Sudan część III

Transkrypt

Sudan część III
KASSALA
Rano obudził mnie sms. Może nie do końca obudził?? Ktoś z
Polski informował mnie po angielsku, że czeka na dachu, bo jest
piękny widok. A potem jeszcze raz i jeszcze a potem z innego
polskiego numeru to samo. Do diabła z tymi telefonami, no
chyba, że jestem na podsłuchu ;-)))))
Widok z dachu był przepiękny. Zamglony poranek, a we mgle
rozproszone drobinki słońca rozświetlały miasto i przesłaniały
otaczające nas góry Tzotzil.
Panowie już czekali pod hotelem, zatem wykwaterowaliśmy się i w drogę. Najpierw stara islamska świątynia
pod świętą górą Taca. Przepiękne miejsce, stanowiące schronienie dla wszystkich bezdomnych i biednych,
którzy tutaj zawsze mogą spodziewać się jałmużny, znajdą cień w lecie i schronienie przed chłodem zimą.
Miejsce modlitw to miejsce czarodziejskie. Budowla bez dachu , ale deszcz nigdy do środka nie pada. Nie
padało, ale ponieważ wierzę w czary więc jestem pewna, że tak
właśnie jest. Na teren świątyni wchodzę boso i w chustce na głowie.
W środku spotykamy dużo ludzi, rozmawiamy, wypytujemy się o
życie. Daję bransoletkę (moją ukochana afryczkę) małej
dziewczynce, a ona rysuje mi na piasku znak, który na pewno coś
znaczy ;-) Jej matka proponuje, żebym zabrała dziewczynkę do
Polski, bo w Polsce będzie miała lepsze życie, będzie mogła chodzić
do szkoły, lepiej żyć. A w Sudanie same bez ojca i męża mają marne
szanse na cokolwiek. Dziecko rozumiejąc intencje matki ,
przerażone wkleja się w nią i nie bardzo już chce się do mnie
zbliżać. Trochę mi zajmuje przekonanie jej, że tym razem nie musi
się obawiać. Nie zabiorę jej, to jasne, ale w sercu zostaje taki dziwny
osad. Źle im musi być skoro mama tak mówi, nawet jeśli tylko mówi.
Całuje mnie po rękach. Ja ją też.
Żegnamy się, opuszczamy teren świątyni. Teraz czas udać się do podnóża gór, w miejsce skąd można wyruszyć
na Górę Taca – miejsce modlitwy. Tam zanoszone prośby i dziękczynienia maja większą wartość, bo
uwiarygodnione są wysiłkiem wędrówki i bliskością nieba.
Podjeżdżamy do małej zamkniętej osady pełnej straganików i kawiarenek, ale też domów mieszkalnych. Stara
Kassala, w pobliżu studnia, zasilająca osadę w wodę. Santo sprawdza, ale nie może dopatrzeć się w niej wody.
Wyschła??
Wszyscy Panowie rozsiadają się w jednym z coffeeshopów. Jest ich teraz ośmiu. Do mojej stałej ekipy dołączył
Darek – wojskowy, przyjaciel Walida, tez jakiś major; Mustafa i Abdul też wojskowi, ale niżsi rangą i jeszcze
jeden najbardziej nieśmiały, którego imienia niestety nie udało mi się nawet dosłyszeć. Jeżdżą za nami na
motocyklach. Starają się pomóc we wszystkim, nawet jeśli pomoc nie jest potrzebna (tu trochę instynkt mnie
zawodzi, ale o tym potem) i cieszą się z obecności białej małpki (ja),
która tak nieoczekiwanie się pojawiła i zdecydowanie ożywiła im
dzień ;-)) Jestem chyba jedynym obcokrajowcem w Kassali, a na
pewno jedynym białym, białą ;-) Tak więc siedzą i proponują kawę,
ale ja postanawiam pójść kawałek w górę, żeby zobaczyć jak wygląda
trasa. Kawałek, zatem nie biorę ani wody, ani nie przebieram spodni.
Z reszta w spódnicy chłodniej a słońce już wysoko. Na początku trasa
jest prosta i jasna, ścieżka wije się między kamieniami, a raczej
blokami skalnymi na których widnieją napisy w języku rzecz jasna
arabskim. Zakładam, że posuwając się od jednego napisu do drugiego
nie zgubię drogi. Jest gorąco, ale idzie się dobrze. Spotykam jakiegoś miejscowego, którego biorę za
przewodnika. Mówi, że na imię ma Walker, co bardzo mi pasuje do wizji o przewodniku. Idzie przodem, choć
nie proszę go o pomoc. Doprowadza mnie do jaskini i proponuje chwilę odpoczynku w cieniu na co z chęcią się
godzę. Gorąco jest już strasznie i pić się chce, ale mam o co prosić i za co dziękować, więc nic to. Chwila
odpoczynku i pójdę dalej. Chłopiec jednak miał chyba inny plan. Może dorabiał na różne sposoby. Na szczęście
Santo, który twierdzi, że po półtorarocznej znajomości już wie, że czasem zachowuję się bez ograniczeń ruszył
moim tropem bojąc się, żebym się nie zgubiła ;-)) Dalej idziemy już razem. Droga robi się coraz mniej oczywista,
a co za tym idzie coraz trudniejsza. W moją spódnicę wplątują się cierniste krzewy i drapią mnie dotkliwie, ale
pierwsza przełęcz wydaje się tak bliska, że nie chcę rezygnować. Po godzinie szukam cienia co 5metrów i kreci
mi się w głowie. Santo przy każdym postoju mówi, że jesteśmy już odwodnieni i powinniśmy wracać. W końcu
ulegam, kiedy okazuje się, że do przełęczy jeszcze ze dwie pół
przełęcze, a ja zaczynam mieć mroczki przed oczami. Chodzę po
górach, jestem już „dość dorosła” i wydawało mi się dość mądra, ale
nie tym razem. Dobrze, że Santo mnie dogonił. Pomógł mi dotrzeć
do wodopoju. Jest stąd, jest mu łatwiej bez wody. Dobra nauczka.
Głupio byłoby uschnąć pod Świętą Górą, bez planu składania ofiary
z siebie ;))) Śmieję się teraz, ale nie było mi wtedy do śmiechu...
Kiedy dowlekliśmy się, a raczej Santo dowlókł mnie do ekipy
wszyscy cierpieli ze mną. Kazali zdjąć buty i lać chłodną wodę na
stopy. Sama z siebie lałam na głowę i szyję i wypiłam przez godzinę parę litrów. Myślałam, że nie ugaszę
pragnienia i nie zlikwiduję osłabienia. Jeszcze cukier i powoli zaczęłam dochodzić do siebie. Dojdę na przełęcz
albo na szczyt następnym razem, ale zrobię to z głową.
„ Amged, nie poprowadzę samochodu.” Nie dam rady, ciągle mam mroczki przed oczami. Głupio mi było, ale ani
się nie nabijał, ani nie dopytywał. Kiwnął głową „Poprowadzisz po obiedzie” przetłumaczył Santo.
Obiad w jakiejś sterylnie białej, klimatyzowanej knajpie, skąd wyszły wszystkie kobiety, gdy tylko się
pojawiliśmy, zasłużył się jedynie przepyszna kwaśną zupą podawaną w maleńkich filiżankach. "Welcome soup"
– fajne, nowe. Aaaa, no i tam Amged pokazał mi swojego "gana". To na oddzielną opowieść, ale też miało to
wpływ na naszą dalszą przyjaźń i na mój odbiór Sudanu ;-))
Potem czas na kawę. Pojechaliśmy do dzielnicy usługowo -handlowej. Hmm, musicie to kiedyś zobaczyć. I tam
poznałam instytucję : „setty szaj” - nie mam pojęcia jak to napisać.
Staram się oddać fonetycznie brzmienie tej nazwy. „Dziewczyna,
która parzy kawę”.
Nasza miała na imię Fabien. Panowie rozmawiali z nią przyjaźnie, ja z przyzwoleniem, robiłam zdjęcia. Piliśmy pyszną dziabanę
(dżiabana- gesta sudańska kawa, podawana pod osłoną bahurowego
dymu, słodka, mocna i pyszna).
Zapadła decyzja, że zostajemy jeszcze jedną noc w Kassali, ale
wyruszamy o wschodzie słońca - czyli zdaniem Walida, Halida o 4
rano (Santo się przychylał), ale my kierowcy zdecydowaliśmy, że o 5 rano, żeby nie jechać po ciemku. Mało
wiedziałam o wschodach słońca w Sudanie ;-))))
Zameldowaliśmy się z powrotem w hotelu, tym samym i pojechaliśmy oglądać zachód słońca w górach Tzotzil.
Puste w porze suchej koryto rzeki, miejsce, gdzie planowaliśmy campingować. Jak dojechaliśmy na miejsce, to
pożałowałam, że wygodnictwo skłoniło mnie do pozostania w hotelu. Kolejna nauczka ;-))) Pięknie tam,
szczególnie o zachodzie słońca. Przy okazji trochę off roadu z 6 Sudańczykami na pokładzie ;-)) Dwóch z tyłu na
motorze. Potem na piasku męskie rozmowy o życiu, obyczajach, potrzebach , a dalej o rzeczach zakazanych ;-))
jak u nas za komuny.
Juz sama nie wiedziałam, czy tak wszyscy mówią, czy też powinnam się szczycić, że dopuszczona jestem do
sekretów. Jedno pewne - chcą, żeby widzieć ich kraj w jasnych barwach, jako bezpieczne miejsce. Ja czułam się
absolutnie bezpiecznie ;-) bardziej nawet. Szybko miałam się przekonać, że słusznie. Że moi kompani są w
porządku.
Po zachodzie słońca pojechaliśmy do „Rodzinnego Parku Rozrywki” - takie duże wesołe miasteczko , które
sugeruje, że bywa tu wielu turystów, pielgrzymów, lub ... no nie wiem , innych odwiedzających. Diabelski młyn,
pociągi śmierci, fale i inne karuzele tym razem pełne były miejscowych ludzi, ale chyba bywają tu też
przyjezdni. Robiłam za fotografa. Każdy tam chciał, żebym mu zrobiła zdjęcie. Posiedzieliśmy, wypiliśmy kawę i
do hotelu, bo rano o świcie pobudka. Ale nie... wyszliśmy wprost na ochroniarza kłócącego się z dziewczyną z
kolejki. Kolejne zdanie z jej strony i strzał, tak zwany "plaskacz" lądujący na jej policzku. Z całej siły. No cóż,
wystartowałam w sekundę, ale zostałam pochwycona przez Mohameda i Halida, ale pozostali włączyli się w
konflikt. Policja, telefony, świadkowie. Czekałam na zadośćuczynienie. Przyszedł Walid z Darkiem pytając, czy
chcę być pewna, że dziewczyna została przeproszona i bezpiecznie dotarła do domu? Jasne, że chcę. Samochód,
posterunek policji, kolejna godzina, potem odwieźliśmy dziewczynę z dwoma koleżankami do domu. Spokojną i
bezpieczną. Już północ. Trzeba coś zjeść i pożegnać się z ekipą z Kassali. Długi dzień. Coraz więcej, wrócę o
10lat mądrzejsza :-)Rano w dalszą drogę, pod prysznicem śpiewam polskie piosenki.