Wieś w której żyję.

Transkrypt

Wieś w której żyję.
Wieś w której żyję....
Pamiętam jakby to było dziś... Zapach koszonej trawy, bose spacery po zroszonej łące, smak
świeżego mleka, kromka chleba z dopiero co ubitym masłem i spracowane, ale jakże piękne
ręce babci... Widziałam jej promienny uśmiech każdego poranka, kiedy spędzałam jak co
roku wakcje na wsi, w rodzinnym domu mojej mamy. Mam w głowie tyle wspomnień... i tak
strasznie tęsknię za tymi beztroskimi czasami, kiedy chodziłam z babcią na łąkę wypasać
krowy, lub jeździłam z dziadkiem na pole kiedy były żniwa. Spośród czwórki wnucząt to
właśnie ja byłam oczkiem w głowie dziadka i babci. Z perspektywy czasu, wydaje mi się, że
faworyzowali mnie dlatego, gdyż widzieli moja szczerą i bezgraniczną miłość do wsi.
Uwielbiałam pomagać dziadkom w obejściu a wszystkie zwierzęta gospodarcze miały
nadane przeze mnie imiona. I tak na przykład kogut nosił imę Stefan, krowy: Mela i Hela, kot
z racji swojego charkteru nazwany został Wariatem a koń miał na imię Kasztan, oprócz nich
były jeszcze kury, gęsi, świnki i króliki a cały ten zwierzyniec trzymał w ryzach mój ukochany
pies Misiek, krzyżówka bernardyna i owczarka niemieckiego. Misiek był wiernym
towarzyszem moich przygód przez wiele lat i zawsze bardzo tęsknił kiedy musiałam wracać
do miasta, gdy zaczynał się rok szkolny. Jednak każde wakacje a także weekendy i ferie
spędzałam z Miśkiem na mojej ukochanej wsi. Pamiętam jak w pewne wakacje Stefan
postanowił udowodnić reszcie zwierząt, że to On rządzi na podwórku i zademonstrował swój
temperament skacząc na mnie z dachu kurnika. Misiek natychmiast ruszył mi z pomocą co
oczywiście Stefan uznał za obrazę majestatu i jeszcze przez długą chwilę stroszył pióra,
jednak widząc, że nie ma szans w starciu z czworonogiem, skapitulował i dumnie
powędrował na drugi koniec podwórka.
Zycie na wsi toczyło się zawsze swoim spokojnym rytmem wyznaczanym przez pory roku.
Każda z pór roku pachniała i smakowała inaczej. Lato miało zapach spalonej słońcem trawy i
smakowało truskawkami, porzeczkami, malinami i agrestem z przydomowego ogródka.
Jesień pachniała i smakowała pieczonymi w ognisku ziemniakami, które zbierałam z
dziadkami podczas wykopków. Zima to był aromat świątecznego świerku i smak zrobionych
latem przetworów, natomiast wiosna słodko pachniała bzem i smakowała pierwszymi
nowalijkami. Każdy z tych zapachów i smaków był dla mnie jedyny i niepowtarzalny.
Wszystkie bardzo kochałam, jednak z racji długości pobytu u dziadków najbardziej
smakowało mi lato. Uwielbiałam okres żniw, kiedy razem z dziadkiem biegaliśmy po polach
w poszukiwaniu i zamawianiu kombajnu a następnie prasy, która w magiczny wówczas dla
mnie sposób pożerała skoszoną słomę a następnie wypluwała ją w postaci zgrabnych
kwadratów. Kiedy prasa opuszczała pole, do akcji wkraczałam ja wraz z dziećmi sąsiadów i
razem tworzyliśmy ze słomianych klocków przedziwne budowle. Dla nas - dzieci była to
zabawa i frajda, zaś dla dziadka wielka pomoc, ponieważ tym sposobem wszystkie rozsiane
po całym polu słomiane kostki, były zniesione przez nas w jedno miejsce.
Zawsze po żniwach w centralnym miejscu wsi czyli na boisku obok remizy strażackiej
odbywały się coroczne dożynki. Wszyscy mieszkańcy utrudzeni pracami polowymi
świętowali pomyśle zakończenie zbiorów. Na dzień przed tą imprezą spacjalna delegacja z
koła gospodyń wiejskich odwiedzała wszystkie gospodarstwa i zbierała tzw. fanty, które były
potem nagrodami w organizowanej w dniu dożynek loterii. Tym sposobem można było
wygrać kurę, koguta, domowe ciasto, słoik przetworów czy własnoręcznie utkaną chustę.
Podczas imprezy było zawsze wiele atrakcji takich jak wspomniana loteria fantowa, występy
zespołu regionalnego czy dyskoteka a także kolorowe stragany na których, tak samo jak
podczas corocznych odpustów można było kupić watę cukrową czy twarde jak kamień, ale
jakże pyszne lody.
Z sentymentem wspominam moje wędrówki z dziadkiem i Miśkiem po lesie w
poszukiwaniu pierwszych grzybów i radość babci, kiedy wracaliśmy z koszykami pełnymi
kurek, borowików, maślaków i podgrzybków. Babcia robiła najlepszą na świecie jajecznicę z
grzybami, której smak wciąż mam w pamięci...
Dom babci i dziadka był zawsze domem otwartym i przyjaznym, tak jak większość domów
na ówczesnej wsi. Sąsiedzi odwiedzali się nawzajem, albo spędzali długie godziny na
ławeczkach obok swych domów. Wieś tętniła życiem, zawsze coś się działo i wszędzie
dookoła było pełno ludzi. Z upływem czasu i równocześnie z moim dorastaniem zauważyłam
z przykrością, że moja ukocha wieś się zmienia... Rozumiem postęp, nowoczesność, ale jakim
kosztem?....
Moi dziadkowie nie żyją już od kilku lat a w ich domu mieszka moja ciocia. Mury niby te
same, ale nie ten sam dom... Dookoła wszystko się pozmieniało. Jadąc przez wieś nie widzę
już ludzi na ławeczkach przed domami. Nikt do nikogo nie chodzi, nie odwiedza
spontanicznie, a jeśli już odwiedziny, to muszą być zapowiedziane, bo przecież nie wypada
tak bez zapowiedzi... Ludzie pozamykali się w swoich domach i wpatrzeni w szklany ekran
żyją życiem swoich serialowych bohaterów. Dzieci natomiast, zamiast jak dawniej biegać po
łąkach i lasach strugając drewniane prowizoryczne proce, wolą w wirtualnym świecie
wcielać się w postaci z gier. Nie słychać już o poranku piania kogutów a i zapach jakiś inny...
nowoczesny... Już nikomu nie opłaca się mieć kilku kur czy krowy. Przecież wszystko można
teraz tak łatwo kupić... tylko, czy smak olbrzymiej przenawożonej truskawki sprowadzonej
zza granicy i kupionej w hipermarkecie może równać się ze smakiem truskawki zerwanej z
krzaka rosnącego obok domu? Czy ulepszone chemicznymi związkami masło jest tak samo
zdrowe i smaczne jak to, które własnoręcznie ubijała babcia?... Dzisiaj w przydomowych
ogródkach trwa rewia mody, wygrywa ten, kto ma skalniak, drewniany wiatrak czy mostek i
oczko wodne... nie ma w nich już miejsca na truskawki, porzeczki, agrest, czy słoneczniki, bo
przecież to teraz takie niemodne....
Żyjemy w czasach postępu i wdrażania innowacji. Uważam, że wprowadzanie technologii na
wsiach jest bardzo istotne i pomocne w codziennym życiu, jednak obecnie hodowcami są
jedynie osoby, które prowadzą biznes rolniczy na dużą skalę a małe gospodarstwa powoli
odchodzą do lamusa. Wielkie farmy, jednak nigdy nie oddadzą atmosfery dawnej wsi... To
już nie to samo... Nie ta wieś i nie ten klimat...Może zmieniła się tylko ta moja wieś? Może
na innych wsiach czas się zatrzymał?... a może to tylko ja nie potrafię odnaleźć się w realiach
współczesnej wsi?....