Katarzyna Bonda

Transkrypt

Katarzyna Bonda
Katarzyna Bonda - autorka bestsellerowych powieści kryminalnych. Do polskiego kryminału
wprowadziła postać profilera: trylogia o psychologu policyjnym Hubercie Meyerze (Sprawa
Niny Frank, Tylko martwi nie kłamią, Florystka), w 2014 roku zapoczątkowała "tetralogię
żywiołów" o profilerce Saszy Załuskiej (Pochłaniacz – POWIETRZE, Okularnik – ZIEMIA,
w przygotowaniu: Lampiony – OGIEŃ, Czerwony Pająk - WODA). Autorka książek
dokumentalnych Zbrodnia niedoskonała i Polskie morderczynie. Założycielka szkoły
pisania www.maszynadopisania.pl.Ukończyła dziennikarstwo na UW i scenariopisarstwo na
PWSFTViT. Nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru 2015 za książkę "Pochłaniacz"
(biogram ze strony http://katarzynabonda.pl).
Wywiad przeprowadzony przez Virtualo, czołowego dystrybutora publikacji cyfrowych w
Polsce. Virtualo dostarcza e-booki, audiobooki i eprasę do największych księgarni
internetowych oraz do prężnie działającej księgarni własnej Virtualo.pl (http://virtualo.pl).
Firma działa w sektorze B2B oraz B2C, specjalizuje się również w konwersji materiałów
wydawniczych do formatów cyfrowych - EPUB i MOBI.
Katarzyna Bonda o e-bookach
Virtualo: Czy czyta Pani e-booki?
Katarzyna Bonda: Nie wyobrażam sobie w dzisiejszych czasach nie posiadania czytnika i nie
używania poza książkami papierowymi wersji elektronicznych. Osobiście nigdy nie
ukrywałam, że wolę papier i nadal to podtrzymuję, ale ja jestem dinozaurem starej daty i
dewiantką, która by zżyć się z ulubioną książką musi ją oswoić „niszcząc”, jak mawia moja
mama, która dla odmiany podchodzi do książek z pietyzmem i jej woluminy są jak nowe. Ja
zalewam kawą, strzepuję popiół z papierosa, oznaczam flamastrami, kreślę, notuję, bazgrzę na
bokach i wyrywam kartki, jeśli trzeba. Taka stygmatyzowana książka jest tylko moja i - jeśli
jest jedną z moich ulubionych - nigdy się jej nie pozbywam. Co innego z książkami, które
czytam służbowo (także całą masę kryminałów). Wtedy bardzo przydaje się czytnik. Mam
jeden z lepszych, który czyta wszystkie formaty i nie podam nazwy tylko dlatego, że jak dotąd
firma nie zapłaciła mi za jej reklamowanie, ale sprzęt do czytania (ponieważ to moje narzędzie
pracy) mam bardzo dobry. Na czytniku mam zbiory naukowe, które były mi potrzebne do
kolejnych fabuł i których zawsze gromadzę masę, a potem trudno mi się ich pozbyć, stare
woluminy, książki-maszynopisy kolegów po piórze, bo często się zdarza, że powieść polskiego
autora czytam jako pierwsza, zanim nawet książka trafi do wydawnictwa. Nie jest tajemnicą,
że pomagamy sobie nawzajem, więc mam takie „kwiatki”, wczesne wersje dzieł dziś uznanych
autorów. A wszystko to właśnie czytam na czytniku. Często też zabieram go, kiedy jadę w
podróż, wakacje, dokumentację, zwłaszcza, kiedy mam ciężki bagaż i nie mogę sobie pozwolić
na dodatkowe kilogramy rzeczy. Zawsze jednak czytanie eksiążek kojarzy mi się z pracą.
Pisanie i czytanie to mój zawód, więc dla przyjemności czytam na papierze. Kontakt z książką
to podstawa. A poza tym bateria nigdy się nie kończy:)
Virtualo: Czy i jakie widzi Pani przewagi e-booka nad książką drukowaną?
Katarzyna Bonda: To, co jest najważniejsze to dostępność. Nikt mi nie powie, że ściągnięcie
sobie będąc na drugim końcu świata książki po polsku, kiedy już przeczytało się cały zapas
„papieru” a do końca wakacji zostało jeszcze kilka dni, nie jest eksplozją radości. Kilka razy
miałam takie sytuacje i to uważam za największy walor. Druga rzecz to szybki dostęp do
ulubionych fragmentów bez wertowania całości oraz możliwość zaznaczania elementów,
wpisywania komentarzy. Jeśli chodzi o popularyzację książki myślę, że ebook jest
porównywalnym wynalazkiem do druku - biorąc pod uwagę czasy w jakich żyjemy rzecz jasna.
Dzięki eksiążce czytelnictwo nie zaginie. Tak uważam i tak będzie. Zobaczą państwo. Tylko
idiota nie godzi się na nowe technologie, nie rozumie, że płyną z tego wyłącznie korzyści.
Virtualo: Co uważa Pani na temat 23% VATu na e-booki (w porównaniu do 5% na książki
drukowane)?
Katarzyna Bonda: Bez komentarza. Jest to absurdalne i liczę, że w końcu ktoś pójdzie po
rozum do głowy i to zmieni. Podejmowane są takie decyzje, a potem atakują nas - czytelników
- rankingami, wynikami badań, że niby nie czytamy. Czytamy na potęgę. To też sprawia, że tak
wiele osób po prostu piratuje książki. Gdyby ebook, który jest najtańszą formą wydania był
naprawdę tani tego problemu by nie było.
Virtualo: Ostatnio dużo mówi się i kiepskim stanie czytelnictwa w Polsce. Zgodnie z
najnowszymi badaniami Biblioteki Narodowej zaledwie 11,3% Polaków przeczytało w 2014 r.
7 lub więcej książek. Z badania Virtualo przeprowadzonego w maju 2014 r. wynika natomiast,
że e-czytelnicy czytają średnio 30 książek rocznie. Czy biorąc pod uwagę powyższe dane booki
mogłyby stanowić "deskę ratunkową" dla polskiego czytelnictwa?
Katarzyna Bonda: No właśnie! Nie wierzę w te czarne wyniki, ponieważ uważam, że one nie
są miarodajne. Z mojego doświadczenia jako autorki, która żyje z tantiem wynika, że Polacy
zarówno kupują jak i piratują książki na potęgę, ale to też oznacza, że bardzo dużo czytają.
Jedna osoba kupuje ebooka, a czyta go całe osiedle - taki jest mniej więcej rząd wielkości.
Znów wracamy do punktu wyjścia - mianowicie, ebook powinien być dużo tańszy. Eksiążka
wcale nie zagraża książce papierowej a wręcz ją propaguje. Moi zagorzali czytelnicy mają oba,
a nawet trzy (audio) formaty moich książek. Jeśli ktoś ma swojego ulubionego autora, to nawet
jeśli przeczytał książkę na czytniku, chce mieć ją na półce, zdobyć autograf. Z ebookiem też
nie ma problemu. Coraz częściej ludzie przychodzą ze specjalnym pisakiem, bym złożyła
autograf na czytniku. Ebookowcy to nowe pokolenie - zwykle więc razem z autografem jest
"słitfota". Ponieważ to kultura obrazkowa, w genach niemal mają „elektro”, więc trudno się
dziwić, że na półce w papierze chcą mieć wyłącznie wyselekcjonowane i niezbędne im tytuły.
I chwała im za to. Jestem za tym, ponieważ wychodzi tak wiele chłamu, rynek zalewany jest
„złą” literaturą w merytorycznym, a nie moralnym tego słowa znaczeniu, że lepiej by to
wychodziło na ebookach lub w sieci, przynajmniej zaoszczędzimy trochę lasów.
Katarzyna Bonda o własnej twórczości
Virtualo: Dlaczego zdecydowała się Pani na pisanie kryminałów?
Katarzyna Bonda: Dziennikarstwo przestało mi wystarczać. To zupełnie inny zawód, choć
geneza – ciekawość ludzi, dochodzenie do prawdy oraz tekst jako baza – są podobne. W pracy
reportera liczą się jednak tylko fakty, dokumenty, to, co udało się wydrzeć z rzeczywistości i
potwierdzić. Zaczęłam w tematach reporterskich dostrzegać więcej niż mogłam opisać.
Widziałam fałsz, historie sprzed lat, opowieści niedopowiedziane, genezę problemów, skutki
różnych zdarzeń, nitki łączące bohaterów – choć nie miałam dowodów, jedynie intuicję,
zostawało czasem tylko dopowiedzenie fabularne. Czasem potrafiłam to udowodnić, czasem
nawet wracałam do moich bohaterów i pisałam kolejne teksty, które pokazywały, że „nos” mnie
nie zawodził, a czasem nie było feedbacku, ludzie się obrażali – nikt nie lubi być demaskowany.
Ale byłam bardzo dobrą dziennikarką, robiłam masowo „okładki”, „covery”, a nigdy nie
miałam procesu sądowego, wszystko co opublikowałam było zgodne z dziennikarską etyką i
sztuką reportażu, bo głównie taki gatunek uprawiałam pod koniec kariery. Coraz częściej
jednak łapałam się na tym, że to, co mogę napisać zgodnie z regułami prawa, niekoniecznie mi
wystarcza, a nawet interesuje (bo ludzie lubią przedstawiać się w mediach jako cukrowe
laleczki bez skazy). Niebagatelne też było, że media bardzo się zmieniły w trakcie mojej
dziennikarskiej kariery (pracowałam ostro przez 13 lat). Dziś tabloidy oficjalnie są dwa: Super
Express i Fakt, a tak naprawdę teraz wszystkie media, włącznie z Newsweekiem i Gazetą
Wyborczą, o telewizji nie wspomnę, bo ona zawsze mnie mierziła, choć tam też pracowałam,
operują dziś niskimi emocjami. Czytam wyłącznie Politykę, może ona jedna się ostała na
posterunku opiniotwórczego tygodnika. Telewizora, kiedy jeszcze go miałam, używałam do
odbierania TVP Kultura. Filmy oglądam w kinie. To mój świadomy wybór. Ta zmiana
specyfiki mediów, która stawia na sensacyjny news nie była mi po drodze. Dusiłam się. I
zbierałam punkty karne w pracy, bo to, co interesowało mnie, nie interesowało wydawców,
redaktorów, a oni wyznaczali trendy dla czytelników gazety w której pracowałam. Moje teksty
były zbyt „uniwersalne”, problemy zbyt literackie, historie, które pokazywałam zbyt małe (np.
nieważne dla Polski czy świata) i nie wymagały aż takiego pogłębienia do gazety. Większość
zebranego materiału musiałam usuwać. Byłam sfrustrowana. Nie do takiego zawodu
wchodziłam. Mój problem polegał też na tym, że ja - zamiast sięgać po tematy wielkie,
publicystyczne – patrzyłam zawsze na rzeczywistość przez mikroskop – życie jednego
zwykłego człowieka. Ono bowiem może pokazać ludziom wielki problem, który dotyka nas
wszystkich. Na tym polega prawdziwy reportaż, którego dziś już nie ma. Taka uniwersalna
historia, jak w opowieści biblijnej mnie zawsze interesowała, a nie globalizacja, polityka czy
celebryci. Żeby nie wściec się, nie mówić non stop brzydkich wyrazów, kiedy zmuszałam się
do pisania „pod linijkę”, po prostu zaczęłam pisać książkę. To była dla mnie odskocznia.
Sprawiało mi to frajdę, uciekałam, było mi dobrze. Niestety dosyć szybko okazało się, że nie
mogę być już dziennikarką. Na tyle „odkleiłam” się, że musiałam powiedzieć dziennikarstwu
stop. Moment, kiedy mogłam już zwolnić się z pracy i pisać następną książkę jak zawodowiec
(non stop tylko książka) był cudowny. Wtedy pierwszy raz poczułam, że jestem sobą. Ale ten
czas i te wszystkie lata, kiedy stukałam tysiące tekstów do gazet był mi potrzebny. Nie byłoby
pisarki bez dziennikarki, tak to widzę. I życiowo i warsztatowo. Dziś jestem gorącą
orędowniczką literatury popularnej, która zapewnia rozrywkę na dobrym poziomie. Teraz
akurat uprawiam powieść kryminalną, ale potrafię napisać wszystko i zamierzam zmierzyć się
jeszcze z niejednym gatunkiem. Piszę po prostu takie książki, jakie sama chciałabym czytać.
Kiedyś nie zaklasyfikowano by ich do „kryminałów”, ponieważ połamałam wszystkie możliwe
zasady ustanowione kiedyś przez Christie i Chandlera. Jeśli udało mi się w jednej książce
zmieścić intrygę kryminalną, opowieść o superbohaterce, jaką jest Sasza Załuska i uniwersalny
temat – kawałek historii Polski, a na dodatek ludzie to czytają i polecają sobie dalej, co może
być piękniejszego? Podobno dziś książka żyje w Polsce miesiąc, dwa. Ludzie szybko
zapominają, bo w tym czasie na rynek wchodzą nowe, niekoniecznie lepsze tytuły. Moje książki
wciąż są bestsellerami. Nie ma większego komplementu dla pisarza literatury popularnej. Tego
typu opowieści stworzone są dla dużej rzeszy odbiorców. Mają być zrozumiałe, porywające,
zmuszać do refleksji, bawić.
Virtualo: Skąd czerpie Pani inspiracje?
Katarzyna Bonda: Z życia. Obserwuję, zbieram dane. Na moim twardym dysku nic nie ginie.
Wszyscy wielcy pisarze byli „wampirami”. Jeśli ktoś panu powie inaczej, kłamie. Pisarz nie
jest nikim więcej niż zwykłym czytelnikiem. Różnimy się tylko tym, że ja chodzę obserwuję i
mam więcej czasu na analizę i kontemplację, a potem mam ochotę opowiedzieć tę historię
światu. Tak się składa, że bozia nie dała talentu do rysowania, umiem tylko opowiadać słowami.
Więc staram się to robić.
Virtualo: Jakie książki czyta/poleca Katarzyna Bonda?
Katarzyna Bonda: Zawsze i wszędzie polecam by czytać dobrą literaturę. Dobra nie znaczy
„wysoka”. Jestem zdania, że dobrze skonstruowana powieść kryminalna spełni oczekiwania
najbardziej wybrednego czytelnika i znacznie lepiej relaksuje, daje kopa do działania,
uruchamia proces refleksji niż zawikłana historia „snuja” o jego myślach samobójczych czy
toksycznej matce, kiedy poza piękną frazą autor nie zafundował czytelnikowi zwartej i
ciekawej fabuły. Wierzę w opowieść, wywodzącą się z pierwotnych opowieści mówionych. I
nie ma znaczenia dla mnie czy to kryminał, melodramat czy nawet horror. Czytam bardzo dużo
literatury pięknej, dokumentów, kryminały głównie „służbowo”, ale romanse mnie nudzą.
Rzadko zdarza się coś zbudowane na wątku miłosnym, co nie sprawia, że szybciej przysypiam.
Nie znaczy to, że mam coś przeciwko melodramatom, ale to musi być jeden z wątków a nie
główne napięcie dramaturgiczne. Te kameralne dylematy: kocha mnie, czy nie kocha, są
strasznie trywialne i nie wystarczają, by zaspokoić mój apetyt literacki.
Virtualo: Jak wygląda u Pani proces tworzenia książki - czy jest to kwestia "weny",
"natchnienia", "impulsu" - np. biega Pani po parku, raptem przychodzi Pani jakiś pomysł do
głowy, który koniecznie musi Pani zapisać, czy raczej jest to kwestia codziennej pracy w
ustalonych godzinach, podczas której siada Pani przy biurku i pisze to, co wcześniej sobie
zaplanowała?
Katarzyna Bonda: To przede wszystkim rzemieślnicza praca. Inspiracja, talent, dar są
niezbędne. Ale by napisać dobry kryminał ważne jest coś innego: „Wiarygodność fabularna.
Magia opowieści. Struktura”. Przez wiele lat szlifowałam swój warsztat. Najpierw w
dziennikarstwie – opublikowałam tysiące tekstów do różnych mediów, na rozliczne tematy,
tworzyłam w bardzo różnych warunkach. Potem w scenariopisarstwie, gdzie także miałam
sukcesy. Dziś potrzebuję tylko wtyczki w ścianie, do której mogę podłączyć swój komputer.
Nie przeszkadza mi hałas, głośna muzyka, czy ludzie prowadzący tuż obok mnie ożywioną
konwersację. Determinacja jest podstawą mojego bytu i bytu każdego pisarza. To wchodzenie
po schodach, wspinanie się na Mont Everest, maraton, a czasem sprint
poprzedzony wielomiesięcznymi treningami, czyli reaserch, konsultacje merytoryczne,
osobiste badania, także terenowe. W Polsce pokutuje wciąż przekonanie, że człowiek piszący
musi dostać pocałunek Muzy, a im bardziej niezrozumiała zawiła fabuła, tym większa wartość
artystyczna. To rzadko się udaje. Wszystkie książki nagrodzone Bookerem czy Pulitzerem to
po prostu doskonałe opowieści fabularne, a nie tylko onanizm językowy, co w Polsce od
wieków jest promowane. Ja jestem z serca anglosaska – stawiam na dobrą historię. I świadomie
szydzę z mitów. Oczywiście, natchnienie istnieje, inspiracje istnieją, natomiast prawda jest
taka, że niezależnie od tego czy to jest film, sztuka teatralna czy powieść, należy wykonać jakąś
pracę. Pisarz, jak każdy inny człowiek pracujący, musi widzieć jak to zrobić, może ją wykonać
lepiej lub gorzej.
Virtualo: Skąd wziął się pomysł na tetralogię z przygodami Szaszy Załuskiej i powiązanie jej
z czterema żywiołami?
Katarzyna Bonda: Sasza to mój hołd dla policjantek, które wciąż muszą udowadniać, że są
coś warte, wciąż walczyć o prawo do kochania swojej pracy bardziej niż robienia obiadów. W
policji facet ma autorytet – to rzecz oczywista. Kobieta, szczególnie kobieca, ma w środowisku
policyjnym, detektywistycznym przechlapane. Traktują ją jak mniej kompetentną. Kiedy
zaczynałam pisać książki kilkanaście lat temu nie mogłabym sobie pozwolić na taką postać. I
tak Hubert Meyer (profiler) był przez kolegów wyśmiewany. Wielu z nich nawet stawiało ten
typ eksperta na równi z jasnowidzem. Dziś to brzmi absurdalnie, ale tak było. Do tego zrzucano
to na karb, że „Sprawę Niny Frank, a potem Tylko martwi nie kłamią napisała kobieta, więc to
nie może być wiarygodne. Dziś te książki ludzie czytają z inną bazą danych. Nie podważają na
starcie wiarygodności postaci. Kupili już profilera i skupiają się na opowieści jaką im funduję.
Postanowiłam pójść za ciosem i dać im kobietę w tej branży, choć znów ryzykowałam, bo jak
się domyślasz, policjanci nadal uważają kobietę w tym zawodzie za „psycholaskę”. To, co było
dla mnie najważniejsze to właśnie płeć bohaterki. Chciałam by był to symbol współczesnej
kobiety. Silna, niezależna, posiadająca stosowny wiek, czyli już ugruntowana zawodowo i
społecznie, a jednocześnie z problemami aktualnymi, które są wbrew pozorom masowe. To nie
jest mój wymysł i zapewniam, że dobrze to zgłębiłam. Kobiety w dzisiejszych czasach nie mają
najłatwiej. Same walczyły kiedyś o niezależność, ale teraz się okazuje, że to raczej miecz
obosieczny. Kobieta kiedyś to była szyja która kręci głową. Mężczyzna był silny i nie
wchodząc już w feministyczne rozważania, miał także o wiele prostszą sytuację, by się
wykazać, by ugruntować swoją pozycję samca alfa. Kobieta zwykle siedziała cicho, gotowała,
zajmowała się domem, a jeśli miała fajnego męża to mogła pracować. Ale zwykle w wolnym
czasie, jeśli nie zaniedbywała swoich obowiązków podstawowych, czyli opieki ogniska
domowego. Oczywiście nie generalizujmy, były buntowniczki, rewolucjonistki, które burzyły
ten stereotyp. Dziś kobiety mogą wszystko, rywalizują z mężczyznami i często wygrywają, ale
też mężczyźni mogą czuć się wykastrowani. Ja osobiście uważam, że taka siła kobiety to
jednocześnie pułapka. Sama sobie zakłada pętlę, zaś jeśli osiąga sukcesy w pracy, może mieć
kłopoty z życiem prywatnym. Trzeba naprawdę mocnego faceta, by umiał jej zaimponować, by
szanował jej moc, ale pozwolił jej być słabą, bo z tym kobiety dziś mają problem. Sasza ma
wiele problemów, jej siła nie jest prawdziwa. To wrażliwa kobieta, która silną udaje, nosi
pancerz, walczy jak Amazonka, ale tylko po to, by przetrwać. Wie jednak o tym i to liczę, że
daje fabularnie nadzieję, że się odrodzi i stanie sobą – prawdziwą: ze słabościami i wadami.
Każdy z nas je ma i tylko trzeba umieć przekuć je na zalety. To niezwykle trudne.

Podobne dokumenty