Sudan część IV
Transkrypt
Sudan część IV
W DRODZE DO PORT SUDANU: Rano byłam strasznie niewyspana. Było też kompletnie ciemno. No, ale to dopiero 4:30. Za godzinę na pewno będzie jasno. Amged boi się, że nie potrafię prowadzić po ciemku, więc on jedzie pierwszy. Ja podaje wodę, colę, zagaduję... Jak to pilot. Godzina 5 - ciemno, godzina 6 - ciemno...o godzinie 6:30 robi się szarawo. Słońce chyba całkiem gdzieś zniknęło. Czekam na wschód z aparatem w ręku. Nawet godzę się, żeby Halit poprowadził z godzinę dla rozprostowania kości. Czekam na słońce. Niesamowicie późne wschody. Jeszcze pół godziny. Wreszcie. Zatrzymujemy się zrobić zdjęcia wstającemu Słońcu. Dość szybko zmienia się krajobraz i wjeżdżamy w pasmo górskie. Panowie zapowiadają bardzo trudny odcinek drogi. Czekam na te trudności. Amged prowadzi, bo ja chcę zrobić zdjęcia tych trudnych odcinków, więc często się zatrzymujemy, w miejscach, które mnie się wydają malownicze. Pasmo górskie powoli się kończy. Pytam, kiedy dojedziemy do tej trudnej drogi. „No właśnie się skończyła” Santo tłumaczy zadziwionego Amgeda. Trochę mnie to podłamuje. No był to odcinek w górach, ale droga asfaltowa i prawie pusta ...Hmm...”Joann, oni tu nie znają wielu kobiet, które jeżdżą na wyprawy off roadowe” - spieszy z tłumaczeniem Santo, który oglądał moje zdjęcia z Maroka i Ukrainy ”Prawdopodobnie żadnej. Nie martw się, powoli się nauczą”. No tak.. Życie pioniera ;-) Nasza przyszłoroczna wyprawa, gdzie zakładam będzie połowa kobiet , to będzie dopiero afera. Dobra , ja jadę, skoro „trudne odcinki” mamy za sobą. Amged przesiada się bardzo niechętnie i prosi, żebym sprawdziła hamulce. Ma rację, wiek Toyotki znowu dał o sobie znać. Hamulców prawie nie ma. Trochę się chyba dołożył Halit, bo jechał bardzo zrywnie, co na drodze z dziurami, nie jest zbyt zdrowe dla samochodu. Oszczędzam ją i Amgeda. Potrafię być delikatna dla samochodu. Zatrzymujemy się przed Suakinem. Znowu jemy łapami i pijemy pyszną kawę i litry(zwłaszcza ja) wody. Z dzbanka!!!!!!!!!! Z przerażeniem konstatuję, że od dłuższego czasu pijam niebutelkowaną wodę. „Santo”!!!!.... Piję wodę z dzbanka. Nie pierwszy raz.”. „To co?? wszyscy piją. To dobra woda.” - zdziwienie. „Boże ,ale spójrz na mój kolor i na Wasz”. Ja nie jestem stąd, choć Amged uparcie przedstawia mnie jako Sudankę . „No.. tak – śmieje się – A jak się czujesz?? Widzę, że dobrze”. Rzeczywiście, ani przez chwilę nie poczułam nawet łaskotania w żołądku. Jem wszystko, piję niebutelkowaną wodę i nic mi nie jest. To świetnie. Może rzeczywiście jestem Sudanką ;-)) Do Suakinu dojeżdżamy po południu. Wjeżdżamy w strefę wojskową , czekają na nas przyjaciele Walida z kapitanem Girschem(Rekinem) na czele. Girsch to tylko pseudonim. Kapitan opowiada o atakach rekinów i ma spory przed nimi respekt. Jest uroczym panem w podeszłym, jak na wojaka, wieku. Pakujemy się na szybką łódź, bo zwiedzanie strefy wojskowej, czyli całego półwyspu Suakin z lądu jest niemożliwe. Natomiast wszyscy zachęcają mnie do robienia zdjęć całego portu, statków i budynków na półwyspie, choć pół godziny wcześniej krzyczeli na mnie jak zrobiłam zdjęcie policyjnego motocykla. Przestałam się już raczej przejmować zakazami fotografowania dotyczącymi obiektów strategicznych i mundurowych, bo to , co mam zapisane w zezwoleniu różnie się ma do tego kto i na co mi pozwala. Późno popołudniowe słońce pozwala na zrobienie ładnych zdjęć ruinom Suakinu. Az żal, że nikt nie odbudowuje przynajmniej części z budynków na półwyspie. Do Port Sudanu jest tylko 30 km. Docieramy tam i zaczynamy od pysznej ryby w smażalni nad brzegiem morza. Hotel, kąpiel, przebrać się i spotkanie z kolejnym przyjacielem Walida, Raschidem. Kiedy schodzę do restauracji wszyscy panowie już są (i dobrze). Jestem skołowana ilością spotykanych ludzi, którym opowiadam o swojej pracy w Polsce, o Nautice, o pracy w Sharmie, o znajomości z Santo. Już nie do końca wiem, co komu opowiadałam ;-)) Staram się raczej odpowiadać na pytania niż sama snuć opowieści, ale jak się rozkręcę to bywa różnie. Ustalamy, że jutro odpuszczamy dzień nurkowy na rzecz wizyty w jedynym w Port Sudanie centrum nurkowym u Madam Iman, wizyty w jej resorcie ekologicznym, wycieczki szybką łodzią i spotkania z przedstawicielem Ministerstwa Turystyki. To na mój wniosek, bo uważam, że musimy najpierw rozpoznać teren. Santo napięty, bo mówi, że jak natychmiast nie wejdzie do wody, żeby się „schłodzić” to źle będzie. Nie lubię go w takim nastroju. Nieważne. Umawiamy się na jutro na 9 i rozstajemy z ekipą. Idziemy rozeznać okolicę i po wodę i na kawę. Szokuje nas, że w portowym, „turystycznym” mieście o godzinie 24 już wszystko zamknięte. Gdzie to portowe nocne życie??? Rano Santo budzi mnie zgodnie z umową. Szybkie śniadanie i ruszamy do Madam Iman. Poznajemy tam dwie urocze dziewczyny pracujące w centrum, ale samej szefowej nie ma. Wyjechała na trzy miesiące. Okazuje się, że ma męża Polaka. No to psikus, ale to niemożliwe. Drążę: męża Polaka, centrum nurkowe w Sudanie i ja nic o tym nie wiem? Niemożliwe. Jasne, że niemożliwe. Holendra, ma męża Holendra. Jak zwykle Poland i Holand to prawie to samo ;-)) Zgarniamy po drodze Raschida, robię zdjęcia wielu mundurowym w różnych mundurach i jedziemy do oddalonego o 30 km resortu ekologicznego Madam Iman. Jestem pod wrażeniem, tego, co ta kobieta zdziałała w kraju, gdzie turystyka, a turystyka nurkowa szczególnie jest w powijakach. To nic, że daleko jej do standardów światowych nawet jeśli chodzi o procedury bezpieczeństwa, ale widać ciężką pracę i determinację, a przede wszystkim wizję. Szkoda, że jej nie ma. Umawiamy się na nurkowanie następnego dnia. Jesteśmy instruktorami, więc potrzebujemy tylko łódkę, ale i tak ceny za nurkowania są zabójcze. No cóż... Wracamy do miasta i przesiadamy się na łódź. Ta, którą pływaliśmy w Suakinie nijak się ma do tej, którą dysponuje Raschid, no ale jest przecież szefem aktywności nurkowych w sudańskiej części Morza Czerwonego i ma dbać o ich rozwój, zatem łódkę porządną musi mieć. Płyniemy daleko w morze, żeby zobaczyć cała panoramę portu. Prędkość zwiewa nas z pokładu i jesteśmy kompletnie mokrzy. Walczę o zabezpieczenie aparatu, widoki przepiękne, ale boje się robić zdjęcia. Słona woda w aparacie to śmierć dla niego. W strefie przybrzeżnej zwalniamy i zanim wpłyniemy w strefę policyjną mogę zrobić parę zdjęć. Zsiadamy z łodzi. Chłopaki znowu żartują z Setty szaj. Raschid mówi, żebym nie słuchała tych złych i brzydkich rzeczy, które mówią o Sudanie, bo ten kraj jest dobry i piękny. Udaję, że się obrażam, bo nie wiem o co chodzi, a oni mnie robią w konia od paru dni. Rzeczywiście nie do końca wiem o co chodzi, ale zaczynam się domyślać. Panowie zaczynają przepraszać i tłumaczyć. Ustępuję: „Panowie, ja jestem z Europy, wiem co to są domy uciech i dziewczyny, które Wam ich dostarczają”. O ja głupia. Idziemy na kawę i na sziszę i porozmawiać w spokoju. Lokal przytulny w różowo bordowych odcieniach. Co to za klub ? - pytam Santo. Nie pytaj, po prostu obserwuj. Pyyyszna szisza. Amged kupuje orzeszki, sielanka. Obsługują nas dwie dziewczyny : Tuna i Sofia. Młodziutkie. Podają kawę i przysiadają się do panów. Sytuacja robi się niedwuznaczna. Santo wychodzi porozmawiać przez telefon, choć z całej siły proszę go w duchu, żeby mnie nie zostawiał. Nie ma go wieki. Panowie nakłaniają dziewczyny, żeby mną się też zajęły. Sama już nie wiem co o tym myśleć. Ale rozmowa z nimi, na migi rzecz jasna, jest pogodna. Jedyna pogodna rzecz. Dziewczyny wracają do zabawiania Panów. Ja robię dobrą minę do złej gry, kasuję wszystkie zdjęcia , na których są panowie z dziewczynami. Amged ma minę pełną poczucia winy. Wraca Santo i nawet nie musi pytać o mój nastrój. Zbieramy się. „Chcesz, żebym dał dziewczynom jakąś kasę?” - trochę mnie już zna. Jasne, że chcę. W końcu to ich praca. Te dziewczyny, z takich miejsc to nie prostytutki, raczej dziewczyny do towarzystwa, choć oczywiście wieczór spędzony w takim lokalu różnie się kończy i zakres usług jest szeroki. Najczęściej są z krajów ościennych, więc omija je karzące ramię prawa. Nikt nie sprawia wrażenia, żeby się czegoś obawiał, czy uważał, ze robi coś nie tak. Toczymy rozmowę na temat małżeństwa, miłości , wierności. Jestem tu najbardziej ortodoksyjną osobą. Co z tym Allachem??. A może dlatego tak jest, że jestem kobietą? Niezależnie od koloru skóry i wyznania? Z przedstawicielem Ministerstwa Turystki spotykamy się w kafejce nad brzegiem morza. Pod gołym niebem. Zaczyna padać. Siadamy, wierząc, że to będzie chwila. Leje coraz bardziej. Musimy zmienić lokal. Santo podchodzi do mnie... '”Nie..nie chcę tam wracać....”; „Obiecuję, że będziemy tylko rozmawiać...” Wracamy. Tuna i Sofia witają nas radośnie, dwa słowa i nie zbliżają się do nas. Ja idę do nich zamienić chociaż parę słów, bo mi głupio. Przecież są urocze. Co z tego, że proceder mnie nie cieszy i ich mi żal. Tymczasem mr Halit, który pięknie się prezentuje w białej galabeji i tradycyjnym nakryciu głowy zaczął już dyskusję z Santo. Przysiadam się i staram zrozumieć o czym mówią. Pyta, w jakim języku chcę rozmawiać. Jasne ,że po angielsku. Bardzo konstruktywna i interesująca rozmowa, choć nieustająco mnie dziwi, że w takim miejscu..Ale jak tu tak szybko wszystko zrozumieć. Wymieniamy się wizytówkami. Obyśmy mogli skorzystać z tych wszystkich kontaktów i propozycji. Rozstajemy się s Halitem ustalając, że jeśli się uda to widzimy się jeszcze w tym tygodniu, a jeśli nie to podczas kolejnej wizyty, kiedy to, jak twierdzi, będą gotowi do promocji tego regionu Morza Czerwonego. Oczywiście on też jest nurkiem. Oczywiście szkolonym w wojsku, jak wszyscy nurkowie tutaj. Żegnam się dziewczynami. Obejmujemy się serdecznie i robimy wspólne, babskie zdjęcia. Amged mówi coś półgłosem do Santo. „Jesteś kobietą o białym sercu” – tłumaczy Santo i chce wyjaśniać co autor miał na myśli. Nie musi. Widzę to w oczach Amgeda. Robi mi się ciepło na moim „białym sercu”.