Komandosi z Lublińca: docenił ich świat

Transkrypt

Komandosi z Lublińca: docenił ich świat
Komandosi z Lublińca: docenił ich świat
2013-05-20
Rok 2010: Komandosi z Lublińca zatrzymali w Afganistanie mułłę Dawooda, asa w talii
najgroźniejszych terrorystów. Rok 2011: „Biały”, oficer JWK, odznaczony przez prezydenta USA,
Baracka Obamę, Meritorious Service Medal za wybitne zasługi. Rok 2012: odbijają w Sharanie
zakładników przetrzymywanych przez terrorystów.
Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca, jako 1 Pułk Specjalny, istnieje od 1993 roku, choć
jej historia sięga roku 1957. Wówczas w Krakowie powstała kompania rozpoznawcza, a dwa lata
później samodzielny 26 Batalion Rozpoznawczy. Jednak dopiero od kilku lat o komandosach z
Lublińca zrobiło się głośno i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Swój kunszt, sprawność i skuteczność pokazali służąc na misji w Afganistanie. Komandosi z
Lublińca są tam od 2004 roku. Początkowo odpowiedzialni byli za ochronę dyplomatów oraz
polskich i amerykańskich dowódców. Od trzech lat tworzą na misji zwarty pododdział tzw. Task
Force 50 (TF-50). Działają na terenie dwóch prowincji: Ghazni i Sharana.
Film: Combat Camera DOSZ
Gdy padał, palec trzymał na detonatorze
Kilka operacji, które dotąd komandosi z Lublińca przeprowadzili w Afganistanie, analitycy wojskowi
już zaliczyli do kanonu działania światowych wojsk specjalnych. Jedną z nich jest operacja odbicia
zakładników przetrzymywanych w budynkach administracji rządowej w Sharanie (stolica prowincji
Paktika, położona w południowo-wschodniej części kraju).
W połowie stycznia 2012 roku kilku terrorystów przebranych za afgańskich żołnierzy zajęło
dwupiętrowy budynek ministerstwa telekomunikacji w centrum Sharany. Wzięli zakładników i
zabarykadowali się w pomieszczeniach. W tym czasie miejscowi policjanci i wojska amerykańskie
podjęły decyzję o szturmie na zajęty budynek. Trzykrotnie próbowali go odbić. Bez skutku.
Ostatecznie Amerykanie i Afgańczycy wycofali się pod ostrzałem. Wtedy do akcji przystąpił TF-50.
Najpierw komandosi zajęli pozycje i rozstawili snajperów. Ci jednak nie strzelali, bo nie mogli
dokładnie zidentyfikować napastników.
W końcu komandosi zdecydowali: „wchodzimy do budynku”. Udało im się odwrócić uwagę
terrorystów i bocznym wejściem weszli na drugie piętro. Gmach zaczął płonąć. W kłębach dymu
komandosi sprawdzali kolejne pomieszczenia i unieszkodliwiali zaskoczonych terrorystów. Gdy
zginął ostatni, komandosi uświadomili sobie, że nigdy nie byli tak blisko śmierci, jak wówczas.
Dlaczego? Ostatni terrorysta padając na ziemię trzymał palec na detonatorze, a na sobie miał pas
wypełniony materiałami wybuchowymi. Był w każdej chwili gotowy na dokonanie ataku
samobójczego. Na szczęście szybsi okazali się komandosi. Nikomu z żołnierzy ani zakładników
Autor: Edyta Żemła
Strona: 1
nic się nie stało.
Żywa talia kart
Operacja w Sharanie, obok zajęcia platform wiertniczych w rejonie Basry w Iraku przez
operatorów GROM-u czy patrole po ujściu rzeki Kaa (Irak) wykonywane przez nurków bojowych
Formozy, już przeszła do historii polskich i światowych działań specjalnych. Podobnie jak
zatrzymanie przez komandosów JWK mułły Dawooda. Groźny przywódca talibów znajdował się
na samym szczycie listy najbardziej poszukiwanych przywódców afgańskich rebeliantów – tzw.
JPEL (Joint Priority Effects List). – To był na pewno jeden z najbardziej spektakularnych sukcesów
naszych żołnierzy i jedna z najważniejszych akcji w ciągu całej operacji w Afganistanie – oceniał
oficer wojsk specjalnych. – Nasi żołnierze zostali za to wyróżnieni przez wojska amerykańskie i
dowództwo operacji ISAF (Międzynarodowe Siły Wsparcia Bezpieczeństwa).
TF-50 może się pochwalić zatrzymaniem jeszcze kilku innych terrorystów z listy JPEL. Na
przykład niespełna dwa lata temu w ręce komandosów wpadł mułła Addul Wakhil. Organizował on
większość ataków na wojska NATO w prowincji Ghazni. Kontroluje ją polski kontyngent wojskowy,
dlatego nasi żołnierze byli najczęściej nękani przez rebeliantów Wakhila. Wojskowe służby
specjalne ustaliły też, że odpowiadał m.in. za zamach na konwój, w którym w sierpniu zginął sierż.
Szymon Sitarczuk. Komandosi, działając na podstawie informacji zdobytych przez oficerów Służby
Kontrwywiadu Wojskowego, zatrzymali go w jednym z jego domów. Wkroczyli do pomieszczeń,
gdy spał. Przy sobie miał odbezpieczoną broń. – Nie zdążył nawet po nią sięgnąć – opisywali
kulisy operacji komandosi z Lublińca. Wakhil był całkowicie zaskoczony. – Osoby znajdujące się
na liście JPEL są specjalnie chronione i ukrywane przez rebeliantów – wyjaśniał Krzysiek,
ówczesny dowódca TF-50.
W tym roku komandosom udało się zatrzymać mułłę Abdula Kabira – dowódcę siatki talibów. Jego
grupa odpowiadała m.in. za podłożenie ładunku wybuchowego, w wyniku którego 18 sierpnia
2011 roku zginął polski żołnierz. Była też powiązana z zamachowcami, którzy przeprowadzili 21
grudnia 2011 roku atak na polski konwój wojskowy. Zginęło wtedy pięciu naszych żołnierzy.
– Przyjęło się, że zatrzymanie człowieka z JPEL jest dla zespołu bojowego nobilitujące –
opowiada „Biały”, oficer JKW, który kilkakrotnie był dowódcą TF-50. – Ale często szliśmy na
operacje, których celem było np. zajęcie składu amunicji. Zatrzymywaliśmy ludzi i choć nie byli na
JPEL, to efekt był piorunujący. Całe rejony robiły się spokojniejsze. Często, gdy kogoś
zatrzymaliśmy, dowiadywaliśmy się, że ludzie się cieszą, bo nikt tam już nie pobiera haraczy, nie
zaminowuje dróg.
Autor: Edyta Żemła
Strona: 2
Dzień może dla nas nie istnieć…
Jak na misji działają komandosi z JWK? W Afganistanie są dwa zespoły bojowe polskich Sił
Specjalnych: Task Force 49 (GROM) oraz Task Force 50 (JWK), które są wspierane w zakresie
rozpoznania przez JW NIL. Tworzą narodowe zgrupowanie Sił Specjalnych i podlegają
połączonemu dowództwu działań specjalnych na misji, czyli: ISAF – SOF. Oba stacjonują w
głównej bazie polskich żołnierzy w Ghazni. Dlatego często wspólnie z nimi prowadzą operacje.
Najczęściej korzystają ze wsparcia wywiadowczego i lotniczego.
– Musimy być ciągle gotowi do operacji. Od momentu uzyskania informacji do rozpoczęcia
zadania potrzebujemy tylko tyle czasu, żeby dograć ostatnie szczegóły: dostać śmigłowce,
przygotować sprzęt. Naszym atutem jest, to że w bardzo krótkim czasie jesteśmy w stanie
rozpocząć operację. Ona może trwać godzinę albo kilka dni, ale jesteśmy do niej gotowi zawsze –
zapewnia „Biały”, kilkukrotny dowódca TF-50.
Komandosi działają w niewielkich grupach. – Z tego też wynika nasza siła. W małej grupie
jesteśmy w stanie zaskoczyć przeciwnika – mówi Łukasz, oficer JWK, zastępca „Białego”. Sukces
ich działań zależy od tego, jak precyzyjne dostali informacje od służb specjalnych lub z
bezzałogowych samolotów rozpoznawczych. – Wchodzimy, gdy wiemy, że w danym miejscu jest
poszukiwany przestępca lub skład materiałów wybuchowych – tłumaczą komandosi.
Operatorzy JKW przyznają, że wolą prowadzić działania nocą. Jak twierdzą, wówczas mają
większą szansę zaskoczyć przeciwnika. – Dzień może dla nas nie istnieć. W dzień odpoczywamy
lub się szkolimy – stwierdza Łukasz. Komandosi podkreślają, że kluczem do sukcesów jest
szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie w myśl wojskowej zasady: „im więcej potu na
poligonie, tym mniej krwi w polu”.
„Afgańskie Tygrysy”
Te same zasady, jakie stosują wobec siebie, komandosi starali się wpoić też afgańskim policyjnym
antyterrorystom, których wyszkolili. Żołnierze z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca od
lat uczyli te jednostki. Dziś można je zaliczyć do elity afgańskich sił bezpieczeństwa. Formacje te
zresztą jako pierwsze osiągnęły status zdolnych do samodzielnego prowadzenia operacji w
prowincjach Ghazni i Paktika.
– Szkolenie lokalnych oddziałów sił bezpieczeństwa nie jest tak spektakularne jak zatrzymania czy
przejęcia magazynów z materiałami wybuchowymi – przyznaje jeden z komandosów. – To długi i
żmudny proces, ale ten wysiłek rekompensuje satysfakcja, która przychodzi, gdy widzimy, jak nasi
Autor: Edyta Żemła
Strona: 3
podopieczni skutecznie samodzielnie wykonują zadania.
Niedawno jednostka antyterrorystyczna policji z Ghazni dostała oficjalną nazwę – „Afgańskie
Tygrysy”. Nadali ją polscy komandosi. Oni także przygotowali dla swoich podopiecznych oznakę
rozpoznawczą. Przedstawia tygrysa z otwartym pyskiem, który trzyma w łapach symbol jednostki.
Afgańczycy oficjalnie mogą nosić ten znak na lewym ramieniu munduru. – To naprawdę dobrzy
żołnierze, choć trochę na bakier z musztrą i dyscypliną wojskową – chwali podopiecznych „Biały”.
Medal od Obamy
Kabul, marzec 2011 rok. Generał David Petraeus dowódca ISAF w Afganistanie w imieniu
prezydenta USA, Baracka Obamy wręcza „Białemu” Meritorious Service Medal. „Biały” dostaje
medal jako pierwszy Polak i drugi nieamerykański żołnierz na świecie. Amerykanie uznali, że
dowodzony przez niego Zespół Bojowy przyczynił się do sukcesu całej operacji ISAF w
Afganistanie. – Gen. Petraeus był fenomenalnie przygotowany. Wiedział, co zrobiliśmy m.in. w
Afganistanie i o wszystkim wspomniał – opowiada „Biały”.
Sojusznicy bardzo wysoko oceniają współpracę z komandosami zarówno na wysokich,
dowódczych szczeblach, jak i niższych. Świadczy o tym pewna historia, którą opowiedzieli w
mediach komandosi. Podczas jednej z operacji, którą prowadzili w Afganistanie, pracowali z
amerykańskimi pilotami Apache’ów. Oni mają limit, około czterech godzin, używania gogli
noktowizyjnych. Potem muszą bezwzględnie wracać do bazy i mieć przerwę. Ale specjalnie dla
polskich komandosów zrobili odstępstwo – wyłączyli na minutę gogle – do bazy nie polecieli. –
Amerykanie mają hopla na punkcie procedur, a nagięli przepisy. Zrobili to tylko dlatego, że
widzieli, że mamy efekty – opowiadają komandosi.
– Moi żołnierze są świetnie oceniani przez przełożonych w Polsce i dowódców z NATO – mówi
płk Wiesław Kukuła, dowódca JWK, zaraz jednak dodaje: – Wiem, że dobra opinia nie jest dana
raz na zawsze. Zmienia się otoczenie, w którym funkcjonuje jednostka, zmienia się też nasz
obecny i potencjalny przeciwnik. Żołnierze będą skuteczni dopóki będą o krok przed
zagrożeniami, zawsze właściwie przygotowani do ich zwalczania.
*****
Podstawowym wyposażeniem żołnierzy tej jednostki są: karabinek H&K 416, pistolety Glock 17 i
USP, kamizelka kuloodporna KWS 09, mundury z maskowaniem multicam, indywidualna
łączność, co najmniej dziewięć magazynków amunicji, kilka typów granatów.
Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca jest kontynuatorem tradycji Batalionu Armii
Autor: Edyta Żemła
Strona: 4
Krajowej „Parasol”. Komandosi przywiązują dużą rolę do tradycji. Rocznice i ważne dla historii
jednostki wydarzenia są zawsze kultywowane. Co roku żołnierze JKW uroczyście obchodzą
rocznicę zamachu na Franza Kutscherę – Dowódcę SS i Policji na dystrykt warszawski
Generalnego Gubernatorstwa. To jedna z najbardziej spektakularnych akcji zgrupowania AK
„Parasol”. W sali tradycji w Lublińcu gromadzone są zdjęcia i pamiątki. Przypominają dzieje
chwały polskiego oręża i współczesne wydarzenia, w których sami uczestniczyli i wciąż są żywe w
pamięci żołnierzy jednostki – Bałkany, Irak czy Afganistan.
Ogromną popularnością cieszą się też doroczne biegi: Komandosa (odbywa się jesienią) i
Katorżnika (odbywa się latem). Oba są organizowane przez byłych i obecnych żołnierzy JWK,
szczególnie tych skupionych wokół wojskowego klubu maratończyka „Meta" z Lublińca.
25 maja komandosi z JWK z Lublińca wspólnie z innymi żołnierzami z Wojsk Specjalnych
zaprezentują swoje umiejętności i sprzęt podczas pikniku z okazji ich święta. Impreza odbędzie
się pod Wawelem.
Autor: Edyta Żemła
Strona: 5