Łowiec Polski 5

Transkrypt

Łowiec Polski 5
Młócenie słomy
Od kilku miesięcy trwają prace legislacyjne nad nowelizacją ustawy Prawo łowieckie.
Zainteresowanie opinii publicznej tymi pracami nie jest duże, bowiem dla ogromnej
większości naszego społeczeństwa temat jest niemal egzotyczny.
Niemniej jednak pojawiają się osoby, które chciałyby z dyskusji nad nowelizacją ustawy
uczynić element kampanii politycznej i zamiast poszukiwać rozwiązań optymalnych dla
przyrody polskiej, starają się dyskutować o łowiectwie w kategoriach ustrojowych.
Klasycznym przykładem tego typu działań było spotkanie którego celem - jak stwierdził
jego główny organizator, poseł Stanisław Gorczyca - miała być dyskusja nad modelem
polskiego łowiectwa i wypracowanie jak najlepszych rozwiązań. Organizatorzy do dyskusji
zaprosili samych siebie, oraz sygnatariuszy dwóch sprzecznych ze sobą stanowisk
wyrażonych w listach do Sejmu, które opublikowaliśmy w marcowym numerze "Łowca".
Natomiast Polski Związek Łowiecki "nie zmieścił się w formule spotkania". Dziwna zaiste,
musiała to być formuła.
Sygnatariusze jednego z listów (16 naukowców) na spotkanie nie przybyli, gdyż część z
nich nie otrzymała zaproszenia w ogóle, zaś pozostali dowiedzieli się o spotkaniu na kilka
dni przed 31 marca, a więc o wiele za późno jak na ogólnie przyjęte normy w tej dziedzinie.
W złożonym proteście sygnatariusze listu 16 zapowiedzieli, że zwrócą się do PZŁ o
zorganizowanie konferencji z prawdziwego zdarzenia na temat łowiectwa.
Głównym mówcą spotkania przypominającego jako żywo młócenie słomy - był prof.
Bogusław Bobek - do niedawna pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bojkot i protest
16 naukowców skwitował stwierdzeniem, iż nieobecni nie mają racji, a następnie przystąpił
do powtórzenia tez zawartych w liście 8 autorów, jako że był jednym z nich. Z mieszanymi
uczuciami słuchałem utyskiwań nad stanem łosi i jeleni w naszym kraju, mając w pamięci
opracowaną przez prof. B. Bobka metodę inwentaryzacji jeleniowatych, na podstawie której
w jednym z obwodów o pow. ok. 4000 ha lasu "naliczono" 1300 sztuk jeleni (sic!).
Następnie przystąpił do załamywania rąk nad stanem zwierzyny drobnej (pomijając, rzecz
jasna, długoletnie działania PZŁ w celu ochrony tych populacji) powołując się - jako
człowiek światowy - na chwalebny przykład Francji w tej dziedzinie, gdzie ponoć strzela się
tysiące kuropatw i zajęcy. W tym momencie nie wytrzymał jeden z uczestników spotkania i
zgłosił merytoryczną uwagę, że problem spadku zwierzyny drobnej, o którym pan profesor
tak sugestywnie peroruje dotyczy większości krajów europejskich takich jak Węgry,
Słowacja, Wielka Brytania i wiele innych.
Nie zrażając się tym pan profesor powtórzył konkluzję z listu 8 autorów twierdząc, że za
opisany przez niego stan rzeczy odpowiadają myśliwi i Polski Związek Łowiecki, zaś aby
temu zaradzić należy gospodarkę łowiecką oddać w całości w ręce leśników. Jedynie
zatwierdzanie planów łowieckich w obwodach polnych należy przekazać starostom.
Zdaniem pana profesora myśliwi nie posiadają bowiem elementarnej wiedzy łowieckiej i
nie są merytorycznie przygotowani do prowadzenia gospodarki łowieckiej. Na takie
inwektywy (bo trudno to nazwać opinią czy oceną) pod adresem myśliwych nie zareagował
nikt z zaproszonych przez pana posła Gorczycę "przedstawicieli środowisk myśliwych",
wsród których obecny był między innymi jeden z byłych przewodniczących ZG PZŁ.
Widać panowie ci - zapewne z wdzięczności za otrzymane zaproszenie - nie chcieli drażnić
organizatorów spotkania niegrzecznymi protestami.
Jednym z kolejnych mówców był poseł Bronisław Komorowski, znany skądinąd gorący
orędownik naszej ustawy z roku 1995 i jedności organizacyjnej PZŁ. Tym razem pan poseł
jednak zmienił zdanie, wyrażając zaniepokojenie dążeniem PZŁ do centralizacji. Najlepiej zdaniem pana posła - byłoby zlikwidować jak się wyraził, "monopol PZŁ", a prawo do
polowania powiązać z własnością gruntu, bo tak jest w niektórych krajach Unii
Europejskiej. Stan obecny łowiectwa - mówił dalej pan poseł, doprowadza do konfliktów
myśliwych z rolnikami.
Dążenie do bezkrytycznego naśladowania obcych rozwiązań bez oceny konsekwencji ich
stosowania w naszych, jakże innych warunkach, jest zadziwiające. Jak można na 2-3
hektarowej własności, realizować w sposób racjonalny prawo do polowania? I jakie będą
tego skutki?
Zdecydowanie odmienne poglądy zaprezentował jedyny obecny na sali reprezentant "tej
drugiej strony" - poseł Andrzej Brachmański (na marginesie należy zaznaczyć, że
organizatorzy przy rozsyłaniu zaproszeń pominęli również sygnatariuszy poselskich
projektów ustaw nowelizujących ustawę łowiecką).
Zwrócił uwagę, że nikt z zebranych nie odniósł się do zasadniczego tematu spotkania, tj.
zapisów w przedstawionym wszystkim projekcie ustawy. Zamiast rzeczowych argumentów
serwowano niewybredne ataki na Polski Związek Łowiecki i myśliwych. Wytknął prof.
Bobkowi manipulowanie informacjami o działalności Związku a także obrażanie
myśliwych i działaczy naszej organizacji.
Zdaniem posła Brachmańskiego w toczonym sporze chodzi głównie o model naszego
łowiectwa. Przypomniał zebranym, że już powstały w 1923 roku Polski Związek
Stowarzyszeń Łowieckich dążył do utworzenia jednolitej organizacji, co osiągnięto w roku
1936 oraz powszechnie znane, ogromne zasługi Polskiego Związku Łowieckiego zarówno
w dziele ochrony przyrody, jak też w krzewieniu kultury łowieckiej.
Pod koniec spotkania zabrał głos były przewodniczący ZG PZŁ pan Jacek Tomaszewski,
który przeżył jak się okazuje, gwałtowną metamorfozę poglądów, oraz znany ze swych
dążeń do prywatyzacji łowiectwa dr Radziejowski były podsekretarz stanu w rządzie
Jerzego Buzka.
O godzinie 13.00 zakończono młócenie słomy.
Stefan Pańtak
Szczyt jest na górze
Nie tak dawno z listu ośmiu autorytetów łowieckich, opublikowanym w marcowym numerze ŁP,
dowiedziałem się, że ponoć gospodarka łowiecka w Polsce znajduje się w fazie niezwykle
głębokiego kryzysu. Aż ośmiu naukowców wreszcie zauważyło to, co od kilku lat widział
niemal każdy myśliwy, łażący ze strzelbą po pustoszejących łowiskach. Zaniepokojenia
uczonych głów nie budzą przyczyny malejącej populacji zwierzyny drobnej, a przecież i grubej
też nie jest za wiele, lecz... projekt nowelizacji ustawy łowieckiej. Kryzys, jaki przechodzi
polskie łowiectwo, wymaga - zdaniem uczonych - pilnej nowelizacji ustawy łowieckiej. Tak
jakby po zmianie obowiązujących przepisów - oczywiście według zaproponowanej przez to
grono recepty - natychmiast miały się znacząco poprawić nie tylko struktura i zagęszczenie
dotychczas przegęszczonych jeleniowatych, ale na dodatek znacząco wzrosłaby liczebność
zająca i kuropatw, a zapewne i łosia, i łososia byłoby ci u nas dostatek.
Z listu ośmiu można się również dowiedzieć, jak bardzo nieuzasadnioną zmianą jest powierzenie
Polskiemu Związkowi Łowieckiemu karkołomnego zadania ustalania kierunków i zasad rozwoju
łowiectwa. Mało tego, otóż - zdaniem ośmiu autorytetów - struktury PZŁ nie posiadają
odpowiedniego potencjału merytorycznego, aby kreować zasady gospodarowania populacjami
zwierząt łownych. To tak jakby związek piłkarski nie miał trenerów piłki nożnej, a polska kolej
kolejarzy. Skutek tego, niemal wiekowego zaniedbania merytorycznego jest bardziej niż
rozpaczliwy, gdyż w przeważającej liczbie obwodów gospodarka łowiecka jest oparta na
przestarzałych zasadach, które paru autorów listu właśnie onegdaj w pocie czoła opracowało na
właściwy użytek zainteresowanych kół i myśliwych. Dlatego na dziś - zdaniem grupy ośmiu niezwykle pilną potrzebą jest kolejne stworzenie nowych wytycznych, oczywiście dotyczących
zasad gospodarowania populacjami zwierząt łownych. Do tego epokowego zadania trzeba
koniecznie powołać zespół wysokiej klasy specjalistów. Domyślać się należy, że członkami
owego zespołu będą niektórzy autorzy listu. Zupełnie jak w wierszu Majakowskiego - mówimy
partia, a w domyśle Lenin. Albo odwrotnie.
Jak to naprawdę jest z tą zawrotną głębokością kryzysu w gospodarce łowieckiej? Kto właściwie
ma rację? Czy pesymiści, nieustannie bijący na alarm przed nadciągającą klęską,
wyolbrzymiający każdy przypadek potwierdzający ich racje? A może optymiści, permanentnie
uspokajający myśliwskie grona, gdyż nic złego stać się nie może polskiemu łowiectwu?
Nie ulega wątpliwości, że kryzys gospodarczy musiał odbić się również głośnym echem w
polskim myślistwie. Tylko że nie on jest główną przyczyną sytuacji, w jakiej znalazło się polskie
łowiectwo. Kołom łowieckim spadają dochody, ponieważ nie mają innych źródeł przychodów
oprócz sprzedaży tusz i składek. Katastrofalny spadek cen uzyskiwanych za dostarczane tusze
sprawił, że wielu kołom zajrzało w oczy widmo bankructwa. Zmiany w obszarowej strukturze
gospodarstw rolnych, tworzące monokulturowy step agrarny, utworzenie gigantycznych jałowiejących z roku na rok - odłogów, bo dziś już nie każdy hektar musi rodzić, niemal
całoroczna penetracja prawie każdej ostoi przez zbieraczy runa leśnego i poroży, nadmierny
przyrost populacji lisów (których strzela się 100 tys. sztuk, a powinno dwa razy tyle), wilków,
jenotów i innych łowieckich szkodników, nie wyłączając chronionych - nie wiadomo, dlaczego
tak długo i tak niezwykle skutecznie - drapieżnych ptaków, liczne choroby, na które rzekomo nie
ma lekarstwa, kłusownicze i prawidłowe w sensie prawa, ale naruszające zrównoważoną
strukturę płci i modelowy układ klas wiekowych populacji odstrzały, sfory zdziczałych psów i
kotów grasujące bezkarnie w łowiskach, zwykła bezmyślność i głupota, czasem obficie
podlewana alkoholem - oto najczęstsze przyczyny obecnego kryzysu w łowiskach.
Czy z tymi zjawiskami myśliwi mogą dziś skutecznie walczyć? Walczyć można i trzeba,
niekoniecznie przenosząc linię frontu o dobre imię i wyniki aż na forum parlamentarnoministerialne. Czy myśliwym uda się w polskich łowiskach odbudować pogłowie zajęcy,
kuropatw, jeleniowatych? Czy uda się ograniczyć lawinowo narastające pogłowie szkodników?
Z pewnością tak, tylko że do wprowadzenia skutecznej terapii konieczny jest zarówno czas, jak i
spokój. Przykłady innych krajów dowodzą, że to się może udać. Austriacy, po kilku latach
statystycznej klęski, w niektórych powiatach przywrócili już stan zajęcy z najlepszych czasów.
Niemcy, Słowacy - opierając się na znanych polskim myśliwym zasadach - powoli
uporządkowali populację jeleni, przywracając jej właściwe proporcje wiekowe i płciowe. I mają
sukcesy łowiecko-hodowlane. Nasi organizatorzy dewizowych polowań zaś najlepsze sztuki
pozwalają strzelać właśnie podczas rykowiska, a nie po jego zakończeniu, kiedy łanie są już
pokryte najlepszymi bykami.
Może warto wprowadzić w powszechny użytek pomysł nadleśniczego z Szubina - Kazimierza
Stosika, który właśnie tak postępuje w swoich obwodach. Tam właśnie przed paroma laty
widziałem strzelonego dwudwudziestaka. Gdzie dziś takie okazy jeszcze się trafiają? Śmiem
twierdzić, że tylko tam, gdzie był i nadal jest rozsądny gospodarz łowiska. Na to nie trzeba mieć
umocowań prawnych, ustawowych. Nie trzeba zmieniać modelu. Wystarczy spełniać zasady
dobrego łowiectwa, znane każdemu, kto zdał egzamin selekcjonerski, kto osobiście czuje się
odpowiedzialny za kawałek łowiectwa.
Ogromne są zarówno nadzieje, jak i oczekiwania reform naszych profesorów od łowiectwa. Na
list ośmiu odmownie odpowiedziało profesorów szesnastu! Nawet pobieżna analiza obu treści
wskazuje, że nie sposób przyznać wszystkim autorom rację, chociaż wszyscy podpisani
wymachują tym samym, łowieckim sztandarem. Nie mam tyle wiedzy ani odwagi, by wdawać
się w uczone dysputy. Nie potrafię też wierzgać się z końmi. Jednak nie mogę bezkrytycznie
przyjmować za dobrą monetę wszelkich profesorskich teorii. Podobnie zresztą czynią moi
koledzy po strzelbie.
Teoria łowiecka ma wyprzedzać praktyczne życie. Jednak jeśli jest jakaś dobrze funkcjonująca
struktura, a ponad 84% ankietowanych myśliwych opowiedziało się za utrzymaniem obecnie
obowiązującego modelu łowiectwa, jeśli demokracja jest wolą większości, jeśli nawet wyżej
sytuowane w łowieckim rankingu kraje zazdroszczą nam tego systemu, to po co obalać
wznoszoną przez lata budowlę?
Powie ktoś, że przypominam oczywistości, takie działania bowiem naruszają nie tylko statut, ale
również - a może przede wszystkim - poczucie myśliwskiej przyzwoitości. Wszak wszyscy na
świecie wiedzą, że szczyt jest na górze. I nikt nie zdoła tego zmienić. Ale wiele osób z
myśliwskim wykształceniem, rodowodem, udaje, że wcale tak nie jest albo często o tym
zapomina. I podejmują liczne starania o zmianę tej sytuacji. A tymczasem szczyt niewzruszenie
stoi, tak jak stał. Bo takie jest jego nie tylko prawne umocowanie, a może nawet święty
obowiązek. Obowiązek niemego przypominania o stałych i niewzruszonych prawach natury.
Jan Wójcik
źródło: http://www.lowiecpolski.pl