Zamiast do samochodu poszłam więc do najbliższej

Transkrypt

Zamiast do samochodu poszłam więc do najbliższej
Zamiast do samochodu poszłam więc do najbliższej
ubikacji, gdzie na szczęście nie zastałam żywego (ani nawet martwego) ducha. Serio, zajrzałam pod każdą z trzech
kabin, czy nie widać nóg. Nad dwoma umywalkami wisiały średniej wielkości lustra, a całą przeciwległą ścianę
zajmowało jedno gigantyczne, pod którym znajdowała się
półka na szczotki do włosów, kosmetyki itepe. Położyłam
na niej torebkę i podręcznik do geometrii, wzięłam głęboki oddech i uniosłam szybko głowę, jednocześnie odgarniając włosy z twarzy.
To było jak wpatrywanie się w twarz obcej, a jednak
znajomo wyglądającej osoby. No wiecie, kogoś, kogo widzicie w tłumie i jesteście pewni, że go znacie, a jednak
się mylicie. Tylko że teraz ta osoba przypominała mnie.
Miała moje oczy. Barwa się nie zmieniła — wciąż
były orzechowe, co tak naprawdę oznaczało kolor, który
nie może się zdecydować, czy jest brązowy czy zielony.
Tyle że chyba nigdy nie były tak okrągłe i duże. A może?
Twarz z lustra miała moje włosy — długie, proste i prawie
tak czarne jak włosy mojej babci, zanim zaczęła siwieć.
Moje były też wydatne kości policzkowe, długi prosty
nos i szerokie usta — kolejne cechy odziedziczone po
babci i jej czirokeskich przodkach. Ale przedtem nie byłam tak blada. Zawsze miałam oliwkową cerę, znacznie
jaśniejszą niż inni członkowie mojej rodziny. Tyle że...
może to nie skóra nagle pojaśniała. Może po prostu wyglądała blado w zestawieniu z ciemnoniebieskim konturem półksiężyca, umieszczonym idealnie pośrodku czoła.
Albo najzwyczajniej w świecie była to sprawka tych przeklętych jarzeniówek. Miałam taką nadzieję.
Gapiłam się na egzotyczny tatuaż, który w połączeniu z indiańskimi rysami nadawał mi jakąś aurę dzikości... jakbym pochodziła z dawnych czasów, gdy świat był
większy i bardziej barbarzyński.
19