Gdy mozaika jest zbyt jednobarwna…

Transkrypt

Gdy mozaika jest zbyt jednobarwna…
Gdy mozaika jest zbyt jednobarwna…
Piątkowy koncert (4. kwietnia) - „Mozaika w kolorze Alice Blue” poświęcony był
pamięci Andrzeja Chłopeckiego. Zainaugurował on 29. edycję Festiwalu Musica
Polonica Nova koncentrującego się wokół polskiej muzyki współczesnej. Od półtora
roku funkcję dyrektora artystycznego tej imprezy pełni Szymon Bywalec. Tegoroczna
edycja zatytułowana została „Mozaika dźwiękowej teraźniejszości”, a jej organizatorzy
chcą zwrócić naszą uwagę na szczególne piękno i zróżnicowanie polskiej muzyki
współczesnej.
Wracając do piątkowej inauguracji: w jej programie znalazło się pięć utworów nie
tylko polskich kompozytorów, kolejno: „greetings from a doppelgänger” Jagody Szmytki
(polska premiera), „Przędzie się nić… IV” na kontrabas i zespół kameralny Tadeusza
Wieleckiego (premiera polska), „Pressante” Ewy Podgórskiej (prawykonanie), „Alice Blue”
Olivera Schnellera (premiera polska) i „Salz” Enno Poppego (polska premiera). Wykonawcą
tego wieczoru był berliński zespół ensemble mosaik wraz ze swoim dyrygentem Enno Poppe,
autorem ostatniego utworu. Ponadto partię solową w „Przędzie się nić… IV” wykonał sam
kompozytor. Koncert został poprzedzony słowem wstępnym Szymona Bywalca, który
opowiedział o idei obecnej edycji festiwalu.
Już na chwilę przed rozpoczęciem pierwszej kompozycji poczułem niezadowolenie
spowodowane nadmiernym, jak dla mnie, naciskiem na elektronikę, bo czym jest muzyka,
której nie można wykonać zawsze i wszędzie, posiadając jedynie instrument?! Po około
minucie słuchania stwierdziłem, że muzyka jest bardzo jednostajna i nieuporządkowana, a na
dodatek, moim zdaniem, ten typ melodyki i nadmiar efektów może wyjątkowo irytować.
Nastawiłem się na bardzo oryginalny i dość nietypowy sposób dyrygowania i nie zawiodłem
się. Poppe niekiedy sprawiał wrażenie, iż nic nie robi. W dyrygowaniu wyraźnie robił sobie
przerwy.
Drugi utwór to nadal nie to, co chciałbym usłyszeć. Podobnie jak „greetings…”
autorstwa Szmytki sprawiał wrażenie ogromnej jednorodności. Mam świadomość, iż bardzo
trudną sztuką jest napisać utwór jednocześnie spójny i kontrastowy, ale wydaje mi się, że jeśli
kompozycja prezentowana jest na tak prestiżowej imprezie to powinna być niemal idealna.
Kompozycja „Przędzie się nić… IV” ma jednak kilka zalet: dość dobrze nawiązuje w swej
melodyce do rekwizytu tego cyklu, czyli nici (o którym pisze twórca w książeczce
programowej). Ponadto ciekawie zostały tu przedstawione możliwości kontrabasu. Niestety
kompozycja tylko momentami brzmiała przyjemnie.
Przy trzecim punkcie programu koncert zaczął podążać w stronę łatwiejszej w
odbiorze muzyki. „Pressante” posiadało jednak poważną wadę - podczas słuchania
niejednokrotnie odnosiłem wrażenie pewnego rodzaju pożądania, którego kompozytor za
każdym razem nie zaspokajał. Spowodowane to było brakiem wyraźnej kulminacji. Dzieło
było całkiem zajmujące, lecz z podanego powyżej powodu, po czasie nużące.
Po przerwie usłyszałem utwór, który nie był do końca spójny stylistycznie. Niektóre
motywy nawiązywały do muzyki rozrywkowej i choć spodziewaliśmy się ich kontynuacji w
dalszej części dzieła, w pozostałych fragmentach nie wystąpiły. Ponadto powtórzył się
problem „nieosiągniętego dążenia do zaspokojenia” z poprzedniej kompozycji. Bardzo
rozczarował mnie brak opisu utworu w książce programowej.
„Salz”, ostatnia kompozycja wykonana na koncercie inauguracyjnym miała ciekawą
codę nawiązującą do wcześniejszych fragmentów utworu (stojący dźwięk w oktawie
instrumentach dętych zestawiony z szybkimi przebiegami w instrumentach smyczkowych).
Przechodząc do oceny wykonania, muszę pogratulować artystom, ponieważ swoje
zadanie wykonali świetnie. Bardzo dokładnie zrealizowali tą, dość oryginalną, acz
nieprzyjemną muzykę. Jak dla mnie, to raczej, rzekomo uporządkowana, kompozycja
dźwiękowa.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na fakt, iż nie rozumiem do końca związków
między tytułami, a muzyką w „Pressante”, „Alice Blue” i „Salz”.
Podsumowując, koncert mnie raczej zmęczył, niż zachwycił, natomiast jego
organizacja (poza pewnymi brakami w książeczce programowej) była dość dobra i mam
nadzieję, że gdy zjawię się na kolejnym wydarzeniu w ramach tego festiwalu nie zmienię
zdania, a nawet będzie ono mogło być jeszcze lepsze.
Jan Załęcki, kl. III/IV
/SM I st. nr 2 we Wrocławiu/
A nad tym wszystkim górował las…
11.
kwietnia
b.r.
na
koncercie
zatytułowanym
„Asasello,
Behemot
i Korowiow z wizytą w Lesie Mokrzańskim”, odbywającym się ramach 29. edycji
Festiwalu Musica Polonica Nova, mogliśmy usłyszeć najnowsze dzieła symfoniczne
polskich kompozytorów.
W programie tego wieczoru znalazły się następujące pozycje: „Sceny z Bułhakowa”
autorstwa Jerzego Kornowicza, „Koncert fletowy” Pawła Mykietyna oraz „Lasy deszczowe”,
Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. We wszystkich utworach usłyszeliśmy Orkiestrę
Symfoniczną Filharmonii Wrocławskiej, pod dyrekcją Benjamina Schwartza, solistami byli
fleciści - Łukasz Długosz i Agata Kielar-Długosz.
Pierwszy utwór, co było napisane w programie, nawiązywał do ostatnich epizodów „Mistrza i
Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa. Informacja ta byłaby wystarczająca, gdyby wszyscy
słuchacze znali na pamięć treść powieści. Mimo, iż pozycja ta należy do klasyki literatury,
brakowało streszczenia słownego ilustrowanego muzycznie fragmentu, natomiast brak
takowego sprawiał, że utwór stał się trochę niezrozumiały. Kompozytor użył w utworze m.in.
nagrania z taśmy. I tu rodzi się pytanie - czy nagrana partia musiała być przedstawiona w
formie warstwy elektronicznej, skoro wydaje się, że zarejestrowana na taśmie ścieżka
dźwiękowa mogła być również wykonana na żywo przez orkiestrę, co brzmiałoby dużo
bardziej efektownie. Kompozycja miała jednak pewne plusy – niektóre jej momenty były
dość ciekawe dzięki wartkiej narracji.
Druga zaprezentowana kompozycja była bardzo wymagająca i trudna w odbiorze z tego
choćby powodu, iż opierała się wyłącznie na powtarzaniu jednego dźwięku przez instrument
koncertujący, raz realizowanego za pomocą ósemek, a raz ćwierćnut w różnych tempach.
Podobało mi się jedynie jego zakończenie, które swoim gwałtownym charakterem
urozmaiciło tę wyjątkową jednostajność. Warto dodać, iż po zakończeniu utworu na estradę
wyszedł sam kompozytor.
Trzecim punktem programu był utwór entuzjastycznie przyjęty przez publiczność. Jego
mocne strony to przede wszystkim efektowność i obrazowość, ale niestety tylko momentami
był melodyjny i żywiołowy. Z początku odnosiło się wrażenie, iż jest to muzyka do filmu
przyrodniczego. Zawierał on jednak kilka, moim zdaniem, poważnych wad, tzn. niektóre
fragmenty były, jak dla mnie, zbyt długie, zaś ostatnia fraza pozostawiła nazbyt duży
niedosyt. Podobnie jak poprzednio po wykonaniu tej kompozycji na scenie pojawiła się jej
kompozytorka.
Jeśli chodzi o organizację koncertu nieodpowiednia zdaje się być jedynie kolejność utworów,
ponieważ, ze względu na różną obsadę wykonawczą pomiędzy pierwszym a drugim utworem
na estradzie wszystko musiało być przestawiane. Spowodowało to ogromną przerwę
pomiędzy utworami. Poza tym nie widzę innych problemów organizacyjnych.
Na koniec chciałbym jeszcze pochwalić solistów i orkiestrę, ponieważ oni, jako jedyni,
wykonali swoje zadanie tak doskonale, że nie mam co do niego żadnych zastrzeżeń.
Jan Załęcki, kl. III/IV
/SM I st. nr 2 we Wrocławiu/
Zepsutą windą w dal…
12.
kwietnia
b.r.
koncertem
„IN-OUT-UP-DOWN”
połączonym
z wręczeniem nagrody „Polonica Nova” zakończyła się 29. edycja Festiwalu Musica
Polonica Nova. Tego dnia również mogliśmy usłyszeć muzykę orkiestrową
skomponowaną w ostatnich latach.
Zanim przystąpię do oceny koncertu chciałbym wspomnieć parę słów o nagrodzie,
która została tego wieczoru wręczona. Została ona przyznana po raz pierwszy, a kwotę
100000 zł ufundował Prezydent Miasta Wrocławia - Rafał Dutkiewicz. Zwycięzca konkursu
zobowiązany jest do napisania kolejnego utworu z myślą o następnej edycji festiwalu. Jury w
tym roku składało się z czterech osób: Doroty Szwarcman, Bartka Chacińskiego, Marka
Zwyrzykowskiego i Pierre Jodlowskiego, natomiast sekretarzem była Izabela Duchnowska.
Finalistami zostali: Marcin Stańczyk, Jerzy Kornowicz, Agata Zubel, Artur Zagajewski oraz
Cezary Duchnowski, ostatecznie zaś nagrodę otrzymała Agata Zubel za utwór „Not I”.
Wracając do koncertu, tym razem program był bardzo różnorodny, ponieważ muzyka,
którą usłyszeliśmy została skomponowana na przestrzeni ostatnich ponad 50 lat. Były to
następujące kompozycje: „Upstairs - Downstairs” na dwa chóry dziewczęce lub chłopięce i
orkiestrę Wojciecha Kilara, „Koncert fortepianowy” Andrzeja Panufnika, „Concerto 2000” na
klarnet i orkiestrę symfoniczną Marcela Chyrzyńskiego oraz „IN” na wielką orkiestrę
symfoniczną Agaty Zubel. Utwory te wykonała Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego
Radia w Katowicach, wraz z Chórem Żeńskim Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II st. im
Karola Szymanowskiego w Katowicach, przygotowanym przez Mirosławę Knapik oraz
solistami: Mateuszem Borowiakiem (fortepian), Arkadiuszem Adamskim
(klarnet).
Wykonania poprowadził Michał Klauza.
Oczekując na pierwszy utwór miałem nadzieję, że nareszcie coś, na tym festiwalu, mi
się całkowicie spodoba, ponieważ twórczość Wojciecha Kilara jest w większości ceniona i
lubiana przeze mnie. Niestety zawiodłem się. Utwór ten był bardzo jednostajny i
niezrozumiały, przede wszystkim dlatego, iż opierał się tylko na kilku dźwiękach trwających
jednocześnie, wykonywanych z początku tylko przez flety, a z czasem coraz większy skład.
Bardzo irytujący był brak opisu utworu w programie. Chciałbym jednak pochwalić flecistów,
ponieważ ich partia była wyjątkowo wyczerpująca, a zrealizowali ją świetnie.
Druga kompozycja była, zarówno w pierwszej, jak i w trzeciej części dość żywa, ale
nie porywająca, a w drugiej części dość nieatrakcyjna. Momentami odnosiło się wrażenie
jakby kompozytor zapomniał o podstawowym elemencie formy koncertu jakim jest
prowadzenie „dialogu” między solistą a orkiestrą. W przypadku tego utworu wyraźnie
brakowało opisu w programie (podobne wrażenie miałem podczas słuchania pierwszego
utworu).
Trzeci utwór z początku zbyt opornie rozwijał swoją narrację, lecz z czasem stał się
dość ciekawy, ale trochę nazbyt niespójny. Powodował to nadmiar dysonansów. Druga część
kompozycji zaczęła się zbyt agresywnie, w późniejszym fragmencie była nawet melodyjna,
lecz z czasem nużąca. Część III zrobiła na mnie podobne, nawet trochę lepsze wrażenie niż
pierwsza. Bardzo podobała mi się sprawna technicznie gra solisty.
„IN” Agaty Zubel sprawiał wrażenie bardzo „przekombinowanej” muzyki i był
wyjątkowo dziwny. Niektóre niekonwencjonalne sposoby artykulacji zastosowane w partii
perkusji były dość irytujące (m.in. pocieranie smyczkiem sztabek). Na dodatek opis w
programie był bardzo niezrozumiały, co było zaskakujące, ponieważ kompozytor o swoim
utworze powinien wyrażać się w sposób maksymalnie jasny.
Podczas słuchania tego koncertu doszedłem do dwóch zasadniczych wniosków. Po
pierwsze: stwierdziłem, że we współczesnej muzyce prawie nieobecna jest lekkość i
przyjemna melodyka, a po drugie: aktualnie muzyka rozrywkowa taka jak, np.: pop, czy rock
jest bardziej klasyczna od poważnej (nazywanej zamiennie „klasyczną”).
Podsumowując, koncert ten nie przypadł mi szczególnie do gustu i podobnie jak
koncert inauguracyjny zawierał pewne braki w książeczce programowej. Wykonanie,
natomiast było bardzo dobre.
Jan Załęcki, kl. III/IV
/SM I st. nr 2 we Wrocławiu/