Spotkania poza słowem w świecie bohaterów Bolesława

Transkrypt

Spotkania poza słowem w świecie bohaterów Bolesława
"Przegląd Humanistyczny" 2013/3
Marian Płachecki
Spotkania poza słowem
w świecie bohaterów Bolesława Prusa
- Panie sędzio! panie sędzio!... – woła kancelista – niech się pan chwilkę
zatrzyma, bo świadkowie przyszli.
- Niech idą do diabła! Nie mam czasu, bo już wpół do czwartej i poczta
nadejdzie.
- Ależ oni o trzy mile mieszkają.
- Daj mi acan pokój!... czy nie słyszysz, że już t r ą b i ?
I drałuje sędzia, aż błoto bryzga na ulicy (…)1.
Dialog taki składa się na pierwszą scenę Zaściankowych polityków,
ośmieszających rozgorączkowanie opinii, towarzyszące doniesieniom z frontów
wojny francusko-pruskiej lat 1870-1871. Nie gorzej niż wiele innych rozmów
pomiędzy bohaterami Prusowskich narracji, dialog przytoczony posłużyć może
do okazania, o czym dziś mówić nie będę.
Nie będę mówić o dialogach opartych na poprawnym wzajemnym rozumieniu
się partnerów – co nie musi oznaczać obopólnej satysfakcji – i polegających na
wymianie co najmniej czterech replik, jeśli zaś ich mniejszej liczby, to ze
stosownym wsparciem narracyjnym, utwierdzającym czytelnika w przekonaniu
o płynnym przebiegu rozmowy.
Mówiąc o „spotkaniach poza słowem”, można by mieć na myśli zdarzenia tak
zwyczajne i pozbawione jawnych następstw fabularnych, jak te spod parkanu
w Iksinowie:
(…) pan Miętlewicz bez pożegnania wymknął się przez ogród do miasta. Był
czegoś tak zły, że zaraz za furtką wytargał uszy dwom małym chłopcom, którzy
przez otwory w parkanie zaglądali do ogrodu doktora2.
Jednakże i to banalne wydarzenie pulsuje od podtekstów. Czytelnikowi
Emancypantek wiadomo na przykład, „czego” Miętlewicz „tak zły”. Nie udał mu
się kandydacki popis przed Madzią i jej rodzicami.
1
Bolesław Prus, Zaściankowi politycy, w: Pisma pod red. Zygmunta Szweykowskiego, t. I,
Warszawa : Książka i Wiedza 1949, s. 39.
2
Tenże, Emancypantki. Powieść w czterech tomach, tamże, t. XV, s. 26
2
Powiedziałem sobie: ukształcę się – ukształciłem się... Doktorowa cicho
westchnęła. - Powiedziałem sobie: rzucę powiat - rzuciłem powiat; zrobię
majątek i - robię go...3
Wiadomo też, z jakich powodów „wytargał uszy dwom małym chłopcom”. Po
pierwsze, chwilę przedtem „(…) wszedł do salonu młody człowiek ze
sterczącymi wąsikami, ciągnąc za ucho chłopca, który wniebogłosy
lamentował”4. Malec został przyłapany na rzucaniu kamieniami do ogrodu.
Miętlewicz, człowiek płaski i bez polotu, małpuje więc w złości młodego z
wąsikami. Po drugie… zatrzymajmy się przy „parkanie”.
We wszystkich – z kilkoma wyjątkami – narracyjnych tekstach Prusa, w jakich
słowo to występuje, wiąże się ono z barierami społecznymi rozdzielającymi dwa
światy i broniącymi dostępu do wyższego z nich w sensie społecznym.
Wytargany przez młodego z wąsem jest synem Flajszmana, felczera i Żyda.
Jeśli autorowi na efekcie zderzenia światów nie zależy, ma na podorędziu
„furtkę” – bez przywoływania na jaw parkanu. Adler „(…) poszedł do ogrodu
pchając przed sobą oburzonego tą sceną pastora. Za furtką Böhme zatrzymał
się”5. „Odeszły i wkrótce znikły za furtką”6. Znalazłem tylko jeden przypadek
parkanu „przemilczanego”, a jednak restryktywnego: „— Nie można, nie
można!... — odezwał się w tej chwili dozorca do jakiegoś bardzo
podszarzanego jegomości. — Za co on jego nie wpuszcza?... — szepnęła mi do
ucha strwożona mama. — Bo ten jest źle ubrany — uspokoiłem ją”7.
Miętlewicz jest jednym z Prusowskich self-made menów. W salonie
doktorostwa dopiero co perorował, docinając swemu konkurentowi
Krukowskimu: „Sam sobie wszystko zawdzięczam: nie mam bogatej siostry,
która by mnie utrzymywała i płaciła moje długi...”8.
Możemy więc przypuszczać, że w smykach kręcących się pod parkanem,
zobaczył siebie samego u początku drogi. Pytanie, co dzieje się z dzieckiem,
3
Tamże.
4
Tamże, s. 25
5
B. Prus, Powracająca fala, tamże, t. IV, s. 96.
6
B. Prus, Lalka, tamże, t. XII, s. 339.
7
B. Prus, Ogród Saski, w: tamże, t. III, s. 14.
8
B. Prus, Emancypantki, tamże, s. 25
3
jakim był kiedyś człowiek dorosły, czy umarło – jak stało się w życiu Madzi
Brzeskiej – czy nadal żyje, jak dzieje się z Wokulskim w Paryżu, kilkakrotnie
wraca w twórczości pisarza.
„Parkan” odkreśla połać świata zastrzeżoną dla lepiej postawionych. Z czym
wiązać się może, nie musi, aspekt erotyczny. Kazio Leśniewski,
pierwszoosobowy bohater Grzechów dzieciństwa, jest synem plenipotenta
hrabiny. Ma lat 12. Jego siostra Zosia bawi się w pałacowym ogrodzie z
hrabianką Lonią, także 12-letnią.
Dziewczynki chętnie przestawałyby z Kaziem, ale w nim budzą się pierwsze
porywy serca oraz hormonów, w sposób zasadniczy utrudniając mu kontakty z
podziwianą i podglądaną Lonią.
(…) nie umiałem zdobyć się nawet na to, ażeby pójść do parku, gdy w nim
bawiły się dziewczynki, których wesołym śmiechom (…) przysłuchiwałem się zza
parkanu. Dobrze pamiętam to miejsce, gdzie wyrzucano śmiecie z pałacu, a
rosły wysokie pokrzywy i łopian. Wystawałem tam całe kwadranse po to, żeby
uchwycić kilka niewyraźnych frazesów, łoskot bucików na ścieżce i zobaczyć
migającą sukienkę Loni, gdy skakała przez sznur. Za chwilę wszystko milkło w
parku i wtedym czuł piekący żar słońca, i słyszałem nieskończony brzęk much
unoszących się nad śmietniskiem. Potem znowu dolatywały mnie odgłosy
śmiechów i gonitwy, przed szczeliną w parkanie migały sukienki, a potem
znowu górował szmer drzew, świergot ptaków, gorąco, i natrętne muchy właziły
mi prawie w usta9.
Żar nad śmietnikiem i muchy oblepiające chłopcu usta nie zostawiają
wątpliwości, że chodzi o pierwsze tajemne przeżycia erotyczne, piękne i
wstrętne.
Scena ukazująca chłopca wspinającego się na palce „w miejscu, gdzie
wyrzucano śmiecie z pałacu”, aby podejrzeć panienkę ze skakanką, zostaje w
opowiadaniu rozwinięta w fabułę opartą na nieprzystawalności społecznych
światów. Przekroczenie granicy między nimi pociąga ośmieszenie, poniżenie, a
wreszcie i wykluczenie.
Lonia chce lilii wodnych ze stawu, Kazio po nie wypływa. Targany emocjami
wypada z łódki, w wodzie po kolana zrywa lilie jedną za drugą, popisuje się
9
B. Prus, Grzechy dzieciństwa, tamże, t. VI, s. 184-185.
4
przed dziewczynkami męskością, wygrzebuje się na brzeg, one na jego widok –
jest ubłocony – wybuchają śmiechem.
Wieczorem Leśniewski-junior zaznaje nieoczekiwanego, ale podejrzanie
przesadnego wyniesienia, pasowania na bohatera. Dziedziczka, Lonia i
guwernantka paradują w sukniach z przypiętymi liliami. Historia się powtarza z
mniemaną żmiją – nie, osą, nie – muchą (muchą!) w fałdach sukienki Loni,
odnalezioną i unieszkodliwioną przez Kazia. Następują jakieś łzy i pocałunki, po
których chłopiec nabiera przeświadczenia, że to przez niego ojciec stracił
posadę u hrabiny; Lonia wypaplała sekret.
Równolegle, ucinkowo i w tle rozwija się wątek ośmiolatka Walka, syna
pomywaczki, znalezionego przez nią – śmieją się dworscy – „w kartoflach”.
Matka traktuje go jak przybłędę, bije i głodzi upokarzana docinkami parobków.
W chwilach dobrego humoru mu daje wylizać resztki z pańskich talerzy przed
zmywaniem. Chłopak zupę jada z miski leżąc czy siedząc wprost na ziemi. Nie
ma dość sił, aby odgonić psa zwabionego jadłem. Wreszcie chłepczą z miski
razem.
W dniu przygody z liliami łaził za Kaziem.
Wyszedłem z sadzawki (…) zabłocony powyżej kolan i na rękawach. Na brzegu
Zosia płacze, Lonia nie chce brać kwiatów, a za nimi kryje się żółty ze strachu
- Walek...
Widzę, że Lonia ma także łzy w oczach, lecz nagle zaczyna się śmiać:
- Patrz, Zosiu, jak on wygląda!...10
Dziewczynki tarzają się ze śmiechu. Dołącza do nich Walek, czym zwraca na
siebie uwagę.
– Co to jest? – pyta Zosia – skąd on się tu wziął?
– On tu przyszedł za twoim bratem – odpowiada Lonia. – (…) Aha! to pewnie
Kazio z nim się bawił, kiedy od nas uciekał... (…) Patrz, Zosiu, jak oni obaj
wyglądają - jeden zalany wodą, a drugi nie umyty...11
„- Co to jest? - pyta Zosia”. Tak Zosia, która też jest tam nikim, ot,
dziewczynką do towarzystwa panienki, pyta o stworzenie, na które woła się
10
Tamże, s. 200.
11
Tamże, s. 200-201.
5
„Walek”. On sam tymczasem, możemy się domyślać, przeżył najszczęśliwszą
chwilę w ośmioletnim życiu. Wszyscy troje przecież, hrabianka, córka
plenipotenta i bękart pomywaczki razem śmieją się w najlepsze z Kazia,
nieskończenie przez Walka podziwianego. I nie koniec na tym: koncept Loni
(„Patrz, Zosiu, jak oni obaj wyglądają - jeden zalany wodą, a drugi nie
umyty...”) zrównuje ich obu.
Walek nie umiałby tego powiedzieć. Bieg zdarzeń przekonuje, że przeżył i
rozumiał. To nic, że zaraz po odejściu dziewczynek Kazio ze złością go od
siebie odgonił. Tylko już potem nie chciał w nagrodę i za życzliwym
pozwoleniem matki zlizywać resztek z pańskiej zastawy. Cisnął talerzem o
ziemię i poszedł w świat.
Leśniewscy mają kilka dni na wyniesienie się z dworu.
Powiedzieć, że Grzechy dzieciństwa są opowieścią o zderzeniu dwu światów
byłoby daleko idącym uproszczeniem. Wątek Kazia nie tylko krzyżuje się z
losami Walka, ale też obie te historie wzajemnie się w sobie odbijają i
wzmacniają swoją dramaturgię. Obaj – niezależnie od siebie – przekonują się,
że przewróciło im się w głowie. Nie okazali się dość przezorni, aby zostać po
swojej stronie parkanu. Obaj zostają wypędzeni. Walek nie ma ojca, Kazio
matki. Walek idzie w świat boso i sam, Kazio wyjeżdża z ojcem i siostrą.
W rzeczywistości opowiadania zachodzą na siebie nie dwa, lecz wiele światów
zhierarchizowanych. Hrabina, Lonia, plenipotent, guwernantka, Zosia, Kazio,
parobcy, pomywaczka, Walek – a to jeszcze z pewnością nie wszystkie
szczeble drabiny. Drabiny, po której nie możesz się wspiąć, ale możesz się z
niej obsunąć. I nie ma wśród postaci nikogo, komu by obsunięcie takie nie
groziło.
Stary Leśniewski przewiduje, że po jego odejściu z posady majątek hrabiny
przepadnie roztrwoniony przez jej nowego adoratora. „Hrabiny”, która zresztą i
tak hrabiną nie jest, podobnie jak i „plenipotent” nie jest jej plenipotentem.
Wyszukana tytulatura zrodziła się między nimi kiedyś żartem. Ona hrabiną, on
plenipotentem są jedynie z wzajemnego nadania.
Jak daleko można obsunąć się w hierarchii? Albo: ile szczebli w dół?
6
Prus rzadko udziela odpowiedzi tak dosłownej, jak w Omyłce.
Stopniowo mój wzrok oswoił się z brakiem światła w izbie. Wtedy zobaczyłem,
że pod ścianą leży człowiek zakryty czarną płachtą. Twarde jej fałdy ułożyły się
w taki sposób, że można było poznać głowę mocno zgiętą na piersi i trochę
wzniesiony łokieć lewej ręki. Prawa ręka opadła na ziemię i spod płachty
wysunęły się blade palce z niebieskawymi paznogciami12.
W języku polskim nie jest łatwo mówić o zwłokach, o zmarłych zanim ciało (a
może winienem powiedzieć: „zanim ich ciało” – oto przykład kłopotów) nie
zostanie pochowane w ziemi.
Zdanie „pod ścianą leży człowiek zakryty (…) płachtą” w przytoczonym
fragmencie jest językowo niepoprawne, a zarazem wielorako uzasadnione: i
dziecięcą naiwnością pierwszoosobowego bohatera, który nie od razu
zorientował się, że starzec nie żyje, i przede wszystkim ówczesną, w dobie
powstania, pełną szacunku oraz wdzięczności postawą matki, z czasem
przekazaną dorosłemu teraz, wspominającemu tamte dni narratorowi.
Jednakże po słowie „człowiek”, niejako odwlekającym moment ostatecznego
zgonu kogoś już przecież martwego, następuje naturalistycznie drobiazgowy
opis zwłok. Mamy więc w tym krótkim, mistrzowskim fragmencie, dwa
wykluczające się gesty semantyczne: podniesienie zwłok do rangi istnień
męsko-osobowych i degradację osoby do czegoś w rodzaju porzuconego na
ziemi tłumoka czy kukły.
Zabieg ten w twórczości Bolesława Prusa powraca w rozmaitych wariantach.
Coś lub ktoś obdarzany uznaniem, podziwem, akceptacją etc. wskutek złego,
nieprzewidywalnego, choć zarazem najzupełniej naturalnego, powtarzalnego
obrotu zdarzeń na uznanie, podziw etc. dłużej już nie zasługuje.
Wypada z ludzkiego świata stając się nikim lub niczym, a prawdę
powiedziawszy, w obu przypadkach – niczym. Resztki z dworskiego stołu dla
matki Walka są czymś więcej aniżeli resztkami. Zachowują tożsamość z
potrawami wnoszonymi na stół państwa. Są matczynym darem. Po przygodzie
nad stawem aurę tę tracą, stając się dla niego, podobnie jak dla dworskich
parobków, już tylko odpadkami.
12
B. Prus, Omyłka, tamże, t. XXIV, s. 77.
7
W opowiadaniu Pod szychtami znajdujemy fragment pomyślany jeszcze
radykalniej. Ludzi żywych – spoczywających pod parkanem – opisuje Prus
podobnie jak o dekadę później zwłoki wisielca z Omyłki. Zarazem jednak
operacja semantyczna zmierza w przeciwnym kierunku. Tam człowiek martwy
został w pierwszym odruchu uznany przez chłopca za żywego. Tu żywi – śpiący
– wyglądają na zabitych.
Między ulicą Dobrą i nadwiślańskim wałem, między parkanem wodociągu i
uliczką Leszczyńską, rozwala się plac obszerny jak ogród Krasińskich, pusty jak
wszystkie place. (…) Kilka sczerniałych parkanów i barjer, kilka telegraficznych
słupów i kilka olbrzymich a zakurzonych stosów belek, oto całe umeblowanie
placu pod szychtami.
Płowa koza z koźlęciem, para szkap wynędzniałych, wywożący śmiecie,
gałganiarki i ulicznicy z Powiśla, oto najzwyklejsi goście tej pustki. Czasem
jednak, w dnie gorące, można tu spotkać, w cieniu parkanu lub belek, drabów o
pokudłanych włosach i straszliwie podartej odzieży, której kolor jak najzupełniej
harmonizuje ze zgniłemi barwami otoczenia.
Co oni tu robią?... Przynajmniej w chwili obecnej śpią głęboko, z
rozkrzyżowanemi rękami lub pokurczonemi nogami, na pierwszy rzut oka
podobniejsi do rozstrzelanych, niż do spoczywających13.
W Kamizelce i w Lalce odpowiedź na zadane przed chwilą pytanie, jak dalece
można się obsunąć, próbując się wspiąć lub tylko utrzymać pozycję, brzmi
podobnie: do zera, do fizycznego zniknięcia. W opowiadaniu podniesienie
rekwizytu tytułowego do rangi wartości podtrzymującej nadzieję okazuje się
tylko krótkim epizodem w opowieści o galopującym uprzedmiotowieniu całego
ludzkiego świata danego jej bohaterom.
Jeszcze w kwietniu było ich troje: pan, pani i mała służąca (…). W lipcu (…)
zostało ich tylko dwoje: pani i pan (…). W październiku została już tylko - pani,
sama jedna. To jest niezupełnie sama, ponieważ w pokoju znajdowało się
jeszcze dużo sprzętów: dwa łóżka, stół, szafa...14
Oddając na licytację pamiątki po mężu pani zostawiła sobie jedynie kamizelkę,
którą i tak po kilku tygodniach musiała sprzedać.
13
B. Prus, Pod szychtami, tamże, t. III, s. 7.
14
B. Prus, Kamizelka, tamże, t. V, s. 52.
8
Potem zamknęła mieszkanie na klucz, powoli przeszła dziedziniec, w bramie
oddała klucz stróżowi, chwilę popatrzyła w swoje niegdyś okno, na które padały
drobne płatki śniegu, i - znikła za bramą15.
Trzymajmy się jednak parkanu. Wspomniałem, że przekroczenie granicy
rozdzielającej dwie strony świata naraża na śmieszność i poniżenie, a w końcu
wykluczenie. O ile zabawna z pozoru wakacyjna historia z Grzechów
dzieciństwa rozwija się od naiwnego, dziecięcego serio, do komicznej oraz na
dziecięcy sposób tragicznej kulminacji, to w Emancypantkach wątek osnuty
wokół parkanu w Iksinowie otwiera groteskowa parodia gotyckiego romansu,
przechodząc następnie w coraz ostrzejszą nutę tragiczną.
W tej chwili panny usłyszały szelest za parkanem, jakby ktoś przedzierał się
przez krzaki. Zalękniona Madzia obejrzała się i przez szczelinę między deskami
zobaczyła błyszczące oko.
- Tam ktoś jest... - szepnęła panna Eufemia wieszając się u ramienia Madzi.
- Pewnie chłopcy, co kamieniami rzucają...
- Nie, proszę pani - odezwał się stłumiony głos zza parkanu.
- Są dwa listy do panny Magdaleny i... i jeden do panny Eufemii - dodał głos, w
którym czuć było drżenie. Przez szczelinę parkanu wysunęły się dwa listy.
- Cynadrowski!... - szepnęła panna Eufemia do ucha Madzi blednąc i rumieniąc
się.
- Ten... oddam tylko pannie Eufemii - mówił głos zza parkanu.
Panna Eufemia gorączkowo schwyciła trzeci list.
- Co za szaleństwo - rzekła - pan mnie zgubisz!...
- Niech mi pani przebaczy, ale - jestem bardzo nieszczęśliwy... - odparł głos. Już odchodzę...
Obie panny, blade, drżały jak w febrze. (…)
- Marka jest... pieczątka... Boże! jak ja muszę być zmieniona... Gdyby teraz
przyszła mama, wszystko by się wydało.
- Idźmy stąd - rzekła Madzia.
Podała rękę pannie Eufemii i chyłkiem wzdłuż parkanów (…) wprowadziła ją do
swego pokoiku16.
Panna Eufemia odgrywa scenę z romansów grozy. Listonosz Cynadrowski
natomiast w żadnej, damskiej czy kawalerskiej donkiszoterii nie uczestniczy.
Jest sobą, bezimiennym Cynadrowskim. Jego ukochana chętnie spaceruje z
nim w tajemnicy wieczorami po cmentarzu. Ale nie byłaby sobą, w tym także:
córką swoich szanowanych w mieście rodziców, gdyby naprawdę zgodziła się
15
Tamże.
16
B. Prus, Emancypantki…, tamże, s. 49.
9
za niego wyjść. Ma zresztą w odwodzie partię lepiej rokującą: Krukowskiego.
Zrozpaczony i poczciwy Cynadrowski, któregośmy początkowo brać mogli za
jakiegoś zmodernizowanego Papkina, ku ogólnemu zdumieniu zabija się
strzałem z olbrzymiego pistoletu pocztowego.
Parkan rozdziela, ale też rozdzielając strony świata, nadaje mu wektory i ład.
Nie na zawsze i nie bezwarunkowo.
W grudniu powrócili dziedzice z letniej przejażdżki i zaraz rozeszła się wieść, że
chcą sprzedać majątek. (…) W godzinę później pokojówka szeptała te nowiny
pisarzowi, który miał się z nią żenić; pisarz na drugi dzień rano powtarzał je pod
sekretem rządcy i karbowemu, a już w południe w czworniakach, oborach,
stajniach i owczarniach mówili o nich wszyscy (…).
Ślimak (…) dziwił się potędze jednego słowa — "sprzedaż". Istotnie robiło ono
cuda.
Przez nie parobcy zaniedbywali się w robocie, przez nie rządca od Nowego Roku
podziękował za miejsce. Przez nie chudły ciche i pracowite bydlątka, przez nie
snopy ginęły ze stodół, a ziarno ze spichrza. Ono pożerało zapasowe koła i
uprząż, urywało kłódki i skoble od budynków, wyjmowało deski z parkanów i
sztachety z płotów. Ono każdego wieczora wypędzało dworską służbę do
karczmy, a byle ciemniejsza noc — zaprzepaszczało gdzieś to sztukę drobiu, to
owcę, to mniejszą świnkę17.
Szparami i szczerbami pozostałymi po deskach wyjętych z parkanu wylewa się
na obie jego strony tymczasowość, chaos i samowola. Próby przejścia przez
parkan nie kończą się dobrze, ale i pokątna rozbiórka parkanu prowadzi do
degradacji świata widzialnego. Wszystko wokół dziurawego parkanu osiada w
swojej czysto rzeczowej, materialnej użyteczności, tracąc wartości naddane,
dzięki którym wyposażenie przedmiotowe służy do budowy i podtrzymywania
ludzkiego świata hierarchii i ładu. A stać się tak może lada chwila. Parkany
trwale dzielą, lecz same nie są trwałe.
W Dzieciach, ostatniej ukończonej powieści Bolesława Prusa, parkany przez to
samo, że stoją tam, gdzie stały wczoraj, są widomym, rzeczowym
potwierdzeniem stabilności świata międzyludzkiego. Bądź raczej – były nim do
wczoraj. Absurdalne realia doby rewolucji zmieniają je bowiem w czysto
przedmiotowe oznaki repartycji przestrzeni miejskiej. „Starszy nauczyciel”,
17
B. Prus, Placówka, tamże, t. X, s. 94-95.
10
który wraz z kolegą zaplątał się na spotkanie młodocianych spiskowców
rwących się do walki, po wyjściu na ulicę
(…) zaczął dotykać swojej głowy, nóg, piersi, a następnie tej samej operacji
poddał młodszego, mówiąc półgłosem:
– Sen, czy jawa?... mam gorączkę, czy jestem przytomny?... No, chyba nie
śpię!... Nogi moje... palto moje... ulica... parkan... Więc mam do czynienia z
rzeczywistością, nie z halucynacją...18
Kilkadziesiąt stron dalej, po rozstrzelaniu jednego ze spiskowych, omyłkowo
posądzonego o zabójstwo strażników, dwu rosyjskich oficerów konno wraca do
miasta. Jeden z nich, „pułkownik artylerii”, czuje się nieswojo. Drugi, żandarm,
nie odczuwa żadnej moralnej niewygody.
– Ale czy nie krzyczał: niech żyje rewolucja?... Taki był podlec, jak inni...
Artylerzysta wzruszył ramionami, spiął konia i nie pożegnawszy się z
towarzyszem, pojechał naprzód. Gdy na przedmieściu wymijał stary parkan,
wyleciał z poza niego czarny przedmiot wielkości buraka i trafił w siodło. Rozległ
się huk, od którego zadrżało miasto i – pułkownik spadł z konia, rozszarpany
przez bombę19.
W tej scenie parkan został sprowadzony do funkcji czysto rzeczowej, stając się
użyteczną osłoną dla zamachowca, ciskającego zza niej „przedmiot wielkości
buraka”. Nie ma już nic wspólnego z jakimkolwiek społecznym ładem miejskiej
przestrzeni.
Parkany dzielą. Nawet jeśli w danej scenie fabularnej wydają się neutralnym
tłem, i wówczas dzielą. Na przykład żywych od ich przyszłych zmarłych. W
dzień zaduszny pod parkanem warszawskiego cmentarza kłębi się tłum.
Pod samymi rogatkami, piesi i jezdni utworzyli jedną zbitą, czarną masę, wśród
której niepodobna już było ruszyć się. (…) Po lewej stronie ulicy, pod
parkanami, z poza których wyglądały „nagrobki do nabycia,” ukazywał się dość
zresztą rzadki szereg żebraków, pragnących widocznie wyzyskać pierwsze
porywy chrześcijańskiej pamięci o zmarłych20.
Gdzie indziej w mieście parkan okala – „nic”, puste miejsce: plac. Wokulski
podczas spaceru
(…) rozważał, pełen goryczy, że ten płat ziemi nadrzecznej, zasypany śmieciem
z całego miasta, nie urodzi nic nad parterowe i jednopiętrowe domki barwy
18
B. Prus, Dzieci, t. XXI, s. 19.
19
Tamże, s. 95.
20
B. Prus, Dusze w niewoli, tamże, t. VIII, s. 191-192.
11
czekoladowej i jasnożółtej, ciemnozielonej i pomarańczowej. Nic, oprócz białych
i czarnych parkanów, otaczających puste place, skąd gdzieniegdzie wyskakuje
kilkupiętrowa kamienica jak sosna, która ocalała z wyciętego lasu,
przestraszona własną samotnością. " Nic, nic!..." powtarzał tułając się po
uliczkach, gdzie widać było rudery zapadnięte niżej bruku, z dachami porosłymi
mchem, lokale z okiennicami dniem i nocą zamkniętymi na sztaby, drzwi zabite
gwoździami, naprzód i w tył powychylane ściany, okna łatane papierem albo
zatkane łachmanem21.
W Pałacu i ruderze podobne miejsca wydzielone, niewidzialną kreską na mapie
obrócone w samowystarczalne, zamknięte uniwersa, widzimy okiem
zaglądającego do nich flaneura:
Są wyspy wśród morza, oazy wśród pustyń, a ciche dzielnice wśród ruchliwego
miasta. Odludzia takie sąsiadują niekiedy z pryncypalnemi ulicami (…). Chcąc je
odnaleźć, potrzeba z jakiejś głównej arterji ruchu i turkotu zejść na prawo, albo
na lewo. Wówczas, po upływie kilku minut, gładki asfaltowy chodnik stanie się
ostrym brukiem, bruk zwykłym gościńcem, miejski rynsztok ścieżyną albo
rowem.
Wielkie kamienice ustępują miejsca żółtym, różowym, pomarańczowym i
czarnym domkom, pokrytym przegniłemi gontami, albo parkanem ze starych
desek. (…) Młode kobiety nie uśmiechają się tu w przelocie, ponieważ nie ma
kto podziwiać ich białych zębów; mężczyźni włóczą się jak żółwie, gotowi co
chwilę stanąć i oglądać nawet chudego konia ze startym grzbietem, który,
przymknąwszy oczy, z wyrazem melancholji szczypie suchotniczą trawkę.
Dokoła (…) kipi życie: słychać gwar głosów ludzkich, turkot wozów, bicie w
dzwony, albo świst lokomotyw. Lecz tutaj cisza. (…) Dobrzy ludzie żyją tu bez
ceremonij. W dzień powszedni, ukryci za parkanami, doją swoje krowy, wołają:
„Mal... mal... mal... maluśki!" na prosięta22.
Ludziom z dzielnicy nędzy odebrano przyszłość. Kobiety zapomniały sztuki
uwodzenia. Mężczyźni wgapieni w byle co zastygli w bezruchu. Czas stoi, tak
21
B. Prus, Lalka, tamże, t. XI, s. 108. Cytatem tym posłużył się Jan Kott w roku 1948,
notabene odnotowując z sarkazmem złudność nadziei Aleksandra Świętochowskiego ze
Wskazań politycznych na wzajemność podbojów polsko-rosyjskich, militarnych z ich strony,
„przemysłowo-handlowych” z naszej. Ludwik B. Grzeniewski przytaczając ów fragment w roku
1965 od takich wycieczek interpretacyjnych roztropnie się powstrzymuje (por. tenże,
Warszawa w „Lalce” Prusa, Warszawa: PIW 1965, s. 35). W innym miejscu sygnalizuje funkcję
warszawskich parkanów polegającą na oddzielaniu miasta światowego, dziennego od
przestępczego miasta nocy: za czasów Lalki mianem „wilczyc” oznaczano „samotne
prostytutki, nędzarki włóczące się po wzgórzach Ujazdowskich, przedostające się przez
parkany do Łazienek, nocujące w parku praskim (…)”. (tamże, s. 301). O rodzimych XIXtowiecznych odwołaniach do horacjańskiej idei podboju wzajemnego (Greków przez Rzymian i
odwrotnie) pisałem w książce Wojny domowe. Szkice z antropologii słowa publicznego w dobie
zaborów (1800 – 1880), Warszawa: Wydawnictwo IFiS 2009, s. 230 i n.
22
B. Prus, Pałac i rudera, tamże, t. IX, s. 5.
12
jak czas stoi w świecie rzeczy. Następnego pokolenia nie będzie. Z lepszych
dzielnic przyjdą inni przegrani, spłyną ulicami inne ludzkie odpady.
Czy zatem w narracjach Prusa zdarza się w ogóle, że parkan jest parkanem i
już, nienacechowanym składnikiem małej architektury miejskiej? Owszem, ale
tylko dwa lub trzy razy w Faraonie, gdzie okazuje się zwyczajnym ogrodzeniem
stawianym dla aranżacji przestrzeni w czasie pokazów teatralnych (żywe
obrazy) i cyrkowych.
Przez chwilę można by pomyśleć, że parkany są parkanami w Paryżu. Wokulski
udając się tam do Suzina przywołał
(…) fiakra i pojechał według adresu, daleko za wały miasta, w okolicę
Charenton. Na wskazanej ulicy fiakier zatrzymał się przed murowanym
parkanem; spoza niego widać było dach i górną część okien domu23.
Jednakże tutaj również parkan będąc zwykłym parkanem jest przez kontrast
elementem nacechowanym. Ten jeden u Prusa jest „murowany” i daje poczucie
stabilnego dostatku. Jest parkanem, wzdłuż którego się idzie nie doznając
pokus ni hazardu, jakie by w polskim mieście czy osadzie narzucała jego
obecność.
Raz jeden w twórczości pisarza „parkan” został ukazany jako czynnik ładu w
intencji pisarza – lecz nie protagonisty – nacechowany dodatnio. Józef Ślimak
obserwuje krzątaninę świeżo przybyłych kolonistów niemieckich:
Już Niemcy wozy płótnem kryte uszykowali w kwadrat, tworząc z nich jakby
parkan, wewnątrz którego stoi bydło i konie, a zewnątrz kręcą się ludzie. Ten
wydobywa przenośny żłób na czterech nóżkach i stawia go przed krowami, inny
wsypuje tam obrok z maniaka, inny z wiadrami idzie po wodę do rzeki24.
Ogrodzenie na poczekaniu utworzone z wozów osłania i chroni inwentarz,
zostawiając wolne ręce do pilnych robót osiedleńczych.
We wszystkich innych kontekstach natomiast parkan jest bałaganiarskim
artefaktem zbiorowości osiedlanych, by tak rzec, na prawie polskim.
23
B. Prus, Lalka, tamże, t. XII, s. 265.
24
B. Prus, Placówka, s. 142-143.
13
Parkan paryski i ten na poczekaniu ustawiony w polu przez osiedleńców
niemieckich (czyli zapewne Polaków z Poznańskiego) stają się wymownymi
symbolami dystansu cywilizacyjnego, dzielącego nas od Zachodu.
Czy w interpretacji zamierzonej tak, jak niniejsza, „parkan”, weźmy na to –
„parkan”, oglądany jest w funkcji motywu literackiego? Nie całkiem, gdyż
istotna, jeśli nie rozstrzygająca, okazuje się postać słowna owego motywu,
jego tożsamość i łączliwość składniowa, słownikowa, wreszcie kontekstowa,
zaczepiona o bieg zdarzeń.
Dlatego rzeczą ważną w rozwiniętej wersji studium byłoby prześledzenie, w
jakich okolicznościach sytuacji narracyjnej i wypowiedzi postaci dane słowo jest
zastępowane – oraz jakimi – synonimami. W praktyce językowej Prusa
„parkan” odnosi się do rzeczywistości miejskiej, podmiejskiej i wiejskiej (czy
raczej: dworskiej). „Płot” pojawić się może jedynie w pejzażu wiejskim lub na
przedmieściach25. Wówczas przeważnie, jak w Dzieciach, jest jakimś byle
czymś, na czym nieuważnie spoczywa wzrok („Potem obejrzał płot, otaczający
cmentarz, i przed wieczorem znowu odwiedził Wierę”26.) albo – ledwie
odnotowaną przeszkodą stającą na drodze: „Świrski przeskoczył przez płot i
chyłkiem, pomiędzy krzakami, biegł na wschód ode wsi (…)”27.
Dlatego w Placówce tak znaczące jest, że sposób ustawienia wozów we właśnie
przybyłym taborze osadników niemieckich został przyrównany do „parkanu”, a
nie do „płotu”.
„Parkan” w ujęciu takim, jak niniejsze, jest czymś pośrednim między motywem
a kategorią leksykalną i stylistyczną. Jest językowo – stylistycznie –
usytuowanym czy też kontrolowanym elementem świata przedstawionego.
Rzecz jasna czytelnik przygodny narracji Prusa nie jest w stanie na poczekaniu
odtworzyć gęstej tkanki wzajemnych odbić i nawiązań, w jakie dane słowo
wchodzi w scenie spotkania dwu lub większej grupy postaci. Zarazem jednak
ów strumień informacji kontekstowych niejawny, kierowany do rozproszonej
25
O ile można tu i ówdzie spotkać wzmianki o parkanach (por. wyżej przypis 17), o tyle na
temat miejsca i rangi płotów w twórczości Bolesława Prusa literatura przedmiotu – milczy.
26
B. Prus, Dzieci, s. 243.
27
Tamże, s. 284.
14
uwagi czytającego, osadza się w bieżącej pamięci lektury. Mimowiednie
wytwarza w czytelniku poczucie, że są w opowieści słowa nieoczekiwanie
istotniejsze od innych, wracające w niej częściej bądź w ważniejszych,
strategicznych węzłach narracji; a istotniejsze, gdyż punktują konflikty i spięcia
intencjonalności zachowań bohaterów. Rzec by się chciało, że jest to rodzaj
narracyjnego showing odmienny od opisywanego we wpływowej książce Percy
Lubbocka z roku 1921. Byłoby to bowiem showing, o k a z y w a n i e , nie zaś
o p o w i a d a n i e , nie tyle przedstawiane bądź to przez cały bieg akcji, bądź od
przypadku do przypadku wedle zapisu w percepcji czy świadomości jednej
postaci, medium narracji, jak u Lubbocka, lecz rozpięte na sprzecznych
wektorach intencji żywionych, więc także na bieżąco rozgrywanych wobec
siebie przez protagonistów danej sceny fabularnej.
Przytaczam charakterystyczny fragment książki Lubbocka:
W rzeczy samej instynkt pisarza co i rusz odciąga go [Tołstoja jako autora Wojny i pokoju
– MP] od prostego opowiadania historii we własnym imieniu; w najbardziej udanych
fragmentach radzi sobie lepiej aniżeli by podołał opowiadając ją samemu. Odnosi się do
niej poprzez umysłowość świadka zdarzeń, Napoleona lub Kutuzowa albo dziewczynki
spod pieca w kącie izby, czerpiąc stąd walor pośredniości, wzmocniony efekt historii
widzianej tak, jak odbija się w umyśle kogoś innego28.
Upośrednienie relacji – parodoksalnie – wzmacnia efekt naoczności, nie zaś go
osłabia.
„Jeśli dana historia miałaby nam być pokazywana, to już z pierwszym słowem powstaje
pytanie, jak mianowicie jesteśmy wobec niej usytuowani. Czy stajemy w obliczu
konkretnej sceny, czegoś co wydarza się o danej godzinie w życiu osób, których losy
mają być śledzone? Czy też ogarniamy ich biografie spojrzeniem z pewnej wysokości,
dzieląc ów przywilej z autorem (…)”29.
Dzieje się tak, gdyż narracja zarazem „piktorialna” i „sceniczna” w rozumieniu
Lubbocka aktywizuje w świadomości czytającego, jeśli odwołać się do
terminologii Karla Buehlera, układ Ich-Origo. Rodzi się w nas wrażenie, że
wobec postaci i ich zachowań ukazanych w danej scenie pozostajemy w
28
Percy Lubbock, The Craft of Fiction, New York: Viking 1957, s. 38. Książka jest dostępna w
sieci, por. http://www.gutenberg.org/ebooks/18961.
29
Tamże, s. 66; w obu cytowanych fragmentach przekład mój.
15
relacjach deiktycznych – czasowych i przestrzennych – analogicznych do
sytuacji znanych nam z doświadczenia przedlekturowego. Doznajemy iluzji
kontaminacji odniesień czasowo-przestrzennych wpisanych w zdania czytane z
naszą własną, choćby tylko potencjalną, „deixis obiektową”, zawartą we
wszystkich naszych zdaniach wypowiadanych o rzeczywistości, „choćby nawet
nie była wyrażona językowo”30. Świat powieściowy staje się na mgnienie
naszym światem, przy czym doznanie to nie ma nic wspólnego z tradycyjnie
pojętą mimesis.
Za sprawą owego showing w toku lektury (zwłaszcza lektury drugiej, trzeciej,
n-tej...) uświadamiamy sobie, że kiedy bohaterowie się spotykają, kiedy do
siebie mówią, dzieje się między nimi – podobnie jak w naszych własnych
kontaktach pozalekturowych – znacznie więcej, aniżeli zostaje bezpośrednio
podane w replikach dialogu czy też w narracyjnych suplementach spełniających
funkcje didaskaliów. Dzieje się, co więcej, na naszych oczach.
Mówiąc inaczej: uświadamiamy sobie, że także zanurzeni w uniwersum
opowieści mówiąc do siebie nawzajem, zawsze mówimy do siebie także
inaczej, bo poza słowem wypowiedzianym.
30
Karl Buehler, Teoria języka. O językowej funkcji przedstawiania, przekład Jan Koźbiał,
Kraków: Universitas 2004, s. 409.