Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Transkrypt
Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
FELIETONY TOM 5 STEFAN KISIELEWSKI FELIETONY tom 5 Moje dzwony trzydziestolecia Lata pozłacane, lata szare © Copyright by Spadkobiercy Stefana Kisielewskiego, 2014 This edition © Copyright by Prószyński Media, 2014 Redaktor serii Marek Włodarski Projekt okładki Jan Pietkiewicz Zdjęcie na okładce Anna Beata Bohdziewicz/REPORTER Korekta Irma Iwaszko Skład Jacek Kucharski Nazwa serii Cały Kisiel Tomasz Wołek ISBN 978-83-7961-059-4 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Druk i oprawa DRUKARNIA SKLENIARZ 31-033 Kraków, ul.Lea 118 Stefan Kisielewski 1911–1991 Fot. Anna B. Bohdziewicz/REPORTER NOTA WYDAWNICZA Moje dzwony trzydziestolecia ukazały się w roku 1978 w Chicago nakładem Polonia Book Store and Publishers. Był to autorski wybór publicystyczno-felietonowych tekstów przygotowany dla Dalekiego Czytelnika na emigracji. Był to trzeci wybór tekstów Stefana Kisielewskiego wydany po polsku za granicą (po 100 razy głową w ściany, Paryż 1972, i Materii pomieszanie, Londyn 1973). Obecną edycję w niezmienionej formie oparto na pierwotnym wydaniu. Lata pozłacane, lata szare ukazały się po raz pierwszy i jedyny w krakowskiej oficynie Znak w roku 1989. Obecną edycję oparto na tym właśnie wydaniu, wyłączając teksty, które ukazały się już wcześniej w czterech tomach felietonów w ramach niniejszej serii dzieł zebranych Stefana Kisielewskiego Cały Kisiel. MOJE DZWONY TRZYDZIESTOLECIA DO DALEKIEGO CZYTELNIKA Pisząc parę słów wstępu skierowanych do Dalekiego Czytelnika, do Polaka zamieszkałego gdzieś w Szerokim Świecie, a mającego być odbiorcą tej mojej dawnej i mniej dawnej publicystyki, zastanawiam się: czy taki chętny i cierpliwy Czytelnik w ogóle się znajdzie? Sytuacja jest bowiem paradoksalna. W Kraju mamy miliony spragnionych i pełnych zrozumienia Czytelników, ale nie można pisać ani nawet wydawać tego, co dawniej napisane – cenzura i wydawnictwa mocno tej sprawy pilnują. Za to na emigracji i pisać, i wydawać można, ale o czytelników trudno, a jak się już znajdą, to częstokroć tak oddaleni w czasie i przestrzeni, że specyficznych manewrów taktyczno-aluzyjnych, jakie uskuteczniać musi człowiek aspirujący do druku w dzisiejszej Polsce, odcyfrować nie są w stanie. A znów książki wydanej na emigracji, choćby złożonej z prac krajowych, kolportować, a nawet wspominać w Kraju nie wolno. Mimo tych trudności i powątpiewań, zachęcony przez p. Edwarda Puacza, zdecydowałem się przedstawić Dalekiemu Czytelnikowi niniejszy publicystyczno-felietonowy wybór. A nuż rzecz się powiedzie? Jest to bądź co bądź okazja, zanim w pięćdziesiąt lat po śmierci ukaże się w Warszawie wielotomowe wydanie zbiorowe 9 STEFAN KISIELEWSKI mojej publicystyki (1300 pozycji) z naukowo-historycznym komentarzem. Co daj Boże, amen. Jeśli zaś wydanie takie się… nie ukaże, to niniejsza książka będzie choćby przyczynkiem. Dobre i to! Przez trzydzieści dwa lata mojej pracy publicystycznej w Polsce powojennej, zwanej też PRL-em, starałem się uprawiać opozycję, legalną opozycję. Miała to być opozycja światopoglądowa, filozoficzna, artystyczna, polityczna, społeczna, gospodarcza i w ogóle jak się uda, opozycja wobec marksizmu. Przez trzydzieści dwa lata z dwiema przymusowymi przerwami w okresach 1953–1956 i 1968–1971 usiłowałem bić w opozycyjne dzwony tudzież dzwonki – stąd i tytuł tego zbioru. Powie ktoś, że zamierzenie moje było absurdalne, bo, po pierwsze, wszelka opozycja polityczna od wyborów 1947 i ucieczki Mikołajczyka została u nas potępiona jako działanie wrogie i zlikwidowana, po drugie zaś publicystyka niezależna, nie mówiąc już o opozycyjnej, niemożliwa jest wobec istnienia prewencyjnej a wszechwładnej cenzury. To wszystko prawda, ale mnie się poniekąd udało. Udało mi się przede wszystkim dzięki istnieniu „Tygodnika Powszechnego”, który, założony w marcu 1945 przez arcybiskupa metropolitę krakowskiego Adama Stefana Sapiehę, przetrwał okres stalinowski, przerwę 1953–1956, wszelkie burze i trudności cenzuralne, wychodząc po dziś dzień pod redakcją Jerzego Turowicza jako szczątkowy organ niezależny (nakład 40 000, przemilczany, lecz znikający błyskawicznie). Udało mi się też, bo wcześnie zacząłem, bo w okresie socrealizmu podjąłem tematy zastępcze (gdy zakazano politycznych) oraz aluzyjne, umożliwiające w pewnym stopniu omijanie cenzury, bo wyzyskałem okres „odwilży” 1956, bo wreszcie miałem cierp liwość i grupę wiernych czytelników. Oczywiście za przetrwanie to zapłaciłem, zgadzając się z konieczności na zamieszczanie tekstów okaleczonych i zmienianych przez cenzurę, o czym się nikt nie dowie, bo jest to operacja tajna i po latach zapominana, 10 MOJE DZWONY TRZYDZIESTOLECIA w dodatku kryteria cenzury tak się z roku na rok zmieniają, że z czasem interwencje jej zgoła już są niepojęte. Dzięki tej zmienności i częstokroć tajemniczości kryteriów dawne prace publicystyczne, dopuszczane nawet kiedyś przez cenzurę, dzisiaj są już w kraju niecenzuralne, co tyczy się na przykład artykułów niniejszego zbioru pochodzących sprzed roku 1947 („inny etap”). Z tej również przyczyny niezwykle trudne jest w Polsce wydanie wyboru dawnych prac publicystycznych. Mnie udało się to dwa razy (nie licząc rzeczy muzycznych). W roku 1949 w prywatnej jeszcze firmie warszawskiej Eugeniusza Kuthana wyszedł, wycofany potem, zbiór Polityka i sztuka (pochodzi z niego Przedmowa napisana w roku 1947), w roku 1956 zaś Pax wydał obszerny zbiór felietonów z „Tygodnika Powszechnego”, zatytułowany Rzeczy małe. Nasuwa się pytanie: czy należało przez długie lata poddawać się cenzurze, narażając się na stałe, a niewiadome publiczności zafałszowania i przekręcanie tekstów, a także niekiedy na całkowite ich przepadanie? Zważywszy pilnie wszelkie „za” i „przeciw”, w perspektywie długich lat dochodzę do wniosku, że jednak – należało. Bądź co bądź coś tam do ludzi trafiło, wychowałem sobie grupę czytelników rozumiejących „tematy zastępcze”, aluzje i niedomówienia, była to więc działalność pedagogiczna, także, w pewnym stopniu – historyczna. Rzecz bowiem w tym, że Polska Ludowa nie posiada swej his torii, to znaczy historii prawdziwej, opartej na wszystkich wydarzeniach i nazwiskach. Zniknęli z niej Rokossowski i Radkiewicz, Ochab i Romkowski, Berman i Zambrowski, nie ma października 1956, marca 1968, grudnia 1970, nawet o Bierucie, Spychalskim, Gomułce czy Kliszce wcale się dziś nie mówi. Z łamów prasy znika natychmiast każdy, kto nie sprawuje władzy, bo interpretacja historii i selekcja nazwisk jest u nas także instrumentem rządzenia i politycznego wychowania, dokładnie tak, jak to opisał Orwell w proroczej książce Rok 1984. 11 STEFAN KISIELEWSKI Cechą więc obywatela Polski Ludowej ma być kompletny brak pamięci. Prasa pomaga mu w tym jak może, przemilczając minione wydarzenia i zmieniając swe opinie z dnia na dzień (czerwiec 1976), pewna, że obywatel Roku 1984 każdą żabę przełknie. W tej sytuacji wszystko, co ma jakąś swoją, choćby przypadkową ciągłość, nabiera walorów „historyczności”. Otóż, twierdzę zarozumiale, że felietony moje, kontynuowane w ciągu lat ponad trzydziestu, wypełniają w pewnym stopniu ową lukę, jaką jest w PRL brak historii, że mimo woli nawet stają się świadectwem swych czasów, antologią nastrojów, barw psychicznych, klimatów duchowych, a także… tematów nieobecnych, o których w poszczególnych okresach, czyli tak zwanych etapach, nie wolno było mówić. Brak świadectwa jest także świadectwem, a aluzje i przemilczenia to poniekąd skuteczny sposób omijania zakazów cenzury. Myślę więc w końcu, że trud tych poczynań jakoś się w sumie opłacił, a i tak byłem w lepszej sytuacji od innych piszących, mając do dyspozycji stały organ w postaci „Tygodnika Powszechnego”, który odrodził się w roku 1956, przetrwał i trwa do dzisiaj (odpukać). Tu warto przypomnieć, że kolejne cykle moich felietonów na poszczególnych „etapach” miały następujące po trochu znaczące tytuły, a mianowicie: „Pod włos”, „Łopatą do głowy”, „Gwoździe w mózgu”, „Głową w ściany”, „Bez dogmatu”, „Wołanie na puszczy” (po dzień dzisiejszy). I wreszcie parę słów o układzie treści niniejszego wyboru. Jest to trzeci zbiór moich prac publicystycznych i felietonów wydanych po polsku za granicą kraju. Poprzedziły go: 100 razy głową w ściany, wybór felietonów, Paryż 1972, Edition du Dialogue (księża Pallotyni) oraz Materii pomieszanie, Londyn 1973, Odnowa. Ukazał się też obszerny wybór publicystyczny (mniej felietonowy) po niemiecku An dieser Stelle Europas?, Monachium 1964, Piper Verlag. Tom niniejszy dzieli się na cztery części. Pierwsza, Uderzamy w wielkie dzwony, to prace z okresu oficjalnej jeszcze opozycji do 12 MOJE DZWONY TRZYDZIESTOLECIA roku 1947, drukowane również w tragicznie później zmarłym „Tygodniku Warszawskim”. Część druga: I w małe dzwonki…, to felietony z lat 1947–1953, z najcięższego okresu stalinowskiego, kiedy to bronią autora stały się właśnie przemilczanie i aluzja. Ostrza tych aluzji sam już dziś częstokroć nie rozumiem, pamiętam tylko, że w felietonie Piszę dzieło naukowe udało mi się (sztuka niełatwa) nie wprost wspomnieć o istnieniu cenzury, że Starość, choroba, śmierć to była reakcja na głoszoną wówczas fałszywą „krzepę” ZMP-owską, a w felietonie O prywatnej a ulubionej zgniliźnie przemyciłem nazwiska wielu zakazanych wtedy twórców sztuki nowoczesnej. Część trzecia Dzwony świąteczne to jakby klamry, spinające odświętnymi, wspominkowymi rozważaniami ponury tok narodowego życia pośród stalinowskich ciemności 1945–1953. Dorzuciłem też Ostatni dzwonek z 1977, jakby pomost nad przepaścią lat, świadectwo jedności, zarówno koncepcyjnej, jak i formalnej. Jak z tego widać, główny nacisk położyłem tu na okres stalinowski, pomijając wyzyskany w innych zbiorach okres po Październiku 1956, kiedy to w kole „Znak” próbowaliśmy czynnego życia politycznego (niżej podpisany do roku 1965). Wpłynęło to niewątpliwie na jednolitość książki, a także jej historyczność. Historyczne bowiem odczytanie Moich dzwonów proponuję Dalekiemu Czytelnikowi; w tym zaś celu wmyśleć się trzeba nieco w napisane i zapomniane CAŁE dzieje Polski Ludowej. Stefan Kisielewski Warszawa 1977 PS Minął rok od chwili napisania powyższej przedmowy i, skoro jeszcze żyję tudzież piszę, postanowiłem (zgodnie zresztą z życzeniem Wydawcy), zmienić koncepcję części zatytułowanej Ostatni dzwonek. Winien on bowiem być głośniejszy, arka przymierza 13 STEFAN KISIELEWSKI między dawnymi a młodszymi laty musi odznaczać się większą masywnością, aby przypadkiem nie pękła. Dorzuciłem więc do owej ostatniej części nowe felietony w ogóle niedrukowane, bo w całości przez cenzurę skreślone. W ten sposób książka stanie się mniej historyczna, a bardziej aktualna, ilustrując przy tym optymistyczną tezę, że w naturze nic nie ginie. S.K. Warszawa, 1978 OBYWATELE NOWYCH CZASÓW Przedmowa z 1947 roku do książki Polityka i sztuka Oddając w ręce czytającej publiczności książkę stanowiącą wybór prac publicystycznych z okresu ostatnich lat, autor czuje się w obowiązku powiedzieć kilka słów na temat motywów, jakie nim kierowały zarówno przy powzięciu idei wydania takiej książki, jak i przy dokonywaniu selekcji swych artykułów. Względy te bowiem były nie tylko natury czysto utylitarnej, jakby to mógł przypuszczać ktoś złośliwy: niewątpliwie, przyjemnie jest wydać książkę złożoną z prac już napisanych i zainkasować za to honorarium, lecz nie tylko ten wzgląd zaważył na mojej decyzji; kierował mną jeszcze inny motyw, znacznie od tamtego ważniejszy. Motywem tym było przekonanie, że prace zamieszczone w tej książce, choć często dorywcze, pisane na gorąco, czasem przeczące sobie nawzajem, związane nierzadko z pewnymi szybko przebrzmiewającymi polemikami lub chwilowymi zjawiskami polskiego życia, w sumie wydadzą przecież wyraźny i określony, jednolity ton, który, czy zabrzmi mocniej, czy słabiej, będzie jednak słyszany i spełni swe zadanie w toczącej się obecnie wszędzie ważnej i zasadniczej walce ideowej. Jaka to walka, o co, kto ją toczy – zapytacie. Najogólniej określiłbym ją jako walkę o kryteria moralne i światopoglądowe, które byłyby z jednej strony tak ważkie i wszechstronne, że mogłyby 15 STEFAN KISIELEWSKI kształtować wszystkie dziedziny życia narodu, od polityki i spraw społecznych poczynając, a na sztuce i zabawie kończąc, a zarazem tak mądre i humanistycznie bogate, takimi metodami działające, że w niczym nie krępowałyby tego, co było, jest i będzie najpiękniejszym ideałem ludzkim: wolności. Gdzie szukać takich kryteriów, takiej idei? Ostatnia wojna i okres ją poprzedzający nauczyły nas głębokiej nieufności wobec idei zachłannych, pragnących podporządkować sobie i zorganizować według jednego planu najróżniejsze dziedziny życia. Idee te, które sumarycznie podciągamy pod nazwę totalizmu, w imię zaprowadzenia porządku umożliwiającego maksymalne wyciągnięcie ze społeczeństwa dynamicznej siły, zniszczyły różnorodność, bogactwo, wielotorowość i wielopostaciowość form życia, do jakich przyzwyczaiła Europę poprzedzająca pierwszą wojnę światową epoka kapitalistycznego liberalizmu – epoka, która zresztą niewątpliwie nosiła w sobie od początku zarodki poważnego kryzysu socjalnego. Totalizm jednak, pragnąc zapobiec temu kryzysowi, postąpił jak owa matka, co wraz z wodą wylała z wanny dziecko, albo jak niedźwiedź z bajki, co chcąc zabić muchę na czole swego pana, wraz z muchą rozbił mu głowę. W imię racjonalnej i ekonomicznej organizacji społeczeństwa w państwach totalizmu faszystowskiego zabito radość życia, unicestwiono jego bogactwo i urok, zgnębiono wolną wolę jednostki, zatracono godność i indywidualne poczucie moralne obywatela. Stworzono makabryczne państwa-mrowiska, precyzyjne mechanizmy fabrykujące siłę. Siłę rzeczywiście zmontowano – takich wyładowań siły nie znała dotąd historia ludzkości – lecz wyładowania te, powodując reakcję innych państw, zmusiły je do równie krańcowych wysiłków, co w rezultacie zwróciło się przeciwko tym narodom, które cały proces zapoczątkowały. Państwa faszystowskie po rozpaczliwych, noszących wszelkie znamiona paroksyzmu zmaganiach poniosły bezprzykładną klęskę moralną, militarną i materialną. Totalizm 16 MOJE DZWONY TRZYDZIESTOLECIA przegrał – lecz nie sądźmy, że przeminął bez echa. Skutki jego możemy obserwować dziś na całym świecie: obalił on gruntownie pewne formy życia gospodarczego i politycznego, związał ze sobą losy wszystkich narodów i krajów globu, związał ze sobą przeróżne dziedziny, w okresie liberalizmu najzupełniej autonomiczne. A co najważniejsze – i najgroźniejsze: totalizm wyzwolił trwogę, trwogę zbiorową, trwogę naszych czasów, nawiązującą chyba do jakichś okrucieństw asyryjskich, do epoki zrównania z ziemią Niniwy czy zburzenia Babilonu. Lecz nawet i tamte sprawy są niewspółmierne w stosunku do dzisiejszej trwogi totalnej, trwogi narodów, które mogą zniknąć z powierzchni ziemi, trwogi krajów, które mogą zostać unicestwione przez straszliwe dzieło epoki totalizmu: bombę atomową. Bomba atomowa – to symbol strachu, jaki zawisł nad ludzkością, a zarazem symbol odmienności i odrębności czasów, w których żyjemy. Z tej odrębności musimy wyciągnąć wnioski i konsekwencje, a jednocześnie my, duchowe dzieci Europy przedwojennej, chcemy przecież całym sercem i całą duszą zachować te formy życia narodowego, moralnego, społecznego, artystycznego, które są rezultatem wielowiekowego rozwoju kultury europejskiej, które są dla nas tak konieczne jak woda dla ryby, a których zniszczeniem grozi nam „epoka trwogi”. I to jest właśnie zasadniczy dylemat, centralny problem humanistyczny (że użyjemy modnego terminu) dnia dzisiejszego. Zachować zdobycze przeszłości – a jednak być obywatelem „nowych czasów”, wejść bez zgrzytów w teraźniejszość – nie roniąc nic z osiągnięć duchowych patriotyzmu, indywidualizmu, humanitaryzmu, liberalizmu. Problem ten jest ważny i aktualny w każdej dziedzinie życia i twórczości: idea narodowa na przykład jest ideą niezwykle nam drogą, a jednocześnie wiemy, że niezależność i suwerenność mniejszych narodów stała się po ostatniej wojnie, naturalną koleją rzeczy, bardzo ograniczona; albo sprawy gospodarcze: przywiązani jesteśmy do gospodarki 17 STEFAN KISIELEWSKI prywatnej, do własności indywidualnej – a jednak trudno zaprzeczyć, że wkroczyliśmy w okres planowania i gospodarki zbiorowej, czego dowód daje nawet tak tradycyjnie liberalistyczny kraj jak Anglia. Albo wreszcie przykład z dziedziny twórczości: walczyliśmy o wolność, niezależność, pozautylitarną bezinteresowność sztuki, a jednak nie sposób zaprzeczyć, że sztuka dzisiejsza nie da się odgrodzić murem od zagadnień moralnych i społecznych. Chociaż totalizm przegrał, chociaż faszyzm znikł z powierzchni ziemi, to jednak pewne formy życia, które obalił, wydają się obalone bezpowrotnie: nie sposób powrócić do czystego liberalizmu, choćbyśmy nawet bardzo do niego tęsknili – na tym polega historyczna, negatywna rola faszyzmu, rola ogniwa dziejów Europy, którego wymazać się nie da. Tak więc zjednoczone walką z totalizmem społeczeństwa znalazły się dziś wobec dylematu znalezienia nowych, powszechnych, uniwersalistycznych rozstrzygnięć, obejmujących wszelkie dziedziny życia, pracy i twórczości, rozstrzygnięć ideowych, które nakarmiłyby myśl, uczucie i potrzeby moralne, a jednocześnie wytrzymałyby próbę współczesności, rozstrzygnięć nowoczesnych, a zaspokajających nasz kult tradycji i przeszłości, kult ciągłości życia narodów. Gdzie szukać idei, której kryteria zaspokoiłyby te tak rozliczne wymagania? Ideą taką jest, moim zdaniem, idea chrześcijańska, ujęta najpełniej w formy dogmatyczne, obyczajowe i organizacyjne katolicyzmu. Katolicyzm jest ideą wytrzymującą próbę nowoczesności, a legitymującą się tradycją dwóch tysięcy lat; katolicyzm posiada koncepcję uniwersalistyczną, obejmującą wszelkie dziedziny życia, od problemów gospodarczych do sztuki i obyczajowości włącznie; katolicyzm godzi indywidualizm, poszanowanie jednostki z dążnością do rozstrzygnięć ogólnych; Kościół katolicki wreszcie jest instytucją, która oparła się groźnym podmuchom wojen i rewolucji. 18