Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
230
państwem a obywatelami, zwłaszcza jako podstawa dla uznania „fundamentalnych wartości”, ale tylko po stronie obywateli. Dla państwa jest on obojętny, gdyż z zasady nie stanowi elementu konstytuującego obywatela. Zdaniem
Taylora, argumenty ponaddoczesne, nawet teologiczne – choć nie fundują już
tego, co polityczne, czyli państwa i prawa – mogą prawomocnie pojawiać się
w sferze publicznej, pod warunkiem, że nie będą próbowały jej zastąpić. W tym
kontekście Taylor zauważa przenikliwie, że ogromny wpływ NIS sprawia, iż „po
pewnym czasie nawet reakcjoniści nie są w stanie odwołać się do dawnych fundamentów wyższego czasu”. Nawet teologia polityczna de Maistre’a i Schmitta
to „zupełnie inna teologia”, której przedstawiciele „muszą przemawiać jako
teoretycy świata świeckiego” (s. 247).
Kłopot z koncepcją Taylora polega na tej „subtelnej mądrość taylorowskiej
argumentacji”, o której tak ciepło wypowiadała się Agata Bielik-Robson we
wstępie do polskiego wydania Źródeł podmiotowości. Taylor nie przewiduje żadnej „wyższej syntezy”, rezygnuje z koncyliacji między radykalnie sprzecznymi
horyzontami, poprzestając na ich arbitralnym umieszczeniu w obrębie pewnej
wspólnoty. Nie usiłuje nawet dotrzeć do tych, dla których „nie ważne czy Polska biedna czy bogata...” – zarówno tych domagających się by była katolicka,
jak i tych, którzy chcą ją zateizować.
Wielka szkoda, że Taylor w żaden sposób nie odnosi się do innych autorów,
którzy pisali o sekularyzacji i nowoczesności, tym bardziej, że podobieństwa
i różnice są często ewidentne. Zdaniem Taylora sekularyzm jest zwieńczeniem
długiego procesu, który zapoczątkowany został jeszcze w obrębie chrześcijaństwa (s. 73-94), a „nowe imaginarium nie tyle po prostu wypiera dawne, ile
dokonuje reinterpretacji najważniejszych wartości starszej tradycji, zachowując
jednocześnie poczucie z nią związku” (s. 209). Tym samym, w sporze o ocenę nowoczesności należałoby go usytuować u boku Wolfharta Pannenberga,
(How to Think About Secularism, „First Things” 1996, nr 64), który twierdzi, że
nowoczesność jest „prawomocną kontynuacją” chrześcijaństwa, tym bardziej,
że Taylor nadaje jej wręcz religijny charakter i otwiera na wiele fenomenów
o religijnym charakterze (s. 245-246). W tym miejscu trudno zgodzić się z opinią Karoliny Wigury, że Taylor nie dostrzega desekularyzacji „być może dlatego,
że obecna jest w nowych i zaskakujących kontekstach” (Nowoczesność. Próby
oswojenia, „Dziennik”, 23-25 kwietnia 2010 r.). Zgodnie z definicją Taylora, zjawiska „desekularyzacji” jak najbardziej mieszczą się w obrębie sekularyzmu. Jednak Taylor najzupełniej nie odnosi się do twierdzenia Hansa Blumenberga z The
Legitimacy of the Modern Age, że nowoczesność jest raczej wielkim zerwaniem
niż jakiegoś rodzaju kontynuacją przeszłości.
Taylor nie stawia czoła krytykom NIS, nie oferuje też żadnej od niego ucieczki – on jest jego entuzjastą. Ta książka jest kontynuacją podjętej przez Taylora
obrony nowoczesnej tożsamości przed „jej najbardziej żarliwymi zwolennikami”, które posługują się zbyt prostackim językiem filozoficznym. Jego książkę
w pełni docenią tylko współwyznawcy NIS. Tylko dla nich rozważania Taylora
będą „oczywistą oczywistością”. Nawet jednak poprawny politycznie „zago-
rzały demokratyczny liberał” może się złapać na tym, że melodia Nowoczesnych
imaginariów jest aż nadto miła jego mamoniowemu uchu. Uprzedzam uczciwie,
to nie jest książka skierowana do ludzi o innej wrażliwości.
Jest to owoc pracy wielkiego umysłu, szanowanego zarówno na lewicy, jak i
na prawicy, łączącego w swoim pisarstwie zagadnienia filozofii, filozofii polityki,
historii i socjologii; subtelną wnikliwość wywodu i zdrowy rozsądek; anglosaską
tradycję intelektualną i żarliwą wiarę katolika; heglowskie inspiracje i – co wydawać by się mogło niepodobieństwem – przystępność stylu. Pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć współczesny świat.
Michał Zabdyr-Jamróz
ks. Robert Skrzypczak
Pomiędzy Chrystusem
a Antychrystem
Wydawnictwo WAM
Kraków 2010
288 stron
miękka oprawa
cena 32 zł
231
Tytuł książki ks. Roberta Skrzypczaka, doktora teologii dogmatycznej, kapłana
diecezji warszawskiej i wykładowcy weneckiego Marcianum, skłania do pytania, co takiego znajduje się w owym obszarze „pomiędzy”. Po lekturze tego
zbioru esejów nasuwa się następująca odpowiedź: tym, co pomiędzy, jest pole
doczesnej bitwy, toczonej przez siły Chrystusa z wojskami Antychrysta. Autor
opisuje starcia obu armii, rozgrywające się na rożnych płaszczyznach: teologicznej, filozoficznej, kulturowej i prawnej.
Ks. Skrzypczak zaczyna od prezentacji koncepcji dwóch znakomitych
myślicieli katolickich: bł. Antonio Rosminiego (1797-1855) i Romano Amerio
(1905-1997). Jan Paweł II wymienia Rosminiego w encyklice Fides et ratio obok
Newmana, Edyty Stein, Florenskiego i Gilsona jako myśliciela, którego dzieła
stanowią „przykłady refleksji filozoficznej, która wiele zyskała dzięki konfrontacji z prawdami wiary” (nr 74). Rosmini głosił bardzo śmiałe jak na swoje czasy
tezy. Uważał, że między kapłanami i wiernymi powstała przepaść, szczególnie
widoczna podczas sprawowania Eucharystii. Wierni nie uczestniczą aktywnie
w liturgii, ponieważ kapłani zbyt mało uwagi poświęcają wyjaśnianiu poszczególnych elementów obrzędu, które na dodatek są sprawowane w niezrozumiałym języku. Rosmini postulował więc, 150 lat przed posoborową reformą
liturgiczną, wprowadzenie mszy świętej w językach narodowych. Włoski my-
Kompressje
232
śliciel zwalczał również „ducha feudalizmu” − nadmierny wpływ polityków na
obsadzanie stanowisk kościelnych. Wzywał, w radykalnym duchu, do powrotu
do praktyk wczesnego chrześcijaństwa, kiedy to wierni i duchowni wybierali
swoich biskupów. Tezy Rosminiego zostały potępione przez Święte Oficjum,
a jego dzieła umieszczono na indeksie. Dekret władz kościelnych przyjął pokornie
i z dużą cierpliwością. Na oficjalną rehabilitację musiał czekać aż 120 lat,
a w 2009 roku został wyniesiony na ołtarze przez papieża Benedykta XVI. Do
inspiracji Rosminim przyznawali się Jan XXIII oraz Paweł VI.
Wydawać by się mogło, że dość abstrakcyjna teoria relacji osób wewnątrz
Trójcy Świętej nie ma żadnego przełożenia na naszą codzienność. A jednak,
zdaniem szwajcarskiego teologa Romano Amerio, to właśnie błędne odczytanie tego dogmatu spowodowało, że w naszym myśleniu prymat zdobyło
pojęcie miłości, kosztem kategorii poznania i prawdy. Miłość, rozumiana jako
współczucie dla nieuleczalnie chorych, jest ostatecznym argumentem zwolenników eutanazji. Miłość, pojmowana jako stan zgody i braku konfliktów, jest
celem irenistycznych nurtów ekumenizmu. Tymczasem, głosi autor Iota unum.
Studium na temat zmian w Kościele katolickim w XX wieku (w zeszłym roku
w wydawnictwie Antyk Marcina Dybowskiego ukazało się polskie tłumaczenie
tej książki), prawdziwą miłość poprzedza poznanie, ufundowana jest ona na
prawdzie. Duch pochodzi wszak „od Ojca i Syna”, który jest Logosem, a zatem
Słowem, Mądrością. Amerio zauważa, że „jeśli wola nie podąża za poznaniem,
lecz budzi się i uzasadnia sama z siebie, wówczas świat, pozbawiony swej racjonalnej podstawy, przeradza się w absurd” (s. 46). Współcześnie podważa się
samą zdolność człowieka do poznania prawdy. Pirronizm przeniknął również
w pewnym stopniu myślenie ludzi Kościoła, przez co, komentuje myśl Ameriego
ks. Skrzypczak, „bezdenna otchłań nihilizmu, relatywizmu i sceptycyzmu wydaje się przywoływać ku sobie współczesną teologię katolicką” (s. 46). Amerio
precyzyjnie lokalizuje źródła kryzysu współczesnego Kościoła. Są nimi: nadmierna demokratyzacja, zbyt duży nacisk kładziony na dialog i ekumenizm, a także
rozmywanie i relatywizowanie prawd wiary.
W eseju Skandal pokochanego krzyża historia węgierskiej stygmatyczki Erzsébet Galgóczy jest punktem wyjścia rozważań na temat roli cierpienia w kształtowaniu ludzkiego życia. Krzyż to wszelka forma cierpienia, fizycznego czy duchowego, która może dotknąć nas na ziemi (s. 86). W doświadczeniu krzyża
jednostka uświadamia sobie swoją bezradność i bezbronność. Ks. Skrzypczak
wskazuje, że u korzeni współczesnego ateizmu leży zgorszenie krzyżem, bunt
przeciwko cierpieniu. Prawdziwej odpowiedzi na problem cierpienia udziela
Chrystus – Bóg, który współcierpi razem z człowiekiem. Nie przychodzi, aby je
usunąć – to oznaczałoby alienację człowieka od rzeczywistości (s. 87) − ale aby
je zbawić. Reakcją Chrystusa na krzyż nie był bunt, lecz miłość: do Boga, któremu oddał swoje życie, i do drugiego człowieka („Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”). Przypominają się słowa Lutra, który pisał, że „dobro nasze jest
ukryte i to tak głęboko, że ukryte jest pod postacią naszego przeciwieństwa”
(O. H. Pesch, Zrozumieć Lutra, W drodze, Poznań 2008, s. 384). Bóg ukrywa się
tam, gdzie najmniej się go spodziewamy – na dnie ludzkiej samotności, nędzy
i upokorzenia – w tajemnicy cierpienia.
Podejście do cierpienia jest swego rodzaju papierkiem lakmusowym, który pozwala zdemaskować Antychrysta. W tekście Uwaga na Antychrysta! autor
przytacza opinię Benedykta XVI: Antychryst unika cierpienia, boi się krzyża,
występuje zawsze we własnym imieniu, przesłaniając sobą postać Jezusa. Ks.
Skrzypczak dokonuje przeglądu historycznych wyobrażeń Przeciwnika. Są więc
rogate Bestie i Smok z Apokalipsy, które „usiłują naśladować Trójcę Świętą,
jako fałszywy Bóg, fałszywy Mesjasz i fałszywy prorok” (s. 144). Jest też Antychryst Sołowjowa, wybitny biblista z doktoratem honoris causa wydziału te-
Przez większą część średniowiecza panowało przekonanie,
że Antychryst będzie naukowcem i że będzie Hiszpanem.
ologii uniwersytetu w Tybindze. Przy okazji możemy dowiedzieć się o żyjącym
w XV wieku niejakim Ferdinandzie z Kordoby, którego współcześni uważali za
Antychrysta. Znał on na pamięć całą Biblię i dzieła licznych filozofów, imponował erudycją i znajomością języków. Jak pisze ks. Skrzypek, „dzięki niemu,
przez większą część średniowiecza panowało przekonanie, że Antychryst będzie naukowcem i że będzie Hiszpanem” (s. 149). Ks. Skrzypczak zauważa, że
współcześnie Antychryst nie przychodzi we własnej osobie, ale „w zakamuflowanej formie czegoś «zamiast»”, pod postacią jakiejś ideologii – na przykład humanitaryzmu, w którym miłość zostaje zastąpiona filantropią, a wiara – kulturą
(s. 167). „Wizje Sołowjowa się spełniają: największym wrogiem chrześcijaństwa
nie jest już stary, sprawdzony materializm, ale humanitarny spirytualizm – ten
uśmiechnięty pustoszyciel” (s. 168).
Trzy eseje poświęcone są pojęciu osoby. Zdaniem ks. Skrzypczaka, kryzys,
jaki dotyka społeczeństwa Zachodu, ma przyczynę analogiczną do kryzysu
systemu komunistycznego: wynika z „błędu antropologicznego”, błędnej wizji człowieka. „Wirus [...] jest ten sam: antyludzki, antyosobowy. Powraca jedynie w zmutowanej postaci. O tyle jest bardziej szkodliwy, że aplikuje się do
organizmu bez − wydaje się – jakiegokolwiek przymusu” (s. 228). Współcześnie
„wirus” ten przejawia się jako tendencja do zawężenia zakresu pojęcia osoby,
utożsamiania jej z posiadaniem pewnych cech, na przykład samoświadomości.
Na tej podstawie odmawia się statusu osobowego ludziom w stanie śpiączki
i dzieciom nienarodzonym. „Logika posiadania i działania zastępuje porządek
istnienia: na miano «osoby» zasługuje się na podstawie podejmowanych czynności czy posiadanych cech, a nie na mocy faktu, że się istnieje” − ostrzega ks.
Skrzypczak. Zauważa też, że na gruncie współczesnych teorii etycznych pytanie
o tożsamość człowieka, to znaczy „kim jesteś?”, zostaje zastąpione przez pytanie „co potrafisz?” (s. 260). Jednostce nie przysługuje prawo do życia z racji
samego faktu, że jest człowiekiem, lecz musi ona sobie na to prawo „zasłużyć”,
legitymizując się zestawem wymaganych do bycia osobą cech, których lista jest
ustalana w sposób arbitralny.
Kompressje
233
Autor wskazuje, że remedium na kryzys kategorii osoby może być powrót
do chrześcijańskiego personalizmu. Personalistyczne rozumienie osoby, „wydobyte z biblijnej Księgi Rodzaju i opracowane przez kategorie myślenia klasycznego” (s. 260), zakorzenione jest w filozofii substancji. Osoba jest kimś,
kto istnieje in se, znajduje oparcie w „jedynym i wyjątkowym akcie istnienia
indywidualnego podmiotu” (s. 264). Osoba jest zatem kategorią ontologiczną
– osobą jest się niezależnie od posiadanych aktualnie własności. Tylko w wymiarze etycznym osobą można się stawać – urzeczywistniać swoją osobowość,
„wzmacniać lub osłabiać swoją wartość personalistyczną” (s. 265).
Jest to lektura godna polecenia każdemu, kogo interesuje katolickie, mocno osadzone w ortodoksyjnej teologii i personalistycznej filozofii spojrzenie na
problemy Kościoła i współczesnej cywilizacji.
Stanisław Ruczaj
Ireneusz Krzemiński (red.)
Czego nas uczy Radio Maryja?
234
Socjologia treści i recepcji
rozgłośni
Wydawnictwa Akademickie
i Profesjonalne
Warszawa 2009
201 stron
miękka oprawa
cena 32 zł
Ireneusz Krzemiński dokonał ostatnio prawdziwego coming out. Po pierwsze,
w rozmowie z Robertem Mazurkiem na łamach „Rzeczpospolitej” wyznał, że
regularnie odmawia brewiarz, po drugie − opublikował książkę o Radiu Maryja, w której nie dość, że utrzymuje, iż rozgłośnia ta wcale nie jest tak endecka
i antysemicka, jak się powszechnie sądzi, to jeszcze twierdzi, że ten powszechny sąd jest rezultatem tendencyjnych przekazów „Gazety Wyborczej”.
Książka pod redakcją Ireneusza Krzemińskiego składa się z obszernej analizy
wybranych audycji Radia napisanej przez Krzemińskiego i trzech krótkich artykułów Marii Bal, Karola Osłowskiego i Kazimierza Mazana poświęconych dyskursowi
na temat Radia, zwłaszcza w „Gazecie Wyborczej”. Tekst Krzemińskiego dotyczy
głównie tego, co mówi RM, a teksty jego młodych współpracowników − tego, co
się mówi o RM. Ogólnie rzecz biorąc, okazuje się, że RM nie jest takie złe, a „GW”
nie jest taka dobra, jak się zwykle sądzi. Poniżej omówię kolejno oba te wątki.
Krzemiński postawił dwie hipotezy dotyczące treści nadawanych przez RM:
po pierwsze, że pod względem politycznym mają one „endecki” charakter, po
drugie − że pod względem religijnym mają one charakter „przedsoborowy”. Hipotezy te testował w ten sposób, że wakacje 2007 roku spędził na nasłuchiwaniu kluczowych audycji stacji. Obie te hipotezy − jak stwierdził autor z pewnym
zdziwieniem − okazały się fałszywe.
Po pierwsze, RM wcale nie ma jednoznacznie „endeckiego” charakteru. Okazało się, że Radio promuje raczej romantyczny, mesjanistyczny niż nowoczesny,
nacjonalistyczny model narodu, a w kluczowych kwestiach historycznych staje
raczej po stronie Piłsudskiego niż Dmowskiego, co więcej, nie jest tak antysemickie, jak się zwykle sądzi na Czerskiej. Elementy endeckie można znaleźć co
Autor stwierdził, że religijność Radia jest „szczera i spontaniczna”.
najwyżej w niektórych wypowiedziach słuchaczy, którzy na przykład doszukują
się żydowskich korzeni Marszałka. Krzemiński nie daje jednak za wygraną i sugeruje, że istnieje jakieś głębsze pokrewieństwo RM z endecją, polegające na
„pewnych psychologicznych, strukturalnych właściwościach światopoglądów”
(s. 117). Niestety, nie mówi, na czym te właściwości mają polegać. Zdaje mi się, że
Krzemiński potraktował zbyt dosłownie slogan, iż − parafrazując Miłosza − „jest
ONR-u spadkobiercą Radio”. Jeśli ktoś na serio mówi o „endeckości” Radia, ma
chyba na myśli wspomniane „właściwości światopoglądów”, czymkolwiek one
są. Zamiast jednak jakoś zoperacjonalizować i zbadać tę interesującą tezę, Krzemiński doszedł do dość trywialnego w gruncie rzeczy wniosku, że Radio nie jest
eksponentem obozu politycznego z pokolenia naszych pradziadków.
Po drugie, Krzemiński stwierdził, że RM nie ma tak „przedsoborowego”
charakteru, jak wcześniej sądził. Dokładniej, podejrzewał on, że religijność prezentowana na falach RM jest powierzchowna, nieautentyczna i rytualistyczna.
Nie mam pojęcia, dlaczego cechy te przypisuje Kościołowi przed II Soborem Watykańskim. Ważne jest jednak, że autor − ku swojemu zaskoczeniu − stwierdził,
iż religijność Radia jest „szczera i spontaniczna” (s. 108) oraz „znacznie głębsza
niż zakładałem” (s. 118). Nie znaczy to, że religijność ta pozbawiona jest innych
wad. Krzemiński ze smutkiem konstatuje na przykład, że słuchacze Radia podporządkowują indywidualne przeżycia „tradycyjnym formom religijnym”, co jest
− jego zdaniem − objawem „autorytaryzmu” i „antyindywidualizmu” (s. 108).
Wygląda na to, że jedyną właściwą formą indywidualnej religijności jest według
Krzemińskiego mówienie językami, a nie na przykład odmawianie różańca. Co
więcej, „wiara oraz religijne myślenie i religijne przeżywanie świata w Radiu Maryja jest integralnie, niemal nierozłącznie związane z myśleniem i przeżyciami
narodowymi” (s. 119). Najgorsze jest jednak to, że słuchacze mimo swojego
szczerego zaangażowania religijnego nie są wcale otwarci na Innych. Obserwacja ta zmusiła Krzemińskiego do porzucenia ufnego przekonania, że osobista
wiara musi być z konieczności otwarta na odmienność. „Spontaniczny, osobisty,
ba!, indywidualny sposób przeżywania wiary religijnej wcale nie oznacza − jak
milcząco zakładałem pierwotnie − wiary, która nie może tym samym zawierać
Kompressje
235