Pobierz pdf
Transkrypt
Pobierz pdf
Copyright © Wanda Żółcińska, 2015 Projekt okładki Luiza Kosmólska Zdjęcie na okładce Fot. Elisabeth Ansley/Trevillion Images Redaktor prowadzący Anna Derengowska Redakcja Anna Płaskoń-Sokołowska Korekta Grażyna Nawrocka Łamanie Ewa Wójcik ISBN 978-83-7961-123-2 Warszawa 2015 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Druk i oprawa Drukarnia POZKAL Spółka z o.o. 88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12 Muszę wyjść z tego pokoju. Jego brudne ściany prze- rażają mnie coraz bardziej. Wychodzę. Przedpokój jest ciemny, boję się zapalić światło. Macam drzwi, znajduję gałkę zamka, przekręcam ją dwa razy w lewo i czuję, że drzwi nie przylegają już tak ściśle do framugi, że wystarczy nacisnąć klamkę i znajdę się w strefie innego zapachu. Znajdę się w strefie bezpiecznej, bezwonnej szarości lastryko. Ale jak wyjdę, skoro nie mam na nogach butów, tylko czarne grube rajstopy? Pod spodem mam polakierowane na czerwono palce, ale to mi teraz w niczym nie pomoże. Muszę cichutko znaleźć w tym przedpokoju moje buty. Przyszłam tu w czarnych balerinach, bardzo je lubię, stąpam w nich lekko jak tancerka. Nie wrócę do tego mieszkania, więc muszę starannie pozbierać moje rzeczy. Teraz uklęknę i znajdę te buty, na pewno zostawiłam je tutaj, przecież zrzuciłam je razem ze spódnicą zaraz po wejściu. Spódnica też powinna tu być, nie mogę wyjść bez spódnicy. Czy miałam płaszcz? A gdzie jest torebka? Nie poradzę sobie bez światła. Tak, miałam płaszcz, ten brązowy, ten ładny, jego krój podkreśla talię. Zapalę światło, on i tak 5 śpi, nie obudzi go to przecież. Włącznik na pewno jest tuż przy drzwiach. Wszystko jest na miejscu, nawet lustro. Widzę w nim kobietę, która jeszcze przed chwilą spadała na złamanie karku, a teraz wbrew sile grawitacji zatrzymała się i spokojnie zejdzie po schodach. Czuję już ten ożywczy chłód nocy, w którym nareszcie się wykąpię. Mam brudną twarz, nie ma na niej już śladu makijażu oprócz ciemnych smug pod oczami. Wyglądam przez to jak przechodzona dziwka, ratuje mnie tylko brak biżuterii i gładź włosów. Spódnica leży na podłodze, gdy ją podnoszę, pojawiają się moje wierne pantofelki. Płaszcz wisi na innym płaszczu, męskim i ogromnym, torebkę znajduję przy wejściu do pokoju. Zbieram moje rzeczy, bezgłośnie się ubieram i naciskając klamkę, jednocześnie gaszę światło. O sekundę za wcześnie zatrzaskuję drzwi − na klatce jest zupełnie ciemno, nie mogę się poruszać w tej ciemności. Zaczynam się panicznie bać. Nieśmiało obmacuję ściany, wyczuwam plastikową wypukłość i naciskam. Odzywa się przeraźliwy dźwięk dzwonka, wibrujący i ordynarny. Teraz on na pewno się obudzi, wyjrzy i zobaczy mnie przerażoną pod drzwiami. A tego przecież nie chcemy, prawda, najdroższa? Nie chcemy odpowiadać na krępujące pytania, patrzeć na niego i wydawać głos. Trzeba szybko znaleźć światło i uciec. Nieważne, czy pomyśli, że zwariowałam, oby nie zaczął biec za mną. Światło powinno być z drugiej strony, przecież to proste. Udało się. Jest jasno, biegnę po schodach, trzymając się lewą ręką poręczy, w prawej ściskając torebkę, biegnę bardzo szybko, piętro za piętrem, zanim zgaśnie światło, bardzo się boję spaść w dół w nagłej ciemności. Udaje mi się, dobiegam do wielkich 6 szklanych drzwi. Nie mogę ich otworzyć. Światło gaśnie, ale na zewnątrz jest latarnia, więc jestem uratowana. Jak otworzyć te drzwi? Nie chcą się ruszyć w żadną stronę. Mam nadzieję, że on nie wyszedł na klatkę, nie słyszałam niczego, biegnąc, ale mój oddech jest tak głośny, że jeśli on jest w pobliżu, na pewno mnie słyszy, na pewno poznaje to sapanie, miał je dzisiaj na swój wyłączny użytek. Przy drzwiach jest przycisk, naciskam, odzywa się ciche brzęczenie i drzwi ustępują. Jestem wolna. W domu, we własnym łóżku, znowu nie mogę zasnąć. Zwijam się w embrionalny kłębek, jestem bardzo zmęczona, przecież już raz się dziś uratowałam. Biegłam przez lodowate, puste ulice, bałam się, że ktoś mnie zaczepi i zaatakuje, bałam się, że się przewrócę, złamię nogę i będę leżeć aż do rana, kiedy zauważą mnie przejeżdżający śmieciarze i zabiorą z sobą, chociaż dzisiaj jest niedziela i śmieciarze świętują. Pościel wydaje mi się za gorąca i brudna, wymięta i obrzydliwa. Nie podoba mi się coraz bardziej jej zapach, przesiąkła kremami i strachem. Bardzo się boję, boję się odchylić kołdrę i wstać, boję się spojrzeć na zegarek, chociaż bardzo jestem ciekawa, która godzina. Ile jeszcze godzin muszę tak przeleżeć. Nic nie pomaga, nie zasnę już nigdy i nigdy się nie obudzę. Moje ręce zaczynają gładzić uda, od wewnątrz mają cudownie gładką i miękką skórę, jakby wcale nieużywaną. Chcę skończyć to, co on tak nieudolnie dziś zaczął, co miało mnie uspokoić i wprowadzić w bezpieczną krainę snu. Ale nic nie czuję, choć moje palce są takie wprawne. Jestem dziś cała zrobiona 7 z drewna albo z plasteliny, moje receptory przyjemności pochowały się gdzieś bardzo głęboko i nawet ja nie mogę ich znaleźć, choć dawniej droga do nich była taka łatwa i krótka. To na nic, wszystko na nic, niech minie już ta noc i ta następna, w pracy wszystko jest takie poukładane i spokojne, wszystko biegnie swoim torem, a na biurku mam tylko zimny komputer, który wydaje miękkie dźwięki pod moimi palcami. Rano nastawię ekspres, we wszystkich pomieszczeniach, w pokoju, w kuchni i w łazience, zapanuje zapach kawy i wygna inne zapachy. Mieszkanie będzie pachniało domem. Na tapczanie siedzi leń, nic nie robię cały dzień. Przyglądam się mojej skórze na prawej dłoni. Zdobi ją jasna, wypukła blizna, która biegnie prawie od nadgarstka do środkowego palca, na którym nigdy nie noszę pierścionków. Boję się. Lęk znowu wypełza z kąta. Został tam starannie zamieciony, a teraz znowu wypełza jak żmija. Niedziela znika. *** On jeszcze jest we mnie, a ja już jestem daleko stąd. Już mnie przestał obchodzić. Odczuwam go tylko jako drobną fizyczną uciążliwość, coś jak katar. Już mnie znudził, choć jeszcze pół godziny temu miałam dobre intencje. Jak najlepsze. Dla nas obojga. Ale cóż, jak zwykle nie wyszło. 8 Teraz ten trudny moment leżenia obok siebie. On pewnie czeka, że ja powiem, że było cudownie. Mogę to powiedzieć, nie ma to żadnego znaczenia. Jeśli powiem, że było mi to całkowicie obojętne, on i tak nie uwierzy. Widzę, że ma bardzo dobre zdanie o sobie. Zresztą, to pociągało mnie w nim najbardziej. Jeszcze godzinę temu. W imię tych wspomnień powiem mu teraz, że było cudownie. Chociaż nie mam ochoty się nawet do niego przytulić. Jest spocony, zmięty i zużyty. Chcę już stąd wyjść, nie oglądać go więcej. Ciekawe, czy to typ, który będzie mnie nękał o kolejne spotkanie? Straciłam ostatnio wyczucie. Dawniej udawało mi się unikać typów namolnych, zaangażowanych aktywistów miłości. Cóż oni mogą wiedzieć o kochaniu istoty takiej jak ja? Czy można kochać kogoś, kto nie czuje? Mężczyźni prawdopodobnie to potrafią. Potrafią sobie wiele wyobrazić. Wielu z nich twierdzi, że kocha swoje samochody. –Nigdy się tobą nie nasycę – mówi, sięgając po papierosa. Czuję się jak bohaterka filmu. Ma rację, nie nasyci się. Myślę o tym, jak powinien wyglądać dalszy ciąg tej sceny. Kobieta wstaje z łóżka i owija się prześcieradłem? Bohaterki amerykańskich filmów zawsze tak robią, choć reżyser nigdy nie wnika w szczegóły: jak z gracją stoczyć walkę z pościelą, wyciągnąć prześcieradło i owinąć się nim, zachowując równowagę? Czeka mnie teraz sekwencja czynności. Wysunięcie się spod kołdry, którą tymczasem się owinęłam. Spuszczenie nóg na podłogę. Zdaje się, że jest tu dywan, może nawet 9 czeka mnie przyjemne doznanie zmysłowe. Wstanie. Pójście do łazienki, spojrzenie w lustro. Kontrola twarzy to najważniejsza sprawa. Tymczasem nie chce mi się ruszać. On pali papierosa i milczy, zerkając na mnie, choć ja patrzę w sufit. Poduszka nie jest wygodna i pachnie nim. Mógł zmienić pościel, skoro planował na dzisiaj podbój. Ale dobrze, że przynajmniej dla każdego przeznaczył jedną poduszkę, nie muszę czuć jego zadymionego oddechu. Wypali papierosa i prawdopodobnie będzie chciał mnie przytulić, oni zwykle uważają, że to taki gest uprzejmości dla kobiety, coś jak pocałowanie jej w rękę. Muszę wstać, zanim skończy. Ale nie chce mi się, boję się powiewu chłodu na skórze, tam na zewnątrz. Będę też musiała zebrać porozrzucane ubrania. Patrzę w jego twarz. Już się odprężył. Nie wie nawet, jak śmiesznie wygląda, gdy krzywi się i sapie. Traci kontrolę. Nie spodobałoby mu się to. Ma ładną skórę. Ładny zapach mimo tej nikotyny. Zaczyna zerkać na mnie psim wzrokiem. Jak Wroński na Kareninę. Nie znoszę tego. To ostateczny bodziec do wstania. Zamykam się w łazience, która sprytnie przylega do sypialni. Ciekawe, czy on ma żonę? Albo stałą dziewczynę? Łazienka mi to powie. Powie o kobiecie, która wyjechała na szkolenie. Albo do mamy na prowincję. Ale łazienka jest bezosobowa. Kosmetyki są starannie pochowane w szafkach. Nie chce mi się w nich grzebać, nie jestem aż tak ciekawa. Jedna szczoteczka do zębów w porcelanowym kubku. Marmurowy blat. Teraz jest taka moda, na śmiesznie ulokowane umywalki. Widziałam to 10 już wiele razy. Być może zbyt wiele razy. Być może kiedyś powinnam wejść do mieszkania jakiegoś abnegata, mieszkania ze starym żeliwnym zlewem. Sterylna kabina prysznicowa. Przez moment kusi mnie wizja strumienia ciepłej wody na stopach, ale nie mam ochoty na tak bliski kontakt z jego kafelkami. Nie wiadomo, czy nie mają na sobie bakterii i grzybów. Powinnam nosić z sobą klapki, jak na basen. Następnym razem je wezmę. Patrzę w lustro. Nic nie zniknęło z mojej twarzy. Są oczy, usta, nos, broda, czoło, włosy, nawet niewielki pryszcz, który wczoraj pojawił się na policzku. Powinnam użyć pudru, ale mam go w torebce, która została w przedpokoju. Dlatego nie zrobię nic. Postoję tu tylko przez chwilę. Wracam do pokoju, zbieram z podłogi moje rzeczy. On usiadł, chyba się niepokoi. Może myślał, że będę chciała zjeść z nim jutro śniadanie. Może szukał kogoś, kto przełamie jego samotnicze nawyki. Albo kogoś, kto będzie chciał wtargnąć w jego życie, a on będzie mógł się przed tym heroicznie bronić. Właściwie to mogłabym poczekać, aż on zaśnie, i jak zwykle po prostu się wymknąć, ale sama zrobiłam się śpiąca i nie mam ochoty na żadne czuwanie. Zwłaszcza że na dworze jest śnieg. Chcę go zobaczyć jak najszybciej. Póki jest jeszcze świeży, nieprzyczerniony miejskim brudem, opalizujący w świetle latarni. Będę musiała poprosić go o zamówienie taksówki, nie znam jego adresu. Nie zwróciłam uwagi, to oczywiście błąd, ale byłam bardzo zamyślona. 11 On zaczyna coś mówić, rozprasza mnie przy wkładaniu rajstop, i tak nie lubię tej czynności, a tu doszedł jeszcze ten monotonny szmer jego głosu. –Chyba nie chcesz tak szybko wyjść – mówi, patrząc na mnie bez mrugania. –Muszę jutro wcześnie wstać – nie zamierzam się wysilać. On chyba już widzi, że sprawa jest beznadziejna, bo nie usiłuje mnie zatrzymywać, tylko pyta: –Mam nadzieję, że spotkamy się jutro, pojutrze albo w jakikolwiek inny dzień? –Tak, zadzwonię do ciebie w tygodniu – odpowiadam. On wstaje, porusza się teraz spokojniej, najwyraźniej ćwiczenia seksualne dobrze mu zrobiły. A może to dla niego zbyt późna pora na popisywanie się zasobami życiowej energii. –Odwiozę cię do domu, dobrze? – Tu mnie zaskoczył, oni zwykle tego nie proponują. Zastanawiam się, czy coś pił. Nie pamiętam. –Dziękuję, zamów mi po prostu taksówkę. –Odwiozę cię taksówką. –Nie, naprawdę wolę wrócić sama. Odczepia się wreszcie i dzwoni po tę taksówkę. Pamięta o wszystkim, wciska mi wizytówkę ze swoim imieniem, nazwiskiem, dwoma numerami telefonu i adresem e-mailowym. Wkładam ją do torebki i uśmiecham się do niego. –Na pewno nie chcesz, żebym pojechał z tobą? –Nie. I nagle on robi coś, co rozwala mnie na kawałki. Bierze do ręki pilota i wciska guzik. Pokój pogrąża się 12 w dźwiękach. Monotonia, która zawsze wyrywała mnie z letargu. Mam ochotę uklęknąć na podłodze i schować twarz w dłoniach. I love you, love you, love you, słyszę i przypomina mi się pewien poranek sprzed wielu lat. Z epoki mojej młodości. Ciemna, wynajęta kawalerka, zawsze pachnąca pleśnią, najwznioślejszą miłosną pleśnią. I ta piosenka, którą wtedy wstydziłam się śpiewać głośno, choć czasem wydawało mi się, że on jest moim aniołem. A może to ja byłam jego aniołem? Nie pamiętam. Teraz już wiem, że ten refren i tak się skończy. I że nastąpi cisza. –Taksówka będzie za kwadrans – mówi cicho i patrzy na mnie. Pewnie zauważył, pewnie zauważył, pewnie zauważył, że te dźwięki to dla mnie coś więcej niż udawany na odczepnego orgazm. Ale ma takt i nic nie mówi. Piętnaście minut minus jakieś trzy minuty tej piosenki, które jeszcze zostały. A więc tego słuchają samotni faceci na początku zimy. Ja już tego nie słucham. Postanawiam poczekać na taksówkę na dworze. Tutaj nie mogę już wytrzymać. On upiera się, że zejdzie ze mną. Wkłada spodnie, szamocze się z ubraniami, coś wypada z szafy, nie chce mi się na to patrzeć. Uprzejmie czekam na niego w przedpokoju, w moich ciepłych butach i kurtce. Kiedyś mogłam brnąć przez takie śniegi jak na skrzydłach, do kogoś. Teraz by mi się już nie chciało. Może do domu. A może i to nie, może weszłabym do pierwszego z brzegu hotelu, w końcu to wszystko jedno. Wszystkie łóżka są tak samo nieprzyjazne. Na razie brnie za mnie 13 taksówka. Myślę, że na zewnątrz jest zupełnie cicho. Gdyby ten cholerny kierowca wyłączył radio, tu też byłoby cicho. Staram się nie słuchać. Patrzę na śnieg. Nie ma ludzi, są tylko światła, uśpione wystawy. Teraz wjeżdżamy w ulicę, na której mieszkam. –Proszę się tu zatrzymać – mówię i podaję kierowcy pieniądze, które wcześniej naszykowałam. Hojny napiwek. Bo spadł śnieg. Patrzę na ślady, które zostawiam. Miałam rację, jest cisza. Jakbym wchodziła w białą substancję tkanki nerwowej. Biorę garść śniegu do ręki. Dotykam nosa. Oczyszczam moją twarz. Znikają zmarszczki. Ale czas już otworzyć drzwi do domu, czuję to. Za długo kuszę los na zewnątrz. Chcę już być bezpieczna. Ktoś może się tu czaić. Albo mogę upaść i zamarznąć. Najpierw zasnąć i stracić czujność, a później zamarznąć. Wchodzę do mieszkania i patrzę na mokre plamy, które moje buty zostawiają na podłodze. Bardziej podobały mi się te delikatne wgłębienia w śniegu. Podchodzę do moich płyt. Patrzę na moją prawą dłoń. Ten palec nazywa się serdeczny? Dlaczego? Skaleczenie sprzed kilku dni nie chce się zagoić. Wyglądało tak niewinnie na początku, nawet nie zauważyłam momentu, w którym skóra została zdarta i odsłoniła kawałek bezbronnego mięsa, przykrytego rosą osocza. A teraz wyrósł czerwony pierścień z zaropiałym okiem. Może wda się gangrena i będą musieli odciąć mi całą dłoń? Na razie rana wcale nie jest piękna. Może nie jest prawdziwą raną. 14