Zagadka wojny

Transkrypt

Zagadka wojny
Część 1
Zagadka wojny
1. Nowa wojna
24 maja 1940
Winston Churchill ma 65 lat. Właśnie mianowano go premierem, ja zaś zostałem jego lekarzem. Nie dlatego,
Ŝe chciał mieć lekarza, ale poniewaŜ niektórzy członkowie gabinetu, zdając sobie sprawę, jak bardzo stał się
niezbędny, postanowili, Ŝe ktoś powinien czuwać nad jego zdrowiem.
W takich właśnie dość dwuznacznych okolicznościach udałem się tego ranka do Admirality House*,
zastanawiając się, jak teŜ mnie przyjmie. ChociaŜ było juŜ południe, zastałem go w łóŜku czytającego jakiś
dokument. Po, jak mi się wydawało, dość długim czasie, odłoŜył papiery i powiedział ze zniecierpliwieniem:
– Nie wiem czemu robią takie zamieszanie. Nie mam Ŝadnych kłopotów ze zdrowiem.
Wziął dokumenty i ponownie zajął się lekturą. W końcu jednak odsunął podpórkę do czytania, odrzucił
kołdrę i oznajmił ostro.
– Cierpię na niestrawność, a to moja kuracja.
Następnie zaczął demonstrować mi niektóre ćwiczenia oddechowe. Jego wielki, biały brzuch poruszał się w
górę i w dół, kiedy rozległo się stukanie do drzwi. Premier schwycił prześcieradło, a do pokoju weszła pani
Hill.
Wkrótce potem poŜegnałem się. Nie podoba mi się ta praca i nie sądzę, aby mogła długo potrwać.
Następny wpis w moim dzienniku pochodzi ze stycznia 1941 roku. Pewnego dnia, kiedy przyszedłem do
Aneksu** przy Storey Gate, człowiek przy drzwiach powiedział, Ŝe pani Churchill chce się ze mną zobaczyć,
zanim spotkam się z premierem. Oznajmiła, Ŝe mąŜ wybiera się do Scapa*.
– Kiedy?
– Dzisiaj w południe. Tam jest silna zamieć, a Winston jest bardzo przeziębiony. Musi go pan powstrzymać.
Poszedłem do jego pokoju i wyraziłem swoją opinię. Jego twarz mocno poczerwieniała i odrzucając kołdrę
zawołał:
– Co za cholerna bzdura! Oczywiście, Ŝe pojadę!
Wróciłem do pani Churchill, aby poinformować ją o sytuacji.
– No cóŜ – stwierdziła. – JeŜeli nie moŜe go pan powstrzymać, to przynajmniej niech pan z nim pojedzie. –
Nie miałem niczego ze sobą, ale premier poŜyczył mi płaszcz z szerokim, karakułowym kołnierzem.
Powiedział, Ŝe ten płaszcz ochroni mnie przed wiatrem. Oficjalnym celem wizyty było poŜegnanie lorda
Halifaxa, który wkrótce miał objąć urząd naszego ambasadora w Waszyngtonie. Sądzę jednak, Ŝe tak naprawdę
premier chciał popatrzyć na flotę w Scapa. NaraŜony na zacinający, gęsty deszcz ze śniegiem, nie podzielałem
jego entuzjazmu. JeŜeli chodzi o lorda Halifaxa, to nawet w tych arktycznych warunkach, wyglądał jak włoski
prostak.
W czasie podróŜy powrotnej Tom Johnston** podjął nas obiadem w Station Hotel w Glasgow i siedziałem
tam koło Harry’ego Hopkinsa***, który miał rozczochrane włosy. Po jakimś czasie Hopkins wstał i zwracając
się do premiera oznajmił:
– Przypuszczam, Ŝe chciałby pan wiedzieć, co po powrocie powiem prezydentowi Rooseveltowi. Chciałbym
zacytować tu jeden wers z Księgi Ksiąg wiary, w której została wychowana matka zarówno pana Johnstona,
jak i moja matka – Szkotka z pochodzenia: „Gdziekolwiek idziesz, pójdę i ja i gdzie ty zamieszkasz,
zamieszkam i ja. Twój lud będzie moim ludem, a twój Bóg moim Bogiem”.
A potem dodał bardzo cicho:
– Nawet do końca.
Z zaskoczeniem zobaczyłem łzy w oczach premiera. Wiedział, co to znaczy. TakŜe na nas słowa te sprawiały
wraŜenie liny rzuconej tonącemu.
AŜ do grudnia nie notowałem nie w moim dzienniku. Pominąłem milczeniem wielkie wydarzenia, jakie
rozegrały się tych miesiącach, kiedy Anglia była samotna, a premier osiągnął szczyt swoich dokonań. Nie
rozmawiał ze mną o nich, chociaŜ odwiedzałem go regularnie. Kiedy wchodziłem do jego pokoju, odkładał
niechętnie dokumenty. „Nie widzi pan – wydawał się mówić – Ŝe jestem bardzo zajęty i chcę popracować?”
Był w dobrej kondycji, zdrowy i nie potrzebował mnie. śałował kaŜdej sekundy, w której odrywano go od
pracy. Moje wizyty stawały się coraz krótsze – kilka zdawkowych pytań i wychodziłem z pokoju.
12 grudnia 1941
Churchill pragnął spotkać się z prezydentem Stanów Zjednoczonych od momentu, kiedy usłyszał o Pearl
Harbor*, w związku z czym, dzisiaj wyruszamy do Waszyngtonu. Około południa wygramolił się z motorówki
i został powitany świstem trapu na zakotwiczonym w Greenock „Duke of York”. Swoje do marynarki pewnym
stopniu zaakcentował wkładając czapkę i dwurzędową kurtkę marynarską. Zanim ruszyłem jego śladem,
zaczekałem, aby przywitano go na pokładzie rufowym. Zaraz potem na wielkim pancerniku zapanował spokój.
20 grudnia 1941
Od chwili, gdy wyszliśmy z Clyde, przez osiem dni byliśmy zamknięci pod pokładem, słuchając głuchego
dudnienia wielkich fal, rozbijających się o burty okrętu. Wszyscy, oprócz lorda Beaverbrooka**, którego
niezaleŜny duch nie moŜe znieść ograniczenia swobody ruchów, przyjmujemy to, co się dzieje z
dobrodziejstwem inwentarza. Beaverbrook nie cierpi godzin, które spędzamy przy stole jedząc lunch czy obiad.
Oczywiście, mówi przede wszystkim premier, a Max stara się jak moŜe, Ŝeby go słuchać. Nie przychodzi mu to
łatwo. Dotychczasowe Ŝycie nie przygotowało go do takiej sytuacji. Ludzie, których skupia wokół siebie w
Cherkley nie interesują się ksiąŜkami. Ich rozmowy są przyziemne i dotyczą ludzkich słabości. Wydaje się, Ŝe
Maxa nigdy nie są w stanie znudzić kiepskie dramaty Ŝyciowe róŜnych ludzi, ich niewierności i namiętności.
W jego rozumieniu to właśnie jest dobry temat rozmowy. Natomiast Winston mówi tak, jak pisze. Jego
błyskotliwe, plastyczne monologi, dla Maxa są bez polotu i nieznośnie długie, często więc zastanawia się, czy
kiedykolwiek się skończą. Poza tym Max nie lubi grać drugich skrzypiec. W Cherkley jest królem.
Winston jednak jest zbyt zaprzątnięty swoimi myślami, aby zwracać uwagę na rozdraŜnienie Maxa. JeŜeli
Max jest szczególnie kłótliwy – no to co? Po prostu taki jest. Co więcej, ten sprytny człowieczek bardzo stara
się ukrywać uczucia. JeŜeli nawet w czasie znoszenia tej udręki niecierpliwi się, to w kaŜdym razie w
obecności premiera stara się panować nad językiem. Wie – i to doskonale – Ŝe w polityce Winston jest jego
jedynym przyjacielem i chce utrzymać tę przyjaźń, nawet jeŜeli oznacza to odgrywanie roli cierpliwego
słuchacza, roli, do której bynajmniej nie został stworzony. Siedzi z szarą, bezbarwną twarzą pochyloną nad
talerzem, długo wpatrując się w niego z kwaśną miną. Nagle premier przerywa swój monolog:
– No i co powiesz, Max? Zgadzasz się?
– O, taak – Max pospiesznie potwierdza.
Oczywiście, potwierdza, jest tu najbardziej odpowiednim czasownikiem, jakiego mogę uŜyć. Raczej sprawia
to wraŜenie, jakby próbował wypluć coś o nieprzyjemnym smaku.
Na premiera to zamknięcie pod pokładem nie działa tak jak na Maxa. Dzisiaj wieczorem premier dokonał
długiej analizy wydarzeń w Dakarze*.
Kiedy skończył, ktoś zapytał, w jaki sposób tuŜ przed Dakarem okręty wojenne Vichy z Tulonu zdołały
przejść przez Cieśninę Gibraltarską pod nosem naszej marynarki wojennej. Stało się tak, odparł premier,
poniewaŜ trzy sprawy ułoŜyły się inaczej niŜ powinny. Fakt, Ŝe wszystkie trzy miały miejsce jednocześnie był
wyjątkowym zbiegiem okoliczności. Po pierwsze ostrzeŜenie przyszło do Ministerstwa Spraw Zagranicznych,
ale miało to miejsce podczas nalotu i szyfranci poszli do schronu. Kiedy wrócili po odwołaniu, zajęli się
priorytetowymi depeszami, ta zaś nie miała oznaczenia „Pilne”. Po drugie, oficer w Admiralicji, podejmujący
decyzję, czy obudzić Pierwszego Lorda, nie zrobił tego i działania, które mogłyby zostać podjęte o 2 rano,
rozpoczęto dopiero o jedenastej.
Max odsunął krzesło i wyciągnął nogi. Zupełnie przypominał wyczerpanego biegacza.
– Po trzecie – kontynuował Winston – człowiek, który dowodził w Gibraltarze nie zrobił zupełnie nic.
Max wziął się w garść.
– A premier – oznajmił głośno Churchill – przyjął całą winę na siebie i nie obarczył nią nikogo.
Premiera nie trzeba było zachęcać, aby kontynuował. Zaczął mówić o Stalinie i jego Ŝądaniach wobec Litwy.
Winston nie chciał przykładać ręki do oddania jakiegoś kraju komunistom. Nie było to całkiem nowa sprawa
dla jego słuchaczy i mieli nadzieję, dowiedzą się czegoś więcej na ten temat. Wtrącił się jednak Harriman**.
W tym momencie Max pozwolił sobie na głośne ziewnięcie. Harriman przerwał. To była fatalna pomyłka.
Stracił swoją szansę.
– De Gaulle – wtrącił premier – zapewne chciał jak najlepiej, ale ma to bardzo małe znaczenie.
Biedny Max! Bądź co bądź ich sposób prowadzenia rozmowy miał sporo wspólnego. Dla obu słowo
konwersacja oznaczało to samo. Oni mówią, inni słuchają. Max jest bardzo wyczulony na punkcie swojej
widowni. Mówi, aby wywrzeć na niej wraŜenie, ładne kobiety poddają go cięŜkiej próbie, ale nie oczekuje się
od nich, aby brały udział w rozmowie. Winston mówi, aby sprawić sobie przyjemność, nawet nie myśli, aby
wywierać na kimś wraŜenie. Nie wymaga pomocy, a najmniej ze strony kobiet. Analizuje tematy związane z
przeszłością. Niektóre są jego popisowymi numerami – na przykład wojna burska, czy szarŜa 21 pułku
lansjerów pod Omdurmanem.
Maxa obchodzi wyłącznie niczym niezmącony dramatyzm wydarzeń. Skąpo cedzi słowa. Winston natomiast
napawa się brzmieniem epitetów, uwielbia uŜywać czterech czy pięciu słów o tym samym znaczeniu, podobnie
jak leciwy człowiek demonstruje swoje orchidee, nie po to, aby się nimi chwalić, ale dlatego, Ŝe je kocha.
Ludzie w jego opowieściach nie oŜywają, są pogrzebani w ogromnym grobowcu słów. Opisywane przez niego
przypadki szybko zatracają swoje ostre kontury, nie zapadają w pamięć. Zdarza się więc, Ŝe jego słuchacze,
zmęczeni długim dniem, czekają jedynie na sposobność, aby wymknąć się do łóŜka, pozostawiając Winstona
wciąŜ przemawiającego do ludzi, którzy nie mają śmiałości, aby wstać i wyjść.
Gdyby ktoś twierdził, Ŝe premier wcale nie wydaje się być zmęczony nuŜącymi dniami spędzanymi pod
pokładem, byłaby to nieścisłość. Od chwili gdy Ameryka przystąpiła do wojny, jest innym człowiekiem.
Winston, którego znałam w Londynie, przeraŜał mnie. Obserwowałem go, jak z pochyloną głową, wpatrzony
w ziemię szedł szybkim krokiem do swojego pokoju ponury i nachmurzony, z zaciętym, pełnym determinacji
wyrazem twarzy, wysuniętym podbródkiem, jakby trzymał coś w zębach i nie miał zamiaru puścić. Widziałem,
Ŝe dźwiga na barkach cięŜar całego świata i zastanawiałem się, jak długo zdoła to wytrzymać, i co moŜna
zrobić w tej sprawie. A teraz, w nocy, wydawało się, Ŝe jego miejsce zajął inny, młody człowiek. Całymi
dniami siedział w swojej kabinie, dyktując memorandum dla prezydenta na temat prowadzenia wojny. Ale z
jego oczu zniknął zmęczony, martwy wyraz i jego twarz rozpromienia się, gdy ktoś wchodzi do kabiny.
Miesiąc temu, jeŜeli przeszkodziło mu się w pracy, mógłby urwać intruzowi głowę. A teraz, w nocy jest
wesoły, gadatliwy, a niekiedy nawet rozdokazywany.
Przypuszczam, Ŝe premier musiał zdawać sobie sprawę, Ŝe jeŜeli Ameryka pozostanie na uboczu, zmagania
wojenne będą mogły mieć tylko jedno zakończenie. A teraz wojna jest niemal wygrana, a Anglia bezpieczna.
To Ŝe jest premierem wielkiej Brytanii w czasie wielkiej wojny, moŜe kierować rządem, wojskami lądowymi,
marynarką wojenną, lotnictwem, Izbą Gmin, samą Anglią wreszcie przekracza nawet jego marzenia. Uwielbia
kaŜdą minutę tego stanu rzeczy.
Są jednak chwile, kiedy budzi się w nim dawne pragnienie przygody. Zupełnie nie wyobraŜa sobie, Ŝe
mógłby oglądać wojnę z bezpiecznego miejsca w Whitehallu. Chce na własne oczy widzieć, co dzieje się na
froncie. PrzecieŜ to wcale nie jest rozsądne, dąsa się, jeŜeli nie moŜe dotrzeć tam, gdzie coś się dzieje.
Natomiast Maxa wcale nie cieszy najmniejsze nawet niebezpieczeństwo. JeŜeli zmusza się do przelotu przez
Atlantyk, obawia się o swoje Ŝycie, aczkolwiek, powiada, woli „jedną noc przeraŜenia” od „tygodnia nudy” na
okręcie. Kiedy nie ma się czym martwić, będzie wyobraŜał sobie, Ŝe ostatecznie zabije go jakaś nowa choroba.
Od lat prowadzi notatnik, w którym skrupulatnie i dokładnie odnotowuje wszelkie wahania swojego zdrowia.
Premier oczywiście zdaje sobie sprawę, Ŝe znajdą się głupcy, którzy powiedzą, Ŝe powinien zostać w
Londynie, w samym centrum wydarzeń, ale właściwie nie zaprząta sobie nimi głowy. Jego plan jest prosty.
Najpierw postanawia, co chciałby zrobić, a potem nie ma Ŝadnych problemów ze znalezieniem dobrego
uzasadnienia.
Poza tym, ta podróŜ nie wymaga wymówek. Kiedy Winston mówił mi o tym, był tak rozemocjonowany, Ŝe
zaczął seplenić.
– W czasie obiadu w Chequers w niedzielę, podniosłem wieczko kieszonkowego radia, które otrzymałem od
Harrimana. Zaczął się dziennik o dziewiątej. Pod koniec powiedziano coś o Japończykach, którzy zaatakowali
amerykańskie okręty. Nie było to bardzo wyraźne i nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się stało, kiedy do
pokoju wszedł Sawyers*.
Powiedział:
– To prawda. Słyszeliśmy to na zewnątrz. Japońce zaatakowały Amerykanów.
Od tego momentu nie opuszczała go myśl, Ŝe włączenie się Ameryki do wojny moŜe oznaczać zmianę jej
strategii.
Mogą skupić się na Japonii i zostawić nas, Ŝebyśmy załatwili się z Niemcami sami. JuŜ wstrzymali
zaopatrzenie, które nam wysyłali.
Waszyngton, 22 grudnia 1941
Po dziewięciu dniach hałasu, ciągle słyszałem huk wzburzonego morza. Zanim zakotwiczyliśmy w Zatoce
Chesapeake, premier mówił o popłynięciu w górę Potomacu, do Waszyngtonu. Z taką niecierpliwością
oczekiwał na spotkanie z prezydentem, Ŝe zachowywał się jak dziecko. Przekazywał, Ŝe liczy się kaŜda minuta.
Taka strata czasu jest absurdem, musi polecieć. Portal**, Harriman, Max i ja udaliśmy się razem z nim. Reszta
delegacji pojechała pociągiem.
Nasz Lockheed znalazł się nad światłami Waszyngtonu trzy kwadranse później. Dały mi poczucie
bezpieczeństwa, byliśmy daleko od wojny i londyńskiego zaciemnienia. Po wylądowaniu, zanim wysiadłem z
samolotu, puściłem premiera przodem. Kiedy się rozejrzałem wokoło, zobaczyłem nieopodal człowieka
opartego o wielki samochód. Premier przywołał mnie i przedstawił. Był to prezydent Roosevelt. Nawet w
półmroku moją uwagę zwróciła wielkość jego głowy. Przypuszczam, Ŝe dlatego właśnie Winston uwaŜa go za
majestatycznego i posągowego, poniewaŜ od czasu paraliŜu jego nogi są w bardzo kiepskim stanie. Oznajmił
ciepło, iŜ bardzo się cieszy, Ŝe moŜe mnie powitać. Byłem lekarzem, więc natychmiast zaczął mówić o ofiarach
w Pearl Harbor, wśród których było wiele osób z cięŜkimi poparzeniami. Sprawił, Ŝe odniosłem wraŜenie, iŜ
znam go od bardzo dawna. Halifax zawiózł mnie swoim samochodem do hotelu Mayflower, natomiast Max
pojechał razem z premierem do Białego Domu.
TuŜ przed północą poszedłem do swojego pokoju, i wtedy boy hotelowy przyniósł mi list, w którym premier
napisał, Ŝe chce mnie zobaczyć w Białym Domu. Pojechałem jednym z samochodów prezydenta. Kiedy
znaleźliśmy się pod bramą, straŜnicy wybiegli z wartowni i poświecili latarkami na przepustkę kierowcy.
Zanim pozwolili, aby samochód wjechał na teren, popatrzyli na mnie powątpiewająco. Czarny słuŜący z
przyjaznym uśmiechem otworzył drzwi.
Poprowadzono mnie schodami na górę do pokoju premiera, nikogo jednak nie zastałem. Pachniało dymem z
cygar, uchyliłem więc okno. Zmięta pościel leŜała w nieładzie, a podłoga była zasłana angielskimi i
amerykańskimi gazetami, które premier odrzucił po przeczytaniu nagłówków. Zapewne przejrzał gazety, gdy
tylko znalazł się w swoim pokoju, poniewaŜ zawsze chciał wiedzieć, co pisze prasa. Miałem mnóstwo czasu,
Ŝeby zapoznać się z wiadomościami, premier wyszedł bowiem z pokoju prezydenta dopiero po półtorej
godzinie. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Zapomniał, Ŝe po mnie posłał.
– Przepraszam, Ŝe musiałeś na mnie czekać.
– Czy coś się stało – zapytałem.
– Puls jest regularny – odparł z figlarnym uśmiechem.
Zastanawiał się, czy moŜe wziąć pigułki nasenne. Chciał się dobrze wyspać. Niczego innego nie
potrzebował. Myślami juŜ był znowu w pokoju prezydenta. Wychodząc, powiedziałem, Ŝe moŜe wziąć dwie
czerwone*, poniewaŜ widzę, Ŝe tłumi w sobie podniecenie. Max zwiózł mnie na dół windą.
– Nigdy go nie widziałem w lepszej formie. Bardzo zręcznie przez dwie godziny prowadził rozmowę.
Max równieŜ był podniecony, Ŝyje nerwami. Premier zainteresował prezydenta lądowaniem w Afryce
Północnej. Według Maxa prezydent, w rzeczy samej, wydaje się bardzo otwarty. Powiedział, Ŝe chciałby
wysłać do Ulsteru trzy amerykańskie dywizje. Zostało to dobrze przyjęte.
23 grudnia 1941
Powtórzyłem Churchillowi, co mówił mi Max. Premier był bardzo przejęty Pearl Harbor.
– CóŜ – powiedział – kiedy głowy państwa stają się gangsterami, coś trzeba z tym zrobić.
24 grudnia 1941
Tego wieczoru, kiedy zaczęło się zmierzchać, wokół choinki boŜonarodzeniowej stojącej przed Białym
Domem zebrało się 30 000 ludzi. Śpiewali hymny, potem było kazanie, a następnie premier i prezydent
wygłosili przemówienia. Winston mówił ze wzruszeniem:
– Niechaj dzieci mają swoją noc radości i śmiechu. Niechaj podarki Świętego Mikołaja sprawią im
przyjemność. Niechaj dorośli dzielą w pełni ich bezgraniczne szczęście, zanim ponownie wrócimy do
powaŜnych zadań i czekających nas trudnych lat, zdecydowani, aby dzięki naszemu poświęceniu i czynom, te
same dzieci nie zostały ograbione z ich dziedzictwa i nie odmówiono im prawa do Ŝycia w wolnym i
porządnym świecie. Tak więc w imię BoŜe, Ŝyczę wam wszystkim szczęśliwego BoŜego Narodzenia.
Kiedy premier zszedł z balkonu, powiedział mi, Ŝe w czasie uroczystości miał kołatanie serca. Kazał sobie
zmierzyć puls.
– Jaki mam, Charles?
– Och, w porządku.
– Ale jaki mam? – nalegał.
– Sto pięć.
Był trochę zaskoczony.
– To wszystko było bardzo wzruszające – seplenił z podniecenia. – To nowa wojna – Ameryką tkwiącą w
niej po uszy, ze zwycięską Rosją u boku i Japonią po przeciwnej stronie.
Potem Harry Hopkins, który mieszkał w Białym Domu, zaprowadził mnie do swojej sypialni. Jego wargi
były białe, jakby miał wewnętrzny krwotok, skóra Ŝółta niczym naciągnięty pergamin, powieki przymruŜone
tak, Ŝe widać było tylko jak jego oczy biegają na boki, jakby dokuczał mu jakiś ból. Wyglądał jak pastor
metodystów, ale przyniósł mi whisky i ostrygi, które skubałem dyplomatycznie, kiedy wpadła pani Roosevelt z
mnóstwem paczek. Rozmawialiśmy o uroczystości i Harry bardzo wychwalał przemówienie premiera.
Spotkałem się później z Winstonem i powtórzyłem mu, Ŝe Harry oświadczył, iŜ było ciekawą rzeczą słuchać
dwóch wielkich oratorów, przemawiających w tak odmienny sposób.
– Nie znam się na oratorstwie – odparł premier – ale wiem, co jest w duszach ludzi i jak do nich przemówić.
Czy rzeczywiście wie, co jest w ludzkich duszach? Wprawdzie dzięki długiemu doświadczeniu być moŜe
nauczył się wyczuwać słuchaczy, ale nie wie nic o ich Ŝyciu, nadziejach i aspiracjach. JeŜeli przemawia, to po
to, aby przekazać swoje idee, to, co chce, aby usłyszeli. W Anglii, poza Izbą Gmin, wszystkie widownie są dla
niego prawie takie same, róŜnią się tylko rozmiarami. Natomiast Roosevelt, jeŜeli Hopkins się nie myli, nie
traci czasu na szlifowanie zdań, ale próbuje przekazać swoje myśli w najkrótszy i najprostszy sposób. Cały
czas zastanawia się, co kaŜdy człowiek na widowni będzie o tym uwaŜał. Zawsze myśli o pojedynczych
ludziach, a nie o tłumie.
Od 1940 roku nie dało się zauwaŜyć, aby premierowi sprawiał przykrość fakt, Ŝe Ŝyje bez kontaktu z ludźmi.
Jego ziomkowie poczuli, Ŝe mówi to, co sami chcieliby powiedzieć, gdyby wiedzieli, jak to zrobić. W dalszym
ciągu wygłasza to, co uwaŜa za stosowne, ale być moŜe po raz pierwszy w Ŝyciu, wydaje się patrzeć oczyma
przeciętnego człowieka. Nadal mówi to, co czuje w danej chwili, ale teraz okazuje się, Ŝe przemawia w imieniu
narodu.
25 grudnia 1941
Tego ranka prezydent zabrał premiera do kościoła.
– Śpiewanie hymnów z metodystami dobrze zrobi Winstonowi – powiedział.
Winston równieŜ tak uwaŜał.
– Cieszę się, Ŝe poszedłem – podsumował. – Po raz pierwszy od długiego czasu miałem spokojny umysł. A
poza tym, lubię śpiewać hymny.
Premier jedzie na kilka dni do Ottawy i chce, Ŝebym mu towarzyszył.
– Oczywiście, Charles, nie obawiam się, Ŝe zachoruję, ale muszę dbać o to, Ŝebym był zdolny do pracy.
Zrobił drobny, serdeczny gest. Głowę miał zaprzątniętą przemówieniem, które miał jutro wygłosić w
Kongresie. Pokazał mi przysłany mu przez leciwego lorda Selborne cytat z Psalmu 112.
Nie będzie się lękał niepomyślnej nowiny;
mocne jego serce, zaufało Panu*.
Podobają mu się te słowa i ma zamiar ich uŜyć. Czytałem psalm, kiedy powiedział:
– Chodź, Charlesie. Pójdziemy do prezydenta.
Poprowadził mnie od małego pokoju, w którym prezydent przygotowywał koktajle dla swoich angielskich
gości: trzech szefów sztabów, Martina** i dla mnie. Premier wziął ode mnie Biblię i przeczytał cytat
prezydentowi, któremu tekst się spodobał. Potem, o ósmej zeszliśmy do pokoju, w którym znajdował się plan
rozmieszczenia gości przy stole w czasie obiadu. Było to rodzinne przyjęcie, uczestniczyli w nim wszyscy
członkowie jednej lub dwóch gałęzi rodziny Rooseveltów, ale na planie było czterdzieści czy pięćdziesiąt
nazwisk. Wszyscy stali w kręgu i pani Roosevelt obchodziła go w około, ściskając ręce. Potem poszliśmy na
obiad. Prezydent oświadczył, Ŝe nie będzie przemówień, ale chciał nam jedynie przypomnieć, Ŝe dwa i pół roku
temu jedli tu obiad król i królowa, i był to początek zbliŜenia dwóch angielskojęzycznych narodów, które
powinno trwać równieŜ po wojnie. Następnie wzniósł toast za sir Johna Dilla*, który dzisiaj obchodził
urodziny oraz „nieobecnych krewnych”. Po obiedzie obejrzeliśmy film, historię wojny aŜ do chwili obecnej.
Premier był milczący i zaabsorbowany. MoŜe powtarzał w myślach jutrzejsze przemówienie do Kongresu.
Powiedział mi, Ŝe to wspaniała okazja, nie pamiętał, aby za jego Ŝycia zdarzyło się coś podobnego. Dwie
demokracje połączyły się i wybrano go, aby ogłosił zapowiedzi. Zastanawiał się, w jakim nastroju będzie
senat? Oczywiście wiedział, Ŝe niektórzy senatorzy wcale nie są przyjaźnie nastawieni do Brytyjczyków. MoŜe
zechcą to okazać? Tego ranka uznał, Ŝe to, co zamierzał im powiedzieć, jest całkowicie nieodpowiednie. W
kaŜdym razie, chciał skończyć przemówienie, zanim pójdzie spać. Ziewnął ze zmęczeniem. Byłby zadowolony,
gdyby to wszystko juŜ się skończyło. Było juŜ późno, wstał więc i powiedział prezydentowi, Ŝe chciałby się
poŜegnać.
– Muszę się przygotować na jutro – oznajmił. Sądził, Ŝe skończy do drugiej. Wyszedł, uśmiechając się z
roztargnieniem do zebranych.
Kiedy nas opuścił, powróciliśmy na nasze miejsca i kaŜdy z nas otrzymał kartki z nutami. Potem przybył
jegomość w mundurze przypominającym uniform kapelmistrza i dyrygował, podczas gdy my śpiewaliśmy
kolędy zaczynając od O Come, All Ye Faithfull (Przybądźcie wszyscy wierni). Na zakończenie prezydent,
wyjeŜdŜając z sali na wózku inwalidzkim, pomachał nam na dobranoc. Zachowywał się jak wesoły i beztroski
uczniak. Trudno było uwierzyć, Ŝe jest to człowiek, który prowadzi swój naród do gigantycznego konfliktu. O
takiej moŜliwości nikt nawet nie myślał aŜ do wydarzeń sprzed kilku dni w Pearl Harbor.
26 grudnia 1941
Po śniadaniu udałem się do Białego Domu, aby złoŜyć codzienną wizytę premierowi. Martin powiedział,
Churchill Ŝe zajmuje się swoim przemówieniem, w związku z czym, nie nalegałem na spotkanie z nim.
Pracował do momentu, w którym powiedziano mu, Ŝe się spóźni do Kongresu. Następnie wyruszyliśmy spod
tylnego wejścia Białego Domu i pomknęliśmy ulicami przy akompaniamencie wyjących syren. Na stopniach
po obu stronach samochodu stali dwaj agenci ochrony. Kieszenie mieli wypchane rewolwerami i byli gotowi
zeskoczyć w kaŜdej chwili, gdyby coś się wydarzyło. Parę osób stojących wzdłuŜ ulic machało do nas i
wiwatowało, ale bez szczególnego zapału. Na Kapitolu ruszyłem w kierunku schodów, kiedy premier dostrzegł
mnie i zawołał do windy. Wziął mnie razem ze sobą do małego pokoju, w którym miał czekać na zaproszenie.
Usiadł i wpatrzony w podłogę, porządkował myśli. W pewnym momencie wstał i zaczął szybkim krokiem
chodzić po pokoju, mrucząc do siebie. Nagle zatrzymał się i spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczami,
powiedział:
– Zdajesz sobie sprawę, Ŝe tworzymy historię?
Przyszli po niego, a ja przemknąłem na swoje miejsce. Premier zaczął efektownie i natychmiast nawiązał
kontakt ze słuchaczami:
– Nie mogę pozbyć się myśli, Ŝe gdyby mój ojciec był Amerykaninem, a matka Brytyjką, a nie na odwrót,
mógłbym tu być u siebie.
Śmiech zacichał, aby wybuchnąć znowu i ten udany początek przekonał go, Ŝe panuje nad sytuacją. Rozległy
się wiwaty, kiedy wspomniał o Chinach i głośny okrzyk, kiedy mówiąc o Japończykach, oznajmił z uczuciem:
– Za kogo oni się uwaŜają?
W tym momencie wszyscy w Kongresie jak jeden mąŜ podnieśli się z miejsc i stali wiwatując, zupełnie jakby
nie mieli zamiaru przestać. Myśleli o Japonii tak, jak my o Niemcach. Kiedy jednak premier rzekł:
– Gdybyśmy trzymali się razem po ostatniej wojnie, gdybyśmy podjęli wspólne kroki, aby zapewnić nam
bezpieczeństwo, to przekleństwo nigdy by nas powtórnie nie dotknęło. Brawa były słabsze. A kiedy oznajmił
dalej:
– Pięć lub sześć lat temu Stany Zjednoczone i Wielka Brytania z łatwością i bez przelania kropli krwi,
mogłyby wymóc wypełnienie rozbrojeniowych artykułów traktatów podpisanych przez Niemcy po Wielkiej
Wojnie.
Kongres słuchał w milczeniu. Wydaje się, Ŝe Churchill złorzecząc na Hitlera i Mussoliniego nie poruszył
słuchaczy i ten element jego przemowy nie spodobał się tu bardziej niŜ w kraju. Mimo wszystko jednak, był to
Winston w najlepszym swoim wydaniu.
Na zakończenie miała miejsce wspaniała scena. Senatorzy i kongresmani stali wiwatując i wymachując
papierami do momentu, gdy opuścił salę.
Spotkałem się z nim w tym samym małym pokoju, w którym wcześniej oczekiwał, aŜ poproszą go, aby
wygłosił przemówienie do narodu amerykańskiego. Pocił się obficie, ale powiedział, Ŝe spadł mu wielki
kamień z serca. Śmiał się razem z jednym z senatorów niemal hałaśliwie, tak Ŝe ludzie zaczęli się oglądać.
Gdy wróciłem do Białego Domu, zastałem go, jak spacerował po ogrodzie. Powiedział, Ŝe w nocy miał
wątpliwości, co do swojego przemówienia, nie podobało mu się. Kiedy się obudził, pomyślał, Ŝe jest w
porządku, i zanim wstał, był juŜ pewien, Ŝe będzie w sam raz.
– Za kaŜdym razem trafiałem w cel – oznajmił
– Tak, ale słuchali w milczeniu, kiedy powiedział pan „Gdybyśmy działali wspólnie po ostatniej wojnie…”
Nie sądzę, aby nawet przed kilkoma miesiącami, w ogóle to przyjęli.
Churchill był zaniepokojony, Ŝe nie poznał nikogo poza prezydentem. Stwierdził, Ŝe powinien spotkać się
kilkoma innymi członka mi administracji. Zdał sobie sprawę, Ŝe ludziom takim jak Cordell Hull* nie podoba
się, iŜ wszystko jest załatwiane w Białym Domu, za zamkniętymi drzwiami, między prezydentem i premierem.
Obawiał się, Ŝe kiedy wyjedzie, tamci zrobią wszystko co w ich mocy, Ŝeby odkręcić wszystko to, czego zdołał
dokonać. Zastanawiał się, czy po powrocie z Ottawy, nie wydać w ambasadzie bankietu dla tych ludzi.
27 grudnia 1941
Premier wydawał się tak zaabsorbowany swoją misją braterskiej przyjaźni w stosunku do Ameryki, a
szczególnie do prezydenta, Ŝe postanowiłem tego ranka nie zawracać mu głowy swoimi odwiedzinami. Kiedy
wróciłem o dziesiątej do hotelu po przechadzce ulicami, zastałem pilne wezwanie. Byłem natychmiast
potrzebny w Białym Domu. Wziąłem taksówkę.
– Cieszę się, Ŝe przyszedłeś – zaczął premier.
LeŜał w łóŜku i wydawał się zaniepokojony.
– W nocy było gorąco i wstałem, Ŝeby otworzyć okno. Bardzo cięŜko się podnosiło. Musiałem uŜyć znacznej
siły i nagle zauwaŜyłem, Ŝe brakuje mi tchu. Poczułem tępy ból w sercu. Sięgał aŜ do lewej ręki. Nie trwał zbyt
długo, ale nic takiego dotąd się nie zdarzało. Co to było? Czy moje serce jest w porządku? Myślałem, Ŝeby po
ciebie posłać, ale wszystko minęło.
Kiedy badałem mu serce, diagnoza nasuwała się sama. Osłuchując jego klatkę piersiową jednoznacznie
zastanawiałem się szybko. Wiedziałem, Ŝe kiedy wyjmę stetoskop z uszu, Churchill zacznie zadawać mi
podchwytliwe pytania, a nie miałem wątpliwości, Ŝe bez względu na to czy elektrokardiogram wykaŜe zakrzep
tętnicy wieńcowej czy nie, są to symptomy niewydolności wieńcowej. Podręcznikową terapią takiego
przypadku było przynajmniej sześć tygodni leŜenia w łóŜku. Oznaczałoby to ogłoszenie całemu światu – a
amerykańska prasa niewątpliwie zadbała by o to – Ŝe premier jest kaleką o chorym sercu i niepewnej
przyszłości. I zdarzyłoby się to w chwili, kiedy Ameryka dopiero co przystąpiła do wojny i nie było nikogo
poza Winstonem, kto mógłby ją poprowadzić za rękę. Zdawałem sobie sprawę, Ŝe skutki podania do
wiadomości publicznej, Ŝe premier miał atak serca mogłyby okazać się katastrofalne. Wiedziałem równieŜ, jaki
wpływ na jego bujną wyobraźnię będzie miało przeświadczenie, Ŝe ma chore serce. Ucierpiałaby jego praca. Z
drugiej jednak strony, jeŜeli nic nie zrobię, a przyjdzie następny, silniejszy atak – być moŜe nawet atak ze
skutkiem śmiertelnym – cały świat niewątpliwie oznajmi, Ŝe nie nalegając, aby wypoczął, zabiłem go. Gdy
słuchałem jego serca, myśli te przebiegały mi przez głowę. Wyjąłem stetoskop z uszu. Potem ponownie go
załoŜyłem i jeszcze raz osłuchałem. NiezaleŜnie od tego czy miałem rację, czy teŜ nie, wydawało mi się
oczywiste, Ŝe nie zwaŜając na konsekwencje, muszę zachować to, co się zdarzyło w tajemnicy.
– No i co? – zapytał spoglądając na mnie. – Serce mam w porządku?
– To nic powaŜnego – odpowiedziałem. – Przemęcza się pan.
– Słuchaj, Charles, nie masz chyba zamiaru powiedzieć mi, Ŝe mam odpocząć. Nie mogę. Nie chcę. Nikt inny
nie wykona tej pracy. Co się właściwie stało, kiedy otwierałem okno? – zainteresował się. – Przyszło mi do
głowy, Ŝe naciągnąłem jakiś mięsień torsu. UŜyłem duŜej siły. Nie uwaŜam, Ŝeby to w ogóle było serce.
Czekał na moją odpowiedź.
Pańskie krąŜenie jest dość spowolnione. To nic powaŜnego. Nie potrzebuje pan wypoczynku wymagającego
leŜenia, ale przez jakiś czas nie powinien się pan zbytnio wysilać.
Rozległo się stukanie do drzwi. Był to Harry Hopkins. Wymknąłem się z pokoju, usiadłem w rogu
sekretariatu i, aby nikt nie próbował ze mną rozmawiać, wziąłem do ręki gazetę. Zacząłem bez pośpiechu
analizować sytuację. Nie podobała mi się, ale byłem zdecydowany nikomu o niczym nie mówić. Kiedy
wrócimy do Anglii, zabiorę go do Parkinsona, który teŜ będzie trzymał język za zębami
28 grudnia 1941
Kiedy Max usłyszał, Ŝe premier wypowiada się przeciwko wysuniętej przez Marshalla* propozycji, aby
stworzyć jedno naczelne dowództwo wojsk alianckich, zaczął pracować nad jednym ze swoich małych
planików – jest mistrzem w tej dziedzinie. Poszedł do Harry’ego Hopkinsa i zaaranŜowali spotkanie Marshalla
i premiera. Odbyło się dzisiaj i argumenty Marshalla szybko przekonały Winstona. Dwa dni temu premier był
pewien, Ŝe plan jest niewykonalny i niewskazany. Obecnie jego wątpliwości się rozwiały. Stało się dla niego
oczywiste, Ŝe jest to karta atutowa.
Chciałbym, aby Winston podchodził do spraw nieco rozsądniej. Wszystko tutaj dzieje się w ogromnym
tempie. Zazwyczaj, kiedy ma do przygotowania waŜne przemówienie, Ŝyje nim czterdzieści osiem godzin. W
tym czasie jest spięty, łatwo wpada w złość i najlepiej zostawić go wtedy w spokoju. Ale te historyczne
wystąpienia przed Kongresem i parlamentem w Ottawie, musiały być szlifowane w przerwach między
konferencjami i rozmowami na osobności z prezydentem. Dlatego czasem premier kładzie się spać, kiedy noc
prawie dobiega juŜ końca. To prawda, Ŝe wydaje się upajać kaŜdą chwilą długiego dnia, ale drobiazgi, sygnały,
ostrzegają mnie, Ŝe za lekcewaŜenie natury trzeba będzie zapłacić wysoką cenę. Boję się Ottawy.
Dzisiaj wieczorem opuściliśmy Biały Dom tylnym wyjściem. Prezydent i Harry Hopkins podeszli do drzwi,
aby nas poŜegnać. Premier poprosił mnie, abym pojechał na dworzec w jego samochodzie. Kiedy
opuszczaliśmy teren Białego Domu, otworzył okno samochodu. Miał zadyszkę.
– Wydaje mi się, Ŝe w samochodzie brakuje powietrza – powiedział. – Czy noc jest parna, Charlesie?
I nagle połoŜył dłoń na moim kolanie.
– Dobrze wiedzieć, Ŝe jesteś przy mnie – rzekł.
UŜył tego zwrotu po raz drugi w czasie czterech dni, po raz pierwszy było to przed atakiem serca. To coś
nowego, co nie zdarzało się wcześniej.
29 grudnia 1941
Po naszym przybyciu do Ottawy, potęŜni funkcjonariusze Kanadyjskiej Policji Konnej w futrzanych czapach
z trudem powstrzymywali ogromne, rozentuzjazmowane tłumy, które przyjaźnie przeciskały się do premiera i
wkrótce zupełnie go otoczyły. Po Waszyngtonie, atmosfera w Ottawie jest jak w Belfaście po Dublinie.
Jechaliśmy do Government House na krawęŜnikach leŜały zwały śniegu. Po gorącej kąpieli Winston wydawał
się znowu sobą. Zjedliśmy lunch z kanadyjskim rządem. Uroczystość trwała dwie godziny. Czekał nas jeszcze
obiad w Government Hosue, a następnie przyjęcie. JednakŜe jak dotąd nie zdarzyło się nic nieprzewidzianego.
Za kaŜdym razem, kiedy byliśmy sami, wciąŜ prosił mnie Ŝebym mu zmierzył puls. Niekiedy udawało mi się
jakoś od tego wykręcić, ale w pewnym momencie, kiedy zobaczyłem, Ŝe podnosi coś cięŜkiego, stanowczo
zaprotestowałem. Wtedy zauwaŜył:
– Słuchaj Charlesie, chcesz mi wmówić, Ŝe jestem chory na serce? Wkrótce nie będę myślał o niczym innym.
Nie zdołam pracować, jeŜeli wciąŜ będę myślał o sercu.
Kiedy następnym razem poprosił mnie o zmierzenie pulsu, kategorycznie odmówiłem.
– Jest pan zdrów. Niech pan zapomni o swoim cholernym sercu.
Gdyby to trwało nadal, nie dałby rady jutro wygłosić przemówienia.
31 grudnia 1941
Przemówienie Wisntona, zwłaszcza jego atak na Vichy, poruszył Kanadyjczyków, chociaŜ nie dorównywało
waszyngtońskiemu. Mówił swoją odmianą francuskiego. Nagle powiedział im, jak uprzedzał rząd francuski, Ŝe
bez względu na to, co zrobi Francja, Wielka Brytania będzie walczyła samotnie i jak Weygand powiedział
francuskiemu rządowi:
– Za trzy tygodnie skręcą Anglii kark, jak kurczakowi.
Premier zrobił pauzę.
– I kto to mówił o kurczakach i karkach. – Parsknął z pogardą.
Salwy pełnego zachwytu śmiechu zakończyły się długotrwałą owacją.
Wieczorem jedliśmy obiad u Mackenzie Kinga*.
Przyjechałem tam wcześniej. Był moim pacjentem w Londynie i nie wahał się mówić, co myśli. Był
zaniepokojony zachowaniem premiera. Powiedział, Ŝe wielu ludzi wygrywa wojnę i wyznał, Ŝe dość
odstręczająca wydała mu się wyraźnie widoczna u premiera tendencja do przemocy. Tłumaczyłem, Ŝe jest to
bardziej pewien brak samokontroli, ale było jasne, Ŝe nie jest to przemijający nastrój.
– Od dawna zna pan Winstona? – zapytałem.
– Tak, owszem, panie Wilson*.
Po raz pierwszy zetknąłem się z nim, kiedy miał objazd po Kanadzie z odczytami – wyjaśnił Mackenzie
King.
– To musiało być wkrótce po wojnie burskiej.
– Owszem. Zastałem go w hotelu, pił szampana o jedenastej rano.
NajwaŜniejszą rzeczą w polityce – oświadczył później nasz gospodarz – jest unikanie błędów.
Niemal widziałem, jak premier krzywi się, gdy Mackenzie King, wygłaszając te słowa, spogląda na nas przez
swoje pince-nez, umocowane na długiej czarnej tasiemce do dziurki od guzika. King nigdy nie naleŜał do ludzi
podejmujących ryzyko i ta ostroŜna postawa, bez wątpienia nie wzbudzała entuzjazmu u premiera. Oczywiście
obaj odnosili się do siebie zupełnie przyjaźnie, ale w gruncie rzeczy premier niezbyt interesuje się Mackenzie
Kingiem. UwaŜa go za kogoś zupełnie pewnego.
Trudno mi nie zauwaŜyć obojętności Winstona po tym, jak czarował prezydenta w Białym Domu. Tam
premier i prezydent wydawali się spędzać na rozmowach większość dnia i po raz pierwszy widziałem, Ŝe
Winston chciał słuchać. Niemal moŜna było poczuć znaczenie, jakie przywiązuje do porozumienia z
prezydentem i usiłując załatwić tę godną zachodu sprawę, stał się wzorcowym przykładem opanowania i
zdyscyplinowania. Z całą pewnością siedział tam prawie milczący, zupełnie nowy Winston. A kiedy juŜ coś
mówił, było to zawsze coś, co mogłoby sprawić przyjemność prezydentowi. Ale tu, w Ottawie, najwyraźniej
nie ma ochoty się trudzić.
Jutro wracamy do Waszyngtonu.
1 stycznia 1942
Czasami zastanawiam się, czy premier w pełni czuje cięŜar decyzji, które musi podejmować. Nie uczestniczę
w spotkaniach, ale nie mogę się powstrzymać, aby być na nich obecny duchem. Jest to taka sytuacja, jakby
Winston miał dwanaścioro dzieci i nie wystarczałoby jedzenia dla wszystkich – niektóre z nich musiałyby więc
umrzeć z głodu. A on miał zadecydować które.
Ale decyzje te są podejmowane wówczas, gdy w Waszyngtonie znajdują się wszyscy, którzy się liczą.
Amerykanie martwią się, co się stanie, kiedy się rozjedziemy. Premier przyjechał do Waszyngtonu właśnie po
to, Ŝeby podjąć decyzję w tej sprawie. Chciał pokazać prezydentowi, w jaki sposób prowadzić wojnę. Wyszło
niezupełnie tak, jak zamierzał. Dwudziestego dziewiątego, dzień po naszym wyjeździe z Waszyngtonu do
Ottawy, spotkali się szefowie sztabów obu krajów. Dyskusja była gorąca, aŜ w końcu postanowiono, Ŝe
powinny powstać dwa komitety – jeden w Londynie, drugi w Waszyngtonie. Nie istniała nadzieja na
porozumienie na innej zasadzie niŜ ta. To jednak nie odpowiadało prezydentowi. Chciał mieć jeden komitet w
Waszyngtonie i po tym, co Hopkins nazywa „piekielną awanturą”, dostał to, co chciał.
Oczywiście, jest to nierówna walka. Naszym szefom sztabu brakuje Brooke’a*, którego zostawiliśmy w
Londynie, aby na nowo podjął pracę. Pokojowo usposobiony Dill nie jest w stanie go zastąpić. Brakuje mu
męskiego podejścia. Dlatego właśnie nie jest juŜ Szefem Sztabu Imperium Brytyjskiego. Winston zaś udziela
mu poparcia w niezbyt zdecydowany sposób, poniewaŜ jest pochłonięty jedną ideą, ze szkodą dla wszystkich
pozostałych. UwaŜa, Ŝe musi wciągnąć do wojny prezydenta, który będzie przekonany, Ŝe odniesie
zwycięstwo. JeŜeli moŜna tego dokonać, nie liczy się nic więcej. Max teŜ nie jest zbyt pomocny. Nasi
marynarze i Ŝołnierze nie mają z niego większego poŜytku i lubi demonstrować Amerykanom swój wpływ na
premiera. Mimo wszystko jednak, to Marshall jest tu najwaŜniejszą osobą. Premier odnosi wraŜenie, Ŝe na swój
spokojny, nieprowokujący sposób jest nieustępliwym człowiekiem i jeŜeli my równieŜ będziemy uparci, moŜe
usztywnić stanowisko. A ani premier, ani prezydent, nie wyobraŜa sobie moŜliwości działania bez Marshalla.
Floryda, 5 stycznia 1942
Premier postanowił przyjechać tutaj, poniewaŜ nie chce naduŜywać gościnności prezydenta, pragnącego
wyjechać na weekend do Hyde Park**.
Był to ładny gest, dać Białemu Domowi odpocząć, my zaś widzimy Winstona w nowej roli.
Generał Marshall przewiózł nas swoim samolotem z Waszyngtonu na Florydę. Po ostrym mrozie Ottawy,
powietrze jest tutaj balsamiczne – rosną pomarańcze i ananasy. A błękitny ocean jest tak ciepły, Ŝe Winston
pławi się na wpół zanurzony w wodzie, jak hipopotam w bagnie.
Floryda, 9 stycznia 1942
Premier był w najlepszej kondycji w Waszyngtonie. Teraz nastąpiła gwałtowna reakcja. Nie lubi
podejmować waŜnych decyzji, tym bardziej, Ŝe sprzymierza się z Amerykanami przeciwko swoim szefom
sztabów. A napięcie rośnie, kiedy decyzje takie są przeplatane pracą nad waŜnymi oświadczeniami, które
zdanie po zdaniu będą odczytane na cały świat. Nie zapomniał teŜ o swojej, jak to nazywa, „pompie”,
aczkolwiek zrezygnował z mierzenia pulsu. W kaŜdym razie ma tu mnóstwo czasu, aby wypuścić nieco pary.
Wszystko wydaje się nie takie jak powinno. MoŜe to wpływ parnej pogody. W kaŜdym razie premier jest w
wojowniczym nastroju. Powiedział mi, Ŝe wysłał ostry telegram do Curtina, premiera Australii. Sytuacja na
Malajach sprawia, Ŝe w Australii obawiają się inwazji. Curtin martwi się moŜliwością nalotów. W otwarty
sposób powtórzył swoje zarzuty wobec Londynu. W swojej odpowiedzi premier nie przebierał w słowach.
Londyn nie uskarŜał się, kiedy był bombardowany. Dlaczego robi to Australia? W pewnym momencie uznał,
Ŝe Curtin i jego rząd nie reprezentują narodu Australii. W innym momencie stwierdził, Ŝe Australijczycy mają
kiepskie pochodzenie. Irytowali go ludzie, którzy nie mieli nic lepszego do roboty, tylko go krytykować.
Dobrze wiedziałem, jak wytłumaczyć te wybuchy. Nie martwiłem się Australijczykami. Wiedziałem, Ŝe
zanim telegram zostanie wysłany, premier da się przekonać, aby go złagodzić. Poza tym, lubił ich jako ludzi i
szanował jako Ŝołnierzy. Był to jednak podpisany przez niego samego komunikat, który wyraźniej, niŜ
wszystkie inne komunikaty mówił, między wierszami, Ŝe ten właśnie pacjent potrzebuje wypoczynku. Po
prostu zadawał ciosy na oślep, jak rozhisteryzowane dziecko. Wiedziałem, Ŝe nie ma najmniejszego nawet
zamiaru postępować zgodnie z radami swojego lekarza.
Premier wciąŜ patrzył ponuro w talerz. Jeszcze nie skończył wylewać swoich Ŝalów. Zaproponowano mu, Ŝe
nowym arcybiskupem Canterbury powinien zostać arcybiskup Yorku*, który jednak wciąŜ mówił o
chrześcijańskiej rewolucji i podobnych sprawach. Winston parsknął, Ŝe jeszcze poczeka z tą nominacją. Bardzo
niepokoiła go sytuacja w Singapurze. Telegram Wavella był przygnębiający. Winston przypominał sobie
otrzymane w czasie rejsu przez Atlantyk ostrzeŜenie Wavella, aby nie rozpraszać naszych sił do obrony
Malajów. Chciał, Ŝeby skupiono się na Singapurze. Zgodnie z nową opinią potrzebne będą posiłki, ale powinny
jedynie uzupełnić straty. Mówił, Ŝe okręty podwodne powinny uniemoŜliwić Japończykom dokonanie
desantów na Zachodnim WybrzeŜu. Ale czy sytuacja nie uległa zmianie? Utraciliśmy lotniska na Malajach,
wokół Singapuru. Singapur moŜe stać się drugim Gibraltarem – pozostanie w naszych rękach, ale nie będzie się
nadawał do wykorzystania przez naszą flotę. Prawdopodobnie cała prawda polega na tym, Ŝe nie
przewidywaliśmy moŜliwości utraty panowania na morzu. Premier był bardzo rozsierdzony artykułem w
czasopiśmie „Life”, w którym utrzymywano, Ŝe sytuacja Singapuru wynika z naszej pewności siebie. Premier
zapewniał, Ŝe to wyłącznie kwestia wyposaŜenia. Nie było go dość, Ŝeby nastarczyć wszystkim. Ale czy
wszystko dało się wyjaśnić w tak prosty sposób? Premier przyznał, Ŝe nie zapoznał się z tamtejszą sytuacją
wojskową tak, jak zrobił to w Libii, zwłaszcza w przypadku bitwy pod El Alamein. Wściekł się na dwóch czy
trzech ludzi w Izbie Gmin, którzy krytykowali przygotowania w Singapurze, albo raczej ich brak… Ci ludzie
nie reprezentowali nikogo w Izbie, ale ich wystąpienia zostały dokładnie zrelacjonowane przez zagraniczną
prasę. Miał zamiar dać im popalić po powrocie.
Wiadomości z Londynu nie polepszyły sprawy. „Queen Elisabeth” i „Valiant” zostały uszkodzone i
wyłączone z działania, tak więc utraciliśmy panowanie na Morzu Śródziemnym. Aby wprowadzić go w
pogodniejszy nastrój, zapytałem go o Hessa, a wtedy premier, od razu w lepszym humorze, zaczął przedstawiać
motywy Hessa*.
Powiedział, Ŝe Hessa łączyły zaŜyłe stosunki z Hitlerem, jadał z nim obiady i był jego zastępcą. Kiedy
wybuchła wojna, generałowie stali się waŜniejsi i Hess poczuł, Ŝe jego pozycja znacznie osłabła, aczkolwiek
jego oddanie Hitlerowi wcale się nie zmniejszyło. Słyszał, jak Hitler mówi, Ŝe nie chce czynić Anglii krzywdy,
albo coś w tym rodzaju, ale jeŜeli Anglia będzie stawiać opór, ukarze ją straszliwie. Słysząc to Hess wpadł na
pomysł, Ŝe mógłby polecieć do Anglii i przedstawić tę sprawę królowi, a następnie po wyświadczeniu tak
wielkiej przysługi powrócić do Hitlera i odzyskać dawną pozycję. Wybrał księcia Hamiltona, poniewaŜ poznał
go na Igrzyskach Olimpijskich i dowiedział się, Ŝe jest on wysokim dygnitarzem dworze. Nie miał wątpliwości,
Ŝe ksiąŜę Hamilton zajmuje podobne stanowisko na dworze królewskim, jak Hess u boku Hitlera. Pozwoliłoby
to unormować sprawy i zakończyć uzurpację władzy przez klikę Churchilla. KsiąŜę Hamilton, powiedział z
chichotem Churchill, porównał to do sytuacji, w której ktoś poszedł z Ŝoną do restauracji i został zaczepiony
przez bezczelną ladacznicę… Wokół Hitlera panowała atmosfera jak w szkole dla chłopców. Być moŜe to
wyjaśnia wojnę z Rosją. Hitler chciał uwolnić Europę od bolszewickiej plagi. Premier powiedział, iŜ Hess
nigdy w Ŝaden sposób nie sugerował, Ŝe jego celem było przekonanie Anglii, zanim Niemcy rozpoczną wojnę z
Rosją (tak misję Hessa interpretował Stalin). Wartość Hessa polegała na tym, Ŝe od czasu do czasu ujawniał co
myśli Hitler.
Premier mówił teŜ, Ŝe wielokrotnie spotykał Ribbentropa, w czasie jego pobytu w Londynie**.
Ribbentop był komiwojaŜerem handlującym szampanem, wplątał się w „zbrodnie i przestępstwa”, i
zastanawiał się, jak się to wszystko zakończy… Premier nie zetknął się z Ŝadnymi innymi niemieckimi
przywódcami.
Ktoś wspomniał o Maksie. Max, według Winstona, był geniuszem, małym dynamicznym człowieczkiem.
Ktoś inny zapytał premiera, czy Filipiny będą musiały skapitulować. Uśmiechnął się.
– To zaleŜy od sił broniących się wojsk i wojsk atakujących.
Próby wydobycia z premiera jakichś informacji nigdy do niczego nie prowadziły. JeŜeli ma zamiar być
niedyskretny, nie potrzebuje niczyjej pomocy.
W czasie lunchu z panią Balsan*, powiedziała:
– Winston wygląda bardzo dobrze. Ale to zasługa sir Charlesa. Jest Prezesem Królewskiego Kolegium
Lekarskiego, ale zrezygnował ze wszystkiego, Ŝeby się opiekować premierem.
Przypuszczam, Ŝe premier był dość zaskoczony tym oświadczeniem. Nigdy nie przedstawiano tego w
podobny sposób. Być moŜe przyjmował zbyt wiele za coś oczywistego. Kiedy wyszliśmy, Winston dumał
przez chwilę, a potem powiedział, jakby do samego siebie:
– Bogactwo, dobry smak, dobrobyt mogą wiele dokonać, ale nie przynoszą szczęścia.
Jutro wracamy do Waszyngtonu.
14 stycznia 1942
Amerykanie postawili na swoim i wojną będzie się kierować z Waszyngtonu, ale byłoby nierozsądne z ich
strony tak bezceremonialnie naciskać na nas w przyszłości. Nasi ludzie są bardzo niezadowoleni z decyzji i
zgodzą się jedynie, aby wypróbować taki układ przez miesiąc. JednakŜe przywróciła im dobry humor
szacunkowa ocena produkcji. Harry podał mi liczby, które coś znaczą nawet dla mnie: 100 000 samolotów w
1943 roku w porównaniu z 45 000 w 1942 roku oraz 75 000 czołgów w porównaniu z 45 000 w 1942 roku.
Premier przypisuje największe zasługi Maksowi. Harry przekazuje to prezydentowi. Ja oceniałbym ich
jednakowo. Wyznaczanie pozornie nieosiągalnego celu wymaga szczególnego rodzaju umysłu, a dysponują
nim obaj. Sądzę, Ŝe Winston bardziej niŜ ktokolwiek inny wyobraŜa sobie w szczegółach, jakie znaczenie ma
ten program dla prowadzenia wojny. Upaja się cyframi.
15 stycznia 1942
Tego ranka ruszamy drogą powietrzną na Bermudy. Spacerowałem w ogrodzie Government House, kiedy
dowiedziałem się, Ŝe w środku odbywa się narada w sprawie czy powinniśmy wracać samolotem, czy okrętem.
W tym momencie podszedł do mnie premier i biorąc mnie pod ramię, powiedział:
– Wracamy samolotem. Ustalają obecnie szczegóły. Ale nie wszyscy moŜemy zabrać się łodzią latającą.
Jestem pewien, Charlesie, Ŝe nie będziesz miał nic przeciwko temu, Ŝe wrócisz okrętem.
Zaskoczyło mnie to całkowicie, ale kiedy skończył mówić, wiedziałem, Ŝe nie mogę ustąpić. Przez głowę
przemknęło mi wspomnienie niefortunnego wypadku w Białym Domu, kiedy próbował otworzyć okno w
sypialni. Musiałem zachować ten incydent w tajemnicy, ale jeŜeli pozwolę mu lecieć samemu i coś mu się
przytrafi w samolocie, tylko ja będę za to odpowiedzialny. Poza tym, moja sytuacja przedstawiałaby się
beznadziejnie. Byłem obiektem krytyki, poniewaŜ wybrałem się w tę podróŜ, piastując funkcję
przewodniczącego Kolegium*.
Zawsze odpowiadałem, Ŝe troska o zdrowie premiera jest waŜniejsza niŜ moja praca przewodniczącego. Ale
gdybym przebył Atlantyk samotnie i dotarł morzem jakiś tydzień później, jaką wartość miałaby moja
argumentacja? Uwolniłem rękę i ruszyłem w stronę domu. Słyszałem, Ŝe premier mówi coś, próbując mnie
uspokoić, ale nie zwróciłem na to uwagi. Zastałem szefów sztabów naradzających się w pokoju.
Bezceremonialnie przerwałem im rozmowę.
– Wiem – oznajmiłem – Ŝe postanowiono wracać samolotem i zasugerowano, aby premier poleciał,
natomiast ja miałbym płynąć okrętem. Oświadczam kategorycznie, Ŝe nie mogę się na to zgodzić.
Zgłosiłem protest i wyszedłem. Było mi przykro, Ŝe zachowałem się tak obcesowo, ale nie mogłem wdawać
się z nimi w długie korowody.
16 stycznia 1942
Wyruszyliśmy dziś z Bermudów łodzią latającą Królewskiej Artylerii Morskiej „Berwick”. Na środku
Atlantyku przyniesiono premierowi komunikat. Przeczytał go i pochyliwszy się ku mnie, połoŜył mi rękę na
kolanie.
– Zdajesz sobie sprawę, Ŝe jesteśmy tysiąc pięćset mil od gdziekolwiek?
– Niebo jest równie blisko morza jak i lądu – przypomniałem mu.
– Kto to powiedział? – zapytał.
– Przypuszczam, Ŝe sir Humphrey Gilbert.
Ponownie spojrzał na komunikat. Mieliśmy przed sobą jeszcze dziewięć godzin lotu, ale paliwa
wystarczyłoby na piętnaście.
Później dowiedziałem się, Ŝe tej nocy mieliśmy szczęście. Zeszliśmy z kursu, ale w samą porę zakręciliśmy
na północ i uniknęliśmy niemieckich baterii koło Brestu. W pięć minut później mogliśmy znaleźć się wprost
nad nimi. Potem, kiedy zbliŜaliśmy się do angielskiego wybrzeŜa od strony Brestu, wzięto nasz samolot za
bombowiec wroga i wystartowały myśliwce, Ŝeby go przechwycić. Ale nas nie znalazły.

Podobne dokumenty