proszę bardzo
Transkrypt
proszę bardzo
WIRUSY WSPÓŁCZESNOŚCI Jak uleczyć fanatyka Gdybyście kiedyś słyszeli, że jakaś szkoła albo uniwersytet otwierają wydział fanatyzmu porównawczego, niniejszym zgłaszam swoją kandydaturę na posadę nauczyciela. Jako były jerozolimczyk, jako uleczony fanatyk uważam, że mam doskonałe kwalifikacje do tej pracy A zatem, jak uleczyć fanatyka? Uganiać się za bandą fanatyków w górach Afganistanu to jedno. Walczyć z fanatyzmem to co innego. Niestety, nie mam jakichś szczególnych pomysłów na temat tego, jak łapać fanatyków w górach, mogę za to podzielić się pewnymi przemyśleniami o naturze fanatyzmu i o tym, jak przynajmniej go powstrzymać, jeśli z niego nie uleczyć. Atak na Amerykę 11 września nie był po prostu starciem biedy i bogactwa. Bieda kontra bogactwo to jeden z najpotworniejszych problemów świata, ale popełnimy błąd, jeżeli utożsamimy wydarzenia z 11 września z napaścią biedaków na bogaczy. Tu nie chodzi o biednych i bogatych. Gdyby to było takie proste, można by się raczej spodziewać ataku z Afryki, ze strony najuboższych, wymierzonego prawdopodobnie w Arabię Saudyjską i kraje Zatoki Perskiej, w producentów ropy, w najbogatszych. Nie, to jest walka między fanatykami, którzy wierzą, że cel, wszelki cel, uświęca środki, i nami, którzy wierzymy, że życie jest celem, a nie środkiem. To walka między tymi, którzy myślą, że sprawiedliwość, cokolwiek rozumieją pod tym słowem, jest ważniejsza niż życie, a tymi z nas, którzy uważają, że życie ma pierwszeństwo przed wieloma innymi wartościami, przekonaniami czy wiarą. W obecnym kryzysie obejmującym świat, Bliski Wschód, Izrael i Palestynę nie chodzi o wartości islamu. Jego źródłem nie jest mentalność Arabów, jak twierdzą rasiści, wcale nie. Wyraża się w nim odwieczna walka między fanatyzmem i pragmatyzmem. Fanatyzmem i pluralizmem. Fanatyzmem i tolerancją. W ataku 11 września nie chodziło nawet o to, czy Ameryka jest dobra czy zła, czy kapitalizm jest wstrętny i rażący, czy globalizacji należy położyć kres czy nie. Jego motywem było typowe dla fanatyka przekonanie: jeżeli myślę, że coś jest złe, unicestwiam to wraz z tym, co jest obok. Fanatyzm jest starszy niż islam, niż chrześcijaństwo, judaizm, starszy niż jakieś państwo czy rząd bądź system polityczny, starszy niż jakakolwiek ideologia czy wiara. Fanatyzm jest, niestety, wszechobecnym elementem natury ludzkiej; genem zła, jeśli sobie życzycie. Ludzie, którzy wysadzają kliniki aborcyjne w Ameryce, ci, którzy podpalają meczety i synagogi tu, w Niemczech, różnią się od bin Ladena tylko skalą, ale nie naturą zbrodni. Oczywiście, atak 11 września wzbudził smutek, gniew, niedowierzanie, szok, melancholię, dezorientację i, owszem, reakcje rasistowskie - antyarabskie i antymuzułmańskie. Któż by pomyślał, że tuż po wieku dwudziestym nastanie jedenasty? Dzieciństwo w Jerozolimie uczyniło mnie ekspertem w dziedzinie fanatyzmu porównawczego. W Jerozolimie mojego dzieciństwa w latach czterdziestych ubiegłego wieku pełno było domorosłych proroków, zbawicieli i mesjaszy. Nawet dziś co drugi jerozolimczyk ma własną receptę na natychmiastowe zbawienie. Każdy mówi, że przybył do Jerozolimy - cytuję słynny wers starej pieśni - żeby ją zbudować i samemu się przebudować. W istocie niektórzy z nich, żydzi, chrześcijanie i muzułmanie, socjaliści, anarchiści, reformatorzy świata, przybyli do Jerozolimy nie po to, żeby ją budować, lecz raczej żeby dać się ukrzyżować albo ukrzyżować innych, albo jedno i drugie. Jest takie uznane zaburzenie psychiczne, choroba umysłowa zwana syndromem jerozolimskim. Ludzie przyjeżdżają do Jerozolimy, wdychają cudowne, kryształowe górskie powietrze, a potem nagle coś w nich wstępuje i podpalają meczet albo kościół, albo synagogę. Bądź też zrzucają szaty, wspinają się na skałę i zaczynają prorokować. Nikt nigdy ich nie słucha. Nawet teraz, nawet w dzisiejszej Jerozolimie, każda kolejka do autobusu może nagle rozgorzeć i zamienić się w burzliwe uliczne seminarium; obcy ludzie będą się spierać o politykę, moralność, strategię, historię, tożsamość, religię i o to, jakie są prawdziwe zamysły Boga. Uczestnicy owego ulicznego seminarium, pogrążeni w kłótni o politykę i teologię, o dobro i zło, będą jednak torować sobie drogę do przodu kolejki. Wszyscy krzyczą, nikt nigdy nie słucha. Oprócz mnie. Ja czasami słucham, w ten sposób zarabiam na życie. Jak postępować z człowiekiem, który jest chodzącym wykrzyknikiem? Jak powstrzymać tych, którzy nie cofną się przed niczym? Często fanatyzm ma ścisły związek z klimatem wielkiej rozpaczy: kiedy ludzie doznają wyłącznie poczucia klęski, upokorzenia i bezwartościowości, uciekają się do różnych form desperackiej przemocy. Jedyny sposób przeciwstawienia się rozpaczy to budzić i szerzyć nadzieję - może nie wśród fanatyków, lecz wśród umiarkowanych. Oni istnieją - poza światem telewizji CNN, której kamery pokazują tylko rozwrzeszczanych zelotów na ulicach, nie zaś milczących umiarkowanych, którzy gryzą palce za zamkniętymi okiennicami, podczas gdy ekstremiści awanturują się na placach. Wzbudźcie nadzieję, a umiarkowani wyjdą z domów i zaznaczą swoją obecność. Twierdzę, że tylko ci umiarkowani w każdym społeczeństwie są w stanie powstrzymać fundamentalistów. Umiarkowany islam jest jedyną siłą, która może pohamować fanatyczny islam. Umiarkowany nacjonalizm jest jedyną siłą, która może wziąć w cugle fanatyczny nacjonalizm - na Bliskim Wschodzie i gdzie indziej. Żeby jednak umiarkowani wyszli z ukrycia i wzięli górę nad fanatykami, trzeba wzbudzić nadzieję na polepszenie warunków i rozwiązanie problemów. Tylko wtedy ustąpi rozpacz i beznadzieja i uda się zastopować fanatyzm. Jako dziecko w Jerozolimie sam byłem małym zawziętym fanatykiem. Zadufanym w sobie, szowinistycznym, głuchym i ślepym na każdą tradycję, która się różniła od sugestywnej żydowskiej, syjonistycznej tradycji owego czasu. Byłem dzieckiem żydowskiej intifady, pędrakiem rzucającym kamienie. Pierwszymi angielskimi słowami, jakich się nauczyłem oprócz "tak" i "nie", były słowa: "Anglicy do domu!", wykrzykiwane przez żydowskie dzieci, obrzucające kamieniami brytyjskie patrole w Jerozolimie. (...) Powiedziałem, że jestem ekspertem w dziedzinie fanatyzmu porównawczego. To nie żart. Gdybyście kiedyś słyszeli, że jakaś szkoła albo uniwersytet otwierają wydział fanatyzmu porównawczego, niniejszym zgłaszam swoją kandydaturę na posadę nauczyciela. Jako były jerozolimczyk, jako uleczony fanatyk uważam, że mam doskonałe kwalifikacje do tej pracy. Może nadszedł czas, aby każda szkoła, każdy uniwersytet włączyły do swojego programu przynajmniej dwa kursy fanatyzmu porównawczego, gdyż zjawisko to występuje wszędzie. Nie mam na myśli oczywistych przejawów fundamentalizmu i nadmiernej żarliwości. Nie mówię o oczywistych fanatykach, tych, których widujemy w telewizji, w miejscach, gdzie opanowane histerią tłumy wygrażają przed kamerą pięściami, wykrzykując hasła w niezrozumiałych dla nas językach. Nie, fanatyzm jest obecny prawie wszędzie i w spokojniejszych, bardziej cywilizowanych formach występuje wokół i być może tkwi także w nas samych. Czyż nie znamy przeciwników palenia papierosów, którzy spaliliby człowieka żywcem, gdyby przy nich sięgnął po papierosa? Albo wegetarian, którzy pożarliby cię na surowo za to, że jadasz mięso? Pacyfistów, niektórych moich kolegów z izraelskiego ruchu pokojowego, którzy chętnie wpakowaliby mi kulkę w głowę, gdyż wypowiadam się za trochę inną strategią zawarcia pokoju z Palestyńczykami? Oczywiście nie twierdzę, że każdy, kto przeciw czemuś protestuje, jest fanatykiem, skądże. Nie sugeruję też, że każdy, kto ma zdecydowane poglądy, jest fanatykiem, z pewnością nie. Ja mówię, że ziarno fanatyzmu zawsze tkwi w kategorycznym przekonaniu o bezwzględnej słuszności, tej pladze wielu stuleci. Oczywiście, istnieją różne stopnie zła. Wojujący obrońca środowiska naturalnego może być absolutnie przekonany o swej słuszności, ale on wyrządzi o wiele mniej szkód w porównaniu, powiedzmy, z terrorystą czy kimś, kto przeprowadza czystki etniczne. Niemniej wszyscy fanatycy mają szczególny pociąg, szczególne upodobanie do kiczu. Bardzo często fanatyk nawet do trzech nie umie zliczyć. Przy tym fanatycy bywają beznadziejnie sentymentalni, często przedkładają uczucia nad myślenie i niezmiernie ich fascynuje własna śmierć. Nie cierpią tego świata i chętnie przehandlowaliby go za "niebo". Jednak to niebo zazwyczaj pojmują jako wiecznie trwającą szczęśliwość, niczym zakończenie kiepskiego filmu. (...) Myślę, że u podłoża fanatyzmu tkwi chęć zmuszenia innych ludzi, żeby się zmienili. Powszechna skłonność, by uczynić lepszym sąsiada, udoskonalić małżonka, manipulować dzieckiem czy sprowadzić brata na dobrą drogę, zamiast ich zostawić w spokoju. Fanatyk jest najbardziej bezinteresownym stworzeniem. To wielki altruista. Często bardziej interesuje się tobą niż sobą samym. Pragnie ocalić twoją duszę, zbawić cię, wyzwolić z grzechu, z błędu, z nałogu palenia papierosów, z wiary albo niedowiarstwa, ze złych nawyków żywieniowych, picia albo głosowania. Fanatyk ogromnie się o ciebie troszczy, rzuca ci się na szyję, bo tak bardzo cię kocha, albo rzuca ci się do gardła, jeżeli okażesz się niepodatny na zbawienie. Zresztą, z punktu widzenia anatomii, jest to prawie ten sam gest. Tak czy owak, fanatyk bardziej interesuje się tobą niż sobą z bardzo prostej przyczyny: on ma bardzo mizerne "ja" albo nie ma go wcale. Nie można po prostu rzec, że bin Laden i jemu podobni zwyczajnie nienawidzą Zachodu. To nie takie proste. Myślę, że oni chcą ocalić wasze dusze, wyzwolić ciebie, nas, z naszych okropnych wartości, z materializmu, pluralizmu, demokracji, wolności słowa, idei wyzwolenia kobiet... Wszystko to zdaniem islamskich fundamentalistów bardzo szkodzi naszemu zdrowiu. Oczywiście bezpośrednim obiektem ataku bin Ladena mógł być Nowy Jork bądź Madryt, ale w istocie chodziło mu o to, żeby umiarkowanych, pragmatycznych wyznawców islamu zmienić w "prawdziwych" wiernych, w muzułmanów takich jak on sam. Islam, zdaniem bin Ladena, został osłabiony przez "wartości amerykańskie" i żeby go obronić, nie wystarczy uderzyć w Zachód, i to mocno uderzyć. Nie, Zachód trzeba w końcu nawrócić. Pokój zapanuje tylko wtedy, gdy świat się nawróci na islam, ale islam w najbardziej fundamentalistycznej, zaciekłej i sztywnej postaci. To wam wyjdzie na dobre. W gruncie rzeczy bin Laden was kocha. 11 września to był trud miłości. Bin Laden uczynił to dla waszego dobra, on pragnie was zmienić, zbawić. To wszystko bardzo często zaczyna się w rodzinie. Fanatyzm zaczyna się w domu. Rodzi się wraz z niezmiernie powszechnym pragnieniem, żeby zmienić ukochaną bliską osobę dla jej własnego dobra. Wraz z chęcią, żeby się poświęcić dla ulubionego sąsiada, wraz z odruchem, żeby powiedzieć własnemu dziecku: "Musisz być taki jak ja, nie jak twoja matka", albo: "Powinnaś być taka jak ja, a nie jak twój ojciec", albo też: "Proszę, zostań kimś całkiem innym niż twoi rodzice". A między małżonkami: "Musisz się zmienić, musisz patrzeć na świat tak jak ja, bo inaczej nasze małżeństwo się rozpadnie". Bardzo często zaczyna się to od pragnienia, żeby żyć cudzym życiem. Poświęcić się po to, by ktoś drugi mógł się spełnić albo dla dobra następnego pokolenia. Poświęcenie bardzo często narzuca temu drugiemu potworne poczucie winy, co czyni z niego obiekt manipulacji, a nawet poddaje go cudzej władzy. Gdybym miał wybierać między dwiema stereotypowymi matkami ze słynnego żydowskiego dowcipu - taką, która mówi dziecku: "Skończ śniadanie albo cię zabiję", bądź tą, która powiada: "Skończ śniadanie albo się zabiję" - prawdopodobnie zdecydowałbym się na mniejsze zło. To znaczy, wolałbym nie zjeść śniadania i umrzeć, niż nie zjeść i do końca życia mieć wyrzuty sumienia. (...) I jeżeli przyjmiecie to, co teraz powiem, z lekkim przymrużeniem oka, to wyznam, że uważam, iż w zasadzie wynalazłem lekarstwo na fanatyzm. Tym wspaniałym środkiem jest poczucie humoru. Ani razu w życiu nie widziałem fanatyka z poczuciem humoru, nie spotkałem również człowieka z poczuciem humoru, który zostałby fanatykiem, jeśli owego poczucia humoru nie stracił. Fanatycy często bywają sarkastyczni. Niektórzy są zdolni do niezwykle ostrego sarkazmu, ale nie mają za grosz poczucia humoru. Poczucie humoru zaś to zdolność śmiania się z samego siebie. Humor to relatywizm, to zdolność widzenia siebie tak, jak inni cię widzą, umiejętność uświadomienia sobie, że choćbyś był przekonany o swojej słuszności i choćbyś został okrutnie skrzywdzony, to zawsze jest w tym coś odrobinę śmiesznego. Im więcej masz racji, tym bardziej jesteś śmieszny. I dlatego możesz być przekonanym o swej słuszności Izraelczykiem albo Palestyńczykiem, bądź kimś innym, ale jeżeli masz poczucie humoru, możesz być częściowo uodporniony na fanatyzm. Cóż, gdybym tylko mógł zamknąć poczucie humoru w pigułce, a potem nakłonić całe narody do łykania tych pigułek, uodporniając wszystkich na fanatyzm, pewnego dnia mógłbym się zakwalifikować do Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, nie literatury. Ale uwaga! Już sam pomysł, żeby skondensować poczucie humoru i umieścić je w pigułce, namówić innych do zażywania tych pigułek dla ich własnego dobra, oszczędzając im w ten sposób kłopotów, już sama ta idea trąci lekko fanatyzmem. Bądźcie bardzo ostrożni, fanatyzm jest niezwykle zaraźliwy, zjadliwszy od niejednego wirusa. Można się go łatwo nabawić nawet wtedy, kiedy próbuje się go zwalczyć. Wystarczy czytać gazety albo oglądać wiadomości telewizyjne, żeby się przekonać, jak łatwo ludzie stają się antyfanatycznymi fanatykami, antyfundamentalistycznymi gorliwcami i antydżihadowskimi bojownikami. W końcu, jeżeli nie zdołamy pokonać fanatyzmu, to może przynajmniej potrafimy choć trochę go powstrzymać. Jak mówiłem wcześniej, zdolność śmiania się z samych siebie, to częściowe remedium, a umiejętność widzenia siebie tak jak widzą nas inni, to jeszcze jedno lekarstwo. Umieć żyć w płynnej sytuacji, a nawet znajdować w niej upodobanie, nauczyć się cieszyć różnorodnością - to też może być pomocne. Nie propaguję całkowitego moralnego relatywizmu, z pewnością nie. Próbuję uwydatnić potrzebę wyobrażania sobie drugiego człowieka. We wszelkich okolicznościach, w codziennych sytuacjach po prostu wyobrażajmy sobie drugiego. Róbmy to, kiedy się kłócimy, kiedy się uskarżamy i akurat wtedy, gdy jesteśmy pewni, że mamy stuprocentową rację. Nawet kiedy masz stuprocentową rację, a ten drugi w stu procentach się myli, nawet wtedy pożytecznie jest wyobrazić sobie tego drugiego. W istocie robimy to cały czas. Moja powieść "To samo morze" opowiada o grupie sześciu czy siedmiu ludzi rozproszonych po całym świecie i połączonych niemal mistyczną łącznością duchową. Czują swoją obecność, nieustannie porozumiewają się telepatycznie, chociaż przebywają na czterech krańcach świata. Umiejętność egzystowania w płynnych sytuacjach: na przykład pisanie powieści, wymaga, oprócz innych obowiązków, żeby wstać codziennie rano, wypić filiżankę kawy i zacząć wyobrażać sobie drugiego. Co by było, gdybym był nią, a co, gdybyś ty był nim. W moim własnym doświadczeniu, w życiu osobistym, w życiu mojej rodziny. Bardzo często nie mogę się uwolnić od myśli, że przy drobnej zmianie w moich genach lub w sytuacji moich rodziców mógłbym być nim albo nią, osadnikiem na Zachodnim Brzegu, ultraortodoksyjnym ekstremistą, orientalnym Żydem z jakiegoś kraju Trzeciego Świata. Mógłbym być każdym. Również jednym z moich wrogów. Wyobrażanie sobie tego jest zawsze pomocnym ćwiczeniem. Wiele lat temu, kiedy jeszcze byłem dzieckiem, moja bardzo mądra babka wytłumaczyła mi niezmiernie prostymi słowami, jaka jest różnica między żydem a chrześcijaninem - nie między żydem i muzułmaninem, ale między żydem i chrześcijaninem. "Widzisz powiedziała - chrześcijanie wierzą, że Mesjasz już raz tu był i na pewno wróci pewnego dnia. Żydzi zaś utrzymują, że Mesjasz dopiero ma przyjść. Z tego powodu rzekła moja babka - z tego powodu było tak wiele złości, prześladowań, rozlewu krwi, nienawiści. Dlaczego? - mówiła. - Dlaczego wszyscy nie mogą po prostu poczekać i się przekonać? Jeżeli Mesjasz przyjdzie i powie: "Witajcie, miło was znowu widzieć", żydzi będą musieli dać za wygraną. Jeżeli zaś Mesjasz przyjdzie i powie: "Witajcie, miło was poznać", to cały świat chrześcijański będzie musiał przeprosić żydów. A tymczasem rzekła moja mądra babka - żyjmy i dajmy żyć innym". Ona z pewnością była uodporniona na fanatyzm. Znała sekret życia w płynnych sytuacjach, w sytuacjach nierozstrzygniętych konfliktów, wiedziała, jak żyć z innością innych ludzi. (...) AMOS OZ, Przełożyła Danuta Sękalska Jest to skrócona wersja eseju Amosa Oza, który ukaże się w zbiorze pt. "Jak uleczyć fanatyka" nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Znajdą się w nim teksty wygłoszone przez autora po angielsku na uniwersytecie w Tybindze w 2002 roku