RAMOTA
Transkrypt
RAMOTA
RAMOTA czyli poema przedziwne ku chwale anielskiego dzieła Czonki – Sojkowa we czterech pieśniach, ułoŜone wierszem nader niesubordynowanym przez Janusza Toczka Sojkowo, 25.VI – 4.VII AD 1984 Janusz Toczek - RAMOTA PI EŚŃ PI ERWSZA Inwokacją poczęta, a dalej, jako Ŝe poeta wielce miejscem Sojkowskim urzeczon, baśnią dopełniona o tem, jako to Czonka przez anioła stworzoną została z uśmiechu jego Hej! Muzo, co po górskich zboczach śmigasz śmiało, Przyjmij w gości łaskawie tego, co mu mało Innym muzom, nizinnym, rymoklectwem słuŜyć; Sypnij garść górskich rymów, kaŜ świerkom zawtórzyć, Bym pieśń oną wyśpiewał Ŝwawo i radośnie, Nie smęcąc, skorom przecie w samej Ŝycia wiośnie. Racz zwaŜyć: dzieło owo, które zamiaruję, W opisowej konwencji, klasycznej wykuję. Lecz wbrew przyjętym klasycznym zwyczajom Pisał je będę w ciemno, planu nie podając. Dość powiedzieć, Ŝe temat jakowyś tam w głowie Kleci się, lecz powoli. Więcej nic nie powiem… Ty, Muzo, chcąc czy nie chcąc, nie wzgardzisz mną przecie, Więc hojnie sypnij weną - daj Ŝyć rymoklecie. Dość wtrętów, wtręty wierszom trzynastozgłoskowym (!) Na dobre nie wychodzą. Naprzód było słowo. Rzekł Pan Bóg zatroskany do swego anioła: «Wielcem się był utrudził tym, czegom dokonał: Słońce świeci jak trzeba, księŜyc noce srebrzy, Wody od lądów suchych oddzielone, biegnie Wszystko, co Ŝywe, bujnie rodzi się i wzrasta, MęŜczyznem z ziemi zlepił i wdzięczną niewiastę, Lecz dzieło moje wielkie nie całkiem mnie cieszy, Ot, czegoś tam zabrakło, musiałem się śpieszyć, By zdąŜyć do niedzieli, bo tak w Piśmie głoszą, śe «dni sześć tylko tworzył, siódmego odpoczął»; Leć przeto rychło na dół, obejrzyj me dzieło, A co w nim nieskończone, co się nie dopięło — —sam dopnij wedle woli, swobodę ci damy…» Wysłuchał anioł pilnie, co Bóg mówił stary, Skrzydła swe wyprostował i na ziemię sfrunął Obejrzał ciemne morza i aŜ się zadumał Nad fal srebrzonych pianą pięknem ujarzmionym, Spojrzał na lądy barwne, drzewom się pokłonił, -2- Janusz Toczek - RAMOTA I - niczego nie znalazł, co by uchybiało Doskonałości boŜej. Serce mu zadrŜało I czyste łzy podziwu zaszkliły mu oczy — — tak światem swego Boga duch się zauroczył «Nic tu nie masz – rzekł cicho – w czym by się pomylił…» I skrzydła swoje uniósł, jasną twarz pochylił, By, ulatując w górę raz jeszcze się sycić Tym, za co rad oddał by anielskie Ŝycie, I znów wzrokiem błękitnym z wysoka zatoczył. Wtem wśród bujnej zieleni puste miejsce zoczył. ZniŜył lot swój wysoki — i oto popiołem Wiatr sypnął aniołowi wymiecionym z dołów Odsłaniając mu ziemię, co nagim kamieniem Zajęczała boleśnie spowita w — cierpienie. Zdrętwiał anioł przejęty do głębi widokiem, Co łzy mu szczerze wycisnął; przetarł je obłokiem I przystąpił do dzieła. Pęk piór ze skrzydeł swoich Wyrwał i jął omiatać kamienie z popiołów, A gdy skończył, tchnął w ziemię cierpieniem spaloną Z głębi anielskiej duszy iskrę rozognioną. Trysnęła bujna zieleń: podniosły swe głowy Zioła, trawy i drzewa. JuŜ las modrzewiowy Szumiał pieśnią pradawną, juŜ się barwne kwiaty W górę pięły po łąkach aŜ do granic światów. Uśmiechną tedy się anioł i uśmiech anioła Na zawsze juŜ pozostał w drzewach, kwiatach, ziołach. Minęły tysiąclecia, szły wieki i ludzie AŜ przyszedł czas dla ziemi, co w anielskim trudzie Okrzepła od cięŜaru czasów i porządków, AŜ zbłądził tutaj człowiek i nazwał ją — Czonka. -3- Janusz Toczek - RAMOTA PI EŚŃ WTÓRA którą niesforny rymokleta w konwencji mocno niesubordynowanej, a to buffo sklecił, jawnie sobie z siebie, z bohaterów i prawideł arspoetica dworując, za co mu przyjdzie srodze zapłacić, o czym dalej będzie. Nie chciałem tego! Jednak musiałem przynudzać… Spróbuj więc, czytelniku, jak teŜ pieśń ma druga Smakować oto będzie. Porzucam legendy. I niewdzięczne meandry złego romantyzmu, Co w naturze mej siedzą — Na Grunt Realizmu! I w zgodzie z tą konwencją, com ją z góry przyjął, Rzecz dalej tę pociągnę, przysięgam!, nie wyjąc Do księŜyca ani teŜ zawile nie trując, W kształtne wersy treść prostą, jak umiem, obuję. Śród drzew starych (w tym orzech, poczciwe jabłonie) Stoi chata drewniana na murze bielonym — Rzekłbyś: dwór jaki piękny, niby soplicowski, Lecz nie Litwa to przecieŜ, jeno Beskid Polski, A chata zamieszkała od czasu do czasu Nie przez hrabiów i szlachtę, nie przez urzędasów, Lecz, pozbawion wszelkich przymiotów herbowych, Lud z Oświęcimia rodem. Są to Czarnikowie. Kto ich zna i kto z nimi do rana grał w brydŜa, Niech fragment ten opuści — na nic się nie przyda, Boć strofą lada jaką (choćby i klasyczną!) Nie tak łatwo opiewać rodzinkę tę śliczną Oboje cudzych dzieci nauczają nauk I właśnie tu, na Czonkę, raz po raz zjeŜdŜają, Aby wszelkie frustracje, bóle, awantury Wyładować gdzie trzeba - na łonie natury Kto by Anny chciał zalet niezliczone krocie Na biegłe rymy zmienić - ten będzie w kłopocie. Hojnie ją cna natura w one ozdobiła (Choć moŜe wzrostu sprawę nazbyt przegapiła). Przezacna to, wytworna, szykowna kobieta -4- Janusz Toczek - RAMOTA (Wzdycha do niej ukradkiem takŜe rymokleta) Lecz tu, w Sojkowie, Anna gospodynią słynie I w przyległościach takoŜ nie masz nad nią innej. Lecz wyŜsze ponad sztukę jej kluski na parze Com je, nędzny, kosztował. On za to jest filozof. Nie tylko z ciemnej brody, lecz z stylu maestoso, Kórym okrasza chciwie splątane swoje myśli, Minerwy jest wybrańcem, a sowa (ptak) mu kryśli Miast aureoli świętych swe cenne nocne znaki. Stąd gardzi on materią, w abstrakta rzuca haki I pnie się niestrudzenie, by przepaść w mędrców gwiazdach Na razie wspiął się tutaj i jest filozof - gazda. Zwątpienie mnie ogarnia, gdy czytam swe płody: Nie rymokletą być mi, baranem w zagrodzie Raczej mych bohaterów (ta im pustką świeci), Lecz gdzieŜ im do baranów! Toć aŜ troje dzieci Z mozołem przez czas cięŜki, to czas kryzysowy, Prowadzą niestrudzenie, nie patrząc nagrody. CóŜ, skąpaś, moja Muzo! A - i sklerotyczna: Nie dość, Ŝe tak niemrawa i niepoetyczna Toś, niecna!, zapomniała o tym, co tu powiem: śe Czarnikowa Czonka - zowie się Sojkowo Na cześć zawiłych losów protoplastów rodu Bohatera mojego. Wstydź się, Muzo, smrodu, Co juŜ nad poematem unosi się niecny. Jeśli będziesz tak dalej, czytelnik cię przeklnie I z dzieła mego Ŝycia w chacie pisanego Odpowiedni uŜytek w lesie, gdzie… tam… tego… (Oh! cóŜ za niedyskrecja…) z zemsty swej uczyni! Czujna bardziej bądź, Muzo, nie plątaj mi rymów Zechciej mi, czytelniku, wybaczyć tę szczerość: Głowę zmyć muszę Muzie, bo aŜ mnie cholera Bierze, gdy taka mała, ot, się urlopuje, A tym samym porządek w dziele moim psuje. Jeśli o mnie zaś chodzi, nie miej tego za złe, śe opowieść rzucając, zrzucam z duszy zadrę. Trzeba ci bowiem wiedzieć, czytelniku prawy, śem jest tu narratorem i mam swoje prawa. Chcesz, czy nie chcesz, ja rządzę i ciebie prowadzę śem łupem padł emocji? CóŜ na to poradzę? Hej! Przegięłaś ty pałę, rymoklecka duszo, -5- Janusz Toczek - RAMOTA Czytelnik mój znudzony, trzeba go rozruszać. Znam twej nudy przyczynę, wierny ty mój druhu, Ot, moje bohatery stanęły bez ruchu… Wiem, o akcję ci chodzi; martwisz się jak dziecko, śe ludzie w moim dziele pozę wzięły grecką I niby te posągi z marmuru wykute W tym nędznym poemacie przechodzą pokutę. Wybacz, Ŝe tu cię dotknę, wcale nie bez racji, śe masz, mój drogi, luki w swojej - edukacji. OtóŜ wiedz, jeśli zechcę, to Annę zostawię Z patelnią jajek pełną na rozgrzanym Ŝarze I porzucę, i będę o andronach bajał Jednego bądź mi pewien - NIE SPALĄ SIĘ JAJA. Bo zdjąć jej z Ŝaru kaŜę w odpowiednią porę. Od tego właśnie jestem, skorom narratorem. Tu pieśń skończę, bo czuję, iŜem się zapędził I nie o tym, co trzeba, nazbyt długo ględził. Historia uczy przecieŜ, Ŝe nawet narrator Nieraz za naduŜycia gorzko musiał płakać. I nade mną teŜ zawisł, czuję, topór srogi: Oto przybył gospodarz w cne Sojkowskie progi. Więc zawczasu, nim zmiaŜdŜy me dzieło krytyką, Oznajmiam, Ŝe pieśń trzecia (ostatnia w tryptyku) Będzie juŜ «po boŜemu» - istne cacko prawie! Więc i ja, rymokleta - przyrzekam poprawę… -6- Janusz Toczek - RAMOTA PI EŚŃ TRZECI A poczęta Ŝalami rymoklety, zmiaŜdŜonego ostrą krytyką, na swój los, a dalej (serio) prowadzona opowieść o szczególnych urokach chaty, a takoŜ o tem, jako MojŜesz z Eliaszem pod nią spoczynek znaleźli Dostaliśmy po nosie, co tu duŜo gadać, Od samego na Czonce mości gospodarza. Tak, Muzo, tym się zwykle świat wieszczom odpłaca… CięŜka dolo poety! CięŜka jego praco! Sarkają nam krytycy, jak ten dziad maryjny, IŜ poemat się staje nadto dygresyjny. Lecz czy nasza w tym wina? Czy z przyczyny onej, śe wieszcz wodzom popuszcza, ma być potępiony? śądają od nas ścisłych, Ŝelaznych porządków! O treści krzyczą głośno, o harmonię wątków… I bunt wznieść by się chciało! Niestety, niestety, Pisać nam pod dyktando - ot, los rymoklety… Co razem z swą rodziną (w sumie cztery głowy) Na gościnie przebywa w królestwie Sojkowym. Dalej więc, moja pieśni, omijaj mielizny! Toć Sojkowo to temat dla ciebie poŜywny. Ot, choćby zła pogoda: zimno, idą deszcze, Lecz budzi się poranek. Spomiędzy obłoków, Co horyzont do państwa aniołów wysoko Ponad szczyty podnoszą, przedziera się promień I, jak sztylet kochanków, listowie jabłoni Przeszywa bezboleśnie, potem złotem kreśli Kontury starej chaty, strojonej z drzew leśnych. Więc ściany tętnią pieśnią potęgi bukowej, Podłogi szepczą cicho baśnie modrzewiowe, A nad wszystkim bezpiecznym niskim czuwa stropem Święta jodła - wybranka przelotnych obłoków, I duma nad chyŜością wiosen i jesieni, Nad przedziwnym przymierzem drzewa i kamienie. Stary piecu! Zraniony od Ŝarów ogniska, IleŜ w tobie juŜ zgryzot, pociech i rozbłysków, I wygaszeń nadrannych, gdyś swe czoło chylił Od drzemki, co siwizną wydłuŜała chwile -7- Janusz Toczek - RAMOTA Na radość małych ludzi i na utrapienie, Na skąpą w płody ziemię, a hojną w kamienie. IleŜ w tobie zachwytów w garbate godziny IleŜ łez przy rozstaniach przed drogą w niziny… Stary piecu! Tyś jeden wszechwładnym jest panem Nad prozą i poezją kątów wykrzesanych, Ze zbocza dzikiej góry. Bądź pozdrowion przeto NajwyŜszym z hołdów nizin, święty stary piecu! I ty bądź pozdrowiona, podłogo święcona Potu kroplami cieśli, który cię wykonał. To ty nosiłaś sobą ubłocone stopy Świątków od Galilei aŜ po szczyt Golgoty. Na tobie Matka Boska w chustce zaczepionej I w fartuszku chabrami i makiem zdobionym Dumała, patrząc w okno, nad losami syna; A święty Józef stary krzyŜyk mu wycinał Z gałązek modrzewiowych; a syn pasł baranki, Grając Bogu hosanny z wierzbowej fujarki. I wam pokłon oddaję, przygarbione ściany, Coście wiatrom broniły wstępu, kiedy wiały, A zawsze dla wędrowców, co się tu zbłąkali Oną nocą grudniową, gdy gwiazda się pali Byłyście jak Betlejem przez wielkich wzgardzone, A w pieśniach tysiącletnich wielce wywyŜszone. I z wami chcę przymierza, drzwi w drzewie ciosane, Boście takŜe łaskawe w progach wycieranych. Nie gardziłyście nigdy Ŝebrakiem, co prosił, I zaklinał na szkaplerz, co go w łachach nosił, Byście w sień go wpuściły, a potem do stołu, Aby siadł i poŜywił się chlebem z mozołu. Chato błogosławiona białym Pańskim śniegiem, A w maje umajona kwiatami i zielem Przyjmij pokłon nasz cichy i w siebie nas wprowadź! Daj stopom odpoczynek zranionym na drogach! Gdy MojŜesz schodził z góry, było juŜ południe. Przystanął utrudzony, wody nabrał z studni I skronie ocięŜałe od boskich wyroków, Nabrawszy garścią z wiadra, obficie pokropił. Zaraz usiadł na progu i podparłszy brodę Zadumał się wpatrzony w gór ciemnych urodę (A chata stała pusta - odeszli z niej ludzie, Bo nizinny chleb lŜejszy, niŜ krzesany w trudzie). -8- Janusz Toczek - RAMOTA I ujrzał tedy MojŜesz jak stromo pod górę Kroczy ku niemu wolno prorok Emanuel «Pozdrowiony niech będzie prorok mego Pana!» «I ty bądź zdrów, MojŜeszu, wodzu rzesz wybranych; Ot, drogi nam się zeszły u wrót starej chaty, Nam, starcom utrudzonym, chromym i garbatym…» «Spocznij i ty na progu, cny Emanuelu I gadaj dokąd kroczysz.» « Od lat idę wielu Na wielką górę Tabor, gdzie się Pan przemienił, Lecz kości moje stare coraz trudniej wlokę A i drogi nie widzę niewidzącym okiem…» «I mnie do świętej ziemi, Ziemi Obiecanej, Długa droga, lecz tutaj chyba pozostanę… Nie pogniewa się moŜe Pan mój przełaskawy, śe pod tą chatą spocznę na wieki wśród trawy.» «Dobrze mówisz, MojŜeszu; porzućmy złe światy I o spoczynek prośmy pod węgłem tej chaty. Co nam raje i ciepłe niebiańskie wygody, Co nam Synaj i Tabor… Za wszystkie nagrody Nad naszym umęczeniem niech się Bóg uŜali.» I obydwaj w tej chwili razem się pospali W długą Wieczność, co cicho przy studni stanęła I czuwając nad nimi, wnet sama - zasnęła. -9- Janusz Toczek - RAMOTA PI EŚŃ CZWARTA abo PoŜegnanie Wieczorem deszcz ucicha i «consummatum est» Pierzchają w noc proroki: ich szaty - mglisty zmierzch, Ich ręce - drzew konary, a twarze nieznajome Ni śmiech, ni płacz przedsenny. Lecz jest niespełnione: PodróŜujemy ciągle, natura obłoków WciąŜ nam najbliŜsza; zanim z ziemi nas podniosą Lotne opary siwe, zanim się skłębimy Wchodząc w horyzont ciemny - spisane godziny Po pętli nas powiodą w to miejsce Powrotu, Skąd źródło nasze tryska, gdzie się cień nasz począł. Ciągły i ostateczny jest los nasz miedziany, A jednak - ciągle nie ten, nie tymi tonami Gra nam muzyka nasza, niŜbyśmy pragnęli. Otośmy na Ŝelaznych polach źle stanęli, Nie wiemy skąd wieje wiatr ani białe deszcze I nie w przyszłość nam droga, lecz w odległą przeszłość; Na attyckie równiny Jordanu, gdzie Synaj na korze Kamiennej się rozpiera. PoŜegnania wiodą Nas nad brzeg zapomnienia ocean. Klękamy u wody I pijąc, nieopatrznie z nią spijamy sole, Od których pamięć nasza nie milknie, a - boli… śegnaliśmy cię, chato, w smutek deszcze tuląc. Nasza droga w dół biegła zboczem stromej góry; Mgła skrzętnie zacierała ślady nasze chrome, Las przykrywał nasze twarze w kamienie zwrócone, Które na ścieŜce legły namaszczone wodą Jak stopnie dumnych katedr wzniesione ku Bogu, I teraz, gdy juŜ Boga wzięły wywyŜszenie, W dół chyŜo, w lasy biegną poruszając cienie Wieścią, Ŝe: tam pozostał, tam świątynia Jego! Zawróćcie! długa droga przez bezdroŜa wiedzie… Lecz byliśmy dalecy i głusi na głosy AŜ las przecięła z nagła wstęga sinej szosy - 10 - Janusz Toczek - RAMOTA I przeszliśmy granicę światem oślepieni… śegnaliśmy cię, chato, rękami z kamieni Wzniesionymi ku górze, aŜ pod nieba cokół śegnaliśmy cię, chato, Przysięgą Powrotu. - 11 -