ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Zoey No dobra, nie

Transkrypt

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Zoey No dobra, nie
)
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Zoey
No dobra, nie powiedziałam Starkowi o Auroksie i tej
gałęzi. Bo w sumie niby po co? Stark nie potrzebuje więcej
stresów. I tak źle sypia, ponieważ ciągle ma koszmary, o których
nie chce mi mówić, ale przecież wiem, bo śpię obok i nie jestem
głupia. W dodatku cała ta historia z drzewem wydarzyła się tak
szybko. Nikt nie ucierpiał. Już po sprawie. Koniec. Kropka.
To znaczy nie licząc jednego drobiazgu. Chodzi o moją
decyzję, by spojrzeć na Auroksa przez kamień proroczy. Owszem,
w tamtej chwili tego nie zrobiłam, tyle że jego tam nie było.
Podjęłam jednak decyzję. W sekundzie, w której mnie dotknął.
W sekundzie, w której mnie dotknął, przestałam się go bać.
Chociaż i tak miałam pietra.
Walczyłam z sobą, czy mam powiedzieć Starkowi o tym,
że postanowiłam spojrzeć na Auroksa przez kamień, i tylko
jednym uchem słuchałam, jak Afrodyta i Stevie Rae kłócą
się o szczegóły remontu (Afrodyta chciała mnóstwa robotników
i pełnego blichtru, Stevie Rae nie chciała, żeby ktokolwiek
oprócz nas w ogóle wchodził do tuneli. Uch). Wreszcie podjechaliśmy
pod dworzec i Darius otworzył drzwi.
307
- Zadzwonię do Andoliniego, zamówimy coś dla wszystkich
- oznajmiła Stevie Rae, kiedy wysiadła z Rephaimem z autobusu.
- Chociaż raz się w czymś zgadzamy -odparła Afrodyta i usiadła
Dariusowi na kolanach, podczas gdy wszyscy po kolei wychodzili
na zewnątrz. - Zamów mi pizzę Santiano. Jest warta tych wszystkich
kalorii, które zawiera. Plus doskonale się komponuje z chianti,
które zwinęłam ze stołówki, kiedy zamiast na piątą ...
To się stało nagle. Afrodyta była w połowie zupełnie
zwyczajnego zdania o tym, jak odpuściła sobie lekcję, kiedy
jej całym ciałem wstrząsnął paroksyzm. Zesztywniała. Przewróciła
oczami i zaczęła płakać krwią. Z seksownej perfekcyjnej laski
przerodziła się w istotę ledwie przypominającą człowieka.
Ledwie żywą.
Darius ani chwili się nie wahał. Wziął na ręce jej sztywne ciało
o przekrwionych niewidzących oczach i wyniósł z autobusu. Zdusiłam
w sobie wewnętrzne "o Jezu", wstałam i stanęłam przed adeptami,
którzy albo gapili się z rozdziawionymi ustami, albo zakrywali oczy
i sprawiali wrażenie, jakby chciało im się płakać.
- Afrodyta ma wizję. - Mój głos brzmiał obco, jakby należał do
kogoś innego. Do kogoś, kto jest spokojny. Stark chwycił mnie za
rękę, dodając mi sił. - Nic jej nie będzie - ciągnęłam, przywierając
do Starka.
- Prawdę powiedziawszy, będzie super wkurzona
i wredna, kiedy już dojdzie do siebie, bo ona nienawidzi, kiedy
coś takiego przytrafia jej się w miejscu publicznym - powiedziała
Stevie Rae, która stanęła na stopniach autobusu.
Zauważyłam, że ma nienaturalnie rozszerzone oczy, ale głos
zupełnie spokojny i opanowany.
- Tak, Stevie Rae ma rację - potwierdziłam. - I dlatego nie trzeba
robić z tego wielkiego halo. Ani teraz, ani kiedy Afrodyta
oprzytomnieje - wyjaśniłam. Poczułam się jak idiotka,
308
więc dodałam: - No dobra, nie chciałam powiedzieć, że jej
wizje to nic wielkiego. Tylko że ona nie będzie miała ochoty
wysłuchiwać ciągłych pytań o to, jak się czuje.
- Zabieram się za zamawianie pizzy. Myślisz, że Afrodyta
będzie później głodna? - zapytała Stevie Rae.
Przypomniałam sobie, jak było ostatnio, kiedy miała wizję,
i jak okropnie się po niej czuła. Chciałam powiedzieć, że
pewnie będzie wolała xanax i wino, uznałam jednak, że to
zabrzmi jak zły przykład. Wybrałam więc coś innego.
- Może zamówisz dla niej i włożymy do lodówki? Podgrzejemy jej,
jeżeli zgłodnieje. Pójdę do niej zajrzeć. Teraz potrzebna jej woda
i święty spokój.
- Jasne. - Stevie Rae się uśmiechnęła i zachowując się
zupełnie normalnie, zwróciła się do reszty adeptów: - Zbieram
teraz zamówienia na pizzę, bo w tunelach jest gówniany
zasięg. Zanim pójdziecie do siebie, powiedzcie mi, co chcecie,
tylko zaczekajcie chwilę, żebym niczego nie pomieszała.
No właśnie, Kramisha, mogłabyś to zapisywać? Pomogłabyś
mi. - Tu Stevie Rae popatrzyła na Shaunee, która wydawała się
szczególnie zagubiona. - Hej, moglibyśmy skorzystać z twojej
karty? Dopilnujemy z Zoey, żeby wszyscy oddali ci kasę.
- Przysięgasz? Ostatnim razem zostałam z całym rachunkiem
z Queenies. Te ich sandwicze z sałatką jajeczną są rewelacyjne,
ale nie aż tak, żebym traciła na nie kilkaset dolców.
- Przysięgam. - Stevie Rae zmrużyła oczy i spiorunowała wzrokiem
adeptów. - Wszyscy jej oddacie pieniądze.
- Jasne. Nie ma sprawy - rozległy się chóralne potwierdzenia.
Miałam ochotę wyściskać moją najlepszą przyjaciółkę.
Kompletnie odwróciła uwagę całej gromady od horrendalnej
i mało atrakcyjnej wizualnie wizji Afrodyty i zrobiła wszystko,
żeby adepci zajęli się decydowaniem o wyborze pizzy
309
i oddawaniem Shaunee pieniędzy, zamiast gapić się i rozmawiać
o Afrodycie.
Wyciągnęłam Starka z autobusu.
- Weźmiemy dużą Combo - rzucił, kiedy mijaliśmy Stevie Rae.
- Pizza? Żartujesz? - szepnęłam. Czułam się, jak gdyby rzucił
coś w rodzaju "niech jedzą ciastka" czy co tam powiedziała
francuskim masom super nie wrażliwa królowa, kiedy w grę
wchodziły bardzo poważne sprawy.
- Sądziłem, że chcesz stwarzać pozory normalności - odszepnął.
Westchnęłam. Stark miał rację.
- Z dodatkowym serem i oliwkami - powiedziałam do Stevie Rae,
a potem dodałam cicho: - I dzięki.
- Będę w kuchni, przyjdź później pogadać - odparła tak samo cicho,
po czym zapytała już bardzo głośno i zupełnie normalnie:- To ile tych
pepperoni?
- Chodźmy przez dworzec. Po drodze weźmiemy
z kuchni kilka butelek wody dla Afrodyty - powiedziałam
Starkowi, który od razu skierował się do wejścia do tuneli.
Zawrócił, a ja wyjaśniłam mu głośno (bardziej chyba po to,
żeby usłyszeć swój spokojnie brzmiący głos niż w jakimkolwiek
innym celu): - Będzie jej się chciało pić. Potrzebne nam będą też
ściereczki. Namoczę je i położę jej na oczy.
- Zawsze tak krwawią?
- Tak, odkąd straciła Znak. Po ostatniej wizji powiedziała mi,
że ból i krwawienie są coraz gorsze - wyjaśniłam
i popatrzyłam na Starka. - Wyglądało to strasznie, co?
- Wszystko będzie dobrze. Jest z nią Darius. Nie pozwoli,
żeby cokolwiek jej się stało. - Stark ścisnął moją rękę, a potem
przepuścił mnie, żebym mogła wejść pierwsza do tuneli przez
dawną kasę biletową.
- Chyba nawet jej wojownik nie uchroni jej przed tym,
co się dzieje.
310
Stark uśmiechnął się do mnie.
- Udało mi się ochronić ciebie w Zaświatach, to i Darius
poradzi sobie z wizjami i odrobiną krwi.
Nie odpowiedziałam, tylko popędziłam do kuchni, skąd
wzięłam wodę i ściereczki.
Chciałam, by Stark miał rację. Tak bardzo chciałam, żeby
się nie mylił. Miałam jednak złe przeczucia i nienawidziłam
wizji, bo zawsze oznaczały, że coś pójdzie wyjątkowo okropnie
i koszmarnie źle.
- Hej! - Stark chwycił mnie za rękę i delikatnie zatrzymał tuż przed połyskującą złotem kotarą, która była najnowszym
modelem drzwi do pokoju Afrodyty. - Jesteś jej potrzebna,
ale niezestresowana.
- Wiem, tylko te wizje naprawdę sprawiają jej ból, a to mnie
niepokoi.
- Są darem od Nyks i dają nam potrzebne informacje,
prawda?
- Znowu muszę przyznać ci rację.
Stark uśmiechnął się zawadiacko.
- Lubię, kiedy przyznajesz mi rację.
- Nie przyzwyczajaj się za bardzo. Jesteś facetem i jak
każdy facet masz ograniczoną liczbę przyznanych "mam racji"
- powiedziałam, robiąc w powietrzu cudzysłów.
- Trudno, biorę, co dają. - Spoważniał. - Pamiętaj
tylko, że teraz musisz być dla niej najwyższą kapłanką, a nie
przyjaciółką,
Pokiwałam głową, wzięłam kilka głębokich oddechów
i przeszłam pod złotą kotarą.
No dobra, pokój Afrodyty ulega ciągłym przeobrażeniom
i za każdym razem, kiedy ją odwiedzam, coraz bardziej odpowiada
wersji typu celebrytka Kim Kardashian spotyka Conana Barbarzyńcę.
Tym razem do wystroju wnętrza dodała złoty szezlong. Nie mam
pojęcia, skąd go wytrzasnęła i w jakim sposób zniosła na dół.
Na betonowej chropowatej ścianie za szezlongiem porozwieszała jako
ozdobę część należącej do Dariusa kolekcji noży do rzucania.
311
Zawiesiła też przybrane koralikami złote frędzle z rękojeści noży.
Poważ- nie. W pokoju stało duże łóżko. Ogromne. Tym razem miała
na nim fioletową aksamitną kołdrę z przyszytymi złotymi
kwiatkami. I milion puszystych poduch. A ta jej okropna kotka perska,
Diabolina, miała dla siebie identyczne łóżko ustawione obok - tyle
że nie siedziała chwilowo na nim, lecz leżała zwinięta na kolanach
Afrodyty, która opierała się na poduszkach i była przerażająco blada.
Darius położył jej na oczach zwilżony papierowy ręcznik, który już
zrobił się cały różowy. Poczułam się odrobinę lepiej, kiedy
zobaczyłam, że Afrodyta głaszcze Diabolinę, co oznaczało, że
odzyskała przytomność. Ale moje dobre samopoczucie minęło
bezpowrotnie, gdy podeszłam do łóżka, a ten podły sierściuch
zaczął na mnie prychać.
- Kto to? - Głos Afrodyty wydawał się słaby i nienaturalnie
przestraszony.
- Zoey i Stark, moja śliczna - powiedział Darius, dotykając jej
twarzy. - Wiesz, że nikogo innego bym nie wpuścił.
Stark ścisnął mnie za rękę. Wysłałam w eter krótką bezgłośną
modlitwę do Nyks: Proszę, pomóż mi być Najwyższą
Kapłanką, która teraz potrzebna jest Afrodycie, po czym weszłam
w rolę, która z całą pewnością mnie przerastała.
- Przyniosłam ściereczki i schłodzoną wodę - oznajmiłam
energicznie, podchodząc do łóżka i mocząc ściereczkę. - Nie otwieraj
oczu, zmienię ten ręcznik
- Okej - odparła Afrodyta.
Oczy miała zamknięte, nadal jednak płakała krwią. Dotarł do mnie
jej zapach i przez chwilę sądziłam, że zaraz zareaguję w stylu ‘mniam,
mniam, ale to pachnie pysznie, chcę spróbować". Na szczęście nic
takiego się nie stało.
Afrodyta nie pachniała jak człowiek. Próbowałam sobie
przypomnieć, jak pachniała jej krew podczas ostatniej wizji,
lecz nie mogłam - widocznie wtedy też nie była normalna.
312
Postanowiłam o tym nie myśleć i usiadłam na łóżku.
- Przyniosłam ci wodę. Chcesz się napić?
- Tak. Wina. Czerwonego. Darius ma.
- Moja śliczna, wypij najpierw wodę.
- Darius, wino łagodzi ból. I skoro już o tym mowa,
przynieś mi xanax z torebki. On też mi pomaga.
Darius się nie ruszył. Tylko patrzył na mnie w milczeniu.
- Afrodyto, a gdybyś tak wybrała pomiędzy xanaksem
a winem? Bo oba razem to nie najlepszy pomysł - powiedziałam.
- Moja mama ciągle bierze jedno i drugie - warknęła,
ale po chwili zacisnęła usta i wzięła głęboki oddech. - Masz
rację. Zostaję przy winie. Nie jestem moją matką.
- Oczywiście, że nie jesteś - zgodziłam się.
Darius, któremu spadł kamień z serca, zaczął otwierać
wino.
- No dobra, wino musi teraz pooddychać - zauważyłam
- więc na razie napij się wody.
- A co ty wiesz o oddychaniu wina? - Usta Afrodyty
wygięły się w typowym dla niej pogardliwym uśmieszku. Przecież ty nawet nie pijesz.
- Oglądam telewizję. Matko, każdy półgłówek wie, że
wino powinno oddychać - powiedziałam, po czym włożyłam jej do rąk butelkę z wodą i pomogłam podnieść ją do ust.
- Jak było tym razem? Tak samo paskudnie jak ostatnio?
Kiedy stało się oczywiste, że Afrodyta nie zamierza mi
odpowiedzieć, Darius zrobił to za nią.
- Gorzej. Może powinnaś przyjść, jak ona już odpocznie.
Zoey przyjaciółka Afrodyty przyznawała mu rację. Ale
Zoey najwyższa kapłanka wiedziała, że to nie jest dobry pomysł.
313
- Do rana, a może nawet i jutro będzie pijana i wykończona.
Muszę porozmawiać z nią o tej wizji, zanim odpadnie.
- ZA ma rację - przyznała Afrodyta, zanim Darius
zdążył zaprotestować. - Zresztą ta akurat była krótka. Ucieszyło mnie, że wypiła całą wodę, lecz od razu wyciągnęła
po omacku rękę. - Woda się skończyła. Gdzie moje wino?
Darius podał jej kieliszek, który wydawał się zupełnie
zwyczajny - kryształowy, o ładnym kształcie - ale zauważyłam
malutki znaczek Riedela na dnie i od razu wiedziałam,
że to piękne szkło ze sklepu Williams-Sonorna. Poznałam
kieliszek, bo Afrodyta urządziła mi mały wykład, kiedy kilka dni
wcześniej o mało go nie zbiłam (jakby to mnie obchodziło). Tak
czy inaczej Darius przytrzymał kieliszek, żeby mogła pociągnąć
naprawdę duży łyk wina. Następnie powoli wypuściła powietrze.
- Przygotuj drugą butelkę. Będę potrzebowała więcej.
- Darius nawet nie szukał aprobaty w moich oczach, od razu
wydał się pokonany. - I powiedz Starkowi, żeby przestał się ślinić
na widok twoich noży, jest łucznikiem, a nie nożownikiem.
- Tacy z nich supermeni? - zapytałam, próbując (zapewne
bezskutecznie) ją rozbawić.
Afrodyta wydęła usta z satysfakcją i przez moment wyglądała tak
podobnie do swojego kota, że aż poczułam się nieswojo.
- Mój jest supermenem w rozmaitych dziedzinach. Co do twojego,
sama musisz ustalić.
- Wizja - wyszeptał Stark bezgłośnie z przeciwległego
końca pokoju. Gdzie faktycznie oglądał ozdobne noże.
- No dobra, gadaj, co było tym razem.
- Jedna z tych pieprzonych wizji śmierci. Kiedy jestem
wewnątrz mordowanego faceta.
- Faceta? - poczułam, że ogarnia mnie panika. Stark? ..
314
- Wyluzuj. Ani twój, ani mój. Rephaim. Byłam w jego
głowie, kiedy został zabity. A tak a propos ... - Afrodyta się
zawahała i upiła kolejny duży łyk wina. - Ptakolud ma naprawdę
dziwaczny szajs w mózgu.
- Powiedz mi teraz ogólnie. Poplotkujemy sobie później.
- Jak zwykle, kiedy jestem w głowie kogoś, kto zostaje zarżnięty
na amen, wizja była bardzo niejasna - odparła
Afrodyta, po czym przyłożyła rękę do ściereczki na oczach
i skrzywiła się z bólu.
- Powiedz, co pamiętasz ~ naciskałam. - Jak zginął?
- Został praktycznie rozpołowiony mieczem. Okropieństwo,
chociaż głowa mu nie odpadła tak jak twoja w poprzedniej wizji.
- To miłe - powiedziałam i sama nie byłam pewna,
czy miała to być poważna uwaga czy sarkastyczna. - Kto go
rozpołowił?
- No właśnie tu zaczyna się ta niejasność. Nie jestem
pewna, kto go zabił, ale wiem, że był tam Smok.
- Smok go zabija? Matko. To straszne.
- Powiedziałam, że nie jestem pewna. Pamiętam tylko wyraz
twarzy Smoka tuż przed tym, jak przeciął mnie
miecz. Był kompletnie załamany, wyglądał jeszcze gorzej niż
ostatnio. Jakby w jego życiu nie zostało już ani grama nadziei,
światła i szczęścia. I płakał. Tak naprawdę szlochał, był
zasmarkany i w ogóle.
- A potem Rephaim ginie od ciosu mieczem - powiedziałam.
- Taaa ... Wiem. Oczywista oczywistość. Wszystko wskazuje
na to, że to Smok, jednak nie mam stuprocentowej pewności.
Zwłaszcza jak dodasz ten szloch i całe zamieszanie.
- Całe zamieszanie?
- Taaa ... Jakieś dziwne gówna dookoła. Widziałam coś
białego, co wyglądało na nieżywe. Później był lód wypalający krąg.
315
Wszędzie była krew i cycki, i wreszcie moja ... to znaczy
Rephaima śmierć. Koniec.
Potarłam skronie, czując rodzący się ból głowy.
- Cycki? - Stark poderwał się na to słowo.
- Tak, łuczniku, cycki. Jakby tam gdzieś była naga kobieta.
Dosłownie. Nie widziałam jej twarzy, bo Rephaim, jak
można się domyślić, patrzył jak zaczarowany na te cycki.
Wiem tylko, że to miało coś wspólnego z krwią i tym białym
martwym czymś.
- Moment - powiedziałam. - Czy ostatni wiersz Kramishy nie
mówił o ogniu i lodzie?
- Zapomniałam już o tym. Nic dziwnego, w końcu przecież,
no wiesz, mam w dupie poezję.
- Nie bądź tak negatywnie nastawiona - odparłam. - Zresztą to
nie jest zwykła poezja, tylko prorocza.
- Jeszcze gorzej - mruknęła.
- Przypomniało mi się - odezwał się Starko - Ten wiersz mówił też
coś o łzach Smoka.
- Może płacze, bo zabił Rephaima, chociaż miał za zadanie
chronić go, skoro jest mistrzem szermierki naszego Domu Nocy
- podsunął Darius.
- Nie jest - odparłam. - Mamy tu własny Dom Nocy,
więc technicznie rzecz biorąc, Smok nie jest n a s z y m mistrzem szermierki. Może tak sobie wytłumaczył to, że może
zabić Rephaima.
- Brzmi nawet logicznie, ale i tak brakuje mi jakiegoś
elementu układanki. Tak mi podpowiada intuicja, tylko że
nie wiem, o co biega. Wszystko, oprócz Smoka, pojawia się
i znika głównie dlatego, że Rephaim był maksymalnie skupiony
na Stevie Rae, która z kolei była maksymalnie skupiona na
odprawianym rytuale.
- Na rytuale? Ja też tam byłam? '
- Tak, cała grupa była. Utworzono krąg. Ty prowadziłaś wszystko,
ale sam rytuał skupiał się wokół ziemi, więc główną rolę odgrywała
316
Stevie Rae - powiedziała Afrodyta i aż się zachłysnęła.
- Oż kurde! Właśnie zdałam sobie sprawę, gdzie to było:
na lawendowej farmie twojej babci!
- Cholera! To ten rytuał oczyszczenia, który mam przeprowadzić
za dwa dni. Albo i nie? Tanatos dzwoniła do babci
w sprawie czegoś, co być może wyjawi, jak to naprawdę było
z moją mamą ... - Przerwałam, bo nagle przytłoczyła mnie
myśl o martwym białym czymś, o krwi, cyckach i tak dalej
w kontekście śmierci mojej mamy. - Czy to znaczy, że nie
jest mi pisane odkrycie tego, co się wydarzyło? Że nie powinnam
nic robić?
Afrodyta wzruszyła ramionami.
- Wiem, że trudno ci będzie w to uwierzyć, bo w wielu moich
wizjach byłaś Miss Pierwszego Planu, ale akurat w tej jesteś ledwo
obecna. Myślę, że ona w ogóle ciebie nie dotyczy.
- Ale dotyczy farmy mojej babci.
- Owszem, tylko że Rephaim zostaje zaszlachtowany, a nie ty
- odparła.
- Hm, czy to nie jest dobra wiadomość? - zapytał
Stark, podchodząc i chwytając mnie za rękę.
- Na pewno. O ile nie jesteś Rephaimem - prychnęła
Afrodyta.
Stark zignorował jej uwagę.
- Widziałaś śmierć Rephaima - ciągnął. - Wiesz,
gdzie to się stanie i kto tam będzie. Więc gdybyśmy dopilnowali,
żeby zabrakło któregoś elementu, to nie doszłoby do
zabójstwa, prawda?
- Może - zgodziła Afrodyta.
- Miejmy nadzieję - westchnęłam.
- Musimy dopilnować, żeby Smok trzymał się z dala od
Rephaima - powiedział Darius. - Nawet jeśli nie on go zabił,
jesteś pewna, że był tam w momencie jego śmierci?
- To akurat wiem - przyznała Afrodyta.
317
- W takim razie trzeba zrobić tak, żeby Smok i Rephaim się
nie spotkali, nawet gdyby to oznaczało, że Rephaim
nie pojedzie z nami na farmę babci Zoo
- Jeżeli ja pojadę, to Rephaim też.
Stark, Darius i ja odwróciliśmy się. Stevie Rae i Rephaim
schylili się i weszli pod kotarą do pokoju. Afrodyta się skrzywiła,
ale nie zdjęła ściereczki z oczu.
- Jej wizja dotyczyła Rephaima. - Stevie Rae stwierdziła fakt,
a nie zadała pytania, lecz i tak jej odpowiedziałam:
- Tak. Jego śmierci.
- Jak? Kto to zrobił? - Głos Stevie Rae brzmiał twardo. Moja
przyjaciółka sprawiała wrażenie, jakby była gotowa stawić czoło
całemu światu.
- Nie jestem pewna - rzekła Afrodyta. - Widziałam to oczami
ptakoluda, co oznacza, że wszystko było cholernie niejasne.
- Ale wiemy, że działo się na farmie mojej babci i że był
tam Smok - powiedziałam. - Dlatego właśnie mówiliśmy,
że Rephaim powinien zostać tutaj, kiedy pojedziemy do babci,
o ile faktycznie pojedziemy.
- Tak - zgodził się ze mną Starko - Wizja nie może
ci przeszkodzić w rytuale, który miałaś odprawić dla mamy.
- Wcale nie dla niej - jęknęłam z rozpaczą. - Ona nie
żyje, to nic nie zmieni.
- Prawda - przyznał. - Dla ciebie i dla babci, a to
ważniejsze niż dla kogoś, kto nie żyje. - Spojrzał na Rephaima
i Stevie Rae. - Ten rytuał musi się odbyć, ale Rephaim
nie powinien w nim uczestniczyć i narażać się na
niebezpieczeństwo. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, jak
powiedziała Zo, żeby tu został.
- A wtedy ktoś, na przykład Smok, może się tu zakraść,
gdy będzie zupełnie sam? Nie wydaje mi się, żeby to był dobry
pomysł - sprzeciwiła się Stevie Rae.
- Nie rozumiem - odezwał się nagle Rephaim.
318
Westchnęłam.
- Afrodyta miewa wizje śmierci. Czasami są naprawdę
oczywiste i łatwo im zapobiec. Tylko czasami są bardzo niejasne.
- Bo wchodzę w osobę, która ginie. I tak właśnie było
z tobą. Notabene, latanie wydaje się przerażające bez względu na to,
co ten twój ptasi móżdżek o tym sądzi.
- Nie jest przerażające, jeśli ma się skrzydła - oświadczył Rephaim
rzeczowo.
- Hm ... - mruknęłam.
- Nie - powiedziała Stevie Rae. - Zatrzymaj dla
siebie to wszystko, co zobaczyłaś w jego głowie. To nie jest
sprawa publiczna.
- Ona była w mojej głowie? - Rephaim wydawał się
zupełnie skołowany.
- W mojej wizji. To się już nie powtórzy. Mam taką nadzieję.
Oprócz Smoka coś tam jeszcze było przez cały czas.
Byk albo przynajmniej cień byka.
- Cień byka? - Poczułam ucisk w żołądku. - To było
to białe martwe coś?
- Nie. Tamto to co innego.
- A widziałaś jego kolor?
- Zoey, cienie mają zwykle jeden kolor - odparła.
- Aurox - powiedział Starko
- Widziałaś Auroksa? - zapytałam szybko.
- Nie, tylko cień byka. A tak w ogóle zgadzam się
z tobą, Starkiem i Dariusem: ptakolud powinien się trzymać
z dala Smoka. Jeśli oznacza to pozostanie w tunelach,
to tak właśnie powinien zrobić. A teraz poproszę o dolewkę
wina i święty spokój.
- Nie powinnaś pić wina, kiedy tak krwawisz - zauważyła
Stevie Rae.
- Nie podważaj tego, co robię - sprzeciwiła się Afrodyta.
- Jestem profesjonalistką.
319
~ A co to w ogóle znaczy? - zapytałam.
- To znaczy, że moja śliczna skończyła opowiadać
i musi iść spać - oświadczył Darius.
- Pizza niedługo przyjedzie - rzekła Stevie Rae. Dla ciebie też zamówiłam.
- Jeżeli do tego czasu nie zasnę, to zjem - powiedziała
Afrodyta, po czym zdjęła szmatkę z oczu i powoli je otworzyła.
Byłam przygotowana na to, co zobaczę. Widziałam już ją
po wizjach. Ale Rephaim nie.
- Na litość wszystkich bogów! Naprawdę płaczesz
krwią! - powiedział.
Afrodyta popatrzyła na niego krwawymi oczami.
- Tak. Nawet ja wiem, że to okropny symbolizm. Ptakoludzie,
musisz to sobie wbić do głowy. Zobaczyłam tę pieprzoną wizję,
bo to przekaz dla ciebie. Pilnuj swojego tyłka.
Trzymaj się z dala od ostrych przedmiotów, a jeśli oznacza to
trzymanie się z dala od Smoka Lankforda, tak właśnie zrób.
- Jak długo? - zapytał. - Jak długo mam się przed
nim chować?
Afrodyta pokręciła głową.
- To była wizja, a nie kalendarz.
- Wolałbym się nie ukrywać.
- Wolałabym, żebyś nie zginął - powiedziała Stevie Rae.
- Wolałabym iść spać - oznajmiła Afrodyta.
- No dobra, idziemy - zakończyłam i wręczyłam Dariusowi
ostatnią butelkę wody. - Postaraj się podać jej to
pomiędzy kieliszkami wina.
- Jestem tu. Nie musicie mówić o mnie tak, jakbym was
nie słyszała - zbuntowała się Afrodyta, po czym wzniosła
kieliszkiem toast i wypiła.
- Jesteś pod wpływem, więc cię ignoruję - oświadczyłam.
- Odpocznij. Pogadamy później.
320
Wyszliśmy z pokoju Afrodyty. Rephaim i Stevie Rae
trzymali się za ręce i coś do siebie szeptali. Ruszyliśmy do
góry, na zewnątrz dworca, gdzie zamierzaliśmy zaczekać na
totalnie zagubionego dostarczyciela pizzy, któremu planowałam
dać ekstra napiwek.
- Co myślisz o tej wizji? - zapytał Stark, obejmując
mnie ramieniem i przyciągając do siebie.
- Myślę, że Stevie Rae będzie problemem. Tak bardzo
będzie próbowała chronić Rephaima, że skończy się to jego
śmiercią,
Stark pokiwał głową.
- Tak właśnie działa ciemność - rzekł ponuro. - Zamienia
miłość w coś paskudnego.
Zaskoczyły mnie jego słowa. Zabrzmiały tak cynicznie,
tak staro.
- Stark, ciemność nie może zmienić miłości. Miłość to
jedyne, co jest w stanie przetrwać ciemność, śmierć i zniszczenie.
Przecież o tym wiesz. A przynajmniej wiedziałeś.
Zatrzymał się i nagle znalazłam się w jego ramionach.
Trzymał mnie tak mocno, że ledwie mogłam oddychać.
- O co chodzi? - szepnęłam. - Co się stało?
- Czasami myślę sobie, że to ja powinienem był umrzeć,
a Heath zostać z tobą. On wierzył w miłość o wiele mocniej
niż ja.
- Nie sądzę, żeby liczyła się siła wiary. Liczy się raczej
to, w co wierzysz.
- To chyba dobrze, bo wierzę w ciebie - odparł.
Objęłam go i przytuliłam się, próbując upewnić i siebie,
i jego dotykiem, bo słowa okazały się niewystarczające.
)
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Neferet
Jak idzie pogoń za chaosem, moja bezduszna? - Głęboki
głos białego byka odbił się echem w umyśle Neferet.
Obróciła się prawie o 360 stopni, zanim dojrzała jego
połyskującą magiczną sierść, potężne rogi, rozszczepione
kopyta. Podchodził do niej zza grobu, na którym posąg młodej
dziewczyny o anielskiej urodzie spoglądał w dół z opuszczoną
głową. Pod wpływem czasu ukruszyła się kamienna
ręka dziewczyny i Neferet miała wrażenie, że anielica oddała
fragment siebie w ofierze, być może białemu bykowi.
Na samą myśl o tym Neferet aż zapłonęła z zazdrości.
Wyszła na spotkanie swojego byka, poruszając się powoli,
z natchnieniem. Wiedziała, że jest piękna, ale i tak czuła konieczność
sięgnięcia po moc otaczających ją cieni, by wydać
się jeszcze urodziwszą. Jej długie gęste włosy błyszczały jak
jedwab czarnej sukni. Wybrała ją, bowiem przypominała jej
ciemność - przypominała jej byka.
Neferet zatrzymała się przed nim i opadła z wdziękiem
na kolana.
- Pogoń za chaosem idzie doskonale, mój panie.
A więc jestem twoim panem? Jakże interesujące.
Neferet odchyliła głowę i uśmiechnęła się uwodzicielsko
do potężnego boga.
322
- Wolałbyś, żebym nazywała cię moim partnerem?
Ach, ta siła tkwiąca w nazwach. ..
- To prawda. - Neferet uniosła wzrok i dotknęła grubego rogu
byka, który połyskiwał jak opal.
Aprobuję nazwę, jaką nadałaś narzędziu. Aurox... Tak
Germanie nazywali tura. Pasuje do niego.
- Cieszę się, że jesteś zadowolony, mój panie - odparła, myśląc,
ze nadal nie powiedział jej, czy może go nazywać
swoim partnerem czy też nie.
A jak ci służy ta kreatura stworzona przez niedoskonałą
ofiarę?
- Służy mi dobrze. Nie widzę w nim niczego niedoskonałego,
jedynie wspaniały dar od ciebie.
Pamiętaj, że cię ostrzegałem. Narzędzie może zawieść.
- Samo narzędzie jest nieistotne. - Neferet machnęła
ręką. - To tylko środek do realizacji celu. - Stanęła i podeszła
do byka jeszcze bliżej. - Nie musimy tracić cennego
czasu, rozmawiając o Auroksie. Będzie mi służył, i to dobrze.
W przeciwnym razie przestanie istnieć.
Z taką łatwością odrzucisz dar ode mnie?
- Och, nie, mój panie! - zapewniła. - Ja tylko słyszałam twoje
ostrzeżenie. Czy nie możemy porozmawiać
o czymś przyjemniejszym niżeli trywialne narzędzie?
Wspomniałaś partnera. To mi przypomniało, że chciałem
ci pokazać coś, co być może uznasz za interesujące.
- Jestem do twojej dyspozycji, panie. - Neferet zgięła
się w ukłonie.
Potężne ucieleśnienie ciemności uklękło, oferując jej swój
grzbiet.
Chodź, moja bezduszna.
Neferet usiadła na grzbiecie byka. Jego sierść była jak lód
- śliska, zimna i nieprzenikniona. Uniósł ją w noc, poruszając się
z niewiarygodną prędkością pośród cieni, unosząc na
323
nocnych prądach, korzystając z kryjących się w mroku potwornych
stworzeń, które zawsze - z a w s z e - wypełniały jego rozkazy,
aż w końcu zatrzymał się w gęstym cieniu pod ogołoconymi przez
zimę starymi drzewami na wzgórzu, gdzieś na południowy zachód
od Tulsy.
- Gdzie jesteśmy? - Neferet zadrżała, przywierając do byka.
Cicho, moja bezduszna. Obserwuj w 'milczeniu. Patrz.
Słuchaj.
Neferet obserwowała i słuchała. Po chwili ktoś, kto wydawał jej
się wysokim muskularnym mężczyzną, zszedł na dół z jednej z trzech
drewnianych szop stojących na palach. Podszedł do krawędzi grzbietu
i usiadł na wielkim płaskim głazie.
Dopiero kiedy siedział, Neferet dostrzegła jego skrzydła.
„Kalona!" Tylko pomyślała jego imię, nie wypowiedziała go
na głos, ale byk i tak jej odpowiedział.
Tak, to twój dawny partner, Kalana. Podejdźmy bliżej.
Przypatrzmy się.
Otaczająca ich noc zafalowała i w niesamowity sposób
otoczyła byka i Neferet swoją powłoką tak, że wydawali się
stanowić część jej cieni i leniwej mgły, która nagle zaczęła
się tworzyć ponad grzbietem wzgórza.
Neferet wstrzymała oddech, byk podszedł bowiem bezgłośnie
niewidzialny dla Kalony, podszedł tak blisko, że mogła zerknąć
nieśmiertelnemu przez barczyste ramię. Wtedy zauważyła,
że trzyma w ręku telefon komórkowy. Dotknął ekranu, który się
podświetlił. Kalona się zawahał, jego palec
zawisł z niezdecydowaniem nad aparatem.
Czy wiesz, co widzisz?
Neferet popatrzyła na Kalonę. Miał zwieszone ramiona.
Potarł sobie czoło. Pochylił głowę na znak porażki i w końcu
niechętnie odłożył telefon na leżący obok kamień.
"Nie - pomyślała Neferet. - Nie wiem, co widzę".
324
Kalana, upadły wojownik Nyks, tęskni za kimś,' kogo przy
nim nie ma. Za kimś, do kogo nie ma odwagi zadzwonić.
"Za mną?" Neferet nie była w stanie powstrzymać tej myśli.
Pozbawiony wesołości śmiech byka rozprzestrzenił się
w jej umyśle.
Nie, moja bezduszna. Twój dawny partner tęskni za towarzystwem
swojego syna.
"Za Rephaimem! - W Neferet zagotował się gniew. Tęskni za tym chłopakiem?"
Tak, ale jeszcze nie potrafi nazwać tego, co czuje. Czy
wiesz, co to oznacza?
Neferet się zastanowiła, zanim odpowiedziała. Odrzuciła
na bok zawiść i zazdrość, i wszystkie pułapki miłości śmiertelnych.
Dopiero wtedy zrozumiała prawdę: "To oznacza, że Kalona ma
bardzo słaby punkt".
W rzeczy samej.
Zaczęli się odsuwać od grzbietu wzgórza, przeskakując
z cienia do cienia, płynąc po nocy. Neferet pogłaskała byka
po szyi, pomyślała o otwierających się przed nią możliwościach
i uśmiechnęła się.
Rephaim
- Musimy pogadać o wizji Afrodyty - powiedziała
Stevie Rae.
Rephaim chwycił jeden z jej loków i owinął sobie na palcu.
Kiedy to zrobił, pociągnął za niego figlarnie.
- Ty mów, ja będę się bawił twoimi włosami.
Uśmiechnęła się, lecz odsunęła delikatnie jego rękę.
- Rephaim, przestań. Bądź poważny. Ta wizja jest przerażająca.
- Przecież sama mówiłaś, że Afrodyta przepowiedziała
już śmierć Zoey. I to dwa razy. I śmierć jej babci. Za każdym
325
razem przepowiednia pozwalała uniknąć tragedii. - Rephaim
pogładził ją po policzku i delikatnie pocałował. - Wykorzystamy
tę wizję, żeby uniknąć także mojej śmierci.
- W porządku - Stevie Rae potarła policzkiem o jego
dłoń - ale musimy się umówić co do jednego. Smok jest
tu kluczową postacią, więc naprawdę musisz trzymać się od
niego z dala.
- Wiem. - Rephaim głaskał ją po skroniach, napawając się
miękkością jej włosów, potem wolno przesunął palce
wzdłuż jej szyi i ramion.
- Wysłuchaj mnie, proszę. - Stevie Rae ujęła twarz
Rephaima i trzymała tak długo, dopóki nie przestał pieścić
jej skóry i włosów.
- Słucham cię - odparł, niechętnie skupiając się na słowach.
- Pomyślałam, że może jednak nie miałam racji. Może
faktycznie powinieneś zostać tutaj i nie iść do szkoły, a już na
pewno darować sobie ten rytuał, który mamy odprawić na farmie
Babci Zo. A przynajmniej powinieneś trzymać się na uboczu,
dopóki nie rozpracujemy szczegółów wizji Afrodyty.
Rephaim zdjął dłonie Stevie Rae ze swojej twarzy i przytrzymał
je w swoich.
- Jeśli zacznę teraz się ukrywać, dokąd mnie to zaprowadzi?
- Nie wiem. Ja tylko chcę, żebyś żył.
- Są gorsze rzeczy niż śmierć. Na przykład wpadnięcie
w pułapkę własnego strachu. - Uśmiechnął się. - Prawdę
powiedziawszy, odbieram tę całą sytuację zaskakująco pozytywnie.
Ta wizja oznacza, że jestem naprawdę człowiekiem.
- O czym ty do cholery mówisz? Oczywiście, że jesteś
człowiekiem.
- Wyglądam jak człowiek, przynajmniej do wschodu słońca.
Dzięki śmiertelności jestem naprawdę tym, kim się wydaję.
326
- Nie smuci cię świadomość, że w twoich żyłach nie
płynie już nieśmiertelna krew?
- Nie. Dzięki temu jestem nieco bardziej normalny.
Błękitne oczy Stevie Rae aż się rozpromieniły.
- A wiesz, co to jeszcze zmienia? Nie jesteś już częścią
krwi Kalony.
Rephaim próbował zrozumieć, dlaczego Stevie Rae tak
nie akceptuje jego ojca. Naprawdę starał się to pojąć, ale nie
mógł się oprzeć defensywnym uczuciom, jakie go ogarniały,
niemal wściekłości, kiedy Stevie Rae robiła wszystko, żeby
odciągnąć go od skrzydlatego nieśmiertelnego.
- Wierzysz w to, że potrzeba czegoś więcej niż tylko
krwi, żeby człowiek był ojcem? - zapytał powoli, rozważając
własne myśli i próbując znaleźć tkwiącą wśród nich
prawdę.
- Oczywiście.
- A więc to logiczne, że brak wspólnej krwi nie może
zabrać człowiekowi ojcostwa - powiedział. Nie dał jej
szansy odparcia tego argumentu i ciągnął: - Kalona jest
nieśmiertelny, ale tkwiłem u jego boku na tyle długo, że udało
mi się dostrzec pierwiastek ludzki w tej jego nieśmiertelności.
- Rephaim, nie chcę się z tobą kłócić o twojego ojca.
Wiem, że sądzisz, że ja go nienawidzę, ale to nie tak. Ja tylko
nienawidzę tego, jak on cię krzywdzi.
- Rozumiem to. - Rephaim przyciągnął ją do siebie
i pocałował w czubek głowy, wdychając słodki znajomy zapach
dziewczyny, mydła i szamponu. - Musisz jednak pozwolić, żebym
znalazł w tym wszystkim własną drogę. To mój ojciec i nic tego
nie zmieni.
- Okej. Postaram się nie męczyć cię kazaniami na temat
tego, żebyś trzymał się z dala od Kalany, musisz mi za to
obiecać, że będziesz się trzymał z dala od Smoka. Przynajmniej
chwilowo.
327
- Taką obietnicę mogę ci złożyć bez problemu. I tak
staram się unikać mistrza szermierki, bo wiem, że mój widok
sprawia mu ból, ale nie będę się ukrywał. Nie mogę się
ukrywać przed Smokiem, tak samo jak nie mogę się ukrywać
przed ojcem.
Stevie Rae odsunęła się i spojrzała na niego.
- Mimo wszystko jesteśmy w tym razem, prawda?
- Oczywiście. - Spojrzał jej w oczy. - Zawsze.
- No dobrze. Więc bądźmy razem, nawet jeśli to niebezpieczne.
Ochronię cię.
- A ja ochronię ciebie. - Rephaim złożył na jej ustach
długi nieśpieszny pocałunek. Przytrzymał ją jeszcze chwilę
w ramionach, żeby otoczył go jej zapach i słodycz.
- Musisz już iść? - zapytała z twarzą ukrytą na jego
piersi.
- Przecież wiesz.
- Muszę przestać cię pytać o to, czy mogę iść z tobą, bo
wiem, że tego nie chcesz, ale chciałabym, żebyś wiedział, że
jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie, będę z tobą do samego
końca. Bo nawet jeśli stajesz się ptakiem, jesteś moim ptakiem.
To rozbawiło Rephaima.
- Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób, ale rzeczywiście,
jestem twoim ptakiem i twój ptak musi teraz rozprostować
skrzydła na porannym niebie.
- Jasne. - Odsunęła się i Rephaima ucieszyło, że tym
razem to ona puściła go pierwsza i na dodatek obdarzyła
entuzjastycznym i całkiem wiarygodnym uśmiechem. - Będę
czekać, aż wrócisz do domu.
- To dobrze, bo ja zawsze będę wracał do domu, do ciebie
- odparł, pocałował ją szybko, włożył koszulę i wyszedł.
Był zadowolony, że udało mu się wyjść, zanim poczuł to
okropne swędzenie. Nienawidził paniki, jaka go ogarniała,
kiedy musiał biec przez tunele, coraz mocniej pragnąc
328
znaleźć się na powierzchni ziemi i wznieść ku nęcącemu
niebu.
Już prawie dotarł do ostatniego rozwidlenia podziemnych
dróg, kiedy zobaczył, że coś poruszyło się w cieniu. Automatycznie
przyjął postawę obronną.
- Spokojnie, to tylko ja.
Uspokoił się, rozpoznawszy głos Shaunee. Chwilę później
dziewczyna wynurzyła się z prawego korytarza. Była
rozczochrana i ciągnęła wielki plastikowy kosz.
- Cześć, Shaunee. Wszystko w porządku?
- Chyba. Muszę jeszcze raz obrócić, żeby przenieść
swoje rzeczy z pokoju Erin w nowe miejsce. - Wskazała
kciukiem na ciemność za plecami. - Tak, wiem, będę tu
musiała powiesić światło.
- Potrzebujesz światła?
Zaśmiała się, wystawiła dłoń, dmuchnęła i po chwili zatańczył
na niej maleńki płomyk.
- Niezupełnie - powiedziała. - Jednak przyda się
tym, którzy zechcą mnie odwiedzić .
. - Pomogę ci z tym jutro, jeżeli chcesz. - Ledwie Rephaim to
powiedział, pożałował, że tak się wyrwał z propozycją. A jeśli
Shaunee jest taka jak inni adepci i też nie chce
mieć z nim nic wspólnego?
Niepotrzebnie się martwił. Shaunee go nie odrzuciła. Co
więcej, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Byłoby bosko. Myślałam, że powieszę jakieś lampki,
kiedy już wszystko przeniosę, ale ta wyprowadzka jest
straszna, a taką mam ochotę położyć się na nowym wygodnym
łóżku i obejrzeć po raz kolejny ostatni odcinek Gry
o tron na iPadzie. Lubię Daenerys.
- My też to oglądamy ze Stevie Rae. Jak wiesz, są tam kruki.
- A także smoki, umarlaki i świetny karzeł, tak że
w sumie wygląda to na jakieś zajefajny kosmos i właściwie
329
jest takie, ale w pozytywnym sensie - powiedziała
Shaunee i przygryzła wargę. Wyglądała, jakby próbowała
się zdecydować, czy coś jeszcze dodać, więc Rephaim stał
w milczeniu i czekał, chociaż skóra już go zaczynała swędzieć.
W końcu dziewczyna rzekła cicho: - Erin nigdy tego
nie lubiła. Mówiła, że to jak ta gra Dungeons and Dragans
dla idiotów. Oficjalnie się z nią zgadzałam, ale kiedy spała,
oglądałam sobie potajemnie.
Rephaim nie wiedział, jak ma zareagować. Nie rozumiał
nigdy, dlaczego dwie dziewczyny zachowują się tak, jakby
były jedną, i miał trudności z pojęciem, dlaczego teraz obie
- każda na swój sposób - są takie zagubione i załamane.
- Może byś oglądała ze mną i Stevie Rae, kiedy rozpocznie
się nowy sezon? - zaproponował.
- A Stevie Rae zrobi popcorn z masłem? Zawsze wychodził
jej świetny.
- Nadal robi, więc tak, obiecuję, że zrobi popcorn.
Z masłem.
- Mniam. Możesz na mnie liczyć. I dzięki za wszystko,
Rephaim.
- Nie ma za co. Muszę już iść ... - zawiesił głos i ruszył
w stronę wyjść z tuneli.
- Hej, słyszałam o wizji Afrodyty. Chciałam tylko powiedzieć,
że mam nadzieję, że jednak nie zginiesz.
- Ja też mam taką nadzieję - odpad i dodał po chwili:
- Jeżeli mimo wszystko coś mi się stanie, zadzwonisz na
ten telefon, który dałaś mojemu ojcu, i powiesz mu?
- Jasne. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie okej.
Poza tym nie musisz od razu umierać, żeby telefon się przydał.
Możesz zadzwonić na ten numer, kiedy tylko chcesz,
żeby zwyczajnie pogadać.
Rephaim zdał sobie sprawę, że nigdy nie przyszło mu do
głowy tak proste, oczywiste i trywialne rozwiązanie - żeby
zadzwonić do ojca.
330
- Tak zrobię. Wkrótce - zapewnił i naprawdę zamierzał
to uczynić. - Do zobaczenia po zachodzie słońca. .
- Na razie! - zawołała.
Ostatni odcinek tunelu musiał pokonać biegiem i prędko
wspiąć się na żelazną drabinę, lecz nie był wcale zły
z tego powodu. Zanim kruk i niebo przejęły jego ludzki
umysł, zdążył jeszcze pomyśleć, że cieszy go fakt, iż Shaunee
i Erin przestały być jednym. Shaunee bez bliźniaczki
była bardzo sympatyczną dziewczyną. Być może ona, Damien
i może nawet Zoey mogliby zostać jego pierwszymi
w życiu prawdziwymi przyjaciółmi ...
Kalona
Było coś takiego w tej nocy, co nie pozwalało mu zasnąć.
Jego synowie spali w ciepłych bezpiecznych ambonach myśliwskich.
On też powinien już udać się na spoczynek, mimo
to siedział na spłaszczonym od góry potężnym głazie na
grzbiecie wzgórza i rozmyślał.
Trzymając w ręku iPhone'a, zastanawiał się nad nowoczesnym
światem i współczesną magią. Nie mógł się zdecydować,
czy podoba mu się bardziej niż świat pradawny.
Z pewnością było wygodniej. Wszystko było zdecydowanie
bardziej skomplikowane. Czy jednak lepsze? Kalona skłaniał
się ku temu, że raczej nie.
Popatrzył na telefon. Ta adeptka dała mu go, żeby mógł
się skontaktować z Rephaimem, ale w kontaktach nie znalazł,
imienia syna. "Głupi bezużyteczny przedmiot", pomyślał.
I po chwili przyszło mu do głowy, że przecież w telefonie
wpisany jest numer Stevie Rae. Gdyby skontaktował się
z Czerwoną, mógłby porozmawiać z Rephaimem.
Tylko że Kalona nie chciał rozmawiać z Czerwoną. To ona
była przyczyną wszystkich problemów. Gdyby się nie wmieszała,
331
Rephaim byłby teraz tutaj, u jego boku, tak jak należy.
”Albo byłby martwy, bo wykrwawiłby się tamtej okropnej
nocy, kiedy leżał poraniony i opuszczony. Czy to jednak nie
byłby lepszy, odpowiedniejszy koniec dla mojego syna niż
przykucie do młodej wampirki i jej bezlitosnej bogini?"
Ledwie ta myśl zaświtała mu w głowie, już jej pożałował.
Nie, wcale nie byłoby lepiej, gdyby Rephaim umarł.
A Nyks wcale nie jest bezlitosna. Wybaczyła jego synowi.
Tylko jemu nie chciała wybaczyć.
- Cóż za ironia, że okazując dobroć mojemu synowi,
mnie ukarałaś okrutnie - rzekł do nieba. - Zabrałaś mi
ostatnie stworzenie na tym świecie, które mnie prawdziwie
kochało. - Głos Kalony zniknął w czeluściach nocy, a on
sam poczuł się zupełnie samotny. Na boginię, miał już dosyć
samotności!
Brakowało mu Rephaima.
Zwiesił ramiona.
Właśnie wtedy wyczuł obecność ciemności. Subtelną
i dobrze zamaskowaną, lecz Kalona zbyt długo znał ciemność
- zarówno jako przeciwnika, jak i sojusznika - by
dać się zwieść.
Odłożył telefon i przybrał obojętną kamienną maskę. Nie
miał pojęcia, dlaczego biały byk czai się tu tej nocy, ale wiedział,
że jego obecność zwiastuje potężne kłopoty i udręki
dla świata, a być może także dla niego.
Kalona rozumiał coś, czego upojona pragnieniem władzy
Neferet nie mogła pojąć: ucieleśnienie ciemności nie będzie nigdy
prawdziwym sprzymierzeńcem. Biały byk ma tylko jeden
cel: zniszczyć i pożreć czarnego byka. Wykorzysta wszystko
i wszystkich, żeby ten cel osiągnąć, i w taki sam sposób zniszczy
wszystko i wszystkich, którzy staną mu na drodze.
Jeśli Neferet wierzy, że biały byk jest jej partnerem, myli
się, i to bardzo. Biały byk ciemności nie ma partnerów - ma
wyłącznie zdobycze.
332
Ciemność rozmyła się w mroku i Kalona westchnął
z ulgą. Po chwili wyprostował się jednak z namysłem. "Neferet?
Czy jej obecność też wyczułem?"
Spojrzał na telefon. Jak długo go obserwowali? Co usłyszeli?
Co zobaczyli?
Czy Rephaimowi grozi niebezpieczeństwo?
Poderwał się na nogi i wystrzelił w niebo. Potężne skrzydła
przecinały nocne powietrze, gdy szybował na prądach
szybko i bezszelestnie, kierując się na mroczny jeszcze
wschód.
Dotarł do dworca tuż przed wzejściem słońca i wylądował
na pokrytej żwirem ziemi niedaleko torów kolejowych,
z dala od głównego wejścia, które jak się dowiedział od Shaunee,
nie było używane. Kroczył w tę i z powrotem, wpatrując
się w starą metalową kratę i klnąc w duchu, że zostawił ten
cholerny telefon na kamieniu, kiedy nagle zardzewiała krata
się podniosła i z budynku wybiegł jego syn.
Kalona ruszył w jego stronę z poczuciem ogromnej ulgi,
że chłopak jest cały i zdrowy, gdy jego syn nagle otworzył
usta i wrzasnął - był to potworny dla uszu krzyk. Kalona
patrzył, jak Rephaimem wstrząsa dreszcz, jak jego ciało się
zmienia, aż w końcu z chłopięcej skóry wynurzył się kruk
i poszybował w niebo.
Instynktownie Kalona poleciał za nim. Trzymał się wysoko
ponad wścibskim wzrokiem miasta, ale kruk niedługo tam
zabawił. Pofrunął na zachód, a potem nieco na południe, tą
samą drogą, którą wcześniej podążał Kalona. Wkrótce dotarł
do grzbietu wzgórza i usiadł na starym dębie, którego gałęzie
rozpościerały się jak olbrzym osłaniający myśliwskie ambony.
Kruk Rephaim przesiedział tak cały dzień, tylko od czasu do
czasu na coś polując, niekiedy wzbijając się wysoko w niebo,
zawsze jednak - zawsze! - wracał na grzbiet wzgórza.
Odleciał, kiedy zaczęło zmierzchać. Tym razem nie zrobił
koła, lecz ruszył prosto na wschód, do Tulsy.
333
Kalona pofrunął za nim i kiedy słońce schowało się za horyzontem,
kruk wylądował tuż przy bocznym wejściu do tuneli. Wydał z
siebie wrzask, który przerodził się w przerażający okrzyk bólu,
i po chwili był już człowiekiem - klęczącym nago, ciężko
oddychającym.
Kalona wycofał się do cienia i patrzył, jak jego syn się
ubiera, a kiedy rozległ się zgrzyt przesuwanej metalowej kraty,
obaj podnieśli wzrok.
- Wróciłeś! Wróciłeś! - Czerwona rzuciła się w objęcia jego
syna. Chwycił ją, przycisnął do siebie i całował, śmiejąc się.
Trzymając się za ręce, zniknęli w wejściu do tuneli.
Pod Kaloną ugięły się nagle nogi i poczuł się niewyobrażalnie
stary. Usiadł na zardzewiałej szynie kolejowej i odezwał się
głośno, zwracając się do nocy i bogini, która noc uosabia.
- Wybaczyłaś mu, ale nadal pozwalasz, żeby cierpiał
w ciele bestii. Dlaczego? Czy mój syn płaci za moje grzechy?
Bądź przeklęta, Nyks. Bądź przeklęta!
)
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Zoey
Denerwowałam się przed pierwszą lekcją - tym, co
Tanatos powie o utracie rodzica, a zwłaszcza mojej mamy
- lecz dzień zaczął się całkiem dobrze. Po raz pierwszy
od naprawdę dawna Stark otworzył oczy przede mną, więc
zostałam zbudzona pocałunkami i tekstem, że jestem Śpiącą
Królewną. Potem Stark pochłonął gigantyczną miseczkę płatków,
największą, jaką kiedykolwiek widziałam, a na parkingu przed
dworcem zaczął się wydurniać z Dariusem, symulując bokserskie
starcie, gdy wszyscy wsiadali do autobusu.
Siedziałam już w środku i patrzyłam na niego przez okno
z głupkowatym - czego byłam pewna - ale i szczęśliwym
uśmiechem na twarzy, kiedy z dworca wyszła Afrodyta. Byłam
zaskoczona jej widokiem, bo sądziłam, że będzie miała
takiego kaca i będzie tak wykończona, że na pewno nie pójdzie do
szkoły. Zmrużyła oczy i nałożyła okulary przeciwsłoneczne,
chociaż była dziewiętnasta trzydzieści i słońce już nie świeciło.
- Nie wygląda dobrze - stwierdziła siedząca za mną Kramisha.
- Skąd wiesz z takiej odległości?
335
- Ma płaskie buty i włosy związała w kitkę. Ta dziewczyna
zawsze nosi obcasy, a włosy ma jak Barbie. To znaczy
klasyczna Barbie, a nie jedna z tych dziwacznych laleczek
typu "B arbie tenisistka" czy .Barbie idzie do siłowni".
- Przecież wszyscy wiedzą, że Barbie nie musi ćwiczyć,
żeby utrzymać zgrabną dupkę - zauważyła Shaunee.
- Gówno prawda - powiedziała Stevie Rae.
- Że co? - Byłam zupełnie skołowana.
- Uwierz nam. Afrodyta nie wygląda dobrze - powtórzyła
Kramisha.
- Nie użyła nawet błyszczyka. To zły znak - przyznała Erin.
- I nie pomalowała oczu. Świat się kończy - dodała
Shaunee, co było interesujące, bo stanowiło coś zbliżonego
do komentarza bliźniaczki.
Popatrzyłam na nią: siedziała z przodu autobusu, jak najdalej
od tylnego miejsca Erin. Grzebała w torebce, jakby wsadziła
gdzieś jedną z tych pomadek z MAC's, które wypuszczają na rynek,
ty się w nich zakochujesz, a oni wtedy
PRZESTAJĄ JE PRODUKOWAĆ, BO TAK NAPRAWDĘ NAS
NIENAWIDZĄ I CHCĄ, ŻEBYŚMY OSZALAŁY.
W każdym razie byłam pewna, że Shaunee ma zaróżowione
policzki. Czy wstydziła się przypadkowej uwagi, którą rzuciła po
tekście Erin, czy raczej. się cieszyła z tego powodu? Nie miałam
czasu nad tym deliberować, bo Afrodyta wsiadła do autobusu
i opadła ciężko na fotel zaraz za miejscem kierowcy, czyli
bezpośrednio przede mną.
- Kawy - wychrypiała. - Powiedziałam Dariusowi,
że musimy podjechać do Starbucksa. Umrę, jeżeli nie wypiję
hiper słodkiego podwójnego espresso z karmelem i nie zjem
mega kawałka ciasta kawowego z borówkami.
- Trochę dużo kalorii - zauważyła Kramisha.
- Spróbujesz mnie powstrzymać, a nie żyjesz - burknęła
Afrodyta.
336
- Dobrze ci w tej fryzurze - powiedziała Shaunee.
- Do jasnej cholery, naprawdę nie potrzebuję litości połówki
zrosłomóżdżek. Aż tak beznadziejnie się nie czuję.
Shaunee wbiła w nią przeszywające spojrzenie.
- Nie jestem połówką niczego i nie oferuję ci litości. Powiedziałam
tylko, że podoba mi się twoja fryzura, bo zwykle tak się nie czeszesz,
ale jeżeli jesteś taką suką, że nie potrafisz przyjąć komplementu,
to możesz iść się pierdolić.
Wszyscy w autobusie zamarli. Zapanowała totalna przerażająca
cisza. Nie widziałam, czy powinnam przywołać żywioły czy raczej
uciekać. Afrodyta zsunęła okulary z nosa i spojrzała na Shaunee
ponad oprawkami. Oczy miała nadal przekrwione i sine i w ogóle
potwornie nieatrakcyjne, lecz widać było w nich błysk rozbawienia.
- Chyba mi się podoba, że zaczęłaś używać własnego
mózgu - powiedziała.
- Jasne. Jeszcze nie doszłam do tego, czy cię w ogóle
lubię, ale i tak podoba mi się twoja fryzura.
- Hm - skwitowała to Afrodyta.
- Hm - mruknęła Shaunee.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
I tak mniej więcej się to zaczęło. Stark był znowu dawnym
uroczym, seksownym i totalnie fantastycznym sobą.
Zapytałam, co w niego wstąpiło.
- Spałem dzisiaj jak kłoda i czuję się jak Superman! powiedział.
Nie, no. Superman. Najwyraźniej faktycznie tak się czuł,
bo latał wszędzie, śmiał się i był super facetem. Najsłodszym
widokiem od czasu, kiedy obejrzałam kota Trololo na YouTubie.
Tak więc zanim zaczęły się lekcje, wszystko układało się
zarąbiście. Nawet jazda do szkoły była w porządku. To znaczy
wiadomo, Afrodyta zrzędziła, ale to akurat nie było niczym dziwnym.
No i zaczęła rozmawiać z Shaunee, a to było miłe,
337
bo nie miałam wątpliwości, że Shaunee ma problem z własną
tożsamością, odkąd przestała stanowić część bliźniaczego duetu.
Poza tym zatrzymaliśmy się po drodze w Starbucksie. Wiem,
że adepci nie powinni czuć pobudzenia wywołanego kofeiną,
zanim jednak podjechaliśmy pod Dom Nocy, we wszystkich
buzowała energia.
Jasne, kiedy wylądowaliśmy w szkole, wszystko już mieliśmy
pod kontrolą - jak by powiedziała Stevie Rae: mniej więcej tak,
jak się ma pod kontrolą stado kotów.
Komplikacje zaczęły się na pierwszej lekcji. Wcale nie
zapomniałam, że Tanatos postawi mnie za przykład osoby
realizującej projekt pod tytułem "właśnie próbuję się uporać
ze stratą rodzica". Tyle że jakoś zepchnęłam tę myśl na drugi
plan, zapewne miało to coś wspólnego z cudownością Starka
i moim szczęściem wynikającym z faktu, że mój chłopak
znowu zachowuje się jak dawniej.
A może po prostu nie chciałam o tym pamiętać. Może
przez chwilę wcale nie chciałam być pozbawioną mamy załamaną
dziewczyną.
W każdym razie moja wybiórcza amnezja zakończyła
się mniej więcej dwie koma pięć sekundy po tym, jak weszłam
do klasy w ślad za Stevie Rae i Rephaimem. Aurox już siedział
- na tym samym miejscu co poprzedniego dnia. Popatrzył na mnie
przez sekundę, po czym odwrócił wzrok. Wtedy przypomniałam sobie,
co się szykuje - ta lekcja nie będzie moją rozrywką, nie będzie też
okazją do snu na jawie. Ta lekcja będzie ... no cóż - ze mną w roli
głównej. Poczułam kosmiczny ucisk w żołądku, zrobiłam się
nerwowa i niespokojna i marzyłam, żeby pójść do łazienki
albo do gabinetu pielęgniarki - gdziekolwiek, byle nie do
klasy.
Z tego, że mój kamień proroczy po raz pierwszy nie rozgrzał się
na widok Auroksa, dopiero później zdałam sobie sprawę, bo
oczywiście Tanatos od razu zaczęła mówić, co kompletnie odwróciło
moją uwagę, stanowiąc wisienkę na torcie ogólnego stresu.
338
- Przeczytałam wasze pytania i w wielu z nich znalazłam
powtarzające się tematy - oznajmiła. - Wiele osób
wyraziło chęć przedyskutowania na zajęciach, jak sobie radzić
z utratą rodziców. Prawda jest taka, że jeśli przejdziecie
Przemianę i staniecie się wampirami, nieuchronna będzie dla
was strata nie tylko rodziców, ale i wszystkich innych znanych
wam śmiertelnych. Jak bowiem wiecie, chociaż wampiry nie są
nieśmiertelne, to jednak żyją zdecydowanie dłużej niż ludzie.
Toteż aby omówić ten temat, zwróciłam się z prośbą o pomoc do
waszej koleżanki, która straciła rodzica oraz chłopaka, i to w obu
wypadkach na skutek śmierci. Mówię o Zoey Redbird.
Miałam ochotę umrzeć.
Wszyscy zamilkli i skupili się na nas, nawet ci debilni
czerwoni adepci z tylnych rzędów, z kręgu Dallasa.
- Chciałam zacząć od pozytywnej nuty - powiedziała
Tanatos. - Jak wiecie, posiadam dar komunikacji ze śmiercią.
Często jestem przewodnikiem dusz w ich wędrówce do
Zaświatów, więc mogę was zapewnić, że Zaświaty rzeczywiście
istnieją i czekają na nas. Nigdy w nich nie byłam, ale
Zoey owszem. - Uśmiechnęła się do mnie zachęcająco.
- Rozumiem, że widziałaś zarówno swojego chłopaka, jak
i mamę radośnie wkraczających do królestwa Nyks?
- Tak - odparłam. Zdałam sobie sprawę, że mówię
zbyt cicho, więc odchrząknęłam i spróbowałam ponownie,
tym razem głośniej. - Tak. Widziałam, jak Nyks wita moją
mamę, i spędziłam tam nieco czasu z Heathem.
- Czy to piękne miejsce?
Zaczęłam myśleć o pozytywnych aspektach całej tej sprawy
i od razu poczułam, że ucisk w żołądku nieco zelżał.
- Cudowne. Nawet kiedy moja dusza była rozbita na kawałki
i miałam poważny problem ze sobą, czułam płynący
339
z gaju bogini spokój i szczęście. - "Tylko że dla mnie pozostawały
niedostępne", dodałam w myślach.
Stevie Rae podniosła rękę.
- Tak? - odezwała się Tanatos.
- Czy możemy zadawać pytania?
- Zoey? - Spojrzenie Tanatos powędrowało do mnie.
- Jasne. Tak.
- W takim razie proszę, naj wyższa czerwona kapłanko,
możesz zadać pytanie - powiedziała Tanatos i objęła wzrokiem
całą klasę. - Parniętajcie jednak o zasadach dobrego
wychowania, które obowiązują na każdej mojej lekcji.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem Stevie Rae zadała pytanie:
- To znaczy ... czy Zaświaty to taki duży gaj?
Byłam zaskoczona jej pytaniem i widocznym zainteresowaniem
- dotarło do mnie właśnie, że przecież nigdy nie
pytała mnie o nic w związku z Zaświatami. Prawdę mówiąc,
kiedy już opuściliśmy Sgiach, wspomniałam o nich tylko
raz, kiedy prowadziłam rytuał dla Jacka, lecz poza tym z nikim
nie rozmawiałam na ten temat.
- Tak, ale wiem, że są różne części Zaświatów. Kiedy
spotkałam Heatha po raz pierwszy, łowił ryby na pomoście
znajdującym się na prześlicznym jeziorze. - Chociaż nadal
było mi smutno z tęsknoty za Heathem, uśmiechnęłam się do
tego wspomnienia. - Heath uwielbiał łowić ryby'. Naprawdę
uwielbiał. Dlatego tam go właśnie znalazłam. Ale kiedy chodziło
o nasze bezpieczeństwo, udaliśmy się do gaju Nyks. To było w
innej części Zaświatów.
Damien podniósł rękę i Tanatos udzieliła mu głosu.
- Wiem, że nie widziałaś tam Jacka, ale powiedziałaś,
że twoim zdaniem w Zaświatach są miejsca przypisane każdemu
z nas.
Pomyślałam chwilę i pokiwałam głową.
- Myślę, że tak to można opisać. Jack jest zapewne
w sekcji sztuki i rękodzieła.
340
Damien uśmiechnął się przez łzy.
- Zawsze chciał być projektantem mody. Jest w sekcji
Project Runaway.
– Ooo, fajna sekcja - usłyszałam gdzieś za plecami
i kilka osób zaśmiało się cicho.
Aurox z wahaniem uniósł rękę. Kiedy Tanatos wywołała
go po imieniu, odwrócił się, żeby mnie widzieć.
- Powiedziałaś, że są różne części Zaświatów. Myślisz,
że jest też część, która byłaby miejscem kary?
Dziwne opalizujące oczy Auroksa wpatrywały się we
mnie z taką niewypowiedzianą udręką, że wiedziałam, iż to
pytanie sięga znacznie głębiej niż ciekawość i że moja odpowiedź
będzie dla niego czymś więcej niż tylko zwykłą informacją z lekcji.
Proszę, Nyks, prześlij mi właściwe słowa,
pozwól mi udzielić prawdziwej odpowiedzi.
Wzięłam głęboki oddech i poczułam w sobie ducha.
Chwyciłam się żywiołu, który był przecież najbliższy memu
sercu, z nadzieją, że bogini poprowadzi mnie przez niego.
Kiedy zaczęłam mówić, zauważyłam, że w klasie zrobiło się cicho,
a adepci w ostatniej ławce wręcz wstrzymali oddech.
- Widziałam w Zaświatach rzeczy, które były straszne
i nieprzyjemne, ale to były siły z zewnątrz, niepochodzące
od naszej bogini. Czy widziałam miejsce kary? Nie, widziałam
natomiast, jak Heath przechodzi do następnego królestwa Zaświatów.
Heath wierzył, że stamtąd odrodzi się na nowo. Kiedy odchodził,
powiedział mi, że chociaż musi iść dalej, nasza miłość zostanie
z nim ... - Przerwałam i musiałam zamrugać mocno powiekami,
a i tak wytarłam łzę, która jakimś cudem wydostała mi się
z oka. - Intuicja mówi mi, że Nyks nie jest boginią kary, choć wcale
bym się nie zdziwiła, gdyby naprawdę podłe osoby odradzały się
w taki sposób, żeby zrekompensować okropieństwo swojego
minionego życia albo nauczyć się tego, czego nie nauczyły się
wcześniej.
341
- Chodzi ci o coś takiego jak na przykład damski bokser,
który urodzi się ponownie jako kobieta? - zapytała
Shaunee.
- Albo jako kobieta w burce w Afganistanie - dodała
Afrodyta, unosząc sarkastycznie jedną brew.
- No właśnie, coś w tym rodzaju - odparłam. - Ale
myślę, że w jakiej postaci, gdzie i jak, to już zależy od bogini.
- Myślisz, że my mamy na to jakiś wpływ? - zapytał
Aurox.
- Mam nadzieję - odpowiedziałam szczerze, wspominając
Heatha i moją mamę.
- Skoro więc wiemy ponad wszelką wątpliwość, że istnieją Zaświaty,
a nasi ukochani mogą znaleźć do nich drogę, nawet jeśli nie są
wampirami ani adeptami, ta myśl powinna przynieść nam ulgę w
świadomości, że przeżyjemy wszystkich naszych śmiertelnych
krewnych i znajomych. Co nie oznacza wcale, że utrata rodzica
jest łatwa. Zoey, wiem, że to dla ciebie bolesne, ale czy mogłabyś
powiedzieć nam, co jest dla ciebie najtrudniejsze w związku
ze śmiercią mamy?
Pokiwałam głową i otworzyłam usta, by powiedzieć, że
teraz nie ma już szansy na zrekompensowanie naszych kiepskich
kontaktów w ciągu ostatnich trzech lat, lecz nie byłam
w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Bez pośpiechu - powiedziała Tanatos.
Stevie Rae chwyciła mnie za rękę.
- Nie denerwuj się - szepnęła, ściskając moją dłoń. Udawaj, że jesteśmy tu tylko we dwie. Mnie możesz powiedzieć.
Popatrzyłam na moją najlepszą przyjaciółkę i wyrzuciłam
z siebie:
To takie okropne, że nie wiem, co jej się dokładnie
stało.
Jak myślisz, dlaczego to właśnie tak cię smuci?
342
Pytanie zadała Tanatos z profesorskiego podwyższenia, ja
jednak patrzyłam wyłącznie na Stevie Rae.
- Dlaczego byłoby ci lepiej, gdybyś wiedziała, co się
stało twojej mamie? - zapytała moja przyjaciółka, uśmiechając się
do mnie.
- Bo ktoś musi zapłacić za to, co jej zrobiono - powiedziałam.
- Chodzi ci o zemstę? - zapytała Tanatos i dopiero
wtedy na nią spojrzałam.
- Nie, o sprawiedliwość - odparłam zdecydowanie.
- To szlachetne i zrozumiałe, że domagasz się sprawiedliwości.
Niech to będzie dla was wszystkich lekcją: istnieje
znaczna różnica pomiędzy pragnieniem zemsty i pomszczenia
krzywdy a chęcią ujawnienia prawdy, by sprawiedliwości
stało się zadość - rzekła Tanatos, patrząc mi w oczy. - Sądzę,
że jestem w stanie pomóc ci w dojściu do prawdy, co będzie
słuszne wobec twojej mamy, a tobie pozwoli uporać się z żałobą.
- To znaczy?
- Rozmawiałam z twoją babcią. Dzisiaj mija piąta noc
od śmierci twojej mamy. Wyjaśniłam jej, że w naszych wierzeniach
piątka jest ważną cyfrą: odpowiada wszystkim żywiołom i naszemu
związkowi z nimi. Twoja babcia zgodziła się przerwać rytuał
oczyszczenia w tę piątą noc. Nie mam stuprocentowej pewności,
ale ufam, że przy pomocy żywiołów przywoływanych przez wasz
krąg i dzięki twojej bliskości ze zmarłą uda mi się wyjawić szczegóły
zbrodni.
O ile jesteś gotowa utworzyć krąg i być świadkiem tego, co
się okaże.
- Jestem gotowa. - Zrobiło mi się słabo, lecz wiedziałam,
że muszę przez to przejść.
- I jeszcze coś. - Tanatos przeniosła wzrok na Stevie Rae.
- Zoey utworzy krąg. Moja obecność będzie konieczna,
by przywołać śmierć, ale cała reszta leży w twoich rękach.
343
- W moich? - Stevie Rae aż pisnęła.
- To w twoim żywiole ten mord odcisnął ślad. Dzięki
twojemu żywiołowi zostanie ujawniony. - Tanatos obiegła
wzrokiem wszystkie osoby z mojego kręgu, po czym mówiła
dalej: - To nie będzie przyjemne. Mama Zoey została
zamordowana. Jeśli nam się uda, zobaczymy ten odrażający
czyn. Każdy z was musi wziąć udział w tym procesie z własnej
woli, w skupieniu i z pełną świadomością tego, na co się
zgadzacie.
- Ja jestem gotowa - odezwała się od razu Stevie Rae.
- Ja też ... Tak. .. Jestem gotowa - rozległy się potwierdzenia
Shaunee, Damiena i Erin.
- W takim razie postanowione. Wyjedziemy zaraz po zakończeniu
tej lekcji. Osoby, których imiona teraz wyczytam,
niech czekają na parkingu i przygotują się do rytuału. Osoby,
których nie wymienię, udadzą się na drugą lekcję. Jako
zadanie domowe napiszecie wypracowanie na temat straty.
To dotyczy zarówno uczniów biorących udział w rytuale, jak
i tych, którzy zostają w szkole. Pojadą ze mną następujące
osoby: Zoey, Stevie Rae, Damien, Shaunee, Erin i Afrodyta.
Co do reszty, możecie zacząć pisać wypracowania. Życzę
wam miłego dnia. Bądźcie pozdrowieni. - Tanatos pokłoniła
się oficjalnie przed klasą i usiadła za swoim biurkiem.
Afrodyta opadła na krzesło obok mnie i zaczęła szeptać:
- Pogadaj z Tanatos. Niech absolutnie nie zabiera Smoka.
- Zamilkła na chwilę. Przechyliła głowę, żeby spojrzeć
na Stevie Rae i Rephaima, którzy siedzieli ze złączonymi
głowami i gadali jak najęci. - Jeśli się nie mylę, a ja się nigdy
nie mylę, Stevie będzie chciała zabrać ze sobą swojego
ptakoluda. Co mnie w sumie nie dziwi, bo wiem, że Darius
też mnie nie puści samej. Tyle że obecność Rephaima oznacza,
że Smoka nie może tam być. W przeciwnym razie zgodnie z moją
wizją Rephaim zostanie rozpłatany.
- Cholera! - powiedziałam.
344
- Przeklinasz?
- Nie. To taka choroba. Nie życzę jej nikomu.
- Dorośnij wreszcie, Zoey.
- A ty się wal! - rzuciłam krótko.
Afrodyta wybuchnęła śmiechem i całe moje niby-przekleństwo
dużej dziewczynki poszło się gonić. Westchnęłam,
a ponieważ rozległ się właśnie dzwonek, wstałam i podeszłam powoli,
lecz zdecydowanie do biurka Tanatos.
Podniosła wzrok, nie spojrzała jednak na mnie, tylko popatrzyła
dookoła.
- Aurox, podejdź na chwilę, proszę! - zawołała.
Aurox wychodził już z klasy, ale zatrzymał się i odwrócił.
- Wołałaś mnie, kapłanko?
- Chciałam odpowiedzieć na pytanie, które zadałeś na
kartce.
- To ja zaczekam na korytarzu ... - zaczęłam.
- Nie musisz wychodzić - przerwała mi Tanatos. Odpowiadam tak samo wszystkim, którzy zadają to pytanie.
- Nie rozumiem - rzekł Aurox.
Prawdę powiedziawszy, ja też nie rozumiałam. Aurox zapytał:
"Kim jestem?". Jak na takie pytanie może istnieć tylko
jedna odpowiedź?
- Zrozumiesz, kiedy wysłuchasz mnie do końca. Wyłącznie
my możemy odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy.
Sami o tym decydujemy, dokonując życiowych wyborów.
To, w jaki sposób przyszliśmy na świat, kim są nasi rodzice,
skąd pochodzimy, jaki mamy kolor skóry, kogo kochamy ...
to wcale nie stanowi o tym, kim jesteśmy. Stanowią o tym
nasze czyny. Także po śmierci.
Zauważyłam zaskoczenie w oczach Auroksa.
- Przeszłość nie ma znaczenia?
- Przeszłość ma ogromne znaczenie, zwłaszcza jeśli nie
wyciągamy z niej żadnej nauki. Ale przyszłością nie może
rządzić to, co było.
345
- Czyli to ja decyduję, kim jestem? - Aurox mówił powoli,
jakby właśnie rozpracowywał zagadkę.
- Tak.
- Dziękuję, kapłanko.
- Nie ma za co. Możesz odejść.
Przyłożył do serca rękę zwiniętą w pięść i skłonił się głęboko,
po czym wyszedł z klasy.
Patrzyłam w ślad za nim, nadal rozmyślając nad tym, jaki
wydawał się zaskoczony, kiedy Tanatos mi przerwała:
- Zoey, wiem, że ten rytuał będzie dla ciebie trudny, ale
jestem przekonana, że pozwoli ci zamknąć pewien etap żałoby.
- Też tak sądzę - przyznałam i czując się jak małe
dziecko przyłapane z ręką w słoju z cukierkami, szybko dodałam,
podnosząc wzrok na Tanatos: - To znaczy wcale nie
chcę tego robić. Nie chcę widzieć, co się stało z mamą, tylko
że ciągle to oglądam oczyma duszy. Prawda przynajmniej
zastopuje moją wyobraźnię.
- Tak właśnie się stanie.
- A ten rytuał ... Kto w nim będzie uczestniczył?
- Osoby, które przed chwilą wymieniłam. Domyślam
się, że twój strażnik będzie chciał ci towarzyszyć, tak samo
jak Darius Afrodyty. Oczywiście i ja będę. Kieruj się intuicją,
Zoey. Czy jeszcze kogoś chciałabyś tam widzieć?
Miałam wrażenie, że w klasie nadal czuć obecność Auroksa.
Pokręciłam głową.
- Nie, nikogo. Mój krąg i wojownicy w zupełności wystarczą,
ale jest jedna osoba, której nie chciałabym tam
widzieć. - Tanatos uniosła brwi, więc dodałam: - Smoka
Lankforda. On nienawidzi Rephaima, który w pewien sposób
pełni rolę wojownika Stevie Rae, więc musi z nią być
- wyjaśniłam i szybko podjęłam decyzję. "Tanatos powinna wiedzieć".
- W dodatku wczoraj Afrodyta miała wizję,
w której Smok był zamieszany w zabójstwo Rephaima.
346
Wolałabym, żeby nic takiego się nie zdarzyło podczas rytuału
ujawnienia szczegółów śmierci mojej mamy.
- Zadaniem Smoka Lankforda jest obrona szkoły
i wszystkich uczniów. Gdyby dopuścił do tego, by Rephaimowi
stała się krzywda lub wręcz sam się do tego przyczynił,
byłoby to rażącym naruszeniem jego obowiązków, dlatego
zaraz mu ...
- Moment - przerwałam jej. - Nie chcę, żeby rytuał
był pułapką dla Smoka. Nie chcę, żeby dramat Smoka w jakikolwiek
sposób powiązał się z tym, co się stało z moją mamą.
Jej morderstwo jest wystarczającą tragedią. Czy nie możesz
dopilnować, żeby Smoka tam nie było? Jego problemem zajmiemy
się później.
Tanatos skłoniła delikatnie głowę.
- To słuszna uwaga i masz rację, że mi o tym przypomniałaś.
Śmierć twojej matki nie jest właściwą okazją, by poddawać Smoka
próbie czy ujawniać jego niedoskonałości.
Dopilnuję, by nam nie towarzyszył.
- Dziękuję - odparłam.
- Podziękujesz mi, kiedy będzie po wszystkim. Przekonałam się już,
że zmarli często ujawniają sprawy, o których żywi nie powinni wcale
wiedzieć.
I tym złowieszczym akcentem Tanatos zakończyła naszą
rozmowę. Wyszłam z klasy i ruszyłam na parking - w kierunku
przyszłości, której nikt z nas nie był w stanie przewidzieć.
NeJeret
Kiedy zadźwięczał dzwonek kończący pierwszą lekcję,
Neferet podeszła nonszalancko do drzwi klasy. Pod pretekstem
pożegnania się z garstką uczniów, którzy pozostali jej
po tym, jak Tanatos zgarnęła adeptów na swoje specjalne
347
zajęcia, Neferet stanęła tak, by widzieć uczniów wychodzących
z lekcji swojej rywalki.
Dallas, teraz byłaby doskonała okazja, by wprowadzić
kolejne zamieszanie.
Ledwo ta myśl uformowała się w jej głowie, Dallas we
własnej osobie ukazał się w wyjściu. Nie miał jednak silnej,
prowokującej postawy. Neferet się skrzywiła. Zarówno on,
jak i ta jego poszarpana banda wyślizgiwali się z klasy Tanatos
jak psy z podkulonymi ogonami.
Potem z klasy wyszła grupa Zoey - lecz bez Zoey i wszyscy ruszyli w tym samym kierunku. "W tym samym
kierunku?" Przecież mieli lekcje w różnych częściach szkoły.
Chociaż zwykle zachowywali się jak stado baranów, teraz
nie powinni iść nigdzie razem.
Z sali wyszedł Aurox i Neferet się uśmiechnęła.
Jej narzędzie jakby wyczuło na sobie jej wzrok, bo od
razu na nią spojrzało.
- Chodź - wyszeptała bezgłośnie i wskazała ręką na
swój gabinet. Nie czekała jednak, czy jej posłucha. Wiedziała,
że jak zawsze wypełni rozkaz.
- Tak, kapłanko - powiedział, stając przed biurkiem.
- Wzywałaś mnie?
- Czy na pierwszej lekcji wydarzyło się coś niezwykłego?
- Niezwykłego, kapłanko?
Neferet z trudem powstrzymała irytację. "Czy on musi
być tak głupi?"
- Tak, niezwykłego! Zauważyłam, że Dallas i jego
adepci wydawali się nienaturalnie zamknięci w sobie, a cała
grupa uczniów najbliższych Zoey Redbird udała się razem
w jednym kierunku, jakby się nie rozchodzili na kolejne lekcje.
- To słuszna obserwacja, kapłanko. Tanatos zamierza
uczestniczyć w rytuale przeprowadzanym przez Zoey i jej
348
krąg, a następnie przywołać wizję śmierci. Tanatos pragnie,
by Zoey stała się świadkiem ujawnienia prawdy dotyczącej
śmierci jej matki i w ten sposób mogła zamknąć okres żałoby.
- Co takiego? - Neferet miała wrażenie, że zaraz eksploduje.
- Tak, kapłanko. Tanatos postawiła Zoey za przykład
tego, jak adepci i wampiry mogą się uporać ze stratą rodzica.
Neferet uniosła rękę z wyprostowaną dłonią i macki
ciemności od razu do niej przypełzły. Aurox zrobił krok do
tyłu, najwyraźniej nie czując się komfortowo w kontakcie
. z tak gwałtownymi emocjami kapłanki. Neferet z trudem się
opanowała, a wtedy uspokoiły się także kleiste macki.
- Gdzie ten rytuał ma się odbyć?
- W miejscu, gdzie zginęła matka Zoey.
- Kiedy? - zdołała wykrztusić Neferet przez zęby. Kiedy ma się to stać?
- Już się zbierają do wyjazdu, kapłanko.
– Jesteś pewien że Tantos będzie im towarzyszyć?
- Tak, kapłanko.
- Niech będą przeklęci wszyscy śmiertelni! - Neferet
niemal wypluła z siebie te słowa. - Rytuał ujawniający ...
konieczne będzie użycie bardzo konkretnego zaklęcia. Zaczęła stukać długimi paznokciami w blat biurka, gorączkowo
myśląc. - Na pewno podstawą będzie żywioł ziemi,
bo śmierć odcisnęła ślad właśnie na ziemi. Czyli trzeba zatrzymać
nie Zoey, lecz Stevie Rae. - Spojrzała znowu na Auroksa. - To mój
rozkaz: powstrzymasz ten rytuał i przywołanie śmierci. Zrób,
co tylko będzie konieczne, zabij, jeśli będzie trzeba, ale nie chcę,
żeby zginęła któraś z kapłanek.
- Skrzywiła się ze złością. - Niestety, cena za śmierć kapłanki jest zbyt
wysoka, zwłaszcza że nie mam odpowiedniej ofiary, którą mogłabym
złożyć - mruknęła niemal do siebie i spojrzała w opalizujące oczy
swojego narzędzia. - Nie
zabijaj żadnej kapłanki. Wolałabym, żeby n i k t się nie dowiedział
o twojej obecności, jeśli jednak po kryjomu nie uda
ci się powstrzymać rytuału, rób, co trzeba. Rozkazuję, żeby
rytuał i zaklęcie się nie powiodły i żeby Tanatos nie mogła
ukazać, jak zginęła matka Zoey. Czy mnie rozumiesz?
- Tak, kapłanko.
- W takim razie idź i wypełnij mój rozkaz. Jeżeli zostaniesz odkryty,
nie oczekuj, że pospieszę ci na ratunek. Zapomnę, że była między nami
ta rozmowa.
Aurox stał i gapił się na nią.
- Co jest? Dlaczego nie wypełniasz polecenia?
- Nie wiem, dokąd iść, kapłanko. Jak mam dotrzeć do
miejsca, gdzie odbędzie się rytuał?
Neferet z trudem powstrzymała pragnienie, by powalić go
na kolana mackami ciemności. Szybko zanotowała adres na
kartce papieru, wydarła ją z notesu i podała Auroksowi.
- Skorzystaj z GPS-u, który ci pokazałam. Tu masz adres. Łatwo
tam dotrzesz.
Skłonił się i zabrał kartkę.
- Według rozkazu, kapłanko - powiedział, wychodząc.
- I bądź ostrożny. Nikt nie może zobaczyć, że przyjechałeś.
- Tak, kapłanko. - I zamknął za sobą drzwi.
Neferet popatrzyła w ślad za nim.
- Jaka szkoda, że nie jest bystrzejszy - szepnęła do
ciemnych macek, które wpełzały jej po ramionach i pieściły
nadgarstki. - Ale wy jesteście bystre, czyż nie? Idźcie
za nim. Wzmocnijcie go. Obserwujcie. Dopilnujcie, żeby nie
zawiódł, wypełniając mój p r o s t y rozkaz. A potem wróćcie
i wszystko mi powiedzcie. - Macki się wahały, Neferet
więc westchnęła i ostrym paznokciem rozcięła sobie skórę
na bicepsie. Zacisnęła zęby, kiedy ciemność karmiła się jej
krwią. Po chwili odsunęła macki i polizała skórę, zamykając
350
ranę. - Idźcie. Dostałyście zapłatę. Wypełnijcie polecenie.
Cienie ześlizgnęły się z niej, a Neferet zadowolona zawołała
swoją asystentkę i nakazała, by jej przyniosła kieliszek
wina zmieszanego z krwią.
- Tylko tym razem znajdź krew jakiejś dziewicy warknęła, kiedy młoda wampirka ruszyła, by wypełnić polecenie.
- Inna będzie zbyt plebejska, a mam przeczucie, że
wkrótce będę miała co celebrować.
- Tak, kapłanko. Według rozkazu. - Wampirka skłoniła się
i wybiegła.
- I bardzo dobrze - rzekła głośno Neferet do słuchających ją
cieni. - Wszystko ma być tak, jak ja każę. Któregoś
dnia przestaną mówić do mnie "kapłanko", a zaczną nazywać
mnie boginią. Już wkrótce…
I zaśmiała się.
JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE
Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY
W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY
ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412
CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW 
POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412

Podobne dokumenty