ZWOiMEK

Transkrypt

ZWOiMEK
10-go listopada
1926,
ZWOiMEK
Gazetka dla dzieci
Bezpłatny dodatek tygodniowy.
Nad grobem braciszka
Nad grobem siedzi dzieweczka
Z twarzyczka by aniołeczka,
I drobnym paluszkiem plecie
Na wianek liście i kwiecie.
Po kwiatek sięga co chwila,
I smutna twarzyczkę schyla,
Schyla ku ziemi się częściej
A łezki tryskają gęściej.
Czemuś, dziecinko, w żałobie?
I kto spoczywa w tym grobie?
Czyś dla matuchny uwiła
Wianek i łezki roniła?
O nie, bo jeszcze słodziuchna
Mi dotąd żyje matuchna;
Ale braciszka płakałam,
Że go za życia nie znałam . , .
Ks. Konstanty Damroth,
W Dzień Zaduszny.
Czyście już kiedy dzieci widziały pień bukowy który tak
się lśnił, jak gdyby z niego świeża krew wypływała? Pwłanie
SSS; S3 2&ÄÄ3S
‘™
" “ ’ÄÄMSar -
2 oMööXö SMöff.TlöbMM^iSI^M5X8
Kapłani najczęściej stawają przy łożach śmierci i wtedy
pywają świadkami bezmiernej żałości.
Pewnego razu jeden z nich przygotował dziewczynkę, aby
a na łożu śmierci po raz pierwszy mogła przyjąć Pana Jezusa do
serca swego młodziutkiego. Matka zalewała się gorzkiemi łzamiColeżanki szkolne biało ubrane, z płonącemi świecami w ręku
[jęczały koło łóżeczka chorej, aby uczcić swą obecnością Pana'
Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Po przyjęciu Komunji św.
-‘horo uśmiechnęła się do swych przyjaciółek i rzekła: „Bądźcie
lobremi, ja w niebie się za was pomodlę!“
Innym razem matka pewna konała, a jej sześcioro dzieci
dęczało przy jej łóżku. Matka blade swe ręce kładła im na główci, błogosławiła znakiem krzyża świętego i do każdego dziecka
przemawiała dobrem słowem. Najstarszej córce powiedziała:
„Teraz ty musisz być matką swemu młodszemu rodzeń­
stwu, musisz starać się o nie, gotować i szyć dla nich.“
A do najmłodszego rzekła:
„Ciebie kocham jak oko w głowie. Z nieba jeszcze otoczę
rię moją opieką, abyś pozostało czystem jak aniołek, i abyśmy si#
am po za gwiazdami ujrzeć mogli.“
Kiedyś znowu umiera pewien dobry nauczyciel. Ucznio­
wie jego wszyscy poprzychodzili do niego w czasie choroby i z
płaczem podawali mu swe ręce. Dziękowali mu za jego miłość
przyobiecali, że o nim pomiętać będę w swych modlitwach. Nau­
czyciel słabym głosem rzekł do nich:
„Dzieci, nie zapominajcie o mnie! Odwiedzajcie mój grób!
Kochałem was bardzo, choć czasem i karać was musiałem. Pra­
gnąłem odzwyczaić was od waszych błędó\, abyście się stały
lobremi drzewkami w ogrodzie Bożym.“
Opowiem wam jeszcze o śmierci trzech chłopców, którzy,
się bardzo kochali. Janek i Antoś byli braćmi, a Henryś ich najepszym kolegą szkolnym. Wszyscy trzej uczęszczali do jednej
tej samej klasy szkoły wydziałowej w R., chciaż Janek był o rok
młodszym od Antosia, jako bardzie j uzdolniony, razem zaczął z
bratem chodzić do szkoły. Po nauce schadzali się bracia z Hen­
rykiem dla zabawy. Robili sobie piszczałki z wikliny, a luki z
rrczciny, urządzali polowania i strzelanie do tarczy. Janek najepiej trafił do celu, Antoś najwyżej strzelał, a Henryś znów naj­
szybciej odnajdywał strzały. Bawili się w piłkę, zbierali kwiaty
' rośliny, suszyli i prasowali je do swego zielniczlca; budowali for­
tecy w piasku, a zima wycinali sobie z drzewa ramki, klatki itp.
JXe){X3(SXć)SX3S4K36^3()X3SXć)
3
6Xe>G5ł%N»X36X9(9X36X5SX5K»S9
rzeczy, sklejali żłóbki i malowali, piękne obrazki. Razem się tei
utöyli swych zadań lub czytywali bajki i powieści przeróżne.
‘
Były to rzeczywiście piękne czasy! Rodzice Henryki
chętnie zezwalali na przyjaźń z braćmi, a rodzice Janka i Antosi«
często go zapraszali na kolacje.
Nagle wszystko się zmieniło! Henryś zachorował niespo
dzianie; silne bóle głowy i wysoka gorączka niszczyły jego młodi
ciało. Janek i,Antoś zaraz po szkole odwiedzali przyjaciela i przy­
nosili mu to soku malinowego, to owoce. Henrysiowi najwięce
plażyły okłady, gdy mu je Janek kładł na chorą głowę. Piąteg<
dnia ojciec chorego chłopca oświadczył przyjaciołom, że tyłki
krótko mogą zabawić u Henryka, podać mu rękę i już nie wolni
im przychodzić, ponieważ choroba jest zaraźliwą. Obydwon
chłopcom łzy polały się z ócz, gdy po raz, ostatni stali przy łóżki
chorego przyjaciela. Henrys leżał nieprzytomny; ale gdy usłyszą
przez sen znajome głosy przyjaciół, uśmiech przemknął się po jeg<
twarzy i szepnął:
„Ach, jak tam pięknie! Pozostaniemy zawsze dobrym
przyjaciółmi!“
i
Po kilku dniach już biednego Henryka zaniesiono na einen
tarz. Nauczyciel i szkolni koledzy odprowadzili zmarłego chłopc,
'do grobu. Wszyscy płakali, bo Henryś był kochanym chłopcem
zawsze był wesołym, uprzejmym, usłużnym 1 wiernym kolegi
Nikt uwierzyć nie chciał, że umarł, a pieśń nad grobem ocłśpie
war.a brzmiała smutno, tak jak gdyby przesiąknięła łzami.
Dwaj przyjaciele, Janek i Antoś najdłużej stali nad ot w ar
lym grobem i rozłączyć się niemogli z martwym swym kolegi
Zdawało im się, żg im wycięto kawał ciała. Strapieni wracali d
tiomu i przyrzekali sobie po drodze, że z miłości do Henryka ju
toigdy się nie pokłócą, tylko coraz więcej będą się nawzajem ko
Chali.
Istotnie nigdy się już nie poróżnili, bowiem po 'dwóch dniac
Sanek położył się do łóżka, z którego już nie powstał. Zaraził o
Się od Henryka i umarł wkrótce na tę samą chorobę. Dwaj na;
lepsi uczniowie z klasy poszli do wieczności przez śmierć Henryk
i Janka. Wielki smutek też zapanował między chłopcami, a na;
smutniejszym był Antoś, gdyż utracił on najlepszych swych przy
Jaciół na świeci e.
Minęło kilka lat! Antoś 'doszedł 'do ostatniej klasy gimnć
zjalnej, gdy wojna wybuchła. Antoś zgłosił się do legjonov
Przed pójściem w pole udał sie raz jeszcze na grób swych dwóc
eK®6XeXSX5)67rS6Xe6XSS7lSa6Xe) 4 exagxsexasxssxsexssxstt*»
przyjaciół. Ukląkł przy grobach, złożył na nich wiązankę świer­
kową i pożegnał się słowami;
„Przyjaciele, pewnie wkrótce się ujrzymy!“
Zaraz w pierwszej potyczce poległ Antoś, trafiony nieprzy­
jacielskim granatem. Nowi koledzy pochowali go i postawili ne
Zrobię jego skromny krzyż, owieńczony świerkami. Tam u góry
iv niebie trzej przyjaciele, Henryk, Janek i Antoś, znów połączyli
lię w wiecznej przyjaźni!
A na ziemi, corocznie w Dzień Zaduszny, jedyna siostra
fanka i Antosia odwiedza grób brata i przyjaciela jego i kładzie na
iwóch grobach trzy wieńce.
Dzieci, jeżeli w Dniu Zadusznym będziecie ozdabiały kwia­
tami groby, nie zapominajcie też o waszych kolegach i koleżan­
kach! Ważnlejszem jednak jeszcze jest to, abyście z rodzeń­
stwem waszem i przyjaciółmi waszymi, dopóki żyją, obchodziły
iię dobrze, mile i serdecznie tak, jak gdyby oni lub wy sami
utro miałybyście umrzeć!
*
*
*
Kochajcie, dzieci, bliskie wam osoby —I zapłaczenie łzami rzewneml,
Bo i wy kiedyś pójdziecie na grob)
I zapłaciecie łzami rzewnemi,
Ody Ich nie będzie na ziemi.
Chłopski kroi.
Wiejską drogą szedł dziadek. Siwiuteńki był i słaby wt!ać, bo się kijkiem podpierał i raz wraz przystawał. To ziemt
zarnej dotknął i wschodzące źdźbła zboża dłonią miłośnie poglaził, to przy ludziach się zatrzymał, rozmów widocznie ciekawy,
Jromadka gospodarzy mówiła o tern, że plon się dobrze zapo­
wiada i wspomniała rok zeszły, kiedy zboże nie urodziło,
— Oj, głód byłby srogi całą zimę, gdyby nie król KaziHerz, co ze spichrzów sandomirskicli rozdawał zapasy, Dobry
» gospodarz, ojciec prawdziwy.
Tak mówili wieśniacy, a dziadkowi, kiedy słuchał, oczy za*
lysły.
Nie odezwał się i poszedł dalej.
Droera. od pięknego dworu jechał bogate ubrany peek
6X®SX9SX5><5Xc>(3X9(dXcX5X3S7CB
5
S7K8SX36Xe>6)f?96X86X36S1!Sg^
Gniewni7 był widać, choć słońce jasno'świeciło i pola zieleniły
»licznie. Dziad zastąpił mu drogę.
— Wspomóżcie, panie!
— Idź precz, dziadu — ze złością odburknął pan. Idź ^
Kazimierza, niech on ci pomoże, ten chłopski król, co nam pan0Qi
swobody odbiera, wtrąca się między nas i chłopów, przed swft
sąd pozywa. Na sąd jadę, o sobie myśleć muszę, żebraku.
Dziad pokornie z drogi ustąpił, ale ktoby mu się Przyjr^
uważnie, byłby dostrzegł uśmiech dziwny na jego twarzy.
Do wieczora chodził dziad po wsi. Różnie go przyjmową,
no: to jałmużną lub dobrem słowem, to niechętnem: „niech B^
opatrzy“. Widział ciężką pracę i nędzę na przednówku, nasłu.
chał się o chciwości sług pańskich, którzy dla dworu zboże i by]
dło wybierali i smutny, zamyślony przygarbiony jakby od ciężary
trosk, które widział, powędrował dalej, ku miastu, co wesoło
gotało światełkami okien na końcu drogi.
Ale widać jakaś nagła myśl mu zaświtała, bo zawrócił
Skręcił w bok, pod las, gdzie stała uboga, samotna chatka.
Zastukał do drzwi. Otwarł chłop kościsty, wychudły.
— A czego, dziadku?
— Zmęczony jestem, zgłodniały. Dajcie mi choć Chleba
kawałek, przytulcie na noc, gospodarzu.
— Dziadu! — odparł chłop. — Z duszy-serca radbym v/ę.
drowca w dom przyjąć, głodnego nakarmić, ale chleba ostatni ka«
wałek dzieciom dałem na obiad — na wieczerzę już nie by}0
Mleka niema ani kropelki — ostatnią krowę zebrano mi do dwory
K w izbie ciasno i gwarno — nowy mieszkaniec jej przybył przej
shwilą: siódmy synek nam się narodził.
— Lepiej mi będzie niż w lesie, gospodarzu. Wody ^
tek mi dajcie i kawałek miejsca na ławie!
Marysia, dwunastolatka, podała pić dziadkowi. On się
smutno po ubogiej chatce rozglądał i gospodarza rozpytywał,
tyć potrafią w takiej nędzy.
Tak dobrze, łagodnie patrzył, że dzieci — sześciu chiopacz.
iów i trzy dziewczynki — otoczyły go kołem. Po główkach je
głaskał I bajki zaczął opowiadać.
Kiedy się wszyscy kładli do snu, dziad tak gospodarzom
powiedział:
— Nie będę w izbie wam miejsca zabierał, stajenkę macie
pustą, tam przenocuję. A za gościnność wam odpłacę: potrzyma#
do chrztu sm
n
^g67raS7raS7lf®SX96X96X5N5X®
6
S?Tć5SJK3SX$SSr3®5ł3<ś3J5>€XS®Jl!9
Nie bardzo się gospodarzowi podobał ojciec chrzestny —
ßbrak, ale przystał, bo się obawiał, że nikt nie będzie chciał być
^ipem biedaka,, co żadnego poczęstunku nie da na chrzecimactu
prZytem nie chciał dziadka obrażać odmową.
Nazajutrz rano Marysia pobiegła do stajenki powiedzieć
Radkowi „dzień dobry“. Dziada nie było.
Już słońce na niebie wysoko stało, już z dzieckiem czas
gć do kościoła, ojca chrzestnego nie widać!
Zafrasował się gospodarz i począł gorzko żałować, że po*
Ruchał prośby żebraka.
Aż tu nagle wspaniała karoca na drodze się ukazuje, i o
jZlwo, staje przed ubogą chatką.
A z karocy wysiada piękny pan, w szaty złotem haftowane
przybrany, i mówi:
— Wybaczcie, żem się spóźnił. Teraz żywo do kościoła
jechać trzeba. Gdzież mój chrześniak?
Zdumiony wieśniak słowa przemówić nie może. Nic nie
rozumie. Z otwartemi z podziwu ustami patrzą dzieci. Wtem
Marysia woła:
/
— Toż to dziadek wczorajszy, tatusiu, takie same miał ła­
godne oczy.
— Tak, to dziadek, któregoście gościnnie przyjęli, — odezwał się przybyły. — Chodziłem od chaty do chaty, żeby poznać
jolę ludu, ażeby wiedzieć, jak mu dopomagać. Synem swaszym
5j,ę zaopiekuję, będę go uczył, aby wyrósł na pomocnika 'mojego,
„a sędziego, co sprawiedliwości dla ludu będzie pilnował. Sia­
dajcie, gospodarzu, kurnie mój, i wy kumo i ty Marysiu.
A kiedy po chrzcie do wsi wrócono, król zwołał gromadę,
^iadł pod starą lipą, odwiecznem drzewem, co pamiętało może
cZasy, kiedy wszyscy w polskiej ziemi równi sobie byli, i sądy
rącząt sprawować.
Z zamku krakowskiego przyjechali pisarze, przyprowa­
dzono pana wsi i król sam słuchał skarg, wydał wyrok, by cMojorn zwrócono, co im zabrane zostało bezprawnie.
— Chłopskim królem — mnie nazwałeś, mówił do pana1:
nie chłopskim jestem ojcem, jeno całego narodu, ale opiekować
się muszę i tymi najuboższymi, którym Się krzywda dzieje i póki
jtycia, o ich dobro będę się starał. Pracą chłopską żywi się kraj
gały, przystoi aby i chłop z głodu nie umarł, aby się cieszyć mógł
pionem pola, które uprawia.
Prawdziwa miłość bliźniego.
iW szkole w Bartoszowicach wrzało tego dnia jak w ulu. $
wystraszone owieczki, chłopcy i dziewczęta stanęły przy
drze i tak ich zastała nauczycielka, pani Błońska, która rozpoc^
nała naukę.
„Co się stało!“ zapytała zdziwiona. Marysia od Bartosz6
rzekła na to tylko: „O, tam!“ Tam siedziała jakaś mała6789d\
szkolnej. Tam siedziała jakaś mała obca dziewczyna z czarn61^
włosami i czarnemi wystraszonemi oczyma. Dnia poprzedni6®
zjechali do wsi komedjanci z budą jarmarczną i konikami, kt0
wyuczono różnych sztuczek. Do nich należała też owa dzi6'
czynka, Madja imieniem, bo i ona musiała chodzić do szkoły, S^2!\
kol wiek się komedianci zatrzymali. Jak wszędzie, tak i tu żad
dziewczynka nie chciała siadać obok cyganiątka, które naucz011
już gdzieindziej, od razu zasiadło w kąciku na ostatniej ławC.>
Pójść na przedstawienie do budy komediantów i przyglądać
wyuczonym konikom, niedźwiedziom i małpkom, to każde dzie°^
byłoby rade. Żadna jednak dziewczynka dobrowolnie nie chc’3^
usiąść obok Madji, jakby ta nie była też dzieckiem swej matkiMad ja była spokojną i dzielną uczennicą, zwłaszcza racho^
umiała lepiej niż Franek od sołtysa. Podczas wypoczynku d#6
bawiły się na podwórzu w różne gry, ale nie dopuszczały do &
Madji i ż nią nie rozmawiały. Biedną dziewczynkę bolało to 6 ^
dzo, ale ona wiedziała już, że na to niema rady. Tak samo cZÜ
się opuszczoną wśród komediantów, bo ojciec był bardzo 51uf
wym, i często ją bił, gdy ją yczył nowych sztuczek, które tak
trudne. Dopóty matka żyła, to miała się zawsze do kogo ucie^a
aie dobra matusia od dwóch lat była już w grobie.
Jedyna jedna z dziewczynek zbliżyła się do niej, S&*
która również była dzieckiem ubogiej wdowy, i podając jej ju^^,
by z niego ugryzła. I była bardzo zdziwiona, że Madja nie
zła, tylko ze szczerą wdzięcznością w oczach pogłaskała i3 ^
twarzy. Drugie dzieci, a zwłaszcza sołtysów Franek zacz6*‘
z tego powodu naśmiewać ze Stasi, odgrażając się nawet, że [H-.
będą się z nią bawiły, jeżeli się zaprzyjaźni z komedjafltk0.,
ii«
Franek chciał Stasię nawet wybić, ale wtedy niespodzie^
I
^^^SSXeSXäGXBSXBSXasXS
8
SXBGXSSXSGXSGX'SSXSSXSSX;
4^^a_ stanęła w jej obronie, a miała ona siłę na swoje lata, bo
Kuczne ćwiczenia pod okiem ojca, wyrobiły w niej muszkuły.
cjaj et sam Franek chociaż mocny chłopiec, nie byłby sobie z nią
dZ]. ’ady, tylko jedna Madja za słaba była wobec wszystkich
Się60'.' Zasłaniając wciąż sobą Stasię, musiała ustępować i cofać
doszło w ten sposób do stawku, który przylegał do poVva rzf szkolnego. Stojąca za nią Stasia nagle straciła równoten ^ •' ^Dadła do wody. Przerażenie objęło wszystkie dzieci na
bi€ V'^d°k, tylko Madja nie straciła głowy. Szybko rzuciła z siecj}as^*en'kę i wskoczyła do wody. W następnej chwili uchwy­
ty . tasię za spódniczkę, ale ta w swym-strachu uczepiła się jej
»i>ie Ze ^adja ani pływać ani chodzić nie mogła. I byłyby pewnie
&rże utonęły, gdy ich nie był spostrzegł jakiś pan, który właśnie
ł0 '^_ Qdza! z wielkim psem. Na rozkaz pana pies zaraz wskoczył
>n](( °dy i wyciągnął obie dziewczynki. Po takiem szczęśliwem
* *c*enlu wypadku, nikt już nie troszczył się o Madję, która
jCłn stkich zawstydziła swą dzielnością. A Madja pobiegła do
U; nic czekając na żadne podziękowanie, bo czuła, że jej było
dobrze. I w nocy pojawiło się też u niej zapalenie płuc, a
Kró/n tak zasłabła, że musiano ją nazajutrz oddać do lazaretu.
>• ,botem
0 botem też pojechali sobie komedjanci, zostawiając Madję
ty
która w gorączce nie wiedziała wcale, co się wkoło
the' recie,
r
fnr.gj32,"e5e- Dopiero po kilku tygodniach choroba minęła i Madja
Mosja Znowu jeść jabłko, które jej Stasia dzień przedtem przydymając na ręku piękną lalkę, którą jej przysłał pan
kityąj ^spodziewała się wcale miłej niespodzianki, jaka ją oczeot\y0r ’ Niebawem bowiem ktoś zastukał do drzwi, a gdy się
tąlę s
weszły do izby właśnie te dzieci, które z niej przedtem
%$ło ydziIy, na ich czele sołtysów Franek. Każde dziecko przyjakiś podarunek, to obrazek, to orzeszki, to kwiatki, i
!^ko Położyli jej na pierzynce. W około Madji rozległy się
Się l ?° raz pierwszy wesołe śmiechy dziecięce i izba zdawała
Majjac Pełną słońca. Odtąd odwiedziały ją też dzieci częściej aż
całkiem zdrowa opuściła dom chorych i pojechała do ojca.
we d
tylko to dziecko komediantów bawiło w Bartoszo­
aje Jednej rzeczy w tym krótkim czasie nauczyło wszyst605 mianowicie miłości bliźniego!

Podobne dokumenty