6/2005 (28) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER
Transkrypt
6/2005 (28) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER
Numer 6/2005 (28), Sierpień 2005 Wstępniak Witam. Do historii przeszły dwie interesujące krajowe imprezy el-muzyczne („Ambient 2005” i „Elektroniczny Woodstock”). Fani obecni na nich zapewne chwalą sobie atmosferę i występy. Piszący te słowa niestety nie mógł być obecny z różnych powodów. Nie dotarła jednak do redakcji żadna relacja z w/w imprez, mimo ogłoszenia zachęcającego (mam nadzieję) konkursu (trwał do końca lipca), w którym można było wygrać m.in. płytkę Imaginary Landscapes. Trochę szkoda, że nikt nie kwapił się „chywcić za pióro” i przesłać jakiś tekst do redakcji zinu :( Jak widać, czas „kanikuły” nie nastraja zbytnio do pracy. Mógłbym oczywiście odpowiednią relację „wygrzebać” z netu, ale to już nie to. To tyle refleksji. Zapraszam do lektury kolejnego numeru AV. Następny numer ukaże się prawdopodobnie we wrześniu (jeśli dopiszą materiały). redaktor koordynujący Grzegorz 'El-Skwarka' Skwarliński Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) 1 Wywiad z Markiem Bilińskim rozmawia Michał Szafrański (Warszawa, 30 czerwca 2005) Michał Szafrański: Witam! Na początku chciałem się zapytać, jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką elektroniczną. Kiedy i w jaki sposób zainteresowałeś się tym gatunkiem muzyki? Marek Biliński: To było strasznie dawno. Mógłbym mówić o tym chyba z pół godziny. Zaczęło się gdzieś pod koniec liceum muzycznego od pierwszych płyt Isao Tomity, a jeszcze wcześniej od George'a Gershwina, który połączył muzykę symfoniczną z muzyką jazzową, co mnie zafascynowało. Potem były w szczególności Obrazki z wystawy Modesta Musorgskiego, no i zafascynował mnie też Jean Michel Jarre, który jako pierwszy spopularyzował tę muzykę w największym stopniu. Msz: Jak wyglądały początki Twojej twórczości? MB: Grałem w zespole rockowym, ale my wzorowaliśmy się na muzyce instrumentalnej Józefa Skrzeka, SBB, a we wcześniejszych czasach jeszcze na muzyce The Mahavishnu Orchestra amerykańskiego zespołu z gitarzystą Johnem McLaughlinem. Były to nasze pierwsze wzory, podobnie jak Jimmy Hendrix. To była tylko jedna strona moich zainteresowań, drugą była muzyka klasyczna, poważna. Można powiedzieć, że to tak jakby szło dwutorowo. MSz: Album Ogród Króla Świtu okazał się bestsellerem. Czy w tamtych czasach było łatwo wypromować taką muzykę? MB: Wtedy się zupełnie o takich rzeczach jak promocja nie myślało, to wszystko szło na żywioł, nie było żadnej kontroli w sensie marketingu. Ta 2 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) muzyka jakby trafiła w swój czas. Wtedy w Polsce, a był to początek lat '80, było bardzo przygnębiająco. Grałem wówczas koncerty z zespołem Bank. Była to taka rockowa grupa, z wokalistą, z gitarami, a ja grałem na klawiszach. Graliśmy muzykę trochę progresywną, ale w sumie zamykało się to w formie piosenki. Mówię o tym dlatego, bo po prostu w czasie naszej trasy koncertowej nastąpił stan wojenny i wszyscy musieliśmy się rozjechać na przymusowy urlop. Ja wtedy będąc przez kilka miesięcy bez pracy zacząłem realizować swój plan stworzenia własnej płyty. W tym czasie nagrałem u siebie w domu na jakimś „kasetowcu” swoje pierwsze przemyślenia i poszedłem z tym do jakiś różnych miejsc żeby zainteresować ludzi. Trafiłem do radiowej Trójki, do redaktora Jerzego Kordowicza. Wcześniej nigdy go nie znałem, a jedynie słyszałem w radiu. Zapoznałem go z moją muzyką, później okazał się takim „ojcem chrzestnym” tej mojej muzyki i chyba całej muzyki elektronicznej w Polsce. Trzeba przyznać, że bardzo promował wtedy muzykę elektroniczną i pokazywał jej świetne przykłady z całego świata. Zaczęło się tak, że puścił kilka razy moje utwory w Trójce, natychmiast usłyszeli inni redaktorzy i podchwycili to. Nie było wtedy żadnych limitów, playlist, każdy brał jak tylko mu się podobało. W sumie była tylko jedna telewizja i jedno radio, nie było takiej konkurencji jak dziś. Wszystko poszło lawinowo, pojawiałem się w przeróżnych programach rozrywkowych, pamiętam że byłem nawet w programie popularnonaukowym 'Sonda' i 'Spectrum', do którego na czołówkę wykorzystałem motyw Po Drugiej Stronie Świata z E#mc2. Potem apogeum tej popularności była "Ucieczka z tropiku". Młodzi ludzie, kamerzyści, operatorzy i reżyserzy z telewizji Szczecin wymyślili do tego utworu obraz i cały scenariusz klipu. Były już wtedy co prawda pierwsze teledyski polegające na tym, że wokalista śpiewał do mikrofonu, a w tle było kilku gitarzystów, ale nic więcej. My pokazaliśmy coś innego, fragmenty filmów znakomicie zsynchronizowane z tą akurat muzyką. Był to wielki przebój. Ja, jako instrumentalista, a nie jako piosenkarz, bo to zwykle piosenkarzy się zna najlepiej, byłem rozpoznawany na ulicy. To było wszystko bardzo przyjemne, ale świadczyło, że muzyka ta była czymś innym. Ta inność ciągle mi towarzyszy, nie chcę ulec popularnym modom, nie śpiewam piosenek, a jeżeli już śpiewam, to swój głos przetwarzam. Nie chcę śpiewać bo inni śpiewają. Piosenka to jest taki hamburger gdzie jest i Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) 3 podany tekst i każdy wie o czym ma myśleć i to są proste formy. Ja staram się iść jednak troszeczkę na przekór, tworząc coś ciekawszego, innego. MSz: Dlaczego w 1986 roku, po wydaniu bardzo udanego albumu Wolne Loty wyjechałeś z Polski? MB: Niestety, sytuacja wszystkich nas, mówię o artystach, nie była taka cudowna. Wbrew pozorom, za popularnością nie szły niestety pieniądze. W Polsce nie dało się po prostu zapracować na instrumenty, bo to były bardzo wysokie sumy. 1000$, 2000$ to były wtedy ogromne pieniądze, złotówka nie miała wartości, inflacja była coraz większa, w związku z tym jedynym ratunkiem dla wielu muzyków było wyjechać, np. do Stanów Zjednoczonych na trasę koncertową i tam sobie wtedy kupić sprzęt. Mnie się akurat udało wyjechać do Kuwejtu na rządowy kontrakt do akademii muzycznej. Chciałem mieć nowe instrumenty, chciałem się rozwijać, usamodzielnić, mieć własną pracownię twórczą. MSz: Na początku lat '90 zainteresowanie muzyką elektroniczną zaczęło gwałtownie spadać. Czy w nowej rzeczywistości, przy niewielkim zainteresowaniu mediów było łatwo zająć należne miejsce w polskiej muzyce instrumentalnej? MB: Ja jestem troszkę z boku głównych nurtów i patrzę na to trochę z innej perspektywy. Szczerze mówiąc nie zabiegam za bardzo o media, media o mnie nie zabiegają i żyjemy sobie niezależnie. Z doświadczenia wiem, że parcia rynkowe, a przede wszystkim marketing, to są słowa które jakby ograbiły nas z jakiejś czułości, subtelności. Wszystko ma być dziś sprzedawane, ma być towarowe. Ja się z tym nie mogę zgodzić i nie utożsamiam się z tym. Miałem jedną rozmowę w firmie płytowej, gdzie pan producent mówił zupełnie innym językiem, powiedział co ma być, co się dobrze sprzedaje. Pomyślałem sobie, że to nie są bułki, że to nie tak i dlatego nie jestem w mediach. Wydaje mi się jednak, że ci którzy chcą do mnie dotrzeć i tak docierają. Jeżeli mam koncert, jest to czystym 4 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) przypadkiem. Dzisiejszy koncert uważam za bardzo udany i to dzięki hojności Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy udało się go zorganizować przy okazji otwarcia wystawy Warszawa Przyszłości. Czasami po prostu zdarza się coś takiego, że ktoś chce mieć inny koncert, no i wtedy nagle organizatorzy wpadają na pomysł, żeby np. zaangażować Bilińskiego. Tak się właśnie tutaj stało. Nie chcieli zaprosić normalnego zespołu który sobie zaśpiewa, postanowili mieć coś innego, może bardziej nowoczesnego z wizualizacją na ekranach diodowych 24 m.kw., z odjazdowymi światłami, laserami i pirotechniką. MSz: Z jakimi muzykami obecnie współpracujesz? MB: Teraz mam "Super Grupę" pod tym tytułem, który się sam ciśnie na usta. Gra z nami Wojciech Pilichowski - fantastyczny basista, jest Tomek Łosowski - bardzo dobry perkusista, oraz Krzysztof Misiak - fenomenalny gitarzysta. Wszyscy grają w innych formacjach, ale po prostu raz po raz się spotykamy, świetnie rozumiemy i wspólnie gramy. MSz: Wielu fanów jest rozczarowanych, że odchodzisz od tradycyjnej muzyki elektronicznej i swoje utwory sprzed lat grasz w nowych, np. saksofonowych wersjach. Czy jest to trwały zwrot w twórczości? MB: Nie. To jest tylko urozmaicenie, związane z tym, że scena wymaga innych praw niż muzyka instrumentalna słuchana np. w zaciszu domowym. Moją nową płytę, którą teraz robię, szczerze mówiąc nagrywam sam i można tam znaleźć różne barwy, różne eksperymenty, poszukiwania. W zasadzie jestem tutaj trochę ortodoksyjny, gram jak na razie sam, choć może jest to moja ostatnia solowa płyta, w której tylko ja wymyślam wszystkie utwory. Nie wykluczone, że kiedyś może zaproszę innych muzyków, ale na razie wolę tworzyć solo. Scena wymaga tego, żeby się pojawili soliści, gwiazdy oraz grały ciekawe postacie. Dlaczego saksofon? Bo fantastycznym saksofonistą jest Mariusz „Fazi” Mielczarek z którym grałem przez kilka ostatnich lat. W tej formacji akurat Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) 5 przypadkowo go nie ma, ale niewykluczone że będziemy wkrótce razem grać. MSz: Czy mógłbyś zdradzić jakieś muzyczne plany na przyszłość? MB: W tym roku chciałbym ukończyć moją nową płytę. Mam już gotowych siedem utworów. Jestem w trakcie ósmego. Nie będę wypuszczał po jednym kawałku tak jak kiedyś. Cierpliwe czekam aż zrobię wszystkie i wydam tę płytę. Będzie premiera, a co dalej to zobaczymy. Msz: Co sądzisz o nowym pokoleniu polskich twórców el-muzyki? MB: Żal mi ich, bo w obecnych czasach są oni trochę na straconych pozycjach. El-muzyka w Polsce też przechodzi takie różne transformacje. Wydaje mi się, że jej twórcy powinni się bardziej uaktywnić rytmicznie, a nie tak niebiańsko błądzić po klawiaturach. Myślę, że nie wolno się upierać przy jakiś utartych schematach, tylko trzeba jednak ciągle eksperymentować i poszukiwać, zamiast np. zamknąć się w kręgu kilku funkcji i jakiejś prostej rytmiki. Uważam, że wszystko należy bardziej rozwijać. […] MSz: Serdecznie dziękuję za wywiad i życzę powodzenia! wywiad opublikowano za zgodą serwisu 'Elektromuzyka', dla którego został przeprowadzony koniecznych skrótów przystosowujących tekst do specyfiki e-zinu dokonano w redakcji AV 6 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) Recenzje płyt Andrzej Mierzyński (Andymian) In the Garden of the Rainy King rok wydania: 2005 W zasadzie podchodzę z pewnym dystansem do płyt artystów, którzy zmieniają niejako gatunek muzyczny w którym tworzą. Powodem są głównie niezbyt ciekawe osobiste doświadczenia w słuchaniu takiej twórczości. Nie oznacza to jednak, że takowych kompozytorów „skreślam na starcie”. Ciekawość zwycięża. Nie inaczej było w przypadku nieznanego mi zupełnie Andrzeja Mierzyńskiego, który (vide notka poniżej) był w przeszłości związany głównie z muzyką rockową. Kiedy pojawiła się okazja wysłuchania krążka wymienionego w tytule, skorzystałem i ... nie żałuję. Na płytce powitają słuchacza delikatne, nieco el-popowe, klimaty momentami przeplatane barwami przypominającymi styl Jeana Michela Jarre'a (szczególnie w otwierającej krążek kompozycji). Taki początek może się wydać niespecjalnie zachęcający (oczywiście nie dla każdego), ale w trakcie zagłębiania się coraz bardziej w umieszczone na CD kompozycje będziemy, odkrywać co i rusz to nowe (czasami dość zaskakująco wplecione w dany utwór), oryginalne dźwięki. Niecodzienne barwy, nagromadzenie brzmień i wyraźna acz niespecjalnie narzucająca się sekcja rytmiczna dobrze ze sobą współgrają. Słychać, że artysta nie boi się używać wielu instrumentów w jednej kompozycji i nie „gubi się” w ich ilości. Mały „zgrzyt” na krążku to fakt, że ilość ścieżek (jest mniejsza) nie zgadza się z ilością utworów wyszczególnionych na okładce (błąd producenta?). Na szczęście nie przeszkadza to w odbiorze. Ogólnie bardzo spokojnie, może trochę zbyt spokojnie, ale melodyjnie (bez zbytnich Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) 7 słodkości), stosunkowo świeżo i z pewnym delikatnym ... polotem. Sądząc po tytule płyty muzyka na niej zawarta powinna spełniać rolę swoistego dźwiękowego obrazu, a bogate instrumentarium odgrywa niemałą rolę w uzyskaniu odpowiednich nastrojów, co kompozytorowi się udaje. Może się wydawać, że to kolejna produkcja el-popowa nastawiona na szersze grono słuchaczy (po części tak zapewne jest). Jednakże po kliku spotkaniach płytka wiele zyskuje, szczególnie przy słuchaniu przy pomocy słuchawek, kiedy można bardziej "zagłębiać się" w dźwięki. Dla odprężenia zalecane. El-Skwarka Konrad Kucz Tracks rok wydania: 2005 Przychodzi taki czas, kiedy recenzent otrzymuje krążek i powinien napisać kilka słów o albumie. Niestety zamiast pisać o płycie, przyznaję, iż zasłuchałem się i zatraciłem w odsłuchu CD. Płytą, która narobiła takiego zamieszania jest wydana własnym nakładem przez Konrada Kucza Tracks, zrealizowana metodą „live”. Premiera wydawnictwa obyła się na Festiwalu Ambient 2005 w Gorlicach. Nie ukrywam, że twórczość z kręgu szkoły berlińskiej cenię sobie nie tylko za pomysły, lecz także ze względu na brzmienie syntezatorów analogowych. Okres lat 1970-79 był odkrywczy i wyznaczył na długie lata 8 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) moje postrzeganie muzyki elektronicznej. Płyta Konrada Kucza do odkrywczych może i nie należy, gdyż ciężko w tym temacie odkryć cokolwiek nowego, lecz sama próba wskrzeszenia analogowych brzmień zasługuje na słowa pochwały. Tracks to płyta, którą trzeba poznać aby docenić głębię i wartość ładunku energii i wspaniałości nieprzebytych obszarów wyobraźni. Tracks uwiodła mnie brzmieniami, miejscami stonowana, miejscami mocno sekwencerowa i ten krótki dynamiczny Track 02 oraz Track 05 wprowadza ożywienie i wytrąca z otchłani dźwięków. Konrad Kucz potrafi zaskakiwać, jego albumy są bardzo ciekawe. Tracks utwierdza mnie w przekonaniu, iż kompozytor nie jeden raz jeszcze zaskoczy słuchaczy. Pierwsze kilka minut to leniwe sączenie się dźwięków. Ponad 10 minutowy utwór wprowadza w kosmiczne odrętwienie, poprzez klimat i dźwięki „fletu”, powoli wciąga słuchacza, hipnotyzuje. Ścieżka druga to krótka sekwencerowa zabawa, wprowadzenie do kolejnej kosmicznej podróży. Krótkie sekwencerowe fragmenty zdecydowanie ożywiają nostalgię, z jaką się słucha tego CD. Track 05 nie tylko zaskakuje zwrotem dźwięków, atmosferę podgrzewa jeszcze przetworzony śpiew, który dodaje swoistego smaczku płycie. Kolejny track przesiąknięty sekwencerowym duchem czasu, ma za zadanie przygotować Nas na spokojne zakończenie przygody z płytą Tracks lecz zanim to nastąpi znów udamy się w kosmos kołysani wyobraźnią. Płyta nie jest spójna, słuchamy jej jak swoistą mieszankę nostalgiczno relaksująco - wybuchową. Daję jej duży plus. Utwory nawiązują do starych dokonań berlińskiej el-muzyki. Tracks to pozycja obowiązkowa dla fanów starej szkoły berlińskiej i sympatyków starego brzmienia. Okładka przypomina mi płytę znanego zespołu giganta elektronicznych dźwięków. Tracks to ścieżki, którymi niejeden słuchacz będzie oczarowany, jeśli tylko podąży za głosem analogów. Zdecydowanie polecam. Yaroo recenzja uzyskana z serwisu MOOZA za zgodą autora Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) 9 ... swego nie znacie Andrzej Mierzyński Autor o sobie: „Muzyka towarzyszy mi przez całe dotychczasowe życie. Mając 10 lat rozpocząłem naukę gry na akordeonie. Moją pierwszą kapelą był sześcioosobowy zespół akordeonistów. Pamiętam, że „wymiataliśmy” jakąś klasykę i ludowe kawałki. Potem zafascynowany gitarą szybko opanowałem ten instrument i na dobre zaczęła się moja przygoda z muzyką rockową. Grałem w wielu gitarowych zespołach. Była to głównie autorska muzyka instrumentalna, oparta w dużej mierze na improwizacji, chociaż zdarzały się też przeróbki znanych utworów. Najlepsza gitarowa formacja, jaką udało mi się stworzyć, to trio Lotos, w którym oprócz mnie (na gitarze) grali: Janusz (mój brat) na bębnach i Marek na basie (obecnie mieszka w Kanadzie). W tym składzie zrealizowaliśmy kilka radiowych nagrań i zagraliśmy wiele koncertów. Potem był zespół Elka-Prim. Tworzyliśmy muzykę elektro-akustyczną. Kilka lat temu wróciłem do gry na instrumentach klawiszowych. Moje obecne instrumentarium to syntezatory Rolanda i Yamahy (czasami też biorę do ręki gitarę, ale brzmienia jakimi dysponują syntezatory działają bardziej na wyobraźnię i stwarzają większe możliwości aranżacyjne). Swoją muzykę realizuję w studio na sekwencerach wielośladowych audio. Dużo komponuję. Cały czas preferuję muzykę instrumentalną. Często są to dłuższe formy muzyczne. Chociaż w moich muzycznych podróżach poruszam się po obszarach szeroko pojętej muzyki elektronicznej, moja muzyka jest trudna do jednoznacznego sklasyfikowania jeśli chodzi o styl (myślę, że szufladkowanie jest bez sensu), gdyż są w niej również odniesienia do muzyki ilustracyjnej oraz rocka progresywnego. Nie naśladuję nikogo z klasyków gatunku, chociaż ich muzyka na pewno działa inspirująco, maluję własne obrazy muzyczne. W dorobku mam dwa albumy CD: - Archipelag wyobraźni (2002) - muzyka instrumentalna - In The Garden of The Rainy King (2005) - muzyka elektroniczna. 10 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) Płyty wydałem własnym sumptem i dzięki życzliwości sponsora. Każdy ślad w moich utworach jest zagrany "ręcznie". Nie korzystam z gotowych pętli, etc. Tworzę również własne brzmienia. Obecnie realizuję trzy projekty muzyczne, które będę chciał wydać w przyszłości.” opracowanie na podstawie materiałów przysłanych przez autora Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” Redaktor – Grzegorz Cezary Skwarliński Kontakt: [email protected] FB:http://www.facebook.com/pages/Magazyn-Muzyki-Elektronicznej-AstralVoyager/315548031957 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 6/2005(28) 11