ROZDZIAŁ SZESNASTY Zoey

Transkrypt

ROZDZIAŁ SZESNASTY Zoey
)
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Zoey
- Podoba mi się ten koń - powiedziałam do Lenobii.
- Mnie też - odparła, chociaż zabrzmiało to tak, jakby
wcale nie chciała się do tego przyznać.
Stałyśmy w zagrodzie, w pewnym oddaleniu od grupki
adeptów otaczających Travisa i jego potężnego perszerona.
Kowboj pokazywał swoim skupionym widzom (adepci plus
Darius, plus Rephaim, plus Stark), jak używać kopii i miecza
na grzbiecie konia.
- Czyli co? - zapytał Johnny B. - Ona tylko tyle potrafi?
Kłusować do przodu i do tyłu w linii prostej?
Travis siedzący na grzbiecie Bonnie zdawał się mieć sto
metrów wzrostu. Trzymał w ręku długą kopię i przez moment
zastanawiałam się, czy nie zrobi szaszłyka z wymądrzającego
się Johnny'ego B. Jednak kowboj zsunął tylko
kapelusz na tył głowy i oparł kopię na biodrze.
- Moja mała robi wszystko to co mniejsze konie. Zna
wszystkie chody: stęp, kłus, galop, cwał - powiedział i zerknął
na Lenobię. Jej przyjazny uśmiech nagle przeszedł
w skrzywienie. - Bonnie potrafi zawracać szybko jak koń
wyścigowy, biega prędko i wytrzymale jak rasowa klacz.
I może ścigać się w terenie z najlepszymi końmi.
212
Nie zapominaj też, że nosi na grzbiecie mnie, stertę zbroi i broni,
a do tego może pociągnąć za sobą chałupę. W tym samym czasie.
niedocenianie jej to poważny błąd. - Rzucił jeszcze jedno
spojrzenie na Lenobię i dodał: - Ale niedocenianie kobiet
w ogóle nie jest dobrym pomysłem, chłopcze.
Zamaskowałam śmiech kaszlem.
Lenobia spojrzała na mnie.
- Nie dawaj mu okazji do tego, żeby się jeszcze bardziej
nakręcił. Przez cały dzień wszystkich zabawia. Dziewczęta
chcą iść z nim na randkę. Chłopcy chcą być tacy jak on. Już
mnie od tego boli głowa.
- A więc lubisz go trochę?
Aż się skrzywiłam pod lodowatym spojrzeniem Lenobii,
lecz w tej samej chwili Travis podniósł głos.
- Musielibyście zapytać panią profesor, ale ja osobiście
chętnie się wybiorę na przejażdżkę w teren - oznajmił głośno.
Co? Przejażdżka w terenie? Nadstawiłam uszu.
- Jeździmy w terenie?
- Odkąd walczymy ze złem, nie - mruknęła Lenobia
pod nosem. Ruszyła w stronę kowboja i jego klaczy, mówiąc
głośniej: - Przepraszam, nie słuchałam. O co pytałeś?
- Jeden z chłopaków chciał zobaczyć Bonnie w akcji
w terenie. Chętnie wezmę parę osób na konie w jakąś pogodną noc.
Dorastałem w okolicach Sapulpy, więc stare ścieżki
idące grzbietami wzgórz znam jak własną kieszeń.
Widziałam, że Lenobia aż się zapowietrzyła, i byłam
pewna, że za chwilę kowboj poszybuje w kawałkach do stratosfery,
a wtedy Ant, najmniejszy ze wszystkich adeptów,
wyciągnął rękę i oszołomiony pogłaskał Bonnie po pysku.
- Wow! Jazda w terenie! Tak jak robili kowboje? Byłoby
fantastycznie. - Spojrzał na Lenobię z wyrazem bezbrzeżnego
zachwytu w oczach. - Profesor Lenobio, naprawdę będziemy mogli?
213
Uderzyło mnie to samo, na co musiała zwrócić uwagę
Lenobia - Ant prosił o coś zupełnie normalnego: chciał
po prostu pojechać na wycieczkę konną i być zwyczajnym
dzieckiem, a nie adeptem najpierw martwym, potem ożywionym,
nie przejmować się walką z nieśmiertelnymi i ich
potworami ani zamartwiać się kwestią ocalenia świata.
- Być może - odparła Lenobia swoim nauczycielskim
głosem. - Muszę zobaczyć, czy uda mi się to wpleść w plan.
Już i tak ostatnio wprowadzono kilka zmian.
Johnny B westchnął.
- Zmiany... W lekcjach namieszało nasze ożywienie
i powrót do szkoły.
- Mam wrażenie, że pani profesor ma na myśli raczej
mnie niż was - odezwał się Rephaim. - To przeze mnie
Stark i Darius zaczęli prowadzić tu całkiem nowe zajęcia
- Żaden z was nie ma racji i jednocześnie macie ją obaj
- odparła Lenobia stanowczo. - Jesteście motorem zmian
w Domu Nocy, ale zmiany niekoniecznie są złe. Lubię traktować
je jako coś pozytywnego. Zmiany zapobiegają stagnacji.
Cieszę się też, że w mojej stajni odbywają się zajęcia dla
wojowników. Jak wam dzisiaj Travis tak umiejętnie zademonstrował,
wojownicy i konie mają długą i bogatą wspólną historię.
Zauważyłam zdziwione spojrzenie Rephaima i jego
ostrożny uśmiech. A potem zadzwonił dzwonek, lecz zanim
ktokolwiek zdążył ruszyć do drzwi, Travis odezwał się
gromkim głosem:
- Prrr, moi drodzy! Nikt nie wyjdzie ze stajni, dopóki
wszystko nie znajdzie się na swoim miejscu. Wy pomóżcie Starkowi i Dariusowi odłożyć broń oraz tarcze. A wy
dwaj - Travis pokazał na Rephaima i Anta – pomożecie mi
zdjąć siodło i wytrzeć Bonnie. Sporo się dzisiaj napracowała.
214
Wszyscy stanęli w miejscu. Lenobia się zawahała, po
czym jakby skinęła głową do siebie, zmieniła kierunek
zniknęła w swoim biurze.
Hm. A więc teraz, za zgodą najbardziej surowej z surowych
wampirek, ludzki kowboj mówi dawnemu Krukowi
Prześmiewcy, paru uczniom, którzy powstali z martwych,
z grupie adeptów, co mają robić. Hm.
Zanim zebraliśmy się wszyscy, wsiedli do autobusu i wrócili
do tuneli, dochodziła już szósta rano. Nawet ja byłam
zmęczona i niewiarygodnie zadowolona z tego, Że zaczął
się weekend. Przysięgam, że miałam ochotę wyłącznie na
spanie, oglądanie byle czego w telewizji i może na jakieś
niewielkie przemeblowanie. Właśnie myślałam o grubym
niebieskim kocu (który zabrałam, kiedy pakowałam w karton
ciuchy i inne rzeczy z mojego dawnego pokoju w szkole)
i o tym, jak fajnie byłoby zwinąć się pod nim ze Starkiem i Nalą,
kiedy Stevie Rae pokrzyżowała mi szyki.
- Słuchajcie, musimy się pospieszyć - powiedziała,
obejmując gestem mnie, Rephaima, Starka, Dariusa, Afrodytę,
Bliźniaczki i Damiena. - Za jakieś półtorej godziny zacznie świtać.
Rephaim i Zoey muszą nam powiedzieć o Kalonie.
- Dobra - westchnęłam. - W kuchni.
I tak sporo czasu zeszło, zanim udało nam się wywalić
z kuchni wszystkich głodnych adeptów.
- Dłużej tak nie może być. Potrzebne nam miejsce,
gdzie moglibyśmy odbywać własne spotkania bez debili mieszających
się do naszych spraw - rzekła Kramisha, krzywiąc się na widok
Johnny'ego B, który najwyraźniej sprawdzał, ile płatków Cheetos jest
w stanie wepchnąć do ust na jeden raz.
- Um hm umum - powiedział Johnny B zapchany cheetosami.
215
- Zjeżdżaj stąd, palancie. Mamy sprawy do obgadania.
- Kramisha potrząsnęła głową, po czym wyrzuciła z kuchni jego i ostatnich czerwonych adeptów. Wtedy odwróciła się
do nas. - Nie, ja nie wychodzę.
- Ja pierniczę, masz znowu jakiś wierszyk? - odezwała się Afrodyta.
- Czytałam w magazynie People, że negatywne nastawienie
powoduje pojawianie się zmarszczek - powiedziała do niej
Kramisha. - Może powinnaś przemyśleć swoje podejście za
każdym razem, kiedy spojrzysz w lustro. Bo wiem, że uwielbiasz
w nie zerkać. - Popatrzyła na mnie i Stevie Rae. – Przyszedł mi
do głowy na łacinie.
- Na łacinie? Poważnie? - wtrąciła Afrodyta. - Przecież ty nawet
językiem ojczystym ledwo się posługujesz.
- Non scholae sed vitae discimus - odpowiedziała
gładko Kramisha.
Zapadła długa cisza, którą wreszcie przerwała Stevie Rae
- Cholera. Łacina zawsze brzmi tak dostojnie. Dobra
robota, Kramisha.
- Dziękuję. Miło zostać docenionym przez najwyższą
kapłankę. W każdym razie ... - Kramisha zaczęła grzebać
w swojej super hiper gigantycznej torbie, aż w końcu znalazła
fioletowy zeszyt. Wyjęła go, podeszła do stołu i rzuciła przede mną.
- Dla ciebie.
- Dlaczego? - zapytałam, zanim zdołałam się powstrzymać.
Kramisha wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale powinnaś go przeczytać.
- Naprawdę by nam pomogło, gdybyś mogła wyciągnąć
nieco więcej informacji, kiedy je dostajesz - odezwała się
sarkastycznie Afrodyta.
- Zmarszczki - przypomniała Kramisha, nawet na nią
nie spoglądając.
216
- Dobra, przeczytam. - Wzięłam zeszyt, a potem
popatrzyłam na gapiącą się na mnie grupę - Jasne, na
głos.
I przeczytałam:
Linia dzieląca tworzy - a oto jej skład:
Smocze łzy
Stracone lata
Pokonane lęki
Paradoks ognia i lodu
W prawdziwym widzeniu
Ciemność nie zawsze równa się złu
Światło nie zawsze niesie ze sobą dobro.
Kiedy czytałam ostatnie dwie linijki, ścisnęło mnie w żołądku.
Spojrzałam na Kramishę.
- Masz rację. Ja miałam to przeczytać.
- Skąd wiesz? - zapytał Starko
- Te ostatnie wersy, zaczynając od ciemności ... coś takiego właśnie powiedziała do mnie Nyks, kiedy pocałowała
mnie w czoło i wypełniła mój księżyc w dniu naznaczenia.
- A reszta coś ci mówi? - zapytał Damien.
- Bo ja wiem? Wszyscy wiemy, dlaczego Smok miałby
płakać ... - Rephaim zwiesił ramiona, więc popatrzyłam na
niego przepraszająco. - Te lata i lęki też się mogą odnosić
do niego. Widać, że będziemy musieli zaangażować Shaylin
ze względu na ten kawałek o prawdziwym widzeniu. A jeśli
chodzi o resztę, to nawet nie wiem, co to jest paradoks westchnęłam. - Innymi słowy, nie mam pojęcia, o co chodzi
w pozostałych wersach.
- Paradoks to zdanie czy sytuacja, która wydaje się
sprzeczna, a jednak jest prawdziwa - oznajmił Damien.
- Co?
217
- No dobrze, podam przykład: paradoks wojny polega
na tym, że musisz zabijać ludzi, żeby zapobiec własnej
śmierci.
- Jezu, jak ja nie lubię przenośni! - powiedziała Afrodyta.
- Ale jesteś inteligentna, moja śliczna. Więc kiedy się
nad czymś zastanowisz, z pewnością to rozgryziesz - pocieszył ją Darius.
- Ten paradoks może mieć coś wspólnego z Kaloną
i Rephaimem - odezwała się nagle Shaunee.
- To znaczy? - zapytała Stevie Rae.
- Bliźniaczko? Wszystko w porządku?
- Tak - Shaunee odpowiedziała Erin i mówiła dalej:
- Chciałam powiedzieć, że to też paradoksalna sytuacja,
prawda? Żeby Rephaim mógł udowodnić, że zmienił się i jest
teraz dobry, musi odrzucić ojca, a to coś, co jest zwykle uważane
za złe.
- Może coś w tym być - przyznał Damien.
- Ona jest ogniem - zauważyła Afrodyta.
Zamrugałam.
- A Kalona lodem.
- Ale przecież moja bliźniaczka nie ma z nim nic wspólnego
- odparła Erin.
- Owszem, ma - wtrącił Rephaim. - Rozumie, co czuję w związku
z nim, zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu.
- Rephaim, wiem, że chciałbyś, żeby twój ojciec okazał
się fajnym facetem i pokochał cię, ale powinieneś dać sobie
z tym spokój. - W głosie Stevie Rae wyczuwałam frustrację.
- Proszę, opowiedz im o dzisiejszym - zwrócił się do
mnie Rephaim.
Powstrzymałam westchnienie.
- Kalona chce rozejmu - oświadczyłam i przeczekałam
ogólne zamieszanie, te ich "na pewno nie" oraz "proszę
218
was". Wszystkich oprócz Shaunee i Rephaima. Po czym zaczęłam
wyjaśniać dokładnie, co zaszło pomiędzy mną, Kaloną i Rephaimem.
Podsumowałam to jednym zdaniem. Tak więc sądzę, że nie możemy mu zaufać, chociaż rozejm
nie jest złym rozwiązaniem.
- Rephaim musi trzymać język za zębami, jeśli chodzi
o nasze sprawy. - Kramisha spojrzała na niego nienawistnie.
- Tak, już o tym rozmawialiśmy. Prawda, Rephaim? –
powiedziałam.
- Nie zdradzę ojcu naszych sekretów.
- Chodzi o coś więcej - rzekł Stark. - To, że tu mieszkamy,
nie jest żadną tajemnicą, ale Kalona wcale nie musiał
się o tym dowiadywać.
- To nie jest sekret, którego ojciec nie byłby w stanie
odkryć - odparł Rephaim.
- Być może. A nie przyszło ci do głowy, że gdyby on
faktycznie opuścił Tulsę i poleciał gdzieś na zachód myśląc,
że przebywasz w Domu Nocy otoczony Synami Ereba, to
może leciałby dalej i leciał i mielibyśmy go z głowy? - zasugerował Stark.
- To niemożliwe. Ojciec mnie nie zostawi.
- Już to zrobił! - wybuchnęła Stevie Rae. Wstała i objęła
się rękoma, jakby chciała fizycznie powstrzymać własne
emocje. - Zostawił cię, kiedy wybrałeś dobro. Wrócił tylko
dlatego, że twoim braciom nie udało się namówić cię do
szpiegowania. Więc teraz próbuje osobiście.
- Do szpiegowania? - zapytał Darius.
Rephaim patrzył na Stevie Rae, jakby go spoliczkowała,
lecz odpowiedział Dariusowi:
- Tak. Po to przylecieli moi bracia. Zdążyłem im odmówić,
a wtedy zjawił się Smok i ten Aurox.
- Dobra, słuchajcie - przerwałam im. - Jak już mówiłam,
to jasne, że nie powinniśmy ufać Kalonie, ale wydaje mi się,
219
że miał dzisiaj rację w jednym. Jeżeli Neferet jest
nieśmiertelna i może zginąć wyłącznie z własnej ręki, to naprawdę
będziemy potrzebowali pomocy. Sami nie dowiemy
się, jak ją popchnąć we właściwym kierunku. - Zamilkłam
na chwilę. - I uważam, że możemy zaufać Rephaimowi, nawet
jeśli kocha swojego ojca - dodałam.
- Kalona jest jak bomba zegarowa - powiedział Stark.
- Ty też kiedyś nią byłeś. I ja - zauważył Rephaim.
Stevie Rae rozplotła ręce i chwyciła Rephaima.
- Ja także kiedyś byłam taką bombą jak wy. Tylko że
cała nasza trójka wybrała światło. Twój ojciec nie. Proszę.
Rephaim, musisz o tym pamiętać.
- Znowu zgadzam się z wieśniarą - wtrąciła Afrodyta.
- I ja - dodała Erin.
Nastąpiła wymowna cisza, kiedy Erin popatrzyła na
Shaunee, która nie odpowiedziała echem, jak zwykle bywało, ani nawet nie spojrzała na bliźniaczkę.
- To istny cud. Niech ktoś powiadomi Watykan - skomentowała
sucho Afrodyta.
Trzymając Stevie Rae jedną ręką, Rephaim sięgnął drugą
po leżący na stole wiersz Kramishy.
- Ciemność nie zawsze równa się złu. Światło nie zawsze
niesie ze sobą dobro - przeczytał. - Może nie wszystko
wygląda dokładnie tak, jak się wydaje.
- Ja wiem, że jedno jest pewne i wygląda dokładnie
jak wygląda - odparłam. - Byłam w Zaświatach, kiedy
Kalona zapytał Nyks, czy mu wybaczy. Odpowiedziała, że
dopiero wtedy, kiedy zasłuży, by ją o to poprosić. On nie
zasłużył, Rephaim.
- Jeszcze - dodała Shaunee cicho.
- Jeszcze - powtórzył Rephaim.
- Jeszcze? - Erin pokręciła głową.
- Okej, umowa jest taka: dopóki Kalona nie zasłuży
to, by mieć prawo prosić Nyks o wybaczenie, nie będziemy mu ufać.
220
Możemy ogłosić rozejm, ale raczej na zasadzie, że
wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem - powiedziałam
z nadzieją, że nie pokręciłam cytatu. - Koniec. Kropka.
- Jednak to, że nie ufamy, nie oznacza, że nie możemy
mieć nadziei - rzekła Shaunee.
- Nie, nie oznacza - odparłam powoli, patrząc na
smutne zrezygnowane spojrzenie, jakim Stevie Rae obrzuciła
Rephaima.
- Nie zawiodę cię - zapewnił ją Rephaim, po czym
przeniósł wzrok na nas. - Tak jak powiedziała Shaunee,
mogę mieć nadzieję, ale nie będę mu ufał.
- On ci złamie serce - ostrzegła Stevie Rae.
- Za późno, żeby się tym martwić. Już to zrobił - rzekł
Rephaim i wstrząsnął nim dreszcz. Mogłabym przysiąc, że
skóra mu zafalowała. Wstał i pocałował delikatnie Stevie Rae.
- Muszę iść. Kocham cię.
- Pójdę z ... - zaczęła Stevie Rae i przerwała. - Nie, nie chcesz.
Okej. Wiem, że musisz być sam - dodała, podeszła
na palcach i pocałowała go szybko. - Idź, zanim zostaniesz
tu uwięziony.
Rephaim skinął głową i wybiegł z kuchni.
- Hm. Więc zamienia się w ptaka? Ot, tak po prostu? zapytała Afrodyta.
- Nie licząc faktu, że to go boli i upokarza, to owszem,
tak po prostu - odpowiedziała Stevie Rae i z płaczem uciekła
z kuchni.
- Ja pierdolę. Przecież tylko pytałam. Nie musi być taka
wrażliwa.
- A jak ty byś się czuła, gdyby Darius codziennie zamieniał
się w ptaka? - zapytałam z (próżną) nadzieją, że
Afrodyta wczuje się w sytuację mojej przyjaciółki.
- Wkurzona - odparła. - Uwielbiam się przytulać dodała, po czym przez chwilę się nad czymś zastanawiała.
221
- Wiesz co? Może ona powinna zamknąć go przed świtem
w naprawdę wielkiej klatce? Może mogłaby go oswoić?
Wszyscy wybałuszyliśmy oczy.
- No co? To tylko pomysł.
- Za gatunku tych, które lepiej zatrzymać dla siebie zauważył Damien.
- To znaczy, że mam dodać klatkę do listy zakupów
czy nie, bo planuję właśnie, co kupić do przemeblowania tuneli?
- Dodaj, ale pod warunkiem, że pozwolisz mi zrobić
resztę listy - powiedziała Kramisha.
- Idę pogadać ze Stevie Rae - oznajmiłam. - W dwie zróbcie
zakupy, tylko nie bądźcie wredne.
- Jeśli nie macie nic przeciwko, kładę się spać oświadczył Stark
- Czuję, jak słońce mnie osłabia.
Zmusiłam się do uśmiechu i pocałowałam go.
- Jasne. Ja też niedługo się położę.
- Spokojnie. Upewnij się najpierw, czy ze Stevie Rae
wszystko w porządku - powiedział i wcale na mnie nie patrząc,
kiwnął reszcie ręką i wyszedł ociężale z kuchni.
Wiedziałam, że kiedy przyjdę do łóżka, będzie już spal
i poczułam się dziwnie - jakbym pozostawała w związku
ze starszym panem, który ciągle zasypia. Odsunęłam od siebie
te myśli, pożegnałam się z przyjaciółmi i poszłam do pokoiku
Stevie Rae.
Siedziała na łóżku zaryczana, tuląc do siebie Nalę.
- Cześć, maleńka - odezwałam się, siadając i głaszcząc kotkę.
- Dobrze się opiekujesz Stevie Rae?
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się przez łzy.
- Była tutaj, kiedy przyszłam. Udawała wielką marudę,
ale od razu skoczyła mi na kolana, kichnęła na mnie, a potem
położyła mi łapki na piersiach, pyszczkiem otarła się o twarz i
zaczęła mruczeć.
- Nala jest dobra w swoim zawodzie, co?
222
- W zawodzie? - Stevie Rae pociągnęła nosem i sięgnęła po
chusteczkę z pudełka stojącego obok łóżka.
- Kociej psychoterapeutki. Kiedy wchodzi w tryb profesjonalny,
nazywam ją panią doktor Nalą.
- Kasuje za godziny? - zapytała Stevie Rae, gładząc Kotkę,
która definitywnie włączyła wysokie obroty mruczenia.
- Jasne. Pracuje za kocimiętkę. Za duże ilości kocimiętki.
Stevie Rae uśmiechnęła się i wytarła oczy.
- Muszę się o nią postarać.
- Chcesz zadzwonić do mamy? Poczułabyś się lepiej?
- Nieeee. Będzie teraz zajęta szykowaniem śniadania
dla moich braci. Nic mi nie jest.
Obdarzyłam ją spojrzeniem.
- Nic mi nie będzie, naprawdę. Tylko tak bardzo się
martwię o Rephaima. Wiem, że nie możecie zapomnieć
o tym, że jest Krukiem Prześmiewcą. Chciałabym, żebyście
zrozumieli, że już nie jest zły. Odkąd Nyks go zmieniła,
w godzinach nocnych jest zupełnie zwyczajnym chłopakiem.
I nie za bardzo wie, jak to jest być chłopakiem. Boję się, że
Kalona sprowokuje go do czegoś, a wtedy Nyks odbierze mu
człowieczeństwo. - Stevie Rae zaniosła się płaczem.
Przytuliłam ją mocno do siebie, obejmując także
marudzącą Nalę,
- Nie. Tak się nie stanie. Kiedy bogini obdarzy kogoś
darem, nie zabiera go z powrotem, nawet jeśli wolna wola
powoduje, że człowiek daje ciała. Idealnym przykładem jest
Neferet. Ta to dopiero kosmicznie nabruździła, a nadal ma
kilka darów bogini. Rephaim zostanie chłopakiem w nocy.
Musisz tylko zdecydować, czy potrafisz żyć ze słabością,
jaką wnosi jego ludzka postać.
- Miłość nie jest słabością.
- Ale miłość do niewłaściwej osoby, owszem.
223
Oczy Stevie Rae zrobiły się okrągłe jak spodki i pociekło
z nich jeszcze więcej łez.
- Uważasz, że to źle, że go kocham? - zapytała.
- Nie, kotku. Uważam, że to źle, że on kocha Kalonę.
To jego słabość - powiedziałam, po czym dodałam cicho:
- Wiem coś o tym. Wiesz, że wydawało mi się, że kocham
Kalonę, a to kazało mi wierzyć, że on się zmienia.
- Domyśliłam się.
- Obudziłam się, dopiero kiedy zabił Heatha.
- A jeśli potrzeba czegoś równie okropnego, żeby Rephaim
uwierzył, że Kalona się nigdy nie zmieni?
Westchnęłam.
- Może Rephaim nie tyle sądzi, że Kalona się zmieni.
ile ma nadzieję, że tak się stanie.
- A jest jakaś różnica?
- Myślę, że istnieje zasadnicza różnica pomiędzy wiarą,
że coś się wydarzy, a zwykłą nadzieją - odparłam. - Daj
Rephaimowi szansę, żeby się z tym uporał. To trudne, a jak
sama powiedziałaś, dla niego to wszystko nowość. Kochaj go
po prostu i czekaj, co z tego będzie. Wierzę, że on cię nigdy
celowo nie skrzywdzi.
- Będę go kochać i będę czekać - zgodziła się Stevie Rae.
A potem wzięła głęboki oddech i uścisnęła mnie mocno,
aż Nala zaczęła się wiercić i prychać. Stevie Rae zaśmiała
się i poświęciła kilka minut na uspokojenie kotki.
- No dobra, za chwilę padnę ci na podłogę, jeśli nie
znajdę się w łóżku - powiedziałam w końcu, pocałowałam
Nalę w czubek łebka i podałam ją Stevie Rae. - Zatrzymaj
sobie panią doktor. To niezła pieszczoszka.
- Dzięki, Zo Jesteś kochana. .
Wysunęłam się spod koca Stevie Rae i ruszyłam powoli
tunelem, aż doszłam do różowego koca z My Little Pony
który Stark przypiął zamiast drzwi. Przesunęłam palcami
miękkiej tkaninie i przypomniałam sobie, jak się uwielbiałam
224
bawić kucykami My Little Pony i jak moja mama obcięła
części z nich grzywy, żebym wiedziała, które są dziewczynkami, a które chłopcami.
Mama ...
Zamknęłam oczy i skupiłam się.
- Duchu, jesteś mi potrzebny - zawołałam cicho i niemal
od razu poczułam napływ żywiołu. - Tym razem zostań ze mną
nieco dłużej, dopóki nie zasnę.
Duch odpowiedział na moją prośbę powiewem emocji, od
którego poczułam się ciepła i bardzo zmęczona.
Pochyliłam się i weszłam pod kocem do środka. Podeszłam
po cichu do łóżka: wiedziałam, że Stark śpi. Położyłam się obok,
przykryłam nas niebieskim kocem i przez chwilę patrzyłam na Starka.
A potem pozwoliłam, by żywioł ukołysał mnie do snu.
Stark krzywił się we śnie. Widziałam, że jego gałki oczne poruszają
się pod powiekami, jakby oglądał przez zamknięte oczy mecz ping-ponga.
Dotknęłam delikatnie jego czoła koniuszkami palców, próbując
złagodzić jego stres,
- Wszystko jest okej - szepnęłam. - Nie miej złych snów.
Chyba trochę zadziałało, bo wydał z siebie głębokie westchnienie
i wyciągnął rękę, żeby mnie przytulić. W końcu ja również zapadłam w
głęboki sen pozbawiony marzeń.
Kalona
Za pierwszym razem to było proste, wręcz przypadkowe:
Kalona podążył za wspólnym duchem nieśmiertelności,
który związał go ze Starkiem, i z łatwością wśliznął się do
umysłu młodego wampira. Ale mijały kolejne dni i to, co
przeżyli w Zaświatach, stawało się coraz bardziej odległe,
225
też Kalonie coraz trudniej było wkraczać w podświadomość
chłopaka.
Jego umysł zaczynał się buntować.
Duch Kalony musiał pozostawać nieruchomy i tylko obserwować,
ewentualnie podsuwać drobne sugestie strażnikowi Zoey Redbird
- w przeciwnym razie jego umysł się
opierał i wiele razy łącząca ich nić została przerwana, a duch
Kalony wyrzucony w bardzo nieprzyjemny sposób.
Oczywiście było łatwiej, jeśli chłopak akurat kochał się
z Zoey albo spał i śnił. Początkowo Kalona lubił wnikać
w umysł Starka, kiedy ten wchodził w Zoey. Sprawiało mu
to przyjemność. Jednak seks odwracał uwagę, a tego Kalona
nie chciał. Z czasem wrócił więc do umiejętności, którą udoskonalił
wieki wcześniej - zaczął wkraczać do snów Starka.
Nie manipulował nimi jak snami Zoey czy innych.
To byłoby zbyt oczywiste. Stark od razu by poznał,
się dzieje. A gdyby rozpoznał obecność Kalony, skorzystałby
z siły żywiołu Zoey i zupełnie go zablokował. W najlepszym
wypadku byłby ostrożny, a wtedy obserwowanie podświadomości
Starka stałoby się czystą stratą czasu. Kalona wiedział, że musi
pozostać w ukryciu i działać delikatnie. Tak, zdecydowanie
lepiej było czaić się w zakamarkach umysłu
Starka, szeptać mu mroczne myśli, podsłuchiwać.
Jakiż to był szczęśliwy zbieg okoliczności, że śpiący
umysł wojownika rozmawiał ze sobą. Dziwne tylko, że
podświadomość Starka krążyła ciągle wokół tego samego snu
w którym stał na niewielkim kawałku ziemi otoczonym
nicością i rozmawiał ze swoim lustrzanym odbiciem, tyle że
twardszym i podlejszym niż prawdziwy Stark. Stark nazywał
swoje odbicie Drugim. Nie zawsze się z nim spotykał
za każdym razem jednak Kalona dowiadywał się ciekawych
rzeczy z minionej doby.
Tym razem Kalona był gotów przerwać łączącą ich
zdegustowany banalnym snem, w którym Stark wracał
szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa, kiedy nagle sen
zmienił się, a dziecko urosło i rozdwoiło. Kalona znieruchomiał
i skupił się na rozmowie dwóch lustrzanych postaci.
- Gówniany dzień, co gnojku?
- Taaa, a ty jesteś śmierdzącą wisienką na rozlazłym
torcie tego gównianego dnia.
- Nie ma sprawy, Stark. Zawsze możesz na mnie liczyć,
zawsze sprowadzę cię na ziemię. To może pogadajmy o tym,
jaki ten dzień byłby fajny, gdybyś zachował sięjak mężczyzna
i nie był taki chujowo miły.
- Jasne, Drugi. Zawsze można na ciebie liczyć w jednym:
w beznadziejnym podejściu.
- I co z tego, gnojku? Może i moje podejście jest do
dupy, ale przynajmniej nie beczę, że miałem kiepski dzień.
Tego akurat możesz być pewien.
- Mogę też być pewien, że Zoey ciągle coś zagraża ze
strony tych, którzy kręcą się zbyt blisko niej.
- Możesz wylać swoje żale, jak wiesz, doskonale pełnię
rolę adwokata diabła.
- Ten cholerny Rephaim kiedyś coś zmaluje.
- Chyba nie jesteś takim kretynem, żeby mu zaufać?
- Jestem miły, ale nie zdurniałem.
- A pomyślałeś, cioto, że jeśli nie zaufasz Rephaimowi,
to nie będziesz też mógł ufać nikomu, kto jest blisko niego?
- Na przykład Stevie Rae? Wiem. Sądziłem, że będę
musiał ją obserwować i pilnować, żeby nie naraziła Zoey na
niebezpieczeństwo, a wygląda na to, że jest odwrotnie. Stevie
Rae odpycha Rephaima od Kalany, chce, żeby był rozsądny
i nie dawał temu swojemu pokręconemu ojcu powodów do
zadowolenia.
- To w czym problem?
- W Shaunee.
Drugi się zaśmiał.
227
- Masz na myśli połowę bliźniaczego duetu? A więc obie
cię stresują. To może zamiast płakać nad tym, rzucisz po prostu
Zoey i wciśniesz się jako farsz pomiędzy dwie połówki
bliźniaczej bułeczki? Te suczki są niezłe.
- Jesteś totalnie popieprzony. Nie zamierzam rzucić
Zoey, kocham ją. l nie Bliźniaczki stanowią problem, lecz
sama Shaunee. Wychodzi na to, że ma jakieś kompleksy na
punkcie własnego ojca i tylko podsyca w Rephaimie nadzieję,
że jego tatuś może się zmienić.
- Paskudnie. W takim razie lepiej uważaj, gnojku, bo
jak gówno trafi w wentylator ...
Scena zaczęła blednąć, nad głową Starka pojawiło się
piękne białe piórko.
- Już dobrze ... Niech ci się nie śni nic złego ...
Równocześnie z wypowiadanymi słowami piórko delikatnie,
łagodnie pogładziło Starka po twarzy, wygładzając
zmarszczone czoło, i jak szczotka wymiotło z jego snu zanikający
obraz Drugiego.
W najciemniejszym zakamarku umysłu Starka Kalona się
uśmiechnął i przerwał łączącą ich nić.
)
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Shaunee
- Naprawdę, bliźniaczko. Idź z Afrodytą i Kramishą.
Żołądek dalej mi się buntuje po tym, co zjadłam na śniadanie. Muszę trzymać się blisko łazienki - powiedziała Shaunee.
- Och, bliźniaczko, próbowałam ci powiedzieć, że ten
zestaw nie nadaje się na śniadanie - odparła Erin.
- Ej, zostajesz, żeby tulić do piersi dzidzię Shaunee,
czy idziesz z nami? - usłyszały Afrodytę. - Wieśniara
i jej ptaszysko siedzą już w samochodzie. Mamy jakieś
dwie i pół minuty na to, żeby podjechać od tyłu do Miss
Jackson's i żeby Kramisha i Stevie Rae przekonały ochroniarza,
by nas wpuścił. Potem facet kończy zmianę i zamyka
sklep na cztery spusty. Mam zero cierpliwości do waszych
bliźniaczych gównianych spraw. Cała ta wyprawa i tak działa
mi na nerwy, bo wiem, że Stevie Rae każe mi zostawić
numer mojej karty kredytowej.
- I słusznie. Tak należy zrobić - powiedziała Shaunee.
- Jasne - odparła Afrodyta. - Idziemy.
- Bliźniaczko, czy ... - zaczęła Erin, lecz przerwała jej
Kramisha:
229
- Nienawidzę zgadzać się z tą pindą, ale jak by to powiedziała
moja matka: albo srasz, albo złazisz z kibla.
- Obrzydliwe! - skrzywiła się Shaunee. - Zwłaszcza
że mam problemy z żołądkiem.
- Wyjątkowo obrzydliwe - zgodziła się Erin.
- Idziesz czy nie?
- Idź - nakłaniała Shaunee bliźniaczkę. - I znajdź dla
mnie coś, co ma kaszmir i futerko. Czerwone, bo w czerwonym
jestem taka seksowna. I niech Afrodytka za to zapłaci.
- Zrobione, bliźniaczko - uśmiechnęła się Erin.
- Będziecie teraz dawać sobie buzi na pożegnanie czy
co? - zapytała Afrodyta.
Erin przewróciła oczami.
- Chodź, pindo. Idziemy na te zakupy.
- Wreszcie... - mruknęła Kramisha pod nosem
i wszystkie trzy wybiegły z kuchni.
Shaunee poczuła wyrzuty sumienia, kiedy Erin rzuciła
jej jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie i pomachała ręką.
Stała przy stole, gapiąc się w blat i marszcząc czoło, kiedy do
kuchni weszła Zoey z totalnie wymiętolonym Starkiem.
- Hej, Shaunee. Lepiej się czujesz?
- A gdzie Erin? - zapytał Stark.
- Nie. Na zakupach - odparła Shaunee po kolei. - podobało jej się,
że Stark tak na nią patrzy. Jakoś po dorosłemu i krytycznie.
- O co ci chodzi?
- O nic. - Wzruszył nonszalancko ramionami i wsadził głowę
do jednej z lodówek. - Potrzebna mi kofeina, żeby się obudzić.
I chociaż mówił, jakby wszystko olewał, nadal miał
s p oj r z e n i e, a Shaunee nie czuła się na siłach, by się z nim
zmierzyć.
- Idę się przewietrzyć, a potem się położę - powiedziała. - I jak by
powiedział Damien, mam lekcje do zrobienia - oświadczyła i ruszyła
w stronę narożnego wyjścia
230
prowadzącego do opuszczonego dworca, najkrótszej drogi na
zewnątrz.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Bo nie ...
- Tak! - rzekła szybko. Troska w głosie Zo przyprawiała ją
o jeszcze większe poczucie winy. - Wcale nie kaszlę. Naprawdę.
Tylko coś mi zaszkodziło. Pewnie ten zestaw śniadaniowy.
Wiedziałam, że szynka jest podła, ale kanapeczki były pyszne.
- Zajrzę później do ciebie - powiedziała Zoo
- Okej, dzięki - zawołała Shaunee przez ramię i wbiegła po schodach
do dawnej hali kasowej.
Wtedy dopiero zaczęła oddychać spokojniej. Dworzec był
ruiną, lecz od początku lubiła to miejsce - mimo że było
stare, obskurne i aż się prosiło o remont. Nadal jednak panowała
tu ta sama atmosfera, która przypominała jej o rodzinnych
wyjazdach - do czasu, kiedy jej rodzice uznali, że nie jest
wystarczająco interesująca, żeby jeździć z nimi na wakacje.
Nie chodziło o to, że przed naznaczeniem miała gówniane
życie.
Byli nadziani. Chodziła do prywatnej szkoły w Connecticut.
Cieszyła się popularnością wśród rówieśników, miała
mnóstwo zajęć i ...
Była samotna.
A potem w trakcie letniej wycieczki śladami sztuki czy
czegoś tam została naznaczona podczas przesiadki na lotnisku
w Tulsie. Nauczycielka zostawiła ją i z resztą klasy wsiadła do
samolotu. Zapłakana i przerażona Shaunee zadzwoniła do taty.
To dlatego jego asystentka ją połączyła: w ciągu pięciu lat pracy
dla pana Cole'a nigdy nie słyszała, żeby jego córka płakała.
Shaunee poprosiła ojca, by przysłał jej na bilet do domu,
bo chciała się zobaczyć z rodziną, zanim pójdzie do Domu
Nocy na Wschodnim Wybrzeżu, najlepiej w Hamptons.
231
Tata kazał jej zostać w Tulsie. Powiedział, że tam też jest
Dom Nocy. Powodzenia i żegnaj.
Od tamtego czasu nie widziała rodziców.
Założyli jej jednak rachunek bankowy i przelewali na niego
pieniądze.
Jej rodzice wierzyli, że pieniądze rozwiążą każdy problem.
Shaunee całkiem dobrze radziła sobie z udawaniem, że
też w to wierzy.
Obeszła powoli dworzec. W środku było zimno i ciemno,
więc z roztargnieniem weszła na leżącą na środku podłogi
stertę potłuczonych płytek.
- Ogniu, przybądź - powiedziała. Zrobiła wdech
i wydech, kąpiąc się w cieple, które popłynęło przez jej ciało,
i skierowała je ku rozpostartym dłoniom. Po chwili jej palce
zaświeciły migoczącymi płomieniami. Dotknęła sterty płytek.
- Ogrzej je - poprosiła. Kafle natychmiast pochłonęły
ciepło i zaczęły się żarzyć na czerwono.
- Bardzo przydatna umiejętność.
Shaunee odwróciła się na pięcie z uniesionymi rękoma,
gotowa strzelić płomieniem.
- Nie skrzywdzę cię - rzekł Kalona i uniósł ręce. Przyszedłem porozmawiać z moim synem, ale nie mogę
wejść do tuneli, bo to potwornie boli.
Shaunee nie patrzyła mu w oczy - pamiętała, że Kalona ma
uwodzicielski wzrok o wielkiej mocy. Spoglądała mu
przez ramię na pozostałości płytek ceramicznych na zniszczonej
ścianie dworca. Przyciągnęła do siebie swój żywioł
i odezwała się głosem, w którym - miała ogromną nadzieję
- brzmiała siła i zdecydowanie.
- A więc tu się ukrywasz?
- Nie ukrywam się. Czekam. Czekam od zmierzchu
z nadzieją, że Rephaim wyjdzie na powierzchnię.
- Tu go nie znajdziesz, chyba że chciałby wziąć prysznic
w dawnej szatni. To nie jest normalne wejście, rzadko
232
z niego korzystamy - powiedziała Shaunee automatycznie
i od razu zamknęła usta. "To było głupie. Nie powinnam mu
zdradzać tego, co nas dotyczy".
- Nie wiedziałem. Zakładałem, że tędy właśnie wchodzicie
i wychodzicie. - Kalona wskazał szerokie drzwi, które wyglądały
na zakurzone, a do tego wisiały ukośnie na jednym zawiasie.
- Rephaima nie ma. Jest na zakupach ze Stevie Rae i innymi.
- Ach tak. W takim razie ... - Kalona przerwał z zakłopotaniem.
Shaunee rzuciła w jego stronę ukradkowe spojrzenie.
Nie patrzył na nią. Miał zwieszone ramiona i wpatrywał się
posadzkę. Wydawał się tak bardzo nie na miejscu i chyba
nie czuł się swobodnie.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że jest bardzo podobny do
Rephaima. Chociaż nie miał ciemnej cery i indiańskiego wyglądu,
był bardziej złoty. I większy. No tak, i miał te ogromne
czarne skrzydła. Ale usta wyglądały tak samo. I twarz.
Kalona podniósł głowę.
Nie licząc bursztynowego koloru, oczy też miał takie
same. Shaunee szybko odwróciła wzrok.
- Możesz popatrzeć mi w oczy bez lęku - powiedział.
- Między nami panuje rozejm. Nie spotka cię krzywda
z mojej strony.
- Nikt ci nie ufa - rzekła szybko.
- Nikt? Nawet mój syn?
Kalona wydawał się zupełnie przegrany.
- Rephaim chciałby ci ufać.
- Co oznacza, że nie ufa.
Spojrzała w końcu w oczy Kalonie. Czekała, lecz nie miała
wrażenia, że ją hipnotyzuje czy coś takiego. Wyglądał po
prostu jak przystojny starszy facet ze skrzydłami, któremu
jest smutno. Naprawdę smutno.
233
- Powinienem iść.
- Mam coś przekazać Rephaimowi? Kalona się zawahał.
- Przyszedłem tutaj, bo zastanawiałem się nad ty
stworzeniem naszego wspólnego wroga, Neferet.
- Nad Auroksem.
- Tak. Nad Auroksem. Z tego, co mówił mi mój syn,
stworzenie potrafi zmieniać postać tak, że przypomina byka.
- Nie widziałam, jak to robi, ale Zoey była świadkiem.
I Rephaim też.
- A więc to musi być prawda. Co oznacza, że w Auroksa
nieśmiertelny tchnął życie, a żeby uzyskać tak skomplikowany
i kompletny kamuflaż, potrzebna była niezwykła moc.
- Czy to właśnie chciałeś powiedzieć Rephaimowi?
- Między innymi. Chciałem mu też przekazać, że moc
o takim kalibrze wymagała znacznej ofiary. Być może koś
z waszego otoczenia poniósł śmierć.
- Jack?
- Nie. On został złożony w ofierze, bo Neferet musiała
spłacić dług ciemności za uwięzienie mnie i wysłanie mojej
duszy w Zaświaty. - W głosie Kalony słychać było gorycz..
I z trudem powstrzymywany gniew. - Stąd wiem, że powstanie
Auroksa musiało się wiązać z czyjąś śmiercią, tak samo jak
moja udręka. Szukajcie ofiary, a być może znajdziecie dowody
przeciwko Neferet. Jej zagłada będzie łatwiejsza.
jeśli dojdzie do konfliktu pomiędzy nią a Najwyższą Radą.
- Powiem to Rephaimowi.
- Dziękuję ci, Shaunee - rzekł Kalona powoli, z wahaniem,
jakby me nie był przyzwyczajony do smaku takich słów.
- Powiedz mu też, że życzę mu wszystkiego dobrego.
- Okej. I... myślę, że powinieneś się postarać o telefon
komórkowy.
Skrzydlaty nieśmiertelny uniósł brwi.
- Telefon komórkowy?
- No tak. A jak Rephaim ma się skontaktować, jeśli będzie
chciał porozmawiać z tatą?
Shaunee miała wrażenie, że Kalona prawie się uśmiechnął.
- Nie mam telefonu komórkowego.
- I pewnie wejście do sklepu którejś z sieci nie wchodzi
grę?
- Nie. - Kalona rozciągnął usta w uśmiechu i pokręcił gową.
- Nie miałbym co zrobić ze skrzydłami.
- Prawda. A laptop? Mógłbyś kontaktować się przez
Skype'a.
- Laptopa też nie mam. Młoda adeptko, żyję na skraju lasu
pośród wzgórz na południowy zachód od Tulsy wraz ze
stadem stworzeń, które nie powinny istnieć we współczesnym
świecie. Nie mam, jak wy to mówicie, dostępu do komutera.
Shaunee nie była wcale zrażona.
- Mogę załatwić laptopa. Potrzebne ci tylko połączenie
satelitarne i źródło energii, a wtedy możesz się łączyć z Internetem
wszędzie, nawet w lasach na południowy zachód od Tulsy.
Elektryczność chyba znajdziesz, co?
- Tak.
- Więc jeśli dostarczę ci sprzęt komputerowy, zadzwonisz
do syna?
- Tak.
Shaunee nie wyczuła żadnego wahania w głosie Kalony,
- To dobrze. Weź to. - Sięgnęła do torebeczki na łańcuszku
z kolekcji Rebeki Minkoff, aktualnie jej ulubionej, wyjęła iPhone'a
i rzuciła Kalonie. Złapał go bez mrugnięcia okiem.
- To wspaniałomyślne z twojej strony.
- Nie rozczulaj się. Moim rodzicom nie brakuje pieniędzy.
Po prostu wydam trochę. To nic wielkiego.
235
- Nie miałem na myśli pieniędzy. Mówiłem o wspaniałomyślnej
przyjaźni, jaką ofiarowujesz mojemu synowi.
- Jest przyjacielem mojej przyjaciółki, to wszystko. Shaunee wzruszyła ramionami. - I nie zrozum mnie źle, ale
telefon masz mi oddać.
- Oczywiście - powiedział Kalona. A potem się
uśmiechnął i Shaunee pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała
niczego tak fantastycznie, radośnie i niesamowicie
pięknego. - Dziękuję ci, Shaunee. Tym razem dziękuję ci
całym sobą, a to rzadkość z mojej strony.
- Nie ma za co. Bądź tylko miły dla Rephaima. On zasługuje
na dobrego ojca.
Kalona spojrzał jej w oczy i miała wrażenie, że zagląda
przez nie do jej serca i duszy.
- Tak samo jak ty, moja przyjaciółko. Do zobaczenia..
- Odwrócił się i wyszedł przez wyłamane drzwi.
Shaunee słyszała łopot jego potężnych skrzydeł, kiedy
poszybował w ciemne wieczorne niebo.
Stała długą chwilę, ogrzewając stertę potłuczonych płytek
ogniem, i rozmyślała ...
- No co ty, bliźniaczko? Nie plujesz krwią? Naprawdę
nie umierasz? - Porcelanowa cera Erin tak zbladła, że przypominała
teraz śnieg.
- Nie, bliźniaczko. Poważnie. Nic mi nie jest.
- Nie, no. Skoro nie umierasz, to co do cholery się
z tobą dzieje? Dałaś Kalonie swojego iPhone'a!
Zapanowała zdumiona cisza, bo cała zebrana przez Shaunee
grupa - Erin, Zoey, Stevie Rae, Rephaim, Damien, Afrodyta,
Darius i Kramisha - zamilkła, a echo niemalże
wrzasku Erin odbijało się ścian tuneli.
- Bliźniaczko - głos Shaunee wydawał się hipercichy
i spokojny po harmidrze, jaki wywołała Erin. - Tak jak właśnie
wyjaśniłam wszystkim, wyszłam na górę i zastałam tam Kalonę,
236
który czekał na Rephaima, bo chciał się z nim zobaczyć.
Powiedział, żebym przekazała Rephaimowi to wszystko,
co wam właśnie powiedziałam. Dałam mu telefon, żeby
mógł do niego zadzwonić, a potem wymienimy go na laptop,
który załatwię, bo przecież nie pójdzie do sklepu z tymi skrzydłami.
Później odleciał, jak zwykle. I to tyle. Nic mi nie jest. Kropka.
- A nie mógłby ukryć skrzydeł pod takim czarnym
płaszczem, jakie noszą goci? - zapytała Kramisha.
- Nie sądzę. Chyba wystawałyby dołem - odparł Damien.
- Poza tym wyglądałby na garbatego i zdeformowanego,
co by przyciągało niepotrzebnie uwagę.
- No co ty" Niepotrzebnie uwagę przyciągnęłoby noszenie
czegoś z okolic końca ubiegłego wieku, i do tego zupełnie
nieatrakcyjnego - powiedziała Afrodyta z roztargnieniem,
grzebiąc w postawionej na podłodze torbie z Miss Jackson's.
- Myślę, że bez względu na to, czy kierował się modą
czy strachem, logicznie rzecz biorąc, zapewne faktycznie potrzebuje,
żeby Shaunee zdobyła dla niego laptopa - zakończył Damien.
- Powiedział, że życzy mi wszystkiego dobrego? – To było
pierwsze, o co Rephaim zapytał po tym, jak Shaunee
ogłosiła swoje niusy w sprawie Kalony.
- Tak. - Shaunee uśmiechnęła się do niego.
- Kalona ma informacje o Auroksie, a przynajmniej ma
jakieś pojęcie, gdzie powinniśmy szukać szczegółów jego
pochodzenia - rzekł Darius. - Zoey, wydaje mi się ...
-. Że moja mama mogła być ofiarą. Wiem.
Shaunee zamrugała i zrobiło jej się niedobrze. Nawet nie
pomyślała o mamie Zo, kiedy Kalona mówił o tym, że ktoś
z ich otoczenia został złożony w ofierze! Od razu przyszedł
jej do głowy Jack, a potem inne rzeczy zaprzątały jej myśli.
Pokręciła głową i przerwała Dariusowi coś, co dotyczyło rytuałów
i tym podobnych.
237
- Zo, tak mi przykro.
Twarz Zoey zmieniła się w jeden wielki znak zapytania.
- Nie musi ci być przykro. Powiedziałaś nam tylko, co
się wydarzyło. Przecież nie zrobiłaś nic złego.
- Zrobiłam, Nawet nie pomyślałam o tym, że twoja
mama zginęła kilka dni temu. Myślałam wyłącznie o własnym
ojcu i takich tam sprawach. Przepraszam.
Zoey uśmiechała się przyjaźnie i jak zawsze wyrozumiale.
- Naprawdę nic się nie stało, Shaunee. To nie twoja
wina, że zestresowało cię to, co się dzieje między Kaloną
i Rephaimem.
- No właśnie, Shaunee. Wszyscy robimy, co możemy.
Czasami niestety nie jest łatwo - powiedziała Stevie Rae
i chwyciła Rephaima za rękę. - Dzięki za wstawienie się za
Rephaimem i całą troskę. Naprawdę to doceniam.
- Ja też - dodał Rephaim.
- Oj, to nic wielkiego. Ja tylko ... - zaczęła Shaunee.
ale Erin przerwała jej w sposób, który wydawał się sarkastycznym
komentarzem do ich zwykłego kończenia zdań jedna za drugą.
- Tak, właśnie muszę- rozpakować to wszystko, cośmy
przyniosły z Miss Jackson's, i zawiesić zasłonę z koralików.
To na razie. - Erin chwyciła leżące na podłodze siatki i wymaszerowała
z kuchni.
Kompletnie zdezorientowana Shaunee patrzyła, jak jej
bliźniaczka wychodzi, niepewna, czy ma ochotę się rozpłakać
czy raczej zacząć krzyczeć.
- Idź - powiedziała cicho Zoey, podchodząc bliżej.
Damien i Darius wdali się tymczasem w dysputę na temat różnic
pomiędzy rytuałami pogrzebowymi i rytuałami oczyszczenia,
zastanawiając się, czy którykolwiek z nich można by przerobić
na rytuał typu "powiedz nam, kto ją zabił".
- Co? - zdziwiła się Shaunee.
238
- Idź pogadać z Erin. Jeżeli ktoś będzie miał jeszcze jakieś
pytania dotyczące tego, co się wydarzyło, przyjdę po ciebie.
Lepiej nie wystawiaj tej przyjaźni na próbę – rzekła Zo,
patrząc na Stevie Rae. - Najlepsi przyjaciele są superważni.
Wszyscy powinniśmy o tym pamiętać.
- Okej, dzięki. - Shaunee wyszła z kuchni i ruszyła
szybko tunelem do bardzo zimnego pomieszczenia, który
dzieliła z Bliźniaczką. Jak się okazało, niepotrzebnie się spieszyła.
Erin była tak obładowana, że zaledwie kilka metrów za kuchnią
upuściła całą wielką torbę z Pier l.
- Hej, bliźniaczko. - Shaunee schyliła się, żeby podnieść
błyszczącą poduszkę. - Widzę, że miała tu miejsce mała
eksplozja cekinów.
Erin się nie uśmiechnęła. Wyjęła ozdobioną cekinami poduszkę
z rąk Shaunee i upchnęła ją w i tak już napakowanej torbie.
- Panuję nad wszystkim - oznajmiła.
Shaunee dotknęła jej ramienia - wydawało się twarde,
zimne i nieruchome.
- Poczekaj, bliźniaczko, o co chodzi? Czemu jesteś taka
wkurzona?
- Nawet mi nie powiedziałaś, że tak bardzo przejmujesz
się własnym ojcem. Trzymałaś to przede mną w tajemnicy.
- Erin wyswobodziła ramię.
- Nieprawda - Shaunee pokręciła głową, czując się,
jakby Erin wymierzyła jej właśnie policzek. - Próbowałam
mówić ci różne rzeczy, ale reagowałaś zawsze na zasadzie:
"Hej, to przeszłość, bliźniaczko. Chodźmy lepiej na zakupy".
Więc dałam za wygraną. Nie pamiętasz?
- Tak, tak. I co z tego? Nie rozumiem! Byłyśmy najlepszymi
kumpelami od momentu naznaczenia, które miało miejsce
w tym samym dniu. Wszystko było dobrze, dopóki nie wyszła
ta gówniana historia z ojcem Rephaima. I nagle już się
nie przyjaźnimy.
239
- Moment. Ja rozumiem, co czuje Rephaim, a ty nie,
i to wszystko. Nigdy nie powiedziałam, że nie jesteśmy już
przyjaciółkami.
- Tak, masz rację. Ja tego po prostu nie rozumiem - oświadczyła
Erin, krzyżując ręce na piersi. - O co konkretnie chodzi?
Shaunee miała wrażenie, że świat nagle zaczął uwierać ja
w ramiona, a jej najlepsza przyjaciółka stała się kimś obcym.
- Erin, czasami tęsknię za tatą. To wszystko.
- Za tatą? Zanim zostałaś naznaczona, przez długie lata
miał cię totalnie w dupie. Jak możesz za nim tęsknić?
Shaunee się zawahała. A potem wejrzała głęboko w Erin
i zobaczyła ją prawdziwą,
- Wow. Ciebie naprawdę kompletnie nic nie obchodzi..
prawda?
- Niby co mnie nie obchodzi? Te wszystkie supergówna
z Pier 1 do naszego pokoju, za które zapłaciłam złotą kartą
Afrodyty? Owszem, obchodzą mnie. Nowe rzeczy, które
ściągnęłam ze sklepu Miss Jackson's? Też. Dwa razy też.
Alice + Olivia to najmodniejsze gówna na wiosnę. Przyniosłam
ci nawet czerwony kaszmir wyłożony lisem, za który
naprawdę można oddać życie. Och, dla siebie też mam taki
sam, tylko niebieski. Będziemy wyglądały zajebiście. Idealnie.
Bo jesteśmy idealne. I to mnie obchodzi. I ty, ty
obchodzisz, bliźniaczko. Ty i twoje sprawy - ciągnęła Erin
Wydawała się smutna i zdezorientowana. Przetarła oczy,
rozmazując tusz.
- Nie - powiedziała Shaunee powoli. - Nic z tego nie
jest prawdziwe. I nikt nie jest idealny, bliźniaczko. A już
pewno ani ty, ani ja.
- O co kurna chodzi? Jakim cudem ojciec Rephaima
wszystko zmienił? - wykrzyczała Erin.
- Mnie to dręczy już od pewnego czasu, ale nic nie mówiłam.
240
- Co cię dręczy: ojciec Rephaima czy twój?
- Ani to, ani to, Erin. Mówię ogólnie. Na przykład o
śmierci Jacka. - Shaunee poczuła się nagle okropnie zmęczona.
- Obeszła mnie jego śmierć! Płakałyśmy i w ogóle!
- Nie, Erin. Płakałyśmy, a potem dostałaś mail od Danielle
z linkiem do Rue La La i poszłyśmy na zakupy - odparła Shaunee.
- No i co? Kupiłam sobie czarne buty. Nie, chwila.
O b i e kupiłyśmy sobie czarne buty. Na koturnach. Z różowymi
kokardkami i kryształkami Swarovskiego na obcasie.
Powiedziałyśmy, że to odpowiedni strój na żałobę i że Jack
by to docenił. I znowu płakałyśmy. Obie. O b i e. Dlaczego
więc uważasz się za lepszą ode mnie, skoro robiłyśmy to samo?
Shaunee zaczęła się zastanawiać, jakim cudem Erin może
być jednocześnie tak wkurzona i przepraszająca.
- Wcale nie jestem lepsza od ciebie. Nie powiedziałam
tego. Co więcej, to ty jesteś lepsza, bo czujesz się świetnie,
a ja nie. I na tym polega cały dowcip. Nie czuję się już dobrze
ze sobą, a to chyba oznacza, że także z nami, ale właściwie
to nie wiem ...
- Powiem ci coś, bliźniaczko - wtrąciła Erin, wycierając
ze złością łzy, które rozmazywały jej na policzkach niebieską
maskarę. - Przyjdź do mnie, kiedy się znowu poczujesz
dobrze. A do tego czasu poszukaj sobie innego pokoju.
Nie chcę mieszkać z kimś, kto się źle ze mną czuje, nawet
jeśli miałaby to być .moja bliźniaczka. - Po czym płacząc
cicho i ignorując wypadające z siatek zakupy, Erin pomaszerowała w głąb tunelu, zostawiając Shaunee pośród stosu
błyszczących poduszek i aksamitnych rajstop.
Ktoś odchrząknął i Shaunee podskoczyła. Dopiero kiedy
Zoey podała jej paczkę pogniecionych chusteczek, Shaunee
zdała sobie sprawę, że ryczy.
241
- Chcesz pogadać? - zapytała Zoey.
- Niekoniecznie.
- Wolisz zostać sama?
- Nie wiem. Wiem tylko jedno, ale to zabrzmi naprawdę
okropnie ... - wydusiła Shaunee, czkając z płaczu.
- Więc powiedz to szybko, bo wtedy raz-dwa się z tym
uporasz i nie zabrzmi aż tak strasznie.
- Chcę zamieszkać z powrotem w Domu Nocy.
Zaległa ciężka cisza, którą przerwała w końcu Zoey.
- Czy Erin też chce iść z tobą?
- Nie - odparła Shaunee, wycierając ostatnie łzy. Przenoszę się sama.
JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE
SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE
ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W
TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY
ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412
CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA
ROZDZIAŁÓW  POZDRAWIAM CHOMICZKI
LILI2412

Podobne dokumenty