Kurier Kowarski 2006 - Stowarzyszenie Miłośników Kowar
Transkrypt
Kurier Kowarski 2006 - Stowarzyszenie Miłośników Kowar
Kwartalny dodatek do Gazety Kowarskiej nr 3 (87) ROK 15 S T O WAR ZYS Z E N I E M I Ł O Ś N I K ÓW K O WAR 24-07-1900 W NUMERZE: ...MA ZBYT LITOŚCIWE SERCE SUCHA PLAMA OJCIEC O WYSTAWIE CÓRKI “Śnieżka - Góra Olbrzymia” -pocztówki ze zbiorów Mirosława Góreckiego. 25-03-1899 05-08-1902 07-08-1895 Józef Andrzej Karaś (1931 – 1963) - str.6-7 Takie grzyby można znaleźć w kowarskich lasach. Tę i inne garfiki można było obejrzeć na wystawie Joanny Kanonowicz. str. 12-13 Str. 3 4-5 Redakcja Kuriera Kowarskiego: Katarzyna Borówek - Schmidt, Zbyszko Brudniak, Bogumiła Donhefner, Stanisław Kanonowicz, Gabriela Kolaszt, Ireneusz Kwiatosz, Jerzy Sauer. SPIS TREŚCI: Dąb papieski. Kronika SMK. 6-7 “...ma zbyt litościwe serce...”. Słowo o Józefie Karasiu. 8-9 Na nieludzkiej ziemi. Cykl o tych, którzy byli w Sybirze. 10 11 12-13 14 15 2 V wieków tradycji. Śnieżka. Rys historyczny. Grafika komputerowa J. Kanonowicz - od narodzin do wystawy. Ojciec o wystawie córki. Bosym okiem. Korekta: Anna Szablicka Współpracują: Jarosław Kotliński, Magdalena Świderska - Siemieniec, Adam Walesiak, Lesław Wolak Kontakt: Stowarzyszenie Miłośników Kowar, ul. Górnicza 1, Kowary; e-mail: [email protected] Skład komputerowy: Andrzej Weinke Wydawca: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Szkolna 2, Kowary Wokół szkoły. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Nr 6/2006 List od Redakcji W tym roku aura wakacyjna obdarowała nas niezwykle ekstremalnymi warunkami, mamy jednak nadzieję, że naszym Czytelnikom nie przeszkodziło to w odpoczynku. Wierzymy również, że zebrali Państwo energię na jesienne i zimowe dni. Tymczasem my na jesienne coraz dłuższe wieczory polecamy lekturę naszego kwartalnika. W Kronice SMK prezentujemy aktualne wydarzenia kulturalne, a w ostatnich miesiącach było ich sporo. Na osobistą relację z przygotowań do wystawy córki zaprasza S. Kanonowicz - dumny ojciec. Na garść wspomnień o wielkim społeczniku działającym na rzecz oświaty Józefie Karasiu zaprasza Z. Brudniak. A. Szablicka w cyklu Na nieludzkiej ziemi prezentuje losy kolejnej rodziny zesłanej na Sybir. Wycinek historii naszego miasta odnajdą Państwo w tekście I. Kwiatosza V wieków tradycji? Krótki rys historyczny Śnieżki ukazuje G. Kolaszt. A na koniec jak zwykle chwila rozrywki intelektualnej z A. Walesiakiem i J. Kotlińskim. Życzymy przyjemnej lektury oraz wielu radosnych chwil podczas złotej polskiej jesieni. W imieniu redakcji Kuriera Kowarskiego Katarzyna Borówek - Schmidt. NADLEŚNICTWO ŚNIEŻKA Nadleśnictwo Śnieżka położone jest w południowo - zachodniej części Polski w pasmach Karkonoszy i Rudaw Janowickich i w części Kotliny Jeleniogórskiej. Pod względem regionalizacji przyrodniczo leśnej lasy nadleśnictwa położone są w VII krainie Sudeckiej w dzielnicach Sudetów Środkowych i Zachodnich. Nadleśnictwo Śnieżka w obecnych granicach zostało utworzone w 1973 r. z nadleśnictw Kowary i Sobieszów. Obszar nadleśnictwa położony jest w powiatach: jeleniogórskim, kamiennogórskim, złotoryjskim i miejskim Jelenia Góra. Sąsiaduje z nadleśnictwami Kamienna Góra, Złotoryja, Jawor, Lwówek, Szklarska Poręba oraz z Karkonoskim Parkiem Narodowym. Nadleśnictwo zajmuje 130004,97 ha gruntów leśnych, z czego zalesionych 12690,18 ha, 50,02 ha niezalesionych i 264,77 ha gruntów związanych z gospodarką leśną. W skład nadleśnictwa wchodzi 15 leśnictw, nowoczesna szkółka kontenerowa, składnica spedycyjna oraz ośrodek wypoczynkowy w Karpaczu. Siedzibą nadleśnictwa Śnieżka są Kowary. DĄB PAPIESKI Z inicjatywy leśników polskich kowarscy leśnicy w dniu 3 lipca 2006 roku dla uczczenia pontyfikatu Jana Pawła II posadzili w Kowarach, przy kościele parafialnym dąb, który jest symbolem siły, trwałości i ma się stać żywym pomnikiem pamięci. Idea uczczenia pontyfikatu Jana Pawła II przez posadzenie na terenie Polski drzew - pomników zrodziła się wśród leśników w 2003 roku. Zdecydowano, że będą to dęby, drzewa pełne dostojeństwa, godności, siły i trwałości. Dąb, symbol długowieczności, ma przypominać o naukach głoszonych przez Ojca Świętego. Wówczas to zebrano z “Chrobrego”- najstarszego dębu szypułkowego rosnącego w Polsce, 500 szt. żołędzi, które następnie poświęcił Papież Jan Paweł II podczas pielgrzymki leśników do Watykanu w dniu 28 kwietnia 2004 roku. Poświęcone żołędzie przekazano do Nadleśnictwa Rudy Raciborskie, gdzie wyhodowano z nich sadzonki. Każda sadzonka posiada swój numer i certyfikat autentyczności wydany przez Dyrekcję Generalną Lasów Państwowych. Dąb posadzony w Kowarach posiada certyfikat nr 396. Oryginał certyfikatu zdeponowano w archiwum parafii w Kowarach. Akty erekcyjne podpisuje Ksiądz Biskup Senior Tadeusz Rybak. Ukrainie na terenie Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Lwowskiej w piątą rocznicę wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II. W uroczystości uczestniczyli między innymi ksiądz kardynał Marian Jaworski, Metropolita Lwowski, Leśników polskich reprezentował między innymi Adam Płaksej Dyrektor RDLP we Wrocławiu. Pierwszy dąb papieski został posadzony w Szczecinku w pierwszą rocznicę śmierci Jana Pawła II na terenie przyległym do Kościoła pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu. W uroczystościach uczestniczyli przedstawiciele lokalnych władz, duchowieństwa, mieszkańcy miasta i okolicy. Uroczystość posadzenia pierwszego dębu na terenie Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Radomiu uświetnił swą obecnością prymas Polski JE Kardynał Józef Glemp. Uroczysta msza św. odbyła się w Kościele pod wezwaniem św. Piotra i Pawła w miejscowości Przybyszew. Podczas mszy prymas Józef Glemp wielokrotnie podkreślał, jak ważna w naszym życiu jest tradycja i przywiązanie do niej. Ceremonię posadzenia drzewka w Kowarach poprzedziła msza, w której uczestniczyli leśnicy, mieszkańcy Kowar, przedstawiciele duchowieństwa w osobach: księdza biskupa seniora dra Tadeusza Rybaka, księdza biskupa dra Edwarda Janiaka Krajowego Duszpasterza Leśników, ojca Krzysztofa Janasa proboszcza parafii pw. Najświętszej Marii Panny w Kowarach. Uroczystość zaszczycili także swoją obecnością dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu Adam Płaksej, Andrzej Raj pełniący obowiązki dyrektora Karkonoskiego Parku Narodowego, starosta jeleniogórski Jacek Włodyga, burmistrz Kowar Dariusz Rajkowski oraz przedstawiciele wielu kowarskich instytucji. Gospodarzem uroczystości był Włodzimierz Skornowicz, a homilię wygłosił Duszpasterz Leśników ksiądz biskup Edward Janiak. Dąb papieski został posadzony także na Tekst i zdjęcia: Jerzy Chitro Jerzy Chitro Józef Gielniak - autoportret Nr 6/2006 Nadleśniczy W. Skornowicz odczytuje treść aktu erekcyjnego. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 3 7 KRONIKA SMK przyjaciel Sławek Adamski, który serwował golonkę, kiełbaskę i piwo. Najwięcej ekscytacji wzbudziły jednak tej nocy anastenaria, czyli chodzenie po rozżarzonych węglach. Tak niedawno borykaliśmy się z konsekwencjami przedłużającej się zimy; usuwaliśmy skutki groźnej awarii w siedzibie stowarzyszenia. Zorganizowaliśmy kilka ważnych wernisaży i spotkań, a tu przyszła przedłużająca się susza, następnie przedłużająca letnia pora deszczowa. Niesamowita dynamika w przyrodzie idzie w parze z aktywnością członków SMK. Naszą ostatnią KRONIKĘ zakończyliśmy na opisie majówki z SMK. Koniec maja zaowocował także otwarciem ważnej wystawy przypominającej postać Józefa Gielniaka. Prace J. Gielniaka są niezwykle cenione przez koneserów sztuki. Zdobią muzea, prywatne galerie i domy jego przyjaciół rozsianych po całym świecie. W świecie sztuki to ważna i ceniona postać. Jako kowarzanie powinniśmy być dumni, że był naszym sąsiadem. Przy jego boku uczył się rysunku znany również kowarzanom - Jerzy Jakubów, zdobywca wielu artystycznych laurów. Kreską Gielniaka zainspirowany został także Bartek Burgielski, który również miał swoje “5 minut” w Galerii Stowarzyszenia. Jako miłośniczka sztuk wszelakich uważam, że Józef Gielniak nie zajmuje w naszym mieście poczesnego miejsca. Jest wielkim, ale zapomnianym artystą. Otwarciem wystawy w rocznicę jego śmierci chcieliśmy zaakcentować obchody Roku Gielniakowskiego. Przypominamy o ogłoszonym konkursie pt. “Józef Gielniak i jego twórczość” w marcowym numerze Kuriera Kowarskiego. Prezentacja prac Bartosza Burgielskiego. W czerwcu przygotowaliśmy również dwie urocze imprezy dla mieszkańców Kowar. Jedna z nich zakończyła się euforią zadowolonych z siebie ludzi, którzy chodzili po rozżarzonych węglach w Noc Świętojańską. Tradycje tej nocy zostały wyeksponowane przy Sztolniach Kowary. Było wieczorne (bezpłatne) zwiedzanie sztolni, straszenie duchami, a co niektórzy goście postanowili odszukać kwiat jednej nocy. Swoją gościnnością uraczył nas nasz Stanowisko dla młodych artystów. 4 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Mamy nadzieję, że rozpoczęte prace przy remoncie drogi prowadzącej do Sztolni przyczynią się do tego, że w przyszłości większe rzesze ludzi będą odwiedzały to urocze i zaczarowane miejsce. Największym kulturalnym wydarzeniem w czerwcu był PLENER MALARSKI. To ambitne przedsięwzięcie ożywiło kowarską starówkę jak nigdy dotąd. Swoją twórczość zaprezentowali: Stanisław Kanonowicz, Roman Tryhubczak, Agnieszka Nasiłowska (córka utalentowanej malarki Ewy Oliwkowskiej), Bartosz Burgielski (syn nie mniej znanych rodziców), Ewa Gawor-Wojciechowska, Amelia Jarosz, Zuzanna Bereszczuk, Anna BardzkaSpychała z mężem Robertem Spychałą, Krzysztofa Kaczorowska. Podczas pleneru chcieliśmy zaprezentować utalentowanych artystów, ich sztukę i zainspirować mieszkańców do aktywnego spędzania czasu, do poszukiwania własnych ścieżek rozwoju osobowości. Podczas pleneru można było spróbować własnych sił. Udostępniliśmy glinę, plastelinę, farby. Kilkoro dzieci zainteresowało się techniką rzeźbiarską i tkactwem. Duże zainteresowanie budził haft Krzysi Kaczorowskiej. Tego samego dnia odbył się wernisaż Joanny Kanonowicz Nr 6/2006 córki Stanisława Kanonowicza. Po raz pierwszy zaprezentowaliśmy w naszej galerii rzadką technikę wyrazu plastycznego: grafikę komputerową. W tym dniu tak dużo się wydarzyło, można wręcz sąwernisażu, który odbył się 12 sierpnia w siedzibie stowarzyszenia. Wystawie towarzyszył pokaz multimedialny oraz prezentacja minerałów Karkonoszy. Otwarcie wystawy zbiegło się z imieninami św. Wawrzyńca, patrona ludzi gór i Walończyków. Jak co roku od wielu lat 10 sierpnia prawdziwi ludzie gór powędrowali na Śnieżkę na mszę odpustową z udziałem biskupa legnickiego. W imieniu Mirosława Góreckiego dziękujemy za pomoc w organizacji wystawy: Związkowi Gmin Karkonoskich, Gminie Karpacz, Sztolniom Kowarskim oraz panu Andrzejowi Weinke. Złożenie kwiatów na grobie Józefa Gielniaka. dzić, że nasze miasto to kuźnia talentów. Grafika komputerowa przykuła uwagę Nikoli, niepełnosprawnej nastolatki. Zdemontowaliśmy kilka prac i znieśliśmy na podwórze. Nikola była szczęśliwa. Okazało się, że również próbuje tworzyć rysunki tą techniką. Joanna Kanonowicz poświęciła Nikoli wiele czasu, dała jej cenne wskazówki jak posługiwać się programem komputerowym do rysowania. Mamy nadzieje, że następną wystawę zorganizujemy Nikoli i jej utalentowanym przyjaciołom. W lipcu, gdy większość ludzi marzyła o błogim wakacyjnym lenistwie my namówiliśmy Mirosława Króla na dwa niezwykłe koncerty. Pierwszy odbył się w kowarskim kościele. Koncert organowy dostarczył licznie zgromadzonym niepowtarzalnych wrażeń i wzruszeń. Panu Mirosławowi akompaniował syn Marcin. Patrzyłam na twarze zgromadzonych były zachwycone, ja również. Przy utworze Ave Maria spociły mi , się oczy, a oratorstwo Jarka Kotlińskiego rozbłysło najjaśniejsza gwiazdą. Drugi koncert następnego dnia to kolejna niespodzianka. Cała rodzina “Królów i Królewiczów” zaprezentowała wakacyjny repertuar muzyki rozrywkowej. Początek był nieco dramatyczny, bo zaczął padać deszcz. Ale nie zraziło to “Królewskiej Rodziny”. Koncert trwał do godzin nocnych, a ludzie znów byli szczęśliwi (przynajmniej ci, którzy dotarli na sztolniową polanę). Dziękujemy Panu Mirkowi, jego żonie i dzieciom. To wielka przyjemność i zaszczyt prezentować tak Nr 6/2006 utalentowanych kowarzan. W sierpniu przygotowaliśmy kolejną uroczą wystawę. Tym razem namówiliśmy Mirosława Góreckiego, aby udostępnił naszym oczom swoją cenną kolekcję starej widokówki ze Śnieżką w tle. Mamy nadzieję, że sprawiliśmy tą ekspozycją wielką przyjemność hobbystom i kolekcjonerom. “Śnieżka - Góra Olbrzymia” to tytuł Stowarzyszenie Miłośników Kowar ma swoją siedzibę przy ul. Górniczej. Ten brzydki na zewnątrz budynek zyskał ostatnio na urodzie poprzez wymianę poszycia dachu. Nasza działalność społeczna zwłaszcza w dziecinie upowszechniania Sztuk Pięknych zyskuje aprobatę lokalnego środowiska. Pozyskujemy pieniądze od sponsorów, ale nie tylko. Teraz przez nami wykonanie pięknej elewacji. Mamy nadzieję, że niebawem SMK stanie się prawdziwą ozdobą i dumą tego miasta, czego sobie i Państwu życzę Tekst: Mariola Tatowicz Autorzy zdjęć: Ireneusz Kwiatosz, Julian Burgielski. Występ dzieci z SP 3 podczas otwarcia wystawy prac J. Gielniaka. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 5 7 ...MA ZBYT LITOŚCIWE SERCE... słowo o Józefie Karasiu “Umarli umierają dopiero wtedy, gdy przestajemy o nich myśleć. Pamięć o nich przywraca ich życiu”. (Maurice Maeterlinck) Minione wakacje dzieci z Kowar Górnych były ostatnimi dla uczniów Szkoły Podstawowej nr 2. Wiadomość o likwidacji tej funkcjonującej przez pół wieku placówki dotknęła uczniów, ich rodziców i wszystkich mieszkańców oddalonej od centrum części miasta. Walec finansowo demograficzny dzisiejszych czasów w kolejności po Szkole Podstawowej nr 4 (na Osiedlu) i Szkole nr 5 (na Wojkowie) dopadł Szkołę nr 2, której twórcą od 1955 roku był nieodżałowany wieloletni jej kierownik - Józef KARAŚ. Był moim starszym kolegą, łączyła nas wspólna nauczycielska służba, wspólne problemy i trud, brnęliśmy w przeszłości przez ciężar kierowania szkołami, które wykształciły tysiące młodych kowarzan. Józef miałby dzisiaj 75 lat, odszedł przedwcześnie. Niech te wspomnienia będą wyrazem ciągłej pamięci o nim, człowieku serdecznym, życzliwym, pełnym energii i radości życia, przemawiającym zawsze uśmiechem do bliźniego. Synowi Januszowi serdecznie dziękuję za umożliwienie wglądu w rodzinną dokumentację i wzbogacenie wiedzy o całej rodzinie Karasiów. Józef Andrzej KARAŚ, syn Jana i Marii z Dylów, urodził się 16 listopada 1931 r. w Rzepienniku Biskupim pow. Gorlice w ziemi tarnowskiej.1 Pochodzi z rodziny chłopskiej, przy licznym rodzeństwie musi wcześnie dokonać wyboru - postanawia zostać nauczycielem. Istotny dla niego jest awans społeczny i szybkie usamodzielnienie. Po ukończeniu szkoły podstawowej podejmuje naukę w Państwowym Liceum Pedagogicznym w Gorlicach. 2 czerwca 1951 roku otrzymuje świadectwo dojrzałości liceum pedagogicznego z adnotacją: “W czasie pobytu w Liceum Pedagogicznym w Gorlicach pobrał stypendium w łącznej kwocie 4348 zł. I jest zobowiązany do trzyletniej służby nauczycielskiej w szkole wyznaczonej przez władze szkolne”. Były to wówczas zakamuflowane nakazy pracy. Miały one swoje negatywne i pozytywne strony - uzależniały absolwenta od władz oświatowych, ale i rozwiązywały problem zatrudnienia. Los rzucił dwudziestolet- 6 niego Józefa blisko domu rodzinnego do wsi Rożnowice. W ten sposób Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Gorlicach pozyskało od 1 września 1951 roku w Szkole Podstawowej w Rożnowicach nowego nauczyciela i jednocześnie “kierownika ogniwa harcerskiego”. Wydawało się, że od tego momentu wszystko będzie sielankowe. 1 Jeszcze jedno odznaczenie do kolekcji. Poznaje w Rożnowicach wybrankę serca Zofię od Walów, której rodzice za ukrywanie partyzantów opozycyjnego podziemia zostają aresztowani przez ubowców i skazani na wieloletnie więzienie jako “wrogowie władzy ludowej”.2 Na maturzystce Zofii spocznie obowiązek prowadzenia sporego gospodarstwa i opieki nad młodszym rodzeństwem. Józef dzielnie ją wspomaga moralnie i finansowo, dzieląc się skromnym nauczycielskim uposażeniem. Pobierają się 22 sierpnia 1953 roku. Z tego związku będą mieli dwoje dzieci Alinę (urodzoną 14 czerwca 1954 r. w Rożnowicach) i Janusza (urodzonego 25 grudnia 1955 r. w Miłkowie). Wobec rodziny Walów i młodego małżeństwa Karasiów mnożą się represje (rewizje, podatki, donosy, szykany itp.). Józefa odwołują ze stanowiska “kierownika ogniwa harcerskiego”, a następnie w marcu 1955 kierownictwo szkoły ekskludowało go z nauczycielskiego grona. W tym czasie wracają dzięki amnestii rodzice i siostra Zofii. Józef poszukuje pracy. Był człowiekiem czynu, pracoholikiem, potrzebował pracy jak kania dżdżu, a Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej ponadto już miał rodzinę. Po traumatycznych przeżyciach oprócz pracy poszukiwali przystani, w której zabezpieczyliby przyszłość. W wakacje 1955 ruszają na tzw. Ziemie Odzyskane, które wówczas w marzeniach wielu Polaków miały być ich edenem. Inspektor Oświaty w Jeleniej Górze powierza młodemu nauczycielowi i jego małżonce zorganizowanie stabilnej szkoły w górnym rejonie Kowar. Zamknęli małopolską utkaną wybojami drogę, a rozpoczęli swój nauczycielski trud i do końca życia związali się z ludźmi Kowar Górnych i Podgórza. Tworzy dla tej części mieszkańców nową placówkę - Szkołę Podstawową nr 2 w Kowarach, nad którą dzisiaj zapadł wyrok likwidacji, z czym zapewne nigdy nie pogodziłoby się małżeństwo Karasiów. Józef bez reszty poświęcił się tworzeniu tak potrzebnej szkoły. Uzyskany pustostan po Kowarskich Kopalniach to stary biurowiec w niczym niepodobny do szkoły. Wiecznie coś przy nim robił, poprawiał starocie, które nie powinno być szkołą. Coś dobudowywał, a one wiecznie były surowe, oporne na jego zabiegi, nie chciały zmienić pierwotnie przypisanej im roli. Trzeba być nie lada optymistą, by wierzyć w ich rewitalizację, a takim optymistą był Józef Karaś. Wolał rzeczy proste, jasne, jednoznaczne, a tu świat wokół niego był bardzo skomplikowany i z dnia na dzień komplikował się bardziej. Z natury aktywny, żądny ruchu, dynamiki działania, w którym zawsze przemawiał do otoczenia3 uśmiechem, znajdował uznanie u pracowników. Już w 1963 ówczesny Inspektor Szkolny PPRN podkreśla w wystosowanej opinii jego pracowitość, sumienność, aktywność, zaangażowanie społeczne i nie omieszka dodać “… czasem ma zbyt litościwe serce…” Przez pełne dwadzieścia lat kieruje SP nr 2, a od września 1975 Kurator Oświaty i Wychowania w Jeleniej Górze powołuje go na stanowisko zastępcy, następnie Inspektora Oświaty i Wychowania w Kowarach, które piastował do końca. Identyfikując się z zawodem nauczyciela, ciągle podnosi swoje kwalifikacje, stale uczestniczy w procesie doskonalenia. W roku 1965 kończy geografię z zajęciami praktyczno - technicznymi w I Studium Nauczycielskim we Wrocławiu, następnie podejmuje studia na Wydziale Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego uwieńczone w 1970 r. tytułem magistra Nr 6/2006 Nr 6/2006 cy. Po raz pierwszy będzie w sana-torium. Cieszy się, bo będzie blisko rodzinnych stron. 8 lip-ca 1983 ze Szczawnicy w liś-cie do żony Zofii pisze: “Gorliwość w pracy nie była dobrą cechą naszych osobowości”. Miał świadomość, że urodził się zabieganym pracoholikiem. Próbuje znaleźć zdrowe, bezpieczne hobby i 25 kwietnia 1981 zdobywa tytuł mistrza w zawodzie pszczelarz. 12 lipca 1983 r. z kurortu pisze do rodziny: “Lekarstwa zażywam. Tylko (lekarze) zalecenia wydają sprzeczne. Dlatego przestrzegam jedne i drugie i dziś już prawie nie miałem ataku.(…) Może w tym roku pszczoły dokładniej zbiorą miód z lipcowych kwiatów.” To były Twoje ostatnie słowa, nazajutrz odszedłeś na Drugi Brzeg. Może tam znalazłeś krainę miodem płynącą, słodką krainę dobrego uśmiechu? Był czas na pracę, był czas na tańce. Zofia i Józef Karasiowie spoczywają na Starym Cmentarzu w cieniu murów kaplicy. Zbyszko Brudniak 1 akt urodzenia 28 - 52/1931 USC w Rzepienniku Strzyżewskim 2 Doraźny Sąd Wojskowy w Rzeszowie we wrześniu 1952 r. skazał Dominika Wala na 11 lat, Helenę Wal na 10 lat, a córkę Natalię na 7 lat więzienia. 3 Obecny stan grobów świadczy o tym, że ich opiekun odszedł na zawsze. FOTOZAGADKA NR 1 Gdzie, kiedy i z jakiej okazji spotkali się obecni na zdjęciu kowarzanie? Redakcja Kuriera Kowarskiego oczekuje na odpowiedzi Szanownych Czytelników FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW Z. BRUDNIAKA. geografii, a owocem pracy studenckiej i badawczych poszukiwań jest “Monografia Kowar” jako praca dyplomowa. W archi-wum rodzinnym znajdują się dokumenty świadczące o ukończeniu wielu kursów i seminariów organizowanych przez Instytut Kształcenia Nauczycieli lub Okręgowy Ośrodek Metodyczny. W swojej zawodowej karierze i pracy społecznej znajduje wyrazy uznania - był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi (1975), Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski (1980), Medalem Komisji Edukacji Narodowej (1981), Odznaką “Zasłużony dla Dolnego Śląska”: za osiągane rezultaty w pracy dydaktycznej i wychowawczej otrzymał od przełożonych liczne nagrody specjalne. Przez całe życie godzi pracę zawodową ze społecznym działaniem. Od początku nauczycielskiej drogi już w Rzepienniku, jak przystało na chłopskiego syna, jest aktywnym uczestnikiem ruchu ludowego, a w Kowarach pełni funkcje kierownicze w Stronnictwie Ludowym. W latach 1958 - 1982 prawie wszystkie kadencje jest radnym Miejskiej Rady Narodowej w Kowarach, zasiada w jej Prezydium. Jako geograf, wielbiciel przyrody, miłośnik górskiego krajobrazu działa w Polskim Towarzystwie Turystyczno - Krajoznawczym, jest członkiem jeleniogórskiego zarządu oddziału. W drugiej połowie lat 70 nawiązuje przyjacielską współpracę z Węgrami, co zaowocowało wymianą turnusów wczasowych na linii SEGED - KOWARY. Zainicjował opiekę harcerzy nad cmentarzykiem, gdzie pochowano ciała zmarłych więźniów, którzy w czasie pędzenia z obozu koncentracyj3 nego Gross Rosen nie wytrzymali tempa marszu. Skrupulatnie zabiegał o trafny wybór wakacyjnych dzierżawców obiektów szkolnych na letni i zimowy wypoczynek dzieci. W budynkach SP nr 2 odpoczywały dzieci pracowników MHM w Poznaniu i WSK z Wrocławia. Dzięki tym kontrahentom szkoła pozyskiwała środki na remont i do dziś zachowane inwestycje. Szukał również zajęcia w Związku Nauczycielstwa Polskiego. Czyni wszystko z ogromną pasją tworzenia i pogodą ducha. Zachwianiu ulega w czasie stanu wojennego, zdrowie zaczyna mu szwankować, zmęczone serce upomina się o spokój, mnożą się wizyty u lekarzy, poszukuje kardiologów, pora na ratunek serca po czterdziestu latach pracy. Lekarze uruchamiają leki. Otrzymuje skierowanie do uzdrowiska w Szczawni- Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 7 NA NIELUDZKIEJ ZIEMI “Jeśli ja zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie” Adam Mickiewicz Losy rodziny Szturów zesłanej na Sybir opowiedziane przez Antoninę Borówek ROLNICZA RODZINA Jeszcze do początku roku 1940 byliśmy jedną z wielu zwykłych polskich rodzin. Rodzice byli rolnikami, mieliśmy dom i zabudowania gospodarcze, pięć sztuk bydła, parę owiec, świń nie hodowaliśmy dużo - tylko dwie na swoje potrzeby, gęsi, kury. Przed domem rosły trzy pięknie rozrośnięte sosny. Ja byłam jedynaczką, wtedy szesnastoletnią dziewczyną. Początek wojny oraz sowiecka interwencja nie zrobiły na nas wielkiego wrażenia. Pamiętam tylko, że niedaleko nas była szosa, po której długimi kolumnami maszerowali żołnierze z czerwoną gwiazdą. Mieliśmy wrażenie, że wojna była gdzieś daleko od nas. Wydawało się nam, że tak będzie do końca. Teraz wiem, jak bardzo się myliliśmy. Wieś, w której mieszkaliśmy, to Sidoryszki. Tam pozostawiłam swoją młodość, marzenia... PRZYSZLI W NOCY 10 lutego w 1940 roku zostaliśmy obudzeni o świcie. Do domu wtargnęli: NKWD-zista i dwóch żołnierzy. Przyszli do każdego domu o jednej porze, mówili: “Sobierajcieś”. Kazali brać tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy, tyle, ile zdołamy wziąć w ręce. Ja jeszcze byłam w łóżku. Musiałam czym prędzej wstać, ubrać się i wyjść z rodzicami. Na dworze czekała furmanka. Nie docierało wtedy do mnie, jak doskonale akcja naszej gehenny była zorganizowana. Gdy obejrzałam się za siebie, z obaczyłam smutne oczy naszego psa, który pozostał przywiązany do budy. Niczemu niewinne żywe stworzenie, które pozostawiliśmy na pastwę losu. Wiem, że w pierwszej kolejności wywozili osadników wojskowych, ponieważ sądzili, że wszyscy osadnicy to byli ludzie wynagrodzeni ziemią przez Piłsudskiego. Mylili się, wielu z nas było zwykłymi osadnikami, którzy nie mieli nic wspólnego z marszałkiem. Moi rodzice byli po prostu rolnikami. Z tych znanych mi osadników było może dziesięciu takich, którzy rzeczywiście należeli do legionów, ale to była mniejszość. WAGONY, WAGONY, WAGONY Antonina z rodzicami. 8 Furmanka zawiozła nas do pociągu bydlęcego. W wagonach były drewniane prycze. Zaraz Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej po załadowaniu każdy z nich zamykany był z hukiem. Traktowali nas jak przestępców, wszyscy płakaliśmy, bo nie mieliśmy pojęcia, co przyniesie następny dzień.. Pociąg ciągnęły dwie lokomotywy, jedna z przodu, druga z tyłu. Ponieważ moje miejsce znajdowało się blisko małego okienka, widziałam na zakrętach niekończący się ciąg wagonów. Naliczyłam ich 90, a w każdym mieściło się około 70 ludzi. Było ciasno, ale dzięki temu trochę cieplej, bo mróz był siarczysty. W każdym wagonie stał mały żelazny piecyk, na stacjach udawało się czasami ukraść trochę węgla, którym musieliśmy w odpowiedni sposób gospodarować. Gdy patrzyłam przez otwór, wydawało mi się, że mijamy zupełnie wymarłe tereny, nie widziałam ani ludzi, ani zwierząt, ani żadnych zabudowań. Jakbyśmy jechali przez pustynię. Jedliśmy, co kto miał. W dużych miastach pociąg się zatrzymywał, z każdego wagonu wychodziły po dwie osoby z wiadrem i przynosiły zupę, którą potem rozdzielali na cały wagon. Dla dzieci była odrobina cukru. Jechaliśmy około miesiąca. Niejedna osoba po drodze zmarła. Pamiętam czteroletnie dziecko, które zachorowało podczas drogi na zapalenie płuc. Zrozpaczona matka owinęła jego ciałko kocykiem, a podczas postoju musiała je oddać jednemu z konwojentów. Co stało się dalej? Do dziś boję się nawet o tym myśleć. NASZE MIEJSCE PRZEZNACZENIA Począwszy od północnej Ukrainy zaczęli stopniowo odczepiać wagony. Najwięcej jednak dojechało nas do Kazachstanu i tam też pociąg się dość często zatrzymywał, a ludzie byli przydzielani do kołchozów i kopalń. Z nami nie wysiedli żadni znajomi z wioski, odtąd dzieliliśmy los z zupełnie obcymi ludźmi. Trafiliśmy na północ Kazachstanu. Przeraziły nas mrozy dochodzące do 50 stopni. Zimą często wiały burany, wokół latał suchy gryzący śnieg. Ojciec miał kożuch, my też, później zdobyliśmy kufajki. Przywieźli nas najpierw do kopalni złota, ojciec tam bardzo ciężko pracował. Mnie tato zarejestrował jako młodszą i dzięki temu nie od razu musiałam iść do pracy. Mama pracowała w tartaku. Po jakimś czasie przewieźli nas do innej kopalni. Ojciec cały czas pracował w kożuchu, który z sobą przywiózł. Podczas robót ze ścian kopalni cały czas leciała woda, dlatego co dzień wracał przemoczony i musiał suszyć ten kożuch. Ciągłe zmiany temperatur spowodowały, że jego jedyne ciepłe okrycie uległo zniszczeniu. Mieszkaliśmy różnie, najpierw w niskich lepiankach, potem w baraku z wieloma innymi rodzinami. Tak mijały dni, a my wspieraliśmy się w swoim cierpieniu. TRUDNE CZASY Były sowchozy, w których ludzie Nr 6/2006 umierali z głodu. Te sowchozy nie wyrabiały narzuconego przez państwo planu zbiorów. Na jesieni kartofli nie mogli zbierać z pola, bo “to państwowe”, dopiero na wiosnę ludzie mieli odwagę zbierać pozostałe na polach zgniłe ziemniaki z robakami, potem ugniatali je, smażyli i jedli. Zależy, w jakie miejsce kto trafił. Można powiedzieć, że w tym wszystkim nie trafiliśmy najgorzej. Zwykli ludzie stamtąd byli życzliwi, zdawali się rozumieć naszą sytuację, sami zresztą też żyli w niewiele lepszych warunkach. Nie robili nam krzywdy, nie patrzyli na nas krzywo, nie dochodziło do żadnych konfliktów. Dopóki Niemcy nie zaatakowali ZSRR w 1941 było lepiej, potem nie było prawie nic do jedzenia. Na co dzień brakowało nam jedzenia, staraliśmy się sprawiedliwie dzielić niewielkimi porcjami chleba, który kupowaliśmy na kartki. Aby dostać chleb w sklepie, musieliśmy wstawać bardzo wcześnie, bo niejednokrotnie nie starczało go dla wszystkich. Wtedy nawet kartki nie pomagały i trzeba było wracać z pustymi rękoma. Pamiętam wiele poranków w mrozie w oczekiwaniu na kilka kromek chleba. Ludzie się kłócili w tych kolejkach, czasem nawet bili. Któregoś dnia w domu pozostał malutki kawałek chleba. Chciałam, żeby tato wziął go do pracy, ale on nie chciał, powiedział, że to ja jestem młoda i ja potrzebuję więcej jeść. Nie wziął tego chleba. Poszedł głodny, po powrocie mogłam mu dać tylko zupę kartoflaną, do której dodawałam przyrumienioną na suchej patelni mąkę, żeby przynajmniej łudziła kolorem. W tym czasie ja pracowałam w polu, niekiedy bardzo ciężko. Od świtu do nocy, z przerwą na obiad. Rano wszyscy pracownicy musieli zebrać się w wyznaczonym miejscu, brygadzista rozdzielał nas w poszczególne miejsca. Najgorsza była dla mnie praca przy wyrywaniu chwastów. Trzeba było wówczas spędzić kilkanaście nawet godzin, cały czas się pochylając. Po takim dniu padałam bez sił na łóżko, wiedząc, że jutro i tak muszę wstać i dalej pracować. Po amnestii gdy organizowała się armia Andersa, szli tam wszyscy, mając nadzieję, że przynajmniej zginąć im przyjdzie na polskiej ziemi. Pojechaliśmy wtedy z rodzicami do Nowosybirska do siostry mojego ojca, do kołchozu. Ciotki męża wraz ze wszystkimi innymi mieszkańcami wioski pewnej nocy zabrali członkowie NKWD i ślad po nich zaginął. Nie wiadomo, czy ich rozstrzelali, czy wywieźli do łagru. Ciotka nigdy nie otrzymała żadnej wiadomości od męża ani o mężu. W tamtym miejscu spotkały nas same nieszczęścia. Mama uległa strasznemu wypadkowi. Młocarnia była w polu, a wszyscy szli na przerwę obiadową. Mama powiedziała, że nie będzie szła do domu, tylko pójdzie odpocząć na snopkach. Latem w domu było bardzo dużo much. Gdy szła, pod nogi zaplątał jej się oderwany kabel od młocarni. Broniła się Nr 6/2006 Kuzynka Antoniny w Kazachstanie. przed nim, próbowała go odrzucić, w ten sposób niemal całe ciało zostało poparzone. Jedną nogę natychmiast amputowano. Przez miesiąc męczyła się w szpitalu właściwie bez lekarstw. Niestety nic nie dało się zrobić, mama opuściła nas i odtąd ja i tato we dwoje dzieliliśmy swój los. Ojciec pracował daleko w polu. Tam z jednej beczki i jednym kubkiem pił wodę z człowiekiem chorym na gruźlicę. Wydawało mu się, że nic mu nie grozi, zawsze był silnym i zdrowym mężczyzną. Niestety organizm był osłabiony i ojciec zaraził się gruźlicą. Wtedy nie zdawał sobie z tego sprawy, ale wkrótce choroba dała o sobie znać. Na jesieni 44 roku pozbierali większość z nas, przewieźli na Ukrainę. Przyjechało po nas dwóch żołnierzy, tam byliśmy półtora roku, pracowaliśmy w sowchozie. To była końcówka losu wygnańców. POWRÓT DO POLSKI W 46 roku na wiosnę przyjechali po nas znów ci sami żołnierze - Władek i Romek i dowieźli nas do pociągu do Polski. W naszym wagonie była tercjanka, która każdego wieczoru prowadziła modlitwy wieczorne, śpiewała z nami pieśni. To przybliżało nas do Polski, do Boga i do siebie. Gdy wiedzieliśmy, że granica jest już blisko, my młodzi bez przerwy staliśmy przy otwartych drzwiach i wypatrywaliśmy oznak polskości. Śpiewaliśmy “Jeszcze Polska nie zginęła”... Dowieziono nas do Legnicy. Stamtąd każdy jechał, dokąd chciał. Ojciec mój chciał jechać do Białegostoku, nie chciał na zachód, gdyż twierdził, że Niemcy nas i tak stąd wygonią. Pozostalibyśmy tam, ojciec już znalazł pracę, ja miałam iść do szkoły. Los jednak potoczył się inaczej. Już w drodze tato chorował na grypę, bardzo kaszlał. Poszedł do lekarza, prześwietlenie wykazało gruźlicę. Dostał skierowanie na Wysoką Łąkę i został zmuszony jechać jednak na zachód. Był pół roku w sanatorium, ja mieszkałam u ludzi, chodziłam do krawcowej przyuczać się do zawodu. Gdy ojciec wyszedł z sanatorium, znaleźliśmy dom w Krzaczynie, który został opuszczony i oszabrowany i tam zamieszkałam z ojcem. On zaczął pracować jako goniec w sanatorium. Ja kochałam zwierzęta, marzyłam o trzymaniu świń, krów, kur, jak kiedyś, gdy żyliśmy spokojnie całą rodziną przed wojną. I tak nasza historia zatoczyła krąg, znów żyliśmy z plonów ziemi, hodowaliśmy zwierzęta. Gdyby tylko nie było tych kilku lat i gdyby mama dzieliła z nami tę radość ze zwykłej pracy... Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Wspomnień Pani Antoniny Borówek wysłuchała Anna Szablicka 9 7 500 LAT KOWAR 5 WIEKÓW TRADYCJI? (3) Jest pierwszy odzew na apel o zabezpieczenie wszelkich śladów dotyczących naszego miasta w ostatnim piećdziesięcioleciu. Spotkałem kolegę, który poinformował mnie, że w jego rodzinie zachowały się dokumenty dotyczące pewnych uroczystości, które miały miejsce w Kowarach i w niedługim czasie udostępni je do zachowania. Mam nadzieję, że ta jaskółka spowoduje dalszy rozwój zabezpieczania pamiątek z życia naszego miasta w ostatnim półwieczu. W poprzednim artykule przedstawiłem zdjęcie specyficznego banknotu z prośbą o jego identyfikację. Dla zainteresowanych przedstawiam dzisiaj rewers tego banknotu i mam nadzieję, że ten obraz daje odpowiedzi na wszelkie pytania związane z poprzednią prezentacją. Jak widać obraz ten jest dużo skromniejszy niż awers, jednak jego treść przypomina o działaniach osób niosących pomoc innym, bardzo tej pomocy wówczas potrzebującym. Była to zagadka sprzed ćwierćwiecza, ODNOWIONY ZABYTEK W tym roku 3 lipca minęła 140. rocznica wielkiej bitwy w wojnie prusko-austriackiej pod Sadową koło Hradec Kralove - Czechy. 3 lipca 1866 roku doszło do decydującej bitwy pod Sadową. Zwyciężyła w niej armia pruska, a obie armie poniosły Pomnik - stan obecny. 10 a teraz chciałbym zaprezentować inną dotyczącą okresu dwa razy wcześniejszego. Wiąże się ona z uczestnictwem naszego społeczeństwa w życiu całego kraju. Jak wiemy, społeczność Kowar tworzyła się z małych grup lub pojedynczych osób osiedlających się na terenie miasta. Przy tym trybie osadnictwa nie było mowy o przenoszeniu tradycji określonych środowisk i dalszym ich kultywowaniu. Społeczność Kowar tworzyła się w oparciu o oficjalne stanowisko władz krajowych i uczestniczyła żywo we wszelkich działaniach z tym związanych. Obok przedstawiam zdjęcie obrazujące jedną z takich inicjatyw. Jednocześnie mam prośbę do czytelników o pomoc w rozpoznaniu jak największej liczby osób figurujących na zdjęciu. Przedstawiony obraz mówi nam dokładnie, jaka to była inicjatywa i z jakiego okresu jest to zdjęcie. Jednocześnie ilustruje to moją tezę dotyczącą uczestnictwa mieszkańców Kowar w życiu ogólnokrajowym zgodnie z panującym wówczas porządkiem. olbrzymie straty. Ogromnej liczby rannych nie mogły pomieścić szpitale polowe i dlatego wykorzystano dla nich najbliższe zaplecze frontu. Również w Kowarach uruchomiono szpital, w którym kurowano poszkodowanych żołnierzy obu stron. Armia pruska wprowadziła po raz pierwszy w życie zasady Statusu Genewskiego o zabezpieczeniu rannych na polu walki przez stronę zwycięską. Tych, którzy tu umarli, grzebano w zależności od wyznania na katolickim cmentarzu przykościelnym lub, w tych czasach, ewangelickim (przy dzwonnicy obok “starego cmentarza”). Do naszych czasów przetrwały na cmentarzu przy Kościele N.M.P. w Kowarach jedynie fragmenty pomnika poświęconego zmarłym w tutejszym szpitalu żołnierzom ufundowanego przez mieszkańców Kowar. Można jeszcze odczytać nazwiska czterech pochowanych tam żołnierzy. Dwa z nich są nazwiskami polskimi. Pan Jerzy Zoń z Klubu Honorowych Dawców Krwi wspólnie ze Stowarzyszeniem Miłośników Kowar przystąpił do odrestaurowania Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Na zakończenie ponownie przedstawię proponowaną formułę współpracy pomiędzy czytelnikami Kuriera Kowarskiego a Stowarzyszeniem Miłośników Kowar w akcji zabezpieczania pamiątek z życia naszego miasta od zakończenia II wojny światowej. Ta inicjatywa ma za zadanie utrwalić obrazy dokumentów naszej nieodległej przeszłości. Każdy przedmiot, każda pamiątka i każdy dokument udostępnione do archiwizacji będą sfotografowane lub zeskanowane i obraz ten będzie zapisany w formie cyfrowej na płytach CD lub DVD. Następnie przedmioty te będą oddane ich właścicielom. Nie wchodzi tu w grę pozbywanie się rodzinnych pamiątek. A w ten sposób możemy utrwalić chwile z życia naszego miasta dla przyszłych pokoleń. Ireneusz Kwiatosz Pomnik przed renowacją. nagrobka, tym bardziej, że jest to jedyna tak interesującą pamiątką będąca dowodem na to, jak różne były losy naszego miasta i jego mieszkańców. Uzyskano również potrzebne zgody od władz miasta, proboszcza i konserwatora zabytków, a zebrane środki finansowe pozwoliły na godne uczczenie rocznicy tej bitwy w dniu 3.07.2006. Odnowiony nagrobek został uroczyście poświęcony przez biskupa legnickiego Edwarda Janiaka i biskupa seniora Tadeusza Rybaka. Tekst: Gabriela Kolaszt Zdjęcia: Grzegorz Schmidt Nr 6/2006 POCZTÓWKA ZE ZBIORÓW M. GÓRECKIEGO. ŚNIEŻKA od dawna intrygowała ludzi, jej doskonale widziany szczyt górujący nad Karkonoszami przyciągał wielu wędrowców. 1. Pierwsze wiadomości o zdobyciu szczytu pochodzą z Czech, gdzie już w 1456r. miał go osiągnąć mieszczanin z Benatek nad Izerą. 2. Pierwszego pomiaru wysokości dokonał Jiřik z Răsně w 1569r. 3. W tym samym czasie docierali na Śnieżkę pierwsi wędrowcy od strony Śląska. Byli to przeważnie uczeni, których frapowała najwyższa góra Karkonoszy. 4. W latach 1564 – 66 na szczyt wchodził w dniu św. Jana rektor szkoły jeleniogórskiej wraz z uczniami. 5. Z 1667r. pochodzi opis E. I. Cassone wycieczki odbytej w 1654r., a z 1670r. opis wyprawy Ch. Gryphiusa. 6. Śnieżka leżała w dobrach Schaffgotschów, ale do szczytu rościł sobie pretensje hr. Wallenstein, a potem hrabiowie Harrachowie. Popularność Śnieżki rosła, przybywało wędrowców, tym samym i problem własności nabrzmiewał. Wreszcie w 1665r. hr. Christoph Leopold Schaffgotsch rozpoczął na szczycie budowę kaplicy, którą ukończono w 1681r. Kaplicą opiekowali się cystersi z Cieplic, którzy na Złotówce wznieśli własny schron. Kilkakrotnie w ciągu roku odbywały się w kaplicy nabożeństwa, które przyciągały wielu wiernych. 7. Od 1696r. w schronisku Strzecha Akademicka wykładano księgi pamiątkowe dla wędrowców odwiedzających Śnieżkę, a było ich niemało jak na owe czasy, np. w 1697r. 104 osoby. 8. Wyprawa na Śnieżkę stanowiła główną atrakcję dla kuracjuszy przebywających w Cieplicach, dlatego też stosunkowo wcześnie dotarli na jej szczyt Polacy. Z 1677r. pochodzi opis wyprawy ks. Michała Kazimierza Radziwiłła, spisany piórem stolnika Teodora Bilewicza. 9. Ruch turystyczny wzmógł się bardzo po wprowadzeniu regularnych nabożeństw na szczycie w 1708r. 10. W XVIII wieku Śnieżka była chyba najliczniej odwiedzaną górą Europy, np. w nabożeństwie 30.06.1711r. uczestniczyło około 800 osób. 11. Wkrótce już nie nabożeństwo, a samo zdobycie Śnieżki stanowiło dostateczny magnes dla coraz liczniejszych turystów z wielu krajów a nawet kontynentów. W sierpniu 1800r. szczyt Śnieżki zdobył John Quincy Adams – późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. 12. Opisy Śnieżki i przeżyć tam doznanych odegrały znaczną rolę w literaturze, także polskiej. Szczególne znaczenie miała Śnieżka dla Czechów jako symbol słowiańskiego rodowodu. 13. Okoliczne budy pasterskie zmieniły się w schroniska turystyczne. 14. Od 1824r. zaczęto wykładać księgi pamiątkowe na szczycie w kaplicy zwane stąd Księgami Śnieżki. Wówczas też roz- Nr 6/2006 poczęto prowadzenie obserwacji meteorologicznych. 15. W 1850r. F. Sommer wzniósł na szczycie, po śląskiej stronie, pierwsze schronisko turystyczne, które spłonęło w 1857r., drugi raz ogień zniszczył je w 1862r. Odbudowane zostało w 1862r., posiadało 60 miejsc. 16. W 1872r. w schronisku uruchomiono agencję pocztową, uznaną za najwyżej położoną w Prusach. 17. Pierwszym agentem pocztowym był ówczesny właściciel schroniska Fryderyk Sommer, który w 1873 r. wysłał kartkę pocztową z widokiem Śnieżki. Była to pierwsza na świecie widokówka. Od 1875r. używano już okolicznościowych stempli do przesyłek pocztowych. W 1868r. wzniesiono czeskie schronisko (niedawno zostało rozebrane). 18. W 1852r. zbudowano ścieżkę z Przełęczy pod Śnieżką na szczyt, prowadzącą zakosami. 19. W latach 1904-05 z okazji 25–lecia Towarzystwa Karkonoskiego (RiesengebirgeVerein), zbudowano Drogę Jubileuszową trawersującą zboczem. 20. W XIX wieku opracowano projekt kolei zębatej na Śnieżkę, ale hr. Schaffgotsch nie wyraził zgody na jego realizację. 21. Od 1880r. prowadzono w schronisku stałe obserwacje meteorologiczne. 22. W 1900r. zbudowano obserwatorium meteorologiczne na szczycie Śnieżki. 23. Śnieżka cieszyła się wielką popularnością. Na jej szczyt ciągnęły całe kolumny turystów - 5.08.1923r. na Śnieżce miał miejsce zlot komunistów z Czechosłowacji i Niemiec, który zgromadził 6000 osób. 24. Podczas II wojny światowej na szczycie działała stacja radiowa Luftwaffe. 25. Pierwszym Polakiem na Śnieżce po 1945r. był prawdopodobnie por. Szterling. 26. Po 1945r. schronisko na Śnieżce przejęła Dolnośląska Spółdzielnia Turystyczna, a potem PTT i PTTK. Jednak ze względu na ograniczenia w ruchu turystycznym i kłopoty z wodą w schronisku działał tylko bufet i 20 awaryjnych miejsc noclegowych czynnych w lecie. 27. 1949r. wybudowano dwuodcinkową kolej linową z Pecu na Śnieżkę. 28. 1959 r. wybudowano kolej krzesełkową z Karpacza na Kopę. 29. 1967 – 76 zbudowano nowe polskie schronisko (istniejące do dziś) 30. Co roku w kaplicy św. Wawrzyńca (10.08) odbywa się nabożeństwo i obchodzone jest “ Święto Przewodników”. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej oprac.: Gabriela Kolaszt. 11 7 OJCIEC O WYSTAWIE CÓRKI GRAFIKA KOMPUTEROWA JOANNY KANONOWICZ OD NARODZIN DO WYSTAWY Jak się rodziły grafiki Asi Kłopoty z papierem i drukowaniem Joanna to moja córka. Nie ma jej teraz z nami. Jak tysiące innych młodych Polaków wyjechała z kraju w poszukiwaniu szans na lepsze życie, na lepszą przyszłość. I teraz, kiedy słucham słów piosenki z repertuaru zespołu “2 plus 1”: Wydawało się, że przygotowanie wystawy już jest proste. Niestety, tak nie było. Należało wybrać odpowiednią jakość i format papieru na wydrukowanie prac. W porozumieniu z panią Gabrysią ustaliliśmy, że grafiki Asi należy wydrukować na formacie A3, ponieważ wydruki formatu A4 zajęłyby tylko połowę powierzchni wystawowej i byłyby mało “czytelne”. Okazało się jednak, że w sklepach nie ma odpowiedniego papieru formatu A3 (Asia nie życzyła sobie, żeby jej prace drukować na “byle jakim” papierze!), więc udaliśmy się do hurtowni w Jeleniej Górze. Papieru jednak nie kupiliśmy. Papier był, ale w ryzach po 500 sztuk, a potrzebowaliśmy 50. Żadna z hurtowni nie chciała dla nas naruszyć paczki. Nie pozostało nam nic innego, jak drukować grafiki na dużo droższym papierze w zakładzie usług kserograficznych. Tak też zrobiliśmy, bo nie było wyjścia. Wydrukowanie grafik kosztowało, ale nie zrezygnowaliśmy! Piszesz mi w liście, że kiedy pada, Kiedy nasturcje na deszczu mokną, Siadasz przy stole, wyjmujesz farby I kolorowe otwierasz okno. myślę o dniach, kiedy Asia (tak ją nazywamy), zmęczona pracą w szkole, po powrocie do domu siadała przed komputerem i otwierała “kolorowe okno” monitora. Potem godzinami potrafiła tworzyć przeróżne kompozycje. Niektóre kryła przed nami (rodzicami), a niektóre, te bardziej udane, pokazywała nam, demonstrując swoje osiągnięcia natury technicznej jak i artystycznej. A były to naprawdę ciekawe prace, różnorodne w formie, treści i technice. Ponieważ sam lubię malować, podziwiałem jej zmysł artystyczny i niezwykły gust, nigdy nie przekraczający granic dobrego tonu. To trzeba pokazać! Jak wspomniałem, nie poznałem wszystkich kompozycji Asi od razu, ale to, co zobaczyłem, wystarczyło, ażebym nie przestał myśleć o tym, czy nie warto by tych pięknych grafik pokazać szerszej publiczności. Asia jednakże - czy to w obawie przed krytyką, czy też przez skromność nie godziła się na ich wystawienie. Nie dałem jednak za wygraną i kiedy córka wyjechała do Anglii, zacząłem szperać po wszystkich folderach jej komputera i gromadzić pliki z jej rysunkami. Niestety, część grafik przepadła bezpowrotnie, gdyż wcześniej doszło do spięcia i awarii komputera. Na szczęście, sporo plików Asia nagrała na dyskietki i tak zminimalizowała straty. W sumie więc udało mi się zgromadzić ponad czterdzieści prac, z których utworzyłem nowy folder pt. “Grafiki Asi”. Ten folder zaprezentowałem pani Gabrieli Kolaszt. Oboje uznaliśmy, że koniecznie trzeba urządzić wystawę zebranych grafik. Ale potrzebna na to była zgoda Asi. Kiedy po roku córka przyjechała do nas na urlop i obejrzała ten folder, zgodziła się na urządzenie wystawy w siedzibie Stowarzyszenia Miłośników Kowar. 12 Ostatnie przygotowania zaczynać! i... Można Kiedy grafiki zostały wydrukowane, ustaliliśmy z panią Gabrysią Kolaszt i w porozumieniu z Asią termin otwarcia stąpiłem więc do oprawiania prac. I znowu okazało się, że trzeba zmieniać plany. Zabrakło w sklepie papierniczym papieru pomarańczowego na tło pod czarno - białe grafiki. Kupiliśmy zatem, jaki był, a więc żółty, czerwony, różowy i niebieski i zaraz w siedzibie SMK zrobiło się weselej. Tuż po zamknięciu wystawy poświęconej wielkiemu artyście kowarskiemu J. Gielniakowi rozwiesiliśmy wraz z panem Janem Wojdanem wielkie, średnie i mniejsze antyramy z pracami Asi. Młoda artystka uzupełniła wystawę grafik dziesięcioma własnymi akwarelami oraz mozaiką szklaną wywieszoną w oknie na I piętrze naprzeciw klatki schodowej. Następnego dnia pani Mariola Tatowicz z właściwym sobie talentem, gustem i smakiem dokonała ostatecznego wystroju wystawy. Wszystko było gotowe do wernisażu, który wyznaczono na niedzielę 2 lipca 2006r. o godz. 17.00. Najaktywniejsi członkowie SMK uporządkowali swoją siedzibę i przygotowali materiały na inną imprezę zaplanowaną również na tę niedzielę na godz. 10.00. Był to plener malarski, a ściślej wystawa prac młodych i starszych kowarskich artystów plastyków, głównie amatorów. Nastała wreszcie niedziela 2 lipca. Na kowarskiej starówce od rana ruch i gwar. To kowarscy artyści organizują wystawy swoich prac. Ja również „przyciśnięty do Joanna Kanonowicz wystawy, a musiał to być taki dzień, kiedy córka będzie na urlopie w kraju. Ostatecznie wybraliśmy dzień 2 lipca 2006 r. Przy- Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej muru” przez zarząd SMK wystawiłem 10 obrazów, ale nie opisuję ich, bo o tej wystawie pisze ktoś inny. Ja w tym miej- Nr 6/2006 OJCIEC O WYSTAWIE CÓRKI scu chcę tylko wykorzystać okazję, aby pogratulować panu Romanowi Tryhub-czakowi przepięknego portretu naszego kowarskiego Cygana. Ten obraz, choć na wystawie znalazło się wiele pięknych prac, urzekł mnie najbardziej. Teraz wracam do tematu! Po plenerze malarskim o godzinie 17.00 przed budynkiem SMK pojawili się zaproszeni goście z panem Starostą Jeleniogórskim Jackiem Włodygą na czele. Obecna była też pani Grażyna Krakowiak, dyrektor Liceum Ogólnokstałcącego, dawna pani profesor Asi z liceum; przybyli nasi znajomi i sąsiedzi, przyjaciele Asi, koledzy i koleżanki ze szkoły i z pracy (tj. ze Szkoły Podstawowej nr 1), przygodni kowarzanie i oczywiście gospodarze, członkowie Stowarzyszenia Miłośników Kowar. Zebranych w imieniu zarządu SMK powitała pięknie pani Mariola Tatowicz, następnie przedstawiła bohaterkę dnia, autorkę wystawy Joannę Kanonowicz i po omówieniu jej osiągnięć oddała głos artystce. Asia w króciutkim wystąpieniu podziękowała zarządowi SMK, a szczególnie pani Gabrieli Kolaszt, swojej wychowawczyni z liceum, za organizację wystawy, ojcu za inicjatywę i trud w przygotowaniu całej imprezy, zebranym za okazane zainteresowanie. Młodej artystce w imieniu zarządu SMK kwiaty wręczył pan Marek Mikrut, następne nasz przyjaciel, pan Zbyszko Brudniak i koledzy. Niezwykle wdzięczne było wręczanie pięknej wiązanki przez malutką wnuczkę państwa Wrzosków, naszych sąsiadów. Po tym miłym akcencie przewodnicząca zarządu SMK, pani Gabrysia Kolaszt zaprosiła gości do środka na tradycyjną lampkę szampana i zwiedzanie wystawy. salce widać zdjęcie młodej dziewczyny, blondynki, a obok dwustronicowy tekst. To autorka grafik i informacja o niej, coś w rodzaju “curriculum vitae”. Ponadto wiszą tu niewielkie akwarele i grafiki Asi oraz pierwsze kompozycje należące do głównego zbioru. Kolejna sala jest sercem każdej wystawy. Tu więc oglądamy najlepsze kompozycje: scenki rodzajowe, twarze pięknych kobiet, urocze dziewczyny, kompozycje abstrakcyjne i geometryczne. Ostatnia sala to kontynuacja poprzedniej, a nowością są tu motywy roślinne. Mnie, ojcu, podobają się i grafiki, i wystawa. Gdyby było inaczej, wcale bym jej nie przygotowywał. Ale ważniejsze jest to, co o niej myślą goście, szczególnie ci, znający się na sztuce, których zdanie się liczy. Czy widzą to, co widzi ojciec? Czy dostrzegają dziewczęcą delikatność rysunku? Precyzję układów drobnych elementów geometrycznych w kompozycjach abstrakcyjnych? Potrzebną do tego cierpliwość? Czy dostrzegają stosunek młodej artystki do otaczającego świata? Jej tęsknotę za pięknem i miłością? Smutek, gdy coś jest nie tak, i radość, gdy wszystko nam sprzyja? A te abstrakcje? Czy nie powstawały w chwilach zawodu, kiedy to chciałoby się uciec i zamknąć w innym, własnym świecie nowych form i kolorów? O technice komputerowych grafik córki napisać wiele nie mogę, bo sam tej sztuki nie opanowałem. Każdy jednak potrafi zauważyć, że równie piękne są jej kompozycje barwne jak i czarno-białe, że obok kreski ważna jest plama, obok światła cień. A ponadto w wielu kompozycjach widać, że autorka potrafi umiejętnie korzystać z gotowych elementów podsuwanych przez programy komputerowe. Takie są moje subiektywne wrażenia na temat wystawy. Tato Asi jest zadowolony! Inni też okazali Asi swoje uznanie! Jesteśmy więc w środku i oglądamy ekspozycję. W pierwszej, najmniejszej A jak wystawę ocenili inni uczestnicy wernisażu? Mariola Tatowicz otwiera wernisaż ! Nr 6/2006 Moim zdaniem - bardzo dobrze. Nie spodziewałem się tylu pochlebnych opinii. Zwiedzający z zainteresowaniem oglądali niemal każdą pracę, wielu żywo dyskutowało z Asią o technice, tematyce i źródłach inspiracji. Niektórzy robili zdjęcia grafik, inni nagrywali na wideo wszystko, co działo się na wystawie. Bardzo duże zainteresowanie pracami Asi okazał pan Starosta Jeleniogórski. Długo z nią dyskutował i jak się później dowiedziałem zaproponował Asi wystawienie jej grafik w hotelu “Skalnym” w Karpaczu. Wszystko to świadczy, że wernisaż się udał, że warto było organizować tę wystawę. Potwierdziły to późniejsze reakcje naszych znajomych i mniej znanych nam osób, które gratulowały Asi pięknych grafik, a rodzicom tak zdolnej córki. Kilka osób wyraziło nawet chęć nabycia niektórych prac. Najbardziej zaskoczył Asię gest pana Juliusza Burgielskiego, który ofiarował jej płytę CD ze zdjęciami wszystkich grafik z wystawy. Bardzo serdecznie za ten miły prezent dziękujemy i Asia, i jej rodzice. Będzie to dla nas cenna pamiątka rodzinna po tym wydarzeniu. Ta wystawa była z pewnością sukcesem organizatorów, ale przede wszystkim Joanny. Do tego sukcesu przyczynili się niemal wszyscy członkowie SMK, za co im nasza córka serdecznie dziękuje i ofiarowuje Stowarzyszeniu w dowód wdzięczności mozaikę szklaną pt. „Drzewo”. Na zakończenie chcę wyrazić przekonanie, że moja córka - młoda artystka będzie nadal tworzyć swoje piękne kompozycje, by ubarwiać nam szarość życia. Skoro zaś ten artykuł rozpocząłem od nawiązania do piosenki zespołu “2 plus 1”, wypadałoby więc zakończyć go również słowami tej piosenki, ale adresowanymi do Asi: Więc chodź, pomaluj mój świat Na żółto i na niebiesko, Niech na niebie stanie tęcza Malowana Twoją kredką. Więc chodź, pomaluj mi życie Niech świat mój się zarumieni Niech mi zalśni w pełnym słońcu Kolorami całej Ziemi. Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej Stanisław Kanonowicz 13 7 BOSYM OKIEM ADAM KULESZA SUCHA PLAMA WWW.KIVOART.PL żeby jej zużyć jak najmniej. Przeciętny Niemiec zużywa około 140 litrów wody na dobę, a Polak o 40 więcej. Cieknącą spłuczkę lub kran uważa się u nas za naturalny element sztuki hydraulicznej, a przecież nie trzeba wiele obliczeń, żeby się przekonać, że strumień wycieku o szerokości 0,5 cm to strata kilkuset litrów wody na dobę. Jest zbyt gorąco, by udawać, że jest dobrze. Wody mamy mało, a zużywamy jej za dużo i najwyższy czas, abyśmy zaczęli się tym przejmować. W latach 70., do których niektórzy ciągle tęsknią, budowaliśmy gospodarkę, która miała zużywać przerażającą ilość 45 km3 wody rocznie. Gdyby się to Gierkowi udało, w ciągu jednej dekady przerobiłby nas na Księżyc. Ekonomia i technologia przemysłowa nie opierała się wtedy na racjonalnym rachunku, lecz na bolszewickiej odwadze pokonywania w przyrodzie wszystkiego, co wydaje się nieprzezwyciężalne. W latach 50. w ZSRR nie brakowało tej odwagi i powysychały im rzeki i jeziora. Na szczęście kryzys gospodarczy skasował księżycową ekonomię, co uratowało nas od klimatycznej zagłady. Powinniśmy potraktować to jak ostrzeżenie i nauczyć się bardzo oszczędzać wodę. Wydaje się to jednak bardzo trudne, ponieważ u nas zawsze pa- GRZEGORZ SCHMIDT Patrzę na termometr za oknem i temperatura powietrza, jaką na nim znajduję, przypomina mi o tym, że w Polsce brakuje wody. Kiedy mówimy o warunkach koniecznych do rozwoju naszego kraju, najczęściej wymienia się troskę o bezpieczeństwo energetyczne. Kłócimy się z Rosjanami, którędy powinni dostarczać swoją ropę do Europy, ale niebawem z powodu suszy będziemy się z nimi kłócić także o... chmury. Każdego roku spada na nasz kraj mniej więcej 200 km3 wody, z czego na bieżąco 70% wyparowuje. 60 km 3 odpływa do Bałtyku, przede wszystkim rzekami. Jeszcze trochę ucieka do sąsiadów i po przeliczeniu tego, co zostaje, otrzymujemy ilość 1500 m3 wody na jednego Polaka. To strasznie mało. To dużo mniej, niż w Indiach i tylko trochę więcej, niż w Egipcie. A woda, to nie autostrada; nie da się obiecać, że kiedyś będzie jej trochę więcej. Pewną nadzieję dawały poszukiwania zasobów podziemnych wody. W roku 1896 na głębokości 200 metrów dowiercono się w okolicach Warszawy do złóż wody oligoceńskiej a jej ciśnienie było tak duże, że wytrysnęła na powierzchnię 14-metrowym słupem. Ale to stare dzieje. Teraz zwierciadło tego zbiornika znajduje się kilka metrów poniżej powierzchni terenu, a inne podziemne ujęcia wody w Polsce mają niedużą wydajność. Załóżmy realnie, że dysponujemy rocznie 50 km3 wody. Przemysł zużywa około 15 km,3 a rolnictwo i gospodarka komunalna następne 5 km.3 W przypadku suszy już teraz nie mamy prawie żadnych rezerw, co w praktyce oznacza, że nasza gospodarka nie może się rozwijać, bo zabraknie jej wody. Nie zauważyłem jednak, żeby ktoś się tym bardzo przejmował. Gdyby bogactwo narodów oceniać na podstawie zużycia wody, Polacy zachowują się jak milionerzy. W znacznie bogatszych od nas krajach dzieci uczy się w szkole, ile wody traci się w czasie mycia zębów lub naczyń i jak to robić, 14 Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej nowało absurdalne przekonanie, że czego jak czego, ale wody to nam na pewno nigdy nie zabraknie. W naszej kulturze nigdy nie była traktowana priorytetowo. Każdy Polak wie, że jeśli ktoś siedzi cały dzień lub wieczór o “suchym pysku”, to wcale nie oznacza, że brakuje mu wody. Dodajmy jeszcze, że wspomnianej wyżej studni artezyjskiej w Warszawie nie wywiercili producenci oligoceńskiej wody mineralnej, lecz Skład Monopolu Spirytusowego A. B. Rychłowskich. Najwięcej drogocennej wody przelatuje nam nad głowami. Nad terytorium Polski przemieszcza się corocznie gigantyczna masa wody zamkniętej w chmurach i podąża na wschód. Są to ilości kilkakrotnie większe, niż suma opadów w naszym kraju, a powiększa je parowanie naszej wody. Zbyt równinne ukształtowanie terenu nie pobudza jednak tych chmur do kondensacji w deszcz, więc przelatują spokojnie nad Białoruś, Rosję, Ukrainę i tam sobie spadają. U nas opady są znacznie mniejsze, a i tak połowa z nich to ulewy szybko spływające płytkimi korytami rzek. Teoretycznie chmury można zatrzymać rozpylając z samolotów lub wystrzeliwując z armat jodek srebra, który w zetknięciu z cząsteczkami pary wodnej powoduje ich kondensację w większe krople. Krople te stają się tak ciężkie, że nie mogą ich udźwignąć prądy termiczne i opadają w postaci deszczu. Metodę tę próbują stosować Chińczycy i ciągle wywołuje to spory między prowincjami o “kradzież deszczu”. Łatwo przewidzieć, jak zareagowaliby Rosjanie, gdyby dowiedzieli się, że kradniemy ich chmury! Ostatecznie, jeżeli nie zgodzą się na ich częściowe skroplenie nad Polską, zawsze będziemy mogli zażądać, żeby sprowadzali je do siebie inną drogą... Mało mamy wody, strasznie mało. Czas zacząć ją oszczędzać, bo zostanie po nas tylko sucha plama. Na termometrze mam 31°C. W przyszłym roku podobno ma być cieplej. Adam Walesiak Nr 6/2006 WOKÓŁ SZKOŁY „Pisać o szkole podczas wakacji, to zbrodnia." J.K. CO DALEJ Z MATURĄ? - Kiedy Francuz przyjedzie do Polski, jest zdziwiony tym, jak ważny jest dla Polaków ten egzamin i ile tradycji wokół niego się zrodziło - zauważa Laurent Guidon, zaś Urszula Józków dodaje: - Finowie nie emocjonują się maturą tak, jak my, nie ma tam takiej histerii, jak w Polsce.1 Początkowo chciałem, by artykuł poświęcony temu, bądź co bądź, drażliwemu tematowi wyglądał następująco: tytuł (”Co dalej z maturą…”), ogromny znak zapytania i cała strona… czysta (pomyśl Szanowny Czytelniku jaka oszczędność farby i wzroku!). To miał być taki krzyk protestu przeciw ręcznemu sterowaniu maturą a'la Roman. Potem jednak zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście cały ten szum medialny, to wycie rozpaczy nad “psuciem matury” ma rzeczywiście sens. Przykładowo we Francji prawdziwym weryfikatorem studenta nie jest ani matura, ani świadectwo ukończenia szkoły, ani egzamin wstępny (których nie ma!), ale pierwszy rok studiów - ci najsłabsi wylatują po prostu z uczelni. A być może nasz minister postanowił dorównać, w myśl słów hymnu narodowego “z ziemi włoskiej do Polski”, właśnie włoskim wynikom w tym roku poziom zdawalności matury w Italii wyniósł aż 97% (nie przeszkadza to oczywiście krytykować włoskim profesorom akademickim poziomu tej matury - wg nich niziutki, niziutki)? Na różnych forach dyskusyjnych naczytałem się na temat niesprawiedliwości, podważania wiarygodności polskiego systemu edukacyjnego, zanegowania wszystkich osiągnięć reformy. Jakoś nie pamiętam takich protestów, gdy pani minister Łybacka przenosiła kolejny raz wdrożenie nowej matury (kto dzisiaj pamięta kicz z możliwością zdawania w roku szkolnym 2001/2002 wybranej przez abiturienta formy egzaminu starej i nowej?); jakoś też nikt nie wsłuchiwał się w głosy nauczycielskie, że licea profilowane, które mają zaledwie 80% godzin na przedmioty ogólnokształcące i 20% na zawodowe, nie będą w stanie przygotować absolwenta ani do matury, ani do zawodu (zresztą odebrano im przywilej przeprowadzania egzaminów zawodowych - a tak było np. w liceach zawodowych!) skąd więc zdziwienie, że właśnie licea profilowane poniosły maturalną klęskę? Można dowodów na naszą amnezję przytaczać oczywiście wiele, ale trzeba się zgodzić, że nasze kłopoty wynikają przede wszystkim z faktu, że wprowadzenie w praktykę wszystkich zasad reformy nadal w większości jest jedynie postulatem, a nie faktem dokonanym. Przykład? Egzamin po szkole podstawowej, który miał zapew- Nr 6/2006 niać uczniom wstęp do dowolnego gimnazjum, nie spełnia, okazuje się, swojej roli - to pewnie dlatego niektóre (np. “Żerom”) z nich organizują dodatkowe “egzaminy predyspozycji” - czy to nie jest aby luka w systemie egzaminów zewnętrznych? Jeżeli matura w nowej formie funkcjonuje zaledwie od dwóch lat, to czy może dziwić, że jest w niej jeszcze wiele do usprawnienia i poprawienia? W 2000r. w periodyku “Wiedza i Życie” ukazał się artykuł pana Włodzimierza Zielicza, nauczyciela fizyki i matematyki w prestiżowym XXXIII Liceum im. Mikołaja Kopernika w Warszawie pt.: “Jaka będzie nowa matura?” Pisał on wtedy: “Na koniec moja sugestia: warto byłoby, w trosce o los pierwszych roczników reformowanych szkół, zrezygnować na świadectwie maturalnym z kategorycznej oceny pracy ucznia w formie “zdał - nie zdał”, umieszczając tylko liczbę punktów przez niego uzyskanych z poszczególnych przedmiotów. Na tej podstawie uczelnie mogłyby prowadzić rekrutację. My uniknęlibyśmy “ofiar” nowego systemu egzaminacyjnego, a maturzyści wiedzieliby, jakie są ich możliwości wyboru kierunku studiów i uczelni.” Z tego, co wiem, wspomniany pedagog (o znacznych sukcesach jego uczniów w maturze międzynarodowej i w olimpiadach przedmiotowych), nie należy do entuzjastów obecnego ministra. Skąd więc ten sam duch w wypowiedziach obu panów? Myślę, że ze zdrowego rozsądku. Nie znam osobiście ani jednego nauczyciela, który akceptuje w pełni obecne zasady egzaminu maturalnego (sam również nie pozostaję wobec niego bezkrytyczny). Wszyscy zgadzamy się, że nowy system testowany jest bez skrupułów na żywym organizmie uczniów, że zawiera wiele nieścisłości i może nieodpowiednio wdrażany zaowocować obniżeniem poziomu całego procesu edukacyjnego. Jednym z takich zagrożeń jest możliwość zastąpienia solidnego kursu wiedzy ogólnokształcącej, kursem przygotowującym do matury. Takie niebezpieczeństwo jest bardzo realne. Będziemy więc mieli rodaków świetnie zdających maturę, ale w gruncie rzeczy z niewielką wiedzą na temat rzeczywistości. Bo dla mnie nie zawsze dowodem na wyedukowane społeczeństwo jest fakt, że każdy potrafi przeczytać rozkład jazdy pociągów ze zrozumieniem. Uczelnie wyższe biją na alarm i straszą powrotem do egzaminów wstępnych. Tymczasem to nie szkolnictwo średnie przeżywa obecnie prawdziwą zapaść, ale właśnie szkolnictwo wyższe. Opublikowany w 2004r. Academic Ranking of World Uniwersities ma na swojej liście 500 najlepszych uczelni na świecie zaledwie jedną uczelnię polską to znajdujący się na 319 miejscu (sic!) Uniwersytet Jagielloński. Ale nawet ta zasłużona uczelnia nie znalazła się na TOP-liście 100 najlepszych uczelni europejskich! W odróżnieniu od tych smutnych notowań nasi absolwenci liceów ogólnokształcących (niestety bez techników i liceów profilowanych) zaprezentowali się prawie na tym samym poziomie zdawalności matury co ich europejscy koledzy. Kto więc tu powinien stawiać komu wymagania? Czy nie jest czasami tak, że uczelnie żądają powrotu egzaminów wstępnych, bo zatęskniły za czasami, gdy to właśnie od woli ich pracowników zależało, kto studentem zostanie? Nie oszukujmy troska o poziom ludzi uzyskujących stopnie inżyniera czy magistra zależy w pierwszym rzędzie od pracowników uczelni mają oni odpowiednią liczbę i jakość narzędzi, by zweryfikować kandydata na swojego absolwenta. Szum medialny związany nie z rzetelną dyskusją, ale będący mieszaniną ideologicznego bełkotu i braku kompetencji, może przynieść Polakom więcej szkody niż pożytku. W dalszym ciągu bowiem o przyjęciu do pracy w niewielkim stopniu decyduje (chociaż nie twierdzę, że tak nie jest!) dyplom renomowanej uczelni, co raczej rodzinne koneksje lub partyjniactwo. Dopóki to się nie zmieni, nasza zdolna i mniej zdolna młodzież (tak, tak drodzy rektorzy uczelni!) porzuci nasze akademie i uniwersytety i wyjedzie nawet do Indii i RPA, bo tamte uczelnie są lepsze. A co do matury, od której zacząłem, może zastosować system egzaminu gimnazjalnego - że zdają maturę wszyscy, ale nie wszyscy dostaną się na dobre uczelnie. A jeżeli dostaną się na uczelnie prywatne, na których będą musieli odpowiednio wysoko płacić za przywilej studiowania, to czy to coś złego? Znam uczniów, moich uczniów, którzy w gimnazjum byli wcieleniem głupoty i lenistwa, gdy jednak dostali się do liceum, zaczynali się uczyć, a często okazywali się lepszymi uczniami niż gimnazjalni prymusi. Niektórzy potrzebują po prostu więcej czasu na dorastanie. A poziom uczelni? Niech dbają o to same uczelnie, niech nie przyjmują wszystkich, aby tylko mieć nabór na pierwszy rok. Może wtedy uda się im znaleźć w pierwszej setce uczelni?! Na początek niech to będzie setka uczelni polskich. Jarosław Kotliński 1 Zaczerpnięte z dyskusji internetowych na www.edu.info.pl Kurier Kowarski dodatek do Gazety Kowarskiej 15 7
Podobne dokumenty
kurier kowarski - Stowarzyszenie Miłośników Kowar
Monika Łoboda na Ukrainie - o losach kowarskiej misjonarki przeczytamy na str. 10
Bardziej szczegółowo