KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ Październik2012
Transkrypt
KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ Październik2012
Tłusty Pirat tlustypiratmagazyn.pl magazyn numer czwarty październik 2012 spis treści start kamasutra czym jest szczęście? fury malowanie to nie produkcja bucowatość, komercja i rock’n’roll top 20 kotów popkultury osiem absolutnych numerów jeden suchy żart hammer horror recenzja: gra recenzja: płyta kuchnia galeria koniec to dla Ani Kasi Marka Davida foto: http://3.bp.blogspot.com/-QjaGkffhguQ/TxsJvJRX-2I/AAAAAAAAAl8/4hKgkV10DAk/s1600/monty-python-1020x1024.jpg Pozdrawiamy wszystkich serdecznie z okazji nadchodzacego listopada , . . . I zyczymy równie udanej lektury . r o P k i n d a ptako-pies „Tamtą z kochankiem rozdzielić, Kochanka z tamtą poróżnić I oddanemu dokuczyć Oto dlaczego tak pragną Powtórnych związków niewiasty.” *Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985 img 1.bp.blogspot.com/_4CmeLEJKntY/TJpttm6K68I/AAAAAAAABLw/eexEZLsp2yQ/s1600/devil+woman.jpg Kamasutra na dzisiaj a n ź u L y c i l b u a k y t s P Jak być szczęśliwym? ptako-pies Martin Lindstrom przepracował w zeszłym roku 300 dni będąc cały czas w podróży. Spotkał wielu szczęśliwych ludzi, w miejscach, w których się tego zupełnie nie spodziewał. Zaczął postrzegać ich w innym świetle i zadawać sobie pytanie dlaczego niektórzy z nich są szczęśliwi niezależnie od tego, gdzie i w jakich warunkach mieszkają, a inni mają z tym problem. Podczas swojej podróży odwiedził między innymi jedną z najbiedniejszych dzielnic miasta Medellin w Kolumbii. W slumsach, gdzie technologia jest czymś nieznanym, zainstalowano w tym czasie pierwsze ruchome schody. Radość na twarzach dzieci, które uczyły się z nich korzystać oraz fakt, że one potrafiły cieszyć się z takiej oczywistej dla nas rzeczy, zainteresowały go. Martin musiał czuć się naprawdę „dziwnie”, kiedy pytając dzieci o szczęście, usłyszał głośny szczery śmiech i dojrzałą ripostę – Powinniście przestać mówić o szczęściu, a zacząć cieszyć się życiem. Z podobną sytuacją Lindstrom zetknął się w Tajlandii, w rejonie w którym mieszkańcy mają problem nawet z dostępem do elektryczności. W niczym to jednak nie przeszkadzało starszym ludziom uśmiechać się, a dzieciom radośnie bawić się na ulicy. Starsza kobieta zdradziła mu sekret, że szczęśliwym jest się wtedy, gdy rodzina jest razem. Podobnie było w australijskim buszu, w miejscu, gdzie spłukiwana toaleta uchodzi za nowość. Tam właśnie Martin poznał młodego mężczyznę, który powiedział mu, że naprawdę szczęśliwy czuł się wtedy, gdy pomagał innym ludziom. Każdego dnia starał się robić jeden dobry uczynek, a telewizję oglądał tylko dwa razy w życiu... Z kolei wizyta na pewnym nowo wybudowanym osiedlu w Chinach, urządzonym nowocześnie nawet jak na XXI wiek, z mieszkaniami wyposażonymi we wszystko co ostatnio stworzyła technika, to dobry kontrast dla wcześniejszych przykładów. Tutaj wszystko było podłączone do szybkiego łącza internetowego, a życie mieszkańców przypominało „wyścig szczurów”. Można było odnieść wrażenie, że ludzie pragnęli wszystkiego co pokazywała telewizja, ślepo wierząc, że właśnie to da im szczęście. Jedyny wniosek jaki zdaje się wyciągali, to potrzeba cięższej pracy i wyższych zarobków, tylko po to, żeby osiągnąć wyższy status społeczny. Pewna młoda chińska rodzina czuła się bardzo nieszczęśliwa, nie mogąc przeskoczyć poprzeczki wysoko zawieszonej właśnie przez media. Na ulicy nie było bawiących się dzieci, a Martin nie spotkał ani jednej osoby, która by się uśmiechała. Podróżując po świecie Lindstrom doszedł do wniosku, że im więcej czasu ludzie spędzają z rodziną i przyjaciółmi, jednocześnie mając ograniczony dostęp do mediów, tym są szczęśliwsi. Uważa, że ludzie nie są przygotowani na wszystkie docierające do nas informacje. Te złe, dotyczące klęsk żywiołowych, ataków terrorystycznych, wojen i katastrof wywołują w nas poczucie bezradności. Te pokazujące dobrobyt innych ścierają się z naszą wrodzoną zdolnością do porównywania się. Nie mogąc dorównać innym, czujemy się nieszczęśliwi. Nie oznacza to oczywiście, że pogubiliśmy się na pewnym etapie rozwoju i nie ma dla nas ratunku. Niezależnie od tego co pokazują media, powinniśmy być jednak czujni i dbać o swój osobisty pogląd na szczęście. Linstrom przytacza słowa swojego przyjaciela, który powiedział, że szczęścia nie mierzy się liczbą przeżytych dni, ale liczbą dni które się pamięta. I dodaje, że nigdy nie zapomni tych szczęśliwych ludzi, których poznał w czasie tej podróży. To jest jego definicja szczęścia. Martin Lindstrom (ur. w 1970 roku) - światowej sławy specjalista do spraw brandingu i neuromarketingu. Autor wielu książek, napisanych we współpracy z innymi ekspertami w dziedzinie marketingu. Pracował w prestiżowej agencjii reklamowej BBDO, zajmował się promocją m.in. takich marek jak: Mars, Pepsi, Ericsson, American Express, Mercedes-Benz, McDonald’s. Foto: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Crowd_of_smiling_ children_in_Bangladesh.jpg Wyjebana fura Zwykłe auto Niee no kurwa będę się teraz wlókł za nim w żółwim tempie. Spóźnię się na siłkę! I oczywiście nie zjedzie na prawo i będziemy tak jechać do usranej śmierci. Kto to jedzie?! Jakaś kurwa stara baba chyba... No wciśnij ten pedał gazu! Kurwa żesz jego mać! Nie bój się, nie odlecisz... Ja pierdolę, kto takich ludzi uczy jeździć?! Na następnej prostej go biorę, nawet jak psy będą stały... bo kurwa nie zdzierżę. Zobacz co ten facet za nami robi. Zaraz mi do bagażnika wjedzie. Tu i tak jest zakaz to nie będę puszczał ćwoka. Niech się nauczy jeździć. Widać w lusterku, że burak jakiś. Fura na warszawskich, wypachniony cwaniaczek od tatusia autko pożyczył. On jest jakiś nienormalny. Ograniczenie do 70, a temu się śpieszy... Nie wiem kto takim ludziom daje prawo jazdy... Założę się, że na tej prostej nas jełop wyprzedzi. Ooo teraz... rura! Lola kurrrwa trzymaj się! Buahahah! Zobacz kochanie na tego głupka! Kretyn! Nooo wreeeszcie.... Patrz, patrz, kto to prowadził. Wiedziałem, że jakiś staruch... Kierunkowskaz byś włączył człowieku, ale nieee.. z Warszaaawy to musi żarówki oszczędzać. Oby Ci się ktoś w dupę wpierdolił! Czekaj, czekaj... puść mu fucka... Obyś durniu dojechał bezpiecznie do domu i nikogo po drodze nie zabił. ptako-pies i P i k c a r W d a i w y Malowanie to nie Rozmowa z artystą malarzem Marią Bogdarą Jankowską Pamiętasz ten moment, kiedy powiedziałaś sobie, że chcesz malować? Kiedy byłam maluchem bardzo dużo rysowałam. Właściwie to ojciec mnie namawiał, przynosił kartki dawał mi w prezencie, kredki, farbki i pędzelki, bo sam lubił to robić jako hobby. Rysowałam codziennie kilka rysunków, a przed snem szłam powiedzieć dobranoc i mu je oddawałam. Ale wtedy nie myślałam na poważnie żeby iść w tym kierunku. Chciałam być naukowcem, interesowała mnie biologia i kiedy miałam już zdawać na Biologię, brat powiedział mi w ostatniej chwili, żebym spróbowała na Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku. Próbowałam trzy razy i w końcu mnie przyjęli. Twoje malarstwo to...? Moje malarstwo bazuje na duchowości. Ono ma w sposób naturalny istnieć i współistnieć, wtapiać się w cały wszechświat, bez ograniczenia papierem czy płótnem. Maluję akwarelami, farbami wodnymi i do tego dochodzi jeszcze technika własna, takie warsztatowe tajniki. Konie są jednym z moich ulubionych tematów, jest produkcja ale nie w sensie dosłownym. Koń jest tylko pretekstem, tematem źródłowym i punktem wyjścia. Prawdziwe malarstwo nie może być opisujące, czy opowiadające. To jest kreacja, proces tworzenia czegoś, powoływania nowego życia... Jaką tematykę poruszasz? Wykorzystuję to, co mi się aktualnie podoba, chociaż nie jest to treścią. To co maluję... czy to jest wmalowany gdzieś kawałek skóry legwana, czy czyjeś oko, ręka, to jest to co spotykam, to mnie interesuje i fascynuje. To jest tworzywo, z którego buduję obraz, ale to nie jest tematem obrazu nigdy. Tematem jest zawsze Centrum. Niezmienne i trwałe... zmienne/niezmienne zmienności... bo przecież nie ma nic niezmiennego. Niemniej dla nas ludzi pewne rzeczy, które są zmienne są jednocześnie bardzo trwałe, np. wszechświat, Bóg. Potrzeba zbliżenia się do Centrum, otarcie się o doskonałość takie tematy mnie interesują. Przedstawiam je poprzez ponadczasowe światło, nieograniczoną przestrzeń, wewnętrzną mądrość malowanych obiektów. To duchowość jest w moim malarstwie priorytetem i najmocniejszą strukturą wiążącą. Czyli to jest dość trudne malarstwo, może nawet nie tyle w odbiorze, ale chyba trudno jest coś takiego namalować? A czytałeś O krasnoludkach i sierotce Marysi Konopnickiej? Fajnie by było gdybyś po to teraz sięgnął, bo jest to naprawdę świetne i ponadczasowe i ma niewiele wspólnego z dziecinnością. Jest tam taki rozdział o świerszczu Sarabandzie, gdzieś w środku książki. Za tym rozdziałem jest jeszcze jeden taki, gdzie krasnoludek współpracuje z żabą Półpankiem pod wpływem spotkania właśnie ze świerszczem Sarabandą. Świerszcz Sarabanda jest artystą muzykiem. Wędruje przez świat i gra niesamowitą muzykę, która na wszystkich oddziałuje. Żaba która mieszkała w okolicy, gdzie ten świerszcz aktualnie przybył, zawsze popisywała się swoim talentem wokalnym. Kiedy usłyszała tego Sarabandę i zobaczyła jaką sławę taki szary świerszcz nosi po świecie, zrobiła się zazdrosna i poprosiła krasnoludka, żeby przyniósł jej te nuty od świerszcza Sarabandy. Krasnoludek poszedł, poprosił o nuty i świerszcz od razu mu te nuty dał, tylko powiedział, że nie wszystko jest tam zapisane. Jeszcze trzeba dodać coś z własnej duszy. Ale to jest bardzo łatwe... wystarczy popatrzeć na wschodzące słońce, przyjrzeć się łąkom i polom. I to jest właśnie coś takiego. To jest bardzo proste tylko trzeba znaleźć to w swoim życiu i to jest jedyna tajemnica. Nie trzeba się do tego uczyć, być erudytą, wiedzieć dużo o sztuce, malarstwie, znać wszystkie dokonania. Wystarczy zajrzeć do naszego wnętrza, to nie jest jednak podane nam na dłoni, ale trzeba się do tego dokopać. Ile malujesz obrazów tygodniowo, miesięcznie? Wiesz co... malowanie to nie jest produkcja... są obrazy, które maluje się pół roku, potem się odkłada, bo coś przeszkodzi i się wraca za rok na przykład, jeśli jeszcze jest się w stanie wrócić do poprzedniego obrazu i się maluje następne pół roku. To nie ma w ogóle nic do rzeczy. Nie można wyliczać czasu, bo to właśnie by było robienie pod coś, pod zarobek, pod jakąś sławę, pod jakąś wystawę... pod coś. A żeby tak naprawdę sobie pomalować to... O! Marka Kamińskiego pytano nie tak dawno, czy Polacy mają szansę wyjść z grupy, wygrać jakiś mecz. I on mówi, że szansa na pewno by była tylko trzeba wygrać głową. Trzeba mieć czysty wolny umysł. I tak jest z malarstwem. Jeżeli będziesz malować dla jakiegoś celu to to już nie jest to. Żeby namalować prawdziwy obraz to musisz mieć czysty umysł, czyste serce i czyste intencje. A to ma się nijak do sprzedaży, bo tak naprawdę nikt Ci za to nie zapłaci. Za te Twoje intencje, za czystość tego obrazu i za jego światło. Nikt nie zrekompensuje Ci cząstki samego siebie oddanej dziełu, ani następstwa sprzedaży – zerwanych więzi, rozłąki... Kto dla Ciebie jest autorytetem malarskim? No właśnie, w jaki sposób wyceniasz swoje obrazy, bo chyba niełatwo jest wycenić coś, w co wkłada się dużo siebie? Cenię sobie – to będzie śmieszne i z patosem - ale na pewno sobie cenie Michała Anioła i Leonarda. W młodości lubiłam Nacht-Samborskiego. Zdarzyło mi się kiedyś coś takiego, oglądałam film o Egipcie, o archeologach i o penetracji grobowców. Kiedyś jakaś grupa archeologów wykopała rzeźbę głowę krowy. Głowa była niesamowita, niepodpisana, nie wiadomo kto ją wyrzeźbił. Nie wiadomo czy to był jakiś znany artysta. Ta głowa uśmiechała się do całego świata, który jej się teraz objawił, bo przecież gdzieś tam była ukryta... takim wspaniałym uduchowionym wielkim uśmiechem całego kosmosu. I była tak piękna, że jeden z tych archeologów powiedział, że jak wykopali tę głowę krowy to nie wiedział, że tak wielkie doskonałe piękno w ogóle istnieje i zdał sobie sprawę z tego, że nigdy nie spotkał kobiety, która by miała tak piękne oczy i tak piękny głęboki uśmiech. I mówił, że może to jest i śmieszne i, że pewnie cały świat będzie się z niego śmiał, ale on kocha tę krowę. Myślę, że nie chodzi o znane nazwiska, ale o energię jaką zawiera dane dzieło. I ja stawiam raczej na to. To jest duży problem. Jeśli pójdziesz do galerii to niestety mierzą Ci obraz, sprawdzają format, określają technikę i to jest w dużej mierze decydujące, a nie powinno. Bo tak naprawdę najwyższą wartością w obrazie jest kreacja, jakaś myśl, jakaś koncepcja, magia talentu, czy geniuszu, a nie rozmiar i zastosowane farby. To jest głupie... tak według ilości farb i dziwnie zmierzonego czasu, bo artysta nigdy nie wie tak naprawdę ile mu zajęło malowanie. Tego się nie da wyliczyć. Możesz wiedzieć, że zaczęłaś w marcu, a kończysz kiedyś tam, ale nigdy nie wiesz ile Ci to zajęło niedzieli, nocy i tak dalej. Nie da się tego wyliczyć. Mam problem z wyceną własnych obrazów. Jeżeli jest to obraz malowany z taką myślą , że maluję coś, zaniosę i zobaczymy, umówimy się na cenę itd. to ok. Ale jeśli miałabym sprzedać obraz z własnej kolekcji, który jest nieporównywalny z żadnym innym obrazem i z żadnym innym malarzem, załóżmy w skali kraju i na świecie... to nie potrafię go wycenić. A to, co by mi zaproponowano to wiesz.... wyceniają według nazwiska, czy jest znane, liczą wystawy, formaty... liczą takie bzdety, ale nie najważniejsze. Myślisz, że dzisiaj jest zapotrzebowanie na sztukę? Czy ludzie się przypadkiem od niej nie odsuwają, bo coraz mniej ich to interesuje? Po pierwsze ja się z tego nie utrzymywałam do tej pory, bo jest to dość trudne. Po drugie stosunek ludzi do sztuki jest jaki jest. Jak zaglądam do internetu i czytam co ludzie wypisują tam o artystach, żeby nie starali się różnić od innych ludzi... to to jest raczej smutne. I do takich ludzi nie ma nawet z czym startować. Ale to nie o to chodzi... Niech sobie piszą... a ja wolę sobie pójść np. na piwo. Poza tym jeśli nawet ludzie odchodzą od sztuki współczesnej, określanej jako tradycyjna, to kiedyś i tak muszą do niej wrócić. Oczywiście pod warunkiem, że to dobre lub wielkie malarstwo. To jest normalne, że do wartości zawsze się wraca, jak się je utraci. Jak syn marnotrawny. Ludzie kiedyś zatęsknią za wyższymi wartościami, które gdzieś tam zostały zakodowane. Odkryją takie dawniejsze malarstwo i będą się cieszyć jak tą krową wykopaną. Kiedyś na pewno odkryją to na nowo, jak już zatracą się w czymś innym. To jest naturalne, taki powrót do tego co jest szczere, prawdziwe i autentyczne. Zmęczą się i zanudzą sami tym co jest płytkie. W jaki sposób promujesz swoje obrazy i czy na takim, można powiedzieć... dość specyficznym rynku jest duża konkurencja? Galerie, internet... Poza tym chciałabym, bo jeszcze nie doszłam do tego, drukować swoje najlepsze obrazy. Te, które nie są na sprzedaż. Wydaje mi się, że takie wydruki byłyby dla ludzi bardzo ciekawe, a miałyby też ceny przystępne. Z tym, że na razie szukam dobrej drukarni i temat jest na etapie sondażu. Oczywiście, że jest konkurencja... ale sztuka komercyjna, zarabiania na życie to jest troszkę inna bajka, a taka sztuka prawdziwa między Tobą, a Bogiem, to jest też inna bajka. To są dwie bajki, które powinno się skutecznie i owocnie powiązać, a nie każdy to potrafi. Dojrzewasz jako artysta? Na pewno. Osiągnięcia warsztatowe bywają pretekstem do rozwoju świadomości twórczej, ducha, osobowości artystycznej lub są owocem tego rozwoju. Dorastamy, dojrzewamy i ciągle się zmieniamy. Tego wymaga życie, ewolucja, postęp, nie ma tego bez zmiany, bez doskonalenia czegoś co jest ważne. Także ja właściwie wielką metamorfozę przechodzę cały czas, ponieważ kiedyś byłam bardzo smutną osobą. Odnajduję teraz więcej spokoju, więcej bezpieczeństwa, chociaż materialnie nie jestem zabezpieczona , ale to nie o to chodzi. Czuję się coraz bezpieczniej, coraz swobodniej i coraz pogodniej, a to się przekłada na to co robię. Moje obrazy były kiedyś pięknie smutne, a w tej chwili są... wolne, od smutku też. Czy zdarza Ci się malować wyłącznie dla siebie i czy masz jakiś własny obraz, który jest dla Ciebie szczególnie ważny? Mam kilka takich, ale chciałabym kiedyś na jakiejś retrospektywnej wystawie ludziom je pokazać. Kiedyś malowałam głównie dla siebie, ale przecież i dla świata. Nie można sztuki uwięzić, zamykać w klatce pokoju, tak że nikt tego nigdy nie zobaczy. To by było posunięcie małego formatu, ciasne i egoistyczne. Po to się człowiek, artysta rozwija, żeby inni mogli z tego skorzystać. Ja nie miałam jeszcze okazji pokazania ludziom tego co zrobiłam, ale mam nadzieję, że taki dzień przyjdzie. Chciałabym kiedyś zrobić naprawdę dobrą wystawę, a nie jest to wcale takie łatwe jak się wydaje. Zrobię ją w takim miejscu, które by energetycznie pasowało do mojego malarstwa, w miejscu, w którym będzie harmonia, spokój, dobro i piękno. Czujesz się wolnym człowiekiem-artystą? Czuję się wolnym człowiekiem, artystą i wolnym duchem, ale jednocześnie coś z zewnątrz ciągle staje na mojej drodze i ogranicza. Uwarunkowania i uwikłania losowe... ciężary codzienności... To wcale nie jest tak, że w biedzie i w cierpieniu artysta więcej tworzy, jest lepszy. Rozmawiał ptako-pies Więcej prac artystki na http://www.art-konie.pl/ Bucowatość, komercja i rock’n’roll ptako-pies Obserwuję co ostatnio dzieje się na naszej scenie muzycznej. Zauważyłem, że dzieje się wiele, ale w zasadzie nic szczególnego, nic co by mnie na chwilę zatrzymało. Nawet zespoły, które są „na górze”, są jakieś liche, wokalistki śpiewają tak sobie, a generalnie wszyscy są w jakimś sensie tacy sami. Nawet jeśli już ktoś brzmi nieźle to dlatego, że jest dobrze wykreowany, zareklamowany, pokazany i sprzedany. Angielskie słowo upsell świetnie oddaje charakter tego procesu wciskania komuś czegoś. No własnie kreowanie, sprzedawanie... oto dzisiejsze metody dotarcia z „towarem” do „klienta”. Jak nie ma Cię na Pudelku, nie napisze o Tobie kolorowa gazeta, albo jeśli nie wystąpisz w programie jakiegoś celebryty, to nie istniejesz. Oczywiście specjalista od kształtowania wizerunku, menadżer, czy producent odpowiadają na zapotrzebowania rynku, a jakie one Kiedy się pojawi i jaka będzie wasza następna płyta? Marcin Świetlicki: Nie mamy żadnych planów, bo nie mamy takiego obowiązku, żeby co roku nagrywać płytę. Nagramy może w 2012 roku płytę poświęconą Mistrzostwom Europy w piłce nożnej. Nagraliśmy jak na razie trzy piosenki, ale to za mało na płytę, a na więcej piosenek na razie nie mamy pomysłu. co się na niej wydarzy, to wydarzy się wiele ciekawych rzeczy. I po raz kolejny w naszej karierze dokonamy dekonstruktywnej konstrukcji, albo konstruktywnej dekonstrukcji wielu gatunków muzyki popularnej. Śmiało będziemy poruszać się po wielu gatunkach i zrobimy płytę tak ciekawą i tak zróżnicowaną, że kupienie tej jednej płyty zespołu Świetliki wystarczy za co najmniej sześć płyt innych polskich wykonawców. Grzesiek Dyduch: A propos nowej płyty, oprócz tego, że nie wiemy Tomek Radziszewski: Po raz pierwszy będziemy starali się oddać po prostu są każdy chyba wie. Wiadomo nie od dzisiaj, że artyści, zwłaszcza początkujący, nagrywają takie płyty jakie się sprzedadzą, a nie takie na jakie mają ochotę. Nie ma u nas na topie artystów-autorytetów. A może taka epoka nastała, że nie są nam potrzebni? W swoich starych notatkach trafiłem na „zakurzony” już trochę wywiad z zespołem Świetliki, którego najciekawsze wypowiedzi chciałbym przytoczyć. Czytając je nie tracę nadziei na to, że może być lepiej, czyli inaczej niż teraz... Z Marcinem Świetlickim, Grześkiem Dyduchem i Tomkiem Radziszewskim rozmawiałem 8 listopada w 2008 roku po koncercie w Gdyni. siłę wiatru. Grzesiek Dyduch: To po pierwsze. A po drugie to na pewno będziemy dużo śpiewać. Zrobimy takie zawodowe chórki, że Chór Czejanda przy tym to będą małe miśki. Będą trzy numery w stylu No means no, jeden numer atmosferyczny w stylu zespołu Atmosphere i Marcina Rozynka, ale z mądrym tekstem. fajne. Znaczy z puentą. Grzesiek Dyduch: Przez wiele lat udawaliśmy przez grzeczność, że jesteśmy częścią tak zwanego środowiska. Nie ma środowiska. Jest natężenie bucowatości. Ludzie dzielą się na tych, którzy łaski dostąpią i na tych, którzy jej nie dostąpią. Dzielą się na mądrych i głupich, a także tych, którzy są mądrzy i w miarę się starają. Marcin Świetlicki: I coś w stylu Feela. Marcin Świetlicki: Geny pomagają mi nabrać dystansu. Znam wielu kolegów, którzy napisali jeden wiersz i już im się poprzewracało w głowie. A mi Tomek Radziszewski: Teksty będą Tomek Radziszewski: Ja za to napisałem wiersz i chciałbym go teraz zacytować. Pachołeczku, pachołeczku posiedź sobie na stołeczku. Posiedziałbym, lecz nie mogę, bo mam chorą bardzo nogę. Marcin Świetlicki: Problem polega na tym, że trudno jest mi przewrócić w głowie. Musiałoby się wydarzyć coś strasznego. Może gdybym zdobył jedną z przystojniejszych kobiet na świecie to może by mi się przewróciło. Ale jeszcze nie zdobyłem. Czy wystąpili byście w programie Kuby Wojwódzkiego? Tomek Radziszewski, Grzesiek Dyduch, Marcin Świetlicki: Nie! Grzesiek Dyduch: A dlaczego nie? Z tej prostej przyczyny, że trzeba trzymać poziom. Człowiek przyzwoity może dłubać w nosie w domu. Marcin Świetlicki: Może również chodzić do luksusowych kurew. (śmiech) wietliki jakoś tak trudno się przewraca w głowie. Grzesiek Dyduch: Należy trzymać fason. Jak człowiek nie trzyma fasonu i nie ma wartości, to naprawdę jest nie dobrze. Sławomir Mrożek powiedział kiedyś, że jak pani, która dłubie w nosie, chodzi w futrze i pracuje na bazarze, ale pijąc herbatę z filiżanki odgina mały palec, to nie wiadomo czy robi dobrze. Ale ten gest świadczy o tym, że istnieje jakiś wyższy świat wartości, do którego aspiruje. Nie jesteśmy sami. Stoją za nami tysiące lat kultury, mnóstwo ludzi i jesteśmy częścią tego i nie będziemy nagle udawać, że zbudowaliśmy coś na nowo. Mamy przeszłość i mamy też przyszłość. My na swoich wątłych barkach dźwigamy to wszystko. Dźwiagamy za przeproszeniem bagaż Średniowiecza i św. Tomasza z Akwinu. Kompleks niższości wobec Pana Boga, może okazać się zbawienny, napisał kiedyś Mrożek. powodów, żeby się wstydzić. Heroizm heroizmem. Dlatego powtarzam Gdynia to jest Polska, a Polska to jest zbiorowy obowiązek. I dlatego Gdynia jest taka fajna. Kielce już nie są takie fajne. Jak podoba wam się nasze miasto? Marcin Świetlicki: Nie od razu Kraków zbudowano, a Gdynię od razu. Grzesiek Dyduch: Polska nam się podoba. A Gdynia to Polska. Tyle się teraz mówi o patriotyzmie, ale człowiek nie jest w stanie wyskoczyć poza swoje ograniczenia. Fajnie, że jest Gdynia, że jest morze, że było Powstanie Warszawskie, mimo wszystko. Nie ma Tomek Radziszewski: Jeśli uważam, że państwo nie jest najlepszym gospodarzem i nie potrafi zarządzać majątkiem tak dobrze, jak każdy człowiek potrafi sam zarządzać swoim majątkiem, tak jednak to przedwojenne państwo etatystyczne potrafiło zbudować coś takiego jak Gdynię. A nasza 3/4 RP nic nie jest w stanie budować. Grzesiek Dyduch: Dlatego cieszymy się, że Gdynia mimo tego, że jest to młode miasto, to jest to również duży sukces. Gdynia to jest miasto ludzi sukcesu de facto. Grzesiek Dyduch: Była wioska, jest fajne miasto. Dlatego Gdynia jest w pytę generalnie. b ł o z S s e n iz Sylwia prezentuje TOP 20 kotów popkultury 20. 19. 18. 17. 15. 14. 13. 12. Kot w butach (Shrek) Maneki-neko Shironeko „Zen Cat” Hello Kitty Fatso „Keyboard Cat” Mr. Bigglesworth (Austin Powers) Choco „OMG Cat” Snowball (Simpsonowie) 16. Simon’s Cat 11. Nyan Cat Sylwia prezentuje TOP 20 kotów popkultury 10. Kot z teledysku Opposites Attract Pauli Abdul 5. Klakier (Smerfy) 9. Salem (Sabrina, nastoletnia czarownica) 4. Kobieta Kot (Batman) 8. 3. Maru Garfield 7. 2. Kot z Cheshire (Alicja w Krainie Czarów) Smelly Cat (Przyjaciele) 6. Tard „The Grumpy Cat” 1. Kot Schrödingera m l i F B a ż n a r Osiem absolutnych numerów jeden Można powiedzieć prawie wszystko o indyjskich produkcjach filmowych, nie licząc tych naprawdę dobrych (Tak! Mają takie!). O tych można powiedzieć jeszcze więcej, ale i tak lepiej jest przeczytać. Oglądając te kiczowate, ze słabą, ale za to widowiskową akcją i te drugie, w których trzeba pomyśleć, a potem przemyśleć, jedno trzeba przyznać zdecydowanie... aktorki mają tam jak z żurnala. A żurnal z najwyższej półki najdroższego sklepu w najdroższej dzielnicy. Chciałem pokusić się o zrobienie małego rankingu indyjskich aktorek. Rankingi źle mi się kojarzą, więc skróciłem to do mojego własnego subiektywnego Pierwszego, Drugiego i Trzeciego miejsca. Skończyło się jednak na tym, że przedstawię tu tylko i wyłącznie pierwsze miejsce. A konkretnie osiem pierwszych miejsc, ale za to ex aequo. Wszystkie inne próby uszeregowania tego w całość, byłyby krzywdzące, a ja czułbym się źle. Stanowczo również chciałbym zaznaczyć, że ta część Pirata jest dedykowana przede wszystkim wzrokowcom. Strzępy tekstu, które zamieszczam w okolicy zdjęć w nadziei, że zostaną być może przez kogoś jednak doczytane do końca, prawdopodobnie nie zostaną. Sam nie dawałem rady ich przeczytać, kiedy je pisałem. Może się zdarzyć, że będę kilkakrotnie używał sformułowania „absolutny numer jeden”, ale możecie mi wierzyć... wszystkie aktorki tu pokazane, są moimi absolutnymi numerami jeden :) Ponieważ o gustach się nie rozmawia... (a szkoda, bo powinno się)... nie będę przytaczał dla kontrastu przereklamowanych sexbombowych ”bogiń” z Hollywood (pfff zemdliło mnie i wziąłem kilka głębokich wdechów, żeby nie puścić pawia) z Cameron Diaz, Gwyneth Paltrow i Drew Barrymore na czele. Nie o to chodzi, żeby porównywać i wartościować, przecież my wzrokowcy i tak mamy oczy i robimy z nich użytek. Naprawdę dobry użytek. Nie marnujemy promieni światła przechodzących przez nasze rogówki, wpadających do oczu przez źrenice, soczewki i ciała szkliste, ostatecznie padających na siatkówkę celem stworzenia tam odwróconego obrazu... Zaraz, zaraz! Za bardzo zjechałem z tematu... Przedstawiona tu klasyfikacja jest więc całkowicie subiektywna, stworzona przez mężczyznęwzrokowca, a kolejność nazwisk jest celowo zupełnie przypadkowa. ptako-pies Zaczynamy oczywiście od pierwszego absolutnego numeru jeden :) Oto boska Aishwarya Rai Bachchan Zaczynamy oczywiście od pierwszego Zaczynamy oczywiście od pierwszego absolutnego numerujeden jeden:):) absolutnego numeru Oto boska Aishwarya Rai Bachchan Oto boska Aishwarya Rai Bachchan foto: http://mystarclub.com/wp-content/uploads/2011/12/Aishwarya-Rai-3_large.jpg foto: http://fashioningirls.com/wp-content/uploads/2012/01/Bollywood-Movies-Actress-Aishwarya-Rai-Hot-Photo-4.jpg Jeden z ośmiu najseksowniejszych absolutnych numerów jeden. Panie i panowie... Asin Thottumkal foto: http://femtasies.com/wp-content/uploads/2011/04/asin10.jpg foto: http://img.bollycurry.com/wallpapers/1024x768/23525-asin-thottumkal.jpg Aach, a to jest mój prywatnie ulubiony numer jeden! Absolutny! Deepika Padukone foto: http://www.spicywallpapers.net/bollywoodactress/d/37924-2/Deepika+Padukone+116.jpg foto: http://spicywallpapers.net/wallpapers/d/25908-2/Deepika+Padukone+002.jpg Reema Sen kolejny numer jeden na liście foto: http://www.teluguone.com/cinema/kingsize/reemasen/reemasen10.jpg Genelia D’Souza foto: http://www.indian-celebrities.net/wp-content/uploads/2012/01/genelia-dsouza-01.jpg foto: http://static.indianexpress.com/pic/uploadedImages/bigImages/B_Id_221297_genelia.jpg Chyba najbardziej dziewczęcy absolutny numer jeden jaki znam Tytuł absolutnego numeru jeden wiadomo za co dostaje też Sneha Ullal foto: http://www.mirchigallery.com/wp-content/uploads/2011/09/sneha-ullal-hot-photos-01.jpg Priya Anand dołącza do grona absolutnych numerów jeden! foto: http://mimg.sulekha.com/priya-anand/wallpaper/1024-768/priya-anand-hot-wallpapers138.jpg I wreszcie ostatni już, ale za to absolutny numer jeden – niesamowita Riya Sen foto: http://media.apunkachoice.com/image/nw/ki/main/main_image-52182.jpg t r a Ż y h c u S http://www.behance.net/gallery/Battle-of-the-Beards/3728787 BRO m l i F B a ż n a r Czesiek i ptako-pies Pierwsze co rzuca się w oczy to kilka niepotrzebnych dłużyzn w Hammer horror hammerowskiej wersji oraz kilka scen, których usunięcie mogłoby wyjść Tym razem sięgamy po prawdziwą hammerowską nowość. Jest jeszcze całkiem ciepła, ponieważ wytwórnia wypuściła ją na początku lutego tego roku, czyli nieco ponad 7 miesięcy temu. Nie wszyscy chyba jednak wiedzą, że The Woman in Black to adaptacja opowiadania Susan Hill z 1983 roku. Jednak nie pierwsza. W 1989 roku powstała telewizyjna wersja tego filmu. Dokopaliśmy się do niej, obejrzeliśmy i sprawdziliśmy, jak różni się od nowej wersji. Zastanawialiśmy się jak podejść do tematu, bo wyliczanie różnic i podobieństw nie jest w naszym stylu. Nie mamy też zamiaru nikogo usprawiedliwiać, zwłaszcza naszej ulubionej wytwórni, która pomimo wzlotów, upadków i różnych zmian kierunku na boki, nadal pozostanie naszą ulubioną. filmowi na dobre. Chodzi zwłaszcza o te sceny, gdzie widz straszony jest czymś, czego nie rozumie, bo nie ma na to logicznego wytłumaczenia. Takie „zabiegi” mogą oczywiście postawić włosy dęba, pod warunkiem, że nie są zbyt często powtarzane, bo ile razy może przestraszyć postać pojawiająca się nagle i przemykająca przez ekran. Nowa wersja ma również kilka „komputerowych technik” straszenia, które owszem mogą się podobać, a nawet kogoś wystraszyć, ale... No właśnie i tu już musimy odnieść się do wersji z 1989 roku, w której i efekty przecież coś, co jest zbyt często powtarzane, traci na mocy i przestaje działać. Nie do końca też podoba nam się zakończenie, które, pomimo ciekawego pomysłu, nasunęło nam jedną myśl - tytułowa kobieta w czerni jest wcieleniem zła, które zabija tylko dla samego faktu zabijania. Bohater dwoi się i troi, ryzykuje życiem, aby pomóc tajemniczej kobiecie i kiedy wszystko układa się w logiczną całość, nagle mamy wielkiego... klopsa. Poza tym zgodnie uznaliśmy że film powinien skończyć się o parę minut wcześniej. W pierwowzorze jest to rozwiązane dużo lepiej. Kobieta jest „przywiązana” do domu, w którym mieszkała i jest w każdej rzeczy, która się w nim znajduje, począwszy od mebli przez ubrania i notatki, po dziecięce zabawki. Dlatego pomimo, że dom płonie doszczętnie, to kilka rzeczy zabranych przez bohatera daje jej „logiczne prawo” do dalszego „działania”. były słabsze i budżet niższy. Wystarczyło to jednak na to, aby podczas kilku dobrze nakręconych scen bać się bardziej, niż podczas całych 95 minut filmu Jeżeli poczytamy trochę o psychometrii przedmiotów i zawartej w niej z udziałem Daniela Radcliffa. Oczywiście nie jest to wina aktora, bo zagrał energii osób, do których należały owe przedmioty, można nawet z lekkim naprawdę dobrze i śmiało można mu odkleić z czoła kartkę z napisem Harry przymrużeniem oka przez sceptyków, znaleźć punkt zaczepienia. Ale zabijania Potter. Ogólny klimat filmu jest po prostu jakiś nie do końca bardzo straszny, po prostu dla zabijania, nie przyjmujemy w filmach powyżej klasy B. a kilka „wyświechtanych” elementów raczej przeszkadza niż pomaga. Na przykład Trzy mądre małpy, z których jedna zakrywa oczy, druga uszy, a Nam bardziej przypadła do gustu wersja sprzed ponad 20 lat, wszystkich trzecia pysk, widzieliśmy w co najmniej w 6 innych filmach tego typu. A jednak namawiamy do oglądnięcia obu, ponieważ nie ukrywamy, że nasze http://fascinationwithfear.blogspot.com/2010/02/female-villains-in-horror-woman-in.html http://www.guardian.co.uk/film/2011/oct/19/woman-in-black-trailer-daniel-radcliffe niestety jak sinusoida, bywały fatalne produkcje jak The Resident lecz także mocno zawyżające poziom jak Wake Wood. The Woman in Black ściągnęła go lekko w dół. Ciesząc się, że jednak nie zszedł poniżej zera, z niecierpliwością, ale i obawą czekając na The Quiet Ones, którego premiera odbędzie się w 2013 roku, bierzemy się za oglądanie kolejnych filmów, które zrecenzujemy Wam już niebawem. opinie są bardzo subiektywne i mogą nie być zgodne z Waszym zdaniem na co oczywiście liczymy (że będziecie mieli też własne przemyślenia) pisząc nasze recenzje :) Ciekawostką może być jeszcze jeden element łączący oba filmy, główny bohater z pierwszego filmu gra ojca Radcliffa w filmie Harry Potter, czyżby Harry dostał tę rolę po znajomości? Jeśli nawet, to obronił ją dobrą grą. Najważniejsze, że w XXI wieku Hammer zmartwychwstał, nie mówimy o paru wznowieniach starych płyt, tylko o nowych produkcjach. Ich poziom jest a r G a j nz e c e R Tak, wiem, już wiele razy ratowaliśmy Ziemię przed najeźdźcami z kosmosu, ale tym razem jest to oczywiście najważniejsza walka, walka o nasze piwo i nasze kobiety. Żartowałem. To będzie walka o nasze kilkanaście złotych. Za tę kwotę możemy nabyć grę „Anomaly Warzone Earth” produkcji 11 bit studios. Gra zaczyna się znakomitym intro, z którego dowiadujemy się, że coś spadło gdzieś w Bagdadzie i całe szczęście, bo przypadkiem jest tam sporo wojska, którym będziemy dowodzić. Gry typu „tower defence” polegają na budowaniu obrony przed falami naszych wrogów. Kupujemy mnóstwo sprzętu i stawiamy na drodze atakujących. Oni głupio idą prosto na czekające ich w dowolnej kolejności: zniszczenie, śmierć, pożogę, porażkę. W Anomaly sytuacja się odwraca - to my atakujemy i to nas czeka mnóstwo dobrej zabawy. Wybieramy sprzęt i drogę, którą ma podążać nasz konwój. Zazwyczaj nasza trasa aż roi się od obcych i bywa, że musimy naprawiać nasze pojazdy, robić zasłony dymne czy wzywać naloty. Graficznie i dźwiękowo gra stoi na najwyższym poziomie. Postępy naszego wojska jak i mapę taktyczną śledzimy w rzucie z góry. Po ziemi przesuwają się chmury, wybuchy wyglądają i brzmią miodnie. Gra wciąga na długie godziny, a dzięki dodatkowym trybom już po całej kampanii możemy jeszcze kilka godzin pograć. Z czystym sercem polecam zakup tego produktu, zwłaszcza, że jest to polska produkcja. Na spragnionych dalszej walki czeka azjatycka dogrywka czyli Anomaly Korea. Uruk fotki: http://www.11bitstudios.com/pl/gry/7/anomaly-warzone-earth a t y ł P a j nz e c Re Jezus Maria, znowu Peszek ANTYRECENZJA Przeczytałem w komentarzach internautów, że Maria Peszek tworzy muzykę dla „skurwiałych artystycznie spierdoleńców”. Drążąc ten temat dalej, wyczytałem, że wydała na początku października trzecią solową płytę, a promując ją udzieliła wywiadu „Polityce” i stąd wzięły się wszystkie złe i dobre określenia pod jej adresem. internautów. Ta płyta jest muzycznie i artystycznie dość ciekawa, chociaż dla mnie osobiście nie jest to jakieś wielkie „bum-wydarzenie”. Na pewno niewarte całego medialnego zamieszania i robienia skandalu tylko po to, żeby mieć o czym mówić. To taka po prostu kolejna płyta, którą trzeba było odpowiednio Obejrzałem program Kuby zapowiedzieć, wywołać szum Wojewódzkiego z udziałem Peszek w mediach, cytować wypowiedzi i o ile wywiad nie zrobił na mnie krytyków, w celu podkręcenia większego wrażenia - ot po prostu atmosfery. Chociaż artystka mówi biadolenie o nowej płycie, niechęci do „Nie mam potrzeby zachęcania ludzi posiadania dzieci do tego, żeby ją kupili” - to jakoś nie i załamaniu nerwowym artystki – do końca w to wierzę. Bo gdyby tak to po obejrzeniu Wojewódzkiego było, nie udzielałaby wywiadu, który zacząłem się zastanawiać o co chodzi tą płytę bądź co bądź promuje i nie i przesłuchałem wreszcie tą płytę. wystąpiłaby w telewizji, o tej płycie opowiadając. Poza tym logicznie do Później obejrzałem komentarz tego podchodząc... artystka nagrywa Tomasza Terlikowskiego płytę, bo jej wewnętrzny głos musiał http://www.youtube.com/ zabrzmieć, a jednocześnie wcale jej watch?feature=player_ nie zależy, żeby ktoś tą płytę kupił. embedded&v=x-b-09bTEiI (warto Po czym wywołuje mały skandal obejrzeć, bo autor w specyficzny medialny, a płyta po kilku dniach sposób dogłębnie przeżywa to co osiąga status złotej... mówi i dość zabawnie z gazetowego biadolenia buduje sensację) i Artystka zastrzega, że nikomu nie poczytałem jeszcze więcej opinii \ nakazuje jak ma myśleć i jak żyć, a wszystkie teksty na płycie to tylko jej wewnętrzny głos, który mówi jak żyje i myśli Maria Peszek - „To jest głos, który musiał zabrzmieć, musiałam się wypowiedzieć na te tematy” - mówi. Pewnie. Każdy ma prawo do wyrażania głośno swoich opinii, ale jeżeli artysta, który wie, że jego twórczość jest brana na serio, mówi w katolickim kraju o tym, że nie ma Boga, to nie ważne czy robi to dla siebie, bo ma taką wewnętrzną potrzebę, czy dla pieniędzy, rozgłosu albo sławy, ale znaczy to tyle, że albo robi to z premedytacja, bo na skandalu chce się wypromować, albo jest mało odpowiedzialny i nie do końca sobie to wszystko przemyślał. Dlatego ja nie kupuję takiego tłumaczenia się z tekstów piosenek i swojej twórczości, we wspomnianym na początku wywiadzie artystki, która zarabia na tym wszystkim pieniądze. Brzmi mało wiarygodnie dla mnie. Płyty nie będę specjalnie ani polecał, ani nie polecał. Tyle szumu już jest w mediach, że każdy kto chociaż trochę interesuje się muzyka, na pewno coś słyszał, więc wie, że nowa płyta Marii Peszek na rynku jest. Kto chce ten i tak po nią sięgnie. Ja to zrobiłem. JEZUS MARIA PESZEK *Ludzie psy *Nie ogarniam *Wyścigówka *Amy *Żwir *Sorry polsko *Pan nie jest moim pasterzem *Pibloktoq *Padam *Nie wiem czy chcę *Szara flaga *Zejście awaryjne Chciałbym jednocześnie nieskromnie zachęcić do przeczytania tekstu Bucowatość, komercja i rock’n’roll, który również można znaleźć w tym wydaniu Pirata. ptako-pies Na początku był teledysk, który nikogo nie pozostawia obojętnym, Rudy’s Blue Boogie, autorem jest rysownik Janek Koza. Skoczna muzyczka oraz ciekawa kreska BS WE ARE THE STU s we may be looser lp but we want no he sprawiły, że chciałem więcej The Stubs. Na początek zaskoczenie: oni są z Polandii! Przecież u nas się tak nie gra! Tak gra się, hmm, sam nie wiem gdzie, może w jakiejś obleśnej spelunie przy rozwalającej się autostradzie na krańcu galaktyki? Płyta na której najważniejsza jest energia. Nie uświadczysz tam balladki czy innego „słodkiego pierdzenia”, jest za to ostra naparzanka od pierwszego do ostatniego numeru. To muzyka na długą podróż samochodem ewentualnie na rozgrzewkę przed walką MMA na wiejskiej dyskotece. Puryści dzwiękowi i audiofile być może się zawiodą, ale dla ludzi głuchych (le moi) to miód na skołatane nerwy i zastrzyk adrenaliny przed sobotnim odkurzaniem. Dziękuję. uruk im a chi ld moles and im t ter akin’ you r kid hom im a ser e ial killer that live s next d oor u K a i n h c Tak robimy „ryżowca” Ciepłe noce to już wspomnienie. Dzień żegna nas chłodem i wita mgłą. Jest szaro, mżyście i niezbyt ładnie, a liście spadają powoli z drzew, zamieniając się w gnijącą ściółkę i dając schronienie różnym robakom. Dla domowych winiarzy nastał trudny okres. foto: http://1.s.dziennik.pl/pliki/2042000/2042711-ryz-300-227.jpg Okres trudny, nie oznacza beznadziejny. Zwłaszcza dla prawdziwego pirata. Otóż wbrew pozorom w taką paskudną pogodę też jest z czego wino robić. Możemy eksperymentować z winami z suszonych owoców, albo robić wina pszeniczne, herbaciane, z soków w kartoniku, albo nawet z buraków. Tylko po co, skoro możemy zrobić „ryżowca”. Na szybko wymieniam już dwa powody, dla których warto spróbować: zrobić takie wino jest łatwo i nie wymaga to dużych pieniędzy. Do zrobienia 10 litrów wina ryżowego o mocy ok.16% potrzebujemy: 2 kg ryżu 7,5l + 1,2l = 8,7l wody 1,5kg + 1,3kg = 2,8 kg cukru 50g kwasku cytrynowego 50dkg rodzynek 5g pożywki drożdże winne Zawsze zaczynamy od przygotowania drożdży. Najlepiej jest użyć winnych drożdży aktywnych, które wymagają jedynie uwodnienia i po 30 min. są gotowe do użycia. Dla bardziej wymagających mała ciekawostka – na rynku dostępne są drożdże wysokoalkoholizujące:) W dobrze przygotowanej matce drożdżowej proces fermentacji widoczny jest gołym okiem, a zapach wyczuwalny gołym nosem. Zdecydowanie nie polecam używania drożdży piekarskich, ponieważ fermentacja przebiegać będzie słabo, a nastaw najprawdopodobniej nie dofermentuje nawet do połowy zakładanych % . Wrzucamy wszystkie składniki do butli fermentacyjnej. Oczywiście powinna być ona większa niż planowane 10 litrów wina. Czyli po kolei wygląda to tak... Wsypujemy ryż i zalewamy 7,5 litrami letniej wody, w której rozpuściliśmy 1,5 kg cukru. Dodajemy rodzynki i kwasek cytrynowy. Na koniec w małej ilości wody rozpuszczamy pożywkę dla drożdży i wlewamy do przygotowanego nastawu. Na sam koniec dodajemy rozrobione drożdże. Butlę zatykamy korkiem z rurką fermentacyjną i czekamy. Po tygodniu dodajemy syrop cukrowy, uzyskany z pozostałego 1,2 litra wody i 1,3kg cukru. Wszystko powinno teraz fermentować w temperaturze ok 21°C, a przez pierwsze 3-4 tygodnie butlą dobrze jest często i intensywnie mieszać. Następnie kilkakrotnie przepłukujemy ryż z resztek mąki ryżowej i innych farfocli, które mogą utrudnić klarowanie się wina. Podobnie postępujemy z rodzynkami. Musimy je przepłukać i przelać kilkakrotnie wrzątkiem. Na powierzchni rodzynek jest niestety dużo zanieczyszczeń i konserwantów, które na pewno wpłyną źle na fermentację, jeśli się ich nie pozbędziemy. Po 6 tygodniach ściągamy wężem wino do mniejszej butli 10 litrowej, wyrzucając wszystkie części stałe. Wino zatkane korkiem z rurką fermentacyjną odstawiamy na kolejne 6 tygodni. Po tym czasie ściągamy wino po raz kolejny, uważając, aby osad powstały na dnie butli, nie dostał się do zlewanego wina. „Ryżowiec” powinien być już klarowny i zdatny do picia. Jeżeli jednak zauważymy, że nadal jest mętny, to należy odstawić go do dalszego klarowania. Butelkować możemy tylko wtedy, kiedy będziemy pewni, że wino jest krystalicznie przejrzyste. Acha... jeszcze trzeci powód dla którego warto to wino zrobić... biorąc pod uwagę dwa pierwsze, nie żal będzie go wylać, jeśli jakimś cudem nam nie wyjdzie :) ptako-pies G a i r e l a Modelka: Karolina Buza Zdjęcie: archiwum prywatne modelki Andrzej głęboko westchnął. Czuł w głębi serca, że to nie był najlepszy strzał. Próbował z ambony dostrzec przez lornetkę cel, który chwilę wcześniej namierzał w lunecie, ale teraz widział tylko drzewa i krzaki słabo oświetlone przez ostatnie promienie zachodzącego słońca. Zawsze był raptusem, ale tym razem zaskoczył samego siebie, gdy nacisnął spust trochę przypadkowo. Zupełnie nieświadomy faktu, że nerwoból wskazującego palca, odpowiedzialny za naciśnięcie spustu przewidziany został już 763 lata temu przez pewnego peruwiańskiego starca, posługującego się językiem keczua, którego zaćma zmusiła do podpierania się kijami bambusowymi. Te zaś posłużyły mu do naszkicowania na klepisku zwilżonym tropikalnym deszczem okładki czwartego wydania Tłustego Pirata. Tak jak mieszkańcy wioski zlekceważyli wtedy wizję starca, uznając go za szaleńca, który przesadził z ayahuascą, tak Andrzej zlekceważył wagę czynu, który się własnie dopełniał. REDAKCJA KONTAKT butch [email protected] Czesław ptako-pies OKŁADKA uruk foto: http://photosystem.pl Vera Icon Sylwia Wydawca/redaktor naczelny Michał Wasilewski Ełk, W.Polskiego 72/30 numer 4.; data wydania 10.2012