Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Między Norwidem a Mickiewiczem. Neomesjanizm i sens polskiego romantyzmu Marek Kaplita P ojęcie mesjanizmu od zawsze niemal istniało w świadomości Polaków w zniekształconej postaci. Bardzo często krytyka narodowego mesjanizmu naszych romantyków, w szczególności Adama Mickiewicza, formułowana jest bez głębszej znajomości poglądów wieszcza, które znacząco rozwinęły się w okresie emigracji. W niniejszym artykule chciałbym się przyjrzeć klasycznemu sporowi Adama Mickiewicza i Cypriana Kamila Norwida oraz zestawić go ze współczesną polemiką Wojciecha Wencla i Filipa Memchesa, w której − jak sądzę − wyraźnie brzmią echa dyskusji romantycznych poprzedników. Porównanie argumentów wysuwanych przez uczestników tej czterogłosowej dyskusji pozwoli – mam nadzieję – na głębsze zrozumienie zderzających się w niej opcji, a przede wszystkim na uchwycenie i wydobycie na jaw ideowego tła, na którym rozgrywa się spór. Właśnie te niewyrażone wprost przez dyskutantów treści posłużą mi do określenia pojęć romantyzmu i mesjanizmu. Mesjanizm, millenaryzm, misjonizm Andrzej Walicki, rekonstruując pojęcie mesjanizmu Mickiewicza, w zasadzie pomija 92 Pressje 2012, teka 28 dzieła najczęściej przywoływane przez krytyków mitologizowania polskiego męczeństwa, to znaczy III część Dziadów oraz Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Zdaniem Walickiego najpełniejszą i najdojrzalszą formę poglądy Mickiewicza przyjęły w Prelekcjach paryskich, wygłoszonych przez poetę w Collège de France w latach 1840−1844. Wątki rozważające metafizyczny wymiar polskiej martyrologii, choć wciąż obecne, tracą tam centralną pozycję i ustępują miejsca millenarystycznej wierze w zbliżające się duchowe odrodzenie ludzkości i „trzeci wybuch chrześcijaństwa” (Walicki 2006: 24). Zdaniem Walickiego (1970) rozpatrywanie mesjanizmu polskich romantyków w kontekście ich związków z millenaryzmem jest kluczem do zrozumienia istoty tego zjawiska. Ruchy i wierzenia millenarystyczne pojawiały się na obrzeżach chrześcijaństwa, judaizmu i islamu w okresach dziejowych katastrof i przesileń. Ich najistotniejszym elementem jest wiara w bliskie, zbiorowe i – co najważniejsze – ziemskie zbawienie dokonane z udziałem czynników nadprzyrodzonych (tamże: 10−11). Chrześcijański millenaryzm opierał się na pochodzącym z Apokalipsy św. Jana (20: 6−7) proroctwie tysiącletniego panowania Królestwa Bożego na ziemi. Mesjanizm romantyków polskich nie redukuje się jednak do millenaryzmu, choć właśnie z niego niewątpliwie się wywodzi. O ile millenaryzm jest jedynie pewnym typem świadomości religijnej, o tyle XIX-wieczne mesjanizmy rozwinęły się w rozbudowane filozoficzne koncepcje, obejmujące również refleksję nad zagadnieniami społecznymi. Należy jednak odróżniać mesjanizm od czysto świeckich koncepcji społecznych rewolucji, powołujących się na przykład na wewnętrzną logikę dziejów. Mesjanizm wyraża się w pełnym nadziei i religijnej wiary oczekiwaniu rychłego odrodzenia świata oraz w pragnieniu aktywnego uczestniczenia w tym wydarzeniu. Teraźniejsze cierpienia i tragedie uzyskują z tego punktu widzenia sens odkupicielski i traktowane są jako przygotowanie do Królestwa Bożego na ziemi. Mesjanistyczny millenaryzm łączy się z przekonaniem, że przemiana świata dokona się dzięki mesjaszowi, pośrednikowi między Bogiem a ludzkością. Ów mesjasz pojmowany był na rożne sposoby: czasem wyobrażano go sobie jako charyzmatyczną jednostkę, czasem jako naród, a niekiedy w ogóle tracił osobowy charakter, jak w teoriach Józefa Hoene-Wrońskiego czy Augusta Cieszkowskiego, którzy zbawienny czynnik upatrywali odpowiednio w filozofii i pracy organicznej. Mesjanizm należy jednak odróżniać od prostego przypisywania poszczególnym narodom określonych misji w postępie ludzkości. Dla porządku terminologicznego Walicki (2006: 245, 266) proponuje to stanowisko nazywać „misjonizmem”. Mesjanizm nierozerwalnie wiąże pojęcie misji − indywidualnej lub zbiorowej − z historią świętą, kierowaną przez transcendentną siłę ku eschatologicznemu celowi. Jak Norwid spierał się Mickiewiczem Wszystkie wymienione wyżej za Andrzejem Walickim (1970: 18−21) elementy mesjanizmu można znaleźć w późnych pismach Adama Mickiewicza. To właśnie jego mesjanizm stał się głównym punktem odniesienia krytyki sformułowanej przez Cypriana Kamila Norwida. Wydaje mi się, że tę krytykę można sprowadzić do czterech kwestii: filozofii dziejów, aktywizmu, stosunku do narodu i do tradycji. Omówię je teraz kolejno. (1) Według Mickiewicza, historia jest ciągłym, choć dokonującym się zrywami, Mesjasz będzie już nie Chrystusem przed Piłatem, ale Chrystusem zmartwychwstałym postępem ludzkości na drodze ku Bogu. Drogę tę znaczą kolejne objawienia, jakich dostępują „duchy wyższe” (Mickiewicz 1955 XI: 21). „Duch najbardziej rozwinięty ma z natury rzeczy obowiązek prowadzić duchy znajdujące się na stopniach niższych. Jest to główny dogmat mesjanizmu” (tamże: 18). Zgodnie z tradycją millenarystyczną, Mickiewicz dzielił dzieje na trzy epoki. Pierwsza rozpoczęła się wraz z pierwotnym objawieniem Mojżesza. Druga, zainicjowana przez największe dotąd objawienie Chrystusa, trwa do dziś. Teraz, jak twierdził wieszcz, ludzkość stoi u progu trzeciego wielkiego objawienia i ostatniej zapowiadanej przez św. Jana epoki, w której proces historyczny wreszcie się zakończy. Będzie to epoka, w której chrześcijańska miłość rozciągnięta zostanie na stosunki międzynarodowe, a ród ludzki zjednoczy się, przyjmując nową, „postchrześcijańską” religię. Zmiana ta będzie gwałtowna i poprzedzona powszechną wojną o wyzwolenie ludów. Mesjasz, który stanie na czele tej ogólnoświatowej rewolucji, Między Norwidem a Mickiewiczem 93 będzie „już nie Chrystusem przed Piłatem, ale Chrystusem zmartwychwstałym, Chrystusem przemienionym, zbrojnym we wszystkie znamiona potęgi, Chrystusem karzącym i nagradzającym, Chrystusem sądu ostatecznego, Apokalipsy i Michała Anioła” (tamże: 494). Będzie to natchniony, charyzmatyczny przywódca, który zjednoczy wokół siebie ludzkość. Norwid stanowczo sprzeciwiał się idei Królestwa Bożego zrealizowanego już tu na ziemi. Jego zdaniem stanowi ona absolutyzację jakiegoś właściwego doczesności partykularnego celu, który z natury jest czymś historycznym. W rzeczywistości każda utopia jest uwstecznieniem i zubożeniem ducha, a może się również okazać ideą iście diabelską: Wierzę – że ludom, gdy nie postąpienie, Lecz dostąpienie hasłem ostateczne, Tytańskie na pierś wracają kamienie: Takie ich ruchy są bez – wiednie – wsteczne (Norwid 1971−1976 III: 391). Poza tym oczekiwanie na nowe Słowo jest postawą sprzeczną z chrześcijaństwem, które opiera się na objawieniu Chrystusa uznawanym za całkowite i ostateczne. Pełnemu napięcia wyczekiwaniu wielkiej rewolucji Norwid przeciwstawiał „to, co DZISIAJ się nazywa” (1971−1976 VII: 9), czyli ewolucyjny postęp realizowany przez codzienną pracę i pełne trudu stopniowe doskonalenie się jednostki. W rewolucyjnych proroctwach Mickiewicza widział zgubną dla narodu niecierpliwość, która odwraca uwagę od teraźniejszości oraz nie pozwala dostrzec, że duchowe odrodzenie już się rozpoczęło. Norwid również ujmował historię w kategoriach eschatologicznych – w sumiennej pracy szczerze oddanej wytwarzaniu dobra i piękna widział proces „likwidowania skutków grzechu pierworodnego, przywracania czło- 94 Marek Kaplita wiekowi utraconego oblicza boskiego” (Walicki 1983: 209). Królestwo Boże umieszczał jednak ponad historią i światem doczesnym. (2) Mickiewicz spodziewał się i pragnął wielkiej świętej rewolucji, która zniszczy europejski absolutyzm i zepsutą cywilizację burżuazyjną. Jego mesjanizm był przepojony kultem siły duchowej i heroicznego czynu. Oczekiwany przez niego mesjasz miał być człowiekiem nadzwyczajnych cnót i niepojętych zdolności, „wcieloną intuicją”, duchem zasłużonym i zahartowanym, zdolnym przyjąć Słowo od Boga i przekazać je ludziom. „Człowiek ten będzie musiał mieć żarliwość apostołów, poświęcenie męczenników, prostotę mnichów, śmiałość rewolucjonistów 93 roku, nieugięte, niezachwiane i piorunujące męstwo żołnierzy wielkiej armii oraz geniusz ich wodza” (Mickiewicz 1955 XI: 477). Będzie więc nie tylko kapłanem, ale i królem – „geniuszem wojny”, który będzie panował nad duszami, pobudzi ich moralny zmysł i pchnie je do wielkiego zrywu. Rezultatem tego zrywu będzie usunięcie ze stosunków społecznych wszelkiej formalności i instytucjonalnych zapośredniczeń. Nie będą potrzebne, bo nie będzie już nieprzekonanych. Dla Norwida wcielanie nauki Ewangelii siłą było nieporozumieniem i bluźnierstwem. Koncepcję mistycznego elitaryzmu poznawczego uważał za groźną, bo może ona służyć usprawiedliwianiu przemocy. Mickiewiczowskiemu „czynowi”, który nie do pomyślenia był bez rozlewu krwi, Norwid przeciwstawiał prometeizm twórczej pracy oraz heroizm wypełniający wszystkie dziedziny życia: Nie on tatarski czyn, krwawa drabina Na rusztowanie czerwone łunami […] Lecz praca coraz miłością ulżona, Aż się i trudów trud wreszcie wykona (Norwid 1971−1976 III: 446). Był on przekonany, że wojna nie może służyć do zbudowania niczego trwałego ani wartościowego. Krytykował nadgorliwość Polaków do poświęcania własnej krwi, a uniwersalnej sakralizacji cierpienia obecnej u Mickiewicza i Słowackiego przeciwstawiał zasadę „uniepotrzebniania męczeństwa” (1971−1973 III: 466) przez metodyczne i cierpliwe działanie na rzecz stopniowej poprawy sytuacji (Salij 2001; Kwaśnicka 2012). Sławiona przez Norwida praca była jednak czymś znaczne więcej niż skuteczniejszym od przemocy narzędziem zmian. Ideałem, w którym widział klucz do rozwiązania problemów ludzkości, była dla niego praca przekształcona w sztukę, której źródłem jest miłość, a celem dobro i piękno. Tak pojęta praca nie tylko wpisywała się w obecny u Norwida program niepodległościowy, ale była podstawą ludzkiej godności i indywidualności, ponieważ jej właściwy sens polegał na uszlachetnianiu człowieka i kształtowaniu świata w duchu chrześcijańskich wartości (Dunajewski 2002: 79−85). Naród i tradycja (3) W Prelekcjach Mickiewicz akcentuje znaczenie narodów, ale sens ich istnienia całkowicie podporządkowuje planowi powszechnego duchowego odrodzenia. Rola niektórych narodów jest u niego porównywalna z misją samego mesjasza, ponieważ bez oparcia w narodzie, który Mickiewicz określa jako „zespół pomocy danych człowiekowi” (1955 XI: 186), jednostkowy mesjasz pozbawiony będzie możliwości działania. Ponadto naród jest narzędziem i obszarem działania Słowa, pośredniczącym między poziomami jednostki i ludzkości: „duch ludzki w swym prawidłowym pochodzie musi przejść przez narodowość, zanim dojdzie do powszechności” (tamże: 410). Narodem, z którego wyjdzie iskra wzniecająca rewolucję, miała być Francja, która była „jedynym ludem, który z niej [sprawy postępu] uczynił swoją sprawę narodową” (Mickiewicz 1955 XII: 245), jednak swoją mesjańską misję dzielić miała z ludem słowiańskim, który pozbawiony przeszłości i pamięci Mickiewicz zbyt dużą wagę przywiązywał do pierwiastków plemiennych historycznej, a przede wszystkim nieskażony zachodnim racjonalizmem, najlepiej przygotowany był do przyjęcia nowego objawienia. Przewodzić słowiańszczyźnie miała Polska, która przez swoje cierpienie upodobniła się do Chrystusa i najmocniej związana jest z Francją. Na barkach tych dwóch narodów spoczywała według Mickiewicza misja ogólnoludzka, misja objawienia Słowa wszystkim ludom i pozyskania ich dla projektu jednej etycznoreligijnej wspólnoty wolnych narodów. Norwid, podobnie jak Mickiewicz, daleki był od etnicznego i naturalistycznego pojmowania narodu. Czynnik integrujący wspólnotę widział w więziach duchowych i woli wspólnego życia. Zgadzał się z Mickiewiczem, że naród jest środkiem do osiągania wartości transcendentnych, a nie celem samym w sobie, co wiązało się z odrzuceniem wszelkiego egoizmu narodowego. Jednak zdaniem Norwida Mickiewicz zbyt dużą wagę przywiązywał do pierwiastków plemiennych w narodzie, a także nadmiernie idealizował lud, czyniąc go wyłącznym nośnikiem narodowego ducha i objawionej prawdy (Norwid 1971−1976 VII: 60−62). Dla Norwida naród był złożoną strukturą. Lud był dla niego warunkiem koniecznym, substratem narodu, lecz nie był warunkiem wystarczającym. Lud wymaga uformowania przez warstwę elit intelektualnych, które są organem narodowej samoświadomości. To dzięki temu czynnikowi naród może przyjąć określoną postać i wkroczyć na arenę historii: „Nad Między Norwidem a Mickiewiczem 95 Historią Kościół jest, pod Historią plemiona, czyli rasy, a narody tylko są w Historii” (Norwid 1971−1976 VII: 36). Cytat ten wskazuje również drugi punkt odniesienia, jaki według Norwida jest konstytutywny dla historycznej egzystencji narodów chrześcijańskich. Jest nim Kościół, który strzegąc ponadczasowej prawdy ewangelicznego objawienia, transcenduje dzieje i sferę polityczną. Dopiero na tle religijnego uniwersalizmu, którego wyrazicielem jest instytucjonalny Kościół, historia narodu uzyskuje sens. Natomiast za pozbawioną historii i w ogóle realnego bytu uważał Norwid ludzkość. Była ona dla niego ideą inspirującą, ale abstrakcyjną i niemogącą determinować działań politycznych; była fantazmatem odciągającym uwagę od konkretów, jakimi są rzeczywiście cierpiące narody – „te są, te żyją, cierpią, drgają – te, istniejąc prawdziwie, już nie inspirują jako Ludzkość, ale obowiązują rzeczywiście” (Norwid 1971−1976 VII: 31). (4) W poglądach Mickiewicza można wytropić liczne wątki zbliżające go do współczesnych mu konserwatystów niemieckich oraz rosyjskich (Walicki 2006: 185−188, 260−266). Podobnie jak oni zaciekle krytykował on poddane hegemonii amoralnego rozumu oświeceniowe państwo i kapitalistyczne stosunki społeczne. Tak jak większość polskich romantyków idealizował Polskę przedrozbiorową i słowiańskie gminowładztwo. Jednocześnie jednak centralną ideą Mickiewiczowskiego mesjanizmu była rewolucja. Andrzej Walicki (1970: 240−293) stara się wykazać, że narzucająca się wewnętrzna sprzeczność poglądów Mickiewicza jest pozorna. Odwołuje się do typologii władzy skonstruowanej przez Maxa Webera i w Mickiewiczu widzi raczej przedstawiciela „romantyki charyzmy” niż „romantyki tradycji” (Walicki 1970: 270). Mickiewicz cenił tradycję, bo, jak uważał, Duch działa właśnie poprzez nią. Jest ona jakby „prawdą puszczoną 96 Marek Kaplita w obieg” (Mickiewicz 1955 XI: 266). Przeciwstawiał jednak tradycję „żywą”, która zachowuje bezpośredni kontakt z nadnaturalną prawdą, tradycji sformalizowanej i pustej, popadłej w rutynę i sztucznie podtrzymywanej. Przykładem tradycji „martwej”, która wyrzekła się swojej objawionej prawdy, był dla poety instytucjonalny Kościół, który w tamtych czasach przyjął kształt nowoczesnej biurokracji (Walicki 2006: 96). Wszystko, co w chrześcijaństwie wartościowego, Mickiewicz umieszczał poza obrębem „urzędowego Kościoła”, który zastąpił natchnienie produkowanymi w zamkniętych biurach teologicznymi elaboratami i utracił status pośrednika między Niebem i Ziemią. Mimo to nie gasła w Mickiewiczu wiara, że odnowa chrześcijaństwa może wyjść z Kościoła (Mickiewicz 1955 XI: 406). O ile Mickiewicz żądał od Kościoła włączenia się w bieg dziejów i aktywnego ich kształtowania, o tyle Norwid umieszczał go ponad historią jako reprezentanta tego, co wieczne i boskie, powołanego przede wszystkim do troski o zbawienie dusz. Nie miał on na myśli całkowitego wycofania się Kościoła ze spraw tego świata i obojętności na wszelkie problemy doczesności, ale w niekończącym się ziemskim politycznym sporze wyznaczał mu rolę arbitra raczej niż strony: „o ile jest w tej akcji, zginie za niewiele już czasów, bo apostolstwo nie jest dyplomacją i kuglarstwem, i kabalistyką, ale proroctwem szczerym” (Norwid 1971−1976 VIII: 110). Kościół był dla niego powiernikiem Bożej Prawdy objawionej. Chrześcijanie winni mu być posłuszni, a nie stawiać jakieś żądania i infantylnie obrażać się za niespełnienie przezeń ich oczekiwań. Narody europejskie powinny odkryć i zaakceptować fakt, że ich historyczne początki nieodłącznie związane są z chrztem (Norwid 1971−1976 XI: 14), a ich powołanie i racja egzystencji ujawnia się w relacji do ponadnarodowej i ahistorycznej instytucji Kościoła oraz jego nauki. Niektóre fragmenty Norwidowskiej krytyki mesjanizmu mogą robić wrażenie bezrefleksyjnego, reakcyjnego konserwatyzmu. Walicki stanowczo nie zgadzał się z taką oceną. W wierności Norwida Kościołowi widział przede wszystkim przywiązanie do pewnej opcji kulturowej: „Był to wybór wartości symbolizowanych przez Rzym: «lite- Wencel i Memches bezpośrednio odwołują się do dziedzictwa Mickiewicza i Norwida ry», miary, prawa, samokontroli, dyscypliny społecznej i cnót obywatelskich; wartości przeciwstawianych rozwichrzonej spontaniczności romantycznych tęsknot i «pędów bez miary»” (Walicki 1983: 238). Norwid oskarżał polską kulturę o kult „Słowa” przy zupełnym braku poszanowania „litery”. Litera nie jest niczym innym jak formą, a więc „ŁĄCZNIKIEM pomiędzy aktem wewnętrznym a przedmiotowym światem” (Norwid 1971−1976 VI: 325). Dopiero w wyniku złączenia Słowa z literą, powiedziałby Norwid, powstaje kultura i tradycja. Nowe wcielenie sporu? Niedawno między Wojciechem Wenclem i Filipem Memchesem, dwoma byłymi redaktorami „Frondy” i współzałożycielami magazynu „Czterdzieści i Cztery”, wywiązał się spór dotyczący właściwej formuły neomesjanizmu. Spór doprowadził do tego, że Wencel opuścił redakcję „Czwórek”. Chciałbym teraz porównać XIX-wieczny polski romantyzm i mesjanizm ze sposobem, w jaki rozumie się je współcześnie. Konfrontacja ta wydaje mi się tym bardziej uzasadniona, że Wencel i Memches bezpośrednio odwołują się do dziedzictwa odpowiednio Mickiewicza i Norwida. Wojciech Wencel (2010) porównuje dzisiejszą Polskę do świata, w którym rozgry- wa się akcja III części Dziadów, wskazując szereg analogii między wydarzeniami i biorącymi w nich udział postaciami. Rolę współczesnego księdza Piotra Wencel przypisuje sobie oraz grupie osób, „dla których katastrofa smoleńska jest czymś więcej niż wypadkiem lotniczym, powódź – czymś więcej niż skutkiem przegryzania wałów przez bobry, a renesans nastrojów patriotycznych i obrona krzyża – czymś więcej niż grą polityczną PiS-u” (tamże). Dla Wencla wydarzenia takie jak katastrofa smoleńska nie dają się wyjaśnić wyłącznie w kategoriach naturalnego przypadku, „tego złotego cielca XXI wieku” (tamże), ale domagają się metafizycznej interpretacji, uwzględniającej eschatologiczny wymiar historii. Wencel postuluje, by zdarzenia historyczne traktować jako ingerencje Boga w bieg wypadków i odczytywać je w kontekście Bożego planu, który jest zasadą dziejów. Zarzuty Filipa Memchesa (2011a−b) pod adresem Wojciecha Wencla sprowadzają się w gruncie rzeczy do jednego: mieszanie religii z polityką prowadzi do sekularyzacji tej pierwszej i wchłonięcia jej przez drugą. „Mesjanizm zaprzęgany do polityki przepoczwarza się w świecki projekt ideologiczny. Priorytetem staje się bowiem doczesne zbawienie, a więc królestwo fałszywego mesjasza” (Memches 2011a). „Romantykom smoleńskim”, zacierającym granicę między patriotycznym buntem a chrześcijańskim wyznaniem wiary, Memches wytyka szerzenie „świeckiej religii obywatelskiej”. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy widzi w czerpaniu z „Mickiewicza i Słowackiego […] kosztem Norwida czy Wyspiańskiego” (Memches 2011b). Ci dwaj ostatni autorzy prowadzili Polaków ku „chrystocentrycznemu uniwersalizmowi”. Memches konkluduje: „Polska nie jest najważniejsza. Najważniejszy jest Bóg” (tamże). Na podstawie dotychczasowych ustaleń nietrudno zauważyć, że − wbrew sugestii Między Norwidem a Mickiewiczem 97 Filipa Memchesa − stanowiska Mickiewicza i Wencla oraz Norwida i Memchesa nie pokrywają się. Publicyści toczący spór o mesjanizm w XXI wieku podejmują tylko niektóre wątki obecne w myśli ich XIX-wiecznych wielkich poprzedników. Wojciech Wencel, wzorem Mickiewicza, uznaje za słuszne interpretowanie polskich narodowych tragedii jako elementów boskiego projektu historii, jednak w przeciwieństwie do Mickiewicza takiej interpretacji nie formułuje. Mają one być „czymś więcej”, ale nie mówi, czym konkretnie. Profetyczny duch jest u Wencla bardzo słaby – nie ma u niego spodziewanego lada chwila wielkiego dziejowego przesilenia, nie ma oczekiwania na mesjasza, który objawi ludziom nową prawdę i zainicjuje epokę Królestwa Bożego na ziemi. Są tylko burze, takie jak katastrofa smoleńska, które wytrącają myślenie z kolein naturalizmu i pragmatyzmu, prowokując pytania o głębszy sens dotykających polski naród zdarzeń, ale w gruncie rzeczy niczego nie zwiastują. Są tylko jakąś niejasną przestrogą… Może obietnicą… Dalszych wskazówek brak. Filip Memches z kolei za Norwidem krytykuje tworzenie cierpiętniczych narodowych mitologii, szczególnie tych odwołujących się do Chrystusa. Chrześcijaństwo jego zdaniem w żadnym stopniu nie jest funkcją działań politycznych, ale co najwyżej ich czysto moralną racją. Nie ma zbawienia w tym świcie. Wiara polega na wykraczaniu poza to, co doczesne i historyczne, w kierunku tego, co wieczne. U Norwida nie ma jednak tak radykalnego dualizmu porządków politycznego i religijnego. Przeciwnie, uznawał on eschatologiczny wymiar dziejów, ale rozumiał go jako zadanie człowieka, nieskończone zadanie doskonalenia się w miłości. Wskazane powyżej różnice między dwoma pokoleniami mesjanistów i ich krytyków są znacznie ważniejsze niż podobieństwa, 98 Marek Kaplita ponieważ pokazują, że inna jest istota tych sporów. W wypadku Wencla i Memchesa centralną kwestią jest zasadność tworzenia chrześcijańsko-eschatologicznych interpretacji biegu wydarzeń historycznych. Polemika Norwida z Mickiewiczem, jak mi się wydaje, sprowadza się ostatecznie do bardziej zasadniczego problemu znaczenia „litery” dla procesu materializowania się „Słowa”. Mickiewicz był spadkobiercą platońskiej teorii boskiego natchnienia, które jest jedynym sposobem poznania najwyższych prawd. To, co objawione w mistycznym wglądzie, nie musi i nie może być ujęte Są tylko jakąś niejasną przestrogą… Może obietnicą… Dalszych wskazówek brak w przystępną dla wszystkich formę, która mogłaby się stać przedmiotem wyrozumowanej krytyki. Litera fałszuje Słowo, które z natury uobecnia się w świecie w sposób gwałtowny i niekontrolowany, burząc stary porządek instytucjonalny. Norwid w żywiole irracjonalnego Słowa widział energię ślepą i destrukcyjną. Dopiero ujarzmione przez literę Słowo ukazuje swą faktyczną wartość i może się stać punktem wyjścia konstruktywnego działania. Bez szacunku dla litery niemożliwa jest ani prawdziwa mądrość, ani twórczość. Norwid nie stawiał się jednak bezwzględnie po stronie dyscypliny litery a przeciw spontaniczności Słowa. Stosunek między nimi pojmował dialektycznie. Gdy abstrakcyjna forma (litera) – twierdził – przestaje być środkiem służącym wyrażeniu żywej i intuicyjnie ujmowanej treści (Słowa) i przekształca się w cel sam dla siebie − na przykład w wypadku państwa − dochodzi do zniewolenia (Walicki 1983: 221). Przeciwstawienie pośrednictwa litery nieskrępowanemu wybuchowi Słowa przenika cały spór Norwida z Mickiewiczem. Głównym celem niniejszego artykułu jest jednak wydobycie na jaw wyrażonej dotąd nie wprost wspólnoty przekonań dwóch wielkich poetów. To ona decyduje o tym, że i Mickiewicz, i Norwid są romantykami. Na ich przykładzie i korzystając z dotychczasowych analiz, spróbuję dokonać rekonstrukcji tego pojęcia. Czym jest romantyzm? W powszechnym dyskursie w Polsce doszło do znamiennego uproszczenia kilku pojęć: romantyczny światopogląd utożsamiono z mesjanizmem zredukowanym do oczekiwania na duchowych przywódców (indywidualnego misjonizmu) i mitologizowania cierpień narodu (pasjonizmu). Odwołując się do dwóch wielkich postaci polskiego romantyzmu, chciałbym zaproponować znacznie głębsze i bogatsze rozumienie tego terminu niż ów wykrzywiony obraz. Mam nadzieję pokazać, że polemizując z Mickiewiczem, Norwid krytykuje w nim mesjanistyczne wypaczenia, ale zgadza się z ogólnymi romantycznymi założeniami. Każdy z czterech punktów, według których uporządkowałem różnice w ich poglądach, zakłada również pewną wspólnotę przekonań, bez której w ogóle niemożliwy byłby dialog. Choć czterokrotnie rozchodzą się oni w przeciwne strony, to zawsze wyruszają z tego samego miejsca. Właśnie ten wspólny ich filozoficznym systemom rdzeń wydaje mi się najwłaściwszą definicją romantyzmu w jego polskiej odmianie. Po pierwsze zatem, romantyzm jest to wiara w możliwość postępu jednostek i zbiorowości na drodze duchowego wzrostu, który jest najwłaściwszą miarą historycznego rozwoju. Jest to upatrywanie celu ziemskiej egzystencji ludzkości w jej moralnym doskonaleniu się i kształtowaniu przez nią rzeczywistości według zasad miłości i braterstwa. To pragnienie rozciągnięcia praw etyki na sferę polityczną i stosunki między- narodowe, motywowane religijnie swoistą doczesną eschatologią, której sensem jest zarówno indywidualne, jak i społeczne spełnienie natury ludzkiej, pojmowanej jako integralna całość rozmaitych duchowych władz. Historia − zdaniem polskich romantyków − powinna być traktowana przede wszystkim jako proces walki z alienacją człowieka, której przykładem jest choćby zredukowanie jego istoty do poznającego intelektu i egocentrycznego indywidualizmu, a pominięcie związanej z moralnością sfery działania oraz konstytutywnego dla ludzkiego ducha otwarcia na transcendencję. Po drugie, romantyzm jest bezwarunkową niezgodą na zastany, pozostawiający wiele do życzenia, stan rzeczy i dążeniem do jego przemiany. Jest to postawa przeciwna nastawionemu na kompromis pragmatyzmowi; cel działania widzi się w przekształceniu rzeczywistości w imię najwyższych i najszlachetniejszych idei, a nie w dostosowaniu się do niej w imię osobistych interesów. Romantyczne jest potępienie egoizmu zarówno w skali jednostkowej, jak i narodowej, oraz poświęcenie na rzecz realizacji wartości uważanych za uniwersalne i autoteliczne. Jest to wreszcie przekonanie, że siła polityczna i czyn autentycznie twórczy biorą się z wyższości moralnych racji i siły duchowej, z pominięciem których nic trwałego zbudować się nie da. Po trzecie, z antynaturalistyczną motywacją romantycznego czynu łączy się swoista antyredukcjonistyczna koncepcja działającego podmiotu. Jest nim zarówno jednostka, jak i szersza wspólnota. Naród w tej perspektywie nie jest abstrakcją lub nazwą ogólną, ale realną organiczną całością, spojoną wewnętrznymi więzami kulturowymi i historyczną wspólnotą losu. Stąd protest wobec formalizacji stosunków społecznych w ramach bezdusznej biurokracji oraz postulaty uznania duchowej substancji narodu i podporządkowania Między Norwidem a Mickiewiczem 99 ustrojowo-prawnej sfery państwa jej ochronie. Układ nerwowy w takiej żywej tkance stanowi warstwa osób odznaczających się szczególnymi cnotami, zdolnościami i charyzmą. To dzięki tym jednostkom wspólnota integruje się i zyskuje wewnętrzną strukturę. To one są odpowiedzialne za kształtowanie materii narodu i przekuwanie jego żywotnej energii w mądre i piękne dzieła. Po czwarte wreszcie, romantyzm sprzeciwia się wyobcowaniu człowieka z tradycji, która jest skarbnicą mądrości i emanacją ludzkiej duchowości. Bynajmniej nie ozna- Romantyzm jest to wiara w możliwość postępu jednostek i zbiorowości na drodze duchowego wzrostu cza to bezkrytycznego przywiązania do odziedziczonych zwyczajów czy upartego trwania przy anachronicznych nawykach. Choć pewien stopień formalizacji wydaje się nieunikniony, autorytetem dla romantyków jest tradycja „żywa” i rozwijająca się, czuła na epokowe zmiany, ale jednocześnie zachowująca kontakt z najgłębszą i niewyrażalną prawdą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Przeciwnikami romantyków są oświeceniowi racjonaliści, którzy w odrzuceniu tradycji upatrują warunek wolności człowieka i pełnej realizacji jego potencjału. Powszechnie jednak wiadomo, że wyabstrahowany z ludzkiego ducha rozum jest niezdolny do samodzielnego wyznaczania celów i często zaprzęgnięty zostaje do służby celom niskim. Bardzo silny w myśli romantycznej wątek liberalny podstawę wolności jednostki widzi w całości duchowych władz człowieka współistniejących w harmonii. Dlatego oświeceniowej emancypacji rozumu, który okazał się rozumem instrumentalnym, romantyzm przeciwstawia emancypację ducha i sił życiowych, które rozsadzają niewo- 100 Marek Kaplita lące i wyobcowujące martwe formy. Jednakże warunkiem skutecznego wyzwolenia jest zakorzenienie w tradycji, bez którego uwolniona energia łatwo mogłaby się przerodzić w ślepą destrukcję, będącą zaprzeczeniem romantycznej etyki poświęcenia. Gdy zbierzemy to wszystko razem, okazuje się, że romantyzm opiera się na przeświadczeniu, iż rzeczywistość przeniknięta jest pierwiastkiem metafizycznym − „Słowem”. „Słowo” to rzecz jasna metafora, która wskazuje pewien poziom myślenia, który wyprzedza i warunkuje językową artykulację. Stanowi on źródło wszelkiej sensotwórczej aktywności człowieka, jego wolności i otwartości w stosunku do świata. Chodzi tu o „słowo duszy” przeciwstawiane przez stoików i św. Augustyna zewnętrznym znakom, przez które się ono wyraża i dla których stanowi podstawę znaczenia (Grondin 2007: 7). Zgodnie z tym rozróżnieniem, funkcją wypowiedzi jest naprowadzenie intuicji na myśl, która kryje się za werbalną formą i ożywia ją. Słowo duszy jest więc tą pełnią sensu, która ukierunkowuje wypowiedź, zawsze ostatecznie się jej wymykając. Dla romantyzmu Słowo jest korelatem samego ducha – formą jego istnienia i aktywności. Tym samym jest ono najgłębszym poziomem ludzkiego świata i jego czynną zasadą. Norwid, który domagał się uszanowania zewnętrznej litery jako koniecznego pośrednika Słowa, nie podważał fundamentalnego znaczenia tego drugiego, co − wbrew sugestiom Walickiego (1983: 238) − sytuuje go moim zdaniem mimo wszystko w nurcie romantycznym. Zaproponowana tu interpretacja polskiego romantyzmu radykalnie różni się od znaczeń, jakie na ogół mu się przypisuje. Romantyzm nie musi oznaczać braku trzeźwego oglądu i realizmu politycznego, choć nie można go utożsamić z narodowym egoizmem. Nie pociąga za sobą „podejmowania działań politycznych bez ścisłego określenia celu i obliczenia środków”, jak romantyczną postawę postrzegał Roman Dmowski (1907: 38). Romantyzm określa się przez wybór celów, a nie środków. Nie polega również na ogólnej rezygnacji z celów niskich na rzecz celów wysokich, a jedynie domaga się uznania ich hierarchii. Nie jest irracjonalnym uprzedzeniem do modernizacji jako takiej, lecz poszukuje jej innej niż postoświeceniowa formuły. Słabości mesjanizmu Celem powyższych analiz było wypracowanie takiego pojęcia romantyzmu, które pozostanie niezależne od mesjanistycznych idei indywidualnego misjonizmu i pasjonizmu, głoszonych przez Mickiewicza w Prelekcjach paryskich. Obie te idee Mickiewicza nie są sprzeczne ze światopoglądem romantycznym, można je jednak krytykować niezależnie od sympatii dla romantyzmu. Krytykę taką, jak sądzę, można przeprowadzić dwutorowo, odnosząc się odpowiednio do politycznego i religijnego aspektu mesjanizmu Mickiewicza. Oczywista obiekcja, jaka nasuwa się w pierwszej chwili wobec indywidualnego misjonizmu, dotyczy tego, jak odróżnić mesjasza autentycznego od fałszywego. Przykład Trzeciej Rzeszy, który zapewne jeszcze przez wiele lat będzie wykorzystywany jako punkt odniesienia dla oceny działań politycznych, pokazuje, że uwodząca masy charyzma nie musi być atrybutem prawdziwego wyzwoliciela ludzkości. Natchniony przywódca, którego wyczekiwał Mickiewicz, miał posiadać wiedzę o tym, jak ma być urządzone Królestwo Boże na ziemi, nie mógł jednak się nią podzielić. Swych zwolenników przekonać miał nie racjami, lecz siłą swojego „tonu”. Nietrudno pojąć, jak niebezpieczna może być zgoda na panowanie „nadczłowieka”, który wyjęty jest spod obywatelskiej kontroli i którego nie obowiązują normy ogółu. Sama wiara w możliwość zrealizowania ziemskiej utopii jest wielce wątpliwa, na co zwracał uwagę Norwid. Działanie na rzecz zmiany świata na lepsze może się jednak odbywać na drodze mniejszych projektów, Romantyzm określa się przez wybór celów, a nie środków które wprowadzane będą z zachowaniem praw właściwych sferze politycznej i przejdą próbę wymiany argumentów za i przeciw. Marzenie o powszechnym zjednoczeniu i jednomyślnym podejmowaniu decyzji przez wspólnotę wydaje się niedojrzałe, a gdyby się spełniło, świadczyłoby raczej o bezmyślności lub konformizmie obywateli. Pasjonizm Mickiewicza zasługuje też na krytykę z religijnego punktu widzenia. Krytyka taka jest o tyle na miejscu, że poeta swoje koncepcje wywodził właśnie z chrześcijaństwa i właśnie jemu przyznawał kluczową rolę w przejściu do epoki Ducha Świętego. Jednak przypisywanie pewnym konkretnym wydarzeniom historycznym, takim jak cierpienie narodu polskiego, eschatologicznego wymiaru, i w ogóle obwieszczanie sensu Bożego planu determinującego dzieje, wydaje się swego rodzaju gwałtem na Bożej suwerenności. Czy nie jest to pyszne i aroganckie domaganie się od Boga, by rozdzielał kary i nagrody zgodnie z naszymi oczekiwaniami? Czy Bóg nie odpowiedziałby polskim wieszczom tak jak Hiobowi: „Któż tu zaciemnić chce zamiar słowami nierozumnymi? […] Będę cię pytał – pouczysz Mnie. Gdzieś był, gdy zakładałem ziemię? Powiedz, jeżeli znasz mądrość” (Hi 38: 2−4)? Nie wiadomo i przy tym należy pozostać. Zarzut ten dotyczy również Wojciecha Wencla. Krytykuje on Bronisława Komorowskiego za to, że przyczyny katastrofy smoleńskiej z wyniosłą pewnością siebie sprowadza do fizyki i ludzkiego błędu, tyle że Wencel zachowuje się podobnie, używając tylko innej narracji. Obu im brakuje pokory, obaj pożądają prawdy dającej moc Między Norwidem a Mickiewiczem 101 panowania nad rzeczywistością. Natchnionym interpretatorom boskich znaków, jak widać, umyka fakt, że cierpienie dopuszczone przez Boga jest skandalem niepoddającym się racjonalizacji. Logiczne myślenie, przy którym w swym mniemaniu obstaje Wencel, prowokuje raczej do buntu, skargi, pełnego wyrzutu pytania: dlaczego? Iwanowi Karamazowowi, który u Dostojewskiego jest typem oświeconego inteligenta polegającego na przyrodzonym rozumie, kazało ono zwrócić swój bilet do nieba. Z naszego punktu widzenia niezawinione cierpienie nie może być usprawiedliwione. W stronę właściwego mejanizmu Czy nie można jednak znaleźć sposobu rozumienia mesjanizmu, który by nie podlegał wskazanej krytyce? Taką próbę podjęło środowisko pisma „Czterdzieści i Cztery”. Według Filipa Memchesa, mesjanizm polega na oczekiwaniu na Apokalipsę, wobec której wszystkie sprawy doczesne tracą znaczenie. Taka formuła mesjanizmu wydaje się jednak zbyt daleko odbiegać od historycznego sensu tego pojęcia. Jak przekonująco dowodzi Walicki, oryginalny XIX-wieczny polski mesjanizm był u samych swych podstaw zespolony z millenaryzmem i bez niego zachowanie terminu „mesjanizm” wydaje się nadużyciem. Mesjanizm „Czwórek” przypomina raczej średniowieczny katastrofizm z hasłami: Memento mori i Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Z tego, co mówi Memches, wynika, że religijnym ideałem powinno być całkowite wycofanie się z aktyw- ności w doczesnym świecie. Jeżeli porządek święty nie może się w żaden sposób uobecnić w porządku ziemskim, to każde zaangażowanie mające na względzie cele doczesne musi być traktowane jako oznaka duchowej słabości i odwrócenie wzroku od tego, co jedynie ważne. W takim podejściu zapoznany zostaje główny projekt polskich mesjanistów, jakim było otwarcie sfery politycznej na wymiar etyczno-religijny. Wszystkie one zrodziły się z pytania: czym jest chrześcijański czyn? Były one świadectwem najgłębszego i najszczerszego pragnienia naśladowania Chrystusa i przemiany świata według jego nauki. Sądzę, że źródła mesjanistycznych koncepcji należy upatrywać w połączeniu żarliwej religijnej wiary z wyostrzoną świadomością obecnego w świecie zła, wobec którego nie można pozostawać obojętnym. Na tej właściwej zarówno Mickiewiczowi, jak i Norwidowi myśli opierał się mesjanizm Jana Pawła II. Wskazywał on, że powołaniem człowieka jest naśladowanie Chrystusa przez realizowanie trzech opisanych w Biblii mesjańskich funkcji: królewskiej, prorockiej i kapłańskiej, które oznaczają panowanie nad światem i samym sobą, świadczenie o prawdzie (nie tylko religijnej) i gotowość złożenia siebie w ofierze (zob. Rojek 2011a). Wydaje się, że tak zdefiniowany mesjanizm nie gubi XIX-wiecznego ducha, znacznie lepiej natomiast odpowiada politycznym zwyczajom i etycznym intuicjom współczesnych chrześcijan. Z powodzeniem również mógłby się stać podstawą alternatywnego dla laickiego programu budowy lepszego, nowoczesnego świata. Co dalej? Więcej o Norwidzie i jego krytyce wypaczeń mesjanizmu pisała wcześniej Marta Kwaśnicka. Więcej o sporze Memchesa i Wencla pisze dalej Błażej Skrzypulec. 102 103