teologia spotkania i dialogu

Transkrypt

teologia spotkania i dialogu
Robert M. Rynkowski
TEOLOGIA SPOTKANIA I DIALOGU
Gdyby w sondzie ulicznej zadać pytanie, co to jest teologia, wyniki byłyby raczej
opłakane. Wielu pewnie w ogóle o czymś takim nie słyszało, dla innych jest to jakaś
tajemna wiedza religijna, a dla niektórych pseudonauka… Tyle że gdyby to samo pytanie zadać przed budynkiem jakiegoś wydziału teologicznego, też mógłby być problem
z uzyskaniem precyzyjnej odpowiedzi. I wcale nie dlatego, że pytani studenci opuścili
wykłady ze wstępu do teologii.
Wbrew pozorom odpowiedź na takie pytanie nie jest bowiem prosta. Etymologia
wyrażenia „teologia” (theos – bóg, logos – słowo, nauka) wskazuje, że chodzi o naukę
dotyczącą Boga. I zazwyczaj teologię rzeczywiście traktuje się jako naukę, co wydaje się
ze wszech miar uzasadnione, gdyż współistnieje ona z innymi naukami na uniwersytetach i posługuje się takimi samymi metodami jak one. Jednak już w tym momencie powstaje problem, gdyż ta jej naukowość nie jest wcale taka oczywista nie tylko dla tych,
którzy wszystko, co związane z religią, uważają za mitologię, ale nawet dla jak najbardziej katolickich teologów.1 Zresztą jest jasne, że teologia nie jest i nie może być taką
samą nauką jak na przykład matematyka, a Bóg nie może być takim samym przedmiotem analiz naukowych jak kosmos w astronomii. Dlaczego?
1. Trzy trudności
Po pierwsze, dlatego, że jej przedmiot, czyli Bóg (pomijam wątpliwości związane
z takim określeniem tego przedmiotu i opieram się na etymologii wyrażenia „teologia”), nie tylko nie jest przedmiotem materialnym, uchwytnym dla zmysłów, ale nie jest
Jednym z takich teologów jest Piotr Sikora, który pisze tak: „Oczywiście, nie można odmawiać teologii (i w ogóle religii) racjonalności i możliwości zdobycia »porządnej« wiedzy: greckiej episteme odróżnianej od tylko mniemania, doxa. Oczywiście, episteme przełożono na łacinę jako scientia. Lecz dziś trzeba
oddawać termin scientia słowem »wiedza« (knowledge), nie »nauka« (science). Zamiast próbować zawracać kijem rzekę stale ewoluującego języka, lepiej pokazać, że racjonalność wykracza poza metodę nauki.
Postępując w ten sposób, teologowie znaleźliby płaszczyznę porozumienia z wieloma współczesnymi
filozofami, broniąc zaś naukowego statusu swej działalności, narażają się na drwiny lub niezrozumienie”
(P. Sikora, Pepsi-cola teologii, „Życie Duchowe” nr 22, 2000, cyt. za: www.mateusz.pl/goscie/zd/22/zd2215.htm).
1
2
Teologia spotkania i dialogu
też takim przedmiotem, wobec którego teolog może przyjąć postawę zimnego obserwatora. I chociaż obecnie filozofowie nauki wycofują się z żądania, by naukowiec był zupełnie neutralny wobec przedmiotu, którym się zajmuje, to i tak zaangażowanie uprawiającego scientia fidei jest zupełnie innego rodzaju niż w pozostałych naukach. Ten, kto
zajmuje się teologią, powinien bowiem móc powtórzyć za prorokiem Jeremiaszem:
Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść (Jr 20,7). Jest on niejako ustami Boga, mówi o Nim, ale i w jego imieniu, przekazuje to, czego sam doświadczył w spotkaniu
z żywym Bogiem, pozostaje w relacji osobowej pełnej miłosnego zaangażowania
z przedmiotem, którym się zajmuje. Dlatego współcześni teologowie już dawno doszli
do wniosku, że hipoteza niewierzącego teologa jest absurdem.
Po drugie, w teologii bardzo istotny jest jej wymiar praktyczny, duszpasterski. Fizyk jądrowy może popularyzować wyniki swoich badań, by na przykład przekonać
ekologów, że energetyka jądrowa jest bardziej przyjazna środowisku niż konwencjonalna, jednak nie musi tego robić i nikt z tego powodu nie zakwestionuje jego statusu
fizyka jądrowego. Od zajmującego się scientia fidei wymaga się natomiast, by nie tylko
zgłębiał praktykowaną i wyznawaną wiarę, ale także przekazywał ją innym. Oczywiście nie jest to warunek sine qua non bycia teologiem. Jednak dla wielu wzorem jest raczej jeden z największych teologów XX wieku Karl Rahner – znany z zawiłego języka
teologicznego i zajmowania się nader skomplikowanymi problemami teologicznymi
autor tysięcy prac teologicznych, jednocześnie prowadzący wzbudzającą podziw szeroką działalność duszpasterską i popularyzatorską – niż teolog akademicki piszący
przede wszystkim dla innych teologów.
Po trzecie, problemem jest to, że mianem teologii można określić wiele różnych
działań. Współcześni teologowie sądzą, że właściwie każdy wierzący człowiek, który
zastanawia się nad swoją wiarą, jest teologiem.2 To oznacza, że za dzieła przynajmniej
częściowo teologiczne można uznać Boską komedię czy Zbrodnię i karę, a na pewno O naśladowaniu Chrystusa, Ćwiczenia duchowe, Dzienniczek czy kazania, które słyszymy w kościołach… Zresztą sam Kościół to uwzględnia, gdy do grona doktorów Kościoła, a więc
osobistości, które ze świętością życia połączyły wybitność nauki, zalicza na przykład
Katarzynę ze Sieny, która nigdy profesjonalnie nie zajmowała się teologią. Jako upraZob. Teologia to sport ekstremalny. Rozmowa z ks. Grzegorzem Strzelczykiem, „W drodze”, nr 11 (423)
2008 (cyt. za: www.mateusz.pl/wdrodze/nr423/).
2
„Znak” 660 (2010) nr 5, s. 88–94
3
wianie teologii można więc traktować takie poczynania, które mają ściśle naukowy charakter, a część z nich w zasadzie nie różni się od innych nauk humanistycznych, i takie,
które z nauką mają mało wspólnego.
2. Definicje
Czy zatem w ogóle możliwe jest precyzyjne określenie, czym jest teologia? Definicji
teologii powstało i powstaje sporo. Problem w tym, że zazwyczaj wskazują one przede
wszystkim na jej charakter naukowy, a ich twórcy zdają się wielkim łukiem omijać
trudności związane z takim jej traktowaniem. Nawet definicje określane jako personalistyczne (przedmiotem teologii jest w nich Bóg, Chrystus czy człowiek) nie dość mocno
pokazują to, że konieczne jest, by teologa łączyła relacja osobowa z Bogiem. Z kolei definicje nazywane przedmiotowymi (przedmiotem teologii są w nich objawienie, wiara,
prawdy wiary, dogmaty) skrzętnie ten aspekt pomijają (w definicjach tych Bóg jest tylko przedmiotem domyślnym, zaś przedmiotem pierwszoplanowym jest Objawienie).
Można odnieść wrażenie, że teologowie, zaangażowani w walkę z pozytywistyczną
filozofią nauki, odmawiającą teologii wszelkich cech naukowości, do tego stopnia skoncentrowali się na obronie jej statusu nauki, że zaniedbali wskazywania tego, co sprawia,
że nie da jej się uznać za naukę taką jak inne. Sporo zrobili, by ukryć faktyczny jej
przedmiot, by powstało wrażenie, że jest ona tylko suchą nauką i niczym więcej. Tyle
że dzisiejsza filozofia nauki nie jest już tak restrykcyjna jak dawniej i podważa istnienie
uniwersalnych, ponadczasowych standardów naukowości. A skoro tak, to walka o uzasadnienie naukowości scientia fidei nie musi być priorytetem. Można skoncentrować się
na uwypuklaniu jej specyfiki i wskazywaniu konsekwencji tego.
Ta specyfika teologii polega na tym, że jest ona próbą zrozumienia relacji łączącej
człowieka (czy zawodowego teologa, czy teologa „amatora”) z żywym Bogiem i opowiedzenia o niej. Dobrze oddaje to definicja teologii zaproponowana kilka lat temu przez
Tomasza Węcławskiego: Teologia to taka ludzka rozmowa o Bogu, w której uczestniczy sam
Bóg.3 Jakie są jej zalety? Po pierwsze, jednoznacznie wskazuje ona samego Boga jako
przedmiot teologii. Następuje w niej istotna w porównaniu z innymi definicjami, zwłaszcza przedmiotowymi, zamiana przedmiotów: to, co w nich było na pierwszym planie,
czyli Objawienie, Tomasz Węcławski uczynił przedmiotem domyślnym, a to, co w tych
3
T. Węcławski, Sieć. Wyprawa pierwsza. Pytanie o Jezusa, Kraków 1997, s. 27.
4
Teologia spotkania i dialogu
definicjach było przedmiotem domyślnym, czyli Boga, przesunął na plan pierwszy. Po
drugie, definicja ta wyraźnie wskazuje aspekt praktyczny teologii, jej charakter dialogiczny, bo rozmowa oznacza i przekazywanie swego rozumienia wiary, i słuchanie, jak tę
wiarę rozumieją inni. Można więc mówić o teologii budowanej w interakcji, wychodzącej
poza zamknięte społeczności, czy to uczelniane, czy inne. Po trzecie, pozwala ona objąć
szerokie spektrum działań teologicznych, nie tylko te ściśle naukowe. Teologię jako rozmowę może tworzyć dwóch profesorów, a równie dobrze dwóch górali. Po czwarte – i to
jest chyba najważniejsze – śmiało wskazuje ona na działanie Boga, Jego nieneutralność
dla dyskursu teologicznego. Bóg nie jest niezaangażowanym obserwatorem, ale bierze
czynny udział w procesie dochodzenia człowieka do zrozumienia spotkania z Nim.
Definicja ta wymaga kilku doprecyzowań. Podstawowym problemem, z którego Tomasz Węcławski zdawał sobie sprawę, jest to, jak odróżnić te rozmowy, w których Bóg
uczestniczy, od tych, w których nie uczestniczy. Definicja ta nie dość wyraźnie uwzględnia
także warunek racjonalności (bezładna paplanina na temat Boga nie jest uprawianiem teologii). Pewnym problemem jest też jej uniwersalność polegająca na tym, że może ona obejmować zarówno rozmowy o Bogu chrześcijan (wszystkich wyznań), jak i rozmowy o Bogu
muzułmanów, hinduistów itd. Ta uniwersalność definicji powoduje, że nie dość jasno
wskazuje ona domyślny przedmiot teologii, czyli Objawienie. Niewystarczająco jasno jest
też w niej powiedziane, że chodzi o rozmowę o spotkaniu człowieka z Bogiem, nie zaś na
przykład dyskurs filozoficzny na temat Boga. Z tych względów należałoby tę definicję
sformułować tak: teologia w ścisłym sensie to taka racjonalna ludzka rozmowa o spotkaniu
z objawionym Bogiem, w której uczestniczy sam Bóg. Wydaje się również, że trzeba przyjąć, iż z perspektywy doczesności teologią jest wszystko to, co jest rozmową o spotkaniu
z Bogiem (z wyjątkiem tak skrajnych przypadków, jak rozmowa ekstremistów religijnych
planujących zamach bombowy), a dopiero na końcu czasów okaże się, co tak naprawdę nią
było, a co nie było, chociaż już teraz możemy – i Kościół to robi, gdy wskazuje doktorów
Kościoła – co nieco o tym powiedzieć. Zasadnicze znaczenie ma jednak pytanie, jakie są
konsekwencje praktyczne takiej dialogicznej i spotkaniowej koncepcji teologii.
3. Konsekwencje
Po pierwsze, trzeba sobie postawić pytanie, czy każda działalność, która tradycyjnie
uchodzi za uprawianie teologii, zgodnie z taką definicją faktycznie nim jest. I nie chodzi
„Znak” 660 (2010) nr 5, s. 88–94
5
tutaj o to, czy teologią jest na przykład historia Kościoła. Rzecz w tym, że trudno sobie
wyobrazić, iż powstające na wydziałach teologicznych prace na tematy typu „terminologia teologiczna w czymś” są rozmową o spotkaniu z Bogiem, w której uczestniczy
sam Bóg. Trudno sobie również wyobrazić, że są nią zawierające tysiące przypisów
opasłe tomy, których oprócz autorów i paru szczególnie zainteresowanych osób nikt
nie przeczyta. Nie do przyjęcia jest model teologa-naukowca zamkniętego w murach
uczelni i koncentrującego się na abstrakcyjnych problemach teologicznych, publikującego prace zrozumiałe dla wąskiego grona specjalistów i prowadzącego nudne wykłady, w których nikt nie chce uczestniczyć. Nie twierdzę, że na polskich uczelniach takie
przykłady dominują, niemniej na podstawie własnego doświadczenia – a sądzę, że nie
jest ono odosobnione – mogę powiedzieć, że są i nie jest ich mało. Przyjęcie proponowanej definicji teologii oznacza więc pewne odwrócenie dotychczasowego jej pojmowania: teologią w ścisłym sensie nie jest wszystko to, co się dzieje na wydziałach teologicznych, ale to, co prowadzi do mówienia o Bogu, z Bogiem i do Boga. Nie oznacza to,
że teologiczne prace naukowe, o których tu mowa, nie są teologią, ale wydaje się, że
trzeba przyjąć, że są one teologią na tyle, na ile służą temu, by stawała się ona coraz
lepszą rozmową o spotkaniu człowieka z Bogiem, w jakim służą zatem przygotowaniu
powstania teologii w ścisłym sensie. Co prawda nie każdy pracownik wydziału teologicznego ma, i musi mieć, umiejętność mówienia o Bogu, nie zaś o problemach teologicznych. Być może jednak niekoniecznie należy go uważać za... teologa w ścisłym sensie. Zresztą wielka teologia, teologia mówiąca o doświadczeniu spotkania z Bogiem,
może powstawać poza wydziałami teologicznymi, o czym świadczy przykład Hansa
Ursa von Balthasara. I chociaż zapewne za jego życia na wydziałach teologicznych było
wielu utytułowanych profesorów piszących na temat rozumienia pojęcia X przez autora
Y, to jednak dzisiaj rozmowę o Bogu inspirują dzieła owego Szwajcara, nie zaś ich
książki, skrywane w mrokach bibliotek. Być może w jakimś stopniu przyczynili się oni
do rozwoju teologii profesjonalnej, być może teologii w ogóle. Być może.
Dialogiczna koncepcja teologii oznacza, że teolog, w tym teolog profesjonalny, powinien rozmawiać o spotkaniu z Bogiem na wszelkich możliwych poziomach, nawet
z tymi, którzy swojej teologii nie wyrażają w żadnej utrwalonej formie. Ta umiejętność
była zresztą właściwa takim tytanom teologii jak wspomniani Rahner czy Balthasar,
mimo że ich język teologiczny nie należał do łatwych. Polscy teologowie uczelniani ma-
6
Teologia spotkania i dialogu
ją szansę na taką rozmowę, bo duża ich część mieszka w parafiach i pomaga w pracy
duszpasterskiej, prowadząc rekolekcje. Nie powinno być więc przeszkód, by rozmawiali oni z tymi swoimi „parafianami” o spotkaniu z Bogiem na poziomie nieco głębszym
niż tylko niedzielna homilia. Stworzenie swego rodzaju parafialnej wspólnoty teologicznej może być o tyle łatwe, że na terenie parafii coraz częściej można znaleźć świeckich absolwentów teologii. Dobrze by było, gdyby w takiej wspólnocie dało się omówić
na przykład swoje przemyślenia związane z lekturą niedzielnych czytań z Pisma Świętego. Gdy teologię rozumie się jako rozmowę o Bogu, taka działalność w żadnym razie
nie może być traktowana jako strata cennego czasu. Niestety, często taką stratą czasu
może być napisanie kolejnej pracy o terminach teologicznych u kogoś.
Po drugie, warto zwrócić uwagę na możliwości, prowadzenia rozmowy o Bogu, jakie daje Internet. Niestety, polscy teologowie profesjonalni, mimo że Jan Paweł II już
w 1990 r. wskazywał na szanse, jakie niesie globalna sieć4, prawie w ogóle ich nie wykorzystują. Może dzieje się tak dlatego, że po wpisaniu w Google frazy „Jezus Chrystus” wyszukiwarka zwraca wyniki, w których na pierwszym miejscu jest artykuł
z Wikipedii, na drugim – strona Świadków Jehowy, na trzecim – hasło z encyklopedii
PWN, na czwartym – strona z raczej medialnego portalu Jezus.com.pl, na kolejnych zaś
blog osoby uważającej się za Jezusa Chrystusa i kolejne blogi.5 Wielu teologów może
więc postrzegać Internet tak jak Stanisław Lem jako dworzec z olbrzymim rojowiskiem
przetokowych torów, obrotnic, ślepych torów, bocznic, zwrotnic itp., w którym by się równocześnie poruszały pociągi wiozące ludzi, krowy, wiechcie, kapustę, słomę i groch. 6 To może zniechęcać, odwodzić od wejścia w ten świat chaosu. Tym bardziej, że wejście weń nie wiąże się z żadnymi korzyściami dla kariery naukowej, bo publikacja internetowa, jeśli nie
jest jakąś wersją publikacji drukowanej, nie liczy się w dorobku naukowym. Czy jednak
za teologię należy uważać to, co ma uznany status naukowości, bo zostało opublikowane w liczącym się periodyku naukowym, mimo że nawet czytelnicy owego periodyku
tego nie przeczytają, czy raczej to, co prowadzi do mówienia o Bogu, z Bogiem i do Boga, to, co powoduje, że teologia staje się coraz lepszą rozmową o spotkaniu człowieka
z Bogiem, mimo że jest w medium tak ulotnym jak Internet? I czy w imię podtrzymyZob. Orędzie na XXIV Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu Misja Kościoła w erze komputerów (www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/przemowienia/oredzie_ssp_1990.html).
5
Próba została przeprowadzona 29 marca 2010 roku.
6
S. Lem, Bomba megabitowa, Kraków 1999, s. 10.
4
„Znak” 660 (2010) nr 5, s. 88–94
7
wania przekonania o naukowości można się zgodzić na to, by internetowa rozmowa
o Bogu opierała się na Wikipedii? Czasami można jednak mieć nieodparte wrażenie, że
na miano tych, którzy prowadzą rozmowę o Bogu, bardziej zasługują internauci mozolnie tworzący różne internetowe miejsca pozwalające na prowadzenie takiej rozmowy7, będące alternatywą dla takich portali, jak na przykład Racjonalista.pl, niż teologowie mający na koncie setki publikacji naukowych, których tytułów nikt nie jest w stanie
zrozumieć.
Po trzecie, pojmowanie teologii jako rozmowy o Bogu oznacza także wsłuchiwanie się
w to, co dzieje się poza teologią naukową, dialog teologii „profesjonalnej” z teologią „amatorską”. Określenie „teologia amatorska” jest może niezbyt właściwe, bo gdy teologię rozumie się w proponowany w niniejszym tekście sposób, takich podziałów właściwie być
nie powinno. W pierwszym rzędzie chodzi tu o teologię tworzoną przez autorów zupełnie
niezwiązanych z uczelniami teologicznymi, niebędących ich absolwentami. Dobrym przykładem takiego teologa jest Clive Staples Lewis, który nie miał żadnego formalnego wykształcenia teologicznego, a którego twórczość była przyczyną licznych powrotów do wiary. W Polsce kimś takim może stać się Szymon Hołownia. Jego książki, będące niejako kursem chrześcijaństwa dla średnio zaawansowanych, u niejednego teologa uczelnianego mogą wywoływać pobłażliwy uśmiech ze względu na zbyt swobodny język, dziennikarski
styl i uproszczoną analizę teologiczną. I to nic, że dla licznych czytelników są one podstawą do tego, by wiele zagadnień przemyśleć, by zacząć rozmawiać o spotkaniu z Bogiem.
Ot, taka sobie publicystyka religijna – powiadają profesjonaliści. Chyba jednak nawet najbardziej oderwany od świata teolog uczelniany nie będzie w stanie powiedzieć tego samego o książce Ludzie na walizkach. Jeśli to nie jest rozmowa o spotkaniu z Bogiem, w tym wypadku z Bogiem cierpiących ludzi, którzy, co więcej, sami mówią o tym, jaką teologię
stworzyli w wyniku spotkania z Bogiem w cierpieniu – a więc jeśli to nie jest teologia, to
nie wiem, co nią jest. Nie ma więc powodu, by Szymona Hołowni nie uznawać za teologa,
i to nie w jakimś jedynie analogicznym sensie. To pełnoprawny uczestnik rozmowy o Bogu, bardziej pełnoprawny, moim zdaniem, niż niejeden teolog profesjonalny.
W tym kontekście znamienna jest uwaga poczyniona przez Jacka Salija o publikowanych w „Małym Gościu Niedzielnym” jego odpowiedziach na pytania dzieci dotyNa uwagę zasługuje na przykład forum ŚFiNiA Wuja Zbója (www.sfinia.fora.pl/), z którym powiązane jest internetowe pismo „Otwarte Referarium Filozoficzne” (http://minds.pl/ORF/OtwarteReferarium-Filozoficzne.html).
7
8
Teologia spotkania i dialogu
czące wiary, zebranych w książce Czy Pan Jezus lubił budyń?: Ja tylko mówię swoim studentom, żeby nie cytowali tych tekstów w pracach naukowych, bo jak by to wyglądało: „Jacek Salij,
Przyspieszone wylizanie”.8 Ojciec Salij zrobił to z właściwym sobie humorem i dystansem wobec siebie, zresztą nie jest on teologiem znanym z licznych rozpraw naukowych
i naukowego stylu pisania. Niestety, obawiam się, że wielu teologów zacytowanie tego
rodzaju tekstu w pracy naukowej uznałoby za poważny błąd, zresztą prawdopodobnie
w ogóle nie wiedzieliby, o co chodzi z tym budyniem, bo tego rodzaju publikacji nie
czytają. Zresztą podobnie jak książek Alessandro Pronzato czy Tomáša Halíka, które
u niejednego z nich wywołują pobłażliwy uśmiech. Czy słusznie? Czy taki uczelniany
teolog z ręką na sercu może powiedzieć, że tego rodzaju teksty to nie jest rozmowa
o Bogu, o spotkaniu z Nim?
Po czwarte, trzeba sobie postawić pytanie, czy rozumienie teologii jako rozmowy
o spotkaniu z Bogiem nie oznacza, że rozmowa ta może być prowadzona nie tylko
w świecie tekstu, ale również w świecie dźwięku i obrazu i czy w związku z tym tych,
którzy posługują się takimi narzędziami, nie należałoby uważać za teologów. Wszak
często na przykład twórca filmowy przekazuje widzowi pewną propozycję bycia
w świecie spotkania człowieka z Bogiem. Krzysztof Kieślowski pod koniec życia mówił, że źle wybrał swoją drogę życiową, że film jest zbyt prymitywny, by wyrazić to,
co chce się w nim powiedzieć. A jednak mimo tych ograniczonych możliwości temu
wybitnemu reżyserowi udało się sprowokować do rozmowy o Bogu więcej osób niż
kiedykolwiek uda się to kilku teologom uczelnianym razem wziętym. Czy więc tylko
dlatego, że w swoim niedoskonałym narzędziu nie mógł posłużyć się aparatem naukowym, nie może być uznany za teologa? A jeśli tak, to warto zadać sobie pytanie, czy
polska teologia podjęła dialog z teologią jego filmów. Czy wsłuchała się w to Kieślowskiego mówienie czy pytanie o Boga, wtedy gdy jego filmy wchodziły na ekrany, czy
był on traktowany jako równoprawny uczestnik rozmowy o Bogu, czy tylko jako ten,
którego dzieło można interpretować i ewentualnie napisać o nim kolejną pracę naukową?
Konsekwencji przyjęcia spotkaniowej i dialogicznej koncepcji teologii można
wymienić o wiele więcej. Rzecz jednak nie w wymienieniu ich wszystkich, ale
w pewnej zmianie myślenia o teologii i jej roli. Dzisiaj nie może ona być tajemną
8
Czy Pan Jezus lubił budyń? Bardzo mądre pytania do Jacka Salija OP, Katowice 2003, s. 6.
„Znak” 660 (2010) nr 5, s. 88–94
9
wiedzą albo monologiem uczonych w Piśmie. Jeśli ma w ogóle istnieć, to tylko jako
rozmowa na temat spotkania człowieka z Bogiem. Rozmowa, która obejmuje
wszystkich teologów – i profesjonalnych, i amatorów – i która zostawia miejsce dla
samego Boga.
Robert M. Rynkowski