Pobierz fragment - Wydawnictwo SONIA DRAGA

Transkrypt

Pobierz fragment - Wydawnictwo SONIA DRAGA
Z języka angielskiego przełożył
Cezary Murawski
Rozdział piętnasty
Religia jako grzech pierworodny
W
rzeczywistości jest kilka kwestii, w których religia jest nie tylko
moralnie wątpliwa, ale wprost i bez ogródek niemoralna. Tych
błędów i wykroczeń nie da się odnaleźć w zachowaniu wiernych (które czasem bywa godne naśladowania), ale w podstawowych nakazach. Możemy
do nich zaliczyć:
• przedstawianie fałszywego obrazu świata niewinnym i naiwnym wyznawcom,
• doktrynę krwawej ofiary,
• doktrynę pokuty,
• doktrynę wiecznej nagrody i (lub) kary,
• stawianie niewykonalnych zadań i reguł.
Pierwszy punkt został już omówiony. Od dawna wiadomo, że wszystkie
mity o stworzeniu świata kultywowane przez różne ludy i narody są fałszywe i całkiem niedawno zostały zastąpione niewątpliwie lepszymi i doskonalszymi wyjaśnieniami. Do listy przeprosin religia powinna dodać słowa
skruchy i pokory za narzucanie wiedzy z pergaminów oraz przekazywanych
w tradycji ustnej mitów stworzonych przez ludzi ich niczego niepodejrzewającym bliźnim, a także za tak długie zwlekanie z przyznaniem się do tego.
Wyraźnie da się wyczuć niechęć do przyjęcia takiego stanu rzeczy, gdyż może
to doprowadzić do zniszczenia całego religijnego światopoglądu, jednak im
dłużej taki gest jest odsuwany w czasie, tym bardziej haniebne staje się wypieranie prawdy.
208
KRWAWA OFIARA
Przed pojawieniem się monoteizmu ołtarze prymitywnych społeczeństw ociekały krwią, w większości wypadków ludzką, a niekiedy była to krew niewiniątek. Taka żądza, przynajmniej w formie zwierzęcej, wciąż nam towarzyszy.
Pobożni żydzi aktualnie próbują wyhodować nieskazitelnie czystą „czerwoną
jałówkę”, wspomnianą w Księdze Liczb, w rozdziale 19, która zabita zgodnie
z drobiazgowo opisanym i skrupulatnym rytuałem, ma przynieść w rezultacie powrót do składania zwierzęcych ofiar w Trzeciej Świątyni, przyspieszyć
koniec czasów i nadejście mesjasza. Może się to wydać tylko absurdem, lecz
zespół podobnie nastawionych chrześcijańskich farmerów-maniaków z Nebraski próbuje pomóc swoim fundamentalistycznym kolegom, angażując
nowoczesne metody hodowli (pożyczone lub wykradzione nowoczesnej nauce), by wyprodukować idealne zwierzę, któremu nadali nazwę „Czerwony
Angus”*.Tymczasem w Izraelu żydowscy biblijni fanatycy próbują wychować ludzkie dziecko w aseptycznym „pęcherzu”, które nie miałoby styczności z zanieczyszczonym środowiskiem i które po osiągnięciu odpowiedniego
wieku dostanie przywilej poderżnięcia gardła tej jałówce. W założeniu ma
się to dokonać na Wzgórzu Świątynnym, które nieszczęśliwym zbiegiem
okoliczności jest równocześnie miejscem świętym dla muzułmanów. Jakoby
również tam Abraham szykował się do złożenia ofiary z własnego dziecka.
Inne sakramentalne wybebeszanie i podrzynanie gardeł, szczególnie jagniąt,
dzieje się każdego roku w chrześcijańskim i muzułmańskim świecie w trakcie uroczystych obchodów Wielkanocy czy święta Eid.
To drugie, które oddaje honor i cześć gotowości Abrahama do złożenia
ofiary z własnego syna, wspólne dla wszystkich trzech religii monoteistycznych, jest spadkiem po pradawnych przodkach. Nie ma żadnych okoliczności łagodzących dla wyraźnego przekazu tej makabrycznej opowieści. Preludium zawiera serię potworności i urojeń, od uwiedzenia Lota przez obie
jego córki, po małżeństwo Abrahama z przyrodnią siostrą, spłodzenie Izaaka
z Sarą, gdy Abraham miał sto lat, a także opisy wielu innych mniej lub bardziej wiarygodnych przestępstw i występków. Prawdopodobnie nękany wyrzutami sumienia, lecz niezachwianie wierzący w boską inspirację, Abraham
godzi się zabić syna. Przygotował chrust na stos, położył na nim związanego
* Krowa rasy Aberdeen Angus – przyp. tłum.
209
chłopca (w ten sposób pokazując, że znał procedurę) i uniósł nóż, by zabić
dziecko jak ofiarne zwierzę. W ostatnim zaiste momencie jego ręka została
wstrzymana, lecz tak się składa, że nie przez Boga, tylko przez anioła. Abraham wysłuchuje słów pochwały za niezachwianą gotowość zamordowania
niewiniątka za cenę odkupienia własnych przestępstw i zbrodni. W nagrodę
za bezgraniczne posłuszeństwo uzyskuje obietnicę licznego potomstwa, jakie
będzie płodził aż do późnej starości.
Niedługo po tym (choć opowieści w Genesis nie traktują zbyt precyzyjne kwestii czasu) jego żona Sara umiera w wieku stu dwudziestu siedmiu lat,
a jej wierny mąż znajduje dla niej miejsce pochówku w jaskini usytuowanej
w mieście Hebron. Osiągnąwszy wiek stu siedemdziesięciu pięciu lat i dochowawszy się jeszcze kolejnych sześciorga dzieci, Abraham zostaje pochowany
w tej samej grocie. Po dziś dzień ludzie pobożni i religijni zabijają siebie nawzajem i swoje dzieci, by zdobyć prawa do wyłącznej własności tej dziury we
wzgórzu, niemal niemożliwej do zidentyfikowania i odnalezienia.
Podczas arabskiej rewolty w 1929 roku doszło do straszliwej masakry
żydowskich mieszkańców Hebronu. Zamordowano sześćdziesięciu siedmiu
Żydów. Wielu z nich było członkami sekty Chabad-Lubawicz, którzy postrzegają wszystkich nie-Żydów jako niższe rasy i którzy przenieśli się do Hebronu, kierując się wiarą w mit opisany w Księdze Rodzaju, co jednak nie usprawiedliwia pogromu. Aż do 1967 roku miasto pozostawało poza granicami
Izraela – wtedy to izraelscy żołnierze zajęli je z wielkimi fanfarami i Hebron
stał się częścią okupowanych terytoriów na Zachodnim Brzegu. Żydowscy
osadnicy „wrócili” pod dowództwem wyjątkowo agresywnego i odrażającego
rabina Moshe Levingera, by zbudować poza miastem obwarowane osiedle
o nazwie Kiryat Arba, a wewnątrz miejskich murów kilka mniejszych. Muzułmanie, stanowiący większość mieszkańców, trwali uparcie przy zdaniu,
że chwalebny Abraham rzeczywiście zamierzał zamordować własnego syna,
lecz odnosili to wyłącznie do swojej religii, nie żydowskiej. Tak właśnie rozumiana jest „uległość” islamu. Kiedy odwiedziłem to miejsce, zobaczyłem, że
domniemana „Jaskinia Patriarchów”, czy też „Grota Machpela”, ma oddzielne wejścia i oddzielne miejsca oddawania czci dla dwóch religii, wojujących
o prawo do celebrowania tej okropności w swoim imieniu.
Krótko przed moim przybyciem doszło do straszliwego zdarzenia. Izraelski fanatyk, doktor Baruch Goldstein, przybył do jaskini i wyjąwszy automatyczną broń, na którą miał pozwolenie, wystrzelał cały magazynek w zgroma210
dzenie muzułmańskie. Zanim został obezwładniony i zatłuczony na śmierć,
zabił dwudziestu siedmiu i ranił ogromną liczbę wiernych. Okazało się, że
wielu ludzi wiedziało już wcześniej, że doktor Goldstein był niebezpieczny.
Służąc jako lekarz w izraelskiej armii, głosił, że będzie leczył tylko żydowskich
pacjentów, nie dotknie zaś izraelskich Arabów, szczególnie podczas szabatu.
Tak się składa, że po prostu był w ten sposób posłuszny prawu pism rabinicznych, co potwierdziło wiele izraelskich instytucji religijnych. Tak więc mamy
przykład nieludzkiego zabójcy, który sumiennie i dosłownie przestrzegał boskich instrukcji. Co bardziej ortodoksyjni żydzi wznosili później sanktuaria
na jego cześć, natomiast ci z rabinów, którzy potępili jego działania, nie zawsze czynili to jednoznacznie i stanowczo. Klątwa Abrahama wciąż zatruwa
Hebron, ale religijny nakaz ofiary z krwi zatruwa całą naszą cywilizację.
POKUTA
Wcześniejsze ofiary z ludzi, jak choćby ceremoniały azteckie oraz innych
dawnych kultur, od których się odżegnujemy, były w czasach antycznych
popularne i przybierały formę błagalnych mordów. Sądzono, że ofiarowanie
dziewicy, niemowlęcia czy więźnia załagodzi gniew bogów. I znów mamy do
czynienia z niezbyt dobrą reklamą moralnych przymiotów religii. „Śmierć
męczeńska”, czy też umyślne i świadome poświęcenie samego siebie, może być
postrzegane w nieco innym świetle, chociaż praktykowany przez hindusów
obyczaj sati, czyli żarliwie rekomendowane „samobójstwo” wdów, został w Indiach zakazany przez Brytyjczyków zarówno z racji czysto chrześcijańskich,
jak i dla dobra imperium. Tego rodzaju „męczennicy”, którzy szczerze pragną
zabijać innych równie mocno jak siebie w akcie religijnej egzaltacji, są wciąż
postrzegani nieco inaczej: islam opowiada się rzekomo przeciwko samobójstwu jako takiemu, lecz wciąż chyba nie może się zdecydować, czy potępiać,
czy też pochwalać taki akt zuchwałego, lecz barbarzyńskiego shahid.
Mimo wszystko idea pokuty za cudze grzechy, w formie, jaka sprawiała
tyle kłopotów nawet C.S. Lewisowi, jest dalszym udoskonaleniem zabobonu sięgającego czasów starożytnych. Ponownie mamy tu ojca demonstrującego miłość, który wystawia swojego syna na męczeńską śmierć, jednak tym
razem ojciec nie stara się zaimponować Bogu. On sam jest Bogiem i pragnie
zaimponować ludziom. Zadaj sobie pytanie: do jakiego stopnia moralna jest
211
treść następnych zdań? Opowiedziano mi o ludzkiej ofierze, którą złożono
dwa tysiące lat temu. Nie pragnąłem tej ofiary. Jej okoliczności były tak potworne, że gdybym był przy niej obecny i posiadał jakiekolwiek wpływy, byłbym zobowiązany do próby jej powstrzymania. W rezultacie tego zabójstwa
wszelkie grzechy, jakich się dopuściłem, są mi odpuszczone, wskutek czego
mogę żywić nadzieję na życie wieczne.
Przymknijmy na chwilę oczy na niezliczone niespójności i sprzeczności w relacjach tych, którzy opowiadają nam o tym zdarzeniu, i przyjmijmy
założenie, że opowieść jest w gruncie rzeczy prawdziwa. Jakie są jej dalsze
implikacje? Wcale nie tak bardzo uspokajające, jak wydaje się na pierwszy
rzut oka. Na początek, by zaczerpnąć korzyści z tej wspaniałej oferty, muszę
zaakceptować fakt, że ponoszę odpowiedzialność za wychłostanie, szyderstwa
i ukrzyżowanie, w którym nie miałem żadnego udziału ani prawa głosu, oraz
że za każdym razem, gdy zrzekam się tej odpowiedzialności albo gdy grzeszę
mową lub uczynkiem, pogłębiam tylko Mękę Pańską. Ponadto wymaga się
ode mnie, bym wierzył, że te cierpienia i katusze były niezbędne do odkupienia wcześniejszego grzechu, do którego również się nie przyczyniłem, grzechu
Adama. Na nic zda się sprzeciwianie się faktowi, że Adam został stworzony
pełen niezadowolenia i nienasyconej ciekawości, której zaspokojenie zostało
mu potem zakazane. Wszystko to działo się na długo przed narodzeniem Jezusa. W ten sposób mój grzech jest uznawany za „pierworodny”, przed którym
nie sposób uciec. Jednakże wciąż dysponuję wolną i nieprzymuszoną wolą,
dzięki której mogę odrzucić ofertę odkupienia za cudze grzechy. Czy więc powinienem dokonać tego wyboru, stojąc w obliczu wiekuistych tortur, o wiele
bardziej okrutnych niż to, co Jezus wycierpiał na górze Kalwarii, lub też to,
co zagrażało ludziom, którzy pierwsi usłyszeli dziesięcioro przykazań?
Śledzenia toku opowieści wcale nie ułatwia nieunikniona, jak by nie było,
świadomość, że Jezus zarówno pragnął, jak i musiał umrzeć. Przybył do Jerozolimy w święto Paschy po to, by tak właśnie się stało, natomiast wszyscy,
którzy uczestniczyli w tym zabójstwie, nieświadomie wykonywali wolę boską
i wypełniali pradawne proroctwa. (Wobec braku wersji gnostyckiej ogromne wątpliwości budzi fakt, że Judasza, który rzekomo dopuścił się całkiem
dziwacznego i zbędnego czynu, rozpoznając mistrza bardzo dobrze znanego
tym, którzy zamierzali go pojmać, spotkało później tak srogie i bezwarunkowe potępienie. Bez niego przecież nie byłoby „Wielkiego Piątku”, jak naiwnie
mawiają chrześcijanie, kiedy nie są w mściwym nastroju).
212
Istnieje też zarzut (jaki znajdujemy w jednej tylko spośród czterech Ewangelii), że Żydzi, którzy skazali Jezusa, wznosili modły, by jego krew pozostała
„na ich głowach” także w przyszłych pokoleniach. Problem ten dotyczy nie
tylko Żydów czy tych katolików, którzy pochylają się z troską nad dziejami
antysemityzmu w chrześcijańskim wydaniu, wychodząc z założenia, że żydowski Sanhedryn rzeczywiście wyraził takie życzenie, jak zdaniem Majmonidesa
rzeczywiście było, i że powinien był to uczynić. Lecz jakim prawem wezwanie to miałoby być wiążące dla przyszłych pokoleń? Pamiętajmy, że Watykan
nie potwierdził, że jacyś Żydzi zamordowali Chrystusa. Stwierdzono jedynie,
że to Żydzi wydali rozkaz uśmiercenia go i że naród izraelski jako całość ma
być obarczony zbiorową odpowiedzialnością. Wydaje się zatem osobliwe, że
Kościół nie zdobył się na odrzucenie oskarżenia, które w uogólnionym kontekście obwiniało Żydów o „bogobójstwo” aż do niedawna. Łatwo jest odnaleźć jednak przyczyny tej niechęci. Jeśli raz się przyzna, że potomkowie
Izraela nie ponoszą winy, wtedy z ogromnym trudem wysuwa się argumenty, że wszyscy inni, których tam nie było, również byli w to zamieszani. Gdy
w suknie zerwie się włókno, rozdarciem grozi cała sztuka materiału (którą to
metaforę można odnieść do niesławnego całunu turyńskiego, utkanego rękami człowieka). Nadanie winie zbiorowego atrybutu, ujmując krótko, jest
niemoralne samo w sobie, co zresztą religia niejeden raz przyznała, kiedy sytuacja przymuszała ją do tego.
Opowieść o ogrodzie Getsemani (Ogrójcu), zawarta w Ewangeliach, bardzo mnie zajmowała, kiedy byłem dzieckiem, z uwagi na „przerwę” w biegu
wydarzeń. Ludzkie biadolenie wzbudzało we mnie wątpliwości, czy taki scenariusz mógł w ogóle być prawdziwy. Jezus na koniec zadaje pytanie: „Czy
muszę przez to przechodzić?”. To pytanie, które robi wrażenie i nie da się go
zapomnieć, ja zaś już dawno temu zdecydowałem, że z ochotą i radością postawiłbym na szali własną duszę, że jedyna właściwa odpowiedź brzmi: „nie”.
Nie możemy przecież, jak czynili to bogobojni chłopi w dawnych wiekach,
żywić nadziei na przerzucenie wszelkich naszych win na kozła i potem wypędzić Bogu ducha winne zwierzę na pustynię. Używany przez nas na co dzień
idiom implikuje w sobie sporą dawkę pogardy w stosunku do „kozła ofiarnego”. Religia natomiast jest w dużej mierze opowieścią o kozłach ofiarnych.
Mogę spłacić twoje długi, miłości moja, jeśli okazałaś się nieroztropna. Gdybym zaś był bohaterem pokroju Sidneya Cartona z powieści Karola Dickensa
Opowieść o dwóch miastach (A Tale of Two Cities), mógłbym nawet odsiedzieć
213
za ciebie wyrok więzienia bądź też stanąć zamiast ciebie na szafocie. Żaden
człowiek nie okazał większej miłości. Nie jestem jednak w stanie uwolnić cię
od twojej odpowiedzialności. Niemoralne z mojej strony byłoby, gdybym ci
to zaproponował, i równie nieetyczne byłoby, gdybyś tę propozycję przyjął.
Jeśli tego rodzaju propozycja została złożona w innych czasach oraz w innym
świecie w wyniku medytacji pośredników, czemu towarzyszyły zachęty, cała
sprawa traci wzniosły i szlachetny charakter i ulega deprecjacji do myślenia
życzeniowego lub, co gorsza, staje się połączeniem szantażu i przekupstwa.
Ostateczną degenerację tegoż do postaci marnego handlu obwieścił
z nieprzyjemną ostentacją Blaise Pascal, którego teologia niemal zyskuje epitet brudnej. Jego sławetny „zakład” ujmuje to w formie swoistego targu. Co
masz do stracenia? Jeśli wierzysz w Boga, a Bóg rzeczywiście istnieje, wygrywasz. Jeśli natomiast wierzysz w jego istnienie i popełniasz błąd – cóż z tego?
Napisałem kiedyś odpowiedź na ten przebiegle sformułowany przykład bukmacherskiego rzemiosła, która obejmowała dwie opcje. Pierwszą z nich była
wersja hipotetycznej odpowiedzi udzielonej przez Bertranda Russella na także hipotetyczne pytanie: „Co byś powiedział, gdybyś umarł i stanął twarzą
w twarz z twoim Stwórcą?”. Jak brzmiała odpowiedź? „Powiedziałbym: »Och,
Boże, nie dostarczyłeś nam wystarczających dowodów«”. A oto moja odpowiedź: „Niezmierzony Panie, na podstawie niektórych, choć nie wszystkich,
spośród wielu przypisywanych Tobie sądów, domniemywam, że przedkładasz
uczciwą i zdeterminowaną niewiarę w miejsce pełnej hipokryzji i partykularnych interesów, egzaltowanej wiary czy okadzonych dymem ołtarzy, na których składane są krwawe ofiary”. Jednak nie liczyłbym na to.
Pascal przypomina mi hipokrytów i szalbierców, od których aż się roi,
gdy chodzi o racjonalizację nakazów żydowskiego Talmudu. Nie wykonuj
żadnej pracy w szabat, lecz zapłać innym za jej wykonanie. W ten sposób
stosujesz się do litery prawa. Któż dokonuje rozliczenia? Dalajlama uczy nas,
że wolno nam odwiedzać niewiastę wykonującą najstarszy proceder świata,
o ile płaci jej ktoś inny. Szyiccy muzułmanie oferują „tymczasowe małżeństwo”, sprzedając mężczyznom zezwolenie na wzięcie żony na godzinę lub
dwie, ze złożeniem rytualnych przysiąg i późniejszym rozwodem, kiedy już
będzie po wszystkim. Połowa wspaniałych budowli Rzymu nie powstałaby
nigdy, gdyby handel odpustami nie był tak bardzo dochodowy. Nawet Bazylika św. Piotra została sfinansowana dzięki specjalnej, jednorazowej ofercie
tego rodzaju. Obecnie urzędujący papież, wcześniej kardynał Joseph Ratzin214
ger, przyciągał rzesze katolickiej młodzieży na religijny zlot, oferując „odpuszczenie grzechów” tym, którzy wezmą udział w imprezie.
Patetyczny, moralny spektakl nie byłby konieczny, gdyby pierwotne zasady okazały się możliwe do przestrzegania. Jednakże do totalitarnych edyktów,
jakie zaczynają się objawieniem władzy absolutnej, dodatkowo wspieranej
strachem i trwogą, opartej na grzechu, jaki został popełniony przed wiekami,
zostały dołożone regulacje, które często są jednocześnie niemoralne i nierealne. Podstawowa zasada totalitaryzmu polega na tworzeniu praw, których nie
da się w praktyce przestrzegać. Będąca ich rezultatem tyrania staje się jeszcze
bardziej dokuczliwa, kiedy zostaje dodatkowo wzmocniona pojawieniem się
uprzywilejowanej kasty lub grupy społecznej, wykazującej niepohamowany
i gorliwy zapał w tropieniu odstępstw i wykroczeń. Większa część ludzkości na przestrzeni dziejów cierpiała pod jarzmem takiej czy innej otępiającej
dyktatury, a spore odłamy wciąż jeszcze muszą znosić to jarzmo. Pozwól, że
przedstawię poniżej kilka przykładów praw i reguł, których przestrzeganie
jest przymusowe, lecz których przestrzegać się nie da.
Przykazania z góry Synaj, zakazujące ludziom nawet myślenia o spoglądaniu z zazdrością na dobra zgromadzone przez innych, to pierwszy wypadek. W Nowym Testamencie znajdujemy jego echo w formie nakazu, który
głosi, że mężczyzna spoglądający na niewiastę w niewłaściwy sposób na dobrą sprawę dopuszcza się cudzołóstwa. Regule tej niemal dorównuje obecny
muzułmański i dawny chrześcijański zakaz pożyczania pieniędzy na procent.
Wszystkie te prawa, choć różniące się treścią, stanowią próbę nałożenia nierealnych rygorów na ludzką przedsiębiorczość. Można do nich podchodzić
na dwa sposoby. Pierwszy z nich polega na ustawicznym biczowaniu i umartwianiu ciała, czemu towarzyszą nieustanne zmagania z „nieczystymi” myślami, które pojawiają się z chwilą napomknięcia o nich lub choćby tylko
ich przywołania w wyobraźni. Stąd właśnie wypływa histeryczne przyznawanie się do winy, fałszywe przyrzekanie poprawy oraz głośne i gwałtowne
wskazywanie na inne grzeszne i niepoprawne dusze. Drugie podejście polega na zorganizowanej hipokryzji, w której zakazane pokarmy są ponownie
chrzczone pod inną nazwą, w której datki na rzecz religijnych struktur pozwalają na zyskanie odrobiny swobody bądź też w której ostentacyjna ortodoksja pozwala zyskać na czasie lub pieniądze mogą być wpłacane na jakiś
cel i potem przeznaczane na inny zbożny zamiar – przy czym, przypuszczalnie, niewielka część jest obracana bez lichwiarskiego procentu. Możemy to
215
zdefiniować jako duchową bananową republikę. Liczne teokracje, począwszy
od średniowiecznego Rzymu po współczesną wahabicką Arabię Saudyjską,
w istocie rzeczy funkcjonowały jako duchowe państwa policyjne oraz duchowe republiki bananowe jednocześnie.
Wątpliwości dotyczą nawet niektórych spośród najszlachetniejszych oraz
niektórych spośród najbardziej niegodziwych zasad. Przykazanie: „Będziesz
miłował biźniego swego” (Mt 5,43) ma charakter łagodny, lecz jednocześnie
poważny – stanowi przypomnienie o naszych obowiązkach wobec innych.
Natomiast nakaz: „Miłuj swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 19,19) ma
formę zbyt ekstremalną i zbyt uciążliwą, by dał się przestrzegać, podobnie
zresztą jak ma się rzecz z trudnym do zinterpretowania zaleceniem miłowania bliźnich „tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). Ludzie nie są skonstruowani w taki sposób, by troszczyć się o innych z taką samą zapobiegliwością
jak o samych siebie. Jest to po prostu niewykonalne (co każdy inteligentny
„stwórca” pojąłby w lot po bliższym przyjrzeniu się stworzonemu przez siebie dziełu). Wymaganie od ludzi, by stali się nadludźmi, pod rygorem tortur lub kary śmierci, jest równoznaczne z wymaganiem ohydnego samoponiżania, które towarzyszy powtarzającym się i nieuniknionym porażkom na
polu przestrzegania praw i reguł. Jak wobec tego ocenić radosny uśmiech na
twarzach tych, którzy przyjmują datki jako zadośćuczynienie maluczkich?
Złota zasada, niekiedy niepotrzebnie utożsamiana z mitem o rabinie Hilelu
Starszym, zwanym Babilońskim, nakazuje nam po prostu traktować innych
tak, jakbyśmy chcieli, żeby inni traktowali nas. Ta trzeźwa i racjonalna reguła, którą można wpajać dzieciom, cechuje ją bowiem nieodrodne poczucie
sprawiedliwości (które jest znacznie wcześniejsze od „błogosławieństw” i przypowieści Jezusa), pozostaje w etycznym zasięgu każdego ateisty i nie wymaga
sięgania po masochizm i histerię ani też po sadyzm i histerię, kiedy dochodzi
do jej złamania. Człowiek uczy się jej stopniowo, a proces ten jest jak część
boleśnie powolnej ewolucji naszego gatunku. Kiedy już zostanie przyswojona, nigdy więcej się nie zatrze w świadomości. Wystarczy zwykłe sumienie,
bez jakiejkolwiek niebiańskiej otoczki kryjącej się za nim.
Jeśli chodzi o najbardziej niegodziwe zasady, wystarczy tylko przywołać
raz jeszcze spór o dzieło stworzenia. Ludzie pragną żyć w coraz większym
dostatku i dobrobycie, i chociaż mogą z własnej i nieprzymuszonej woli pożyczać lub nawet ofiarowywać pieniądze przyjaciołom czy rodzinie w potrzebie, nie prosząc o nic w zamian poza zwrotem tej kwoty bądź też poza
216
jej wspaniałomyślnym przyjęciem, to z zasady nie będą pożyczać pieniędzy
osobom obcym bez naliczenia stosownych odsetek. Przypadkowym zbiegiem
okoliczności chciwość i zachłanność stanowią motor gospodarczego rozwoju.
Żadnemu z adeptów nauk ekonomicznych, poczynając od Davida Ricarda,
przez Karola Marksa po Adama Smitha, fakt ten nie uszedł uwagi. „Nie od
dobrotliwości” piekarza, jak zauważył w typowo szkocki, przenikliwy sposób
Smith, zależy to, że oczekujemy naszego chleba powszedniego, lecz od jego
partykularnego interesu, by chleb upiec i potem sprzedać z zyskiem. W końcu, każdy może wybrać postawę altruistyczną, bez względu na to, co miałoby
to znaczyć, jednak z definicji nie można nikogo zmusić do altruizmu. Być
może bylibyśmy lepszymi ssakami, gdybyśmy nie zostali „stworzeni” w ten
sposób, ale z pewnością nie może być nic głupszego niż „stwórca”, który zakazuje posługiwania się dokładnie tym instynktem, który sam stworzył.
„Wolna wola”, odpowiedzą kazuiści. Nie musisz przecież stosować się
do prawa zakazującego zabijać czy kraść. Dobrze, ktoś może być tak zaprogramowany genetycznie, że jest w nim określona doza agresji, nienawiści
i chciwości, a mimo to osiągnie taki poziom etycznego rozwoju, że będzie
wystrzegał się ulegania złym namowom i zachętom. Gdybyśmy za każdym
razem poddawali się naszym najgorszym instynktom, powstanie i rozwój cywilizacji byłyby niemożliwe, nie powstałyby też teksty, w których ten spór
jest kontynuowany. Jednakowoż nikt nie zaprzeczy, że ludzka istota, zarówno moralnie podniesiona, jak i ta upadła, zawsze ma dłoń w pobliżu genitaliów. Pozycja przydatna, co nie ulega wątpliwości, w odpieraniu ataków
pierwotnych agresorów, z chwilą kiedy nasi praprzodkowie zdecydowali się
podjąć ryzyko przyjęcia postawy wyprostowanej i odsłonięcia brzucha, co jest
jednocześnie przywilejem oraz prowokacją, jakiej to sposobności nie dano
większości czworonogów (spośród których nieliczne potrafią sobie to kompensować, sięgając paszczą do tych samych miejsc, do jakich my sięgamy placami i dłońmi). A teraz odpowiedzmy na pytanie: kto wpadł na pomysł, że
jest to właściwa pozycja, skoro współdziałanie genitaliów i kończyn górnych
jest zakazane, nawet w myślach? Ujmując rzecz bez ogródek, kto wydał nakaz, że musisz dotykać (w sytuacjach niezwiązanych z seksem i prokreacją),
lecz jednocześnie, że nie wolno ci dotykać? Można odnieść wrażenie, że nie
kryje się za tym żaden autorytet spośród tych występujących w objawionych
tekstach, jednak niemal wszystkie religie uczyniły z tego zakaz o charakterze
niemal absolutnym.
217
Mona by napisa cał ksik poświęconą wyłącznie groteskowej historii religii i seksu oraz świątobliwej trwodze przed aktem prokreacji, a także
o powiązanych z tym impulsach i potrzebach, począwszy od wytrysku nasienia, a na wypływie menstruacyjnej krwi kończąc. Jednak chcąc wygodnie
skondensować całą tę fascynującą historię, wystarczy postawić jedno jedyne
prowokujące pytanie.
Rozdział szesnasty
Czy religia zezwala
na maltretowanie dzieci
Powiedz mi szczerze, proszę cię – odpowiedz mi. Wyobraź sobie, że
budujesz gmach ludzkiego przeznaczenia, mając na celu na samym
końcu zapewnienie szczęścia ludziom, danie im wreszcie spokoju
i odpoczynku. Ale w tym celu musisz, co jest nieuniknione i konieczne, poddać torturom jedną maleńką istotę, to samo dziecko,
które biło cię w piersi małą piąstką, a ty wzniesiesz ten gmach na
jego nieodwzajemnionych łzach – czy zgodziłbyś się być architektem pod takim warunkiem? Wyznaj mi prawdę.
Iwan do Aloszy w Braciach Karamazow
J
eśli zastanawiamy się, czy religia uczyniła „więcej dobra czy zła” – pominąwszy fakt, czy w ogóle uzyskalibyśmy jakieś przesłanki co do prawdy bądź autentyczności – stoimy przed kwestią o nieogarniętych rozmiarach. Skąd i jak możemy wiedzieć, życie ilu dzieci zostało w nieodwracalny
sposób okaleczone, psychicznie oraz fizycznie, w rezultacie przymusowego
wpajania religii? Jest to niemal równie trudne do oceny, jak określenie liczby duchowych i religijnych snów oraz wizji, które stały się „prawdą” i które,
jeśli mają choć w najmniejszym stopniu rościć sobie prawo do obiektywnej
wartości, musiałyby być zmierzone i zestawione z tymi wszystkimi, które
nie zostały zarejestrowane bądź też nie zachowały się w pamięci. Możemy
jednak przyjąć za pewnik, że religia zawsze pełna była nadziei na objęcie
nauczaniem nieuformowanych i pozbawionych obrony młodych umysłów
219
oraz że wykorzystywała ten przywilej na ogromną skalę, zawierając w tym
celu sojusze z władzami świeckimi doczesnego świata.
Jednym z najwspanialszych przykładów moralnego terroryzmu w naszej literaturze jest kazanie wygłoszone przez ojca Arnalla w powieści Jamesa
Joyce’a Portret artysty z czasów młodości (Portrait of the artist as a young man).
Odpychający stary duchowny przygotowuje Stefana Dedalusa oraz innych
podległych sobie „wychowanków” do rekolekcji ku czci świętego Franciszka
Ksawerego (człowieka, który wprowadził inkwizycję do Azji i którego kości
wciąż jeszcze są darzone czcią przez tych, którzy z własnego wyboru czołobitnie składają hołd kościom). Ksiądz postanawia wywrzeć na nich wrażenie
długą i płomienną litanią o piekielnych karach, którymi Kościół szermował,
kiedy jeszcze był na tyle pewny siebie, by tak czynić. Niemożliwe jest przedstawienie tutaj całej jego egzaltowanej i chorej oracji, lecz szczególnie dwa
rzucające się w oczy elementy – dotyczące natury tortur oraz natury czasu
– budzą zainteresowanie. Łatwo jest dostrzec, że słowa księdza miały służyć
konkretnie wywołaniu trwogi wśród dzieci. W pierwszym rzędzie wywołane wizje mają dziecięcy charakter. Gdy przechodzimy do tortur, sam diabeł
sprawia, że góra topnieje niczym wosk. Przywołana zostaje każda budząca
grozę dolegliwość i cierpienie, a dziecinny strach, że to cierpienie może trwać
wiecznie, jest wmontowany w opowieść z wprawą i zręcznością. Kiedy przychodzi do przedstawienia jednostki czasu, widzimy dziecko, które bawi się
ziarenkami piasku. Potem nagle mamy do czynienia z dziecinnym zwielokrotnieniem jednostek („Tato, co by się stało, gdyby na świecie istniały miliony milionów milionów kociąt: czy wypełniłyby cały świat?”) przez dodanie kolejnych zwielokrotnień, odwołanie do występujących w naturze liści,
a także do łatwych do wyobrażenia futer, piór oraz łusek domowych zwierząt. Przez stulecia dorosłym ludziom płacono za wywoływanie w ten sposób
trwogi i strachu u dzieci (a także za torturowanie, bicie i wywieranie na nich
przemocy, co zresztą zachowało się w pamięci Joyce’a, jak również w pamięci niezliczonych innych ludzi).
Inne głupoty i okrucieństwa, jakich dopuszczają się ludzie pobożni, również można łatwo wykryć. Idea tortur i katuszy jest równie stara jak złośliwość
rodzaju ludzkiego, który jest jedynym gatunkiem obdarzonym wyobraźnią
i który może zgadywać, co czują inni, gdy zostają poddani torturom. Nie możemy obwiniać religii za ten impuls, ale możemy potępiać ją za zinstytucjonalizowanie oraz udoskonalenie tej praktyki. Muzea średniowiecza, od Ho220
landii po Toskanię, pełne są najrozmaitszych instrumentów i machin, które
świątobliwi ludzie opracowali z trudem po to, by przyglądać się, jak długo
ktoś utrzyma się przy życiu przypiekany na żywym ogniu. Nie trzeba wcale
wchodzić głębiej w szczegóły, jednak istniały też religijne księgi zawierające
instrukcje tego rodzaju, a także przewodniki, jak wykrywać herezję, zadając
ból i cierpienie. Ci, którzy nie mieli na tyle szczęścia, by uczestniczyć w spaleniu na stosie (auto da fé lub inaczej „akt wiary” – tak nazywano te publiczne
tortury), zyskiwali możność puszczania wodzy fantazji i przeżywania licznych
nocnych koszmarów, a także ujmowania tego w słowa w celu utrzymania prostej i głupiej ciżby w stanie nieustannej trwogi. W epoce, kiedy publicznych
rozrywek było jak na lekarstwo, udane publiczne spalenie na stosie czy też
pozbawienie członków albo łamanie kołem często dawało tyle odprężenia, ile
tylko święci ośmielali się udzielić. Nic nie udowadnia antropomorficznych
korzeni religii tak oczywiście, jak chore umysły, które zaprojektowały piekło,
chyba że chodzi o umysł ograniczony, który nie zdołał opisać nieba – może
tylko jako miejsce bądź to ziemskich rozkoszy, wieczystej nudy i monotonii, bądź też (jak sądził Tertulian) nieustannego rozkoszowania się torturami
i mękami, jakim zostają poddani inni.
Piekło sprzed powstania chrześcijaństwa również było miejscem mało
przyjemnym, a jego wymyślenie także wymagało sadystycznego geniuszu.
Jednakże niektóre z pierwotnych inkarnacji piekieł, o czym wiemy – w głównej mierze zaś hinduistyczne – miały ograniczony czas trwania. Dla przykładu grzesznik mógł być osądzony na spędzenie określonej liczby lat w piekle, przy czym jeden piekielny dzień oznaczał 6400 ludzkich lat. Za zabicie
kapłana wyrok wynosił 149 504 000 000 lat. W tym momencie delikwent
mógł przejść do stanu nirwany, co, jak się wydaje, oznaczało unicestwienie.
Pozostawiono więc chrześcijanom przeforsowanie opcji, że piekło było miejscem, z którego nie da się już wyjść. (Idea ta została szybko i łatwo powielona.
Swego czasu słyszałem niejakiego Louisa Farrakhana, przywódcę heretyckiej
sekty„Naród Islamu”, przeznaczonej tylko dla czarnoskórych, gdy podjudzał
rozentuzjazmowany tłum w Madison Square Garden. Opluwając jadowicie
Żydów, wykrzykiwał: „I nie zapominajcie – kiedy Bóg ześle was do piekła,
będzie to NA ZAWSZE!”).
Obsesja w stosunku do dzieci, obejmująca sztywne zasady ich wychowania, stanowiła element systemu władzy absolutnej. Być może to jezuita
był pierwszym człowiekiem, którego słowa zacytowano później: „Daj mi
221
dziecko, zanim dojdzie lat dziesięciu, a oddam ci człowieka”, lecz idea ta jest
znacznie starsza niż szkoła Ignacego Loyoli. Indoktrynacja młodych często
miewa efekt odwrotny, o czym wiemy na podstawie losu licznych świeckich
ideologii. Chociaż wydaje się, że ludzie wierzący podejmują takie ryzyko,
by wpoić przeciętnemu chłopcu lub dziewczynce odpowiednią dozę propagandy. Czy inne działania mogą im dać nadzieję? Gdyby nauczanie religii
nie było dozwolone przed osiągnięciem przez dzieci wieku rozumnego, zapewne żylibyśmy w zupełnie innym świecie. Rodzicie wyznający jakąś religię są pod tym względem w trudnej sytuacji, ponieważ w naturalny sposób
pragną dzielić się ze swoim potomstwem cudami i urokami Bożego Narodzenia oraz innych świąt (mogą też wykorzystać z pożytkiem Boga oraz pomniejsze postaci, pokroju Świętego Mikołaja, by utemperować i poskromić
niezdyscyplinowane i niesforne pociechy). Jednocześnie zastanawiają się nad
konsekwencjami odejścia dziecka do innego wyznania, nie wspominając już
w ogóle o innym kulcie, nawet we wczesnej fazie dojrzewania. Rodzice z reguły wykazują skłonność do deklarowania, że na tym polega korzyść wpajania religii niewinnym duszyczkom. Wszystkie religie monoteistyczne wciąż
jeszcze ostro sprzeciwiają się lub sprzeciwiały w przeszłości wszelkim formom
odstępstwa czy apostazji z tego właśnie powodu. W autobiograficznej książce
Wspomnienia z lat katolickiej młodości (Memories of a Catolic Girlhood) Mary
McCarthy wspomina szok, jakiego doznała, dowiadując się od jezuickiego
kaznodziei, że jej dziadek wyznania protestanckiego – jej stróż i przyjaciel
– był skazany na wiekuiste potępienie, ponieważ ochrzczono go w nie takiej
celebrze jak trzeba. Inteligentna nad wiek nie zostawiła sprawy samej sobie,
poprosiła matkę przełożoną o skonsultowanie sprawy z wyższymi władzami
i odkryła lukę w pismach Atanazego z Aleksandrii, który uważał, że heretycy
byli przeklęci jedynie wtedy, kiedy odrzucili prawdziwy Kościół z pełną świadomością tego, co czynią. Jej dziadek natomiast był w dostatecznym stopniu
nieświadomy prawdziwego Kościoła, by uniknąć piekła. Lecz jakaż była to
męczarnia i katorga dla jedenastoletniej dziewczynki! Wystarczy teraz tylko
pomyśleć o wszystkich tych mniej zaintrygowanych dzieciach, które w naturalny sposób zaaprobowały tę z gruntu złą naukę, nie podając jej w wątpliwość. Ci, którzy okłamują w ten sposób dzieci i młodzież, są na wskroś
niegodziwi i nikczemni.
Można tu przytoczyć dwa przykłady – jeden dotyczący niemoralnego
nauczania i drugi związany z niemoralną praktyką. Jako materialista jestem
222
zdania, że udowodnione zostało, iż embrion jest odrębnym organizmem
i bytem, nie zaś wyłącznie (jak niektórzy rzeczywiście kiedyś przekonywali)
tworem rosnącym w obrębie organizmu matki. Znamy też feministki, które
wyrażały pogląd, że płód jest czymś w rodzaju wyrostka czy nawet – co traktowano na serio – guza. Wydaje się, że tego rodzaju bzdury odeszły już do
historii. Wśród argumentów, jakie przyczyniły się do obalenia podobnych
nonsensów, jednym jest fascynujący i ruchomy obraz, dostarczany przez ultrasonograf, innym zaś wypadki przeżycia „wcześniaków” ważących tyle co
piórko, które osiągnęły „zdolność do samodzielnego życia” poza środowiskiem macicy. To jeszcze jeden szlak, za pośrednictwem którego nauka jest
w stanie osiągać porozumienie z humanizmem. Żaden człowiek obdarzony
przeciętnym pakietem zasad moralnych nie jest w stanie patrzeć obojętnie,
jak ktoś kopie kobietę w brzuch, i każdy chyba wpadnie we wściekłą furię,
widząc, że kobieta ta jest w ciąży. Embriologia implikuje moralność. Słowa
„nienarodzone dziecko”, nawet użyte w sposób upolityczniony, opisują materialną rzeczywistość.
Jednakowoż sytuacja ta w większym stopniu otwiera spór, niż go kończy. Możliwe są liczne okoliczności, które przemawiają przeciwko donoszeniu płodu aż do rozwiązania. Do głosu w tej kwestii dochodzi natura lub
wola boska, ponieważ bardzo duża liczba ciąż zostaje „przerwana”, żeby tak
powiedzieć, z uwagi na deformacje płodu, i jest to nazywane uprzejmościowo „poronieniami”. Są to sprawy smutne i przygnębiające, choć powodują
chyba mniej nieszczęścia i niedoli, niż gdyby na świat miały przyjść ogromne
rzesze dzieci zdeformowanych i umysłowo upośledzonych, martwych w chwili porodu lub żywych, których krótki doczesny żywot stanowiłby niewypowiedzianą torturę dla nich oraz dla ich bliskich. Podobnie jak w skali makro
wygląda kwestia ewolucji, tak macica stanowi przykład przyrody i ewolucji
w miniaturze. W pierwszej fazie rozpoczynamy jako maleńkie formy o cechach płazów, potem stopniowo rozwijają się płuca oraz mózg (następuje też
wytworzenie, a potem zrzucenie wcale nam niepotrzebnej okrywy włosowej).
Na koniec przychodzą chwile ciężkich zmagań oraz zaczerpnięcie pierwszego haustu powietrza po dość trudnym przemieszczeniu się. Podobnie też
system ten jest całkowicie bezlitosny w eliminowaniu tych, którzy nie mają
dużych szans na przeżycie. Nasi przodkowie na bezkresach sawann nie zdołaliby przetrwać, gdyby otaczali troską chore lub zdeformowane niemowlęta i chronili je przed drapieżcami. W tym miejscu trudno dostrzec analogię
223
między ewolucją a „niewidzialną ręką” Adama Smitha; łatwiej dojrzymy ją
w modelu „kreatywnej destrukcji” Josepha Schumpetera, przy czym sami
przyzwyczajamy się do określonego poziomu niepowodzeń natury, uwzględniając bezwzględność przyrody oraz odnosząc ją do odległych prototypów
naszego gatunku.
Zatem nie każde poczęcie prowadzi, czy wcześniej prowadziło, do narodzin. Odkąd bezpośrednia walka o przetrwanie stopniowo zaczęła tracić
rangę, ambicją ludzkiej inteligencji stało się wzięcie pod kontrolę tempa reprodukcji. Rodziny zdane na łaskę natury są jednocześnie zmuszone do płodzenia dużej liczby dzieci i podlegają cyklowi, który w niewielkim stopniu
różni się od egzystencji zwierząt. Najlepszym sposobem zyskania takiej kontroli jest profilaktyka, którą usiłowano wdrażać niezmordowanie od czasów
pierwszych źródeł pisanych, a która w naszej epoce jest już stosunkowo prosta w obsłudze i bezbolesna. Drugim wyjściem awaryjnym, które w pewnych okolicznościach bywa pożądane, jest przerwanie ciąży. Środek doraźny
– sięgnięcie po niego jest często nieodżałowane, chociaż tak nakazywała konieczność lub ciężka sytuacja. Wszyscy myślący ludzie są świadomi bolesnego konfliktu praw oraz interesów w tej kwestii i z reguły starają się dążyć do
równowagi. Jedyna propozycja, jaka jest całkowicie bezużyteczna, zarówno
w sferze moralnej, jak i praktycznej, to szaleńcze oświadczenie, że sperma
i komórki jajowe są potencjalnym życiem, które należy chronić przed marnotrawieniem. Jeśli dojdzie do ich zespolenia, choćby nie wiem na jak krótko, zygoty już posiadają duszę i należy im się ochrona prawna. Na tej podstawie środki antykoncepcyjne domaciczne (spirale), które nie dopuszczają do
zagnieżdżenia się jaja w ścianie macicy, są narzędziem zbrodni, z kolei ciąża
pozamaciczna (tragiczny wypadek, kiedy zapłodnione jajo zaczyna rozwijać
się w świetle jajowodu) jest traktowana jako ludzkie życie, nie zaś jako jajo
z góry skazane na usunięcie, które stanowi jednocześnie poważne zagrożenie dla życia matki.
Każdy pojedynczy krok zmierzający do rozwiązania tego sporu napotykał na stanowczy i nieprzejednany opór ze strony kleru. Nawet próby prowadzenia edukacji w kierunku „planowania rodziny” były z miejsca okładane ekskomuniką, pierwsi zaś orędownicy tej sprawy byli wsadzani do aresztu
(jak choćby John Stuart Mill), skazywani na kary więzienia albo wyrzucani
z pracy. Jeszcze nie tak dawno temu Matka Teresa potępiła antykoncepcję,
przyrównując ją w aspekcie moralnym do aborcji, co w „logicznej” konse224
kwencji oznaczało (ponieważ spędzanie płodu traktowała na morderstwo), że
prezerwatywa czy pigułka antykoncepcyjna były tożsame z narzędziem zbrodni. Zakonnica wykazała się nawet większym fanatyzmem niż jej Kościół, lecz
tu znów możemy dostrzec postawy pełne zacietrzewienia i dogmatyzmu, które się stają moralnym wrogiem dobroci. Żądają od nas, byśmy dawali wiarę
w to, co niemożliwe, oraz dążyli do tego, czego nie da się osiągnąć. Cała sprawa związana z objęciem ochroną dzieci nienarodzonych oraz jednoznacznym
opowiedzeniem się za życiem została niegodziwie wykorzystana przez tych,
którzy wykorzystują dzieci nienarodzone, a także i te narodzone, jak przedmioty służące do manipulowania własną doktryną.
Nawizujc do niemoralnej praktyki, trudno wyobrazić sobie większą
i bardziej barbarzyńską groteskę niż okaleczanie genitaliów niemowląt. Trudno też wyobrazić sobie coś, co byłoby bardziej niespójne w stosunku do sporu o boskie dzieło stworzenia. Musimy przyjąć założenie, że nadprzyrodzony stwórca zwrócił szczególną uwagę na organy służące reprodukcji, w jakie
wyposażył swoje twory, a które są przecież podstawowym instrumentem służącymi przedłużeniu gatunku. Jednakże religijne rytuały już od zarania dziejów z uporem każą wyciągać dzieci z kołyski, sięgać po ostry kamień lub nóż
i majstrować przy zewnętrznych narządach płciowych. W niektórych animistycznych oraz muzułmańskich społecznościach to niemowlęta płci żeńskiej
muszą wycierpieć najwięcej, kiedy wycina się im wargi sromowe oraz łechtaczkę. Praktyka ta jest niekiedy odraczana w czasie do wieku dojrzewania
i, jak wcześniej zostało to już opisane, towarzyszy temu zabieg infibulacji, czyli
zaszycie pochwy i pozostawienie tylko niewielkiej szczeliny umożliwiającej
oddawanie moczu i wypływ krwi menstruacyjnej. Cel jest oczywisty – całkowite stłumienie lub osłabienie instynktu płciowego oraz odpędzenie pokusy
eksperymentowania z mężczyznami poza tym jednym, któremu dziewczyna
zostanie oddana (i który otrzyma przywilej zerwania szpagatu podczas budzącej strach nocy poślubnej). Tymczasem dziewica będzie uczona, że pojawiające się raz w miesiącu krwawienia są klątwą (wszystkie religie podchodzą do tej kwestii z trwogą, a liczne spośród nich wciąż zakazują kobietom
przechodzącym miesiączkę uczestniczenia w religijnych ceremoniałach), ona
zaś sama jest istotą nieczystą.
W innych kulturach, szczególnie w judeochrześcijańskiej, przedmiotem tego uporu jest okaleczenie małych chłopców. (Z jakiegoś powodu
225
małe dziewczynki mogą być uznane za córki Izraela bez majstrowania przy
ich płciowych przydatkach: daremnie by szukać jakiejkolwiek logiki w przymierzach, jakie ludzie pozawierali z Bogiem). W tym wypadku oryginalne
motywy zdają się mieć dwojaki charakter. Przelewanie krwi – które następuje w trakcie ceremoniału obrzezania – stanowi najprawdopodobniej symboliczną kontynuację aktu składania ofiar ze zwierząt i ludzi, który to obyczaj
był tak charakterystyczny dla pełnego zakrzepłej krwi krajobrazu Starego
Testamentu. Trwając przy tym rytuale, rodzice ofiarowywali drobną cząstkę
swojego dziecka, symbolizującą potomka w całości. Wątpliwości co do ingerowania w coś, co Bóg zapewne zaprojektował z dużą dozą skrupulatności
i staranności – męski członek – zostały pokonane na mocy zmyślonego dogmatu, jakoby Adam urodził się już obrzezany, a był przecież stworzony na
obraz i podobieństwo boże. W rzeczy samej niektórzy rabini argumentują,
że Mojżesz również przyszedł na świat pozbawiony napletka, chociaż twierdzenia te mogą wynikać z faktu, że w żadnym miejscu Pięcioksięgu nie znajdziemy wzmianki na temat jego obrzezania.
Drugi cel – co całkowicie jednoznacznie objaśnił Majmonides – był
analogiczny jak w wypadku dziewczynek: zmniejszenie w maksymalnie
możliwym stopniu fizycznej rozkoszy, jaka towarzyszy płciowemu zbliżeniu.
Poniżej przedstawiam fragment tego, co mędrzec głosi w swoim dziele Przewodnik błądzących.
W stosunku do obrzezania, jednym z jego powodów jest, w mojej opinii, pragnienie osłabienia rozkoszy w płciowym zbliżeniu
oraz osłabienie organu, o którym mowa, żeby ranga tej czynności
zmalała, rzeczony zaś organ pozostał możliwie mało pobudzony.
Kiedyś sądzono, że obrzezanie udoskonalało to, co miało defekt
od kołyski. […] Jak naturalne twory mogą być obarczone defektem w stopniu, który nakazuje ich skorygowanie metodami zewnętrznymi, tym bardziej że wiemy, jaki pożytek dla członka przynosi napletek? W rzeczy samej nakaz ten nie został sformułowany
z zamiarem udoskonalenia tego, co z urodzenia było obarczone
wadą, lecz w celu udoskonalenie tego, co jest wadliwe moralnie.
Fizyczny ból zadawany penisowi jest rzeczywistym celem obrzezania. […] Fakt, że obrzezanie osłabia zdolność erotycznego pobudzenia i czasami być może obniża fizyczną rozkosz, nie budzi
226
wątpliwości. Ponieważ gdyby podczas porodu sprawiono, że członek krwawiłby i zostałby pozbawiony osłony, zapewne jego wrażliwość uległaby osłabieniu.
Majmonides nie wydawał się pod szczególnym wrażeniem obietnicy (złożonej Abrahamowi w Księdze Rodzaju, w rozdziale 7), że obrzezanie zapewni
mu obfite potomstwo w wieku lat dziewięćdziesięciu dziewięciu. Decyzja
Abrahama o pozbawieniu napletka niewolników oraz męskiej części domowej służby stanowiła sprawę o mniejszej randze i być może była rezultatem
entuzjazmu, ponieważ ludzi tych nie obejmowało przymierze, gdyż nie byli
Żydami. Dokonał jednak rytuału obrzezania u swojego syna Ismaela, który
liczył sobie wtedy lat trzynaście. (Ismael musiał jedynie pozbyć się własnego
napletka, natomiast jego młodszy brat Izaak – opisany w Księdze Rodzaju,
w rozdziale 22 – co budzi zdziwienie, jako „jedyny” syn Abrahama został obrzezany w wieku lat ośmiu, lecz później został ofiarowany [o mały włos] jako
cała osoba na żądanie Boga).
Majmonides twierdził również, że obrzezanie może być traktowane jako
sposób wzmocnienia etnicznej więzi i solidarności, kładł też szczególny nacisk
na wykonywanie tego zabiegu u niemowląt, nie zaś u dzieci, które posiadły
już zdolność samodzielnego myślenia.
Pierwszy [argument] głosi, że jeśli dziecku pozwoli się dorosnąć,
dorosły czasami nie zechce się temu poddać. Drugi natomiast
wiąże się z faktem, że dziecko nie cierpi tyle bólu, co dorosły
mężczyzna, bowiem jego błona wciąż jest miękka, a wyobraźnia
słaba. Dorosły mężczyzna natomiast będzie sobie wyobrażał ten
zabieg, zanim rzeczywiście zostanie przeprowadzony, jako okropny i bolesny. Po trzecie, rodzice dziecka dopiero co narodzonego
mniej się przejmują tym, co jego dotyczy, do czasu wytworzenia
i wzmocnienia, dzięki wyobraźni, więzi uczuciowej, jaką wymusza na rodzicach miłość. […] W konsekwencji, jeśli dziecko nie
zostanie obrzezane do wieku dwóch lub trzech lat, czasami będzie to oznaczać rezygnację z tego rytuału z uwagi na ojcowską
miłość i afektację. Tuż po porodzie natomiast ta sfera wyobraźni
jest bardzo słaba, zwłaszcza gdy dotyczy ojca, na którego nałożony jest ten nakaz.
227