17. Stanisław Olędzki, Pół wieku – jak jeden dzień. 50 lat

Transkrypt

17. Stanisław Olędzki, Pół wieku – jak jeden dzień. 50 lat
1
17. Stanisław Olędzki, Pół wieku – jak jeden dzień. 50 lat Filharmonii
Białostockiej 1954-2004. Białystok 2004.
W powyższym tytule nie ma krzty przesady. Pierwszy koncert symfoniczny w Białymstoku
pamiętam, jakby to było niemal wczoraj, chociaż w rzeczywistości minęło już prawie pięćdziesiąt
lat. Sala gimnastyczna Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Pałacowej, wówczas jeszcze Żwirki i
Wigury, a może już Juliana Marchlewskiego, Rok 1954. Przy pulpicie dyrygenckim Kazimierz
Złocki. Za pulpitami skrzypków, m.in. Mikołaj Kapica, Mieczysław Szymański, Wiktor Trykulicz,
Kazimierz Gonciki, wiolonczelista Zdzisław Kisielewski, flecista Adam Ejsmont, klarnecista
Dezyderiusz Mróz, trębacz Władysław Gałecki, których później słuchałem jeszcze przez wiele,
wiele lat. Niektórzy z nich pracowali w orkiestrze po lat dwadzieścia i więcej. Nieraz do późnej
starości. To oni stanowili „szkielet” zespołu z czasem obrastający nowymi muzykami. Tak rodzą się
orkiestry... Szczególnie zapamiętałem kilku z nich.
W pożółkłych wycinkach prasowych z „Gazety Białostockiej" znalazłem artykuł Zbigniewa
Nowackiego z lat pięćdziesiątych o orkiestrze, z którego zacytuję fragment:
Poznacie go na pewno. Siedzi w czwartym rzędzie, tuż za drugimi skrzypcami. Duże okulary w
czarnych oprawkach, poznaczona zmarszczkami twarz i niezwykle szybko poruszające się palce (...)
70 lat gra na tym instrumencie. Gra więc z olbrzymią wprawą. Nabył ją występując w Filharmonii
Białoruskiej, w Teatrze Armii Radzieckiej w Rostowie, w dziesiątkach różnych orkiestr i zespołów.
Gra od 12 roku życia nietrudno więc zgadnąć, że dziś ma już 82 lata.
Ale Ejsmonta zobaczyć można nie tylko na estradzie, nie tylko wśród zespołu orkiestry. W
„cywilu” jest kolejarzem, pracuje w białostockim węźle PKP. Ostatnio za swe wyniki w tej
„cywilnej" pracy otrzymał Złoty Krzyż Zasługi.
Oficjalny koncert inaugurujący stałą działalność zespołu muzycznego odbył się 21 lipca 1954
roku, na uroczystym posiedzeniu Wojewódzkiej Rady Narodowej w Białymstoku, Ten 32-osobowy
zespół zawiązał się na początku owego roku na prawach stowarzyszenia.
Innym muzykiem, którego wkrótce miałem poznać bliżej w trakcie lekcji gry na skrzypcach w
Szkole Muzycznej Sióstr Frankiewicz, był siedzący przy pierwszym pulpicie Józef Planucis szpakowaty, przystojny, postawny mężczyzna. Niewiele o nim wiem, ale pamiętam, jak zachęcając
mnie do ćwiczenia opowiadał o swoim koledze, Leonidzie Koganie (dopiero po latach
dowiedziałem się jak wielkim został skrzypkiem). Nerwowość profesora nie pozwalała mu na
solowe występy; w Białostockiej Orkiestrze Symfonicznej, grał długie lata.
Koncertmistrzem wiolonczel był Zdzisław Kisielewski, niewysoki, łysy człowieczek. Ale jak
grał! Był urodzonym wirtuozem i świetnym pedagogiem. Podsłuchiwaliśmy pod klasą jak grał swój
popisowy numer „Lot trzmiela” Mikołaja Rimskiego-Korsakowa.
Ów pierwszy, słyszany w Białymstoku koncert symfoniczny utkwił mi w pamięci na tyle, że
pamiętam do dziś dwa wykonane wtedy utwory: uwerturę do opery „Halka” i uwerturę koncertową
„Bajka” Stanisława Moniuszki, którą obecnie możemy podziwiać w doskonałym nagraniu naszych
Filharmoników pod dyr. Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego.
Po Kazimierzu Złockim, który wkrótce zmarł tragicznie tuż przed koncertem (1955),
dyrygentem został Leon Hanek, późniejszy prorektor PWSM we Wrocławiu.
Pod jego kierownictwem stopniowo wzrastała ilość współpracujących z orkiestrą muzyków, a
wraz z pozyskiwaniem nowych instrumentalistów powiększało się również instrumentarium zespołu
oraz jego możliwości wykonawcze. Z wolna zaczynał się zmieniać profil repertuarowy orkiestry,
która zarówno ze względu na swój skład, jak i oficjalny status była ciągle zespołem amatorskim,
obok popularnych „składanek” grywane są już wówczas niektóre pozycje programu symfonicznego,
oczywiście niezbyt trudnego wykonawczo. W każdym razie orkiestra, licząca podówczas około 40
muzyków, musiała czynić wyraźne postępy, skoro już w drugim roku swej działalności wykonywać
mogła programy, takie jak:
2
18 marca 1956 r.
S. Moniuszko - Uwertura „Bajka”
H. Wieniawski - Koncert skrzypcowy d-moll
F. Schubert - Symfonia h-moll („Niedokończona”)
26 marca 1956 r.
0. Nicolai - Uwertura „Wesołe kumoszki z Windsoru”
F. Lessel - Koncert fortepianowy
J. Haydn - Symfonia G-dur („Z uderzeniem w kotły”)
[z Programu pierwszego koncertu Państwowej Filharmonii w Białymstoku 20-211X1974]
Rosłem więc z tą orkiestrą jako jej starszy „kolega”, uczeń szkoły muzycznej, meloman, potem
krytyk i obserwator jej rozwoju (także z urzędu). Dwukrotnie grałem z nią koncerty (z Janem
Kulaszewiczem), a po latach grała z nią również moja córka (z Mirosławem Jackiem
Błaszczykiem). Mam zatem bardzo osobisty stosunek do tej niezwykłej instytucji.
Z tych pierwszych spotkań z muzyką symfoniczną - w szkolnej sali gimnastycznej, Teatrze im,
Al. Węgierki, Sali Towarzystwa Przyjaźni Polsko - Radzieckiej - utkwiło mi w pamięci kilka.
Pamiętam m.in. występ (tuż po V Konkursie Chopinowskim w 1955 r.) jego zwycięzcy Adama
Harasiewicza. Wspaniały recital chopinowski i zaskakujące „knocenie” w granej na bis Etiudzie amoll op. 25 nr 11.
Ponieważ próby nie mogły odbywać się w Teatrze, który przecież musiał normalnie pracować,
cały proces przygotowywania programów odbywał się na piętrze dzisiejszego Pałacu Ślubów. W
Teatrze odbywały się przede wszystkim koncerty symfoniczne. W pamięci utkwili mi jednak
głównie soliści: moja profesor fortepianu - Zofia Frankiewicz, grająca tu Wariacje symfoniczne
Francka i młodziutki jeszcze student roku dyplomowego - Jerzy Godziszewski, wówczas kandydat
VI Konkursu Chopinowskiego (1960), który wbrew zwyczajom nie ogrywał repertuaru
konkursowego, ale wykonał V Koncert Es-dur Beethovena. Nietuzinkowe preferencje repertuarowe
pozostały specjalnością Godziszewskiego i w bliższych nam czasach. Kiedy byłem w 1979 roku na
słupskim Festiwalu Pianistyki Polskiej, po wspaniałym, własnym recitalu (komplety Etiud
Debussy'ego i Preludiów Chopina) podjął się nagłego zastępstwa wykonując drugi, jeszcze
doskonalszy i to jaki program! (Szymanowski: Wariacje b-moll, komplet Mazurków i Maski, w
części drugiej zaś, drugi zeszyt Preludiów Debussy’ego. O ile pamiętam, Godziszewski grywa
również wszystkie utwory fortepianowe Ravela.
Wróćmy do Białegostoku. Nasza Orkiestra koncertowała w jeszcze jednym gmachu, zanim
wprowadziła się na dłużej do obecnego kina „FORUM". Otóż rolę przybytku Polihymnii pełniła
przez jakiś czas sala kinowa TPPR (młodszym melomanom wyjaśniam skrót: Towarzystwo
Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). W pamięci pozostały mi dwa koncerty (późne lata pięćdziesiąte):
recital znakomitego pianisty rosyjskiego Jakuba Zaka, a szczególnie jego Prokofiew oraz ponownie
występ Zofii Frankiewicz w III Koncercie c-moll Beethovena. Pani profesor zmagała się z
nieudolnym dyrygentem, aż wreszcie dogadała się, a w zasadzie „doszeptała się” (na estradzie) z
orkiestrą i dalej, nie zważając już na owego „machacza”, muzycy rzecz całą wzięli w swoje ręce i z
powodzeniem doprowadzili do ostatniego akordu.
W cytowanym już artykule Zbigniewa Nowackiego („Gazeta Białostocka” z roku 1955)
czytamy:
Trzy razy w tygodniu po godzinie i więcej trwają próby, żmudne próby. Tym bardziej żmudne, że
dla wszystkich muzyków praca w Orkiestrze jest tylko dodatkowym zajęciem. Każdy z nich osiem
godzin spędza w fabryce lub biurze, potem śpieszy na próby, a potem jeszcze w domu doskonali styl
swojej gry.
Dalej pojawia się jeszcze jedna siedziba Orkiestry:
3
Dotychczas próby trwają w wypożyczonym w TWP [Towarzystwo Wiedzy Powszechnej w
budynku kina „Ton”] lokalu. Często bywają zrywane, bo TWP urządza odczyt, zebranie. Lokal jest
poza tym nieodpowiedni, nieakustyczny i o urządzeniu w nim koncertów nie można myśleć.
Z początkiem 1958 roku wraca do Białegostoku, po studiach u wielkiego polskiego dyrygenta
– Bohdana Wodiczki, Jan Kulaszewicz.
Jego przybycie do orkiestry rozpoczęło nowy etap intensywnego podnoszenia jej umiejętności i
poziomu. Zbiegło się ono z reorganizacją zespołu i pewną selekcją muzyków, dokonaną z punktu
widzenia przyszłości, ich przydatności w zespole zawodowym. Podwyższone zostały wynagrodzenia.
Wzrosła ilość prób, które częstokroć stawały się swoistymi lekcjami intonacji, precyzji rytmicznej
itd. Główny nacisk położony został na doskonalenie warsztatu muzycznego – najbliższe lata miały
wykazać, iż była to jedynie słuszna decyzja!
[z Programu pierwszego koncertu Państwowej Filharmonii w Białymstoku 20-211X1974]
Wzrastający poziom artystyczny orkiestry został wkrótce usankcjonowany i nagrodzony
dwiema decyzjami: Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej z dniem 1 stycznia 1960 r. nadało
zespołowi status Państwowej Orkiestry Symfonicznej. Zapewniono jej także stałą siedzibę z salą
koncertową w gmachu WRZZ, obecnie kino „Forum”. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać.
Poziom orkiestry wzrósł na tyle, że stało się możliwe włączenie do repertuaru bardzo trudnego
dzieła muzyki współczesnej Koncertu na orkiestrę Witolda Lutosławskiego (1966-1967). Kroniki
odnotowują w tym okresie wiele przychylnych wypowiedzi o Orkiestrze, podkreślając wielki wkład
pracy Jana Kulaszewicza i pozytywnie oceniając gościnne występy zespołu:
W niedzielę 4 września w Łazienkowskim Teatrze na Wyspie wystąpiła, przed licznie zebraną
publicznością, Białostocka Orkiestra Symfoniczna pod batutą swego szefa Jana Kulaszewicza...
Warto podkreślić, że był to pierwszy koncert w naszej stolicy wojewódzkiego (niefilharmonicznego)
zespołu symfonicznego i że ów debiut uwieńczony został niewątpliwym sukcesem. Program, w
którym obok uwertury do opery „Flis” i arii z Moniuszkowskich oper znalazła się pozycja tak
ambitna i odpowiedzialna, jak „Koncert na orkiestrę” Witolda Lutosławskiego, przygotowany
bardzo sumiennie; cały też koncert białostockiej Orkiestry spotkał się z bardzo serdecznym
przyjęciem.
[„Ruch Muzyczny” 15-31.08.1967]
Jana Kulaszewicza pamiętam jako bezpośredniego, nad wyraz energicznego człowieka,
prawdziwe „żywe srebro”. Obdarzony absolutnym słuchem, zamęczał orkiestrę w dążeniu do
absolutnie precyzyjnej intonacji, pracował szybko i efektywnie. Poznałem go jako dyrygenta
szkolnej orkiestry, w której grałem na skrzypcach, a następnie jako prowadzącego swoją Orkiestrę
Symfoniczną, z którą miałem przyjemność grać koncert skrzypcowy i fortepianowy.
Kulaszewicz zapoczątkował Festiwale Muzyki i Poezji, dzięki którym białostoccy melomani
mieli niepowtarzalną okazję poznać nie tylko wybitnych polskich muzyków ale i aktorów, których
by nigdy w Białymstoku nie ujrzeli (m.in. Aleksander Bardini, Henryk Boukołowski, Stanisława
Celińska, Mariusz Dmochowski, Jan Englert, Edmund Fetting, Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki,
Zofia Mrozowska, Zofia Rysiówna, Wojciech Siemion, Anna Seniuk, Andrzej Seweryn, Jan
Swiderski, Igor Śmiałowski, Czesław Wołłejko).
Nie mogłem być częstym gościem na koncertach w kinoteatrze, ponieważ był to okres moich
warszawskich studiów, a następnie sześciu lat pracy w Poznańskim Muzeum Instrumentów
Muzycznych. Tym niemniej jedno wydarzenie ze spędzonego w Białymstoku sezonu 1966/67
ulkwiło mi w pamięci. Był to program uświetniający 30-lecie Białostockiej Szkoły Muzycznej
prowadzonej przez prof. Helenę Frankiewicz, podczas którego wystąpili byli absolwenci szkoły,
m.in. skrzypaczka i moja dawna koleżanka - Krystyna Rogalska, pianista - świeżo upieczony
zwycięzca Konkursu Pianistycznego im. Ignacego J. Paderewskiego w Bydgoszczy - Jerzy
Maksymiuk, a całością dyrygował Jan Kulaszewicz. Nikt wówczas nawet nie przypuszczał (może
4
poza paniami Frankiewicz), że Maksymiuk, grający z wirtuozowskim pazurem Fantazję polską
Paderewskiego, zrobi światową karierę jako dyrygent i twórca Polskiej Orkiestry Kameralnej,
dzisiaj przeobrażonej w równie świetną Sinfonię Varsovię. Innym pamiętnym wydarzeniem w
tej sali było wspomniane białostockie prawykonanie Koncertu na orkiestrę Witolda Lutosławskiego
pod dyrekcją ówczesnego szefa, wspomnianego już Jana Kulaszewicza. W stosunku do ówczesnych
możliwości zespołu było to naprawdę ogromne osiągnięcie artystyczne otwierające drogę
Białostockiej Orkiestrze ku filharmonicznym szlifom. Orkiestrę stać też było na wykonania, takich
dzieł jak; IV i V Symfonia Czajkowskiego (1962-1963), Symfonia d-moll Francka (1963),
Szeherezada Rimskiego-Korsakowa (1962), II Koncert fortepianowy Rachmaninowa (1963), Bolero
Ravela (1963), Obrazki z wystawy Musorgskiego (1964). Do Białegostoku chcieli już przyjeżdżać
wybitni soliści, np. Krzysztof Jakowicz (1962), Lidia Grychtołówna (1963), Barbara HesseBukowska (1964, 1965), Wanda Wiłkomirska (1965), Kaja Danczowska (1965), Władysław Kędra
(1967).
Jan Kulaszewicz opuścił Białystok z końcem sezonu 1970 - 71, odszedł również długoletni II
dyrygent Stanisław Malawko. Dyrekcję i kierownictwo artystyczne objął jesienią 1971 roku Tadeusz
Chachaj, podczas gdy funkcję II dyrygenta sprawowali kolejno: Jan Jackowicz, Władysław
Kabalewski i od sezonu 1973/74 - Roman Zieliński. Natomiast administracją Orkiestry kieruje
nieprzerwanie od 1960 roku Regina Abłażewicz.
[z Programu pierwszego koncertu Państwowej Filharmonii w Białymstoku 20,21 1X1974]
Niewątpliwą zasługą nowego dyrygenta i kierownika artystycznego było sprowadzenie z
centralnej Polski do Białegostoku grupy profesjonalnych muzyków (zapewnienie im mieszkań),
rozszerzenie składu Orkiestry oraz systematyczne uzupełnianie instrumentarium. Barierą w dalszym
jej rozwoju był brak stałej siedziby.
[40 lat Państwowej Filharmonii w Białymstoku, Białystok 1994]
Gdy zespół osiągnął odpowiedni poziom, Państwowej Orkiestrze Symfonicznej nadano status
Państwowej Filharmonii w Białymstoku (1974). Wkrótce też, w 1976 roku, znalazła własną
siedzibę w nowym obiekcie przy ulicy Podleśnej, dzieląc ją z Zespołem Placówek Kształcenia
Artystycznego.
Ostatnie dwa koncerty grudniowe przypieczętowały zapewne dwudziestoletnie peregrynacje
białostockiej Polihymnii w poszukiwaniu własnego kąta. Piszę: „zapewne”, gdyż mimo ustalonych
planów koncertowych i gotowej w zasadzie sali, trwający jeszcze (a piszę to w końcu grudnia 1975)
montaż organów może odwlec ostateczny termin zadomowienia się Filharmonii przy ul. Podleśnej.
Z salą Kino-Teatru „Związkowiec” i orkiestra, i melomani rozstają się bez żalu; nie było tam
przecież warunków ani do pracy artystycznej na odpowiednim poziomie, ani do odbioru muzyki.
Pamiętamy, aż nadto dobrze, big-beatowe przebitki z kawiarni [„Fama”], niweczące
najsubtelniejsze fragmenty wieczorów symfonicznych. Ów nieszczęsny a obligatoryjny w
„Związkowcu” kontrapunkt Filharmonia nasza ma już za sobą (...) nowe warunki uprawiania w
Białymstoku, tzw. muzyki poważnej stwarzają Filharmonii nowe perspektywy, zobowiązują do
nowych, twórczych przedsięwzięć repertuarowych i popularyzacyjnych.
[„Kontrasty” nr 2/1976]
Jednak od dawna było wiadomo, że takie spółki są niedobre. Budowano obiekt dla szkół, ale
szkoły pozbawiono własnych sal koncertowych. Co więcej, w sali koncertowej oddanej
Filharmonii, zbudowano szkolne organy. Żeby korzystać z własnego instrumentu szkoła musiała
uzyskiwać zgodę Filharmonii i płacić za czas lekcji. Takich „zapalnych” punktów było więcej, ale
obie placówki mimo różnych konfliktów na ogół koegzystowały pokojowo. De facto aula szkolna
5
oraz siedziba Filharmonii pozbawiona była od samego początku koniecznego zaplecza (garderoby,
pokoje ćwiczeń, pokoje biurowe, bufet, toalety dla pracowników).
W 1984 roku dokonano więc pierwszej modernizacji, w wyniku której przybyło pomieszczeń o
łącznej kubaturze ponad 500 metrów sześciennych.
W relacji z inauguracji nowej sali pisałem:
W piątkowy wieczór, 16 stycznia roku 1976, białostoccy melomani po raz pierwszy skierowali
swe kroki na ul. Podleśną, do obiektu Zespołu Placówek Kształcenia Artystycznego, by stać się
świadkami uroczystej inauguracji działalności Państwowej Filharmonii w nowej sali koncertowej
(...) Wszelako głośniejsze fragmenty (...) pierwszych kompozycji wykonanych w nowej siedzibie
Filharmonii (...) ujawniły pewne mankamenty akustyki sali koncertowej. Można było zresztą
przypuszczać, że zbyt mała w stosunku do brzmienia siedemdziesięcioosobowej orkiestry
symfonicznej kubatura musi wywołać przesycenie dynamiczne w forsowanych partiach tutti.”
[„Kontrasty" nr 3/1976]
Ale na poprawę akustyki sali koncertowej przyjdzie jeszcze czekać całe ćwierćwiecze. Na razie
cieszymy się tym, co mamy. A mamy dalej Festiwale Muzyki i Poezji, powstają filharmoniczne
zespoły kameralne, wspaniale rozwija się program edukacji muzycznej dzieci i młodzieży,
przyjeżdżają do nas znakomite orkiestry, dyrygenci i soliści.
Za największe, moim zdaniem, wydarzenie muzyczne całego 50-lecia trzeba uznać recital
jednego z największych pianistów wszechczasów – Światosława Richtera (grudzień 1976).
Występy wybitnych solistów stały się regułą. Sporo było wydarzeń wielkich: kilkakrotne występy
Polskiej Orkiestry Kameralnej Jerzego Maksymiuka, znakomitych Orkiestr Symfonicznych z
Glasgow, Moskwy, Wilna, Ankary i Wielkiej Studenckiej Orkiestry Symfonicznej z Chin. Było
jeszcze wiele innych. Orkiestrą PFB dyrygują też Jan Krenz i Jerzy Maksymiuk. Najlepiej jednak
zapamiętałem występ Moskiewskiej Państwowej Orkiestry Symfonicznej pod dyrekcją zjawiskowej
Weroniki Dudarowej.
Moskiewscy wirtuozi wybrali repertuar nie byle jaki. Otwierający pamiętny koncert wrześniowy
„Don Juan” Ryszarda Straussa to nie tylko najpiękniejszy, moim zdaniem, poemat symfoniczny tego
kompozytora, ale i najbardziej wirtuozowski, wymagający nie tylko dokładnego zrozumienia się,
zsynchronizowania muzyków, lecz także nieprzeciętnych umiejętności indywidualnych. To ten
właśnie utwór stał się probierzem wirtuozerii zespołu (...) Wszelako jeszcze bardziej piorunujące
wrażenie wywarła sztuka prowadzenia orkiestry przez Weronikę Dudarową (...) Absolutne
opanowanie każdego szczegółu, ręce jej przekazywały z gracją primabaleriny i precyzją
kwarcowego zegara. Było to uderzające zjawisko. Ręce Dudarowej były najbardziej kompetentnym
przewodnikiem po urokach „Don Juana”, a następnie tryptyku „Morze” i środkowego z
„Nokturnów” - „Zabaw” Debussy'ego, wskazując nie tylko wszystkie wejścia instrumentów, lecz
także modelując gestem adekwatny do brzmienia kształt fraz, ich wewnętrzną dynamikę,
artykulację. Tak żywej muzyki symfonicznej nie słyszeliśmy jeszcze w Białymstoku...
[„Gazeta Współczesna”, recenzja koncertu z dnia 18 września 1980 r.]
Dyrektor Tadeusz Chachaj, jako dyrygent wprowadza do repertuaru Orkiestry szereg dzieł
polskiej muzyki współczesnej, m.in.: W. Kilar Krzesany (1976), Kościelec 1909 (1978), Siwa mgła
(1982), H. M. Górecki III Symfonia (Symfonia pieśni żałosnych) - ze Stefanią Woytowicz (1978), K.
Penderecki Tren (1977). Na dobre zadamawia się w koncertowych programach wielka symfonika
klasyczna i romantyczna.
Wspaniale rozkwitająca działalność edukacyjna Filharmonii skłoniła mnie do przeprowadzenia,
na łamach „Kuriera Podlaskiego”, rozmowy z kierowniczką Biura Koncertowego Lucyną SytaProkopiuk. Oto jej fragment:
K.P. - Filharmonia Białostocka zaczyna być znana w kraju właśnie z wielkiego rozmachu i
różnych form działalności edukacyjnej...
6
L.S. - Biuro Koncertowe istnieje od czterech lat, a od trzech lat notujemy wydatny wzrost
audycji i koncertów szkolnych. W kolejnych latach 1983, 1984 i 1985 liczba tych imprez wzrastała
w takiej progresji: 462 - 624 - 900 (w planie na rok bieżący).
K.P. - Czy to, co mówicie do młodych i najmłodszych melomanów wywołuje ich zainteresowanie,
czy też do Filharmonii dalej trzeba siłą delegować wybranych nieszczęśników? Myślę o młodzieży
szkolnej, bo wasze audycje przedszkolne od dawna cieszą się znakomitą opinią.
L.S. - W Polsce niewiele filharmonii organizuje taką działalność koncertową dla najmłodszych.
W Białymstoku prowadzi się ją już od dziesięciu lat. Wykorzystujemy wszelkie dostępne nam środki
oddziaływania ekspresyjnego, poczynając od instrumentarium Orffa, przez inscenizację bajek
muzycznych, po konkursy plastyczne. Niedawno w foyer Filharmonii eksponowaliśmy plon cyklu
audycji pn. „Polskie tańce narodowe” - plon w postaci rysunków wykonanych właśnie przez
przedszkolaków. Do Filharmonii zapraszamy dzieci ze wszystkich 65 białostockich przedszkoli.
K.P. - A dzieci z tzw. terenu czy nadal pozostawione są same sobie?
L.S. - Objęliśmy działalnością umuzykalniającą już 40 placówek terenowych. Wyjeżdżamy tam
co drugi miesiąc. Przyjmowani jesteśmy niezwykle spontanicznie i serdecznie. Tam właśnie czujemy
się najpotrzebniejsi.
K.P. - W szkołach średnich programy nauczania wykazują tylko śladową obecność wychowania
muzycznego. Co na to Filharmonia?
L.S. - Do niedawna nie znajdowaliśmy tam zainteresowania edukacją muzyczną. Od ubiegłego
roku, dzięki działaniom władz oświatowych, szczególnie inspektora Wydziału Oświaty i Wychowania
w Białymstoku - Janusza Bartla - klimat zmienił się bardzo korzystnie. W rezultacie niemal
wszystkie licea ogólnokształcące i 12 szkół zawodowych objęto stałą akcją audycji muzycznych.
[„Kurier Podlaski”, 1 sierpnia 1985]
Białystok wyszedł na prostą
Białystok nie należy co prawda do centrów muzycznych, jednak i on w minionym sezonie zwrócił
na siebie uwagę buntem miejscowych filharmoników, w wyniku którego nastąpiła zmiana dyrektora,
kierownika artystycznego pierwszego dyrygenta w jednej osobie. O ile pożegnania z Tadeuszem
Chachajem nie można nazwać eleganckim (to również świadczy o wzajemnych awersjach), to
pozyskanie nowego dyrektora odbyło się w sposób najlepszy z możliwych. Konkurs na wakujące
stanowisko dyrektora Państwowej Filharmonii w Białymstoku wygrał dyrygent ze Śląska Mirosław Jacek Błaszczyk (…)
Orkiestrę białostocką znam „od urodzenia”, od pierwszego koncertu jako zespołu jeszcze
amatorskiego (...) Obserwowałem jej rozwój i przekształcenia poprzez upaństwowienie aż do
statusu Państwowej Filharmonii. Dziesięć lat recenzowałem jej działalność (1975-1985), oceniałem
plany repertuarowe i ich realizację. Mając taką skalę odniesień porównałbym początek kadencji
Błaszczyka do pełnego pasji i osiągnięć okresu dyrekcji lana Kulaszewicza, który na tyle podniósł
poziom artystyczny orkiestry, iż droga do nadania jej miana filharmonii była czystą formalnością.
Błaszczyk ujął białostockich filharmoników sposobem pracy dyrygenckiej, bezpośredniością i
postawieniem w centrum wspólnych zainteresowań jednej tylko sprawy; kształtowania interpretacji.
Tego tej orkiestrze najbardziej tankowało.
Po roku pracy nowego dyrektora można określić jako artystę wrażliwego, dynamicznego i
wszechstronnego. O jego wszechstronności świadczy chociażby to, że kieruje wszystkimi orkiestrami
symfonicznymi w Białymstoku, tzn. - poza filharmoniczną - orkiestrą Filii Akademii Muzycznej i
Zespołu Placówek Kształcenia Artystycznego (...) Dodajmy, że Błaszczyk wziął na siebie trud
prowadzenia koncertów symfonicznych z udziałem dyplomantów Filii AM i PSM II st. Koncerty
takie wymagają poza „zwykłymi” przymiotami dyrygenckimi zupełnie wyjątkowego refleksu, gdyż
debiutująca młodzież, mimo dobrego przygotowania, sprawia nieraz różne niespodzianki.
Innym dowodem wszechstronności Błaszczyka są jego zainteresowania repertuarowe. Czuje się
dobrze w każdym stylu i epoce, docenia też znaczenie muzyki współczesnej (...). Filharmonia
Białostocka pod dyrekcją Błaszczyka nawiązała ścisłą współpracę z miejscową rozgłośnią radiową,
7
która czterokrotnie transmitowała koncerty symfoniczne. Nie trzeba dodawać, jakie znaczenie dla
poziomu wykonawczego ma kontakt z mikrofonem. Inny sposób doskonalenia gry zespołowej polega
na zapraszaniu dyrygentów znanych z zamiłowania do precyzji; obok koncertów radiowych
precyzją i poziomem artystycznym wyróżniały się programy prowadzone przez Jana Wincentego
Hawla, Szymona Kawallę, Karola Stryję (...).
Sytuacja [ekonomiczna] zmusza placówki kultury do nowych zachowań, których nie miały okazji
ani potrzeby wyuczyć się przez dziesięciolecia względnego bezpieczeństwa ekonomicznego.
Filharmonia Białostocka energicznie zabrała się do poszukiwania sponsorów wspierających
mecenat państwowy. Bez ich wsparcia finansowego ubiegły sezon byłby znacznie uboższy, mniej
atrakcyjny (...). Środki uzyskiwane z Ministerstwa Kultury i Sztuki wystarczają na skromne płace dla
muzyków; pieniądze na honoraria (zwłaszcza dla lepszych solistów i zespołów) trzeba już zdobywać
samodzielnie!...)
Zmiana dyrekcji Filharmonii nie zachwiała na szczęście wspaniale rozwijaną od wielu lat
działalnością umuzykalniającą prowadzoną wśród dzieci przedszkoli, szkół podstawowych i
młodzieży szkół ponadpodstawowych. Liczba tych audycji sięgała w ostatnich latach dziewięciuset.
W minionym sezonie było ich wraz z koncertami symfonicznymi dla młodzieży, aż 1086! (…)
Po pierwszym sezonie białostoccy melomani ufają, że wichry kariery nie porwą Mirosława
Jacka Błaszczyka z Białegostoku zbyt wcześnie.
[Stanisław Olędzki, „Ruch Muzyczny” 1991 nr 19]
Zanim go porwały, najpierw do Poznania, potem do Katowic, zdążył pojechać z Filharmonią
Białostocką na tournee po Stanach Zjednoczonych, zdążył zaprosić kilku najwybitniejszych
polskich kompozytorów (Witold Lutosławski, Witold Szalonek, Henryk Mikołaj Górecki),
zorganizować I Ogólnopolski Przegląd Młodych Dyrygentów (1994), dokonać kilku nagrań.
Oddajmy głos krytyce:
Otwierający tournée koncert, który odbył się we czwartek 23 czerwca w World Financial Center
w Nowym Jorku, sprawił wiele satysfakcji. Orkiestra pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka
wykonała „Bajkę” Moniuszki oraz V Symfonię Beethovena. Korespondent „Gazety Wyborczej"
napisał: „Owacje na stojąco, bis i słowa uznania nie tylko od Polonii, która była na koncercie, ale
także od publiczności amerykańskiej (...)”.
Następne trzy dni były wypełnione próbami, po nich zaś przyszedł czas na najważniejsze
koncerty w Carnegie Hall. Wszyscy byliśmy tym bardzo przejęci, wszakże to jedna z najsłynniejszych sal koncertowych na świecie. Filharmonia wystąpiła w niej 2 lipca 1995 roku jako
czwarta w historii Polski orkiestra (...). W Carnegie Hall orkiestra Filharmonii Białostockiej
odniosła wielki sukces. Długie owacje na stojąco, bis i słowa uznania, które padły z ust
amerykańskich muzyków, kompozytorów oraz gości Carnegie Hali, mogą być tego dowodem. Godne
przytoczenia są słowa wspomnianej recenzji, zamieszczonej w dzienniku „New York Times”:
„Orkiestra zagrała wytwornie, z ogładą i energią, szczególnie dobrze brzmiały instrumenty dęte i
smyczkowe...”.
(...) Na pewno nie można było wymarzyć sobie lepszego zakończenia Roku Jubileuszowego
Filharmonii Białostockiej.
[Adam Krzywda „Ruch Muzyczny” 1995 nr 18]
...15 stycznia 1997 roku kierownictwo Filharmonii obejmuje Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Jest
on wtedy najmłodszym w Polsce dyrektorem dużej instytucji artystycznej - jego 25 lat budziło
pewne wątpliwości komisji konkursowej. Młody dyrektor okazał się szybko równie utalentowanym
i dojrzałym dyrektorem co muzykiem...
Marcin Nałęcz-Niesiołowski z wielkim pietyzmem odczytuje partytury, nadaje swym
interpretacjom walor osobistego przeżycia, zawsze jednak podporządkowanego logice dramaturgii
zapisanej przez kompozytora. Jego gest jest czytelny, komunikatywny, bez śladu kuszącego wielu
8
młodych dyrygentów efekciarstwa. Znać tu dobrą szkołę Bogusława Madeya, znać również
zaskakującą w tym wieku dojrzałość artysty i człowieka.
Nowy dyrektor zadziwił bowiem nie tylko jako muzyk, lecz i jako dyrektor-menażer. Skutecznie
pozyskuje sponsorów, co z kolei umożliwia, m.in. sprowadzanie wybitnych muzyków, często o
światowej renomie, takich jak choćby Shlomo Mintz, Kevin Kenner, Krzysztof Penderecki,
Konstanty Andrzej Kulka, Jerzy Maksymiuk. W ilu innych ośrodkach wystąpili ci artyści w tym
sezonie? Nałęcz-Niesiołowski niczego nie zatracił z dotychczasowego dorobku Filharmonii
Białostockiej - nadal bardzo rozbudowana jest działalność edukacyjna, współpraca z Polskim
Radiem Białystok, którego nieoceniona pomoc w sponsorowaniu wielu przedsięwzięć muzycznych
wydatnie podnosi atrakcyjność kulturalną regionu. Powstały nowe imprezy, takie jak: Dni
Oratoryjne Białegostoku, wciągające do współpracy dobre, cieszące się uznaniem w kraju i za
granicą białostockie chóry. Wprowadzono nowe cykle koncertów - „Muzyczne rodziny”, przede
wszystkim jednak komplety słuchaczy przyciąga do Filharmonii atrakcyjny i urozmaicony repertuar,
w którym obok takich dzieł jak: „Ognisty ptak” Strawińskiego, „Koncert na orkiestrę”
Lutosławskiego, dwie symfonie Mahlera, pojawiły się „Niemieckie Requiem” Brahmsa, „Trójkątny
kapelusz” M. de Falli i „Concierto de Aranjuez” Rodrigo. Oprócz solistów, tych największych na
świecie, występują wspaniali młodsi i starsi: Piotr Anderszewski, Kaja Danczowska, Robert
Kabara, Janusz Olejniczak, Krzysztof Pełech, Karol Radziwonowicz, Tomasz Strahl, a z zagranicznych wspaniały pianista francuski Jean-Efflam Bavouzet (recital i III Koncert Prokofiewa). Był
i kwartet jazzowy Leszka Możdżera, i świetny kwartet puzonowy z Wiednia, i bardzo dobrze
śpiewający kameralny zespół wokalny „Affabre Concinui”.
W październiku Filharmonia Białostocka organizuje II Ogólnopolski Przegląd Młodych
Dyrygentów im. Witolda Lutosławskiego, a ponadto znajduje czas, by towarzyszyć debiutom nie
tylko dyplomantów białostockiej Filii Akademii Muzycznej im. F. Chopina, ale także ich młodszym
kolegom kończącym PSM II st. i Liceum Muzyczne. W sumie więc formy działalności, propozycje
repertuarowe i ich realizacja - godne znacznie większego ośrodka.
[Stanisław Olędzki, „Ruch Muzyczny”1998 nr 7]
Słuchaczy (i krytykę) najbardziej jednak cieszyła coraz lepsza gra zespołu orkiestrowego:
Świetna gra orkiestry symfonicznej Filharmonii Białostockiej staje się już normą osiągniętą
dzięki intensywnej, nieraz wręcz mrówczej pracy. Ile jest w kraju orkiestr, które potrafiłyby wykonać
jednego wieczoru „Credo” Pendereckiego, a następnego bardzo dobrze akompaniować do
wszystkich dzieł (z orkiestrą) Chopina? Ile jest u nas orkiestr, które mają w swym najnowszym
dorobku bardzo udane wykonania dużych i trudnych dzieł Lutosławskiego, Góreckiego, Kilara,
Bacewicz, Bartoka, Strawińskiego? Przecież tylko najlepsze orkiestry mogą sprostać oczekiwaniom
organizowanych przez Filharmonię Białostocką konkursów dyrygenckich, których regulamin
wymaga swobodnego poruszania się orkiestry po rozległym repertuarze i to z wieloma dyrygentami.
[Stanisław Olędzki, „Ruch Muzyczny” 1999 nr 21]
Istotnie, gra Orkiestry Filharmonii Białostockiej coraz bliższa jest doskonałości, co potwierdza
nagranych już sześć płyt kompaktowych, czy też spektakle Dziadka do orzechów Czajkowskiego
grane w zastępstwie Orkiestry Opery Narodowej w Warszawie w styczniu 2003 roku.
Wielkim wydarzeniem, które nie przemija, jak inne, lecz trwa stale, była gruntowna
modernizacja sali koncertowej, o czym pisałem w recenzji:
Koncertem Galowym Filharmonia Białostocka rozpoczęła w ubiegłym tygodniu (24 i 25 stycznia
2002) drugą połowę sezonu, a właściwie - nowy okres swej działalności. Po 25 latach pracy we
własnej siedzibie, jednak z salą koncertową projektowaną dla szkół muzycznych, ale zbyt ciasną na
koncerty symfoniczne, w niewiarygodnie krótkim czasie (sześć miesięcy!) Filharmonia otrzymała
salę o zupełnie innym, „przyjaznym” wystroju, bardzo wygodnych nieskrzypiących fotelach,
znacznie lepszych parametrach akustycznych, bogato wyposażoną w nowoczesną aparaturę audio-
9
wizualną i oświetleniową, zapewniającą odpowiednie warunki do realizacji nagrań cyfrowych,
różnorakich imprez estradowych i międzynarodowych konferencji. Z dawnej sali pozostały tylko
mury ograniczające możliwości rozbudowy do rozmiarów prawdziwie koncertowych; czterysta
kilkadziesiąt miejsc - nie jest to pojemność jak na miasto tej wielkości co Białystok. Pomimo
zachwytu, wręcz szoku przy pierwszym oglądzie sali, gdzieś w głębi serca czai się nadal
niezaspokojone pragnienie sali innej, też wielofunkcyjnej, ale projektowanej nie z myślą o
kongresach i konferencjach lecz o pełnych spektaklach operowych, sali w której orkiestra mogłaby
zejść do kanału, a całą scenę można by zabudowywać dekoracjami, salę z odpowiednim zapleczem.
Cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia - nie ja wymyśliłem to przysłowie. Na budowę gmachu Opery
Podlaskiej zapewne wypadnie nam jeszcze długo poczekać, aczkolwiek instytucja taka,
zlokalizowana na wschodnim pograniczu zjednoczonej Europy i reszty świata, wcześniej czy później
będzie uzasadniona, a nawet konieczna.
Tym niemniej już obecnie Marcinowi Nałęcz-Niesiołowskiemu należy się jeżeli nie pomnik, to co
najmniej popiersie, choć znając jego skromność, byłaby to ostatnia rzecz, jakiej by pragnął. Tak czy
inaczej, Białystok, ba, całe Podlasie nigdy mu tego nie zapomni. Z tego wielkiego osiągnięcia Pana
Marcina ja cieszę się podwójnie - jako z potwierdzenia także mojego wyboru podjętego przed kilku
laty. Kiedy pytano i mnie o najlepszego następcę Mirosława Jacka Błaszczyka wskazywałem na
jedynego w moim odczuciu kandydata, nie obawiając się jego wyjątkowo młodego wieku.
Marcin Nałęcz-Niesiołowski znakomicie radzi sobie nie tylko jako dyrektor i artysta, lecz
również jako skutecznie działający w krytycznych warunkach finansowych menażer-wizjoner, czego
najlepszym dowodem jest właśnie zmodernizowana Sala Koncertowa. Ilu musiał przekonać
decydentów strzegących publicznych środków finansowych, ilu zyskać sponsorów - to wie tylko on
sam. Dlatego na ostatnich koncertach oklaskiwaliśmy go nie tylko za wysoki poziom wykonawczy
Filharmoników, ale i za ostatnie jego dzieło, może największe, a na pewno najtrwalsze - za nową
Salę. Naczelnik Ministerstwa Kultury - Małgorzata Dybowska - wysoko oceniała działalność
Filharmonii Białostockiej przywołując takie jej osiągnięcia jak: Ogólnopolski Przegląd Młodych
Dyrygentów im. Witolda Lutosławskiego, będący wstępnym etapem Międzynarodowego Konkursu
Dyrygenckiego im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach; występy najwybitniejszych polskich
artystów i wielu czołowych zza granicy; to właśnie Filharmonia Białostocka inauguruje 2 lutego w
sali Filharmonii Narodowej w Warszawie - Festiwal Polskich Filharmonii; no i wreszcie gruntowna
przebudowa sali koncertowej przeprowadzona w tak krótkim czasie i na przekór wszystkim
trudnościom finansowym. W odczytanym posłaniu, Minister Andrzej Celiński uznał otwarcie nowej
Sali za niezwykłe wydarzenie kulturalne o randze ogólnopolskiej. Minister wyraził ponadto swój
podziw dla odwagi i zdeterminowania w realizacji tego trudnego przedsięwzięcia dyrektorowi
Filharmonii, Marszałkowi Województwa Sławomirowi Zgrzywie i całemu Zarządowi Województwa.
Wojewoda Podlaski, Marek Strzaliński podkreślił, że nowa sala jest godna Filharmonii
Białostockiej - instytucji nie tylko zasłużonej dla miasta i województwa ale, i bardzo potrzebnej
mieszkańcom Podlasia. Wreszcie dyrektor Marcin Nałęcz-Niesiołowski nakreślił pokrótce genezę
pomysłu modernizacji i przebieg jego realizacji. Na koniec części oficjalnej wyświetlono krótki film
Telewizji Białystok, obrazujący przebieg remontu i wszechstronne walory sali. Z tego jak brzmiała
muzyka ilustrująca ten film, a nagrana przez Orkiestrę naszej Filharmonii, można zaproponować
jeszcze jeden rodzaj działalności: projekcję filmów muzycznych, a jest już ich nie mało, np. występy
artystów i zespołów, których długo jeszcze nie usłyszymy „na żywo”. Na pierwszy ogień proponuję
cykl wszystkich Koncertów fortepianowych Beethovena z Krystianem Zimermanem i
Filharmonikami Wiedeńskimi.
Podczas inauguracyjnych uroczystości szefowie znanej firmy fonograficznej DUX - Małgorzata
Polańska i Lech Tołwiński, wręczyli dyrektorowi Nałęcz-Niesiołowskiemu pierwszą z dziesięciu
złotych płyt wytłoczonych z okazji dziesięciolecia firmy. W ten sposób wytwórnia DUX postanowiła
honorować swych ulubionych artystów, z którymi współpracuje.
Melomani czekali jednak nie na słowa, a na muzykę. Program koncertu (Moniuszko - Uwertura
fantastyczna „Bajka”, Noskowski - Poemat symfoniczny „Step”, Beethoven – V Symfonia c-moll)
spełniał również funkcję demonstracji walorów akustycznych sali. Wybrano doń tylko dzieła
10
symfoniczne o wielkim zróżnicowaniu faktury, zapewne po to, aby przekonać się, jak będą brzmiały
wielkie kompleksy dźwiękowe, układy kameralne i poszczególne instrumenty. Muzyka symfoniczna
brzmi teraz nieporównanie lepiej. Przede wszystkim dzięki większej kubaturze (na jednego
słuchacza przypada prawie dwakroć więcej przestrzeni), muzyka lepiej „oddycha”. Dotychczas
była stłamszona, zduszona w zbyt ciasnej kubaturze, skotłowane dźwięki, wzajemnie sobie
przeszkadzały, szczególnie w głośniejszych miejscach (większa dynamika i większy wolumen
brzmienia). Obecnie brzmienie orkiestry zyskało na przejrzystości, jest bardziej panoramiczne,
przestrzenne. Poprawiła się również percepcja barw instrumentalnych; dzięki ogólnej
charakterystyce akustycznej uwypuklającej rejestr niski, wydają się one bardziej miękkie, nie
tracące niczego ze swej soczystości (...)
Wykonanie programu było bliskie ideału....
Słyszałem w życiu wiele orkiestr polskich i zagranicznych. W okresie studiów w Warszawie,
swoje kryteria ocen kształtowałem w oparciu o koncerty Filharmonii Narodowej (ze stałymi
dyrygentami - Witoldem Rowickim i Stanisławem Wisłockim) i orkiestr zagranicznych tam
goszczących. Sześć lat spędzonych w Poznaniu pozwoliło mi poznać jedną z najlepszych
ówczesnych filharmonii, tzw. terenowych i wprowadzony tam słynny system edukacji muzycznej
PRO SINFONIKA. W obu tych ośrodkach spotkałem wielu znakomitych muzyków, takich jak: Igor
Strawiński, Paweł Klecki, Wilhelm Kempf, Martha Argerich, Friedrich Gulda, Igor Markevitch,
Carlo Zecchi, Claudio Arrau, Dawid i Igor Ojstrachowie, Henryk Szeryng i wielu, wielu innych dzisiaj już legend światowej muzyki XX wieku. Piszę o tym, by nie być posądzonym o to, że moja
pochlebna opinia o naszej Filharmonii, jest wynikiem braku właściwego punktu odniesienia. Punkty
odniesienia miałem naprawdę dobre i właśnie dzięki nim oceniam stan obecny Filharmonii
Białostockiej. Podsumowując dorobek artystyczny Filharmonii Białostockiej trudno nie zauważyć,
iż od lat kształtowali go także ludzie mniej widoczni medialnie, bez których nie byłby on tak
barwny i cenny. Jest to ustabilizowany zespół pracowników Biura Koncertowego, organizatorów
koncertów, festiwali, przeglądów, konkursów, kreatorów i animatorów życia muzycznego. Biuro
Koncertowe Filharmonii Białostockiej i jego wyniki to dziś:
 wysoce wyspecjalizowana kadra, skomputeryzowany system pracy
 wybitne osiągnięcia w zakresie edukacji muzycznej dzieci i młodzieży (około 900 audycji
muzycznych rocznie), koncerty adresowane do wszystkich grup wiekowych, dzieci szkół
podstawowych, gimnazjów i liceów w mieście i województwie (coraz bardziej przypominają
wspomnianą wyżej Poznańską PRO SINFONIKĘ)
 działania marketingowe, sponsoringowe, m.in. opracowywanie międzynarodowych
programów dla pozyskiwania funduszy z Unii Europejskiej, a także wdrażanie zupełnie nowych
form artystycznych takich jak film operowy, czy cykl „Spotkania ze sztuką" (wiele
najatrakcyjniejszych koncertów nie odbyłoby się bez sprawnych działań organizacyjnych zwłaszcza
w pozyskiwaniu wielu hojnych sponsorów).
Ostatnie lata zmusiły wszystkie instytucje artystyczne do poszukiwania nowych źródeł
finansowania. Z dużym sukcesem działania menedżerskie, poszukiwanie sponsorów kreuje
kierownik Biura Koncertowego Lucyna Syta-Prokopiuk, traktując te kontakty jako wyzwanie czasu
i potrzeb.
Każda szanująca się firma stara się wypracować własną markę będącą synonimem jakości jej
produktów, zaufania klientów, słowem - sukcesu. Gdyby prowadzono odpowiednie rankingi, to taką
markę godną zaufania - jak „E. Wedel” wśród producentów słodyczy, „Onet.pl” wśród firm
internetowych, czy „Nivea” wśród kosmetyków do pielęgnacji skóry - Filharmonia zdobyłaby na
pewno. Wypracowała bowiem przez pół wieku i profesjonalizm swych produktów, i zaufanie
słuchaczy, potwierdzane każdego tygodnia frekwencją na koncertach. Na taki sukces pięćdziesiąt
lat pracowała „sztafeta” muzyków, dyrygentów, pracowników merytorycznych, administracyjnych i
technicznych. Wierzę, że Filharmonia Białostocka tej dobrej marki nie utraci, przeciwnie -
11
potwierdzi ją w następnym 50-leciu. Co więcej swoją marką przynosić będzie nadal chlubę
naszemu miastu, Podlasiu i Polsce.
Stanisław Olędzki