Opowiadacz historii
Transkrypt
Opowiadacz historii
Opowiadacz historii W maju po raz dziesiąty odwiedził Polskę William Wharton. Dzięki biografii Whartona napisanej przez jego polskiego tłumacza Krzysztofa Fordońskiego, polscy pisarze mieli okazję jeszcze lepiej poznać autora "Ptaśka" Z Williamem Whartonem rozmawia Izabela Marczak Izabela Marczak: Co Pan sądzi o swojej polskiej biografii? WilliamWharton: Nie wiem, nie czytałem jej, bardzo chciałem, ale nie znam polskiego, jednak nie domagałem się autoryzacji. I.M.: Z tej biografii wynika, że jest Pan niezwykle skrytym człowiekiem. Bardzo długo nie ujawniał Pan swojej tożsamości, pisał pod pseudonimem, nie pokazywał swojej twarzy w mediach. Dlaczego? Chciałem chronić swój spokój i udawało mi się to całkiem nieźle do chwili, kiedy w wypadku samochodowym zginęła moja córka Kate [wtedy zginęli również jej mąż i dwójka dzieci - red.]. Wtedy musiałem się ujawnić, musiałem pod prawdziwym nazwiskiem stanąć w sądzie. I.M.: Powiedział Pan kiedyś swojej żonie, która miała szansę zostać sławną aktorką, że nigdy nie ożeniłby się Pan z nikim sławnym. Ostatecznie Rosemary skończyła jako przedszkolanka, a Pan został sławnym pisarzem. Jak to jest więc ze sławą - jest dobra czy zła? Nie podoba mi się sława jako taka, najważniejsza jest prywatność. Cieszę się, że mieszkam w jednym miejscu, w jednym kraju, a jestem sławny w innym. Nikt w Stanach czy we Francji nie ma pojęcia, że jestem sławnym pisarzem, i to zapewnia mi spokój. I.M.: Jak został Pan pisarzem i dlaczego poszedł Pan na "studia dla pedałów", jak mówił Pański ojciec, któremu wybór syna bardzo się nie podobał? Początkowo byłem malarzem. W czasie wojny jako nastoletni chłopak trafiłem na front. Wojna potwornie mnie przerażała. Rysowanie pozwalało mi zachować zdrowy rozsądek. Postanowiłem sobie wtedy, że jeśli przeżyję wojnę, nauczę się dobrze malować i pójdę na studia malarskie. I tak zrobiłem. Dopiero później zacząłem również pisać. Pomyślałem, że w malarstwie, pisaniu i w życiu pomogłyby mi studia psychologiczne, więc zrobiłem doktorat z psychologii. I.M.: Jedną z najpopularniejszych Pańskich książek jest "Ptasiek". Chyba nie mógł napisać takiej książki ktoś, kto nie fascynuje się ptakami? Kiedy byłem dzieckiem, nie miałem jeszcze wtedy nawet dziesięciu lat, mieszkaliśmy w biednej dzielnicy. Mój ojciec pracował jako cieśla, budował ganki przed domami sąsiadów. Jeden z tych sąsiadów nie mógł ojcu zapłacić, więc dał mu klatkę z kanarkiem. Od tego momentu zaczęła się moja przygoda z ptakami, z jednego kanarka powstała cała ptaszarnia. I.M.: Ale najbardziej lubi Pan gołębie... Gołębie są dla mnie symbolem wolności. I.M.: W biografii Fordońskiego pojawia się anegdota o Alanie Parkerze, reżyserze "Ptaśka". Cierpiący na ornitofobię Parker podczas przyjęcia w Cannes w 1985 r. (filmowa premiera "Ptaśka") wylądował pod stołem, gdy organizatorzy przyjęcia wpuścili do sali gołębie. Czy nie miał Pan pewnej satysfakcji z tego incydentu? W końcu Parker niekonsekwentnie odniósł się do Pana powieści. Nie miałem satysfakcji. Tak naprawdę nie wiedziałem, co działo się z Parkerem. Skupiłem się na wyłapywaniu ptaków, bo nie chciałem, by stała im się krzywda. Dopiero później Clint Estwood, który pomagał mi ratować gołębie, powiedział: "Popatrz, gdzie się schował twój reżyser". I.M.: Ostatnia Pana książka "Rubio" ukazała się w Polsce rok temu, jak szybko możemy spodziewać się kolejnej? Nie wiem. Na razie mam wielkie plany związane z malarstwem i na tym chcę się teraz skupić.