Robert Kasprzycki, „Światopodgląd"

Transkrypt

Robert Kasprzycki, „Światopodgląd"
Robert Kasprzycki, „Światopodgląd"
Robert Kasprzycki wcześnie zapracował na artystyczną „nieśmiertelność" – młodzież z gitarami bardzo
chętnie dziś sięga i sięgać będzie nadal po takie piosenki jak „Zielone szkiełko" czy „Zapiszę śniegiem w
kominie", a zwłaszcza utwór tytułowy z debiutanckiej płyty „Niebo do wynajęcia". Od jej opublikowania minęło
już jednak dziewięć lat i najwyższy był czas na kolejny krążek. „Światopodgląd", zarówno w warstwie
muzycznej, jak i tekstowej nie jest dosłowną kontynuacją debiutu. Mówi do nas artysta o dekadę starszy, a
przez ten czas wiele się zmieniło i w nim, i w podglądanym świecie, i w muzyce. Niezmienny jest poziom i
specyfika tekstów. Nigdy nie jestem pewien, czy mówiący o sobie Kasprzycki przekracza granice
pretensjonalności (np. kiedy nazywa siebie „prorokiem nieśmiałych"), czy raczej bezlitośnie chłoszcze się
biczem autoironii. Każdemu jednak życzę takiego tragikomicznego oglądu siebie.
Piekło do wynajęcia, pomyślałem po pierwszym przesłuchaniu. Świat podglądany przez artystę jest miejscem
ponurym. Kasprzycki strząsa pył z sandałów na opłotkach Krainy Łagodności i wkracza ostrożnie do
proklamowanej swego czasu przez Marcina Świetlickiego – Krainy Gwałtowności. Słuchacz od razu zwróci
uwagę, że w brzmieniu zespołu jest więcej elektrycznych gitar (Paweł Hebda) i ekspresji rockowej; dzięki temu
muzyka dobrze dopełnia niepokojące teksty. Znajdziemy też sporo dyskretnych elektronicznych bitów i
produkcyjnych smaczków – również za sprawą Tomasza Hernika, puzonisty, akordeonisty i klawiszowca zespołu.
Słychać, że Kasprzycki na co dzień obcuje z dobrą muzyką. Kluczem do sukcesu jest umiejętne korzystanie z
niezwykle różnorodnych wpływów i mieszanie ich z własną inwencją. Dzięki temu prawie każdy znajdzie na
„Światopodglądzie" coś dla siebie. O dźwiękach miłych uszom fanów rocka już wspomniałem, miłośnicy poezji
Agnieszki Osieckiej uśmiechną się pewnie z rozmarzeniem przy refrenie piosenki „Z ruchu moich ust" („no graj
smutną bajkę baju baj / tam gdzie ty, tam i ja") i będą kołysać się przy tej bossanovie żywo przypominającej
„Ludzkie gadanie" czy „Pogodę na szczęście". Do moich osobistych faworytów należy utwór „Naprawdę kocham
deszcz". Meteorologiczna poetyka tekstu i podszyta bluesem melorecytacja natychmiast kazały mi sięgnąć po
ulubione piosenki Stinga: „Rock Steady" i „Heavy Cloud No Rain".
Spodziewam się, że szczyt popularności nowej płyty Kasprzyckiego przypadnie na zimę, a to za sprawą
złożonego z wielkim smakiem „mroźnego" molowego tryptyku: „Kay i Gerda" – „Z ruchu moich ust" – „Jestem
śniegiem". Polecam.
Janusz Jabłoński