała, że jeśli nie wybije z Polaków dumy i honoru, nie zdoła
ich zniewolić. Mijają dziesięciolecia. Idee lewackie pozostają bez zmian. Pedagogikę wstydu,
z dobrymi efektami zastosowaną w innych europejskich krajach, lewactwo polskie zaczęło
stosować w nowoczesnej europejskiej wersji po roku 1989. Jeśli zważyć, że Okrągły Stół dał
Michnikowi „Gazetę Wyborczą”, a stacje radiowe oraz założone w latach dziewięćdziesiątych
przez ludzi uwikłanych we współpracę z bezpieką stacje telewizyjne (1992 Polsat i 1996
TVN) mówiły tym samym głosem co Adam Michnik i spółka, to trzeba stwierdzić, że
instrumenty do wybijania z Polaków dumy i honoru zostały przygotowane perfekcyjnie.
Na pierwszy ogień poszło Powstanie Warszawskie. Było niebezpieczne. Było wzorcem
ociekającym polską dumą i honorem, na którym wychowały się powojenne pokolenia
Polaków. W zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” artykule „Polacy – Żydzi:
Czarne karty powstania" (29–30.01.1994) świeżo upieczony historyk Michał Cichy, zgodnie z
zapowiedzią swojego protektora Adama Michnika, ujawniał „pełną prawdę" o Powstaniu
Warszawskim i napisał, że powstańcy zajmowali się głównie mordowaniem żydowskich
20
niedobitków. Napisał też, że jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, to Polacy nie mają z
czego być dumni, bo ich bohaterowie byli zwykłymi bandziorami. Historycy polscy
natychmiast zdemaskowali szyte grubymi nićmi kłamstwo, które doskonale określił Leszek
Żebrowski jako „Fabryka bzdur o Powstaniu Warszawskim”. Akcja Adama Michnika okazała
się wielkim niewypałem. Ostatecznie Michał Cichy publicznie przeprosił powstańców
Warszawy za swój artykuł.
Jeszcze nie ucichły echa bezpodstawnych oskarżeń wobec Powstania Warszawskiego,
gdy ruszył drugi etap wzbudzania w Polakach poczucia winy. Symbolem rzekomych
okrucieństw Polaków stało się miasteczko Jedwabne. Najpierw Agnieszka Arnold zrobiła
dokumentalny film „Gdzie mój starszy syn Kain”. W roku 2000 temat podjął i opisał w
reklamowanej w całej Polsce książce pod tytułem „Sąsiedzi” Jan T. Gross. Książka Grossa o
rzekomych zbrodniach Polaków nie miała pokazać prawdy o tym, co stało się w tym
niewielkim miasteczku Białostocczyzny. Miała nas zawstydzić. Miała zaszczepić młodym
Polakom przekonanie, że wstyd być Polakiem.
Pokłosiem kłamstwa o Jedwabnem był film "Pokłosie". Niby fikcja ale dla wszystkich
czytelna. Czy film ten zawiera chociaż ziarno prawdy?
Z punktu widzenia historii drugiej wojny światowej film „Pokłosie” jest daleką od polskich
realiów bzdurą i obronić się go nie da. W przedwojennej bowiem Polsce nie było wsi, w
której ponad stu Żydów zajmowałoby się rolnictwem [Patrz: Spis ludności przeprowadzony w
1931 roku]. W polskich wsiach zaledwie trafiali się gdzieniegdzie pojedynczy żydowscy
rolnicy lub nawet właściciele przejętych po Powstaniu Styczniowym majątków ziemskich, ale
wsi czy miasteczek, w której Żydzi na równi z Polakami uprawialiby ziemię, w Polsce nigdy
nie było. Z tego powodu polscy syjoniści przed wojną organizowali obozy kibucowe, w
21
których żydowska młodzież przed wyjazdem do Izraela zdobywała podstawową wiedzę na
temat obchodzenia się z ziemią.
Bazowy wątek filmu „Pokłosie” o rzekomych Żydach rolnikach z jakiejś białostockiej
wsi, których w 1941 roku mordują Polacy, aby przejąć żydowską ziemię, jest zatem
zwyczajną filmową fikcją. Takich wsi w Polsce nigdy nie było, bo ludność żydowska w
Polsce od czasów Kazimierza Wielkiego (1333-1370) zajmowała się handlem oraz
rzemiosłem i ziemi uprawnej nie posiadała. Przedstawiony w filmie „Pokłosie” wątek
żydowskiej ziemi, jako motywu dokonanego na Żydach mordu, odgrywa w filmie określoną
rolę: miał ukryć przed widzem prawdziwe motywy ewentualnej dokonanej przez Polaków na
ludności żydowskiej zbrodni. A prawdziwe motywy kwalifikują przypadki dokonanych przez
Polaków ewentualnych mordów na Żydach jako morderstwa w afekcie. Białostocczyzna
bowiem to ziemie, które w 1939 roku zajęli Sowieci. Najbardziej haniebną i brzemienną dla
polskiej ludności w skutkach, była na terenie ziem wschodniej Polski powszechna współpraca
polskich Żydów z Sowietami w sporządzaniu list Polaków i polskich rodzin przeznaczonych
na wywózkę na Sybir i do Kazachstanu. Innymi słowy mówiąc, w okresie od 17 września
1939 roku do 22 czerwca 1941 roku, to właśnie żydowscy sąsiedzi wskazywali Sowietom
polskie rodziny i Polaków, których trzeba posłać na „białe niedźwiedzie”, czyli w miejsca,
skąd rzadko kto wracał żywy. Postawy komunistów żydowskich nie można rozciągać na cały
żydowski naród, ale ponieważ tłum zawsze rządzi się swoimi prawami, odpowiedzialnością
za postawę żydowskich komunistów Polacy obarczyli wszystkich Żydów i gdy w 1941 roku
na teren Białostocczyzny weszli Niemcy, w Jedwabnem i innych miejscowościach regionu
doszło do nie udokumentowanych do dziś wypadków śmierci Żydów. Nie chodziło o żadną
żydowska ziemię, bo takowej Żydzi polscy nie posiadali, lecz o zwykłą ludzką zemstę za tych
spośród Polakom najbliższych, którzy za sprawą żydowskich donosów dokładnie w tym
samym czasie zamarzali lub umierali z głodu i wycieńczenia w tajgach Sybiru i stepach
22
Kazachstanu. Ponieważ zemsta jest zawsze ślepa, w większości wypadków ewentualna
dosięgała Bogu ducha winnych Żydów, bo ci, którzy skazali na śmierć Polaków, zwykle
zdążyli wycofać się z sowieckimi wojskami na wschód.
Bezsensowny zatem z pozoru wątek ziemi, jako motyw dokonanych przez Polaków
zbrodni na podlaskich Żydach, odgrywa w filmie Pasikowskiego bardzo ważną rolę w
fałszowaniu historii. Zbrodnie polskich Żydów, dokonane przeciwko Polakom podczas
sowieckiej okupacji lat 1939-1941, autor scenariusza przykrywa motywem ziemi, czyli znaną
od wieków chłopską pazernością. Bo to jest chwytliwe, bo trafia do wyobraźni widza – wszak
wieś z ziemią nierozerwalnie jest związana. Żałosne tylko, że poprzez film „Pokłosie”, w
fałszowaniu własnej historii biorą udział Polacy, także Maciej Stuhr – wpisując się tym
samym w trwający już dziesięciolecia spektakl zakłamywania brutalnej prawdy o stosunkach
polsko-żydowskich w XX wieku.
Podobnie jak wszystkie filmy tego świata, które nie narodziły się z twórczej wizji
artysty lecz na zamówienie sponsorów lub osiągnięcie „wyższych propagandowych celów”,
film „Pokłosie” za pieniądze polskich podatników [m.in. Polski Instytut Sztuki Filmowej],
usiłuje wcisnąć tymże polskim podatnikom zafałszowany obraz najnowszej historii i sprawić,
żeby Polacy zaczęli się wstydzić swego antysemityzmu i powierzchownej religijności. Nie
wińmy za film „Pokłosie” Żydów. Odpowiedzialność za kłamstwo Jedwabnego ponosimy my
sami, polskie władze i naród polski, które lewackim władzom na to wszystko pozwala.
Co można zrobić, kiedy cały świat wszelkimi sposobami od lat jest przekonywany o
polskiej odpowiedzialności za tamte wydarzenia? Czy jest jeszcze szansa na to, by świat
usłyszał prawdę? Jak zmusić oszczerców do odszczekania kłamstw?
Powtarzam raz jeszcze. Nie wińmy za wszystko Żydów. W wypadku kłamstwa Jedwabnego,
smutne to, ale prawdziwe, winę ponosi Państwo Polskie, które niezgodnymi z polskim
23
prawem i nieodpowiedzialnymi decyzjami stworzyło w ciągu ostatnich kilkunastu lat warunki
do upowszechnienia w świecie fantazji lewackich Żydów na temat Jedwabnego. Jest szansa,
aby świat usłyszał prawdę pod warunkiem, że władze Polski wreszcie oprzytomnieją i
odblokują badania historyczne, zaczynając od wznowienia prac ekshumacyjnych IPN. Jeśli
będziemy mieli dowody w ręku, zmusimy oszczerców do odszczekania kłamstw. Ale
powtarzam, nie zdobędziemy tych dowodów, dopóki ekshumacja IPN będzie zablokowana
przez władze Rzeczypospolitej Polski. To nie jest zatem sprawa Żydów, to jest nasz polski
problem i nikt za nas go nie rozwiąże.
Czy proces łomżyński w sprawie Jedwabnego był uczciwy? Czy była to raczej ubecka
pokazówka? Jakie znaczenie śledztwa, aktu oskarżenia i samego procesu miał fakt, że
głównym świadkiem aktu oskarżenia był ubecki konfident, z pochodzenia żyd?
Jeśli władze Polski pozwolą IPN na ekshumację, jeśli będziemy mieli pewność, że w stodole
w Jedwabnem rzeczywiście leżą żydowskie spalone szczątki, możemy wtedy metodą
porównawczą i wszystkimi innymi znanymi metodami badań historycznych ocenić, czy
przeprowadzony w latach czterdziestych proces był typowa pokazówką, czy może jednak
poruszał się w sferze faktów. W tej chwili za wcześnie na jakąkolwiek ocenę.