strona 10
Transkrypt
strona 10
10 Nasze Jutro REPORTAŻ Czas na reportaż Byliśmy kułakami Encyklopedia mówi tak: kułak - stosowane w ZSRR (po II wojnie światowej, zwłaszcza pod koniec lat 40. i w latach 50., również w innych krajach socjalistycznych) określenie właściciela lub użytkownika dużego gospodarstwa rolnego, który zatrudniał najemną siłę roboczą. Znaczenie słowa było wyraźnie pejoratywne, propagowało obraz kułaka jako wyzyskiwacza chłopów i wroga proletariatu. W artykułach prasowych, reportażach radiowych, utworach literackich przedstawiany był on jako osobnik, który chowa zboże, nie chcąc podzielić się z innymi, potrzebującymi. Kułak płacze, kułak stęka, a od setek kieszeń mu pęka – to oryginalny wierszyk z 1947 r. Historia mówi krótko: najgorsze były lata 50., za Bieruta. Kułaków należało „rozkułaczyć”, czyli odebrać im majątki. Preferowaną formą własności rolnej była własność państwowa lub spółdzielcza. Henryk Kamieniarz z Grotnik, Marcin Lipowy z Bukówca Górnego i Jan Marcinkowski z Boguszyna – żyjący kułacy z gminy Włoszakowice – mają prostą odpowiedź: A jaki chłop chciałby darmo oddać ojcowiznę?! Utrudniali nam życie, jak tylko mogli. Dlatego siedzieliśmy w więzieniu. PLANY Władza utrudniała życie, nakładając na rolników przymusowe dostawy obowiązkowe, czyli tak zwane plany. Ich wielkość zależała od wielkości gospodarstwa. Chłopi zostali podzieleni na biedniaków, średniaków i kułaków. Najłatwiej mieli się biedniacy, czyli właściciele małych, zacofanych gospodarstw. Najtrudniej kułacy. Henryk Kamieniarz miał 49 ha. – To zbyt mało, żeby mnie wywłaszczyć, wywłaszczali powyżej 100 ha, ale za dużo, żeby dać mi święty spokój. Dlatego gnębili mnie tymi swoimi planami. Na rok musiałem oddać: 22 tony zboża, 26 ton ziemniaków, 10 tys. litrów mleka i 2 tony żywca. Dostawałem za to minimalne pieniądze, które szły na podatek. Nic z tego nie miałem. Jan Marcinkowski miał 15 ha z groszem. Musiał oddać na rok 10 ton zboża. Do tego również ziemniaki, żywiec i mleko. - Już nie pamiętam, ile to było z hektara, ale zboże utkwiło Henryk Kamieniarz z Grotnik mi w pamięci, bo za to siedziałem. 6 ton odstawiłem, a pozostałych czterech już nie miałem. Nie było, po prostu nie było. Pieniędzy też nie miałem, żeby kupić. Niech pani sobie wyobrazi – jak chciałem kupić, to 1500 zł za tonę musiałem zapłacić, a jak sprzedawałem, to dostawałem 270. Skąd było brać pieniądze?! Przyszedł rok ‘53. - Była wiosna, zboże kwitło, a tutaj w maju przyszedł przymrozek – wspomina Henryk Kamieniarz. - Starczyła jedna noc i zboża już nie było, tylko słoma. Władza nie brała pod uwagę żadnych klęsk żywiołowych. Rób co chcesz, masz oddać. Jan Marcinkowski nie przypomina sobie, żeby w roku ‘53 była klęska żywiołowa. Po prostu były małe plony, bo kułacy – wrogowie Polski Ludowej - nie dostawali nawozu. – Dostałem raz 10 worków, ale nielegalnie. Miałem kolegę w geesach, wziął na swoje nazwisko. Tylko mówił: „Przykryj ten nawóz kocami, żeby nikt nie widział i siej w nocy”. Ręcznie siałem przy blasku księżyca, ale te 10 worków na tyle hektarów to było nic. Do tego inwentarz był kiepsko pasiony, tylko jakieś ziemniaki i buraki, toteż obornik – który zastępował nawóz – też był słaby. I tak koło się zamyka. WIĘZIENIE – PLAC KOŚCIUSZKI Marcin Lipowy dokładnie pamięta, którego dnia wzięto go do więzienia. To był 11 listopada – jego imieniny. Zabrali go głodnego. Nie zdążył zjeść obiadu, ani wypić wódki, którą kupił na swoje święto. Kazali iść pieszo do Włoszakowic, więc szedł. We Włoszakowicach czekał rozkaz: za nieoddane zboże - więzienie. Miał 26 lat. Zanim Henryka Kamieniarza zamknęli w więzieniu, ciągali po urzędach, przeszukiwali dom, chlew, stodołę, bo uważali, że rolnik chowa zboże. Nocą smołą pisali na domu „Kułaku, oddaj zboże”. Henryk nie oddał, bo nie miał z czego. Jest wrzesień ‘53 roku, kiedy zamykają go we więzieniu. Ma 27 lat. To był koniec września albo październik, Jan Marcinkowski dokładnie nie pamięta. Milicjant przywiózł wezwanie, że ma się wstawić w Lesznie u prokuratora o 13. To wsiadł na rower i pojechał na pociąg do Krzycka Wielkiego. Tam mówi do kolejarzy: „Słuchajcie, mogą mnie zamknąć, więc jeżeli dziś nie wrócę, to schowajcie ten mój rower”. Przeczuwał najgorsze. – Jestem u prokuratora, każą mi pokazać kwity. Wszędzie z kwitami się jechało. Pokazałem to, co odstawiłem. „A gdzie reszta?”, pyta prokurator. „No nie ma”, odpowiadam. „Jak to nie ma?” I tak mnie aresztowano. Więzienie przy Placu Kościuszki w Lesznie. Strażnicy pociągają za łańcuch, brama się otwiera, za nią rząd rolników. Pytają Jana, za co siedzi. „Za zboże”. „Mój Boże! My wszyscy za zboże”, odpowiadają. Jan ma 24 lata. Rozbieranie, wyciąganie sznurowa- Jan Marcinkowski z Boguszyna