Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
Kultura jako prawo
narodu do istnienia
Z p ro f e s o re m M a r k i e m B u s i e m
ro z m a w i a M a r t a K w a ś n i c k a
Marta Kwaśnicka: Norwid to znakomity
dowód na to, że nasza literatura żyje życiem przerywanym. Niektórzy nasi klasycy są nadal „nieprzyswojeni” i – z różnych
powodów – okresowo „znikają” z naszej
świadomości literackiej.
Właśnie dlatego potem nauczyciele uciekają od tematu, załatwiają trzy, cztery lekcje
z Fortepianem Szopena i rapsodem o Bemie
na czele, i tyle. W tym nie musi być premedytacji, tylko rodzaj lenistwa duchowego.
Ale chyba nie tylko?
Marek Buś: O tym rwaniu się dziejów
Norwid mówił, że to są „fazy konwulsyjne”.
Artysta twierdził, że u Polaków są szczególnie charakterystyczne. To tak, jakby ktoś
tydzień jadł, a potem tydzień tylko pił. W tej
chwili, oczywiście, jest i tak lepiej niż wcześniej, bo chociaż zjawisko fascynacji poszczególnymi twórcami podlega zmianom
i modom, to jednak system szkolny „miele”
(przecież z pożytkiem) ich dorobek. Robi to
jednak przeważnie niezbyt subtelnie. Jakieś
wymogi programowe są, ale zwykle uczymy
tak, jak nas uczono. A Norwida z reguły się
omijało i często dalej omija.
Dlaczego?
Bo trudny, bo hermetyczny, bo nie ma
czasu. Także w edukacji uniwersyteckiej
Norwida jest stosunkowo mało, wystarczy
spojrzeć na listy lektur różnych uczelni.
128
Pressje 2011, teka 26/27
Były i czynniki sterowania kulturą. Na
przykład wybitny krakowski historyk literatury i interpretator poezji Kazimierz Wyka,
którego jeszcze jako student miałem możność widywać i który już przed wojną był
zapalonym norwidystą, a w 1946 roku zrobił
habilitację na Norwidzie (opublikowaną dwa
lata później), kiedy włączył się w budowanie
nowego ustroju, do tego stopnia „zgłupiał”,
że w 1950 napisał obszerny podręcznik
o romantyzmie, gdzie o Norwidzie jest zaledwie kilka stronic, nie całkiem pochlebnych. Mniej bodaj niż na przykład o Zamku
kaniowskim Seweryna Goszczyńskiego. Na
zjeździe polonistów poddał „samokrytyce”
własną książkę o „poecie i sztukmistrzu”.
Wyka miał na tyle mocną pozycję, że trudno
założyć, aby mu kazano. Po prostu taki był
„duch czasów”. A jeszcze parę lat wcześniej,
tuż po wojnie, ostro polemizował z Adamem
Pressje 2011, teka 26/27
129
Ważykiem, który uważał, że Norwida trzeba
w ogóle wyrugować z kultury polskiej.
…?
Oczywiście wynikało to z zaangażowania
Ważyka w socrealizm. Norwid był dlań zbyt
religijny i zbyt tradycjonalistyczny, a przez
to szkodliwy. Wystawianie poety poza nawias nie było jednak niczym nowym; „osobność” Norwida zaczęła się pewnie już w jego
latach szkolnych i młodzieńczych, ponieważ
był wybitnie utalentowanym indywidualistą. W latach czterdziestych XIX wieku „był
w modzie”, tak w Warszawie, jak później we
Włoszech. Był ulubieńcem dam, młodzieńcem o wykwintnych manierach. Do mniej
więcej 1849 roku był swoistym „protegowanym” i przyjacielem Krasińskiego, który
widział w nim wtedy „ogień w alabastrowym
naczyniu” i z którym potem potrafił Norwid
„różnić się pięknie i mocno”. Współpracował
z Czartoryskimi i Hotelem Lambert. Skończyło się to głównie za sprawą nieprzychylnej mu krytyki, zarówno konserwatywnej,
poznańsko-krakowskiej („klan” Koźmianów,
Siemieński), jak i radykalnej czy „mickiewiczowskiej”, z Julianem Klaczką na czele,
która − jak wiemy − raczej nie tolerowała
rywali mistrza.
Jak się ich pozbywano?
Metodą były i prasowe przytyki, „obmawianie” w listach, i – zwłaszcza – przemilczanie. Norwidowi zarzucano hermetyczność, mistyczną „ciemność” (w XX wieku
karierę zrobiło puszczone w obieg przez
Irzykowskiego pojęcie „niezrozumialstwa”,
przez Witkacego nazywane „wstrętnym”).
Naśmiewano się, że potrzeba nowego
Champolliona, aby Norwida odczytać, że
Norwid jest jak pianista, który nie ma palców i po klawiaturze wali łokciami…
130
Marek Buś
…że jest grafomanem.
Tak, i to mistycznym, a jego poglądy
estetyczne, polityczne czy społeczne są co
najmniej cudaczne. Chyba w jednym z listów
pada charakterystyczne – ale i prawdziwe –
zdanie o Norwidzie: wszystkich drażni, nikogo nie zaspokaja. Krytykom nie chciało się
pomieścić w głowie, że można być w Rzymie w 1848 roku, albo potem w Paryżu, i nie
należeć do któregoś stronnictwa. Tym bardziej, że zrobił coś niewiarygodnego: kiedy
w Rzymie na zebraniu w sprawie utworzenia legionu Mickiewicz odmówił prawa przywództwa (czy wręcz uczestnictwa) hrabiemu Władysławowi Zamoyskiemu i nikomu
z „przedstawiających dawne, niepowrotne
czasy” Norwid „wymazał się” z listy, „mówiąc – według relacji Aleksandra Jełowickiego – że do takiego Legionu, który by chciał
zerwać z przeszłością narodową, on żadną
miarą należeć nie może”. To był ze strony
dwudziestoparoletniego poety akt wielkiej odwagi. Stąd i następny zarzut: pycha.
Krytycy na przykład nie mogli wyjść z oburzenia, że około trzydziestoletni artysta wymienia swoje dzieła w zestawieniu nie tylko
z dokonaniami Słowackiego czy Mickiewicza, ale wręcz Michała Anioła czy Leonarda.
A przecież z dzisiejszej perspektywy biorąc
– i uczciwszy proporcje – to on miał rację,
i nie bez powodów bywa wymieniany (także
przez zachodnich badaczy, na przykład Romana Jakobsona czy Rolfa Fiegutha) wśród
największych poetów swego wieku.
Innym powodem krytyki było podkreślanie przez Norwida swojego pochodzenia
z Sobieskich.
Z tego dworowano sobie od zawsze,
jeszcze całkiem niedawno, tak w książkach
„naukowych” (na przykład Jacka Trznadla
czy Marka Adamca) jak biograficzno-ese-
istycznych (Tomasz Łubieński). W tym miała
objawiać się jego megalomania. Tymczasem
fakt, że król Jan III i poeta mieli wspólnego
„pradziada”, jest niewątpliwy, po śmierci
matki przez szereg lat opiekowała się Nor-
Fakt, że król Jan III i poeta
mieli wspólnego „pradziada”,
jest niewątpliwy
widem prababka z Sobieskich Hilaria, szefem urzędu heraldycznego, w którym przez
szereg miesięcy praktykował, był Michał
Sobieski. Być może w tym podkreślaniu
rodowych tradycji, także książęcych i „normandzkich” po stronie ojca, było trochę
kompensacji własnego sieroctwa, ale Norwid znał niewątpliwie swoją tradycję rodową
i w ogóle przykładał dużą wagę do arystokratycznych tradycji Rzeczpospolitej.
Była też rywalizacja ze wspomnianym
już Julianem Klaczką.
Skądinąd bardzo zdolnym rówieśnikiem.
Klaczko jako chłopiec pisywał wiersze, podobno nie najlepsze. Jako dwudziestoparoletni młodzieniec miał już doktorat z filozofii, był wybitnym publicystą, krytykiem
i historykiem sztuki. Właśnie dlatego miał
szerokie kontakty, był bardzo dobrze osadzony w środowisku, drukował między innymi w związanych z Czartoryskimi „Wiadomościach Polskich”. Łatwiej mu było urabiać
opinię.
plastyczne są „nieprzeznaczone”, zaś ich
praktykowanie jest marnowaniem energii
narodowej. Polacy to poeci i wojownicy, więc
malarze i rzeźbiarze to lenie, którzy uciekają od obywatelskich powinności. Pobrzmiewały tu echa filozofów niemieckich i Mickiewiczowskich wykładów – o posłannictwie
Słowiańszczyzny jako odrodziciela Ducha.
Głównie chodziło mu jednak o poezję.
Na to Norwid, plastyk i znakomity historyk kultury, nie mógł się zgodzić.
Napisał rozprawę O sztuce (dla Polaków), w której zbijał tezy Klaczki, wyrażone
w 1857 roku w cyklu artykułów O sztuce.
Wcześniej jednak Klaczko napisał kilka recenzji, niektóre z nich anonimowo. Kiedy
w 1851 roku ukazał się postulujący odrodzenie sztuki polskiej Promethidion, kto
wie, czy nie najwybitniejszy poemat-traktat
w literaturze polskiej, Klaczko całkowicie
zignorował to dzieło, pisząc o Dziewczynie
Lenartowicza, że to „prawdziwy fenomen
w czasach, które wydają Promethidiony,
Zwolony i inne androny”. I Norwid był skreślony. Natomiast nie jest prawdą to, że był
zupełnie niezauważany za życia. Odgrywał
w życiu emigracji ważną rolę, ale starano
się go ignorować lub zbywać, zwłaszcza
w okresach napięć, takich jak Wiosna Ludów
czy powstanie styczniowe, kiedy publicystyka Norwida stawała się bardzo polityczna.
Norwid nie kojarzy się z ostrą publicystyką…
A Norwid z nim zadarł.
Do pewnego momentu się szanowali i obchodzili z atencją. Bywali ze sobą zestawiani,
któryś z krytyków napisał nawet, że Klaczko
to taki żydowski Norwid. Klaczko „napadł”
jednak na Norwida za jego poglądy na temat
roli sztuki. Sam uważał, że Polakom sztuki
Ejże… Rozkochany w polskości, był nieubłaganym krytykiem polactwa, dawniejszych i współczesnych przywar. Zwolon,
Pieśń społeczna czy niedoceniony poemat
Niewola to były wybitne teksty filozoficzno-polityczne, celowo napisane w dość symplicystyczny sposób, aby miały bezpośredniość
Kultura jako prawo narodu do istnienia
131
przekonywania. Ale bardzo je cenią myśliciele współcześni (na przykład Andrzej
Walicki w studium Norwid − trzy wątki
myśli), podkreślając jej aktualność. Mowa
tu na przykład o krytyce rewolucji jako zeświecczonej eschatologii. Podobnie gorące
są jego publicystyka i twórczość związana
z narodowymi powstaniami. Cóż dopiero
mówić o korespondencji. Są tam zdania, od
których jeszcze dziś robi się zimno.
Nowatorskie poglądy estetyczne Norwida także nie były w smak jego współczesnym.
Norwid „objawia” polską ideę sztuki i kultury (chociaż tu używał słowa „cywilizacja”).
To wizja maksymalistyczna. Poeta uważa, że
rozmaite aspekty ludzkiego bytowania są połączone, wszystko ma wymiar moralny. Naród
powinien się rozwijać nie tylko w dziedzinie
gospodarczej, ale i etycznej czy estetycznej.
Nie ma piękna bez prawdy i – zwłaszcza −
bez dobra. Jakości estetyczne i aksjologiczne
ujmowane są, jak pięknie napisał prof. Stefan
Sawicki, zawsze od strony sumienia. „Nie
ma mienia bez sumienia”, wszystko jednać
winien „jeden cel – moralny”; pokąd „nieprzepalony jeszcze glob sumieniem”, dziejów
praca jeszcze nie-skończona (Czasy).
To, co piękne, musi być też praktyczne i vice versa. Praca ma doprowadzić do
ponownego zharmonizowania się uniwersaliów.
I ta praca jest zhierarchizowana. Ale
przy tym praca rolnika czy brukarza jest
równie ważna jak artysty, obydwie mają
swój wymiar moralny i twórczy. Jest „kasta wiedna” i ta „mająca czystą serca wolę”,
i poeta „śpiewa” dla obu. Artysta musi łączyć naród, organizować jego zbiorową wyobraźnię. Norwid podkreślał, że aktywność
132
Marek Buś
intelektualna i artystyczna to też praca,
i jako taka winna być traktowana. Elity i lud
muszą jednak być zintegrowane − jedni dbają o łączność z cywilizacją Zachodu, aktywna obecność drugich sprawia, że sztuka nie
traci swojego rodzimego charakteru. I każda
z tych rodzajów pracy buduje pojęcie ojczyzny, która jest „moralnym zjednoczeniem”
i „wielkim zbiorowym obowiązkiem”, a nie
plemiennym koczowiskiem.
Narodowo pojęta praca kulturowa może
i winna się realizować nie tylko w warunkach politycznej i terytorialnej niezależności, ale wszędzie, gdzie jesteśmy (ten
wątek, oczywiście, nie przysparzał poecie
zwolenników wśród tych, którzy lamentowali: „gdzież rozwinąć nasze prace, gdzie,
skoro my nie mamy skrawka ziemi…”). Ojczyzna bowiem to etos, jest bytem kulturowo-etycznym. Z drugiej strony – człowiek
ma wiele ojczyzn. Rdzenną jest Polska
i „ojczyzna-polszczyzna”, ale są jeszcze
chrześcijaństwo i cywilizacyjne tradycje.
Stąd kultura narodowa niejako musi być
nad-narodowa, tak jak człowiek winien
przekraczać swoje ludzkie ograniczenia
i starać się być „nad-ludzkim”, „dwoistym
być – a jednym” (Rzecz o wolności słowa).
Norwid nie był jednak bezkrytycznym
chwalcą kultury europejskiej.
Skądże… ceniąc jej dorobek (w szczególności „republikanizm i parlamentarny system”), uważał, że Europa („stara pijaczka”)
przez dziewiętnaście wieków od narodzenia
Chrystusa nie dorobiła się jeszcze prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej. Sądził, że
– co najwyżej − pozostawała na etapie prób
„naśladowania Chrystusa”, nie jego „wcielania”, co winno być właściwym celem.
Wschodnie chrześcijaństwo mówi w tym
kontekście o przebóstwieniu. Jednym sło-
wem, nie tylko Polacy, ale wszyscy mają tutaj
coś do zrobienia.
Norwid twierdził, że w historii Bóg „przez
człowieka działa”. Nie wolno ulegać zarówno mirażom „ziemskich cudów – rewolucji”,
jak i iluzji, że wszystko rozwiążą „niebieskie
rewolucje – cudy”; te, acz się zdarzają, nie
są po to, aby wyręczać ludzi w ich powinnościach.
Wspomnieliśmy, że Norwid był „osobny”, ale nie tylko dlatego że go „odpychano”. Jego niepodległość wynikała z jego
decyzji i chyba charakteru.
Stefan Sawicki uznał wręcz, że wolność
i walka ze zniewalającą formą są dominantami postawy Norwida. Z natury (uzasadnienie) dumny, dociekliwy i nieufny wobec
wszelkich liczmanów i mód, nieskłonny do
„pieśni pokornej”, świadomie chyba wybrał
niezależność, narażając się na opinię ekscentryka i egzystencjalną nędzę. Niezależność nawet w kwestiach wiary: ze wszystkich wielkich romantyków bodaj najbardziej
prawowierny, poglądy miał nowatorskie.
Wielu współczesnych myślicieli i badaczy
skłonnych jest uważać poetę za bodaj największego polskiego teologa (o. Jacek Salij,
ks. Antoni Dunajski) czy jednego z pierwszych i najwybitniejszych personalistów
chrześcijańskich (ks. Józef Tischner). Norwid myślał odważnie, samodzielnie interpretował Pismo Święte (wówczas nie było
to mile widziane) i chociaż na przykład miał
dobre relacje z braćmi zmartwychwstańcami, to jednak kiedy przed wyjazdem do Ameryki chciał wstąpić do ich zgromadzenia, nie
został przyjęty jako doktrynalnie niepewny.
Sam to potem skomentował krótko, że gdyby wstąpił, to pewnie zaraz herezję by zrobił.
Artysta zawsze był w opozycji, sam się
nazywał „retrogardystą postępowym”. Kiedy
dominował romantyzm, był antyromantyczny, ale w pozytywizmie okazał się antypozytywistyczny i antynaturalistyczny. Polemizował ze scjentystami i Darwinem; uważał,
że jego poglądy na temat pochodzenia człowieka od małpy są rodzajem żartu z cywilizacji. Z kolei wcześniej raził go schematyzm niemieckiej filozofii romantycznej i jej
słowiańskich kontynuacji. W jego utworach
pojawiają się postaci naukowych doktryne-
Zawsze był w opozycji, sam się
nazywał „retrogardystą postępowym”
rów i językowych purystów, wśród których
najpocieszniejszy jest bodaj Durejko z Pierścienia Wielkiej Damy, legitymujący się – jak
Klaczko – tytułem doktora filozofii, co Norwid zazwyczaj zaznaczał z przekąsem.
Przy całej „opozycyjności”, istniała
jednak chyba jakaś pozytywna oś jego poglądów?
Nie ulega wątpliwości, że ich kręgosłup
stanowiło chrześcijaństwo − ściśle związane z Kościołem. Norwid określał się jako
obywatel rzymski, a za swojego władcę miał
papieża − w 1848 roku czynnie uczestniczył,
między innymi wraz z Zygmuntem Krasińskim, w obronie Piusa IX. Było to jednak
chrześcijaństwo niesłychanie krytyczne
i wychylone w kierunku etyki i wartości.
Zwracał uwagę, że niektórzy myśliciele
starożytni, przede wszystkim Sokrates czy
Cyceron, tak naprawdę byli z ducha chrześcijańscy. Jedne z jego najpiękniejszych
wierszy poświęcone zostały wyznawcom
islamu, apostacie generałowi Bemowi czy
emirowi Abd el Kaderowi, który na początku
lat sześćdziesiątych XIX wieku osłonił swoją
armią kilka tysięcy chrześcijan zagrożonych
rzezią. Ten wiersz to jedna z pierwszych
Kultura jako prawo narodu do istnienia
133
europejskich reakcji na gest emira (parę lat
później dostał francuską Legię Honorową),
a jednocześnie wielka pochwała wartości
religijnych i wartości samej wiary. To nasze
czyny świadczą o nas.
Współczesnym zacnym oddać cześć
− To jakby cześć Bożej prawicy;
I sercem dobrą przyjąć wieść
− To jakby Duch − łonem Dziewicy.
Więc hołd, Emirze, przyjm daleki,
Któryś jak puklerz Boży jest.
Niech łzy sieroty, łzy kaleki,
Zabłysną Tobie, jakby chrzest.
Muzułmanin w tym wypadku staje się
większym chrześcijaninem niż nominalni
chrześcijanie. Oddawanie chwały szlachetnym czynom to jakby pochwała „Bożej
prawicy”.
Norwid mówił także o człowieku, każdym człowieku, jako „kapłanie bezwiednym”
– twierdził, że powołanie do życiowego kapłaństwa jest powszechne, chociaż tylko
z rzadka przybiera ono formę instytucjonalną. Tu zaś – bywa – że jest skostniałe. Tymczasem, zdaniem Norwida, jeśli
za kościołem człowiek o ratunek woła,
To ornat drze się w pasy i związuje rany.
Swoisty chrzest poprzez życiową postawę, powszechne kapłaństwo wiernych…
Później podobne intuicje odnajdziemy na
Soborze Watykańskim II.
Jest to na pewno jedno z miejsc, które
zadecydowały o stosunku naszego Papieża
do Norwida na długo przed tym, zanim został Janem Pawłem II. Drugą osią twórczości Norwida był patriotyzm – ale trzeźwy.
Uważał, że niezdrowe upajanie się Polską
nie jest dobre, że Polacy zrobili sobie z niej
134
Marek Buś
matkę ukochaną i „kochają się w niej nieobyczajnie”, co jest wbrew naturze.
Dlatego Norwid miał coś do zarzucenia
Mickiewiczowi…
Trzeba podkreślić, że podziwiał Mickiewicza, ale uważał, że Adam „kłamał narodowi” i że jako autor Składu zasad „straszny
jest dla Polski”. Andrzej Walicki i inni badacze sądzą wręcz, że aby zrozumieć głębię
i sens poglądów Norwida, trzeba dobrze
Jedne z jego najpiękniejszych
wierszy poświęcone zostały
wyznawcom islamu
poznać Mickiewiczowski mesjanizm. Skala
cierpień wieszcza i wola pocieszenia były
tak intensywne że − zdaniem Norwida −
Mickiewicz popadał w różne mesjanizmy
i zasłaniał tradycyjne błędy.
Prawda była dla Norwida najwyższym
dobrem, to zatem ciężki zarzut.
Norwid uważał, że trzeba kochać Polskę,
ale nie zakrywając sobie oczu. O ile Pan Tadeusz zachwycał Norwida jako znakomity
poemat, jedna z „epopei chrześcijańskich”,
to nie zgadzał się z jego przesłaniem, idealizacją tych, którzy „jedzą, piją, grzyby zbierają i czekają, aż przyjdzie Napoleon i zrobi
im ojczyznę”. Nie pochwalał „patriotyzmu
kapusty kwaśnej i ogórków kiszonych” czy
strategii typu „ja z synowcem na czele…
i jakoś to będzie”. Odrzucał „dojutrkowość”.
Trzeba jednak pamiętać, że Pan Tadeusz był
wówczas rzadko kupowany, zdecydowanie
mniej znany niż Dziady, które były na ustach
całej Europy.
Norwid uważał, że rwana forma tego
dramatu, która tak zachwycała ówczesnych
krytyków, jest raczej znakiem czasów i sy-
tuacji niż wynikiem artystycznego zamysłu.
Stąd myli się „dr filozofii Klaczko”, bo to „nie
poeta, ale epoka temu winna”. Natomiast
religijno-ideowe przesłanie Dziadów, pisał
artysta, a zwłaszcza sposób jego odczytania, może skutkować zbiorowym nieszczęściem. Jest taka opinia Norwida z 1856 roku
o III części Dziadów, która nie miała zresztą szczęścia do wydawców (piszę o tym
szerzej w pracy o Stanisławie Pigoniu jako
edytorze Norwida). Norwid zapisał w niej,
że aby z dzieła „wyciągać proroctwo”, trzeba
najpierw spytać, na ile artysta, kiedy tworzył, był przytomny i swobodny. Jego zdaniem „pisany w czasach udręczeń i szarpań” poemat jest „notatką geniuszu ziemię
spod nóg swych tracącego”, dotkniętego
przez ograniczoność krytyków, „rozdarcie
osobistych serca praw i zimnotę ogólną”.
To sprawiło, że „wszystkie prawie najwyższe poematu tego uniesienia zwichnęły się
w bluźnierstwa”, acz „nie poety to wina!…”.
Dotyczyło to nie tylko „Wielkiej Improwizacji”, ale i „Widzenia księdza Piotra”.
przez „oczy zalane łzami”, uprawiać „patriotyzmu lirycznego”, martyrologicznej egzaltacji i mazgajstwa. Na przykładzie Egipcjan,
Żydów czy amerykańskich Indian pokazywał,
jak groźne dla narodu może być zapatrzenie
w coś, co nie istnieje, w „mumię”. Ważna jest
Potem Norwid miał żal do Władysława
Mickiewicza, syna Adama.
Agata Bielik-Robson w wywiadzie dla
„Znaku” zdyskredytowała romantyzm jako
coś, co nie pozwala Polakom odnaleźć się
we współczesności. Uważa, że Polacy nie
potrafią sobie poradzić z klęskami podobnymi do katastrofy smoleńskiej, ponieważ
więzi ich brzemię romantycznej martyrologii, „wczytanej” na lekcjach polskiego. Nie
możemy zgodzić się chyba na takie „załatwienie” romantyzmu.
Tak, twierdził, że Władysław buduje
ojcu pomnik, przemilczając pewne wstydliwe sprawy, że robi z niego „fenomen”,
tymczasem „fenomena pokazuje się na
jarmarkach”. Tymczasem Norwid zawsze
podkreślał, że wszelki fałsz, nawet w dobrej
intencji, jest szkodliwy.
Jakże aktualny problem…
Na czym polegał wspomniany wyżej „retrogardyzm postępowy” Norwida? Na przekonaniu, że każdy postęp musi być fundowany na tradycji, ale tę tradycję trzeba dobrze
znać, razem z jej błędami, aby wybrać to, co
rdzenne i zdrowe. Nie można patrzeć tylko
Nie pochwalał „patriotyzmu
kapusty kwaśnej i ogórków kiszonych”
prawda. Sam pisał o tym pięknie w wierszu
skierowanym do „starego przyjaciela” Don
Kichota:
Ale cóż? − ptaki, co im się przywidzi,
To wyśpiewują, przysiadłszy na tarczy,
Albo na hełmie moim – a duch widzi,
Że kłamią – prawda jedynie wystarczy
Nam, co za prawdą gonim, Don Kichotom,
Przeciwko smokom, jadom, kulom, grotom!…
Dulcynea Norwida − to personifikacja
prawdy.
Przede wszystkim: romantyzmów było
– i jest − wiele. Jego martyrologiczno-mistyczną odmianę Norwid zwalczał. Ale sam
z romantyzmu wyrastał, uczcił swoją twórczością romantyczne sławy. Kto napisał najlepsze utwory o Chopinie? Norwid. O Mickiewiczu? Norwid – ze trzy. O Słowackim głosił
wykłady w Paryżu, kiedy tego zupełnie już
Kultura jako prawo narodu do istnienia
135
zapomniano. Stworzył wielki mit wojownika
– Bema. Rapsod ten leżał w szufladzie w Poznaniu sześćdziesiąt lat. Norwid chciał jednak, aby polski czyn zbrojny był oparty na
prawdzie, trzeźwej kalkulacji i nie służył złu.
Krwi nie można przelewać lekkomyślnie.
Nie zapominajmy, jaka triada była dla poety
najważniejsza…
…Prawda – Dobro – Piękno.
Jak wynika z ustaleń zespołu prof. Jadwigi Puzyniny, Norwid użył w swojej twórczości
słowa „prawda” ponad 900 razy, w różnych
formach i znaczeniach. Mickiewicz – niespełna 400. To może szczegóły, ale mówią
o tym, co było dla Norwida ważne. W Mojej
piosnce [II], o której kilkakrotnie pisałem,
mamy bodaj inną triadę: Wiara, Nadzieja, Miłość, chociaż żadne z tych słów tam nie pada.
Wracając jednak do martyrologii – Norwid uczulał: nie wolno szastać krwią Polaków. Uważał, że brak terytorium czy opresja
fizyczna nie są największym złem, jakie się
może przytrafić. W Znicestwieniu narodu pisał
na przykład, że narodu nie da się unicestwić,
jeśli on sam przy tym nie współpracuje. Może
się natomiast wynarodowić nawet w czasie
dobrobytu, jeśli egoizmy jednostek czy przywódców wezmą górę nad zbiorowym obowiązkiem, jakim jest ojczyzna. Uważał też,
że wysyłanie co piętnaście lat pokolenia na
rzeź, „na hekatombę dla przyszłości” nie jest
załatwieniem sprawy. Polacy powinni być
bardziej pragmatyczni, rozsądni i egoistyczni tam, gdzie trzeba. Nie można wykrwawiać
się… i nic z tego nie mieć. Przypominał wzór
pierwszych chrześcijan, którzy tak szczodrze
szafowali krwią, a tak skąpi jej byli.
Czasami jednak nie wolno żałować krwi.
Podkreślmy: Norwid nie potępiał idei powstań, ale sposób ich przygotowania i prowa-
136
Marek Buś
dzenia. W czasie styczniowego sam załatwiał
broń, a nawet wysyłał do Polski zagranicznych
wysłanników, bodaj Włochów. Proponował
Kraszewskiemu współpracę przy wydawaniu
biuletynu politycznego, pisał gorące wiersze
i memoriały. Uważał jednak, że wolność można − i trzeba próbować − sobie wywalczyć na
różnych polach.
Już nieco wspominaliśmy: kluczowa tutaj była kultura narodowa.
Norwid mówił: wywalczmy sobie wolność myśleniem i kulturą. Sprawmy, żebyśmy byli w Europie potrzebni – to teza Promethidiona. Naród, który nie potrafi twórczo
korzystać z dorobku innych i nie uczestniczy w rozwoju cywilizacji, zostanie przez nią
„kopnięty”.
Teza łącząca się z gorzką krytyką polskich elit i polskiego lokajstwa.
„Jesteśmy narodem – pisał – w którym
energia liczy 87 generałów i 2530 pułkowników i oficerów niższych stopni, ale w którym
księgarzy-nakładców jest dwóch, moralistów
zero, filozof jeden i czytających a kupujących
książki 80 000, słowem, gdzie energia wyprzedza zawsze Inteligencję − i co pokolenie
jest rzeź”. Lokajstwo brało się z niedowładu
głowy, czyli myślenia polskich elit.
Nie miał złudzeń, co do polskiej inteligencji: „na całym globie nigdzie Inteligencja nie jest więcej uzależnioną i więcej
poniżoną, jak w Polsce. Wszyscy ludzie
umysłowo pracujący są klienty, rezydenty,
guwernery… bez ustalonych położeń, i inicjatywa ich jest albo nijaka, albo paroksyzmowa − anormalna!”.
Naród składa się, jego zdaniem, z dwóch
warstw: górnej, która łączy go z innymi narodami, i dolnej, która łączy go z samym
sobą. I te dwie warstwy muszą pozostawać
w łączności, wspomagać się wzajemnie.
Górna warstwa nie może być tylko cywilizacyjnie zachodnia i małpująca. I dlatego prawdziwie rdzennej inteligencji zawsze w Polsce
było brak. Raziła go jej głupota, klientelizm
i brak pragmatyzmu, mentalność typu: Anglicy robią brzytwy, Włosi malują obrazy,
a my sobie wszystko za pieniądze kupimy. Nie
mamy własnych myślicieli i intelektualistów,
bo możemy poczytać europejskich. Żadna
wielka dama nie potrafi przeczytać polskiej
książki, a każdy szlachcic ma guwernera
Dzisiaj takich lokajów opinii
mamy na pęczki. I salonów,
w których ustala się, co należy
myśleć
i kucharza z zagranicy. I to jest Norwidowskie małpowanie. „Lokaje” to ludzie, którzy
nie myślą samodzielnie, ale schlebiają opinii salonów czy większości. I dzisiaj takich
lokajów opinii mamy na pęczki. I salonów,
w których ustala się, co należy myśleć.
Skąd to się wzięło?
Norwid sądził, że nie jest to przyrodzone, ale jest nawykiem, wyrobionym przez
lata intelektualnego nieróbstwa. Polacy
się sami rozpuścili – odziedziczyli żyzne
ziemie, dzięki którym przez setki lat mogli
sobie pozwolić na zagranicznych kucharzy
i guwernerów, sprzedając zboże. Jak pisał
w Psalmie Wigilii:
O, dzięki Tobie, Ojcze ludów – Boże,
Że ziemię wolną dałeś nam i nagą,
Ani oprawną w nieprzebyte morze,
Ni przeciążoną gór dzikich powagą,
Lecz jako piersi otworzoną Boże.
Tylko że brak naturalnych granic wymaga mądrości, aby taką ziemię utrzymać.
Stąd postulat, że Polacy powinni mieć swoją
„partię” w Rosji.
Norwid pisał też, że cechuje nas zdumiewający brak zainteresowania prawdą
i że nie umiemy zabiegać o to, żeby o naszych krzywdach dowiadywała się Europa.
Polacy czuli się skrzywdzeni tym, że
Grzegorz XVI podczas powstania listopadowego nakazał im być posłusznymi poddanymi cara. Nazwał ich nawet „podłymi buntownikami”. Potem zresztą papież wycofał
się z tego częściowo, tłumacząc się, że nie
był wystarczająco poinformowany o całej
sytuacji. Norwid w paru miejscach odniósł
się do tego faktu: skąd papież miał znać sytuację, skoro wszyscy poszli walczyć, a nikt
nie zadbał o to, aby przy Stolicy Apostolskiej
był jakiś poinformowany ambasador albo
środowiska bliskie papieskiemu uchu. O to
samo apelował w 1863 roku.
I znów: jakie to aktualne… Ale w 1830 roku światowa opinia publiczna poznała fakty na podstawie tej „niedoinformowanej”
bulli potępiającej. Podsumujmy zatem:
polskie elity czasów Norwida prezentowały niski poziom intelektualny i wstydziły
się polskości.
Norwid uważał, że inteligencja jest domeną ludzi mądrych, co nie znaczy, że tylko
wykształconych. Inteligencja jako zdolność
może być szatańska, może łączyć się z głupotą. Był wielkim orędownikiem tej prawdziwej inteligencji, poetą poetów, poetą elity,
„górnych dziesięciu tysięcy”. Jego zdaniem
inteligent był „umysłowym robotnikiem” – ale
robotnikiem! − miał więc powinności, z drugiej
strony, powinien być godziwie wynagradzany.
Inteligent to nie pięknoduch lub osoba,
która nie chce myśleć.
Kultura jako prawo narodu do istnienia
137
Poza tym, co już podkreślaliśmy, twierdził, że najważniejsze jest to, co naród sam
potrafi zrobić. Chodzi o to, aby brać z Europy
to, co w niej najcenniejsze, ale jednocześnie
chcieć wnieść coś od siebie. Mówiąc krótko,
Polska powinna stać się współuczestnikiem
kultury europejskiej, a nie jej jednostronnym
odbiorcą. Jeśli nasza sztuka będzie wielka,
to się obroni. Jeśli nasze idee będą wielkie,
to zostaną zrozumiane. Boć:
nie miecz, nie tarcz bronią języka
Lecz arcydzieła!
A zatem polscy twórcy powinni stać
w jednym rzędzie z Michałem Aniołem.
I tu wracamy do Jana Pawła II. Bo, jak się
zdaje, to właśnie Papież-Polak zrealizował postulaty poety. Jan Paweł II wprowadził Norwida do dokumentów Kościoła
powszechnego, a polska poezja stała się
niemal miejscem poznania teologicznego.
Jesteśmy w kulturze Europy. Wystarczy
przeczytać List do artystów albo Pamięć
i tożsamość. To dzieła bardzo norwidyczne.
Karol Wojtyła jeszcze w teatrze szkolnym recytował Promethidiona, głębiej wszedł
w Norwida w założonym przez swego nauczyciela Mieczysława Kotlarczyka tajnym
Teatrze Rapsodycznym. Nawiązań do poety
w twórczości i nauczaniu Jana Pawła II są
dziesiątki (moja uczennica Krystyna Wójcik
napisała o tych wielorakich związkach obszerną i ciekawą pracę magisterską, życzliwie przyjętą w Watykanie). Jednak poemat
„o pięknie i pracy” zajmował zawsze, od
czasu młodzieńczych fascynacji, miejsce
szczególne i jako przedmiot estetycznej fascynacji, i jako źródło mądrości, wzór lapidarnego i plastycznego ujmowania trudnych
zagadnień. Papież cytował Promethidiona
wielokrotnie, czasem z pamięci, jako biskup
i jako papież, zarówno na spotkaniach ze
138
Marek Buś
środowiskami artystycznymi czy naukowymi, jak i zwracając się do zebranych tłumów
wiernych. W szczególności upodobał sobie,
dziś już słynny, dystych:
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało,
który poprzez grę znaczeń i wieloznaczności wskazuje i na sprawczy aspekt
piękna (chwytać, wciągać, nie tylko budzić
zachwyt), i na teologiczny wymiar pracy.
Najgłośniejszym dokumentem jest, oczywiście, przypominający, że piękno „kształtem
jest miłości”, List do artystów, w którym cytat
ten powraca kilkukrotnie. Tezy Promethidiona były, zdaniem Papieża, tak ważne, a ich
sformułowania tak celne, że trzeba było je
„zadać” wszystkim (czy tylko chrześcijańskim?) artystom.
Ze swoich kontaktów z prof. Stefanem
Sawickim, twórcą ośrodka badań norwidowskich na KUL-u i rocznika „Studia Norwidiana” wiem z kolei, że Papież przez całe
dziesięciolecia był tam wielkim promotorem
Norwida. Patronował krytycznej edycji dzieł
zebranych Norwida (nad którą dalej pracujemy), zabiegał o przekłady jego twórczości
na główne języki europejskie.
To się udało?
Niestety, chyba w niewielkiej mierze, acz
już sam fakt, że osoba obdarzona takim autorytetem uważała Norwida za swego ukochanego mistrza, jest nie do przecenienia.
Sądzi Pan Profesor, że idee Norwida
mogły kształtować Wojtyłę − jednego z ojców Soboru Watykańskiego II?
To jest niewątpliwe, świadczą o tym
badania, najbezpośredniej świadczy sam
Papież, między innymi w bardzo emocjo-
nalnej watykańskiej wypowiedzi z 1 lipca
2001 roku nad umieszczoną potem w krypcie wieszczów w katedrze na Wawelu urną
z ziemią ze zbiorowej mogiły, w której pochowano Norwida. Proszę mi pozwolić na
dłuższy cytat: „Chciałem rzetelnie spłacić
mój osobisty dług wdzięczności dla poety,
z którego dziełem łączy mnie bliska duchowa
zażyłość, datująca się od lat gimnazjalnych.
Podczas okupacji niemieckiej myśli Norwida
podtrzymywały naszą nadzieję pokładaną
w Bogu, w okresie niesprawiedliwości i pogardy, z jaką system komunistyczny traktował człowieka, pomagały nam trwać przy
zadanej prawdzie i godnie żyć. Cyprian Nor-
Papież przez całe dziesięciolecia był tam wielkim promotorem Norwida
wid pozostawił dzieło, z którego emanuje
światło pozwalające wejść głębiej w prawdę
naszego bycia człowiekiem, chrześcijaninem, Europejczykiem i Polakiem”.
Nie mam wątpliwości, że Papież należał
do osób najbardziej na to światło wrażliwych
znajdował w nim oparcie dla swoich intuicji
i rozpoznań. Mówiliśmy o kapłaństwie bezwiednym i o etosie pracy, w której zawsze
jest pierwiastek twórczości, o pojmowaniu
dziejów jako przede wszystkim dziejów
wcielenia. Miejsca wspólne widzieć w stosunku do judaizmu i innych religii, nacechowanego szacunkiem i otwartością. Norwid był również personalistą ante litteram,
a personalizm był Papieżowi bliski. Objawiał
wreszcie polską ideę sztuki jako czynnika
przemieniającego rzeczywistość i łączącego naród ze światem.
Jak widać, tych inspiracji i wątków norwidycznych jest u Jana Pawła II sporo. Papież obudził Solidarność, a jeśli dodamy
do tego fakt, że Norwida czytano i przed
Sierpniem, i w jego trakcie, także dzięki
Ojcu Świętemu, to można stwierdzić, że
Norwid miał wpływ na kształt polskiej Solidarności. Bezkrwawej rewolucji.
Ma pani rację. Czytali i cytowali go zarówno intelektualiści, jak i redaktorzy
związkowych biuletynów, na przykład „Głosu Hutnika”. W stanie wojennym czytał go
również i wielokrotnie interpretował autor
Etyki Solidarności ks. Józef Tischner, który
wówczas odkrył dla siebie Norwida. Poeta
często pojawiał się w podziemnych pismach,
szczególną karierę zrobiła tu „fraszka” Siła
ich, ironicznie pokazująca, jak to
Ogromne wojska, bitne generały,
Policje tajne, widne i dwu-płciowe
pojednały się przeciwko „kilku myślom, co
nie nowe”. Jeśli dobrze pamiętam, był on między innymi mottem „Solidarności Nauczycielskiej” i „Biuletynu KOS”, ale malowany był też
na murach i płotach. (Tu przypomina mi się
opowieść Normana Daviesa, jak to on, Timothy Garton Ash i bodaj prof. Zbigniew Pełczyński przez pół nocy dociekali wtedy sensów
tego „wierszyka”). Dla władz stanu wojennego Norwid stawał się niecenzuralny, także
w przedsięwzięciach legalnych, stąd liczne
ingerencje w artykułach prasowych o poecie,
na przykład w „Tygodniku Powszechnym”, czy
utrudnienia w organizowaniu licznych sesji
z okazji setnej rocznicy jego śmierci. Solą
w oku władz było to, że współorganizatorem
krakowskiej konferencji w listopadzie 1983 roku była − obok PAN, UJ i WSP − Papieska Akademia Teologiczna, a wśród referentów byli
między innymi ks. Tischner i badacze emigracyjni mówiący o relacjach Wojtyła – Norwid.
Z kolei polscy uczestnicy sesji londyńskiej nie
dostali na czas paszportów.
W czasie „festiwalu Solidarności” i stanu
wojennego bardzo wiele osób niezwiązanych
Kultura jako prawo narodu do istnienia
139
z Kościołem czy poezją czytało Norwida,
próbując samoidentyfikacji. Norwid królował w krakowskich tygodniach kultury
chrześcijańskiej: aktorzy recytowali jego
poezje (między innymi koleżanka Papieża
„rapsodyczka” Danuta Michałowska), filozofowie i teologowie omawiali poglądy, poeci,
główni bohaterowie spotkań (między innymi
ks. Jan Twardowski, Zbigniew Herbert) też
nawiązywali do Norwida.
A więc Norwid jako lekarstwo na opresję, źródło otuchy?…
Tak to się dotąd układało. Kiedy Norwid
powraca? Kiedy czysta sztuka nie wystarcza,
kiedy rozpadają się wartości i potrzeba, jak
pisali dawniejsi krytycy, „pożywnej strawy
duchowej, wzoru postawy: artystycznej i –
bardziej jeszcze − ludzkiej”. Wytworny esteta
(choć o duszy społecznika) Zenon Przesmycki
po lekturze Norwida zmienił się w katorżnika i przez ponad czterdzieści lat, do śmierci
w czasie powstania, skupiał się na poszukiwaniu i wydawaniu jego pism, a Promethidion
nazywany był przez artystów młodopolskich
(i późniejszych, jak Juliusz Osterwa) „ewangelią sztuki”, katechizmem, brewiarzem ideowym i artystycznym. Jest Norwid „poetą
czynu”, w międzywojniu stał się nawet poetą
państwowości polskiej. W roli pocieszyciela
i nauczyciela wraca w czasie kolejnych „stanów wojennych”: niemieckiego, stalinowskiego czy „wroniego”. Miało to wymiar bardzo
indywidualny: w Norwidzie rozczytują się zarówno uwięziony „na nieludzkiej ziemi” Józef
Czapski i internowany Prymas Wyszyński, jak
i uwięzieni przedwojenni komuniści, Bolesław
Bierut czy Zenon Kliszko. Także w wypadku
dwóch ostatnich nie było to bez pożytku: późniejszy prezydent ułaskawił (za wstawiennictwem Juliana Tuwima) skazanego na śmierć
ostatniego potomka Norwidów, dygnitarz
partyjny Kliszko załatwił ponoć środki na edy-
140
Marek Buś
cję Pism wszystkich Norwida w opracowaniu
Gomulickiego. A w Pałacu Mostowskich, siedzibie „służb”, wisiało wycięte ze styropianu
hasło: „Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek”. Widywało się je też na wiaduktach.
Przypisywało się (i przypisuje) Norwidowi, nie bezzasadnie, rozmaite prekursorstwa,
dar poetyckiego jasnowidzenia. Czasem
Dygnitarz partyjny Kliszko załatwił ponoć środki na edycję
Pism wszystkich Norwida
przesadnie, niejednokrotnie z przekąsem.
W tym jednak względzie rytm recepcji jego
twórczości, wzoru (i legendy) znajduje zapowiedzi w jego dorobku. Ów „wieszcz poniewierki”, który twierdził w wierszu Cacka, że
prawdziwi wieszczowie „rodzą się” ze zbiorowej potrzeby, i winno być ich jedynie
Mickiewicz i Słowacki patronowali polskim zrywom. Okazuje się, że i Norwid stał
się patronem polskiej rewolucji. Ale musiał
poczekać na „wnuków”. Czy raczej Wnuka.
Papież był zdecydowanie uczniem Norwida, nie tyle nawet artystycznie, ile życiowo, ideowo, intelektualnie. Nie tylko rozwi-
jał myśli, ale i jakoś tam wcielał postulaty
i postawy Norwida. Właśnie o takich wnukach marzył poeta. A tak ogólniej – nie jest
najgorzej chyba i wśród prawnuków, przynajmniej w Nowej Hucie, gdzie kilka lat temu
na jednym z warsztatów teatralnych młodzież zgodnie orzekła, że Norwid górą! Mam
to na kasecie.
Co dalej?
To trzeci wywiad Marty Kwaśnickiej z serii rozmów o wieszczach. Poprzednie dwa
ukazały się w Magazynie Apokaliptycznym
„Czterdzieści i Cztery” (Dopart 2009; Szymanis 2009).
tyle
Ile jest ran dotkliwych,
a ich rola jest lecznicza, terapeutyczna,
bowiem gdy
lud nie ma bytu,
[…] słowu jeżeli brak powietrza,
Dotyka wieszcz kluczem u zenitu,
Skąd aura na świat płynie letsza.
Przy tej aurze pocieszyciela pozostańmy, boć jest jeszcze i Norwid nauczyciel,
i sędzia, który – jak pisał Miłosz –
surowe nam odkrywa prawa
Dziejów, które ognista pokrywa kurzawa.
I są zapewne inni Norwidowie, fascynujący i godni poznania. Moim zdaniem „mieć
wyrok skazujący na ciężkie norwidy”, jak to
pisała Szymborska, to nie mieć wyroku. To
mieć szczęście…
141