Recenzja z Le Figaro
Transkrypt
Recenzja z Le Figaro
Salonen i Warlikowski Christian Merlin, Le Figaro Salonen i Warlikowski sygnują w Operze Garnier spektakl, który z powodzeniem łączy Zamek Sinobrodego Bartoka i Głos ludzki Poulenca. Jesteśmy świadkami nie tylko triumfalnego powrotu do Paryża dwóch artystów, którzy swoim talentem dodali blasku drugiej spośród nowych realizacji zamówionych przez dyrektora Stéphane’a Lissnera, ale i udanej współpracy dwóch artystów, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali. W 2006, po tym jak odwołano premierę Adriana Mater autorstwa Kaiji Saariaho, fiński dyrygent oświadczył, że jego noga nie postanie więcej w teatrze, w którym można utrącić przedstawienie z powodu strajku. Dziewięć lat później uznał najwyraźniej, że sprawa się przedawniła. Krzysztof Warlikowski z kolei za bardzo był kojarzony z epoką dyrektora Mortiera, aby Nicolas Joel mógł złożyć mu zaproszenie, toteż trzeba było jechać do Madrytu, Brukseli lub Monachium, by zobaczyć jego fascynujące realizacje. Artystyczny wyczyn Dyrygent i reżyser zastosowali niecodzienne połączenie Zamku Sinobrodego Bartoka i Głosu ludzkiego Poulenca, dwóch arcydzieł XX wieku, które miałyby ze sobą niewiele wspólnego, gdyby Warlikowskiemu nie udał się wyczyn polegający na pokazaniu ich jako dwóch stron tego samego medalu. Odnajdujemy tu drogą mu estetykę art déco, połyskujące szarością i bielą jednobarwne obrazy oraz rozsuwaną scenografię Małgorzaty Szczęśniak, nadającą materialny kształt światom mentalnym bohaterów zamkniętych w odbijających światło witrynach. Niemy prolog wprowadza Sinobrodego jako iluzjonistę: jesteśmy w teatrze. Obie historie raniących się par rozgrywają się jak w odbiciach lustrzanych, połączone obrazami z Pięknej i bestii Cocteau, autora libretta do Głosu ludzkiego. Judith została uwięziona, bo uległa pokusie i próbowała zajrzeć w zakamarki duszy Sinobrodego, który chciał zachować jej dziecięcą niewinność. W Głosie ludzkim kobieta dokonuje zemsty – porzucona kochanka nie rozmawia już przez telefon z mężczyzną, tylko śmiertelnie go rani i mówi do niego, kiedy on się wykrwawia (lepiej, żeby nie dowiedzieli się o tym spadkobiercy Poulenca, bo jeszcze gotowi wytoczyć proces reżyserowi!). Trochę to wysilone, ale takie powiązanie jest potrzebne. Fuzja muzyki i teatru Piękny i poruszający spektakl wspiera wybitny kunszt dyrygencki Esy-Pekki Salonena, który osiąga istną kwadraturę koła: dźwięczność i szorstkość wyrazu, płynność i chropowatość, lodowatą płomienność doskonale zgraną z tym, co dzieje się na scenie. Miesiąc po wystawieniu opery Moses und Aaron, orkiestra Opery kolejny raz okrywa się chwałą, grając w sposób jasny i zwarty, bez spadków napięcia. John Relyea jest Sinobrodym o głęboko ludzkim obliczu, a jego ciepły głos świetnie łączy się z głosem Jekateriny Gubanowej, która emanuje zmysłowością pomimo pewnych ograniczeń w wysokim rejestrze. Z Barbarą Hannigan, na której spoczywa ciężar poprowadzenia monologu Cocteau i Poulenca, Warlikowski robi co mu się żywnie podoba: każde jej śpiewać w rozmazanym makijażu, z nogami wykrzywionymi przez zbyt wysokie szpilki, na leżąco, każe czołgać się i testuje do granic jej zdolność wyrażenia szaleństwa. W tej operze dochodzi do fuzji między muzyką i teatrem, i efekt jest na najwyższym poziomie. tłumaczenie: Agata Kozak Link do źródła: http://www.lefigaro.fr/musique/2015/11/25/03006-20151125ARTFIG00208salonen-et-warlikowski-l-union-sacree.php