Darmowy fragment www.bezkartek.pl
Transkrypt
Darmowy fragment www.bezkartek.pl
t en m l g fra tek.p y r ow zka m e r Daww.b w t en m l g fra tek.p y r ow zka m e r Daww.b w t en m l g fra tek.p y r ow zka m e r Daww.b w t en m l g fra tek.p y r ow zka m e r Daww.b w Copyright © by Poradnia K sp. z o.o. Wydanie I Warszawa 2011 SŁOWO WSTĘPNE REDAKTORA B ohaterami tej romantycznej, nasyconej przygodą książki jest dwoje młodych ludzi, Halina i Stanisław Bujakowscy. Relacja z ich pionierskiej wyprawy motocyklowej do Chin miała się ukazać siedemdziesiąt lat temu. Tak się jednak nie stało. Gdyby się wówczas udało, być może książka przysporzyłaby swym t en autorom sławy. Bujakowscy, małżeństwompowszechnie znanych i szal g .p a r nowanych podróżników, jeździliby po Polsce z wykładami i pokazami y f artek w o Szykowaliby przezroczy, udzielali wywiadów. się zapewne do nowej k rm.bez a ekspedycji, do Afryki albo świata. A może wszystko ułożyłoby D dookoła w ww Bujakowscy otrzymaliby sowite honorasię jeszcze inaczej. Państwo rium, nabyliby pensjonat, na przykład w Druskiennikach, i w gorących źródłach grzaliby wytrzęsione na azjatyckich bezdrożach kości. Niestety wybuch II wojny światowej i późniejsze zmiany na mapie politycznej Europy sprawiły, że prawdziwa historia potoczyła się zupełnie inaczej. Dziewczęcy pamiętnik, a zarazem kronika jednego z najbarwniejszych polskich wyczynów podróżniczych spoczął w podróżnej walizce i upłynąć musiało siedemdziesiąt z górą lat, nim wydobyty na światło dzienne, kompletny i skończony wiosną 2011 roku trafia w ręce Czytelników. Oboje pochodzili z zamożnych rodzin, Halina była córką prezesa towarzystwa ubezpieczeniowego, Stanisław synem lekarza zdrojowego w Druskiennikach. Wydawać by się mogło, że niczego im nie brakowało, że powodu nie mieli najmniejszego, aby brać rozbrat z komfortową 6 SŁOWO WSTĘPNE REDAKTORA codziennością, skazywać się na niewygody i tułaczkę. A jednak pewnego dnia tęsknota za szerokim światem podszepnęła pomysł śmiały, szalony wręcz, by ruszyć motocyklem przed siebie i zajechać tak daleko, jak to tylko możliwe, czyli, jak wynikało z mapy, do Szanghaju w Chinach. Nabyli maszynę angielskiej produkcji, gustowne kombinezony i wszystko, co wydawało im się niezbędne podczas tego rodzaju podróży. Stanisław dosiadł motoru, Halina umościła się w doczepionym do maszyny koszyku i wyruszyli drogą krętą, wyboistą, ku krańcom świata, „gdzie droga i oczy poniosą”. Był sierpień 1934 roku. Miała to być ich podróż poślubna, spełnienie marzeń o egzotycznych krajach, ekspedycja w poszukiwaniu przygody i swego miejsca na świecie... Nieoczekiwanie wyprawa okazała się początkiem zupełnie nowego życia obojga bohaterów. nt me Łukasz Wierzbicki l ragek.p f y t ow zkar m r e Daww.b w WPROWADZENIE W cichym białym dworze siwa babka siedzi przy kominku i wspomina, a jakiś brzdąc uprzykrzony dopytuje słowami Iłłakowiczówny: Czy babunia w Ameryce hodowała tygrysice? t en A te tygrysice pewno miały tygrysięta? m l g Czy babunia pamięta?* fra ek.p y t ow zkar m r .be Babunia, chce czy nie Dawchce, w opowiada niekończące się historie w o tym, jak umierała z głodu i pragnienia na słonej pustyni, jak przedzierała się przez mroczne dżungle Bengalu, gdzie czarna pantera kłapała zębami, jak bandyci napadli, okręt tonął wśród sztormu, nocą jadowita kobra wśliznęła się do namiotu i o górach opalowych, straszliwych śnieżycach, zabójczym słońcu i deszczach, gdy woda z nieba płynęła niczym z rynny, jak z wołami wędrowała przez błota, niosąc w kobiałce u pasa kartki błękitne, pióro i butelkę atramentu. A najdziwniejsze w tym wszystkim to może, że babunia nie była wtedy babunią, lecz młodą dziewczyną, biegała rączo, potrafiła strzelać, pływać, jeździć konno i mnóstwo innych rzeczy. Na pożółkłych fotografiach wygląda jak chłopiec, a ci ludzie, Hindusi, Arabowie, Chińczycy, pewnie dawno już nie żyją. Przecież babunia jest stara jak świat... * Fragment wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny Babunia w Ameryce. 8 WPROWADZENIE Może kiedyś tak będzie... a może diabli wezmą gdzieś po drodze materiał na świetną babkę, ale chciałabym móc ujrzeć za sto lat nasz motocykl w muzeum, historię niezwykłego wyczynu przeczytać w starej kronice, o doskonałości motoru i naszym bohaterstwie: „Niebywałe, sławny sportowiec pan Stanisław Bujakowski oraz jego dzielna małżonka przebyli drogi i bezdroża z Druskiennik do Szanghaju...”. – Niesamowite, tak prymitywne motory szukały kiedyś nowych dróg! – westchnie ktoś może. – A dzisiaj... Nie wiem, co będzie w tym dzisiaj za sto lat, zapewne jednak przejazd z Warszawy do Chin nie będzie przedstawiał żadnych trudności. Ale czy nasza maszyna trafi do muzeum? Motocykl umarł. Jego trup stoi na poddaszu poselstwa i rdzewieje. Biedak nawet dachu nie ma nad głową, a tylko swój nieprzemakalny brezent, przeżarty pleśnią i słońcem garaż podróżny. Włożył wszystkie swe siły w jeden wielki t enKurz, rdza, zapomnienie. wyczyn sportowy i nic go dalej nie czeka. m l g Może jeszcze raz ściągnie tłumy ciekawskich fra tek.p motocyklistów i Anty r owwrodzinne ków warszawskich*, gdy wróci progi. Ale czy wróci? Nikt zka m e r b a . zabrać go nie chce, nawet firma Dw w zapytana, co zrobić z motorem, milw czy głucho. Żadnych sentymentów, nikomu niepotrzebny motocykl W 19-484 (PL) rozsypie się w nędzne próchno na obcym podwórku. Mijamy go obojętnie, jak przechodnia na ulicy. Wyjechaliśmy z domu w Druskiennikach 19 sierpnia 1934 roku, by stanąć w Szanghaju 15 marca 1936 roku. Przez rok, sześć miesięcy i dwadzieścia cztery dni, na przestrzeni dwudziestu czterech tysięcy trzystu kilometrów maszyna była absolutnym władcą losu dwojga ludzi, byliśmy zdani na łaskę i niełaskę humorów, zgrzytów, złośliwości motoru, a każdy jego kaprys mógł stać się naszą tragedią. Teraz on umarł, a my zaczynamy walkę o życie. Jakie ono będzie? Któż zdoła przejrzeć los? Start był niecodzienny, to każdy przyzna, i ten, który skwituje naszą lekkomyślność przyjaznym uśmiechem, * Antek warszawski – ulicznik, łobuziak, cwaniak. WPROWADZENIE 9 i ten, co wzruszy ramionami z poczuciem niesmaku i niezrozumienia. Przygotowań nie było żadnych, trudności paszportowe znaczne. Nie zapominajmy, że rok trzydziesty czwarty był rokiem najcięższego kryzysu w kraju i początkiem ograniczeń dewizowych. Gromadka kolegów rozradowanych perspektywą tak uciesznych przygód wepchnęła mnie w jakieś drzwi Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie akurat ten pan co potrzeba siedział, na co dzień obwarowany sekretarkami, niedostępny... wręczył mi paszport do ręki. Wtedy jeszcze uśmiechem dziecinnym potrafiłam rozbroić dorosłe, zgorzkniałe nawet serce. Całą podróż odbyliśmy na własny koszt, za pieniądze ciężko zarobione i z trudem zdobyte, bo w owym czasie trzeba było uporczywie się w redakcjach upominać, by dostać należną zapłatę. Byliśmy tak daleko, że nikt nie mógł dopilnować terminów, toteż pieniądze przychodziły t en nieregularnie i nieraz głodowaliśmy w m oczekiwaniu. Nieocenionym l .p szlaku była moja matka, ragekna pośrednikiem pomiędzy redakcją a fnami y art owozlos która niezmordowanie walczyła k swoich dzieci i w każdym liście m r .be a dodawała otuchy do przetrwania. D ww Przeciętna kosztów naszej podróży wypadła po 500 złotych w na miesiąc, dla nas jednak, biorąc pod uwagę zużycie benzyny i oliwy oraz remonty motoru, wydatki na papier, atrament i materiał fotograficzny, zostawała z tego śmiesznie mała suma na życie. Na szlaku znaleźliśmy wiele gościnności, przyjaźni, pomocy i serc nam życzliwych, ale mieliśmy także wielkiego przyjaciela w kraju. Był nim doktor Marian Stępkowski*, radiokronikarz. Jego głos nawiązywał z nami łączność, nieraz zgubioną w szerokim świecie, a jego listy i odpowiedzi w skrzynce radiowej, serdeczny oddźwięk z dalekiego domu, dodawały nam energii do dalszych głupstw, dowodziły bowiem zrozumienia dla naszej fantazji i romantyzmu u starszego pokolenia. * Marian Stępkowski (1896–1946) – doktor filozofii, przyrodnik i literat, pionier ruchu radioamatorskiego w Polsce. 10 WPROWADZENIE Stach sporządził dla wszystkich auto- i moto-pism szczegółowe i bardzo techniczne sprawozdanie* z podróży, po czym odezwał się do mnie w te słowa: – A teraz ty, popchajwózku, napisz coś mniej praktycznego. Wytłumacz wszystkim, po co było ruszać w świat daleki, skazywać się na trudy i niewygody, tłuc po zakurzonych drogach na siodełku czy poręczy wózka, pchać motor, głodować, marznąć, moknąć, smażyć się w słońcu, spać na twardej ziemi. Szukaliśmy swojej wielkiej przygody, tocząc się beztrosko poprzez bezkres w nieznane, au blanc de carte, jak zażartował pewien sympatyczny podoficer Legii Cudzoziemskiej, podarowując mi mapę pustyni, na której brakowało jedynie obranego przez nas szlaku. I chociaż nie odkryliśmy Ameryki, ani nawet małego skrawka ziemi, bo wszędzie już ktoś był przed nami wozem, wołem, wielbłądem, osłem, pient samochód, nie przeenawet szo, konno... to jednak żaden motocykl, ani m .pl ragjej toczył się wcześniej naszą trasą w całej rozciągłości. Nie pobiliśmy k f e y art w o niczego żadnego rekordu ani właściwie k nadzwyczajnego nie dokonarm.bez a liśmy, ale przeżyliśmy przygodę D ww dwojga narwańców i awanturników. w ciągłe niebezpieczeństwa i nieprawdopoNiedosypianie, głodówka, dobne wprost trudności silnie naderwały moje zdrowie, były chwile, w których zdawało mi się, iż nie dociągnę do celu i kości swe złożę w pustyni. Pisałam, jak Bóg dał, w rowie przydrożnym, w zajazdach, w kokosowym lesie, na pustyni i w dżungli, z niedźwiedziem w ramionach, czasem co dzień na bieżąco, czasem spoglądając wstecz na przejechany szmat drogi. Niech nastrój włóczęgi naszej, jej chwile dobre i złe same przemówią za siebie. * Sprawozdanie Stanisława Bujakowskiego zostało umieszczone na końcu książki.