Tych ludzi „nie głaskało życie po głowie”
Transkrypt
Tych ludzi „nie głaskało życie po głowie”
H I S T O R I A Tych ludzi „nie głaskało życie po głowie” Każdy dom, każda rodzina tworzy własną historię, pielęgnuje swoje tradycje i rozwija pasje. Pięknie jest, gdy te zamiłowania są wspólne dla wszystkich członków. Tak od wielu lat było w domu przy ulicy Wigury. Czteroosobowa rodzina państwa Ireny i Albina Zielków od zawsze pasjonowała się sportem. Mieszkańcy Pelplina dobrze znali pana Albina, działacza sportowego, trenera oraz jego synów Dariusza i Piotra – znanych sportowców. Niewiele wiedzieliśmy natomiast o sportowych zamiłowaniach pani Ireny. N iezwykle skromna, żyjąca sukcesami i osiągnięciami swego męża i synów, żywo opowiadająca o ich nagrodach, wyróżnieniach, jednak zgodziła się podzielić z nami historią swego życia. Urodziła się w 1934 roku. Do szkoły podstawowej chodziła w Lignowach. Już wtedy lubiła biegać. Nie promowano wówczas sportu tak bardzo jak dzisiaj, ale – jak powiedziała pani Irena – gimnastyka i biegi to były jej ulubione dyscypliny. Uprawiała je w ramach zajęć szkolnych, a w czasie sprawdzianów sprawnościowych osiągała najlepsze lokaty. Tam ujawnił się jej talent i zaczęła rozwijać swoją pasję. Potem pani Zielke, wówczas jeszcze Staniszewska, kontynuowała naukę w gniewskim LO. Została członkiem Ludowego Zespołu Sportowego. Nadal biegi na różnych dystansach były ośrodkiem jej zainteresowań. Średnią szkołę ukończyła w 1952 roku zdając egzamin dojrzałości. Dalej kontynuowała swoją sportową pasję. Jeszcze dziś, z błyskiem w oku, pani Irena wspomina niezapomniany bieg we Wrzeszczu, który miał miejsce około 1956 roku. Dlaczego był tak szczególny? Biegała razem ze swoją imienniczką, mistrzynią w biegach, panią Ireną Szewińską. Chociaż, jak zapamiętała, uplasowała się na ostatnim miejscu, ale to nie było ważne, ważna była ranga zawodów poparta uczestnictwem mistrzyni, pani Szewińskiej. Życie nie szczędziło pani Irenie trudów, ale brała bez narzekania to, co los zsyłał. Lata wojenne, które przeżywała jako dziecko, to czasy cierpienia i utraty ojca. Jej rodzice mieli gospodarstwo w Małej Słońcy koło Subków. Ojciec jako technik był przed wojną prezesem Kółek Rolniczych i z niepokojem patrzył na zaborczość okolicznych Niemców. Swoje zdanie zawsze wypowiadał głośno i publicznie. Niemcy wiedzieli, że bronił polskości tych terenów i dlatego po wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski w 1939 roku aresztowali pana Staniszewskiego i rozstrzelali w Lesie Szpęgawskim. Została tylko matka i dzieci. Najpierw trafili do obozu w Toruniu, a potem wywieziono ich do Niemiec koło miejscowości Medewitz. Jako mała dziewczynka, pasła owce. Przebywali tam do końca wojny. Pani Irena w związku z pobytem na przymusowych robotach podzieliła się ze mną pewnymi wspomnieniami. Gdy skończyła się wojna i wywożono jeńców oraz przymusowych robotników, podszedł do niej młody, czarnowłosy chłopak. Obawiał się, że Niemcy zatopią statek, na którym będzie płynął, bo dochodziło do takich zdarzeń, dlatego napisał kilka słów do swojej matki i prosił, by pani Irena przekazała ten list jego matce mieszkającej w Bydgoszczy. Mama pani Ireny dostarczyła tę wiadomość pod wskazany adres i po pewnym czasie otrzymała informację, że chłopak zdrowy wrócił do domu. Jeszcze dziś widać było radość pani Ireny, gdy to opowiadała. Jednak rzeczywistość powojenna nie była dla niej łaskawsza. Jej matka nie mogła jako wdowa uprawiać swojej ziemi, brakowało niezbędnego do tego sprzętu. Ówczesne prawo nie zezwalało na sprzedaży tzw. „gospodarstw kułackich”, więc tę ziemię upaństwowiono, włączono do spółdzielni produkcyjnej. Pani Irena wraz z mamą i rodzeństwem zamieszkała w Lignowach u swojej cioci. Mieszkała tam do 1958 r. Wtedy mama kupiła mały dom w Pelplinie przy ulicy Wigury. W 1959 r. pani Irena wyszła za mąż za pana Albina Zielke. Pokazała mi pokój, w którym odbyło się ich wesele. W tym domu też wychowali się dwaj synowie państwa Zielków, sportowcy, a dziś nauczyciele wychowania fizycznego. Na ścianach wiszą dyplomy męża i synów, na półkach kryształowe i złote puchary. Zainteresował mnie szereg złotych pucharów. Myślałam, że to trofea któregoś z synów. I tu zaskoczyła mnie pani Irena. To ona je zdobyła. Okazuje się, że pani Zielke w wieku 65 lat otrzymała złoty medal za pchnięcie kulą, także za skok w dal. Mając 65 lat, otrzymała złoto. Widocznie były to lata bardzo szczęśliwe, bo w 1999 roku pani Irena uzyskała II miejsce w skoku w dal (2,94 m) w kategorii weteranów. Sukcesy sportowe osiągała pani Zielke już jako dojrzała kobieta, emerytka. Przedtem, jako czynna zawodowo, rozwijała pasję, mimo kłopotów z pracą. Powiedziała mi, że miała status córki „kułaka” i nie mogła nigdzie dłużej pracować, mimo że miała maturę. Etykieta „kułackiej” córki jak piętno niszczyła próby zaplanowania sobie spokojnej przyszłości. Jednak w czasie odwilży ukończyła kursy samodzielnej księgowej i księgowej bilansistki. Dostała pracę w ówczesnym domu kultury, potem w Zbiorczej Szkole Gminnej nr 2 w Pelplinie, a ostatnim miejscem jej zatrudnienia był ZEAS w Pelplinie, w którym pracowała do emerytury, czyli do 1989 roku. W 2005 roku pani Irena dostała dyplom za chwalebny czyn dokonany w okresie II wojny światowej. Dziś jest już bardzo schorowana, ale kilka lat wcześniej widziałam, jak w święta narodowe wraz z grupą kombatantów zawsze składała kwiaty przy pomniku na placu Wolności. Pasja sportowa pozostała do dziś. Nie uprawia żadnej dyscypliny, ale chętnie ogląda lekkoatletykę. Trudne życie, wojenna poniewierka, krzywda ze strony komunistycznego rządu polskiego. Jednak nawet dzisiejsze kłopoty zdrowotne nie odebrały pani Irenie życzliwego patrzenia na ludzi. Żałuje tylko, że nie może już pracować w swoim ogrodzie, który bardzo kocha. Patrząc na panią Irenę, słuchając jej zwierzeń, przypomniałam sobie słowa Władysława Broniewskiego z wiersza „Mannlicher”: Nie głaskało mnie życie po głowie, nie pijałem ptasiego mleka, no i dobrze, no i na zdrowie: tak wyrasta się na człowieka Jolanta Pellowska INFORMATOR PELPLIŃSKI 15