Darmowy fragment www.bezkartek.pl
Transkrypt
Darmowy fragment www.bezkartek.pl
nt mepl g ra . y f artek w o k rm.bez a D ww w nt mepl g ra . y f artek w o k rm.bez a D ww w Francesco M. Cataluccio Czarnobyl Przełożył Paweł Bravo nt mepl g ra . y f artek w o k rm.bez a D ww w Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż jednorazowe pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej. Tytuł oryginału włoskiego CHERNOBYL Projekt okładki AGNIESZKA PASIERSKA / PRACOWNIA PAPIERÓWKA Fotografia na okładce i fotografia Autora pochodzą z Jego archiwum Copyright © 2011 SELLERIO EDITORE, PALERMO Copyright © for the Polish edition by WYDAWNICTWO CZARNE, 2013 Copyright © for the Polish translation by PAWEŁ BRAVO, 2013 Redakcja Magdalena Budzińska nt Korekta Alicja Listwan / D2D.PL, Agata Czerwińska / D2D.PL mepl Redakcja techniczna ROBERT OLEŚ / D2D.PL g a . fr ek wy kart o z funded by SEPS m been The translation of this work rhas bePUBBLICAZIONI Daw SEGRETARIATO EUROPEO PER SCIENTIFICHE w.LE w Via Val d'Aposa 7 – 40123 Bologna – Italy [email protected] – www.seps.it ISBN 978-83-7536-624-2 Cena: 27,90 To nie poznanie rozświetla tajemnicę, lecz tajemnica rozświetla poznanie. Paul Evdokimov, Kobieta i zbawienie świata Błagam na pożegnanie: niech pan przynajmniej uwierzy w istnienie diabła. Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, przeł. Andrzej Drawicz nt mepl g a . r y f artek w o k rm.bez a D ww w nt mepl g ra . y f artek w o k rm.bez a D ww w 1. Mapa piołunu Niektóre z moich najdziwniejszych przygód miały począ tek w antykwariatach. Można się tam oddawać niespój nym dywagacjom, odkrywając to, czego się człowiek nie spodziewał, a wiele rzeczy pozostaje w zawieszeniu, bez żadnej konkluzji. I tak pewnego ciepłego wrześniowego dnia 1983 roku wszedłem do małej paryskiej księgarni antykwarycznej między rue Madame nta rue du Vieux Co e lombier, pełnej map i rycin przedstawiających starożytne gm l fra tek.pjakby wyjęte z typo budowle egipskie lub babilońskie, y ow zkar m wej ilustracji ukazującej dawną siedzibę loży masońskiej. e r Dawna w.bprezent starą mapę Polski. Ale Miałem zamiar kupić w takiej nie mieli i w zamian zaproponowali mi kolorową mapę Ukrainy: piękny druk norymberskiego kartografa Johanna Homanna (1663–1724) z 1705 roku. W lewym górnym rogu widniał napis, okolony śmiesznymi wąsa tymi postaciami w uszatych czapkach i z szablami w dło niach – Ukrania quae et Terra Cosaccorum… Gdy ją studiowałem niezdecydowany, podszedł do mnie inny klient. Osobliwie wysoki, blady, z blond włosa mi ułożonymi w wymyślną zaczeskę, ubrany w elegancki, choć nieco wytarty wełniany płaszcz. Przedstawił się, mamrocząc niezrozumiałe nazwisko, a potem powiedział, 7 że jest księciem czegoś tam oraz „tłumaczem i badaczem zjawisk chemicznych”. Mówił nieco azjatycką francuszczyzną, ale potem swobodnie przeszedł na włoski z zawadiackim neapoli tańskim akcentem. Wysunął mi ostrożnie mapę z dłoni i spojrzał na nią z lekkim uśmieszkiem. Palcem pożółk łym od nikotyny przebiegł pionową czarną linię ozna czającą rzekę i wyszeptał: –To gorzki Dniepr, wspomniany przez Herodota pod nazwą Borysthenes, co w języku Scytów oznaczało „roz ległą ziemię”. Rzymianie zwali go Danaper. Tu prawie tworzy jezioro, a tuż powyżej, w plątaninie cieków, spo tyka Prypeć, której nazwa, jak pewnie pan wie, oznacza „piaszczysty brzeg”. A tu, proszę spojrzeć, w pierwszym zakolu rzeki po lewej zaznaczono Czernobel. Nazwa mia nt e sta pochodzi ze złączenia słówgm „czornyj” i „bylia”. Do l ra .p słowne znaczenie więc tow„czarna y f artekłodyga”. Pochodzenie o zk tej nazwy nie jest dobrze istnieje kilka hipotez. rm.beznane, a w jej korzeni w ukraińskim sło Jedna z nich każe Dszukać w w wie oznaczającym bylicę piołun, Artemisia absinthium, główny składnik absyntu, obok nasion anyżu, kopru włos kiego, hyzopu i melisy zmieszanych z dzięglem, miętą, ja łowcem, rumiankiem i kolendrą. Anna, polska przyjaciółka, której zawiozłem mapę ku pioną za ciężkie pieniądze, nie doceniła prezentu. Przeciw nie, strasznie się wściekła i rzuciła mi ją w twarz, krzycząc: –Ta cała Ukraina zawsze była polska. Nie widzisz, że tu jest Lublin, Lwów i Podole?! I tak mapa została u mnie. To trochę z jej powodu w chwili wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu 8 znajdowałem się całkiem blisko, w domku otoczonym jabłoniowym sadem na przedmieściach Warszawy. Z powodu Czarnobyla stałem się radioaktywny. Jego nazwa wniknęła we mnie głęboko, choć ukradkiem, zmu szając mnie do łykania rozmaitych lekarstw szkodzących pamięci i psujących nastrój. Brałem je na wszelki wypa dek i żeby uspokoić rodziców. W związku z tym przez parę lat regularnie zachodziłem do staroświeckiej, prze siąkniętej zapachami apteki Świętego Jana. Właściciel nosił zawieszone na szyi śmieszne okularki, był uprzejmy i wymawiał bardzo wyraźne gardłowe „r”. Był dumnym przedstawicielem ginącego gatunku wszystkowiedzących farmaceutów. Za jego plecami, pomiędzy polakierowany mi na błękitno regałami pełnymi starych słojów, wisiała reprodukcja obrazu Leonarda da Vinci nt z uśmiechniętym e m palcem Janem Chrzcicielem, wskazującym na niebo. Dla l rag .p mnie ten gest był nie tylewnapomnieniem, by nie tracić y f artek o k z z oczu spraw wyższego ile zadziornym gestem e arm .brzędu, triumfu, jaki czyniąDwczęsto ww piłkarze po strzeleniu bramki. Nie mówiąc już o tym, że w moim przypadku z nieba, do którego ów palec zapraszał, spadła radioaktywna plaga. Opowieść, która teraz nastąpi, to oczywisty przejaw moich wąskich horyzontów, jak zwykle poukrywanych za parawanem przeróżnych historii i rozważań. Ale jest to również mój skromny wkład w historię tego miasteczka, ofiary niejednego diabła, które przecież marzyło o innych, łagodniejszych kolejach losu. W zeszłym roku pewnego mroźnego listopadowego ranka znalazłem się na placu przed odrapanym dwor cem kolejowym w Kijowie. Przede mną stały rzędami 9 autobusy, do których wsiadały kobiety, starsze i młodsze, udające się do pracy w miastach całej Europy. Naprze ciw nowoczesnej, zbyt suto pozłacanej cerkwi parkował żółty mikrobus, który za szybę miał wsuniętą tabliczkę z symbolem radioaktywności. Oparci o drzwi stali dwaj młodzieńcy, piloci wycieczki. Smukły brodacz ubrany na czarno z mistycznym spojrzeniem popa i drugi – krę py, pryszczaty, ostrzyżony na jeża, z dwoma kolczykami w każdym uchu. Czekali na klientów i kontrolowali listę na nowiutkim iPadzie. Było nas siedmioro: oprócz mnie dwóch fizyków z uniwersytetu petersburskiego, parka szczebioczących narzeczonych z Moskwy, białoruska psycholożka przypominająca Juliette Binoche w wersji blond i Litwin uzbrojony w nielichy sprzęt fotograficzny. Po załatwieniu formalności pozwolili nam wsiąść. nt e m l drzwi się nie do Pierwsza niespodzianka – przesuwane ragek.p fdrogę mykały i w efekcie przez całą t y w kar prosto na mnie szedł o z lodowaty powiew. Ale najbardziej przeszkadzał mi zgniły arm .be D w fetor, jakby mieszanka zapachowa kapusty, wódki i ludz w w kich gazów trawiennych. Za rogatkami miasta wjechaliśmy na szeroki, mono tonny i całkowicie pusty trakt przecinający ciemną, gęstą puszczę. Od czasu do czasu na poboczu migały policyjne radiowozy, na wpół ukryte za zesztywniałymi z zimna funkcjonariuszami. Po półgodzinie sennego milczenia krępy pilot siedzący obok smętnego kierowcy wziął mi krofon i patrząc ciągle prosto przed siebie, wyrecytował „krótkie wprowadzenie do wycieczki”. Powiedział, że nie ma się czego obawiać, bo „wszystko jest zabezpieczone”. Po raz pierwszy usłyszałem słowo „strefa”. 10