Dzieje Parafii Św. Jadwigi w South Bend.

Transkrypt

Dzieje Parafii Św. Jadwigi w South Bend.
Dzieje Parafii Św. Jadwigi w South Bend.
Album Złotego Jubileuszu 1877-1927 Parafii Św. Jadwigi,
South Bend, IN., 13-51. CAP at Orchard Lake.
Początki i Rozrost Jadwigowa
DO PÓŁNOCNEJ połaci stanu Indiana wpada ze stanu Michigan rzeka św. Józefa, która przebiegłszy w zachodnio-południowym kierunku sporą część powiatu Elkhart i powiatu św. Józefa,
nagłym skrętem na północ toczy swe wody nazad do stanu Michigan i wreszcie wylewa je do
jeziora tejże nazwy. Po obu brzegach owego skrętu rzeki św. Józefa leży urocze miasto South
Bend, liczące dzisiaj z górą sto tysięcy mieszkańców. Ale nie zawsze, ma się rozumieć, było ono
stutysięcznym miastem.
Jeżeli się cofniemy w myśli do roku 1823 to na miejscu, gdzie dziś leży South Bend, znajdziemy
tylko jednego białego człowieka, który przybył z Detroit i na stałe się tu osiedlił. Tym pierwszym
stałym osadnikiem miasta South Bend był Alexis Coquillard, człowiek liczący 28 Lat życia, silny,
odważny i energiczny, żona jego (z domu Frances C. Comparet) niewiasta niepospolitych przymiotów ciała i duszy, przybyła do swego męża w roku następnym.
W roku 1831, kiedy osada southbendska liczyła 128 osób, jedynym kościołem katolickim w
północnej części Indiana była kapliczka (24x30 stóp) pobudowana z kloców przez ks. Stefana
Badin nad jeziorem "St. Mary's", Notre Dame, Ind.
Dwa lata po założeniu Notre Dame przez ks. Edwarda Sorin, C S. C., pobudowano tam kaplicę
Niepokalanego Poczęcia Najśw. Marji Panny w r. 1844, a w cztery lata później kościół, ale w South
Bend nie było kościoła katolickiego, aż do r. 1853, kiedy ks. Edward Sorin, C. S. C. pobudował
kościół św. Józefa. Ludność miasta nie wynosiła chyba w roku 1853 więcej jak 2000 osób, gdyż
na rok 1850 statystyka podaje 1652, a na rok 1860 — 3832 osób.
Aczkolwiek w r. 1870 miasto South Bend już liczyło 7206 osób, jednakowoż w porównaniu
z ludnością dzisiejszą była to jeszcze tylko nieznaczna mieścina. A kiedy dziś miasto South Bend
posiada nieomal wszystkie bogactwa kultury ludzkiej, wszystkie błogosławieństwa cywilizacji,
w roku 1870 istniały one, albo tylko w zarodku, albo dopiero, co stawiały pierwsze, niepewne
kroki.
1
Pierwsi Polacy w South Bend.
Między owymi mieszkańcami miasta South Bend z roku 1870-go była już i garstka polskich
imigrantów, ale tylko garstka, gdyż rodacy nasi poczęli tu się osiedlać w roku 1868-ym.
Najpierwsi osadnicy polscy w South Bend byli: Antoni Szybowicz (pierwszy z najpierwszych),
Jan Likier, Michał Król, N. Pijanowski, Andrzej Rajter i Józef Woźniak.
W następnych trzech latach liczba imigrantów polskich znacznie się powiększyła. Niepodobna
tu ich wszystkich z owej drugiej grupy wymienić, ale według świadectwa wiarogodnych świadków
w roku 1923 następujący z nich jeszcze żyli: Walenty Korpal, Tomasz Grześk, Jan Makielski, Jan
Kowalik, Stanisław Lewiński, i Aleksander Szamecki.
Ilu osadników polskich wtenczas było w South Bend tru¬dno dziś się dowiedzieć na pewno.
Wiel. ks. Wacław Kruszka w swem dziele "Historia Polska w Ameryce" przytacza list ks. Bakanowskiego, C. R., z 25 stycznia 1871 r., w którym czytamy: "Niedawno byłem w South Bend, Ind.
Dawałem tam misję 75 familiom polskim, nowoprzybyłym z Europy..." Czy pomienione familie
wszystkie były z South Bend, czy się zjechały z pobliskich miejscowości — tego nie wiemy. Ob.
Walenty Korpal, który przybył do South Bend w r. 1871, twierdzi, że było tu wtenczas o wiele
mniej rodzin niż 75.
Odporność i nieugiętość pionierów southbendskich.
Jak pionierzy polscy po innych osadach Stanów Zjednoczonych, tak i southbendscy nacierpieli
się więcej niż nam dzisiaj chce się temu dać wiarę. Dokoła nich piętrzył się szereg różnorodnych
trudności, niby nieprzerwane pasmo nagich, nieprzebytych gór. Z jednej strony nieustanne
borykanie się w celu zaspokojenia najelementarniejszych potrzeb życiowych; z drugiej zaś —
cudza mowa, cudze zwyczaje i obyczaje, cudza narodowość, cudze nieraz wyznanie religijne. W
otoczeniu tak trudnym jeden i drugi tracił siły fizyczne i padał pod ciężarem brzemienia, jeden
i drugi tracił ducha, w ślad czego przychodziły pokusy, aby za "miskę soczewicy" sprzedać swą
godność narodową lub nawet swą wiarę. Ale pionierzy nasi southbendscy byli to ludzie odporni i nieugięci. Z licznych walk, jakie staczali z wrogami jeszcze w Europie, wyszli zahartowani,
posiadający broń przede wszystkim odporną i sposób jej używania. Toteż żywioł cudzy ich nie
pochłonął. Przetrwali jak skała przy swej wierze Św., przy swych tradycjach narodowych, przy
swych zwyczajach i obyczajach — przejmując się duchem przybranej ojczyzny, ale zwolna, w
sposób naturalny.
Jako dowód, że poczucie narodowości u tutejszych pionie¬rów polskich to nie urojenie, ale
fakt historyczny, wymownie świadczy wyżej cytowany list ks. Bakanowskiego, C. R., z 25 stycznia
1871 r. Otóż w owym liście nadmieniając o misji, którą on dawał Polakom w South Bend, dodaje:
"Ci (polscy osadnicy southbendscy) nawet do kościoła nie chcieli chodzić z przyczyny, że nie ma
polskiego księdza. Polska tu nie zaginie."
Ale i w wierze św. katolickiej imigranci tutejsi wytrwali. Owa czupurność Polaków, dzięki
której nie chcieli chodzić do kościoła, dlatego, że nie było polskiego księdza, to dowód, że kościół
2
mieć chcieli — kościół rzymsko-katolicki, ale swój, polski, w którym by rozbrzmiewała mowa ich
praojców. Przecież, dlatego, że byli Polakami, musieli znosić prześladowania w swej rodzinnej
ziemi, dlatego tam cierpieli głód i poniżenie, tracili krewnych i przyjaciół, posady i majątki, gnili
w nieprzyjacielskich więzieniach, przelewali krew na polu walki, dlatego wreszcie opuszczali, co
tylko mieli najdroższego w Polsce i szukali tu za oceanem tej świętej wolności, której nie zaznali
pod rządami państw zaborczych. Czyż wolno, więc potępić owych polskich pionierów naszych,
że się nieco zacietrzewili w swej polskości? Nie, po tysiąckroć nie! Tylko człowiek, który duszy
polskiej nie zna, mógłby rzucić na nich kamieniem potępienia, ale dla Polaka, który zna, choćby
tylko instynktowo, psychologię swego narodu, to tylko nowy przykład, jak często między naszymi
rodakami narodowość i wiara św. katolicka idą ręka w rękę.
Gdzie Polacy uczęszczali do kościoła przed r. 1877?
Kiedy w r. 1868 Polacy zaczęli się osiedlać w South Bend były już w mieście dwa katolickie
kościoły. Jeden to kościół św. Józefa (22x40 stóp) z cegły, przy zbiegu Hill St. i La Salle Ave., pobudowany jak już wspomnieliśmy w r. 1853 przez założyciela Notre Dame; a drugi to kościół św.
Patrycjusza (30x60) z cegły, przy Division ul., pobudowany w roku 1859 przez ks. Tomasza Carroll,
C. S. C. Na kilka lat przed wspomnianymi kościołami były już od roku 1848 dwa w pobliżu South
Bend: kościół Notredamski i kościół św. Józefa w Mishawaka. Może być, że tu i tam jakiś Polak
uczęszczał na nabożeństwa do kościoła św. Józefa, lub do kościoła Najsłodszego Serca P. Jezusa
w Notre Dame, a nawet może do kościoła św. Józefa w Mishawaka, ale przeważająca większość,
ogólnikowo mówiąc, wszyscy Polacy uczęszczali do kościoła św. Patrycjusza.
Księża polscy dojeżdżają Polaków southbendskich.
Przed rokiem 1877-ym imigranci polscy w South Bend nie mieli ani swego kościoła, ani
księdza polskiego stale z nimi przebywającego.
Dojeżdżali ich, co prawda, polscy misjonarze, ale rzadko kiedy. Pierwszym z nich był ks. Adolf
Bakanowski, Zmartwychwstaniec. Następnie ks. Piotr Kończ, który od listopada 1873 r. na stałe
zamieszkał w Otis, Ind., dojeżdżając do South Bend raz na miesiąc aż do lipca 1875 r. Po nim
z rok i pół ks. Ludwik Machdzicki, który po ks. P. Konczu proboszczował w parafii Najśw. Marji
Panny w Otis aż do r. 1881, kiedy objął jej rządy ks. Urban Raszkiewicz.
Pierwsze towarzystwa polskie w South Bend.
Z tego co się powiedziało o duchu jaki panował między southbendskimi Polakami, można
było spodziewać się, że owi pionierzy nasi wkrótce zaczną się organizować. I tak też się stało.
Otóż jeszcze na trzy lata przed właściwym założeniem parafii polskiej w South Bend, zbiera się
27-go sierpnia 1874 r. gromadka energicznych i patriotycznych rodaków i zawiązuje Towarzystwo
bratniej pomocy pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Jest to pierwsze polskie towarzystwo
nie tylko w South Bend, ale w całym stanie Indiana. Na pierwsze posiedzenie, które się odbyło
4 września przybyło trzynastu członków. Dzisiaj żyjących z tego grona jest tylko Walenty Korpal.
3
Dwa miesiące ledwo ubiegły od zorganizowania się Tow. św. Stanisława Kostki, a już pionierzy
southbendscy zakładają między sobą drugie towarzystwo, też bratniej pomocy, pod wezwaniem
św. Kazimierza Królewicza. Jeden z późniejszych członków Tow. św. Kazimierza, L. M. Kucharski,
wyraził piś¬miennie przyczynę i ceł owego Towarzystwa jak następuje:
"W roku 1874, kiedy wychodźstwo polskie jeszcze było zbyt nieliczne, szczególnie w mniejszych
miasteczkach Stanów Zjednoczonych, w South Bend naonczas znajdowało się grono dobrze
myślących Polaków, którzy się kierowali zasadą, że w jedności jest siła a siłą można wszystkiego
dokonać, pracując atoli spokojnie i z poświęceniem się. Nosząc się z tą mysią przez dość długi
czas, postanowiono ostatecznie zorganizować się, ażeby wspólnymi siłami i braterską usługą
nieść pomoc jeden drugiemu bądź w chorobie, bądź w innym, jakim nieszczęściu. Ażeby to
postanowienie zrealizować, zebrało się grono obywateli dnia 1-go listopada 1874 r. w domu
Ignacego Boińskiego przy zbiegu ulic Division i Pine i zorganizowali się w Tow. św. Kazimierza,
przyrzekając sobie pod słowem honoru bronić i utrzymywać wiarę katolicką — wiarę ojców i
przodków naszych — i narodowość, oraz wspierać się we wszystkich nieszczęściach, chorobie
i śmierci."
Niezawodnie, że przyczyna, cel i duch Towarzystwa św. Stanisława były, jeżeli nie zupełnie
takie same, to bardzo podobne do przyczyny, celu i ducha Tow. św. Kazimierza.
W historii naszej parafii a nawet w historii Polonii southbendskiej dwa te towarzystwa odegrały bardzo ważną rolę.
Formowanie się polskiej parafii.
Jeżeli już w roku 1871, a może nieco wcześniej, Polakom southbendskim nie chciało się
chodzić do kościoła, bo nie było tam polskiego księdza, to wolno z tego wnosić, że kiedy w
roku 1874 zorganizowali się oni w Tow. św. Stanisława i Tow. św. Kazimierza, sprawa założenia
polskiej parafii i pobudowania kościoła stała się codziennym prawie przedmiotem ich myśli,
słów i zabiegów. Poruszano ją na posiedzeniach towarzystw i omawiano poza posiedzeniami w
prywatnych kółkach i w gronie rodzinnym.
Już w roku 1875 zakupiono loty pod przyszły kościół i szkołę przy ulicy West Monroe między
ulicami: Scott i Chapin. Według świadectwa jednego z najstarszych Jadwigowian, pionierzy nasi
około tego czasu podzielili się na dwa obozy, różniące się między sobą. Jedni z nich, mieszkający
w pobliżu wspomnianych lot na Monroe, chcieli, aby budynki parafialne stanęły na zakupionym
już gruncie; inni, mieszkający, gdzie dziś stoi szkoła publiczna "Laurel", sądzili, że byłoby lepiej
pobudować kościół w ich części miasta.
Obie strony miały swoje racje, żadna z nich nie chciała się poddać. No i tak się sprzeczali i nie
wiadomo, kiedy by przyszło do zgody, gdyby Opatrzność nie zesłała im pojednawcy. Podobno,
że w roku 1875 przejeżdżał przez South Bend jakiś ksiądz, który potem się udał do Milwaukee,
i on to różniące się obozy pojednał. Przeciwnicy zgodzili się na postawienie kościoła na zakupionych już lotach przy ulicy West Monroe. Szkoda, że ten, który był świadkiem tych wypadków
i który je najrozumniej przedstawia, zapomniał imię owego księdza. Jednakowoż o ile można
4
wnosić z opowiadań innych, co te czasy pamiętają, księdzem owym był Jacek Gulski. O księdzu
Jacku Gulskim wiemy z "Historii Polskiej w Ameryce" ks. Wacława Kruszki, że jako Reformat
dzięki prawom majowym musiał przez dwa lata ukrywać się przed policją pruską aż wreszcie
w r. 1875 przybył do Ameryki. Po krótkim pobycie w Berlinie, Wis., w tym samym jeszcze roku
przyjechał do Milwaukee na asystenta przy parafii św. Stanisława B. i M. W roku 1878 został
tejże parafii proboszczem, a w roku 1882 założył parafię św. Jacka i rządził nią świetnie przez
długie lata.
O tym księdzu pojednawcy (zdaje się, że to był ks. J. Gulski) krążą między starymi Jadwigowianami interesujące podania. Jedno z nich jest bardzo budujące. Podobno, że ów ksiądz
(ks. J. Gulski) chciał zostać na stałe między tutejszymi pionierami, że nie chciał pobierać żadnej
pensji, że był gotów zadowolić się jak najuboższym pomieszkaniem, a co do stołu to miał powiedzieć, że niewiasty polskie nie pozwolą mu z głodu umrzeć. Bardzo wiele w tym wszystkim
poezji, ale w owych pionierskich czasach łatwo było o nią.
Ale ks. J. Gulski pierwszym proboszczem pierwszej polskiej parafii w South Bend nie został.
Widać Opatrzność Boska miała względem niego inne zamiary. Nie zaglądnąwszy, ani do archiwów Zgromadzenia św. Krzyża, ani do archiwów diecezji Fort Wayne, nie można twierdzić,
czy jedna władza, czy druga, czy obie razem, czy jakaś zupełnie inna przyczyna nie dopuściły
do tego, aby ks. J. Gulski objął probostwo nowo organizującej się parafii. Zdrowy jednak rozum pozwala przypuszczać, że Zgromadzenie św. Krzyża, które pobudowało w Notre Dame,
w Mishawaka i w South Bend pierwsze katolickie kościoły i dostarczyło misjonarzy prawie
całej tutejszej okolicy, nie pozwoliłoby na to, iżby przejezdny ksiądz, choćby tak zacny jak
ks. J. Gulski, miał "capnąć" mu spod nosa parafię. Tym bardziej, kiedy już w tym celu, jak się
zdaje, to Zgromadzenie przygotowywało polskiego księdza w osobie seminarzysty Walentego
Czyżewskiego. Toteż nowopowstająca parafia polska jeszcze do końca roku 1876 proboszcza
nie ma, ale prawie wszystkie inne pierwiastki, jakie wchodzą w skład pełnej parafii, skupiały
się i łączyły w coraz to starszą i zupełniejszą formę gminy chrześcijańskiej.
Początki budowy pierwszego kościoła.
Według historii diecezji fortwaynskiej, budowę kościoła dla formującej się polskiej parafii
rozpoczęto w jesieni roku 1876. Był to pierwszy polski budynek kościelny w South Bend, a
drugi w stanie Indiana. Kiedy przyszli parafianie św. Jadwigi stawiali początkowe kroki w organizowaniu parafii, oraz w budowaniu kościoła, ich przyszły, długoletni ks. Proboszcz, organizator
i przywódca duchowny, kończył swe studia teologiczne w Notre Dame, Ind.
Polacy, jak dotąd, począwszy od r. 1868, tak i teraz w r. 1876, a nawet w pierwszej połowie
roku 1877, wypełniali swoje obowiązki religijne w kościele św. Patrycjusza, który stał wówczas przy Division ulicy. Za rządów proboszcza ks. P. P. Cooney, C. S. C., kościół św. Patrycjusza
przedłużono w r. 1865 o 36 stóp, a do boku dobudowano skrzydło 50 stóp długie i 32 szerokie.
Skrzydło to z początku służyło, jako szkoła parafialna, do której, oprócz dzieci irlandzkiego
pochodzenia, uczęszczały także niemieckie a potem i polskie. Kiedy wreszcie liczba Niemców
i Polaków znacznie wzrosła, ulokowano ich podczas nabożeństw kościelnych w owym skrzy5
dle. Nie mała to była mieszanina, nie. Możliwe, że tu i tam ktoś spojrzał spode łba na swego
sąsiada z innej narodowości, ale oddawszy ludzkiej naturze, co jej się należy, i uwzględniwszy
odrębności pomienionych trzech narodów, trzeba przyznać, że się pogodzili nie gorzej. Rzecz
godna uwagi, że czynnikami, które harmonizowały tych trzech narodowości wspólne pożycie,
były: ta sama wiara św. i Duchowieństwo z tego samego Zakonu.
Rok 1877.
Nareszcie zawitał rok 1877. Dla Jadwigowa pozostanie na zawsze pamiętnym. Właśnie
na roku 1877 opieramy Złoty Jubileusz parafii św. Jadwigi. I dla jakich to powodów? Otóż,
jak widzieliśmy, Polakom szło przede wszystkim o księdza polskiego, o księdza, który by stale
przebywał między nimi. Dlatego to tak chętnie korzystali z posług religijnych owych księży
polskich, którzy do southbendczan dojeżdżali, dlatego to tak pragnęli zatrzymać między sobą
owego przejeżdżającego księdza (ks. J. Gulskiego), który waśniących się rodaków pogodził.
"Polskiego księdza!" było ich hasłem ówczesnym. I nareszcie go dostali, kiedy z dniem Nowego
Roku (1877) zawitał do nich tylko, co wyświęcony ks. Walenty Czyżewski, C. S. C., jako pierwszy
proboszcz nowo tworzącej się parafii polskiej, pierwszej w South Bend. W jego przybyciu na
Jadwigowo znajdujemy przyczynę, dla której początek parafii św. Jadwigi datuje się, nie od r.
1876, kiedy założono podwaliny kościółka, ale od chwili, kiedy do niej zjechał jej Duszpasterz.
Boć przecież ks. Proboszcz jest ową sprężyną, która wprawa w ruch wszystkie kółka i kółeczka
tej nieco skomplikowanej machiny parafialnej. Musimy, więc zapoznać się z tym pierwszym
proboszczem polskim w South Bend, bo jeżeli komu (a tę opinię podzielają obaj jego następcy
i wszyscy księża asystenci), to ks. Walentemu Czyżewskiemu nasamprzód należy się uznanie i
wdzięczność za jego pracę dla ludu polskiego w South Bend— pracę szczerą, bezinteresowną,
wyczerpującą, czasem niewdzięczną, jak puls ustającą tylko razem z życiem.
Życiorys Ks. Walentego Czyżewskiego, C. S. C.
Ks. Walenty Czyżewski urodził się 15 lutego 1846 r., we wsi Talkuny, która wówczas była
pod zaborem rosyjskim, a dziś należy do państwa litewskiego. Do chrztu trzymali go, Stanisław
Czyżewski i Teresa Bucewiczowa, a Sakramentu udzielił jego wuj, ks. Jan Żyliński. Początkowe
nauki pobierał w domu, a potem u XX. Marjanów w pobliskim miasteczku Mirosławiu, gdzie
owi zakonnicy mieli szkołę klasztorną.
Kiedy młody Walenty liczył dziewięć lat, 4 kwietnia 1856 r., śmierć zabrała mu ojca. Odtąd
wychowanie syna polegało na jego bogobojnej matce, która przeżyła swego męża o 28 lat. W
kilka lat po śmierci ojca, Walenty, jako kilkunastoletni chłopiec, udał się do Łagiewnik i wstąpił
tam, jako seminarzysta do Zakonu Franciszkanów.
Kiedy młody kleryk już odbył nowicjat w Łagiewnikach, rząd rosyjski pozamykał klasztory,
znajdujące się pod swoim berłem, a kleryków porozpuszczał do domu. Ofiarą tej kasaty padł
między innymi i klasztor łagiewnicki. Ex-seminarzysta Walenty, po powrocie do Talkun, udał
się do Krakopola i został tam gminnym pisarzem. Nareszcie nastał pobór wojskowy, który go
przygnał do Ameryki.
6
Po sześcio tygodniowej żegludze z Hamburga do Nowego Yorku wylądował wreszcie 6-go
lutego 1869 roku. Czy przybył prosto do South Bend, czy zamieszkał przez jakiś czas w Laporcie,
tego nie wiemy. Widać jednak, że miał zamiar osiedlić się w Stanach Zjednoczonych na dobre,
gdyż na drugi rok po wylądowaniu, zjawia się w sądzie "Laporte Circuit Court" i robi deklarację,
że chce zostać obywatelem tego kraju.
Po osiedleniu się w stanie Indiana na podobieństwo in¬nych synów adamowych, p. Walenty
Czyżewski musiał wziąć się do roboty, aby zarobić na życie. Nie miał tu krewnych, nie znał języka krajowego, więc nawet to wykształcenie, które by mu lepszą posadę zapewniło w Starym
Kraju, tutaj prawie nic nie znaczyło. Musiał, więc "harować", tak jak ten, który nawet abecadła
nie umiał. Pracował, więc gdzie tylko mógł dostać pracę — to na farmach, to w cegielni; i w
South Bend, i w Mishawaka. Podobno, że kiedy już dobrze się osiedlił to latem pracował, a zimą
chodził do szkoły. Przez dłuższy czas stołował się u Józefa i Józefy Woźniaków. Druga żona śp.
Józefa Woźniaka, Marjanna, twierdzi, że Walenty Czyżewski, mimo swej silnej budowy, nieraz
odczuwał pracę fizyczną.
Kiedyś między rokiem 1871 a 1873 zapoznał się przyszły proboszcz Jadwigowa ze śp. ks.
Danielem J. Spillardem, C. S. C., który wówczas pełnił pierwszy termin (1871—1874) proboszczowania w parafii św. Patrycjusza. Dzięki wpływom tego zacnego księdza w r. 1873, Walenty
Czyżewski wstąpił do Zgromadzenia św. Krzyża, jako kandydat na kapłana. Dnia 15 sierpnia
1874 r. złożył śluby wieczyste, a 28 grudnia 1876 r. otrzymał święcenia kapłańskie.
Dwa dni potem 1-go stycznia 1877 r., jak już widzieliśmy, rozpoczęła się jego trzydziestopięcioletnia praca na Jadwigowie.
Organizowanie parafii. — Pierwszy kościół i pierwsza szkoła.
Aczkolwiek już wspomnieliśmy o formowaniu się parafii, jednak prawdziwa organizacja,
jak niemal zawsze, poczęła się z przybyciem pierwszego proboszcza. By dać pojęcie o przyszłej
pracy organizacyjnej ks. Walentego Czyżewskiego, przytoczę tu, co po jego śmierci, odnośnie
do tego skreślił ks. Stan. A. Gruza, C. S. C., w Dzienniku Chicagowskim.
"Od czasu", pisze 14 lat temu obecny ks. Proboszcz Jadwigowa, "kiedy ks. Walenty Czyżewski
wstąpił na arenę życia publicznego, działalność jego tak pod względem życia religijnego, jako
też i społecznego, nie znała granic. Z natury silny i energiczny, pełen żarliwości o chwałę Bożą
i dobra współrodaków swoich imigrantów, zabrał się najpierw do zorganizowania powierzonej
mu parafii."
Napotkał jednak w owej pracy różnorodne trudności, nie mówiąc już nic o stronie religijnej, gdyż i ta nie mogła być w najlepszym stanie. Ekonomiczna strona imigrantów była godna
pożałowania. Fabryki najważniejsze, jak Studebaker'a, Olivier,a i Singer'a już były, ale małe,
nierozwinięte i pod wielu względami brakujące. Robota szła licho, pracy było mało, a zarobek
ledwo na wyżywienie wystarczał. Zewsząd dokuczała bieda, a tu trzeba było łożyć na budujący
się kościół. Ciekawe byłoby opowiadanie, gdyby tak śp. ks. Walenty Czyżewski, C. S. C., mógł
nam w tych dniach przedstawić, co i jak tam było w owych dniach pierwszego roku parafii. W
7
druku nic z tych starych czasów nie mamy, gdyż jedyna polska gazeta w South Bend zjawiła się
dopiero w r. 1896. Srebrnego Jubileuszu parafii, który przypadał na rok 1902, nie obchodzono,
z pionierów polskich, którzy byli niezbędną cząstką pierwszych wydarzeń, pozostało tylko kilku i
to w wieku tak już sędziwych, iż pamięć zaczyna im płatać różne figielki — dlatego to nie można
jak się należy odtworzyć pierwszych lat parafii św. Jadwigi.
Pozostał po ks. W. Czyżewskim jeden rekord, który rzuca trochę światła na jego pracę duszpasterską w ogóle i na owe pierwsze, trudne dni Jadwigowa. Tym rekordem są anonse parafialne, czyli ogłoszenia. Począwszy od Uroczystości Trójcy Przenajświętszej w roku 1877, zaczął
on notować, co ma głosić ludziom w kościele. Z tych zapisków własnoręcznych dowiadujemy
się, że składki lub ofiary na kościół szły nieraz żółwim krokiem, co powodowało ze strony ks.
proboszcza częste przypominania i napominania. Aby jednak nie przedstawić owych czasów w
niewłaściwym świetle i nie zignorować w oczach dwudziestego wieku tak małego przedsięwzięcia
jak pobudowanie drewnianego kościółka, trzeba przenieść się do r. 1877, kiedy ks. proboszcz
wyznaczył opłatę za pogrzeb bez kazania 50c, a z kazaniem $1.00. A jeżeli z tego nie można
zbyt wiele wnosić o ubóstwie naszych fundatorów, gdyż dolar miał wtenczas inną wartość, to
chyba sposób, w jaki zaopatrzyli nowy kościółek w potrzebne przybory i szaty, mówi wyraźnie,
że pionierzy Jadwigowa nie tylko byli niezamożni, ale nawet biedni.
Z dnia 17 czerwca czytamy w pomienionych ogłoszeniach, co następuje:
"W zeszłym tygodniu otrzymałem od Najprzew. ks. Biskupa (Dwenger) ornat czerwonego koloru, mszał i ołtarzowy kamień. Więc już mamy dwa ornaty, bo jeden, jak już wiecie, przysłał
ks. Gulski. Mamy ornaty koloru czerwonego i czarnego, ale brak nam ornatu koloru białego,
kapy, alby, komży, kielicha i puszki do Przenajśw. Sakramentu. Lampę do Sanktuarium już mam
przyrzeczoną, jako podarunek."
Dnia 8 lipca ogłasza dalsze dary:
"Ks. Prowincjał Granger, C. S. C., darował ornat białego koloru, kielich, albę, 4 puryfikaterze, 4
humerały, 4 korporały. Brat Franciszek, C. S. C., dał krzyż na ołtarz i obraz św. Józefa, kanony,
pulpit (do mszału) i dzwonek. Matka Ascension darowała sześć kwiatów do ołtarza i ornat
czarnego koloru; pani Boińska dwa kwiaty; panowie: Imbierowicz i Nowakowski — dwa obrazy
ścienne; Bractwo Matki Boskiej — dwa obrazy z pozłacanymi ramami; pani Makielska — dwa
wazoniki do kwiatów na ołtarzu; pani E. Debley — woreczek do kolektowania pieniędzy w
kościele; Marcin Herman — obraz; Teofil Witucki — druty do powieszenia lamp w kościele i 4
kropielniczki."
W dodatku liczni parafianie składali ofiary na kościół w formie pracy w wewnątrz lub zewnątrz
budynku.
Dnia 24 czerwca (1877 r.) ogłasza w kościele: "Z pewnością przyjadą farmerzy z Terre Couppe z
furmankami i będą wozić ziemię do obsypania podmurowania. Wzywam wszystkich, którzy mają
czas, ażeby zajęli się wyrównaniem ziemi koło kościoła i postawieniem płotu przed kościołem."
I nie wołał o pomoc daremnie. Oto jeszcze jedna notatka, która nie potrzebuje komentarza:
"Niech Pan Bóg wynagrodzi T. i Antoniemu Szybowiczowi oraz innym, którzy pracowali przy
8
postawieniu płotu. Rzeczywiście ja muszę szczerze podziękować wam wszystkim, którzyście
się przyczynili do ubrania kościoła, a szczegółnie niewiastom, co tak pilnie i ciężko pracowały
zeszłej soboty."
Owa "zeszła sobota', to 30 dzień czerwca 1877, w którym to dniu pierwszy drewniany kościał
św. Jadwigi przygotowywano do poświęcenia.
Ceremonie poświęcenia odbyły się 1-go lipca o godz. pół do dziesiątej. Ich przebieg ks.
Czyżewski ogłosił tydzień przedtem w kościele jak następuje: "Towarzystwa mają się zbierać tuż
przy kościele Św. Patrycjusza, skąd Przew. ks. Generał Sorin, C. S. C. pójdzie w procesji na miejsce
nowego kościoła, i tam dopełni aktu powięcenia. Podczas Mszy św. będzie polskie kazanie, a
podczas nieszporów o godz. 7-ej wieczorem, kazanie angielskie przez Wiel. ks. Colovin, C. S.
C., Prezydenta Kolegjum Notre Dame."
Nareszcie Jadwigowianie doczekali się swego kościoła. Stał on przy Monroe ul. i był pod
mianem św. Józefa. Nazwa św. Jadwigi przyszła z drugim kościołem — murowanym. — W
porównaniu z wielu innymi początkowymi kościołami, jadwigowski, acz drewniany, był jednym
z większych. Rozmiary jego były następujące: 83 stóp długi, 40 szeroki i 24 wysoki. Kosztował
$3,500.00.
Następnie trzeba było pomyśleć o szkole. Tymczasowo wynajęto lokal na szkołę — zdaje
się, że jeden pokój — oraz na pomieszkanie dla nauczyciela i rozpoczęła się pierwsza parafialna, polska szkoła w South Bend. Z powodu budowy kościoła, braku odpowiedniego człowieka
na nauczyciela, oraz innych trudności połączonych z organizowaniem parafii, nauki nie można
było rozpocząć rychlej jak w drugim tygodniu sierpnia. Ale jak tylko zamówiono nauczyciela,
ks. Proboszcz zaczął nawoływać, by posyłano dzieci do szkoły katolickiej. Z miesiąc czy więcej,
nim nauka się rozpoczęła w wynajętym lokalu, zaczęto zbierać fundusz na budowę szkoły. Przed
końcem roku 1877 stanęła obok kościoła św. Józefa na Monroe ul. niewielka, drewniana szkoła,
kosztem $600.00.
Rozwój wewnętrzny parafii (1877—1879)
Już sama budowa kościoła i szkoły jest poniekąd wyrazem nie tylko rozwoju zewnętrznego,
ale i wewnętrznego parafii. Można jednak stawiać budynki i zaniedbywać sprawy bezpośrednio
tyczące się duszy. Jadwigowo uchronił Bóg od tego nieszczęścia. Równocześnie z rozwojem materialnym od samego początku był tam wyraźny rozwój umysłowy a przede wszystkim religijny.
Owszem, parafia św. Jadwigi, drogą innych logicznie rozwijających się parafii, rozrastała się z
wewnątrz. Jej pierwszy proboszcz ks. W. Czyżewski, nie zwlekał z pielęgnowaniem życia religijnego w swej parafii, ale wziął się do tego od razu. Już w pierwszym roku nie tylko czuwa nad
stroną duchową dwóch męskich towarzystw św. Stanisława K. i Kazimierza K., ale organizuje
Bractwo Matki Boskiej dla niewiast, a Dzieci Maryi dla dziewcząt. Zachęca swych parafian do
częstej spowiedzi i Komunii Św., przede wszystkim z okazji większych uroczystości kościelnych.
Wielki nacisk kładzie na korzystanie z odpustów, urządza pielgrzymki pobożne do Notre Dame.
Odprawia nabożeństwa z wielką regularnością; prawie nigdy nie opuszcza nieszporów, ani kat9
echizmu niedzielnego. W drugim roku istnienia parafii, mimo różnych niewygód i przeszkód, ma
już wszystkie zwyczajne nabożeństwa, które napotykamy w dobrze zorganizowanych i wzorowo
prowadzonych parafiach. W dowód tego dość nadmienić, że w r. 1878 już odbyło się na Jadwigowie Czterdziestogodzinne Nabożeństwo i Misja.
W jesieni roku 1879 pomaga, a może sam organizuje, pierwszy chór jadwigowski pod mianem
Tow. św. Cecylii.
Mimo akuratnego wypełniania obowiązków kapłańskich, zakonnych i pasterskich, ks. W.
Czyżewski znalazł trochę czasu, jeżeli nie dniem, to nocą, aby nieść pomoc religijną swoim rodakom osiedlającym się w okolicznych osadach. Często, więc wyjeżdża słuchać spowiedzi, uczyć
katechizmu, lub spieszy, z jaką inną pomocą religijną do następujących miejscowości: Bremen,
Gerardat, Rolling Prairie, Laporte, Winamack, Otis, Terre Coupee, Chesterton, Kendallville. W
pierwszych trzech latach pomimo nawału pracy organizacyjnej, Jadwigowo przez gorliwość religijną swego ks. Proboszcza rozpoczyna owe podziwu godne apostolstwo niesienia światła wiary
i jej zbawiennych owoców poza granice parafialne. Ten ostatni znak wewnętrznego, religijnego
rozwoju parafii jest niezaprzeczalny. Gdyby wszystkie inne świadectwa upadły, ten jeden byłby
dostateczny, aby udowodnić, że w parafii św. Jadwigi życie religijne biło coraz to silniejszym
tętnem.
Wznoszono, więc na Jadwigowie budynki parafialne — kościół i szkołę, ale nie poniechano
tam i budowy świątyń nie¬porównanie piękniejszych, oczyszczonych szczerą pokutą, uświęconych
laską Bożą, ozdobionych cnotami — świątyń dusz ludzkich.`Nieszczęście nawiedza parafię.
Kiedy pierwsza parafia polska w South Bend już jako tako stanęła na własne nogi, kiedy tak
parafianie jak i ks. Proboszcz zwrócili teraz całą energię do rozwoju umysłowego, towarzyskiego
i religijnego Jadwigowa, nagle zwala się na nich wielkie nieszczęście. Jednego dnia, w połowie
listopada 1879 r., silny wicher obala drewniany kościół Św. Józefa na szkołę, zsuwając ją z fundamentu. Stało się to pomiędzy godz. 7- 8 rano. W szkole znajdowała się podczas tego wypadku
garstka dzieci, które jak zwykle zebrały się tam przed rozpoczęciem nauki. Między owymi dziećmi
byli trzej następujący chłopcy: Michał Hosiński (Brat Piotr, C. S. C.), Franciszek Sypniewski, organista stanisławowski, i ś. p. Łukasz Gramza. Podobno, że dzieci ze strachu powłaziły pod ławki
i tak uniknęły uszkodzenia. Według jednej wersji Marcin Futa powyciągał je potem oknem.
Michał Kwiatkowski powiada, że on i Józef Puc służyli w owych dniach do Mszy św. Kiedy
tak w pół do ósmej J. Puc robił ogień w piecu kościelnym, a "Mike" poszedł dzwonić, ko¬ściół
się obalił. Jak oni wyszli żywi, dziś z tego sami nie mogą zdać sprawy. Ale mniejsza już o to, najważniejsza rzecz, że kościół został zniszczony a szkoła poważnie uszkodzona. Ks. Stan. A. Gruza,
C. S. C., w artykule o śmierci ks. Czyżewskiego bardzo trafnie ocenia całą sytuację, spowodowaną
przez szkodę, jaką wicher wyrządził Jadwigowianom: "Był to bardzo bolesny cios", pisze, "dla
biednych polskich familii, które ostatni swój grosz na kościół i szkołę wydały. Nie upadły atoli
na duchu, ks. Czyżewski zwołuje swych parafian i pociesza ich jak może najlepiej, obiecując im
rychle błogosławieństwo Boże."
10
Drugi kościół św. Jadwigi — murowany.
I błogosławieństwo Boże przyszło w formie pięknego kościoła murowanego. Ale jak zwykle
w takich razach, dar ten nie zawitał i na Jadwigowo bez współudziału tak ks. Proboszcza jak i
parafian. Trzeba było wiele pracy, licznych i różnorodnych ofiar, zanim świątynia Pańska stanęła.
Znowu na kilka miesięcy poszli Jadwigowianie do kościoła św. Patrycjusza, znowu rozpoczęły
się posiedzenia ogólne, narady, planowanie, bazary i różne inne sposoby zbierania funduszów
— praca nieustanna — aby ratować sytuację, pokonać wszelkie trudności i wyjść z nieszczęścia
zwycięsko z odmłodniałą i spotężniałą siłą.
Jednakowoż, gdyby nawet fundusze były gotowe, murowanego kościoła nie stawia się w
kilku miesiącach. Trzeba było postarać się o jakiś tymczasowy budynek, któryby służył na kościół
i szkołę. Takim tymczasem lokalem postanowiono uczynić budynek szkolny — naprawiony, o ile
było można, odpowiednio przystosowany do użytku i kościelnego i szkolnego. Dnia 19 stycznia
1880 r. rozpoczęła się w nim nauka, a 25 stycznia zaczęły się odprawiać nabożeństwa. Dla różnych
jednak powodów Jadwigowo nie chciało pozostać przy Monroe ulicy. Już w drugiej połowie stycznia 1880 r. zakupiono kosztem $2,325.00 kilka lot u zbiegu ulic S. Scott i Napier jako przyszłe
miejsce na budynki jadwigowskie. W połowie lipca 1880 r. przeprowadzono budynek szkolny z
ulicy Monroe na lotę przy ulicy Napier, gdzie dziś się wznosi piękna murowana szkoła św. Jadwigi. W tym budynku w dalszym ciągu odprawiały się nabożeństwa aż do poświęcenia nowego
kościoła, (1883). Jako zaś szkoła parafialna, budynek ten służył nadal aż do 15 stycznia 1888 r.
Budowę nowego kościoła rozpoczęto na dobre 12-go sierpnia 1881 r. W to dzieło trzeba
było teraz rzucić cały zasób energii. Ciężko pracowali i szczodrze łożyli na kościół parafianie,
ciężko pracował ich ks. Proboszcz. W lutym ogłasza w kościele: "Za kolektą na kościół pójdą
Sypniewski, Kowalik i Grześk." W kwietniu najstarsze towarzystwo w parafii (św. Stanisława K.)
pierwsze przychodzi w pomoc, ofiarując na budowę kościoła $300.00. Za jego przykładem idą
inne towarzystwa. W maju zapowiada: "W tym miesiącu wyślę radców po całej parafii do zbierania pieniędzy na kościół." Kilka razy sam chodził po kolekcie na rzecz kościoła i zaprowadza
na ten cel kolektę miesięczną, za pozwoleniem ks. Biskupa, obraca na kościół kolektę jubileuszową, pożycza pieniędzy u parafian, rozlosowuje loty przy ulicy Monroe. W roku 1880 ogłasza
parafianom, że ma dwie krowy i dwa zegarki, ofiarowane na rozlosowanie. Z tych też czasów
znajdujemy następującą notatkę: "Po wygraniu krowy (którą darował w tym celu p. Sosnowski)
nastąpi sprzedawanie losów na wołu, ofiarowanego przez Jakuba Makielskiego."
Dla zmniejszenia kosztów budowy, prosi parafian, aby przychodzili pracować przy nowo budującym się kościele. Parafianie chętnie na tę prośbę odpowiadają: to czyszczą plac pod kościół, to
kopią pod fundamenta, to wykopują sklep pod zakrystię, to rozgarniają świeżo zwiezioną ziemię
przy kościele, to inną, jaką formą pracy niosą pożądaną pomoc swej parafii.
Nareszcie po trzech latach nieustannej pracy, po licznych zabiegach, po różnorodnych kłopotach, dnia 25 marca 1883 roku, usłyszeli Jadwigowianie radosną nowinę: "Biskup przyjedzie
poświęcić nasz kościół w drugą niedzielę po Wielkanocy, ogłasza to ks. proboszcz w kościele,
"i tego samego dnia udzieli Sakramentu Bierzmowania". I tak się stało. Dnia 8 kwietnia (1883)
11
J. E. ks. biskup Józef Dwenger poświęcił kościół Św. Jadwigi i udzielił po raz pierwszy w nowym
kościele Sakramentu Bierzmowania.
Dzięki więc pracy i poświęceniu się tak ks. proboszcza jak i parafian, doczekało się Jadwigowo
pięknego kościoła, który przetrwał już lat z górą czterdzieści i jeszcze obiecuje udźwignąć na
swych prawie półwiekowych barkach przynajmniej drugie tyle lat.
Kościół Św. Jadwigi stoi przy zbiegu ulic: S. Scott i Napier, frontem do ulicy S. Scott. Murowany jest z białej cegły, w stylu romańskim, o jednej wieży. Długość budynku wynosi 149 stóp,
szerokość 62. Boczne ściany są 33 stóp wysokie, wieża zaś wznosi się do wysokości 156 stóp.
Od roku 1883 kościół upiększały kolorowe okna, które kosztowały po $150.00. Ofiarodawcami były następujące osoby i towarzystwa: Błażej Czyżewski, Marcin Taberski, Maksymiljon
Hanyżewski, Szczepan Brzeziński, Bracia Hosińscy, Aleksander Szamecki, Jan Makielski, Andrzej
Grześk, Władysław Bartoszek, Antonina Bajer, Marcjanna Rosińska, Andrzej Herman, Małgorzta
McDonnell, Familia Sosnowskich, Jan Boiński i Jan Niezgodzki, Bractwo Kazimierza i Bractwo
św. Stanisława, Bractwo Różańca Św.—starsze, Bractwo Różańca św.—młodsze, Tow. Dziewic
Różańcowych, Tow. św Cecylii.
Filarów aż do r. 1898 nie było, chór był z początku mniejszy. Włączając ławki na chórze,
kościół św. Jadwigi może wygodnie usadowić 920 osób. Zaraz po wyświęceniu kościół kosztował
$33,000.00.
W ciągu następnych lat rządów ks. Walentego Czyżewskiego kościół był odnawiany, ozdabiany
i wyposażany w sprzęty, naczynia i szaty kościelne. Bardzo żywy udział brały w tym towarzystwa,
ale nie uchylały się od ofiar i pojedyncze osoby. Niemożliwa tu podać, kto co dał. Wymienimy
tylko największe datki. Ołtarz główny ufundowało Tow. św. Jadwigi kosztem $2,500.00. W ołtarzu tym znajduje się prześliczny obraz św. Jadwigi pędzla Tadeusza Żukotyńskiego. Dwa ołtarze
boczne wartości razem $1,600, oraz dzwon ważący 3,500 funtów wartości przeszło $500.00,
podarowało Tow. św. Stanisława Kostki. Organy, pobudowane przez sławnego organomistrza
z Mishawaka p. Ludwika Van Dinter, pędzone do niedawna motorem wodnym, sprawiło dla
kościoła św. Jadwigi Tow. Św. Kazimierza kosztem $2,400.00. Chrzcielnicę zakupiła młodzież
jadwigowska. Niewiasty Apostolstwa Modlitwy sprawiły obrazy do bocznych ołtarzy: po stronie
ewangelii obraz Matki Boskiej Różańcowej, a po stronie epistoły obraz Najsłod. Serca Pana
Jezusa. Tow. Mężczyzn z Apostolstwa Modlitwy zakupiło śliczny ornat kosztem $200.00.
W roku 1898 nie tylko upiększono kościół wewnątrz nowymi ławkami i malowidłami, ale
budowę jego poddano gruntownej przeróbce. Aby wzmocnić ściany kościelne, pobudowano
nowy sufit ze stalowych łuków, opierając go na dwóch rzędach filarów. Wszystkie owe odnowienia, dekoracje i przeróbki kosztowały $7,300.00.
W pierwszych latach gospodarowania Ks. Antoniego Zubowicza, C. S. C., potrzeba zupełnego odnowienia kościoła św. Jadwigi stała się z dniem każdym coraz bardziej konieczna. W
roku 1916 Ks. Proboszcz i komitet parafialny wzięli się do dzieła odnowienia wnętrza kościoła.
Całą pracę odnowienia, malowania i dekoracji oddano kontraktorowi z Chicago p. Bernardowi
12
Markiewicz, którego artystą był malarz polski niepospolitej sławy, Jadwigowianin, p. Leon A.
Makielski. Koszta odnowienia wynosiły $5,500.00. Sumę tę złożyli parafianie na malowanie
kościoła z okazji 25-cio letniej rocznicy kapłaństwa ks. A. Zubowicza, uroczyście obchodzonej
przy końcu grudnia 1915 r. Lista ofiarodawców, t. zw. "Srebrna Księga Jubileuszowa", którą ks.
Jubilatowi wręczono, mówi bardzo wiele o przywiązaniu parafian do swego duszpasterza i o
duchu ofiarności Jadwigowa.
Oprócz przeróbki z r. 1898 i odnowień już omówionych, różnymi czasy kościół wyposażano
w potrzebne sprzęty i ulepszenia, malowano zewnątrz i reperowano częściowo. W roku 1904
zaprowadzono ogrzewanie parą w kościele i w szkole kosztem $3,310.00. Z tej sumy można
odliczyć mniej więcej połowę na kościół.
Od kilku już lat zauważono, że okna kolorowe w kościele, czyli witraże z r. 1883 z każdym
dniem się psują, szpecąc wygląd świątyni, którą kiedyś zdobiły. Toteż ks. proboszcz Stan. Gruza,
C. S. C., jak tylko się trochę rozejrzał w parafii, zaczął rozmyślać nad zaprowadzeniem nowych
witraży. Ks. Proboszczowi sekundowały w tej sprawie oba komitety: parafialny i finansowy. "Dzięki duchowi katolickiemu", jak powiada "Nowe życie " i gorącej miłości i przywiązaniu, z jakiem
Jadwigowianie odnoszą się do swej parafii, okna zostały w mig rozchwytane".
Oprócz okien kolorowych, kościół się tu i tam odnawia, maluje i czyści, aby tak zewnętrzny
jak i wewnętrzny wygląd jego pięknie się harmonizował z nadchodzącą wspaniałą uroczystością
konsekracji w r. 1927.
Plebania.
Nie byłoby bynajmniej od rzeczy dla Jadwigowian wogóle, a przede wszystkiem dla młodszych
zapoznać się z historią swojej plebanii. Bo przecież plebania św. Jadwigi jest owym budynkiem,
w którym przez czterdzieści z górą lat zamieszkiwali ich liczni, gorliwi i zacni duszpasterze, w
którym dojrzewały różnorodne, dobroczynne plany, w którym Jadwigowo znalazło i radę i pociechę i zachętę w tej nieraz trudnej pielgrzymce ziemskiej.
Ale historią plebanii św. Jadwigi jest nieco przyćmiona kurzem lat. Ks. Walenty Czyżewski
nawoływał i z ambony i na posiedzeniach towarzystw, żeby składano na kościół i szkołę, ale o
plebanii prawie nigdy nie wspominał, że tylna część budynku jest zlepem trzech dobudowali z
różnych czasów. Podobno główna frontowa część plebanji była niegdyś domem mieszkalnym,
który stał przy rogu ulic W. Washington i S. Scott i był własnością p. Forda, szwagra starego
Olivera.
Ks. W. Czyżewski w r. 1884 zakupił ów dom za kilkaset dolarów, przeprowadził go, gdzie dziś
stoi, i odpowiednio przerobił na pomieszkanie dla miejscowego duchowieństwa. — W roku 1904
zaprowadzono ogrzewanie wodą gorącą, kosztem $875.00. Oprócz tego różnymi czasy tak za
rządów ks. proboszcza W. Czyżewskiego, jak i za ks. proboszcza Ant. Zubowicza, plebanię papierowano wewnątrz, malowano wewnątrz i zewnątrz, wyposażono w potrzebne meble, sprzęty,
naczynia kuchenne — w ogóle zastosowano pomieszkanie duchowieństwa do wymagań czasu
lub innych okoliczności.
13
W roku 1926 za rządów obecnego ks. proboszcza Stan. Gruzy, tak z powodu wielkiej już
potrzeby jak i z racji zbliżającego się Jubileuszu Złotego parafji oraz konsekracji kościoła, znowu
gustownie plebanię wypapierowano, pomalowano wewnątrz i zewnątrz, i poczyniono kilka
ważnych ulepszeń.
Obecny budynek jest pierwszą plebanią parafii św. Jadwigi. Przed rokiem 1884 księża z Jadwigowa mieszkali na plebanii św. Patrycjusza na Division ul. a nawet przez jakiś czas ks. proboszcz
Czyżewski mieszkał w wynajętym domu.
Pierwsza murowana szkoła.
Stary drewniany budynek szkolny, przeprowadzony w r. 1880 z ulicy Monroe, mimo powiększeń i przeróbek, od paru lat był już za mały. Rozrost parafii w ośmiu latach był tak szybki, że
mimo przeładowania klas dziećmi, cztery klasy nie mogły wszystkich pomieścić. Nowa, większa
i odpowiedniejsza szkoła była koniecznie potrzebna. To też w sierpniu 1886 r. ks. Czyżewski
zapisuje między innymi anonsami następujący: "Szkołę trzeba budować."
Zapewne nie pierwszy to raz o tym pomyślał, ale z powodu straty wyrządzonej przez wicher
r. 1879 i budowy murowanego kościoła św. Jadwigi (1881—1883) nie mógł zdecydować się na
nową szkołę. Ale w r. 1886 potrzeba stała się konieczną; zaczął więc zbierać podpisy, kolektować,
prosić, upominać, rozumować, naglić, aż 15 stycznia 1888 r. ogłasza parafianom: "Dziś przed
nieszporami będzie poświęcenie szkoły nowej, a jutro dzieci zostaną w niej umieszczone". I tak
się też stało: Szkołę poświęcono 15 stycznia a na drugi dzień rozpoczęła się w niej nauka.
Pierwsza ta murowana szkoła św. Jadwigi stała na Napier ul., gdzie obecnie stoi — frontem
do ulicy Scott. Był to dwupiętrowy budynek z białej cegły 64 stóp długi i 44 szeroki, mieszczący
w sobie 8 obszernych, dobrze oświetlonych klas. Kosztował około $15,000.00.
W krótkim jednak czasie i ten budynek okazał się za ciasny. Otworzono, więc nadliczbowe
klasy w starym budynku szkolnym.
Druga murowana szkoła.
Nie długo cieszyła się paraf ja nową szkołą. Dnia 4 lutego 1896 r. około godziny 4-tej rano
jakimś przypadkiem, po dziś dzień niewytłumaczonym, szkoła stała się pastwą płomieni. Wielki
był lament parafian, bo ot, tylko co się zagospodarowali, a tu znowu plany się krzyżują, dzieci
jakoś trzeba ulokować, nowe długi trzeba zaciągnąć, kiedy stare jeszcze na karku. Co gorsza,
podobno szkoła zgorzała była zabezpieczona od ognia na część wartości tylko. Z tego powodu
strata była o wiele większa, podobno wynosiła więcej niż $7,000.00.
Serce tak parafian jak i ks. Proboszcza krajało się, na widok zgliszczy tego budynku, w którym
dzień przedtem przygotowywała się tak umysłowo jak i moralnie przyszła generacja Jadwigowa.
Ale nie upadli na duchu Jadwigowianie, nie upadł na duchu ich ks. Proboszcz, a dowód tego mamy
niezbity w tym, że w tym samym roku prawie na ciepłych jeszcze popiołach starej szkoły, wzniosła
się szkoła nowa, wspanialsza, wygodniejsza pod każdym względem od swej poprzedniczki.
14
Nowa, czyli obecna szkoła św. Jadwigi, to gmach trzypiętrowy, zbudowany z czerwonej cegły
ze Streator, UL, a garnirowany białym kamieniem z dachem pobitym czarnym łupkiem. Fundament jest z granitu z tutejszego powiatu; ściany są 16 cali grube. Długość budynku wynosi 128
stóp a szerokość 62.
Wewnętrzny rozkład budynku jest następujący: Na pierwszych dwóch piętrach znajduje się
12 klas, tyleż pokoików do odzieży i dwa ofisy. Klasy są należycie oświetlone, rozmiaru 40x20
stóp; korytarze są szerokie z wyjściem na podwórze szkolne i na ulicę Napier.
Całe trzecie piętro zajmuje obszerna sala z estradą rozmiaru 34x60 stóp. W tyle sali jest
obszerna galeria. Parter sali i galeria razem mogą wygodnie usadowić 1000 osób. Pod galerią
jest pokoik do sprzedawania biletów, szatnia i kuchnia porządnie zaopatrzona w roku 1926 w
najnowszego typu przybory kuchenne i naczynia.
Pod szkołą jest obszerny i głęboki sklep, czyli basement. Tam znajdują się ustępy szkolne,
piece gazowe, węglarnia i pokój kościelnego. Wszystkie te pokoje są połączone szerokim, wzdłuż
całej szkoły biegnącym korytarzem. W pośrodku korytarza znajduje się żelazna brama, która w
razie potrzeby dzieli go na dwie równe części.
Budynek jest zaopatrzony wewnątrz w krany ogniowe a zewnątrz w schody bezpieczeństwa. Właściwy wchód na salę jest z Napier ulicy, a właściwy wchód do klas jest ze strony Scott
ul., z podwórza szkolnego. Jednakowoż obu wejściami można się dostać i na salę i do klas. Kosz
budowy szkoły wynosił około $28,000.00. Wedle zdania znawców, była to suma bardzo mała.
Oprócz ks. proboszcza W. Czyżewskiego, do komitetu budowy należeli następujący: Wład.
Bartoszek, Franciszek Hosiński, T. Boiński, W. Przybysz, F. Luźny i J. Luźny. Architektem był R. L.
Braunsdorf. O ile to było możliwe, materiał zakupiono w South Bend; robotnicy także byli miejscowi, przeważnie Polacy.
Poświęcenie szkoły św. Jadwigi odbyło się dnia 18-go października 1896 r.
15

Podobne dokumenty